Więzienna planeta - odc.6

 


ZIEMIA

Agata

Spotkała się z szefem na lunchu, w barze, na parterze biurowca, w którym redakcja miała siedzibę. Kiedy tylko usiedli z jedzeniem przy stole, Agata opowiedziała mu całą historię z nieudaną próbą dostania się na Więzienną Planetę.

- A czego ty się właściwie spodziewałaś? – zapytał ją szef – że oni przyjmą cię z otwartymi ramionami?

- Tak właśnie myślałam. Przecież oni powinni pragnąć promocji, turystów. W końcu z czegoś muszą żyć.

- I żyją. Wszystko, co im jest potrzebne mają wokół siebie. Tam mieszka zaledwie kilkaset ludzi, myślisz, że potrzeba im pieniędzy z turystyki?

- Ale przyjeżdżają na Ziemię, więc muszą mieć jakieś pieniądze?

- Mają.

- Skąd?

- Zarabiają. Tylko, że nie mają za bardzo na co ich wydawać.

- Jak to?

- Agata, tak chciałaś się tam dostać, a nie dowiedziałaś się podstawowych rzeczy.

- Przeczytałam chyba wszystko, co było możliwe do przeczytania – odparła oburzona.

- To powinnaś wiedzieć, że oni prowadzą o wiele prostsze życie niż my. Nie mają komunikacji, za którą trzeba płacić, Internetu, za który trzeba płacić, samochodów, sieciówek z ubraniami. Większość rzeczy robią na miejscu i tylko w takich ilościach, jakie są im potrzebne.

- A skąd pan o tym tyle wie?

- Poszedłem do ich ambasady i popytałem – odparł.

- A dlaczego pan to zrobił? – zapytała nieufnie.

- Chciałem ci pomóc się tam dostać. Gdyby ci się udało, czytelnictwo naszego portalu na pewno by wzrosło.

- I co?

- No i nic. Wiele rzeczy mi powiedzieli, ale od razu pozbawili złudzeń, co do tego, że wpuszczą do siebie dziennikarza, nawet jako turystę.

- Ale wpuszczają turystów, ludzie mają zdjęcia i pamiątki. Widziałam je na własne oczy.

- Tak, ale to są po pierwsze, bardzo bogate osoby, a po drugie, dostają karę zaocznie.

- Ja też mogę ją dostać, nie pisnę ani słówkiem, o rzeczach zakazanych.

- Chuchają na zimne.

- A jakbym zapłaciła im podwójnie.

- To by było wbrew zasadom – szef spojrzał na nią poważnie – jedź ty lepiej za tą forsę na Karaiby. Coś mi się wydaje, że cena będzie porównywalna.

- Nie chcę na Karaiby. Karaiby są nudne.

- A byłaś tam? – zaśmiał się szef.

Agata uśmiechnęła się do niego i odparła.

- Nie, ponieważ, jak powiedziałam, są nudne.

 

Nina

Mariola słuchała Niny z narastającą grozą i bardzo starała się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest poruszona.

- Anabel jest słaba – mówiła Nina i pakowała do plecaka puszki z farbami – mówi o pokoju. A ja nie chcę pokoju, chcę wdeptać mężczyzn w ziemię!

- Nie uważasz, że ona ma plan?

- Nie ma! – wykrzyknęła Nina – skończyły jej się pomysły, dlatego na razie chce, żebyśmy zachowywały się spokojnie. Za to ja, mam ich w nadmiarze. Idziesz ze mną?! – wykrzyknęła do Marioli.

Dziewczyna, widząc w jakim stanie znajduje się jej koleżanka, nie śmiała jej odmówić. Wzięła swój plecak i odrzekła.

- Jestem gotowa, chociaż nie uważam…

- Zawsze możesz zostać i stać się mięczakiem – warknęła koleżanka.

- No dobrze, idę już idę.

Było po 23 00 w nocy, kiedy pakowały rzeczy do busa, należącego do Niny.

Potem pojechały w stronę Śródmieścia.

Zaparkowały w cichej uliczce, gdzie według Niny nie było żadnych kamer i nikt nie mógł ich podpatrzeć.

Ubrały się w ciemne kombinezony, a na głowę założyły kominiarki.

- Trochę  w nich gorąco – powiedziała Mariola niewyraźnie przez gruby materiał.

