Lata 90' – Wakacje – Cz. 3 – Imprezy
Temat podzieliłam na kilka części.
Pierwsza – robota w szklarni i na polu
Druga – korty
Trzecia – imprezy
Czwarta – nocowania po domach
Piąta – wyjazdy
Na wstępie zaznaczam, że nie mam zamiaru zdradzać szczegółów, zwłaszcza
tych mniej chwalebnych. Na szczęście żyliśmy w czasach, gdzie nie robiło się
tysiąca zdjęć, zwłaszcza tych żenujących, więc to, o czym myślimy ze wstydem
zostaje w nas i naszych kolegach. Ale powspominać zawsze można.
Nie dodam również zdjęć, bo nie każdy by sobie tego życzył. A tam
gdzie ja jestem, tam są też inni. Także wpis będzie bez zdjęć, jedynie jeden z
moich cudownych rysunków.
Wakacje,
to był czas nie tylko kortów, ale i imprezowania z towarzystwem. Do szczęścia
były nam potrzebne dwie rzeczy. Miejscówka i muzyka. Jednym z nich była działka
mojej przyjaciółki, gdzie znajdowała się "tańcbuda", czyli komórka,
gdzie było ciasno i super albo dom w surowym stanie, gdzie było znacznie więcej
przestrzeni i duży parkiet. Lubiliśmy wyginać śmiało ciało, więc im więcej
miejsca, tym lepiej. Działka była super miejscem, ponieważ nie trzeba było
błagać rodziców o pozwolenie na zrobienie ogniska czy potańcówki. No bo co tam
mogliśmy popsuć albo zniszczyć? Raz kłódkę, bo zgubił się od niej kluczyk. No
dobra i stary kredens…, poszedł z dymem.
Skoro
parkiet był, trzeba było zadbać o muzykę i tu wielką rolę odgrywał mój
dwukasetowy magnetofon "Sanyo". (Dopiero niedawno odmówił współpracy).
Może nie miał mocnych głośników, ale na „tancbudę” wystarczał. Po jakimś
czasie chłopaki zaczęli ogarniać sprzęt. Byliśmy zgrani, zwarci i gotowi do
zabawy. Ognisko? Jaki problem. Nie wiem skąd koledzy brali drewno, ale jak to
ludzie gadają: "mówisz i masz." Przy czym się bawiliśmy? A co było na
kasetach. Z utworów z zamierzchłych czasów, to rock 'n' roll, Bony M, a z
moich? Dr. Alban, Liroy, Blenders, Bic Cyc, Nirvana, The Prodigi, ale i
wszystkie hity typu Coco Jumbo czy Majorka. Było tego dużo więcej, ale nie będę
przecież wszystkiego wymieniać. W naszych czasach zaczęło pojawiać się techno,
więc i z tym rodzajem muzyki z chęcią się zapoznawaliśmy. Mieliśmy też
stroboskop. To bardzo fajnie urządzenie, bo można było robić durnoty na
parkiecie, a i tak to fajnie wychodziło. Pewnie naszym oczom nie zrobiło to na
zdrowie, bo błyskaliśmy sobie tym non stop. Co było najważniejsze w naszym
imprezowaniu? Żeby było, jak najdłuższe, dlatego często kończyliśmy balety o 6
00- 7 00 rano. Ja nie wiem, jak dawaliśmy radę, bo teraz sobie tego nie
wyobrażam, druga w nocy, to szczyt moich możliwości.;) Nad ranem obowiązkowo
puszczane były wolne kawałki, żeby pary mogły się do siebie poprzytulać. Ale
nie tylko pary, bo na początku, to nikt nie był z nikim sparowany, ale czy to
komuś przeszkadzało? Na imprezy wakacyjne nikt się za bardzo nie stroił, ale
też nie zakładaliśmy byle czego. Taniec i wygoda, to jedno, ale lansik przed
płcią przeciwną, to drugie. Także niedzielny dresik był w sam raz. I powiem
Wam, co było w tym najpiękniejsze (przynajmniej dla mnie), że większość
towarzystwa lubiła tańczyć i to dużo, więc parkiet był pełen podrygujących
nerwowo osób. I fajne było to, że nie szliśmy z prądem mody tanecznej, za to
każdy wyrobił sobie swój własny i niepowtarzalny styl. Moi rodzice mówili na to
- Taniec św. Wita. Właśnie z ciekawości zajrzałam do życiorysu tego świętego.
Męczennik, ugotowany w ołowiu, a potem pożerany przez zwierzęta i rozciągany na
katowni. I uwaga! Jest patronem TANCERZY!!!! Ale również epileptyków - to
pewnie o to niefortunne porównanie chodzi.
Muszę spytać się taty czy o tym wiedział?
Także tańczyliśmy do upadłego. Bywały też imprezy siedzące, tak jak ogniska, podczas, których prowadziliśmy nocne Polaków rozmowy, a także flirty i podrywy.
Nie będę ukrywać, że nieodłącznie towarzyszył nam alkohol, ale sami wiecie jak jest, nie ma co się nad tym rozpisywać. No i papierosy. Na imprezach szło ich zdecydowanie za dużo. Były tanie i nikt się nie ograniczał. Na imprezach bywali też nasi przyjaciele i koledzy z poza Jabłonny, tak jak moje przyjaciółki, więc dochodziło wspólne nocowanie u mnie w domu. A raczej dniowanie, skoro impreza kończyła się o 6 00, to już był dzień.
Jeżeli chodzi o imprezy u mnie w domu, to zazwyczaj na koniec wakacji rodzice pozwalali mi zorganizować większą balangę, ale jeśli chodzi o nocne posiadówy w mniejszym gronie, to te odbywały się o wiele częściej. Impreza w domu, to już była wyższa szkoła jazdy, ponieważ wiązało się to przygotowaniem rodziców, wyekspediowaniem ich z domu i ogarnięcia sali tanecznej (pokój zielony) i żywieniowej (stołowy). No i żeby nic się nie zbiło, żeby rodzice nie mieli pretensji. Ale, że my byliśmy super towarzystwem, to dbaliśmy, żeby szkody były minimalne;). W odróżnieniu do imprez w plenerze, tutaj musiałam określić ilość osób, które mają być zaproszone. Nie mogłam powiedzieć, że 25, więc odejmowałam braci i siebie i robiło się 20 albo i 18. W każdym razie, podawałam im mętne informacje. Ale moi rodzice, byli wyluzowani i nigdy nie kazali mi pokazywać listy gości. Przychodziło dużo więcej niż było w oficjalnych raportach;).
Z resztą w trakcie mojej zabawy byli w domu obok u cioci i raz w nocy robili nalot. Ale zawsze wiedzieliśmy, kiedy się pojawią, więc kiedy stawali w drzwiach, my zachowywaliśmy się, jak aniołki. Nie odnotowując żadnych strat, wychodzili. Patrząc z perspektywy czasu, uważam, że byli za bardzo wyluzowani. Bo na pewno nie ślepi na wstawionych i opalonych fajkami nastolatków. Co za czasy, to cud, że wyszliśmy na ludziów;).
Podsumowując. Imprezy w dużym gronie, to nadal mój konik, ale rzadziej i krócej. A mówili, że po czterdziestce znowu można balować do rana. Bo trzydziestka jest senna i taka intensywna w pracę, a potem znowu człowiek się luzuje i przestaje martwić o wiele rzeczy. Tymczasem na mnie się to nie sprawdza. :)
Muszę spytać się taty czy o tym wiedział?
Także tańczyliśmy do upadłego. Bywały też imprezy siedzące, tak jak ogniska, podczas, których prowadziliśmy nocne Polaków rozmowy, a także flirty i podrywy.
Nie będę ukrywać, że nieodłącznie towarzyszył nam alkohol, ale sami wiecie jak jest, nie ma co się nad tym rozpisywać. No i papierosy. Na imprezach szło ich zdecydowanie za dużo. Były tanie i nikt się nie ograniczał. Na imprezach bywali też nasi przyjaciele i koledzy z poza Jabłonny, tak jak moje przyjaciółki, więc dochodziło wspólne nocowanie u mnie w domu. A raczej dniowanie, skoro impreza kończyła się o 6 00, to już był dzień.
Jeżeli chodzi o imprezy u mnie w domu, to zazwyczaj na koniec wakacji rodzice pozwalali mi zorganizować większą balangę, ale jeśli chodzi o nocne posiadówy w mniejszym gronie, to te odbywały się o wiele częściej. Impreza w domu, to już była wyższa szkoła jazdy, ponieważ wiązało się to przygotowaniem rodziców, wyekspediowaniem ich z domu i ogarnięcia sali tanecznej (pokój zielony) i żywieniowej (stołowy). No i żeby nic się nie zbiło, żeby rodzice nie mieli pretensji. Ale, że my byliśmy super towarzystwem, to dbaliśmy, żeby szkody były minimalne;). W odróżnieniu do imprez w plenerze, tutaj musiałam określić ilość osób, które mają być zaproszone. Nie mogłam powiedzieć, że 25, więc odejmowałam braci i siebie i robiło się 20 albo i 18. W każdym razie, podawałam im mętne informacje. Ale moi rodzice, byli wyluzowani i nigdy nie kazali mi pokazywać listy gości. Przychodziło dużo więcej niż było w oficjalnych raportach;).
Z resztą w trakcie mojej zabawy byli w domu obok u cioci i raz w nocy robili nalot. Ale zawsze wiedzieliśmy, kiedy się pojawią, więc kiedy stawali w drzwiach, my zachowywaliśmy się, jak aniołki. Nie odnotowując żadnych strat, wychodzili. Patrząc z perspektywy czasu, uważam, że byli za bardzo wyluzowani. Bo na pewno nie ślepi na wstawionych i opalonych fajkami nastolatków. Co za czasy, to cud, że wyszliśmy na ludziów;).
Podsumowując. Imprezy w dużym gronie, to nadal mój konik, ale rzadziej i krócej. A mówili, że po czterdziestce znowu można balować do rana. Bo trzydziestka jest senna i taka intensywna w pracę, a potem znowu człowiek się luzuje i przestaje martwić o wiele rzeczy. Tymczasem na mnie się to nie sprawdza. :)
Ps.
Dostałam ostrzeżenie o RODO, więc dlatego wpis jest bardzo ogólny.:)
Prawda,
że mam kochane towarzystwo? Zawsze gotowi przypominać, że co było wśród nas,
tam też pozostaje. Ale jedną rzecz wydam.
Podczas
jednej z moich imprez wypadło okno, które zostało niefortunnie podważone przez
dwie osoby. (naprawdę, nie zrobili tego specjalnie) i piękne w tym wszystkim
było to, że reszta gości zrobiła zrzutkę na nową szybę. Takiego zgranego i
towarzystwa wszystkim Wam życzę.:)
Komentarze
Prześlij komentarz