Pan Mikołaj
Pan
Mikołaj jest bezdomnym, którego poznałam w zeszłym tygodniu na pętli
autobusowej Żerań FSO. A to wszystko przez to, że coś mnie tknęło. Oczywiście
mój Anioł Stróż. Przez kilka dni omijałam bezdomnego obojętnie, w końcu nie
jeden taki w Warszawie. Potem jednak zaczęłam się zastanawiać, czemu tak siedzi
akurat na moim przystanku i to dzień w dzień, o różnych porach dnia. Zadawałam
sobie pytanie, czy on tak siedzi cały dzień, czy też jest to taki zbieg
okoliczności, że ja akurat na niego wpadam?
Moim
zdaniem, nic nie dzieje się bez przyczyny.
Dostałam
od byłej uczennicy w prezencie „bukiet” herbat i różnego rodzaju cukrów. Może
to wydawać się bezsensowne, ale dałam go panu Mikołajowi. Może i jest bezdomnym
i chwilowo nie dysponuje czajnikiem, ale w różnych noclegowniach i ośrodkach
brata Alberta na pewno je posiadają. Pan Mikołaj poprosił mnie o pieniądze na
jedzenie, zamiast tego kupiłam mu je i tak zaczęła się nasza krótka znajomość,
która póki co zakończyła się w piątek.
Tak,
jak pisałam wyżej. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Pan Mikołaj został mi
dany, żebym chociaż na chwilę się zatrzymała i zachwyciła prostotą świata.
Pan
Bóg postawił mi go na drodze, żebym mogła zobaczyć siebie i to, jaka jestem. No
cóż, laurki sobie nie wystawię.
Mijałam
go przez kilka dni, a On, jakby czekał na mnie, aż w końcu raczę się przełamać
i odezwać. I nie żałuję, bo mogę się teraz tym z wami dzielić.
Czemu
z tak wielu napotkanych przeze mnie bezdomnych, chcę pisać akurat o panu
Mikołaju? Bo mnie zachwycił.
Dziwne,
prawda? Bo czym może zachwycić niezbyt ładnie pachnący starszy pan, ze
spuchniętą nogą i zarostem żółtym od papierosów.
Ano
może.
Jego
wiara w Pana Boga, szacunek do Matki Bożej, do Jana Pawła II przewijały się
przez całą naszą rozmowę. Człowiek bezdomny, można powiedzieć przegrany, gdzie
można byłoby się spodziewać, że będzie się gniewał na Pana Boga, a może wręcz w
niego nie wierzył, za to, że jest na samym dole drabiny społecznej. Tymczasem
on przez swoją prostotę wiary uczył mnie…, wiary. Wiem, to wycinek z mojego i
jego życia, ale to nieważne, ważne że ja nadal jestem pod wrażeniem. Oczywiście
dałam mu różaniec, ucałował go i powiedział, że ma w kieszeni swój, ale dar
przyjął.
Powiedział
mi, że nie wie czemu, ale ludzie sami do niego podchodzą, że on nie zaczepia.
Jestem pewna, że jest specjalnym wysłannikiem Pana Boga, żeby tacy ludzie, jak
ja, mogli dzięki niemu czynić dobro. Nie odbierajcie tego, że się chwalę
dobroczynnością, bo daleko mi do ideału. Chodzi o to, że jak Pan Mikołaj
powiedział, że ludzie sami go zaczepiają, dla mnie stało się jasne, że to
spotkanie nie było przypadkowe.
Kolejną
rzeczą, która mnie ujęła, oprócz tego, że mówił do mnie kwiatuszku i
księżniczko złota, była jego pogoda ducha. Wolnego ducha.
Jakie
może mieć plany bezdomny?
Na
przykład takie, że idzie do Gdańska.
To
ja, zastanawiałabym się skąd wziąć na benzynę, jak załatwić nocleg i ile wydam
kasy na taki wypad, tymczasem Pan Mikołaj, już jest w drodze(pochodzi z
Wadowic).
To
uderza w człowieka jak młot. Bo odbieramy ludzi bezdomnych jako tych, co tylko
zbierają puszki i ogryzki po papierosach, śpią na przystankach i piją za dużo
alkoholu, co oczywiście też jest prawdą, gdy tymczasem mogą mieć plany,
marzenia i życie, które nie jest usłane różami, ale nie jest też pozbawione
radości i nadziei. Czytaliście moje opowiadanie „Jest nadzieja”? Pisałam je z
głowy, tymczasem okazało się bardzo prawdziwe i w jakiś sposób urzeczywistniło
się w Panu Mikołaju.
I kiedy spotykasz takiego Pana Mikołaja, który
ma wytatuowane na klacie słowo WOLNOŚĆ, który wędruje po Polsce, to nagle
odkrywasz, że ten człowiek ma więcej do zaoferowania niż ty. Bułkę, napój,
każdy może kupić, ale ile trzeba mieć siły, żeby pójść w nieznane i do tego w
bezdomności, która nie wzięła się z niczego. Ile trzeba mieć w sobie wiary,
żeby mimo pokiereszowanego życia zachować pogodę ducha. I jakie jest
zdziwienie, kiedy słuchacz, czyli w tym wypadku ja, myśli, że będzie smutno, a
tu okazuje się, że opowieść Pana Mikołaja brzmi, jak jedna wielka przygoda. O
siostrach, o napotkanych ludziach, o tym, jak śpiewał i grał na weselu czy na
organach w kościele, o swojej żonie i odwiedzinach na cmentarzu. A to wszystko
wypowiadał jednym tchem.
No
i Jego oczy.
Spodziewałam
się zobaczyć zmęczony wzrok kogoś, kto widział w życiu wszystko, z popękanymi
naczynkami, przekrwione od niewyspania i alkoholu.
Tymczasem,
u Pana Mikołaj oczy były czyściuteńkie, niebieskie i wesołe.
Mówił
bardzo dużo i przeskakiwał z tematu na temat tak szybko, że nawet nie miałam
jak się wciąć z pytaniem czy spróbować zakończyć rozmowę. I mimo, że co kilka
zdań nie wiedzieć czemu wtrącał wyrażenie – „bom, bom” i miał nerwowy śmiech,
podobny do kwiku, to była to bardzo ważna rozmowa, dla niego, bo go ktoś
wysłuchał, dla mnie, żebym zobaczyła, jaka jestem.
Dzisiaj
nie spotkałam Pana Mikołaja, może wylądował w szpitalu, ta noga nie wyglądała najlepiej, a może
poszedł w dalszą drogę, żeby i inni chociaż na chwilę zatrzymali się i
zachwycili życiem, dzięki opowieściom bezdomnego.
Komentarze
Prześlij komentarz