Wielka gra - odc.9
Ruda Mysz
Nowa trenerka okazała się o wiele bardziej wymagająca od
Eli. Elka ćwiczyła ją jakby od niechcenia, nic jej nie tłumaczyła, nie
poprawiała, tylko dbała o to żeby Adam widział, że jest pomocna.
Przy nowej trenerce Ruda Mysz musiała się zwijać, jak w
ukropie, żeby nadążyć za jej poleceniami, a za każdy popełniony błąd musiała po
treningu zrobić karne okrążenie wokół zamku.
Ruda Mysz, po raz któryś dzisiejszego dnia usiłowała
przejść trening równowagi na batucie. To nie była zwykła równoważnia, tylko
długa niewysoko ustawiona belka, gdzie co kilka kroków coś próbowało ją z niej
zrzucić. Ruda Mysz żeby nie spaść, musiała się wykazać nie tylko refleksem, ale
i zwinnością.
Przychodziło jej to z wielkim trudem i jeszcze ani razu w
ciągu trzech dni nie doszła nawet do połowy trasy. Pomyślała sobie, że do nocy
będzie biegać wokół zamku. Wczoraj zaliczyła dwadzieścia okrążeń, a dzisiaj już
straciła rachubę. Tak źle jeszcze nie było.
- Nie bądź gapa – krzyknęła trenerka, widząc jej
zamyślenie.
Ostrzegła ją w samą porę, bo inaczej dziewczyna znowu by
zleciała z urządzenia. Na szczęście udało jej się przejść do kolejnej
przeszkody.
- Żółw chodzi szybciej od ciebie – słyszała nieustanne
strofowanie starszej kobiety.
Ruda Mysz czuła, że łzy napływają jej do oczu.
- No tak, teraz jeszcze się popłacz – parsknęła kobieta –
nic nie zobaczysz. Weź się w garść. Słyszysz, to rozkaz!
Ale było za późno. Dziewczyna już zalała się łzami i po
chwili leżała na ziemi.
Trenerka pochyliła się nad nią.
- Koniec na dzisiaj. 38 okrążeń.
Ruda Mysz pokiwała smętnie głową i od razu wstała i
pobiegła.
Do starszej kobiety podeszła inna.
- Wykończysz ją – orzekła.
- Nie wykończę – zaprzeczyła tamta – ma dziewczyna talent,
ale coś ją blokuje.
- To skóra i kości, a ty jeszcze ją ganiasz po terenie.
- Będzie miała kondycję – przerwała, a potem dodała – Elka
niczego jej nie nauczyła, a wręcz jej zaszkodziła. Bo nie dość, że muszę ją
uczyć od podstaw, to jeszcze muszę ją oduczać złych nawyków.
- Lubisz ją?
- Jest mi jako człowiek obojętna, ale nie jest obojętna
panu Adamowi. Dobrze wyszkolona sprawi, że dostanę awans.
- Jesteś wyrachowana.
- Jak my wszyscy – starsza trenerka odeszła.
Ruda Mysz wróciła do pokoju około północy i od razu
zauważyła kopertę na stole.
„Jutro jedziesz ze mną na Ziemię Niczyje. Bądź gotowa o 8
00 rano. Marta”
Ruda Mysz pierwszy raz ucieszyła się z otrzymanej
wiadomości. Jutro nie będzie treningu, jutro odpocznie. Pani Marta, na pewno
też jej da jakieś wyzwania, ale nie będzie jej karać za błędy. Zasnęła z
uśmiechem na ustach.
Mario
Żeby móc być w przyszłości sędzią musiał zacząć studia już
w tym roku, żeby wyrobić się akurat na 35 urodziny. Dokumenty na najlepszą
uczelnię w ósemce złożył już przed wakacjami, a teraz z niecierpliwością czekał
na odpowiedź. Wiedział, że ma przyjść w połowie września.
I doczekał się. Na skrzynkę mailową przyszła wiadomość
potwierdzająca jego przyjęcie do grona studentów prawa. Do wiadomości została
dołączona lista wszystkich przyjętych. W tym roku było 10 miejsc. On znalazł
się na piątych. Była to w miarę bezpieczna pozycja, bo to oznaczało, że miał
dobre wyniki z egzaminu, nie groziło mu natychmiastowe wylanie po pierwszych
kolokwiach, a coś takiego właśnie czekało dwóch ostatnich studentów, jeżeli
obleją w pierwszym semestrze jakąkolwiek ocenianą pracę. Nie był też wśród
prymusów, którzy nerwowo będą się rozglądać żeby ich nikt nie wygryzł. Poza tym
liczba pięć, to była maksymalna ilość osób, która skończy studia i będzie mogła
pracować w sądownictwie po 35 roku życia.
Zajęcia zaczynały się, jak każdy rok akademicki 1
października.
Już nie mógł się doczekać.
Celina
Umówiła się z Filipem w dużym centrum handlowych w Czerwińsku. Mieli iść do kina, a potem na
kolację. Miała dość takich rozrywek, bo co za dużo, to nie zdrowo. Miała
wrażenie, że obejrzała już wszystkie pozycje dostępne w repertuarze i aż
dziwiła się, że chłopak jednak znajdował coś nowego. Chciała z nim zerwać i nie
umiała tego zrobić. Męczyła się, wkurzała się, ale jakoś nie miała odwagi.
Kiedy się spotykali on patrzył na nią tymi swoimi błękitnymi oczami i
zapominała o całym świecie.
Szła szybko, stukając rytmicznie obcasami o posadzkę. Była
dwie minuty spóźniona, a wiedziała, że on tego bardzo nie lubi. I nagle
zatrzymała się, jak wryta. Filip stał przy wejściu do kina z jakąś flądrą i
najwidoczniej dobrze się bawił.
Flądra miała ciemną cerę i charakterystyczną budowę ciała
dla niemal wszystkich kobiet Czerwonoziem.
- Kim jesteś? – warknęła nawet nie siląc się na grzeczność.
- O Celina – uśmiechnęła się dziewczyna. Była od niej z
dziesięć lat starsza, ale nadal piękna i bez żadnej zmarszczki – jestem Ela.
- Nie znam cię – warknęła tamta.
- Nie? – Celina zauważyła autentyczne zaskoczenie na jej
twarzy.
- Pracuję dla Adama, często bywam z nim w Ósemce. Mieszkam
w rodowym zamku.
„Daleka krew.” – pomyślała Celina.
- Nie zwracam uwagi na pracowników brata, ani na dalszych
kuzynów. A tobie radzę nie zwracać uwagi na mojego chłopaka.
Filip patrzył na Celinę oszołomiony. Miał ją za osobę,
wesołą, bezkonfliktową, trochę rozpieszczoną, ale nigdy wkurzoną i gotową do
walki. I to o kogo? O niego?
Teraz bardzo przypominała swoją starszą siostrę Czarną
Mambę. Z tym, że ta była zawsze w bojowym nastroju.
- Daj spokój kochanie – uśmiechnął się do Celiny – to ja ją
zaczepiłem.
- Ty?! – krzyknęła – a dlaczego?
- Nie wziąłem ani zegarka, ani telefonu. Nie wiedziałem
która godzina, zapytałem jej. Akurat przechodziła obok, a potem zgadało się, że
jest też z twojego rodu.
Wziął ją pod rękę i mruknął.
- Nie złość się już i chodź, bo się spóźnimy.
Celina dała się poprowadzić w głąb kina, ale po drodze
parskała i fukała.
- Nie ma nic gorszego niż daleki krewny na wylocie. Tacy
wciąż podkreślają, jacy to oni są nasi. A jacy oni nasi?
Filip śmiał się.
- U nas wygląda to tak samo. Także nie martw się i mniej
serce. Nie jest jej winą, że urodziła się o kilka pokoleń za późno.
Dziewczyna uspokoiła się u też się uśmiechnęła.
- Masz rację – po czym odwróciła się i zobaczyła, że Elka
nadal stoi. Zawróciła i podeszła do niej.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić, ale jestem po
prostu trochę zazdrosna.
Ela uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy. Miłego filmu.
Ale kiedy para odeszła, jej twarz zmieniła się w stalową
maskę z trudem kryjącą wściekłość.
Michał
Zatrzymali się na skraju lasu i wysiedli z samochodu.
Podeszli żeby obejrzeć efekt dewastacji środowiska. Ciężarówka po prostu
przejechała przez las powalając drzewa i krzewy, które stanęły jej na drodze.
- Przynajmniej nie zgubimy śladu – stwierdził jeden z
pracowników Michała.
- Las po bokach jest gęsty – stwierdził drugi.
- Trzeba ukryć samochód, a dalej idziemy pieszo –
zadecydował Michał.