- Sprawa wymaga poświęcenia – odparła równie niewyraźnie Nina.

Chodnikiem szedł pechowy facet. Dziewczyny złapały go i powaliły na ziemię. Potem Nina wymazała go sprayem, wypisując na skórze i ubraniu obraźliwe teksty dotyczące mężczyzn.

- Pierwszy załatwiony – powiedziała ucieszona Nina.

Facet szamotał się w jej uścisku, ale ta znała techniki obezwładniania przeciwnika i szybko pozbawiła go przytomności. Potem przy pomocy koleżanki skrępowała mu nogi i ręce.

- Na pakę z nim – syknęła.

Mariola nie była zadowolona, ale nie mogła już się wycofać.

Z trudem uniosły bezwładne ciało i wsadziły do bagażnika.

Tymczasem nadbiegł inny mężczyzna, który widział co się dzieje i chciał jakoś pomóc. Niestety i on po kilku minutach wylądował na tyłach wozu.

Wsiadły do busa.

- I gdzie teraz?

- Jak to gdzie – zaśmiała się Nina – do lasu.

- Nina! – wykrzyknęła Mariola – chyba nie masz zamiaru ich zabić?

- Oczywiście, że nie – burknęła Nina – ale będą mieli długi spacer do domu. Może przez ten czas przemyślą sobie swoje postępowanie wobec kobiet.

- A skąd wiesz, że są niedobrzy dla kobiet?

Nina zatrzymała nagle samochód i spojrzała groźnie na koleżankę.

- Nie ma dobrych mężczyzn, wszyscy są obrzydliwi i interesowni. Pamiętaj, nigdy nie oczekuj od mężczyzny niczego dobrego. Oni potrafią tylko krzywdzić!

- Ale mój…

- Nie zaczynaj mi mówić o twoim ojcu. Nie wierzę, że jest bez winy. Po prostu dobrze się maskuje.

„Ona zwariowała” – pomyślała Mariola.

 

Ania

Po całodziennych szkoleniach, jak zwykle wieczorem był impreza. Oznaczało to jedynie tyle, że wszyscy się popiją i rano wielu uczestników imprezy będzie mieć kaca i kolejną wstydliwą tajemnicę, którą szefowie będą mogli w dogodnym czasie wykorzystać przeciwko nim.

Ania też piła, ale miała tak zdyscyplinowany organizm, że nawet będąc w stanie totalnego upojenia alkoholowego, nadal trzymała fason i potrafiła prowadzić całkiem zwyczajne rozmowy.

Podeszła do baru i zamówiła kolejnego drinka.

Kiedy barman postawił przed nią szklankę z kolorowym płynem, powinna go wziąć i wrócić do towarzystwa, zamiast tego usiadła na wysokim stołku i zasłuchała się w muzykę.

- Proszę pani, zamykamy – wyrwał ją z odrętwienia głos barmana.

- Już? Przecież dopiero, co zamówiłam drinka?

Mężczyzna przemówił do niej łagodnym głosem, jak do małego dziecka.

- Minęły dwie godziny. Zawiesiła się pani, to się zdarza.

Zdumiona spojrzała na zegarek.

- Niemożliwe.

- A jednak – popchnął ją lekko w stronę wyjścia.

Rzeczywiście, wyszła ostatnia.

Wjechała na swoje piętro i weszła do pokoju. Jej współlokatorki nie było.

Ania usiadła na łóżku.

- To, że się zawiesiłam, to jedno, ale że nikt się mną przez dwie godziny nie zainteresował, to dopiero jest przykre- powiedziała sama do siebie – nikt mnie nie lubi, nikomu się nie podobam. Jestem zimną rybą.

Już miała się rozkleić, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.

- O nie, nie będę płakać – wstała z łóżka i poszła do łazienki.

Musiała przygotować się do snu, a w głowie jej się nie mieściło, żeby walnąć się spać w sukience i makijażu.

Te rutynowe czynności pozwoliły jej nie myśleć o swojej beznadziei i do łóżka położyła się nie myśląc o niczym smutnym. Miała tylko nadzieję, że kac nie będzie zbyt duży.

 

 

 

WIĘZIENNA PLANETA

 

Tomek

Przebywał w Karnym Mieście od dwóch miesięcy i wydawało mu się, że wszystko rozumie i, że nic go już nie zaskoczy. A jednak.

Do tej pory nie zakolegował się z żadnym z drwali. W robocie nie miał na to czasu, a po robocie biegał na sesje z psychologami i pedagogami albo zalegał na łóżku nie mając siły ruszać ani ręką ani nogą.

Po tych kilkudziesięciu dniach przyzwyczaił się do wysiłku fizycznego, a kilka dni temu dowiedział się, że główna terapia dobiegła końca. Teraz mógł żyć prawie, jak na wolności i tylko raz na dwa tygodnie zgłaszać się do prowadzącego go trenera.

Oczywiście obowiązywało go mnóstwo zakazów, ponieważ nadal był więźniem. Nie mógł odmówić pracy, nie mógł wyjeżdżać poza miasto, w końcu nie mógł kupić sobie piwa ani siedzieć do późna w karczmie.

To ostatnie bardzo go zirytowało.

Karczmę prowadził wolny człowiek, urodzony w Karnym Mieście. Miał na imię Barnaba i miał trzydzieści lat, wielki brzuch, wąsy, żonę i trzech małych synków. Dla wolnych obywateli, knajpa była otwarta do ostatniego klienta, więźniowie musieli opuścić ją przed 20 00. Czasami, przy wielkich okazjach, pozawalano im zostać dłużej. Większość z nich nie mogła kupić sobie alkoholu. Musieli mieć specjalne pozwolenie, ale na to musieli sobie zasłużyć.

Tomek, zbyt krótko tu przebywał, żeby dostać jakiekolwiek ulgi. Na razie powinien się cieszyć, że nie dostał żadnych punktów karnych.

- Jak to nie mogę kupić piwa? – patrzył zdziwiony na Barnabę – przecież jestem pełnoletni.

- Jesteś więźniem i nie masz wszystkich praw. Przykro mi – Barnaba wyglądał, jakby naprawdę było mu przykro – w zamian za to mamy oranżadę, mleko, wodę gazowaną…

- Poproszę kawę – zgrzytnął zębami Tomek.

Nie uszło to uwagi jego nowemu koledze.

- Opanuj się – powiedział spokojnie – to nie koniec świata. Pomyśl, że na Ziemi siedziałbyś w zapyziałej celi z czterema lokatorami i na metrażu, na którym mógłbyś zrobić cztery kroki.

- Przecież bym się nie upił – bronił swego Tomek.

- Pewnie tak, ale tutaj na wszystko trzeba sobie zapracować.

- Tak? W jaki sposób mogę zapracować na piwo? Przecież dostaję wypłatę, stać mnie nie tylko na alkohol, ale i na inne rzeczy.

- Tak, wiem, ale tu nie chodzi o pieniądze.

Barman podał Tomkowi kawę, a jego kumplowi sok z tutejszych owoców. Podeszli do stolika i usiedli.

- Opowiedz mi wszystko – poprosił Tomek.

- Zarobki to jedno, ale różne ulgi to drugie. Na przykład. Możesz zgodzić się na niższe zarobki, a niedopłata jest liczona, jako skrócenie kary. Niektórzy dostają 10 lat, a wychodzą po siedmiu. Ważne jest zachowanie, stosunek do innych, uczynność, czy jesteś w stanie robić coś za darmo. Nie myśl sobie, że skończyłeś terapię i teraz masz wolne. Jesteś cały czas obserwowany, a osoby odpowiedzialne za twoją resocjalizacje przyznają ci punkty – kolega zawahał się i dodał – albo odejmują. Jak pójdziesz za miesiąc na spotkanie, śmiało zapytaj, czy już przysługują ci jakieś przywileje. Trener cię podsumuje i kto wie, może pozwoli kupić ci piwo.

- Trochę, jak w szkole. Staraj się, a dostaniesz nagrodę.

- Dokładnie.

- A jak ktoś oszukuje i tylko udaje miłego?

- Nie myśl sobie, że o tym nie wiedzą. Jesteśmy przez nich prześwietleni lepiej niż zrobił by to rentgen.

- To jest trochę przerażające.

- Idzie się przyzwyczaić.

Zamilkli na dłużą chwilę, w końcu Tomek zadał pytanie.

- Jak ty właściwie masz na imię?

- Leszek.

 

Olga

Zebrała cały zespół zajmujący się Karolem i Bartkiem i poprosiła o pełny raport.

Porównała go ze swoimi notatkami i orzekła.

- Możemy ich stamtąd zabrać. Czas na drugi etap. Ciekawe, jak go zniosą.

Burmistrz spojrzał na jej napiętą twarz.

- Widzę, że wiążesz z nimi spore nadzieje.

- Tak – przyznała – i bardzo boję się porażki.

- Będą przydatni?

- Karol będzie świetny, jako konstruktor – mechanik, a Bartek na pewno przyda nam się na budowie jako tragarz. Ale chcę, żeby jego głównym zajęciem było dłubanie w drewnie. Zarobi na tym trochę grosza. Turyści lubią kupować takie bibeloty. A wracający na Ziemię, z pewnością będą chcieli zabrać coś na pamiątkę.

Burmistrz wstał i powiedział.

- Słyszeliście co powiedziała pani profesor, zabieramy ich z tego odludzia.

 

Karol i Bartek

W samo południe było tak upalnie, że obaj panowie schronili się w domku i nie zamierzali wychodzić z niego aż do wieczora.  Karol uciął sobie drzemkę, a Bartek, jak zwykle dłubał w drewnie. Nagle usłyszał hałas, wydawało mu się, że słyszy helikopter. Było to tak nierealne doznanie, że z miejsca je odrzucił. W tym świecie i na tym odludziu nie mogły przecież latać żadne helikoptery.

- Co tak hałasuje? – Karol wyszedł z pokoju i popatrzył na Bartka jeszcze nieprzytomnym wzrokiem.

- To nie ja. To coś na zewnątrz. Najpierw myślałem, że mam jakieś uszne majaki, ale skoro ty też słyszy trzepot śmigieł, to musi to być prawda.

Mężczyźni wyszli na ganek. I rzeczywiście zobaczyli na niebie dwa, czarne śmigłowce. Były już całkiem blisko i nie minęła chwila, a wylądowały przed azylem.

- Co robimy? – zapytał Bartek Karola.

- Nie ma co uciekać – stwierdził Karol – to pewnie ludzie, którzy nas tu wsadzili. Chodźmy do nich, zobaczymy, czego chcą.

Bartek zaśmiał się gromkim basem.

- A kto wie, może będzie tam jakaś dziewczyna.

Była. Kobieta. Karol spojrzał na nią tylko raz i coś przeszyło mu serce.

Była najpiękniejszą istotą, jaką widział. Może było to spowodowane tym, że od wielu miesięcy, żadnej nie widział, a może po prostu zakochał się o pierwszego wejrzenia. Bartek natomiast omiótł ją wzrokiem i stwierdził w myśli – „Za chuda i za stara, ale lepszy rydz niż nic.”

Niestety nie zdołali się nawet odezwać, ponieważ stojący za kobietą strażnicy wystrzelili do nich z pistoletów. Panowie bezładnie osunęli się na trawę.

 

Robert

Nie był jeszcze kapitanem, ale stary oficer już wprowadzał go w nowe obowiązki. Stary miał 65 lat i w końcu chciał wrócić na Ziemię.

- Tam chcę umrzeć – mawiał.

Ale Robert był niemal pewny, że mężczyzna wcześniej czy później wróci do Karnego Miasta, ponieważ przeżył w nim większość swojego życia i pewnie nie będzie w stanie przestawić się na ziemski tryb życia.

Ale to i tak nie zmieniało faktu, że przejmie po nim obowiązki i że za kilkanaście dni, będzie odpowiedzialny za bezpieczeństwo całego miasta.

- Dlaczego chce pan, żebym to ja objął to stanowisko? – odważył się w końcu zadać to pytanie.

- Chłopcy pana lubią, myśli pan logicznie, nie kieruje się pan ułańską fantazją. Nie mam tutaj nikogo lepszego.

- Jest nas ponad trzydzieści osób, naprawdę nie było z kogo wybrać? – dziwił się Robert.

Starszy pan popatrzył na niego uważnie.

- Czemu sierżancie nie chcecie zostać oficerem?

- Nie to, że nie chcę – zaczął mówić, ale stary mu przerwał.

- No właśnie. Dobrze wiedziałem kogo wybieram. A teraz przestań się pan mazać i do roboty.

- Tak jest kapitanie.

 

 kolejny odcinek 26 kwietnia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka