Opowiadanie - Świadek koronny - odc.3


Jack znalazł Alice siedzącą ma ganku.
- Poradzisz sobie z nim. Dużo ryczy, ale nic ci nie zrobi.
- To się jeszcze okaże - burknął Paul i zbiegł po schodkach na podwórze.
Jack i Alice obserwowali go, jak pomaga tragarzom wynosić sprzęt z tira.
- Dasz sobie radę - poklepał ją po ramieniu i poszedł im pomagać. 
Alice też ruszyła się z miejsca. W końcu powinna być zainteresowana tym, jak będzie wyglądać dom, w którym przyjdzie jej mieszkać.

Po tygodniu przeznaczonym na zadomowienie się Jack powiedział.
- Czas, żebyście zostali sami. Pomogłem ile dałem radę. Reszta należy do was. 
Od jutra wszyscy zaczynamy pracę. Alice zgłosisz się do domu kultury- spojrzał na Paula- a my o 7 00 ruszamy do tartaku. Przyjadę po ciebie. 
- Mam samochód - burknął Paul.
- Wiem, ale weźmie go Alice, dopóki nie kupisz jej drugiego, jesteś skazany na mnie.
I wyszedł.

Zostali sami. W przytulnym salonie umeblowanym w wygodne sofy i fotele, z wesoło buzującym ogniem w kominku.  Paul uśmiechnął się szeroko, a Alice przeszły po plecach ciarki.
- No to zostaliśmy sami... Żonko. 
Alice poderwała się do biegu i szybko uciekła do swojej sypialni. Przekręciła klucz w zamku i usiadła na łóżku oddychając przerywanie.
Paul zapukał.
- Odejdź - powiedziała.
- Zachowujesz się bardzo niemądrze. Całego życia tu nie przesiedzisz.
- Ale do rana mogę. 
- Możesz - śmiał się Paul - ale coś ci pokażę...
Alice usłyszała jakieś zgrzyty. Nagle drzwi uniosły się lekko i usłyszała trzask wyłamywanego zamka. 
Zamarła.
W drzwiach stanął Paul. W ręku trzymał kawał pręta. Uśmiechał się, ale bez radości.
- Zapomniałaś, że nie mieszkasz z grzecznym chłopcem. 
- I co teraz? - wyszeptała zbyt przerażona, żeby głośno mówić.
- Teraz… - podszedł do niej wolno. 
Poderwała się z łóżka i stanęła naprzeciw niego. Oddychała szybko.
Paul widział, że Alice jest cała w strachu i zrozumiał, że rzeczywiście ma do czynienia z innym gatunkiem kobiety, niż te, z którymi do tej pory obcował. 
Tamte, gdyby wyważył drzwi wskoczyły by mu w ramiona piszcząc z dreszczyku emocji i podniecenia.
Patrzył na Alice i badał te nowe dla niego zjawisko. 
Nie chciał, żeby się go bała. Z takich kobiet nie było pożytku. Tylko by płakały i skamlały o litość.
Ale Alice nie płakała.
Stała wpatrzona w niego i czekała na jego ruch. 
- Teraz powiem ci jedno – warknął - nigdy więcej się przede mną nie zamykaj. Chyba, że chcesz mnie zachęcić - i wyszedł.
Alice podeszła do drzwi i obejrzała zniszczenia.
- Jutro je naprawię - podskoczyła przestraszona i spojrzała w stronę Paula, ale on już zbiegał ze schodów.

Mężczyzna wstał o 6 00 rano i po porannej toalecie zszedł do kuchni. Ku jego zdziwieniu na stole stał talerz z kanapkami i kubek parującej herbaty.
Wolałbym kawę - pomyślał i od razu się skarcił. Dziewczyna postarała się, a on wybrzydzał. Na szafce zauważył dwa termosy i jedzenie dla niego i Paula.
Zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio, ponieważ w termosach była kawa.
- Alice? - zawołał ją, nie przyszła - kiedy zdążyła to zrobić? - zastanawiał się.
Punktualnie o 7 00 rano na podwórku pojawił się czerwony i obdrapany pick up. Czas było zacząć pierwszy dzień pracy.

