Więzienna Planeta - odc.43

 Agata

Błękitna Laguna była najcudowniejszym miejscem na Więziennej Planecie. O Burzliwych Wodospadach też pewnie tak myślała, ale tam było niebezpiecznie, a tutaj sielankowo. Jakoś nie pomyślała, że kilka kilometrów dalej zaczynał się teren Kolonii Karnej, gdzie przebywali nie tylko najniebezpieczniejsi przestępcy, ale i groźnie zwierzęta. Nie pomyślała, bo nie musiała. Była na wakacjach z rodziną, pogoda była jak drut, woda spokojna i ciepła, jedzenie obłędne, niczego lepszego na odpoczynek nie potrzebowała.

- Aż dziwię się, że jeszcze nie poszłaś zwiedzać wyspy – zagadnęła ją mama, która dołączyła do niej na tarasie, skąd miały piękny widok na lagunę.

- Dlaczego? – zdziwiła się Agata.

- Bo ty przecież nie umiesz usiedzieć w miejscu, zawsze wszystkiego ci mało, a ciekawość zawsze pcha cię w nieznane.

Agata roześmiała się i powiedziała do mamy.

- Pięknie mnie opisałaś, ale to chyba już do mnie nie do końca pasuje.

- Aż tak cię zmieniła Więzienna Planeta.

- Chyba tak. Nie to, żeby mnie nie ciągnęło w różne miejsca. Byłam już w Burzliwych Wodospadach i w Nowym Mieście, ale tutaj po prostu chcę odpoczywać.

- Leżąc? – mama uniosła brew.

- Tak – Agata przeciągnęła się i sięgnęła po puchar lodów, które przyniosła mama – i jedząc dobre rzeczy.

Po chwili ciszy Agata zaczęła opowiadać.

- Życie w Karnym Mieście jest ekscytujące, każdy dzień przynosi jakieś nowości, ale bardzo często są one niebezpieczne. Powiem ci mamo, że zima była bardzo trudna. Ciężko wszyscy pracowaliśmy, żeby można było poruszać się po ulicach. Wciąż tylko odśnieżaliśmy i odśnieżaliśmy. Znowu w cieplejsze dni każdy pracuje przy budowie muru, także i ja miałam swoje dyżury. A zimą były jeszcze obowiązkowe warty na starym murze, ponieważ w każdej chwili mogły pojawić się śnieżne małpy albo takie ogromne zwierzęta podobne do niedźwiedzia. Jedne i drugie, to drapieżniki. Teraz też jest sporo drapieżników, ale są mniejsze i rzadko nas atakują, ale tutaj trzeba być zawsze czujnym i gotowym na atak. I prawda jest taka mamo, że ja jestem po prostu zmęczona, a tutaj po prostu odpoczywam.

Mama spojrzała z troską na córkę.

- I ty chcesz tu zostać?

- Tak. Bo to moje miejsce na świecie.

- Na ziemi jest bezpieczniej. Nie ma wielkich drapieżników i dziwnych stworów wodnych, które chcą cię zjeść na obiad.

- Niby tak, ale na ziemi są wojny, napady i rozboje.

- Niby masz rację – przyznała matka – ale jednak nie jest to codziennością.

- Wiem, ale i tak chcę tu zostać.

- Z Bartkiem.

- Tak. Właśnie z nim. Po powrocie będzie ślub i wesele.

- Bardzo spokojnie o tym mówisz.

Agata uśmiechnęła się promiennie do matki.

- Wiesz, jeszcze jaka jest różnica między Ziemią a Więzienną Planetą?

- Jaka?

- Nie ma tu problemów ze znalezieniem terminu ślubu i nie trzeba rezerwować sali.

- A suknia?

- Mam już sukienkę na tę okazję.

- Białą?

- Nie. Nie muszę wyglądać, jak beza, ani jak Śnieżynka.

- Tu są takie zwyczaje?

- Nie byłam tu na żadnym ślubie, więc nie wiem jakie są zwyczaje, wiem jedno, że nie sukienka jest najważniejsza, a ślub.

Po chwili Agata dodała.

- Ale ogólnie to trochę się tym wszystkim denerwuję, bo przecież rzucam się na nieznane dotąd wody.

- Bardzo poetyckie, ale nie masz co się martwić, wszystko będzie dobrze. Bo widzę, że i ty i Bartek bardzo do siebie pasujecie i widać, że obojgu wam na sobie zależy. Oby nigdy nie zabrakło wam tego zapału.

Agata rozpromieniła się i wykrzyknęła ucieszona.

- Czyli, że nie masz nic przeciwko Bartkowi?

- Nie. Z wielką radością was pobłogosławię.

Agata poderwała się z krzesła i rzuciła się mamie na szyję. Obie ze wzruszenia się popłakały.

 

Tomek i Karol

Panowie spotkali się w kanciapie Tomka przy murze. Karol przyszedł zapytać się, czy kolega zauważył coś podejrzanego podczas obserwacji budynku, w którym pracowała Olga.

Uradzili, że Tomek weźmie Anię na piknik na główny plac i oprócz patrzenia dziewczynie w oczy będzie czujnie obserwował pojawiających się ludzi. Może było to marne przedsięwzięcie, ale zawsze była to jakaś próba znalezienia podejrzanych.

- Piknik się udał? – zapytał od razu na wejściu, co było ich hasłem.

- I to jak – odparł Tomasz, a Karol odetchnął, bo to znaczyło, że kolega coś zauważył.

- Tak w centrum miasta? Nie na trawie? Anka była zadowolona?

- I to jak. Dwa razy dziękowała mi, że tak to zorganizowałem. Powiedziała, że chętnie to powtórzy.

- To musiało być dla niej ważne.

- Nie wydaje mi się, że aż tak, ale dobrze się bawiła.

- Muszę namówić Olgę na taką formę randki – odparł Karol i zmienił temat – po co mnie wezwałeś?

- Musisz skoczyć do miasta po helikopter. Przyda się przy stawianiu kolejnego przęsła.

- Lecę.

W drodze do Karnego Miasta analizował to, co mu Tomek powiedział.

- Widział dwie podejrzane osoby, które zachowywały się dziwnie i krążyły po placu. Nie należały do personelu, ani gości z zewnątrz. Czyli, że więźniowie. Jak wsiądą razem do helikoptera, to mu wszystko Tomek opowie.

Ten facet, to był w czepku urodzony. Szukają spiskowców, jak igły w stogu siana, a jemu wystarczyła na to tylko godzina i już złapał trop.

 

Olga

Została wezwana do działu monitoringu, w celu ustalenia dalszych działań wobec więźniów przetrzymywanych w domku na odludziu. Weszła do sali zastawionej komputerami, za którymi siedziało około 15 osób. Na jednej ze ścian widział ogromny ekran, podzielony jak szachownica na kilkadziesiąt kwadratów, które obserwowały kolejne pięć osób.

- Jestem, co się zadziało?

Dyrektor techniczny podszedł do niej i powiedział.

- Wyłapaliśmy dwa nietypowe zachowania. Jedno podchodzi pod psychopatię, a drugie, nie wiem, jak to nazwać, nieuleczalną złośliwość czy nieumiejętność przystosowania.

- Ile tam siedzą?

- Prawie dwa tygodnie, więc już niektóre rzeczy zaczynają wychodzić. Zwłaszcza, że jedzenie w lodówce im się skończyło.

- Ktoś przejawia zachowania agresywne wobec współtowarzyszy?

- Nie. Wszystkie dwadzieścia osiem osób zachowuje się, jak należy. Zaczęło współpracę, poluje i dzieli się zdobyczą. Relacje między nimi są poprawne, na razie nie zauważyliśmy żadnych przejawów agresji.

- A ta dwójka? Są razem w domku?

- Nie. Na szczęście osobno.

- No to daj tego złośnika.

Na ekranie pojawiły się fragmenty filmów, gdzie młody mężczyzna wydaje z siebie dzikie wrzaski niczym małpa, po czym rzuca na oko kamer ubrania, a nawet części bielizny intymnej. Został dwa razy upomniany, a jego współtowarzysze też chyba mają go dosyć.

- Wystawili go za furtkę?

- Jeszcze nie.

- Czyli na razie znoszą jego dziwne zachowanie.

- Na razie tak, ale to nie wszystko.

- Kolejny filmik pokazywał tego samego mężczyznę, który rzucił kamieniem w drona. Celnie.

- Ile kamer straciliśmy?

- Trzy.

- Ostrzeżcie go ostatni raz, jeśli znowu zniszczy lub zakryje oko kamery, to zostanie wysłany całkiem sam, nago na pustkowie. Powiedzcie mu to.

- Na pustkowiu nie ma jedzenia.

- Ani drapieżników. Dwa dni w takim miejscu i powinien się uspokoić.

- A jeśli się nie uspokoi?

- Wtedy zastanowimy się, co dalej. A ta druga osoba.

- To kobieta. Zastraszyła swoje współlokatorki, które już zaczynają przejawiać syndrom ofiary. Nie da się tego pokazać na jednym czy dwóch filmach, tu trzeba obejrzeć ich kilkanaście. Chcielibyśmy, żeby pani potwierdziła lub odrzuciła nasze obawy.

- Dobrze. Dajcie mi wolny komputer, przejrzę je.

Po wielu godzinach Olga doszła do wniosku, że jednak nie ma mowy o pomyłce i rzeczywiście kobieta ma dużo cech psychopatycznych. Zdecydowała, że skoro na razie nie zrobiła niczego, za co mogłaby ją zesłać do Kolonii Karnej, zarządziła przeniesienie jej do osobnego domku i dokończenia czasu aklimatyzacji w pojedynkę.

Już miała wychodzić, kiedy wpadła na jeszcze jeden pomysł.

- Prześlijcie mi kompilację taką dwu trzygodzinną ze wszystkich domków. Z miłą chęcią przyjrzę się, kto do nas tym razem zawitał.

 

Robert

Siedział wraz z Michaliną w pustym barku dla pracowników i zajadał się czerstwymi kanapkami, popijając je gazowanymi napojami.

- Nie boisz się, że ktoś już zauważył podkradanie jedzenia? – zapytał Robert.

- Po pierwsze, ja nie podkradam jedzenia, za wszystko płacę gotówką, którą zostawiam w szufladzie pod mikrofalówką. Po drugie, właścicielka na pewno wszystko już zauważyła, ale z jakiś powodów nikomu o tym nie opowiada.

Zamyśliła się na chwilę, a potem dodała.

- Mam nadzieję, że będę miała kiedyś okazję się jej o to spytać.

- Może ci po cichu kibicuje?

- A może ma to w nosie, bo skoro zostawiam pieniądze, wszystko jej się zgadza, nie ma potrzeby wszczynać alarmu.

- Jeśli uda nam się dostać do Karnego Miasta oddam ci pieniądze – zapewnił Robert.

- Nie musisz. Zwłaszcza, że jeśli do was trafię, to i tak będziesz musiał mnie ugościć. Przynajmniej dopóki nie znajdę jakiejś pracy.

- Masz rację – zaśmiała się i sięgnął po kolejną kanapkę.

- Myślę, że możemy dzisiaj ponownie spróbować zobaczyć, czy da się podejść do bazy przerzutowej – powiedziała do niego.

- Dwa razy próbowaliśmy i nic to nie dało. Wejścia pilnuje dziesięciu strażników, a nie wiemy ilu ich jeszcze czeka w środku.

- Dlatego dzisiaj postanowiłam obejść drzwi i dostać się do środka.

- Nawet jeśli jest tam kilka osób, które udałoby mi się obezwładnić, to i tak nie starczy nam czasu na przesłanie nas do Karnego Miasta.

- Jesteś strasznym pesymistą – uśmiechnęła się Michalina – a może nikogo tam nie będzie albo będzie ktoś, kto nam pomoże?

- To głód przeze mnie przemawia – przyznał się Robert.

- Głód? Właśnie pochłonąłeś piątą kanapkę – zaśmiała się kobieta.

- Potrzebuję jeszcze pięciu, żeby zapomnieć te osiemnaście godzin bez jedzenia.

Jak na Roberta to był porządny żart. Ponury, ale jednak żart.

 

Ania

Siedziała u siebie w mieszkaniu i układała piosenkę dla Bartka i Agaty.

Nie było to łatwe zadanie, ponieważ nigdy nie stworzyła niczego na zamówienie. A żeby tego było mało, tutaj chodziło o bliskie osoby, do których ta piosenka miała pasować.

- Przecież nie ułożę piosenki rodem z remizy, która będzie brzmiała:

Pewnego razu kafar z dzielnicy,

Zakochał się w rudej anielicy.

A ona gdy tylko go ujrzała,

Też się zakochała.

 

- To musi być, coś ekstra, coś co spodoba się tej parze wolnych dusz...

Ania zamarła z długopisem w ręku.

- Wolne dusze, dwie dusze, jedna dusza… - zamyśliła się, a potem zaczęła pisać.

Tak, w końcu wpadła na dobry pomysł. Będą zadowoleni.

 

Nina i Mat

Mat przeniósł się do kamienicy dla kawalerów i usiłował przystosować się do panujących w mieście zwyczajów. Nie był już pacjentem, chodził już bez kul. Czuł się zdrowy, chociaż wiedział, że pełnej sprawności nigdy już nie osiągnie. Nie mógł się widywać z Niną, kiedy chciał, ponieważ ona miała pracę i ograniczenia w związku z odsiadką. I chłopak po raz pierwszy poczuł, że doskwiera mu samotność. Do tej pory, kiedy leżał w szpitalu, widywał się z Niną kilka razy dziennie, a kiedy wychodzili na zewnątrz, to ją przydzielała pani Kasia do opieki nad nim. Tym sposobem trochę omijali zasady panujące w Karnym Mieście. Jednak teraz już to nie było takie proste. Widywał ją przez chwilę, kiedy szła lub wracała z pracy i to wszystko. Wiedział, że teraz ona musi mieć przywilej, żeby móc się z nim spotkać. Dlatego Mat czuł się bardzo samotny i snuł się po mieście. Zaproponował nawet, że dołączy do ekipy budowy muru, ale lekarz powiedział, że jeszcze nie powinien nadwyrężać organizmu i tylko cieszyć się spacerami po okolicy. A on już miał dosyć spacerów i spokoju. Był młody, chciał działać. Dlatego kilka dni wcześniej zaproponował Ninie, że postara się wytropić, co dzieje się w mieście. Dzięki temu miał zajęcie.

Najpierw potraktował to jako zabawę, ale z biegiem czasu zauważył, że rzeczywiście, coś jest na rzeczy i to bardzo niedobrego. I kiedy w końcu mógł się choć na chwilę spotkać z Niną, od razu zaczął jej opowiadać.

- Źle się dzieje w Karnym Mieście – powiedział.

- Twoje obserwacje coś przyniosły?

- Tak i to nie jedno – Mat był zaniepokojony.

- Czy coś nam grozi? – zdenerwowała się Nina.

- Nam nie – uspokoił ją chłopak – ale wiem, komu na pewno.

- Powiesz mi?

- Oczywiście i myślę, że powinniśmy iść z tym do pani Olgi.

- Powiesz mi co się dzieje?

- Od razu chodź do pani Olgi.

Nina była zdziwiona zdenerwowaniem chłopaka, ale nie dopytywała. Powiedziała tylko.

- Dobrze, ale nie wiem czy uda nam się do niej dostać. Ostatnio trudno ją spotkać.

- Myślę, że w końcu nasz przyjmie.

Wziął Ninę za rękę i poszli w stronę więzienia.

 

Agata

Dowiedziała się, że przyleciał helikopter z Karnego Miasta, wiec skorzystała z okazji i poszła się zapytać, czy może napisać list do Bartka, który oni mu przekażą. Pilot zgodził się, z tym, że musiała wyrobić się do szóstej rano następnego dnia, gdyż o tej porze wracali do domu.

Agata od razu usiadła to pisania.

„Drogi Bartku,

Minął zaledwie tydzień od naszego rozstania, a ja mam wrażenie, że minęły wieki. Bardzo mi tu ciebie brakuje i chciałabym żebyś tu był. Wiem, że na razie jest to niemożliwe, ale pewnego dnia, obiecuję ci, że pojedziemy na długie wakacje. Tylko we dwoje. A może  w troje albo czworo, a może... Właśnie uświadomiłam sobie, że nie rozmawialiśmy o dzieciach. Czy ty chcesz mieć ze mną dzieci? Bo ja bardzo bym chciała je z tobą mieć. Trochę głupio, że piszę ci o tym w liście, ale może i lepiej. Będziesz miał czas na zastanowienie.

Wracam za tydzień, to już niedługo. Bądź cierpliwy i spokojny. Całuję cię mocno. Kochająca Agata.”

 

Karol i Olga

Szli spokojnym krokiem do karczmy, w której mieli zjeść wspólnie obiad.

- Przejrzałam chyba ze 100 godzin filmów z domków na odludziu i nie znalazłam żadnego tropu – pożaliła się Karolowi – za to odkryłam jeszcze jednego psychopatę i osobę z syndromem ofiary. A Ty, co znalazłeś?

- Ja, nic. Ale Tomek wywęszył jakieś dwie podejrzane osoby, które rozmawiały o jakimś skoku.

- Skoku? – zdziwiła się – nie mamy banku.  I co? Sprawdziłeś ten trop?

- Tak.

- I coś ci wyszło?

- Gdyby coś mi wyszło, nie szedłbym tak spokojnie, tylko działał.

- Czyli Tomek się pomylił.

- Tak, ale nie szkodzi, chłopak umie obserwować i wychwytywać niecodzienne zachowania.

Olga zatrzymała się nagle.

- No dobrze, ale na co te dwie osoby chciały wykonać skok?

- Chodziło o skok w bok, jeśli wiesz co mam na myśli.

- Więźniowie czy wolni?

- Wolni, więc nie możesz się wtrącać. Poza tym, to jakieś nowe osoby, bo Tomek ostatecznie nie wiedział, do której grupy ich przypasować.

- No tak, wraz z turystami przyjęliśmy kilka osób do pracy. Chyba będę musiała z nimi poważnie porozmawiać.

Karol nic nie odpowiedział.

- No co? – zdziwiła się – nie będę pozwalać na żadne skoki w bok.

- Są wolni, możesz co najwyżej ich zwolnić z pracy i odesłać na Ziemię– zaśmiał się.

- I tak ich oświecę.

- A może teraz byśmy zajęli się sobą? – spojrzał je głęboko w oczy. Olga zarumieniła się i uśmiechnęła promiennie.

- Masz rację, zostawmy na chwilę wszystko i zajmijmy się sobą.

 

Tomek i Ania

- Witaj Karne Miasto – powiedziała Ania podczas popołudniowej odsłony – gościłyśmy już w naszym radio panią dyrektor i burmistrza. Znalazł dla nas też czas właściciel karczmy i Bartek, wielki artysta naszego miasta. Dzisiaj przyszedł do nas Tomasz Dębski, którego na pewno znacie, ponieważ jest naszym szefem na budowie muru i właśnie o tym miejscu dzisiaj będziemy rozmawiać. Dzień dobry Tomku.

- Dzień dobry Aniu – odezwał się Tomasz – bardzo dziękuję,  że zaprosiłaś mnie do radia. Przy okazji pozdrawiam wszystkich słuchaczy, a przede wszystkich tych, którzy ciężko pracują na murze.

- Myślę, że odkąd zostałeś głównym brygadzistą, zrobiło się lżej. Powiedz, w jaki sposób usprawniłeś naszą pracę?

- Przede wszystkim dostosowałem godziny pracy dla poszczególnych osób. Rozdzielam ją w zależności od umiejętności, ale też według płci i możliwości fizycznych. To zwiększyło efektywność.

- Czy ty uważasz, że kobiety są słabsze i nie dają rady pracować, tak jak mężczyźni.

- Oczywiście, że są słabsze, chociaż mogą robić to, co mężczyźni. Ale po co? Dadzą radę, ale wolniej i mniej efektywnej. Weź pod uwagę, że to praca fizyczna. Mężczyzna, który waży 80 kilo, bez problemu weźmie worek cementu i zaniesie wysoko na mur. Tymczasem kobieta, która waży 50 kilo, już tego nie zrobi.

- A jak się uprze.

- Może się uprzeć i dokonać tej tytanicznej pracy, ale powiedz mi? Ile razy obróci z tymi workami? Kiedy opadnie z sił?

- Masz rację, ale ja tylko cię podpuszczam, wiesz, żeby rozmowa była bardziej interesująca.

- Tak myślałem.

- Ale wiem też, że jesteś bardzo szarmancki i nie lubisz, kiedy kobiety ciężko pracują. Mnie na przykład w ogóle nie pozwalasz nosić w pracy ciężkich rzeczy.

- Nie tylko tobie, są też inne osoby, które mają mniej sił fizycznych. Za to doskonale pomagacie przy drobniejszych pracach.

- Czy to nie jest dyskryminacja względem innych osób?

- Nie. To się nazywa zdrowy rozsądek i przemyślany podział obowiązków.

- Naprawdę?

- Tak. Bo czy wyobrażasz sobie, że wielki facet, o sile tura będzie roznosił drugie śniadanie, gdy w tym czasie delikatna i lekka dziewczyna będzie wnosić trzydziestokilowe worki na plecach na czubek muru.

Ania parsknęła śmiechem, co było słychać.

- Z czego się śmiejesz? – zapytał.

- Bo właśnie to sobie wyobraziłam.

- I co ci wyszło?

- Że masz rację. A teraz zapraszam na chwilę przerwy, wrócimy do was po piosence.

 

Bartek

Bartek otrzymał list od Agaty i przeczytał go z przejęciem, aż doszedł do momentu, kiedy napisała o dzieciach i zapytała go wprost, czy chciałby je z nią mieć. Poczuł, że robi mu się miękko w nogach i cieszył się, że jest w swoim mieszkaniu, a nie gdzieś na ulicy, bo pewnie by się z wrażenia przewrócił. A tak to usiadł na łóżku i zamarł z kartką papieru w ręku. Czy on chciał mieć dzieci?

Nigdy o tym nie myślał. Był z różnymi kobietami, ale z żadną o tym nie rozmawiał. Pomyłka. On w ogóle z nimi o niczym konkretnym nie rozmawiał. Tymczasem z Agatą rozmawiali o wszystkim, o swoich mocnych stronach, słabych, o życiu, o przyszłości, o uczuciach. O wszystkim, tylko nie o dzieciach.

Bartek zadał sobie pytanie. Czy chciał mieć z Agatą dzieci, czy w ogóle chciał mieć dzieci. Spojrzał jeszcze raz na list i pomyślał. Dobrze, że ona to napisała, będę miał czas na zastanowienie się i kiedy wróci, będę miał gotową odpowiedź. Tylko, czy będzie to właściwa odpowiedź? Nigdy nie widział siebie w roli ojca. Czy da radę? Czy jest właściwym kandydatem? A może nie powinien mieć dzieci, bo je zdeprawuje? Ojciec z taką przeszłością? Miał dużo pytań do siebie i czuł, że musi pogadać ze swoim terapeutą. Ten człowiek zawsze pomaga mu ułożyć sobie wszystko w głowie.

 

Nina i Olga

Nina i Mat weszli do sekretariatu, gdzie urzędowała Basia, sekretarka Olgi.

- Dzień dobry – powiedziała miłym głosem – co państwa tu sprowadza?

- Chcielibyśmy zobaczyć się z panią Olgą – powiedziała Nina.

- Niestety jest zajęta, poszła do sali monitoringu i nie wiem kiedy wróci.

- Ale może się pani z nią skontaktować? – zapytał Mat.

- Mogę, ale to musiałaby być coś super ważnego, z błahych powodów nie odrywam pani Olgi od pracy.

- Proszę mi wierzyć, mamy coś bardzo ważnego do przekazania – powiedział Mat. Basia przyjrzała się młodemu mężczyźnie i Ninie. Byli bardzo przejęci i poważni. O Ninie dużo słyszała, nawet widywała ją na ulicy. Natomiast chłopak był jej nieznany.

- Kim pan jest? – zapytała.

- Nazywam się Mat i jestem myśliwym z lasu. Uległem wypadkowi i od kilku tygodni jestem tutaj na rekonwalescencji. Może pani zadzwonić do przychodni, potwierdzą, że mówię prawdę.

- Nie mam takiej potrzeby, słyszałam o pana wypadku. Ale musiałam zapytać.

Popatrzyła na nich uważnie.

- Rozumiem, że nie powiecie mi, o co chodzi?

- Niestety nie – powiedziała Nina – to jest tak ważne, że aż niebezpieczne.

Basia pokiwała ze zrozumieniem głową i sięgnęła po telefon.

Po dziesięciu minutach Olga przyszła i nie zaprosiła ich do gabinetu, tylko wyszła z nimi na środek placu przed wiezieniem. Młodzi ludzie zdziwili się tym zachowaniem, ale nie pytali, czemu pani dyrektor wyciągnęła ich na dwór. Ale jak tylko się zatrzymała pośrodku placu od razu im wszystko wyjaśniła.

- Nie chcę, żeby ktoś nas podsłuchał. Ale nie będziemy stać w miejscu, tylko będziemy spacerować. Mówcie, z czym przychodzicie.

- Pani Olgo – powiedział Mat – Nina zauważyła, że coś się dzieje w Karnym Mieście. Że pani jest zdenerwowana, że baza przerzutowa znowu jest zamknięta i tak dalej. Zaproponowałem jej, że rozejrzę się i zobaczę, co w trawie piszczy.

Nina nic nie mówiła, tylko energicznie przytakiwała głową.

- I co w trawie piszczy? – zapytała Olga.

- Cztery osoby cały czas panią szpiegują – powiedział Mat.

- Co?! – wykrzyknęła Olga, ale szybko się opanowała – nie zauważyłam, żeby ktoś za mną chodził.

- Oni się zmieniają, ale ewidentnie patrzą, co pani robi. Gdzie chodzi, z kim się spotyka – Mat nabrał powietrza – proszę, żebyście się panie teraz nie zaczęły rozglądać, ponieważ jedna z tych osób stoi po drugiej stronie placu i się na nas gapi.

Olga i Nina z trudem powstrzymały się od rozglądania.

- Kto to jest?

- Ten, co stoi, to więzień. Z tego, co zauważyłem, niedawno wpuszczony do miasta. W życiu by pani nie zwrócił na niego uwagi. Nawet teraz wydaje się, że po prostu stoi i na kogoś czeka.

- Nie chcę, żeby teraz mi pan go pokazywał, bo rozumiem ryzyko, ale czy rozpozna, go pan na zdjęciach?

- Tak, proszę pani. I pozostałą trójkę również.

- A czy widział ich pan razem?

- Tak. Kilkakrotnie spotykali się, tak jak my, na tym placu i rozmawiali. Ale na pewno chodzą za panią.

- Bardzo dziękuję wam, za te informacje.

Olga popatrzyła na nich surowo, co zdziwiło Mata i Ninę, ale ona szybko wyjaśniła.

- Patrzę tak na was, bo przecież przyszliście poprosić mnie o pozwolenie dla Niny na pójście z panem do lasu. A ja się w tej chwili na to nie zgadzam, ale przyjdzie do mnie pan jutro sam i dam wam zgodę. Rozumiemy się?

Mat i Nina opuścili smutno głowy i powiedzieli.

- Tak, proszę pani.

Kiedy Olga od nich odchodziła, powiedziała jeszcze głośno.

- I proszę mnie na drugi raz nie wyciągać z pracy. Są odpowiednie godziny na spotkanie i rozmowę i nie jest to środek dnia.

Olga odeszła wzburzona, a Mat z Niną powlekli się w stronę przychodni zdrowia.

- Tylko proszę cię – powiedział Mat – nie wydaj się i nie oszalej z radości.

- Z trudem powstrzymuję uśmiech – powiedziała Nina i potrząsnęła głową, żeby nie dać się porwać szczęściu – czy ona właśnie mi pozwoliła na wyjście z tobą do lasu?

- Tak, ale schowaj na razie tę radość w kieszeń.

- Ale mówiła mi, że nie ma na razie żadnych przepustek?

- I pewnie nie będzie, ale najważniejsze, że po raz kolejny potwierdzi nam zgodę i jak tylko wszystko wróci do normy, pójdziesz ze mną, do mojej wioski.

Nina przytuliła się do Mata i uśmiechała się od ucha do ucha.

 

Robert

Nie udało im się nawet podejść do Bazy Przerzutowej, ponieważ ich wrogowie zaminowali kanały wentylacyjne, przez które mieli przejść. Musieli się wycofać w połowie drogi i wrócić do kryjówki w starej i nieużywanej bazie przerzutowej. Jak dotąd nikomu nie przyszło do głowy, żeby ich tu szukać.

Usiedli zmęczeni pod ścianą i zastanawiali się, co dalej robić.

- Nie ma sensu kręcić się po budynku, bo to jest zbyt niebezpieczne. W końcu nas namierzą – powiedział Robert.

- Tutaj też w końcu zajrzą.

- Dziwi mnie, dlaczego jeszcze tego nie zrobili?

Michalina zastanowiła się nad tym zagadnieniem.

- Może dlatego, że to dawno nieużywana część i to zamknięta z zewnątrz na gruby łańcuch i kłódkę? A my przecież dostajemy się tutaj przez szyb starej windy.

- Myślisz, że byliby tak niemądrzy, żeby ominąć to miejsce? – nie dowierzał Robert.

- Ja nie myślę, ja mam nadzieję. Pewnie uznali, że opuściliśmy budynek i rozpłynęliśmy się w mieście.

- A może zapytać pani ze stołówki? – zaproponował Robert – takich ludzi nikt nie zauważa i dzięki temu słyszą więcej, niż powinni.

- Nie zaryzykuję – powiedziała Michalina – za długo już uciekam, żeby dać się złapać.

Oboje westchnęli. A potem Robert popatrzył na maszyny przykryte płachtami.

- Myślisz, że coś z tego działa?

- Nie wiem. Ja się na tym nie znam.

- A ja owszem – powiedział Robert i wstał – a skoro nie możemy dostać się do nowej bazy, zobaczę, co możemy uzyskać przy starej.

Zrzucił płachty na ziemię i przyjrzał się ustrojstwu.

- Całkiem podobna, do tej nowej, nie wiesz, czemu z niej zrezygnowano?

- Niestety nie wiem.

- No nic, na razie nie mam zamiaru jej używać do przesyłu, ale kto wie, może uda mi się połączyć z Karnym Miastem.

- A nie boisz się, że ktoś to zauważy?

Robert wzruszył ramionami.

- Jeśli ktoś to zauważy, to wszyscy tu przybiegną, a my tymczasem pobiegniemy do nowej bazy przerzutowej.

- Jesteś optymistą.

- A co nam pozostało?

Robert pochylił się nad konsolą i zaczął przyglądać się znaczkom.

 

Karol i Olga

Stali na działce i udawali, że pracują, a tak naprawdę, to omawiali rewelacje przekazane im przez Ninę i Mata.

- Dlaczego ja tego nie zauważyłem? – wkurzał się na siebie Karol – przecież jestem czujny i zazwyczaj wychwytuję nieprawidłowości.

- Może dlatego, że jesteś w to emocjonalnie zaangażowany. Z dystansu łatwiej zauważyć, że coś do siebie nie pasuje – powiedziała spokojnie Olga.

- Robisz mi wykład psychologiczny – parsknął.

- Oczywiście. I jest on, jak najbardziej prawdziwy.

Przez chwilę przenosili drewniane deski z jednego miejsca w drugie. W końcu po kilku minutach ciszy odezwał się Karol.

- Masz rację. Łatwiej jest patrzeć na sytuację, która nas nie angażuje emocjonalnie. Ale i tak jestem na siebie zły. Czy wiesz, coś więcej?

- Nie. Mat ma mnie jutro odwiedzić pod pretekstem przepustki do lasu dla niego i Niny.

Przez chwilę stał wpatrzony w dal, aż w końcu powiedział poirytowany.

- A najgorsze jest to, że nie mogę przy tym być. Bo wtedy od razu byłoby to podejrzane.

- Ale potem ci wszystko opowiem, a jeśli tak będzie trzeba, to od razu zatrzymam tych ludzi w areszcie.

Westchnęła.

- Jedno tylko mnie martwi, wiesz co?

- Co?

- Że oni się nam rozmnażają. Ilu ludzi może być w sumie w to zaangażowanych?

- Nie wiem, ale wiem, że jeśli tych ukażesz przykładnie, reszta może stchórzyć i chcieć stąd uciec.

- Oby.

 

Bartek

Bartek spotkał się ze swoim terapeutą i porozmawiał z nim o palącym go problemie posiadania dziecka, ale mężczyzna niewiele mu pomógł. Jedynie, co to kazał się uspokoić i na spokojnie przemyśleć sprawę. Pocieszył go mówiąc, że dobrze, że na razie nie ma Agaty, bo nie jest postawiony pod murem natychmiastowej odpowiedzi. Dlatego ma czas na zastanowienie.

Bartek westchnął i poszedł na plac przed szkołą, żeby popatrzeć na dzieciaki i spróbować dopasować siebie do roli ojca, któregoś z nich.

 

Agata

Poszła z aparatem fotograficznym obserwować tutejszą roślinność i zwierzęta. Wiedziała, że nie ma szans, żeby się tu gdzieś zgubiła, ani że nie ma tu żadnych drapieżników, więc bez obaw kręciła się po krzakach i małych zagajnikach, uwieczniając co i raz ciekawszy egzemplarz tutejszej fauny i flory. I tym sposobem doszła do granic laguny. Spojrzała na klify okalające lagunę i postanowiła w jakiś sposób dostać się na górę. Niestety wiedziała, że musi wrócić spory kawałek, żeby wejść łagodnym podejściem na szczyt klifu. Zawróciła, ale postanowiła iść bliżej skalnej ściany niż wody i po kilku krokach stanęła zdumiona. Zobaczyła solidnie drewniano – żelazne schody, które pięły się wysoko w górę. Zaczęła się po nich wspinać, aby po dziesięciu minutach stwierdzić, że nie ma kondycji i zaraz tu umrze z wyczerpania. Spojrzała w górę, a tam czekało ją jeszcze sporo do przejścia. Usiadła na schodkach, wyjęła z plecaka wałówkę i postanowiła zrobić sobie krótką przerwę. Była mniej więcej w połowie podejścia i żadne drzewa nie zasłaniały jej widoku na lagunę. A był to iście bajeczny widok. Wyjęła aparat z plecaka i zrobiła kilka zdjęć. Potem dokończyła jedzenia, wypiła pół butelki wody i ruszyła dalej. W końcu po kolejnych piętnastu minutach była na szczycie. I tu czekało ją trzy zaskoczenia. Pierwsze, że na samą górę prowadziła asfaltowa droga, na której aktualnie poruszał się jakiś jeep. Drugie, to że stały tu trzy budynki o mocnej konstrukcji z wieżyczkami strażniczymi, w których przebywali ludzie. I trzecie zaskoczenie, to urzekający widok otwartego  oceanu.  Poczekała, aż samochód przejedzie i przecięła drogę asfaltową żeby podejść do skraju klifu po drugiej stronie. Widok zapierał dech w piersiach.

- Czemu pani tak się męczyła? Nie mogła pani poprosić kogoś o podwózkę?

Podskoczyła na dźwięk damskiego głosu.

- Ale mnie pani przestraszyła – Agata zaśmiała się nerwowo.

- Przepraszam – uśmiechnęła się kobieta – widziałam panią, jak się wspina po tych schodach. A przecież tutaj prowadzi zwykła asfaltowa droga.

Agata zaśmiała się.

- Teraz już wiem, ale doszłam pieszo do końca laguny i zawróciłam już kiedy zauważyłam te schody. I weszłam.

Kobieta roześmiała się.

- W nagrodę zapraszam panią do nas na ciasto i herbatę. Potem, ktoś panią odwiezie na dół.

- Z miłą chęcią – odetchnęła z ulgą i poszła za kobietą do jednego z budynków.

Okazało się, że jest to baza naukowa, ale też obserwacyjna. Po drugiej stronie laguny było podobnie, tylko że tam dołożono jeszcze latarnię morską.

Po deserze i odpoczynku, ta sama kobieta podwiozła ją pod sam pensjonat.



 Kolejny odcinek 01 października

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pakerzy mają coś do przekazania

Korty – odc.1 - wstęp

Jeszcze słów kilka i książce "Chłopki- opowieść o naszych babkach"