Więzienna planeta - odc.4
Agata
Przyjechała
pod pierwszy adres i ze zdziwieniem stwierdziła, że ukarany grzywną miliona
złotych człowiek, mieszka w normalnym domu z ogródkiem, ma samochód, a na
podjeździe walają się dwa całkiem ładne dziecięce rowery. Nie tak sobie to
wyobrażała. Myślała, że spotka człowieka mieszkającego w kartonach i mającego
na sobie same łachmany.
Zadzwoniła
do domofonu przy bramie. Po krótkiej prezentacji została wpuszczona do środka.
Przywitał
ją młody mężczyzna, który według nie niej, nie miał nawet trzydziestu lat. Do
jego obydwu nóg przyczepione były dwie córki, mające może 8 i 6 lat.
Żona
mężczyzny, szykowała im herbatę i ciastka.
Agata
wyłuszczyła sprawę oraz głośno wyraziła swoje zdziwienie, na temat wielkiej
kary i braku widocznych jej konsekwencji.
Młody
mężczyzna zaczął się śmiać, co jeszcze bardziej zbiło ją z tropu.
-
Bo ja jeszcze nie zapłaciłem ani złotówki – powiedział.
-
Ale dostał pan karę?
-
To nie tak, ktoś panią źle poinformował.
-
Wytłumaczy mi pan, co ma na myśli?
-
Chodzi o to, że można pisać o Więziennej Planecie, a nawet robić filmy i
zdjęcia. Karą objęte jest jedynie robienie zdjęć skazańcom i części więziennej
miasta. Nie można też o nich pisać. Ale wczasy nad Huczącymi Wodospadami nie są
objęte żadnymi zakazami. Wiem, bo byliśmy tam ze trzy razy.
-
Więc skąd te plotki na temat milionowych kar dla nieuważnych turystów?
-
To nie są plotki, tylko prawda, ponieważ, każdy kto tam był dostaję tę karę
zaocznie. Jeżeli pisnę choć słowem o więzieniu i skazańcach, kara stanie się
rzeczywistością.
-
A skąd oni będą wiedzieć, że akurat pan coś powiedział?
-
Mogą na początku się nie zorientować, ale są ludzie, którzy dogłębnie filtrują
Internet, książki, prasę, a nawet listy. Jeżeli coś by wypłynęło w moim
otoczeniu, to ja, moja żona czy też nasi rodzice, z którymi tam byliśmy, mamy
przekichane. Cała szóstka musiałby zapłacić po milionie. Bez procesu, bez
możliwości apelacji. Dlatego nikt z nas nic nie opowiada. Mało tego, powiedzmy,
że mój sąsiad też tam był i ja tam byłem, to Infiltratorzy nie będą pytać się,
który z nas puścił farbę, obaj bekniemy. Dlatego nie ma na Ziemi zbyt wielu
opisów Więziennej Planety. Jedynie coś o Nowym Mieście, czy też kilku punktach
wypoczynkowych. O samym Karnym Mieście tylko parę ogólnych zdań o zabudowie i o pamiątkach,
jakie można stamtąd przywieźć.
-
A w jaki sposób wymusili na panu i rodzinie taką zaoczną karę?
-
Nie wymusili. Każdy, kto się tam wybiera musi podpisać zgodę. Inaczej nie
dostanie się wizy, ani pozwolenia na wyjazd.
-
Warto było tak ryzykować? – zapytała.
-
Proszę pani – rozmarzył się mężczyzna – nawet i dla dwóch milionów. To miejsce
jest niesamowite i tak inne od Ziemi. Mam nadzieję, że jeszcze tam kiedyś
pojedziemy.
Agata
patrzyła w rozjaśnioną twarz faceta i czuła, że musi się tam dostać.
-
Nie wie pan czemu nie chcą ta wpuszczać dziennikarzy? – zapytała.
Mężczyzna
wzruszył ramionami.
-
Bo chcą was uchronić przed płaceniem ogromnych kar? W końcu wy nie umiecie
trzymać języka za zębami.
-
Czy mogę opisać tę historię z milionem. Myślę, że mogłoby to być dobre
sprostowanie.
-
Może pani– zgodził się mężczyzna – ale, jeśli naprawdę chcę pani tam pojechać,
to radzę tego nie robić.
-
Czemu? Przecież nie będę opisywać rzeczy zakazanych?
-
Oczywiście, że nie, ale oni nie chcą mieć na Ziemi rozgłosu. Wcale nie pragną
zalewu turystów.
-
Dlaczego?
-
Tego nie mogę powiedzieć – uśmiechnął się czarująco i dał do zrozumienia, że
spotkanie dobiegło końca.
Agata
wyszła od niego z mętlikiem w głowie.
Odwiedziła
po nim trzy kolejne osoby, które wcale jej niczego nie rozjaśniły, za to
potwierdziły informację o zaocznej karze. Żadna z tych osób nie była
zrujnowana.
-
Czy w ogóle ktoś został ukarany? – zapytała się swojego ostatniego rozmówcy.
-
Owszem – powiedział starszy mężczyzna – jest kilka takich osób, ale one nie
będą chciały z panią rozmawiać, zbyt się boją ponownej grzywny. Bo ta nie znika
po jednym razie, wręcz przeciwnie, podwaja się.
WIĘZIENNA PLANETA
Olga
Tym razem została wezwana do Bazy Przerzutowej,
ponieważ ktoś z Ziemi chciał z nią porozmawiać.
Usiadła przed ekranem, na którym wyświetlała się
twarz, miłego mężczyzny po czterdziestce. Był to kapitan Olechowski.
- Witam cię Olgo - zaczął rozmowę.
- Witam Jacku. Jakie masz dla mnie wieści?
- Mam namolną dziennikarkę - podróżniczkę.
- Wie, że to więzienie?
- Tak, ale jednym z argumentów, jakie podaje, a
jest ich mnóstwo, jest ten o tym, że na Ziemi media już dawno zostały
wpuszczone do więzień.
- Na szczęście nie jesteśmy na Ziemi - odparła
zimno.
- Kobieta od dwóch tygodni z każdej strony nas
bombarduje. A mój szef ma jej dosyć. Nie było rady, musiałem się z tobą
skontaktować.
- Moja odpowiedź brzmi, nie. Chcesz mieć to na
piśmie?
- Z podpisem twoim i burmistrza. Dziennikarka
uważa, że Paweł stoi wyżej od ciebie.
- Jak dla mnie może sobie uważać, co chce. Paweł
podziela moje zdanie na temat mediów w naszym mieście.
- Ale zrobisz to dla mnie?
- Tak. O ile ona wyśle do nas podanie, prośbę
czy cokolwiek. Przecież muszę wiedzieć, czemu odmawiam
- Dobrze. Przesyłam ci jej dokumenty.
- Już?
- A myślisz, że co ja przez ostatnie dwa
tygodnie robiłem? Blokowałem ją ile się dało, ale bardziej już nie mogę. Baba
jest zdeterminowana.
- Powiedz jej, że odpowiedź dostanie za miesiąc.
- Ale u nas jest dwa tygodnie na odpowiedź.
- Dobrze powiedziane. U was.
- Wredota z ciebie - odparł cierpko Jacek i się
rozłączył.
Fax wypluwał kartki. Uzbierał się pokaźnych
rozmiarów plik. Prośby, odwołania, listy, jakieś dokumenty. No nic, będzie
musiała to przejrzeć. I Paweł też. Od razu udała się do burmistrza. Mężczyzny
po trzydziestce, o wysportowanej sylwetce, jasnych oczach i szerokim uśmiechu
na twarzy.
Wręczyła mu papiery i pokrótce opowiedziała mu o
co chodzi.
- Nie zgadzam się - powiedział szybko.
- Ja też. Ale musimy być profesjonalni.
Przeczytasz?
- Jak znajdę czas - powiedział wymijająco.
W Karnym Mieście nie miał zbyt wiele do roboty i
oprócz tego, że był zarządcą miasta, to wykonywał swoją zwykłą pracę trenera
więźniarek. One go uwielbiały i robiły, co on chciał.
- Tak, jak i ja. Mamy miesiąc.
- Wredota z ciebie - powiedział rozbawiony.
- Już to dzisiaj słyszałam - Olga uśmiechnęła
się promiennie i poszła do swoich spraw.
Karol i
Bartek
Mężczyźni siedzieli przy stole w kuchni i
pałaszowali obiad.
Życie na odludziu okazało się bardzo monotonne.
Kiedy mieli jedzenie, to nie wyściubiali nosa poza palisadę. Kiedy zaczynało go
brakować, szli je upolować. Kiedy im się udało, mieli chwilę roboty, a potem
znowu dopadała ich monotonia. Jeżeli nic
nie upolowali, to Bartek się wściekał, a Karol po prostu schodził mu z drogi, a
potem znowu próbowali. Do skutku.
- Ile tu już jesteśmy? - zapytał Bartek.
- Prawie miesiąc - odparł Karol.
- Mówisz to od kilku dni.
- A ty codziennie pytasz - zaśmiał się Karol.
- Myślisz, że po trzech miesiącach nas stąd
zabiorą?
- Nie wiem, ale mam taką nadzieję.
Bartek nagle się uśmiechnął.
- Z drugiej strony, nie jest to cela. Mamy sporo
swobody, a jedynymi strażnikami są zwierzęta.
- I ludzie, obserwujący nas przez monitoring -
przypomniał Karol.
- Przyzwyczaiłem się - Bartek machnął ręką.
Przez chwilę jedli w ciszy.
- Mam dosyć tej nudy - powiedział nagle Bartek i
wstał od stołu - trzeba zacząć coś robić.
- Na przykład co?
- A ja wiem? Jak byłem mały, lubiłem sobie coś
wydłubać w drewnie. Kiedyś zrobiłem kilka fujarek - Karol popatrzył z niedowierzaniem
na wielkie i toporne ręce Bartka. Ten jakby się zawstydził i schował je za
siebie.
- Powiedziałem, że jak byłem mały. Teraz może
nic z tego nie wyjść, ale i tak spróbuję. Lepsze to, niż kolejny dzień patrzenia
ci w oczy.
Obaj panowie zarechotali.
- Masz rację. Ja też mam dosyć strugania kijów.
Popracuję nad pułapkami na zwierzęta.
Olga
Zostało trzech praktykantów, resztę odesłała
do domu bez podpisu o ukończeniu praktyk. Kiedy władze uczelni pytały jej dlaczego
nie dała im zaliczenia, odparła.
- Nie mogę podpisać się w indeksie ludzi,
którym nie zależy, którzy chcą odbębnić swoje. Dobrze państwo wiecie, że u mnie
nie ma taryfy ulgowej. Część z tych osób mogłaby zechcieć tutaj po studiach
pracować. Za mojej kadencji może im się nie udać. Ale kiedy odejdę, nowy
dyrektor może sugerować się moimi decyzjami i przyjąć kogoś, kto spartoli
robotę. Za to ta trójka, co została, już ma gwarantowaną pracę po studiach.
I tak było co roku.
Teraz siedziała w sali wykładowej z
praktykantami i omawiała zmianę zachowania więźniów.
- Co mogą państwo na ten temat powiedzieć?
- Są twórczy.
- Pomysłowi.
- Wynaleźli sobie hobby.
- Dobrze - powiedziała Olga - ale czemu i co
mogli robić zamiast tego?
- Mogli zacząć coś niszczyć. W więzieniach tak
się dzieje. – powiedziała jedna ze studentek.
- Dokładnie - pochwaliła ją Olga - a to oznacza,
że można ich talenty przekuć w pracę, że można ich potencjał skierować na inne
tory niż przestępstwo.
Po czym zadała im pracę.
- Spróbujcie państwo po raz kolejny zrobić im
portret psychologiczny. Potem porównamy go z pierwszym i środkowym. Mają
państwo na to dwie godziny.
Praktykanci zabrali się do pracy, a Olga
zerknęła w swój opis.
To był dopiero początek. Pozostały jeszcze dwa
miesiące odsiadki w domku, panowie nie odkryli jeszcze wszystkich swoich cech.
Robert
Burmistrz
Karnego Miasta wezwał do siebie jednego ze strażników.
Mężczyzna
nazywał się Robert Zabłocki i był jednym z pierwszych dzieci, które urodził się
na Więziennej Planecie. Teraz zbliżał się do trzydziestki i był znanym i
poważanym pracownikiem w Karnym Mieście. Pochodził z Nowego Miasta, ale zawsze
pociągały go służby mundurowe. Dlatego rodzice wysłali go na Ziemię, gdzie poszedł do
średniej szkoły policyjnej, a po zdaniu matury do szkoły oficerskiej policji.
Oczywiście nie był żadnym oficerem, do dzisiaj pełnił funkcję sierżanta i było
mu z tym całkiem dobrze. Był postrzegany, jako człowiek obowiązkowy, sumienny,
twardy, ale nie bez serca. Do więźniów zwracał się z szacunkiem, ale nikomu nie
pobłażał. Według wielu kobiet był całkiem przystojny, wysportowany i dobrze
zbudowany, jednak zniechęcał swoją poważną miną i tym, że był małomówny. Miał
czarne włosy i piwne oczy, które gdyby tylko chciał, mogłyby patrzeć na świat
cieplejszym wzrokiem. Niestety, tego mu brakowało. A to dlatego, że bycie
strażnikiem nie było łatwe. Nie tylko dlatego, że więźniowie mogli się
zbuntować. Tutejsi stróże prawa musieli bronić mieszkańców przed drapieżnikami,
karać lekkomyślność i stawać twarzą w twarz ze śmiercią, która najczęściej objawiała
się w postaci wielkich kłów. No i Robert, po prostu taki był.
-
Dobrze, że jesteś sierżancie – ucieszył się burmistrz.
-
Czym mogę służyć? – odparł strażnik.