Alice po zrobieniu Paulowi śniadania wróciła do łóżka i w końcu zasnęła.
Mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że niemalże całą noc czuwała, w każdej chwili spodziewając się jego wizyty. Dopiero, kiedy wyszedł padła na łóżko  i od razu zapadła w sen. W odróżnieniu do niego, nie miała wyznaczonej godziny stawienia się w pracy. Brzmiało to jak, tak około południa, więc miała jeszcze sporo czasu, żeby się przygotować.
Kiedy już się wybrała, pierwszym wyzwaniem okazało się prowadzenie dużego pick upa. Do tej pory jeździła micrą, taka przesiadka była dla niej szokująca. Za duży, niezgrabny i za wysoki. Jadąc do miasta, wciąż miała wrażenie, że zawadzi o czyjś płot lub zrzuci przewody elektryczne. Wolno, bo wolno, ale w końcu dotarła na miejsce.
Dom kultury okazał się sporym budynkiem przypominającym szkołę. Miał jedno piętro, dużo okien i taras. Pomalowany był w pastelowe kolory niebiesko/różowe, co kontrastowało z na ogół brązowymi i ceglanymi elewacjami innych budynków. Później dowiedziała się, że z drugiej strony budynku znajduje się spory plac zabaw, boisko do kosza i teren piknikowy.
Na razie jednak znalazła sekretariat i przedstawiła się starszej pani, która okazała się sekretarką.
- A to ty - zaszczebiotała - już nie mogliśmy się doczekać. Co tam słychać w wielkim świecie? Jak się żyło w Toronto? Czemu się tu sprowadziliście?
Alice nic nie odpowiedziała, ponieważ sekretarka tego od niej nie oczekiwała. Po prostu paplała prowadząc ją
do dyrektorki. 
Była nią kobieta w średnim wieku, z długimi blond włosami, mocnym makijażem i upodobaniem do biżuterii. Na każdym niemal palcu miała pierścionek, na szyi zawieszoną taką ilość łańcuszków, że Alice pod tym ciężarem by pewnie się ugięła.
- Pani dyrektor - szczebiotała sekretarka - przyprowadziłam naszą nową panią od muzyki.
Dyrektorka uśmiechnęła się serdecznie od razu wyciągnęła do niej rękę.
- Witam Alice, z niecierpliwością na ciebie czekaliśmy. Nie ma na co czekać. Zaczynasz od zaraz. Pani Rut, proszę przynieść umowę, a ja tymczasem porozmawiam z moją nową pracownicą.
Dyrektorka wskazała kobiecie krzesło i sama usiadła za biurkiem. Potem opowiedziała jej, o pracy i obowiązkach.
Praca była elastyczna w godzinach, ale obowiązkowo musiała być od 13 00 do 17 00.
- Dzisiaj puszczę cię wcześniej - powiedziała dyrektorka - obejrzysz wszystko, zapoznasz się z ludźmi. Posiedzisz sobie i coś sobie zaplanujesz i tyle. Dzieci i młodzież poznasz jutro. Dobra wiadomość jest taka, że do chóru zapisało się dziesięć osób, na grę na gitarze trzy a na pianinie cztery. Potem pewnie liczba wzrośnie, chociaż nie oczekuj cudów. To mała mieścina.
Dyrektorka mówiła dalej, a kobieta zastanawiała się, jak sobie poradzi z pianinem. Może i kończyła kiedyś szkołę muzyczną, ale to było kiedyś. Będzie musiała poćwiczyć, miała nadzieję, że Jack załatwi jej pianino. 
Potem dyrektorka zaprowadziła ją do jej sali. Była duża i zagracona nie tylko instrumentami.
- Od dwóch lat nikt tu nie pracował - wytłumaczyła się kobieta - muzyk, który tu uczył, odjechał szukać szczęścia w wielkim mieście.
Wzruszyła ramionami.
- Ja mu się nie dziwię. Tutaj nie zbija się kokosów. Dla mężczyzny, to raczej trudne. Ale ty nie masz się o co martwić. Twój mąż pracuje w tartaku, więc dobrze zarabia, a ty sobie u nas dorobisz na swoje przyjemności.
Alice nie odpowiedziała. Wolałaby być bardziej niezależna finansowo. Nie wyobrażała sobie, że ma być zależna od Paula. Na razie jednak nie miała zamiaru grymasić. Dyrektorka zostawiła ją samą z poleceniem ogarnięcia bałaganu.
Do domu wróciła około 16 30 i przygotowała obiad dla siebie i Paula, który wszedł do domu około 17 15. Był zły na czym świat stoi. Alice nie musiała go nawet widzieć, żeby to wiedzieć. Trzaskał drzwiami i klął pod nosem. Najwidoczniej nie miał tak dobrego dnia, jak ona. Poczekała, aż zniknie w łazience i szybko czmychnęła do swojego pokoju.
Nie znała mężczyzny na tyle, żeby wiedzieć, jaki jest gdy się złości.
Potem stwierdziła, że jest idiotką, bo drzwi miała wyrwane z zawiasów, więc nic jej przed nim nie chroniło.
Powinna wyjść na zewnątrz.
Zanim zdecydowała, co zrobić, usłyszała jego krzyk.
- Alice! Gdzie ty do cholery jesteś?!
- W pokoju - pisnęła cicho, więc nie miał szans jej usłyszeć.
- Przecież wiem, że jesteś w domu. Twoje buty walają się w sieni.
Usłyszała, że wchodzi po schodach. Stąpał ciężko i stękał.
Stanęła przy oknie. Stwierdziła, że w razie czego, to będzie skakać. Najwyżej złamie nogę.
Paul stanął w drzwiach i od razu odkrył jej plany. Jeszcze bardziej się nachmurzył.
- Najlepiej wyskocz i się zabij- burknął - dowal mi jeszcze.
Odwrócił się na pięcie i trzasnął drzwiami od swojego pokoju.
Dopiero wtedy  zdała sobie sprawę z tego, że mężczyzna jest potwornie zmęczony. Praca fizyczna dała mu w kość.
Wyszła na korytarz i zapukała do niego.
- Czego! - krzyknął.
- Zrobiłam obiad - powiedziała drżącym głosem.
- To sobie go zjedz!
Poczekała jeszcze chwilę, po czym wzruszyła ramionami i poszła do kuchni.
Szybko przełykała posiłek, co i raz nerwowo zerkając na próg kuchni. Ku jej szczęściu, nie przyszedł.
Potem wyszła na podwórko i póki było widno, zajęła się jego porządkowaniem. Wszystko było lepsze niż siedzenie w domu z rozwścieczonym facetem.

Paul leżał na łóżku i czuł, jak zakwasy robią mu się na każdej części ciała. To nie był trening w siłowni. Praca w tartaku przy dzieleniu drewna, była okropna, brudna i ciężka. Ludzi tam pracujących uznał za idiotów i nie miał zamiaru być dla nich miły. Do tego jego Cerber Jack. Wesoły i uprzejmy tak, że aż mu się rzygać chciało. Wkurzało go też, że o wiele lepiej zniósł pierwszy dzień pracy. A przecież tak, jak on szykował się do niej przez bardzo krótki czas. 
Potrzebował masażu i ciepłego, kobiecego ciała.
Niestety w domu miał zimną rybę połączoną z tchórzem, więc jedyne co mu pozostało, to użalanie się nad sobą i bycie niemiłym. Uznał, że to mu trochę pomogło.
W końcu głód zmusił go do wstania, co trwało kilka minut. Potem zszedł na dół i podgrzał sobie obiad. Chciał i przy tym grymasić, ale jedzenie było bardzo dobre i nie miał się do czego doczepić.
Dodatkowo znalazł na stole karteczkę i dwie tabletki.
"To polopiryna, dobra na zakwasy. Weź też gorącą kąpiel i napij się piwa - jest w lodówce. Może to nie zdziała cudów, ale ból będzie mniejszy."
- Skąd ona wiedziała, co mi jest? - zastanawiał się na głos.
Zajrzał do lodówki i rzeczywiście znalazł tam dwie puszki browaru.
- Zacznę od kąpieli - stwierdził i zamknął drzwi.
Obudził się w środku nocy na kanapie w salonie. Telewizor cicho grał, a w kominku dogadały ostatnie płomienie. Ze zdziwieniem stwierdził, że jest opatulony kocem. Nie przypominał sobie, żeby się nim nakrywał. Czyżby Alice?
Przeciągnął się. Stawy trzeszczały, a mięśnie protestowały lekkim bólem. Stwierdził jednak, że doraźna kuracja nawet się udała. 
Po czym, zamiast iść do sypialni, ponownie zawinął się w koc i zasnął.

kolejny odcinek 14 września

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka