Więzienna planeta - odc.5
ZIEMIA
Wylądowała
w pokoju z szefową sektora 5a. Nie znała jej osobiście, ponieważ pracowała
piętro wyżej niż ona i nie było okazji, żeby spotkać się chociaż na korytarzu.
Z resztą cały budynek korporacji miał z 50 pięter i zatrudniał kilkadziesiąt
tysięcy ludzi. Wiedziała jedno, że jeżeli umieścili ją w pokoju z jakąś osobą,
nie było to przypadkowe. Najprawdopodobniej przyjdzie im kiedyś wspólnie
pracować. Tymczasem miała się z nią zapoznać i dobrze bawić na zjeździe
integracyjnym sektorów od 4a do 6h.
Ułożyła
ubrania na półkach, ustawiła buty w szafie, a w łazience kosmetyki, które
zajęły równo, pół półki pod lustrem.
Spojrzała
na nieskazitelne, białe ręczniki i skrzywiła się, ponieważ zauważyła lekkie
zagięcie na jednym z nich. Od razu poszła do swojej walizki i wyjęła swój.
Tamten wydał jej się zbrukany czyimiś rękoma.
W
tym samym czasie, szefowa sektora 5a robiła to samo, co ona. Wieszała idealnie
uprasowane sukienki do szafy, poprawiała przekrzywiony pantofel i ustawiała
rzeczy na stole, tak żeby nie zajęły więcej miejsca niż potrzeba.
„To
co robimy, jest po prostu chore.”
Dziewczyna,
była mniej więcej w jej wieku i miała ten sam zmęczony wyraz oczu i Ania była
pewna, że i ona nadużywała alkoholu.
„No
nic, trzeba zacząć udawanie.”
-
W tym roku przygotowali dla nas ciekawe szkolenia – odezwała się pierwsza.
-
Też jestem tym podekscytowana – odparła jej współlokatorka – to pomoże nam się
rozwinąć i kto wie, może awansować.
-
Też mam taką nadzieję – zgodziła się Ania.
W
milczeniu kończyły wypakowywanie rzeczy z walizek. W końcu jej współlokatorka
się odezwała.
-
Za godzinę mamy spotkanie zapoznawcze, wybacz, ale muszę zacząć się szykować –
i znikła w łazience.
Ania
uznała, że też się zacznie szykować, ale zaczęła od wyprasowania spódnicy oraz
pociągnięcia z piersiówki, którą przywiozła ukrytą w torbie podręcznej.
Nina
Kolejna
demonstracja była dla niej katorgą. Anabel kazała jej stać spokojnie i nie
robić nic, co by mogło zwrócić na nią uwagę policji. Zabroniła jej nawet
skandować haseł. Mówiła, że najważniejsza był obecność na manifestacji. Nina
gwizdała na taką „aktywność”. Pragnęła krzyczeć, rzucać zgniłymi jajami w
mężczyzn, a najbardziej na świecie, chciała ich bić do krwi.
Tymczasem
szefowa Stowarzyszenia Prawdziwych Kobiet uparła się, żeby Nina stała potulnie
i trzymała transparent. Do tekstu na nim, też miała poważne wątpliwości,
ponieważ nie mówił nic konkretnego – „Mamy dosyć!”
Czuła
się zdegradowana. Ona, która pomogła wyzwolić się spod męskiego jarzma kilku
dziewczynom, ona która nie wahała się użyć siły, w którą Mariola patrzyła, jak
w obrazek, ona…stała, jak słup soli i to miało wystarczyć.
Dobrze,
że Anabel nie kazała jej zapudrować tygrysa na głowie.
I,
że nic nie powiedziała, widząc ją ogoloną na łyso.
Najważniejsze,
było być.
Nina
uznała tę demonstrację, jako najsłabszą ze wszystkich, ponieważ nie doszło do
żadnych starć, ani nie poleciały w stronę mężczyzn żadne kamienie.
Anabel
tłumaczyła jej, że musieli zmienić front, na bardziej pokojowy, ale do Niny to
nie docierało. Narastała w niej wściekłość, dojrzewała do tego, żeby wziąć
sprawy w swoje ręce.
Agata
Siedziała
wściekła nad oficjalnym listem z Więziennej Planety i raz po raz czytała
odmowę.
„Po
rozpatrzeniu Pani prośby, z przykrością informujemy, że nie możemy wydać pani
wizy ani pozwolenia na pobyt na Więziennej Planecie. Nie jest to miejsce, o
którym pisze się książki podróżnicze, a tym bardziej artykuły w prasie. Z
poważaniem Olga Kowalska.”
-
I napisanie tych kilku marnych zdań zajęło im miesiąc?! – wykrzyknęła
rozwścieczona i zmięła list w kulkę. Potem cisnęła go o ścianę.
Maciek,
jej redakcyjny kolega spojrzał na nią, jak na wariatkę.
-
Mówiłem ci, że się nie uda.
-
A ja nawet zebrałam już kasę – wykrzyknęła – a oni mi odmówili. Tyle pism, tyle
argumentów. Co oni sobie myślą? Że mnie powstrzymają?!
-
Tak właśnie myślą – potwierdził Maciek.
-
Och, zamknij się – burknęła i zamilkła na dłuższą chwilę. Bębniła nerwowo
palcami o blat biurka.
-
Nie poddam się tak łatwo – wybuchła.
-
I co zrobisz?
Agata
uśmiechnęła się promiennie i powiedziała do kolegi.
-
Biegając po ziemskim budynku administracyjnym Więziennej Planety, przypadkiem
podsłuchałam rozmowę. Otóż ta cała szefowa ma we wrześniu przybyć do Warszawy
na urlop. Jest stąd, ma tu rodzinę. Znajdę ją i będę nękać, aż się zgodzi.
-
Wylądujesz w więzieniu.
Agata
uśmiechnęła się chytrze.
-
Choćbym miała pójść do więzienia, wyjadę tam i już!
-
Nie jest powiedziane, że wezmą cię akurat do Karnego Miasta.
Agata
popatrzyła wkurzona na kolegę.
-
Dlaczego podcinasz mi skrzydła?!
-
Raczej ratuję przed obłędem. Odpuść sobie to miejsce.
-
Nie!
Kolega
złapał się za głowę i mruknął.
-
Chyba sam do nich napiszę prośbę, żeby ci pozwolili. Inaczej to ja zwariuję,
popełnię na tobie zbrodnię i sam tam wyląduję, a wcale nie chcę.
Agata
spojrzała na niego bystrym wzrokiem.
-
Napisz do nich, może dzięki tobie zmięknie im serce.
Maciek
wstał i powiedział.
-
Mam cię dosyć, wychodzę.
-
I ty Brutusie przeciwko mnie? – zacytowała, ale jego już nie było.
Chciała
jeszcze przez jakiś czas posiedzieć i użalać się nad sobą, ale robienie tego
bez wiernego słuchacza, było pozbawione sensu. Dlatego wzięła się do bieżącej
pracy i na jakiś czas zapomniała o porażce.
WIĘZIENNA PLANETA
Karol
Wyszedł
przed azyl w poszukiwaniu odpowiednich materiałów do zrobienia kolejnych
wnyków. Pomysł z robieniem kłusowniczych pułapek, okazał się strzałem w
dziesiątkę i nie musieli już zastanawiać się, czy coś upolują czy nie.
Zwierzęta łapały się w każde ustawione na ich trasie pułapki. Problemem
pozostało jedynie to, żeby zdążyć do padliny zanim nadejdą drapieżniki.
Mężczyzna
korzystał z czasu małej aktywności kotowatych i całkiem już swobodnie chodził
po lesie.
„Zadziwiające,
jak człowiek z mieszczucha zmieniał się w znawcę przyrody i mechanizmów jej
działania” – myślał.
Jak
każdy drapieżnik, Karol chodził w kompletnej ciszy, uważając, żeby nie robić
zbędnego hałasu. Pozwalało mu to na obserwowanie zwierząt na wolności. To, że
je zabijał dla pożywienia, to było jedno, to że je podziwiał i że go
fascynowały, to drugie. Często zbliżał się do polany, na której znajdowało się
małe jezioro. Wspinał się na drzewo, na którym mościł się wygodnie i potrafił
przez bardzo długi czas podpatrywać zwierzęta przychodzące do wodopoju. Bartek
od czasu do czasu do niego dołączał, chociaż w jego przypadku, nie było mowy o
ciszy i spokoju. Ten zwalisty mężczyzna hałasował, nie umiał się skradać, ale
na szczęście, jak już wlazł na drzewo potrafił siedzieć cicho i obserwować. A
potem rzeźbił figurki zwierząt. Aż dziw brał, że spod jego niezgrabnych i
wielkich, jak łopata rąk wychodziły takie cuda.
Tymczasem
Karol okazał się mistrzem inżynierii pułapkowej. Miał smykałkę do techniki i
wciąż się doskonalił. Nie podejrzewał nawet, że jest w stanie coś stworzyć
własnymi rękami.
Zatrzymał
się i wzrokiem poszukał ptaka siedzącego na najbliższej gałęzi. Wiedział, że to
dron, przez który był obserwowany. Bardzo chciał wiedzieć, kto to robił i w
jakim celu. Pomachał ptakowi i poszedł dalej.
Niewiadoma,
jakoś nie spędzała mu snu z powiek.
Olga
Przerzuciła
notatki o Karolu i porównała z tymi, które napisali praktykanci.
Też
zauważyli, że mężczyzna jest niezwykle cierpliwy i spokojny. Oldze dziwne
wydawało się to, że przez prawie dwa miesiące, ani razu nie wybuchł gniewem,
ani o nic się z Bartkiem nie pokłócił.
–
Jak można być takim stoikiem? Normalny człowiek musi czasami wybuchnąć. Za to Bartek
ma problem w drugą stronę, ale przynajmniej z nim człowiek wiedział, na czym
stoi. Bartek był prosty, jak konstrukcja cepa. Za to Karol? Co w nim siedziało?
Miała już u siebie płatnych zabójców, byli bardzo różni. Jedni towarzyscy,
roześmiani inni agresywni i psychopatyczni. Ale ten? Jak można było być takim
spokojnym człowiekiem, zwłaszcza, przy tak irytującym kompanie.
Gdyby
nie to, że uśmiechał się czasami do kamery w dronie, a nawet kilkakrotnie
posłał im całusa, pomyślałaby sobie, że on nic nie odczuwa.
-
Pani dyrektor, jest 18 00 – powiedziała sekretarka Basia.
Olga
nie oderwała wzroku od kartek.
-
Idź do domu, ja jeszcze zostanę.
Basia
stanęła w drzwiach i wzięła się pod boki.
-
To, że ja idę do domu, to zrozumiałe, ale pani wciąż siedzi po godzinach.
Olga
podniosła głowę i uśmiechnęła się promiennie do sekretarki.
-
Wiesz dobrze, że jak mam nowych podopiecznych, to zapominam o życiu prywatnym.
-
Właśnie o tym mówię. Nie może pani wciąż żyć więzieniem. Powinna pani iść
wieczorem do karczmy albo polecieć na weekend do Nowego Miasta, albo do
Burzliwych Wodospadów.
-
We wrześniu mam urlop i jadę do rodziców na Ziemię.
-
Ale to za miesiąc – Olga popatrzyła na kobietę, która stała podparta pod boki i
chyba miała zamiar tak stać, dopóki ona nie da jej satysfakcjonującej
odpowiedzi. Dlatego podniosła ręce do góry w geście poddania i powiedziała ze
śmiechem.
-
Dobrze, już dobrze. Wychodzę i pójdę dzisiaj do karczmy. A co dzisiaj tam dają?
-
Film z Ziemi, jakaś komedia – odparła Basia.
-
Przyjdę – obiecała Olga.
-
Ja też tam będę.
-
Przecież bym cię nie okłamała – zaśmiała się Olga.
-
Tak, jak w zeszłym tygodniu, kiedy miała pani pójść do fryzjera, ale
zasiedziała się pani tutaj do 3 00 nad ranem?
Olga
skapitulowała i wstała od biurka.
-
Dobrze, wyjdziemy razem i popatrz – podniosła ręce – niczego nie wynoszę.
Basia
skinęła z aprobatą głową. Po chwili obie opuszczały budynek więzienia.
Olga
musiała przyznać, że czasami miło było wyjść z pracy, kiedy jeszcze jest widno.
Bartek i Karol
Spokój,
jaki odczuwali siedząc za płotem okazał się być złudny.
Mężczyzna
klęczał nad wielkim pniem i dłutem usiłował nadać mu jakiś kształt. Dokładniej
mówiąc, rzeźbił stolik.
Nie
spodziewał się żadnego niebezpieczeństwa, więc stracił czujność bez reszty
pochłonięty swoją pracą.
Wielki
kot przeskoczył palisadę i stanął niedaleko mężczyzny.
Stało
się to, tak nagle, że Bartek zamarł zdjęty grozą.
Mimo,
że wcześniej nie widział tego zwierzęcia, był pewien, że to te, które nocą tak
głośno ryczało. Kot był wielkości konia, czarny, ze lśniącą sierścią i żółtymi
oczami. Ale nie wyglądał, jak puma, raczej, jak diabeł tasmański, chociaż ruchy
miał miękkie i sprężyste.
-
…! – wystękał Bartek i zdał sobie sprawę, że ma w ręku marne dłuto, a jego
pięści tu raczej nie wystarczą.
Zrozumiał
również czemu drzwi do domu były mocne i okute żelazem. Takie zwierze mogło, w
takich zwykłych bez żadnych zabezpieczeń, bez problemu wykopać dziurę. Tak
samo, jak okna, wiedział czemu są tak małe. Z tym, że teraz znajdował się poza
bezpiecznym obszarem i jego życie mogło się gwałtownie skończyć. Bartek nie był
strachliwy, ale w takiej sytuacji nawet największy twardziel miałby pełno w
gaciach.
Zwierze
zaryczało tak głośno, że mężczyzna odczuł to każdym zakończeniem nerwowym,
jakie miał w ciele. Jego pierwotne ja, krzyczało ze strachu, jak zapewne kiedyś
jaskiniowcy stający naprzeciw tygrysa szablozębnego.
Klął
bezgłośnie swoją bezmyślność, bo zamiast od frontu, dłubał swoje dzieła za
domem, bo tam było więcej cienia.
Nie
miał gdzie uciekać, więc postanowił stawić czoło wyzwaniu.
Ścisnął
mocniej dłuto i wycelował w zwierze.
-
No chodź do mnie twardzielu. Albo ty albo ja.
Zwierze
ponownie ryknęło, tak, że wydawało się, że nawet ziemia się od tego trzęsie,
ale nie zaatakowało. Patrzyło uważnie na Bartka i ewidentnie na coś czekało.
-
Nie spuszczaj go z oka – usłyszał za plecami głos Karola.
Kot
odwrócił łeb w stronę drugiego mężczyzny, ale zapewne stwierdził, że druga
ofiara stoi za daleko i na powrót zajęła się obserwowaniem Bartka.
-
Nawet nie zamierzam – zapewnił Bartek.
-
Daj mi chwilę, zaraz cię z tego bagna wyciągnę.
-
Spoko, nie krępuj się, mam czas – po czym parsknął - pośpiesz się do cholery,
to nie jest łagodny pluszak!
-
Nie krzycz i go nie prowokuj. Stój nieruchomo i patrz mu w oczy. Jeżeli się nie
mylę, nie powinien cię zaatakować.
-
A jak się mylisz?
-
To umrzesz – odparł Karol, a mężczyźnie ciarki przeszły po plecach.
Wiedział,
że on ma rację, ale co innego wiedzieć, a co innego usłyszeć coś takiego na
własne uszy.
-
Zaraz wracam.
Po
chwili, która dla Bartka była wiecznością, Karol wrócił i rzucił kawał mięsa
wprost pod łapy kota. Ten powąchał „prezent” i zaczął go jeść.
-
Wycofuj się powoli – poradził Bartkowi.
Ten
zrobił, co kolega kazał i już po chwili znikli za winklem domu. Tam rzucili się
biegiem do drzwi. Zaryglowali je i opadli na podłogę.
-
To było, to było – rzęził Bartek – to było straszne…
-
Fakt, ale najważniejsze, że żyjemy – Karol powiedział to głosem wyprutym z
uczuć.
-
Czy ty masz w ogóle jakieś emocje? – zirytował się Bartek, dźwigając na nogi.
-
Mam. Jestem wstrząśnięty tą sytuacją – odparł bezbarwnym głosem kolega.
-
Nie szalej tak chłopie, bo w tym wieku już nie przystoi – parsknął
sarkastycznie Bartek.
Karol
spojrzał na niego z politowaniem.
-
To, że nie okazuję emocji, nie oznacza, że się nie zdenerwowałem. Ta sytuacja
ponownie przypomniała mi, że nie jesteśmy bezpieczni.
Podszedł
do okna, z którego powinno być widać kota i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz.
Zwierze siedziało i czyściło sobie łapy.
Bartek
stanął za kolegą.
-
Mam nadzieję, że nie będzie tutaj przychodził codziennie na karmienie.
-
Wydaje mi się, że po jednym razie nie skojarzy nas jeszcze z ręką, która karmi.
To nie dachowiec tylko dziki kocur.
Obserwowali,
jak zwierze lekko przeskoczyło płot.
-
Chwilowo mamy spokój – odetchnęli.
Tego
dnia nie wyszli już z domu. Woleli chuchać na zimne. Nie wiadomo było, czy
drapieżnik nie zechce wrócić i nie sprawdzić, czy znajdują się tu jeszcze
jakieś pyszne kąski.
-
Dzięki – powiedział Bartek.
-
Nie ma za co.
Robert i Tomek
Przydzielono
go na tydzień z drwalami w lesie. Oznaczało to wychodzenie poza obręb miasta
bladym świtem, a wracanie do niego tuż przed zmrokiem. Mieli bardzo dużo pracy.
Plan budowy wysokiego płotu wymagał dużej ilości drewna, które przeznaczano
przede wszystkim do pieców, w których wypalano cegły. A nie można było też zapominać o bieżących potrzebach np. na meble
czy też opał na zimę. Więzienna Planeta miała wiele do zaoferowania, ale
jeszcze nie odkryto tutejszych złóż węgla, a nowoczesna technologia grzewcza,
która sprawdzała się na Ziemi, tutaj nie działała. Miejscowi naukowcy głowili
się nad rozwiązaniem tego problemu, a tymczasem tradycyjne kominkowe
ogrzewanie, było niezbędnym elementem każdego budynku. Tutejsi drwale byli
jednak mądrzejsi od ziemskich przodków i po każdej wycince zasadzali nowe drzewka,
aby i one kiedyś posłużyły przyszłym pokoleniom.
Do
pracy szło czterech więźniów i czterech strażników. Skazańcy znali swoje
obowiązki i kiedy tylko przyszli na miejsce, od razu wzięli się do pracy.
Strażnicy zajęli strategiczne punkty i z uwagą obserwowali otoczenie, gotowi w
każdej chwili odeprzeć atak drapieżników.
Tomek
podszedł do oznakowanego wcześniej drzewa i zabrał się za piłowanie. Wszystko
odbywało się bez użycia mechaniki, siekiery i piły były napędzane siłą mięśni.
-
Dlaczego oni nam to robią? – pytał mężczyzny, który razem z nim piłował pień.
-
Dlatego, że jesteśmy więźniami, dlatego, że pani Olga uważa, że praca fizyczna
uszlachetnia i tym podobne dyrdymały. Poza tym, czy gdzieś ci się śpieszy? Masz
tu spędzić kilka lat, lepiej żebyś się nie nudził, prawda?
-
No niby tak. Ale jest koniec XXI wieku, wystarczyłby laser.
-
Widać, że jesteś świeżak, za kilka miesięcy nie będziesz już myśleć ziemskimi
kategoriami. Więzienna Planeta jest inna.
-
Ale mamy prąd, komputery, helikoptery. Czemu nie możemy mieć pił mechanicznych
czy laserowych.
-
Już ci powiedziałem, to element resocjalizacji. W prostocie siła, czy tym
podobne bzdury.
Tomek
parsknął.
-
Raczej – zmęcz ich, to nie będą mieć siły na bunt.
-
Też dobrze – zaśmiał się więzień.
Po
dłuższym czasie, drzewo zostało ścięte, więc zajęli się ociosywaniem go ze
zbędnych gałęzi.
W
tym czasie Robert wypatrzył skradającego się tygrysa szablozębnego i oddał
ostrzegawczy strzał w powietrze. Więźniowie, zbili się w ciasną grupę, a dla
obrony trzymali w rękach siekiery. Tymczasem strażnicy starali się odgonić od
nich zwierze. Te jednak było bardzo głodne, gdyż zaryzykowało atak.
Robert
wystrzelił, a tygrys padł.
Dla
Tomka było to pierwsze spotkanie oko w oko z groźnym zwierzęciem, więc dygotał
lekko na ciele, a zęby szczękały mu i to całkiem głośno.
-
Przyzwyczajaj się – mężczyzna, z którym dzisiaj rozmawiał poklepał go po
plecach – tak jest mniej więcej co drugi dzień.
-
Czy sierżant go zabił?
-
Nie zabiłem – odparł Robert – uśpiłem. Nam nie chodzi o wyniszczenie gatunku, a
o wasze bezpieczeństwo.
-
Ile będzie spał?
-
Dwie do trzech godzin. Ale nie martw się pan, zaraz go gdzieś przewieziemy,
tak, żeby już dzisiaj nie przeszkadzał wam w pracy.
Robert
porozumiał się przez krótkofalówkę z dyżurnym w mieście i już po chwili,
przyjechało dwóch strażników terenówką. Zabrali tygrysa i gdzieś go wywieźli.
Bartek
Musiał
przyznać, że rzeźbione przez niego figurki zwierząt, z każdym dniem były co raz
lepsze.
-
Jak żywe – mruknął do siebie.
Był
zadowolony. I kiedy o tym pomyślał, to stwierdził, że nie pamiętał, żeby na
Ziemi kiedykolwiek był w dobrym humorze. Zazwyczaj był wściekły, nabuzowany,
chmurny, gburowaty, pijany, niepoczytalny, znowu wściekły, ale zadowolony?
Nigdy.
Aż
to teraz. Dzięki nowemu hobby, potrafił powściągnąć swój wybuchowy temperament.
Był
zadowolony. Miał ciszę, spokój i zajęcie. Dawno nie było mu tak dobrze. Gdyby
jeszcze trafiła się, jakaś dziewczyna.
Zmarszczył
czoło.
-
O nie, żadnych kobiet. Kobiety są wstrętne, zdradzieckie i głośnie. Lepiej o
nich nie myśleć.
Ale
nie było mu łatwo. Bo może i nie miał o kobietach najlepszego zdania, ale coraz
trudniej było mu wytrzymać bez żadnej z nich.
-
Ile jeszcze będziemy tu siedzieć? – pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Komentarze
Prześlij komentarz