-
Wszystkimi swoimi siłami – mówił pogodnie burmistrz, za nic mając jego
pochmurną minę – ale tak na poważnie – zawiesił głos – wiesz, że Ołdakowski
odchodzi na emeryturę?
-
Tak. Mówił, że za trzy miesiące.
-
Dokładnie. A potem ty zostaniesz kapitanem całej straży.
Paweł
znał Roberta, ale miał nadzieję, że na jego twarzy wykwitnie jakiś cień
uśmiechu albo chociażby grymas. Nic z tych rzeczy. Twarz strażnika pozostała
nieruchoma i bez wyrazu.
-
Będzie to dla mnie zaszczyt – powiedział tylko – czy to wszystko?
-
Tak. Możesz odejść, jeszcze sierżancie.
Tomek
Żadna
kobieta nie była wstanie oprzeć się jego uśmiechowi i zawadiackiemu sposobie
bycia. Tomek doskonale o tym wiedział i bezczelnie to wykorzystywał.
Wśród
złodziei był wolnym strzelcem i nie
bratał się z przestępczością zorganizowaną. Robił wszystko na siebie i dla
siebie. Nie lubił się dzielić z innymi łupami.
Był
wysoki, przystojny i bardzo męski, co wykorzystywał w swoim fachu, a jego
głównymi ofiarami były kobiety.
Nie
był wybredny, ale najbardziej lubił te starsze i obrzydliwie bogate. Potrafił
wkręcić się w każde towarzystwo i często był widywany na czołowych imprezach
Warszawy. A okradał tak sprytnie, że ofiary orientowały się, że czegoś im brakuje
dopiero po kilku dniach. Nigdy nie padł na niego, nawet cień podejrzenia. Poza
tym, czy można było podejrzewać o tak niecne czyny, jak kradzież, poważnego
biznesmena, obracającego grubymi milionami, na rynku spożywczym? I nigdy, ale
to nigdy nie okradał „swoich”, czyli ludzi z Warszawy. Ale nie dlatego, że
odczuwał lokalny patriotyzm, ale dlatego, że mógłby w końcu wpaść. Zawsze były
to kobiety, które przyjeżdżały do stolicy, żeby zabawić się i wydać trochę
gotówki.
A
Tomek, jak to biznesmen, czasami wyjeżdżał „służbowo” i to akurat do
miejscowości, z których jego ofiary pochodziły.
Niestety
zbytnia pewność siebie i ego rozbuchane do niewyobrażalnych rozmiarów,
spowodowało, że przestał być ostrożny i po prostu wpadł.
Okazało
się, że nie powinien rozkochiwać w sobie niektórych kobiet, zwłaszcza tych
bystrych i mściwych.
Dostał
8 lat i to bez zawieszenia. Panie postarały się również, żeby wylądował na
Więziennej Planecie. Przyszły go pożegnać, a on nawet wtedy nie mógł się
powstrzymać, żeby ich nie czarować swym uśmiechem i dowcipnymi wypowiedziami.
Skończyło się na tym, że kobiety z serca mu przebaczyły i obiecały czekać, na
jego powrót.
Na
Więzienną Planetę udał się bez lęku, uważając, że szybko się tam urządzi i
będzie żył, jak w puchu. Myślał tak, dopóki nie wpadł w ręce pani Olgi i jej
planu resocjalizacji.
To
wiele zmieniło, zwłaszcza pierwsze trzy miesiące w odległym domku, wśród
drapieżników i dwóch kolesiów, którzy absolutnie nie dali się nabrać, na jego
urok. Musiał zdjąć wszystkie maski i pokazać prawdę o sobie. To nie było miłe,
ale tylko dzięki temu nie wylądował w koloni karnej tylko w Karnym Mieście.
Dostał
pracę drwala, ponieważ tylko tam nie było kobiet, a mężczyźni byli twardzi i
odporni, jak zelówki. Po za tym, dzięki tej pracy większość dnia spędzał poza
miastem. A przebywając w nim, otrzymał również zakaz zbliżania się do kobiecej
części, do tego Olga robiła wszystko,
żeby widywał się z nimi, jak najrzadziej. I nie chodziło o to, że on mógł znowu
zacząć kraść. Kobieta była pewna, że tego nie zrobi, bo wiedział, czym mu to
groziło. Spróbował zrobić to raz podczas terapii i dostał nauczkę. Był inteligentnym
facetem i szybko wyciągał wnioski. Chodziło o to, że baby w jego obecności
głupiały. Nawet ona musiała użyć całych swoich sił, żeby utrzymać swoją
kobiecość w ryzach. Dlatego las był najlepszym dla niego miejscem przebywania.
Komentarze
Prześlij komentarz