Więzienna Planeta - odc.41
Siedzieli na ławce przed swoim nowym domem i
rozmawiali o jego urządzeniu. I kiedy doszli do kuchni Karol nagle zmienił
temat.
- Pamiętasz ten przedmiot, który wymyśliłem, ale
nie wiadomo do czego służy?
- Tak – odparła Olga – zajrzeliście chyba już w
każdą jego część.
- Nie tylko, trochę go ulepszyłem i wiesz co?
- Nie – zaśmiała się.
- To kuchenka mikrofalowa.
- Jak to? Przecież nawet tak nie wygląda.
- Niby nie, ale wkłada się zimne jedzenie od
góry, a po minucie wychodzi ciepłe z dołu.
- Jesteś największym wynalazcą Więziennej Planety
– pocałowała go w policzek.
Karol nic na to nie odpowiedział, tylko dodał.
- Pomyślałem, że może szef pozwoli mi ją wziąć i
moglibyśmy mieć taką w kuchni.
- Widzę, że jesteś dumny ze swego dzieła.
- Ty pewnie nie chcesz mieć tego koszmarku w
domu.
Olga pokręciła głową, ale powiedziała pogodnie.
- Myślę, że ta kuchenka powinna stanąć w szkole
albo w stołówce więziennej. Tam się bardziej przyda, ludzie często nie mają
czasu na obiad i jedzą coś w biegu. Taka kuchenka pozwoliłaby im zjeść obiad.
- Zawsze myślisz o innych – pogłaskał ją po
policzku.
- Nie podoba ci się mój pomysł?
- Podoba. Masz rację, dajmy ją innym, a ja
postaram się skonstruować taką, która będzie pasować do naszej kuchni.
- Nie wątpię, że ci się uda – przytuliła się do
niego.
- Za pięć minut koniec widzenia – powiedział do
niej – może po prostu sobie posiedźmy.
- Jestem za.
Robert i
Paweł
Stali w bazie przerzutowej gdzie Paweł dawał
Robertowi ostatnie wskazówki odnośnie do podróży w tubie.
- Pamiętaj. Najpierw wysyłasz ubranie. Potem
wchodzisz do drugiej tuby, tej zielonej. Musisz być nagi, zero gatek. Jasne?
- Tak – Robert czuł się nieswojo. Ale nie z
powodu, że będzie musiał nagi wejść do transportera. W ogóle denerwował się
podróżą i całą Ziemią.
Urodził się w Nowym Mieście. Jego rodzice byli
jednymi z pierwszych więźniów, którzy po odsiadce zostali na miejscu. Oni nigdy
nie wrócili na Ziemię i nie kontaktowali się z nikim z rodziny. Pytał się ich,
czy ma kogoś odwiedzić, czy ma coś komuś przekazać, ale matka powiedziała, że
oni nikogo tam nie mają. Okazało się, że byli sierotami, którzy wplątali się w
przestępczy światek i ostatecznie wylądowali na Więziennej Planecie. Robert był
ich jedynym dzieckiem i jedyną rodziną. Powiedzieli mu, żeby się nie martwił,
bo ziemia jest całkiem normalnym miejscem. Tylko, że pewnie przytłoczy go ilość
ludzi i budynków. Oczywiście wiedział z opisów, że tamtą planetę zamieszkiwało
ponad siedem miliardów ludzi, ale wiedzieć, a widzieć, to były dwie inne
sprawy.
Teraz stał przed tubą i za chwilę miał się
przenieść w inny wymiar. Miejsce, które znał tylko z opowieści.
Paweł klepnął go w ramię.
- Nie bój się, tam nie gryzą.
- Dobrze ci mówić. Ty stamtąd pochodzisz.
- Niby tak, ale ty na co dzień masz do czynienia
z całą rzeszą przestępców, tam będziesz miał do czynienia z normalnymi ludźmi.
Robert westchnął.
- Postaram się dozować ci poznawanie mojej
planety – zaśmiał się Paweł.
Dyżurny w bazie kiwnął im głową.
- Ja idę pierwszy, będę czekał na miejscu –
powiedział Paweł i dodał – nie martw się, będę ubrany.
Robert zaśmiał się, ale po dziesięciu minutach
już nie był taki wesoły. Siedział w zielonym kokonie i nie wiedział, czy leci
czy nie, ani, co się wokół niego dzieje. Miał tylko nadzieję, że nie będzie
pierwszym w historii podróżnym, który zginie podczas przesyłu. Na szczęście
wszystko się udało. Wyszedł z kapsuły, przeszedł przez odkażanie, ubrał się w
firmowy dres i wszedł do poczekalni, w której czekał na niego nie tylko Paweł,
ale i kapitan Jacek Olechowski. Ten drugi mężczyzna podszedł do niego uśmiechnięty
i z wyciągniętą ręką.
- Witamy na ziemi, jesteś aresztowany!
- Co? – powiedział zaskoczony Robert i odskoczył,
zanim kapitan zatrzasnął mu na ręku kajdanki.
- Uspokój się Robercie – powiedział Paweł i wstał
– tak będzie dla ciebie lepiej.
- Jakie lepiej – kapitan straży nie czekał na
wyjaśnienia, wiedział, że musi uciekać. Ani burmistrz, ani Jacek Olechowski nie
byli tak sprawni i silni fizycznie, jak on, więc bez problemu powalił na ziemię
obu napastników i wybiegł z pokoju. Przez kilka chwil nic się nie działo, gdyż
dyżurni nie widzieli, co się dzieje w poczekalni. Dopiero po kilkunastu
sekundach zaczęła się pogoń.
Robert zanim jeszcze do pracowników dotarło, że
to jego ścigają zdążył zapytać kobiety, która szła korytarzem.
- Którędy do wyjścia?
- Wjedzie pan windą na trójkę i wyjdzie pan
prosto na główny hol – powiedziała i wskazała windę.
A potem zawył alarm, a z głośników dobiegł głos.
- Ścigamy niebezpiecznego zbiega z Więziennej
Planety. Jest wysoki, dobrze zbudowany i ma na sobie dres podróżny. Zatrzymać
nawet przy użyciu siły. Nie zabijać.
Kobieta patrzyła na Roberta z rozdziawioną buzią,
ale ten tylko pokręcił głową i wsiadł do windy. Domyślał się, że kiedy skończy
podróż, to w holu czeka go komitet powitalny. Szykował się na walkę. Nagle
usłyszał nad głową zgrzyt metalu. Popatrzył na sufit, a tam w kwadratowej
dziurze zamajaczyła mu kobieca twarz.
- Chcesz przeżyć, to wskakuj – powiedziała.
Robert o nic nie pytał tylko wyszedł przez dziurę
na zewnątrz windy.
- Nie ma czasu do stracenia. W windach są kamery,
na pewno zaraz się zorientują, że tu wlazłeś. Ale nie martw się, ukrywam się w
tym budynku od dwóch tygodni, wiem jak im zniknąć z oczu.
Po czym powiedziała.
- Jak powiem skacz, to skacz w lewo na podest.
- Dobrze.
- Skacz.
Robert ledwo zmieścił się na wąskiej belce, ale
kobieta nie kazała mu zbyt długo tam stać. Pchnęła blachę w ścianie i otworzył
się przed nimi tunel.
- Co to? - zapytał
- Droga ewakuacyjna w razie zatrzaśnięcia widny
między piętrami, jak wejdziesz do środka pchnij blachę do dołu. – zniknęła w
otworze. Mężczyzna ledwo się tam zmieścił, ale udało mu się podążać za
nieznajomą wybawicielką.
Na razie nie usiłował myśleć. Na razie musiał
zaufać obcej kobiecie i znaleźć bezpieczną kryjówkę.
Agata
Stała razem z rodziną na lądowisku helikopterów i
czekała na transport do Błękitnej Laguny. Z jednej strony bardzo się cieszyła,
że tam leci, a z drugiej strony Bartek znowu był nachmurzony, gdyż opuszczała
go na dwa tygodnie.
„Jak wrócimy, to weźmiemy ślub, wtedy będzie mnie
miał na co dzień” – odegnała chmurne myśli. Ale i te o ślubie i weselu nie były
dla niej łatwe. Bartek powiedział do niej, że dom już jest prawie gotowy i że
nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wziąć ślub teraz, kiedy są jej rodzice. Nie
była pewna, czy jej to odpowiada, bo raczej szykowała się na ten krok na
jesieni, a nie latem. Westchnęła. „Przecież ja chcę być jego żoną? Czemu więc
się nie cieszę?”
Jej przemyślenia przerwał przylot helikoptera i
nie miała już więcej czasu na roztrząsanie tego, co miało nastąpić.
Bartek
Był zły, że Agata znowu mu znika z oczu. Do tego
leciała bardzo daleko, do Błękitnej Laguny, wyspy na której znajdowała się
Kolonia Karna. Miał nadzieję, że za dwa tygodnie wróci cała, zdrowa i
zadowolona. On w tym czasie dokończy wykańczanie domu. Dziwił się, że jego
narzeczona zostawiła mu w tym wolną rękę. Powiedziała tylko do niego:
- To ty masz zmysł artystyczny, ja nie zwracam
uwagi na otoczenie. Będzie mi się podobało wszystko, co zrobisz.
Jemu też się podobało, to co zrobił. Pozostało
tylko załatwienie wszystkich formalności ślubnych i zaproszenie jego rodziny na
tę uroczystość.
Obawiał się tego momentu. Kontaktował się
regularnie z rodzicami i bratem i mówił im o tym, że się żeni, tylko nie
wiedział jeszcze wtedy, że rodzina Agaty to zupełnie inna bajka niż jego.
Rodzina Agaty była wykształcona, mieli dobre prace i stanowiska. Jego była
prosta, z biednej dzielnicy. Rodzice nie byli przestępcami, pracowali
fizycznie, a brat miał więcej szczęścia niż on. Nie został osiedlowym zabijaką
a potem żołnierzem w gangu. Pracował uczciwie w warsztacie samochodowym i chyba
był szczęśliwy. Agata kiedyś na niego nakrzyczała, kiedy zawstydził się przy
niej swojej rodziny. Powiedziała, żeby się cieszył, że ją ma i że jego rodzina
jest tak samo wartościowa, jak jej. Mądra była ta jego Agata. Tylko on miał
kompleksy. Spojrzał na ścianę, którą malował i skinął z aprobatą głową.
- Zrobiłem kawał dobrej roboty w swoim życiu. Nie
mam się czego wstydzić. A moja rodzina jest spoko. To ja spaprałem swoje życie,
nie oni.
Ania
- Halo, halo. Witajcie Karne Miasto. Dzisiaj
nadaję do was sama, ponieważ Agata udała się na zasłużony odpoczynek do
Błękitnej Laguny. Mam nadzieję, że po powrocie opisze nam dokładnie w gazecie
to miejsce i okrasi go dużą ilością zdjęć. Ale, ale… niech ona sobie odpoczywa,
a my tymczasem posłuchajmy najnowszej piosenki naszych Trzech Bitów pod tytułem
„Dobrze jest”. A potem, uwaga, uwaga będzie jeszcze większa nowość. Piosenka
napisana i nagrana przez nowy zespół z Nowego Miasta, który nazywa się Misz
Masz i zagra nam piosenkę pod tytułem „Dożynki” – już nie mogę się jej
doczekać.
Ania wyłączyła mikrofon i odetchnęła. Z Agatą na
pewno by to lepiej wyszło.
Poszła zrobić sobie kawę i wróciła akurat, kiedy
kończył się drugi utwór.
- I co wy na to? – powiedziała – podobają wam się
nasze nowości. Dajcie znać i napiszcie do nas. Skrzynka na listy jest jak
zwykle w głównym holu ratusza.
- Mamy też nowy konkurs dla najmłodszym
mieszkańców naszego miasta. Nauczycielka od plastyki zaprasza wszystkie dzieci
do konkursu pod tytułem „Łąka”. Prace można przynosić do szkoły do końca roku
szkolnego, to jest jeszcze przez dwa tygodnie.
To koniec porannych wiadomości, zapraszam
Was potem na muzyczne popołudnie.
Olga, Karol
i Paweł
Została pilnie wezwana do Bazy Przerzutowej,
gdzie ponoć Paweł miał dla niej bardzo ważne informacje. Dziwiła się temu,
ponieważ wyruszyli z Robertem na ziemię zaledwie kilka godzin wcześniej i nie
spodziewała się, że tak szybko się odezwą. Kiedy szła do Bazy uświadomiła
sobie, że nie ma żadnej obstawy i nikt oprócz dyżurującego strażnika nie wie,
że tam idzie. Zawróciła na pięcie i pobiegła do Instytutu Wynalazków. Odszukała
szefa Karola i zamieniła z nim kilka słów.
- Wiem, że to niecodzienna prośba, ale muszę
zwolnić Karola na godzinę z pracy. Są to sprawy najwyższej wagi dla Karnego
Miasta, o których teraz nie mogę mówić.
- Oczywiście pani dyrektor – zaśmiał się szef –
pani tu rządzi.
Karol wyszedł do niej przed budynek i spojrzał na
nią pytającym wzrokiem.
- Dzisiaj
rano Paweł i Robert udali się na ziemię, jest trzecia po południu, a ja
jestem wezwana na rozmowę z burmistrzem i to w trybie pilnym – Karol nic nie
powiedział, tylko ruszył za swoją narzeczoną. Olga dalej mu tłumaczyła.
- Paweł mówił, że ma jakiś trop i że chce go z
Robertem zbadać. Nie spodziewałam się, że tak szybko go złapią. Chociaż w sumie
nie wiem, po co mnie wezwał. A ciebie wzięłam, bo nie mam żadnej obstawy-
spojrzała na niego poważnie – tylko nie rób
żadnych głupot.
- Jesteś zdenerwowana – powiedział Karol z troską
- Czy ty coś wiesz?
- Nie, ale mam jakieś niepokojące przeczucie, że
coś jest nie tak.
- Kobiety – westchnął Karol i wziął Olgę za rękę.
W milczeniu doszli do Bazy Przerzutowej. Weszli
do pokoju, w którym miała odebrać transmisję.
- Stań tak, żeby cię nie objęła kamera, ale żebyś
wszystko widział – powiedziała do Karola. Ten nie dyskutował i zrobił o co
prosiła. Mógł się śmiać z przeczuć, ale ich nie bagatelizował. Najwyżej
pośmieje się z niej po rozmowie.
Na ekranie pojawiła się nie tylko zatroskana
twarz Pawła, ale i Jacka.
- Co się stało? – zapytała – gdzie Robert? Nie
mówcie mi tylko, że wyszedł jak gapa na ulicę i potrącił go samochód? –
próbowała żartować.
- Jest gorzej niż myślisz – powiedział grobowym
głosem Paweł – Robert jest kretem.
- Co?! – Olga nie wierzyła w to, co słyszy –
niemożliwe, nie on!
- A jednak – dodał Jacek – dowiedziałem się o tym
zaledwie kilka dni temu. Dlatego naciskałem na Pawła, żeby go tu sprowadził. Na
ziemi nie miałby swoich pomocników i łatwiej byłoby go przyskrzynić.
- Ale skąd się o tym dowiedziałeś? – dopytywała
Olga.
- Pamiętasz o tej kobiecie, która zaginęła?
- Tak.
- To była jego wtyka, a teraz pomogła mu uciec.
- Czyli co?! Uciekł wam? – pytała nadal
zaskoczona Olga.
- Niestety – powiedział Paweł – i nieźle nas
poturbował – pokazał siniak na policzku – ale nie martw się, złapanie go, to
kwestia czasu. Chcieliśmy ci jednak o tym powiedzieć, żebyś nie była potem
zaskoczona.
- I tak jestem zaskoczona – powiedziała Olga.
- Nie mniej niż ja – zapewnił Paweł.
- Ale skąd ta pewność, że to on – zwróciła się do
Jacka.
- Teraz nie mogę o tym mówić, za dużo uszu wokół.
Ale obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię, jak go złapiemy.
- A ja, co ja mam teraz robić? – zapytała
bezradnie.
- Na razie nic. Nic nikomu nie mów.
- Postaram się.
- A! – przypomniał sobie Jacek – zamykamy
przesył. Do wyjaśnienia sprawy, nikogo nie wpuścimy na górę.
- Oczywiście. Ja też nikogo nie poślę na dół.
Rozłączyli się. Olga siedziała przez kilka chwil
w bezruchu i nawet zapomniała, że Karol był razem z nią w pomieszczeniu.
- Nie wierzę, że kapitan jest kretem – powiedział
cicho, a ona aż podskoczyła z przerażenia.
- O kurcze, zupełnie o tobie zapomniałam –
powiedziała – co powiedziałeś?
- Robert nie jest kretem.
- Skąd ta pewność.
- Bo, to co oni mówili, w ogóle się kupy nie
trzyma.
- Wyjaśnisz?
- Nie tutaj – wyszedł z pokoju.
Olga ruszyła za nim. W holu wyszedł dyżurny i
zapytał.
- Czy wszystko, co oni mówili, to prawda? –
zapytał zdenerwowany. Olga odetchnęła i wzięła go na stronę.
- Nie wiem – odparła szczerze – ale ty nie możesz
nic nikomu powiedzieć. To dla twojego bezpieczeństwa. Wiemy, że u nas mogą być
inne krety i jeśli coś piśniesz, możesz zginąć.
- Nie tylko ja – strażnik uśmiechnął się
bezczelnie i wyjął broń.
Karol zareagował błyskawicznie i w mgnieniu oka
obezwładnił napastnika.
- Jak widzisz, jeszcze go nie zabiłem –
powiedział, przyciskając mężczyznę do ziemi.
Olga wezwała pomoc. Po chwili w Bazie
Przerzutowej pojawiło się troje strażników.
- Proszę wziąć szeregowego Marcina Przybylskiego
i odprowadzić do aresztu – wydała dyspozycję – zaatakował mnie, ale Karol go
obezwładnił.
Jeden ze strażników wszedł do dyżurki i obejrzał
nagrania.
- Zgadza się – powiedział do reszty – szeregowy mierzył
z pistoletu do pani Olgi, a więzień stanął w jej obronie. Dlaczego szeregowy do
pani mierzył z broni? – spojrzał na nią.
- Bo to kret – powiedziała krótko i zemdlała.
Robert
Nieznajoma kobieta prowadziła go przez kręte
korytarze, zsypy i wentylacje, aż w końcu stanęli przed jakimiś drzwiami, które
otworzyła kluczem, który miała przy sobie.
Wszedł do środka i nic nie zobaczył, gdyż pokój
nie miał okien.
- To najstarsza część budynku, rzadko, kto tu
bywa. W tym pomieszczeniu znajduje się niedziałająca tuba do przenoszenia. Nie
ma tu prądu, więc musiałam sobie załatwić swój. Zapaliła latarkę i omiotła
światłem pomieszczenie. Robert zobaczył stare urządzenia ukryte pod materiałem.
- Jesteśmy tu bezpieczni?
- Nie – powiedziała – prędzej czy później tu
zajrzą, ale myślę, że mamy kilka chwil na odsapnięcie.
- A co potem?
- Potem zmienimy miejsce – pokazała na urządzenie
na swoim ręku – to taki radar. Kiedy prześladowcy znajdą się w naszym pobliżu
będę o tym wiedziała na tyle wcześnie, żeby zdążyć uciec. Robię to od dwóch
tygodni i jeszcze im się nie udało mnie namierzyć.
- Skąd pani wiedziała, że zrobią ze mnie zdrajcę?
- W wolnych chwilach ich podsłuchuję –
uśmiechnęła się do niego – proszę na chwilę usiąść i odpocząć. Zaraz wszystko
wyjaśnię.
Kiedy Robert usiadł ona zaczęła opowiadać.
- To ja wysłałam panu wiadomość.
- Ten list.
- Tak.
- Jakiś miesiąc temu podsłuchałam rozmowę
kapitana Jacka Olechowskiego z jakimś człowiekiem. Kapitan stał na wewnętrznym
dziedzińcu i chyba myślał, że nikogo tam nie ma. Byłam ja, schowana za palmami,
jadłam drugie śniadanie. Nie rozmawiał głośno, ale ja mam bardzo dobry słuch i wyłapałam większość z tego co mówili.
Kapitan mówił, że wysłał na górę trzy osoby, które załatwią panią Olgę, a do
tego chwalił się, że przekabacił jednego z jej przyjaciół na ich stronę.
Obiecał mu lepszą posadę na ziemi, niż gnicie w Karnym Mieście, gdzie nie ma żadnej
przyszłości. Powiedział jeszcze, że za kilka miesięcy miasto przestanie istnieć
w takim wydaniu, jakim jest.
- A jakie ma być to Karne Miasto? Pod nowymi
rządami?
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Tego nie wiem, ale pewne jest, że chcą
zaprzepaścić całą pracę, jaką tam robicie.
- Rozumiem i co jeszcze mówił?
- Podczas tej rozmowy nic, ale potem podsłuchałam
kolejną, z twoim burmistrzem. Dowiedziałam się z niej, że muszą cię załatwić,
bo jesteś nieprzekupny, a z panią Olgą to sobie poradzą. Według ich słów,
powinna już nie żyć.
Robert zerwał się na równe nogi.
- Jak to nie żyć?!
- Ciszej – powiedziała zdenerwowana – nie
hałasuj.
- Czy ona nie żyje?
- Nie wiem. Ale czekałam na ciebie, żeby cię stąd
zabrać. Niestety na razie utknęliśmy.
- Muszę wrócić do Karnego Miasta – powiedział
Robert stanowczym tonem.
- To jest na razie niemożliwe – powiedziała –
szukają nas. Musimy poczekać, aż wpadną na pomysł, że wyszliśmy poza budynek.
Wtedy wyślę cię z powrotem do Karnego Miasta.
Kolejny odcinek 23 września

Komentarze
Prześlij komentarz