Nie lubił długich wycieczek i męczyło go noszenie plecaków,
ale skoro sytuacja tego od niego wymagała, to nie zamierzał się wymigiwać.
I właśnie takiej postawie zawdzięczał szacunek i lojalność
ludzi, był wśród nich i nie wyręczał się ludźmi, kiedy nadchodziło
niebezpieczeństwo.
- Szefie, a jak ta ciężarówka będzie jechać jeszcze wiele
kilometrów?
- Las, jak powiedziałeś jest gęsty, wśród drzew mogą się
kryć strażnicy, łatwiej ich unikniemy bez auta.
- Ale przecież ta fura ma mnóstwo gadżetów, możemy się
dopasować do każdej scenerii, ma możliwość wyciszenia silnika i w ogóle –
podniecał się najmłodszy pracownik, właśnie kierowca.
- Ale nie zatuszuje przygniatania trawy czy mchów – odparł
Michał.
- Jak to nie – bronił pojazdu młody człowiek.
Michał zastanowił się. Nie lubił gadżetów, o wiele bardziej
polegał na swojej intuicji i doświadczeniu, ale z drugiej strony, ten samochód
rzeczywiście był najnowszym dziełem techniki w Czerwonoziemiu.
- Robimy tak. Czwórka z nas idzie pieszo, a dwójka jedzie
za nami. Ale ruszacie dziesięć minut po nas. Żebyśmy w razie czego mogli się do
wad wrócić i uciec.
Ale najpierw sprawdźmy czy Patryk wyposażył nas w odpowiedni
ekwipunek zarówno zbrojny, jak i biwakowy.
Było wszystko nawet lodówka wypełniona kilkoma butelkami
piwa.
Kiedy mężczyźni to zobaczyli, od razu nabrali ochoty na
przygodę.
Po jakimś czasie wszyscy zagłębili się w las.
Adam
Nie spodziewał się, że ojciec tak szybko do niego zadzwoni.
Zazwyczaj dokładnie sprawdzał plotki dochodzące do Czerwińska, a dopiero potem,
jeżeli okazały się prawdą dzwonił do syna.
Adam nie był zbytnio szczęśliwy, bo miał po niemalże
całonocnym balowaniu kaca giganta i skupienie kilku czynności na raz było dla
niego bardzo trudne.
Poza tym miał wrażenie, że nie jest u siebie w zamku.
Podczas rozmowy z ojcem rozglądał się ciekawie po otoczeniu
i wyszło, że wszyscy biesiadnicy wraz z nim zanocowali w restauracji.
Najpierw się na siebie wkurzył, ale potem stwierdził, że
raz na rok może się upodlić w oczach pracowników, zwłaszcza, że było co
świętować.
Żałował, że nie było z nim rodzeństwa i musiał się
zadowolić dalszymi krewnymi i ludźmi z ekipy.
Czarna Mamba miała w nosie jego sukces, kiedy Dario wdarł
się w jej ziemię, a Michał znikła dwa dni temu i nie dawał znaku życia.
- Adam, jesteś tam? – zapytał ojciec po raz trzeci.
Mężczyzna zmusił się do skupienia uwagi.
- Tak ojcze.
- Gratulacje synu – powiedział pan Olaf, a syn nie wiedział
co odpowiedzieć, bo chyba ostatnią pochwałę od niego dostał po pierwszym
zwycięstwie, a to było blisko dziesięć lat temu.
Pisnął coś niezrozumiałego, po czym odchrząknął.
- Dziękuję ojcze – odparł pewniejszym głosem.
- Zgłosiłem cię do sądu Ósemki jako kandydata do tytułu
pułkownika. Myślę, że wystarczająco dowiodłeś, że umiesz walczyć. Poza tym masz
trzydzieści lat, czas najwyższy ponownie cię awansować.
- To wieki zaszczyt ojcze – odparł i mimo, że pan Olaf nie
mógł tego widzieć, dźwignął się na nogi i stanął na baczność.
- Jak tylko będę coś wiedział, to cię o tym poinformuję.
- Dziękuję.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Ada opadł z powrotem na sofę, na której przespał noc i
czuł, że całkowicie wytrzeźwiał. Chciał się cieszyć, a nie potrafił, chciał się
pochwalić, ale musiał poczekać przynajmniej dwa tygodnie na decyzję sądu w
ósemce, a ci mogli się nie zgodzić. Musiał to przemyśleć. Musiał wrócić do
zamku i się wyspać.
Ale padł jak długi na sofę i zachrapał.
Krótkie wyjaśnienie hierarchii stopni i ich znaczenia
Stopnie wojskowe dla dzieci rodów nie były nadawane przez
generałów, ponieważ oni nie mieli ich nad sobą. Nie mogli robić tego ojcowie
czy głowy rodów, bo byłyby stronnicze. Dlatego, jak zwykle zajmował się tym sąd
w Ósemce. Stopnie były proste: porucznik, kapitan, major, pułkownik i generał.
Porucznika dostawało się jakby z marszu, po pierwszym
zwycięstwie, o tytuł kapitana można było się ubiegać po 10 dużych zwycięstwach,
ale miedzy nimi mogły być porażki (wytyczne w regulaminach Ósemki). Żeby zostać
majorem nie dość że trzeba było kolejnych 10 bitew i to wszystkie, jedna po
drugiej musiały być wygrane, nie mogła się zdarzyć żadna porażka.
Żeby dostać pułkownika, nie zbierało się już bitew a tereny
i można było się o niego ubiegać od 30 roku życia. I zazwyczaj na tym stopniu
większość kończyła, bo wymagania na generała były jakby poza zasięgiem
przeciętnego przedstawiciela rodu. Żeby nim zostać, należało całkowicie odebrać
ziemie przeciwnikowi i utrzymać ją bez uszczerbku przez przynajmniej dwa lata.
Od dziesięcioleci nic takiego nie miało miejsca i zazwyczaj
35 –cio latek składał broń i opuszczał obrzeża dla polityki. Jego schedę
przejmowało młodsze rodzeństwo lub kuzyni do czwartego pokolenia.
Stopnie oficerskie były dostępne dla wszystkich członków
rodu, nie były uprzywilejowane.
Poza tym jeszcze nie wspomniałam o tym, że krewni szefa
rodu i ich dzieci też zarządzały obrzeżami, też walczyły dla rodu i też
zajmowały zaszczytne stanowiska oczywiście o ile pokrewieństwo sięgało
maksymalnie czwartego pokolenia. Dalsi kuzyni musieli zadowalać się niższymi
stanowiskami i wojaczką (ale stopnie wojskowe mogli zdobywać) przy boku
najbardziej uprzywilejowanych kuzynów.
Czarna Mamba
Bardzo chciała jako kobieta załamać ręce i zacząć
lamentować, ale wiedziała, że nie może. Chyba pierwszy raz w życiu pożałowała
swojego wyboru. Po co wdawała się w walki, po co jej były rubieże. Wyszłaby za
mąż, miała by już dzieci….
- Nie poddawaj się – mówiła sama do siebie – to nie twoja
pierwsza przegrana. Owszem największa z możliwych, ale nie pierwsza. Dasz mu
radę.
Tymczasem Dario po pierwszym szoku ze spotkania z nowym
sprzętem wroga, otrząsnął się i bezustannie napierał na jej granice i co gorsza
zdobywał jej ziemię niemalże centymetr po centymetrze, pomału, ale wciąż do
przodu.
Zastanawiała się, czy nie poprosić o rozejm, ale odrzuciła
ten pomysł, domyślając się, że Dario nie będzie chciał przerwać walki, aż
będzie wiadomo, że wygrał. Wtedy z satysfakcją przyjmie jej kapitulacje i
jeszcze będzie się tym publicznie przechwalał.
Po trzech dniach beznadziejnych walk, zauważyła, że on
wyznaczył sobie kierunek, że to nie było zdobywanie terenu, dla terenu. Chciał
zagarnąć Koloseum.
I to ją z powrotem postawiło na nogi. Wysłała w jego
okolice najlepszych ludzi i najlepszy sprzęt, mieli go utrzymać mimo wszystko.
A sama przeszła do innej gry.
Wezwała cichociemnych, czyli najlepszych agentów i
wojskowych w jednym, jakich posiadała.
Padł krótki rozkaz i ludzie ci zniknęli.
- Nie mogę z tobą wygrać w otwartej bitwie? Zobaczymy, jak
sobie poradzisz w walce szarpanej. Skoro nie mogę cię wykończyć fizycznie, to
cię wykończę psychicznie – mówiła gniewnie do siebie.
A potem sama siebie złajała, że przez ciągłe walki
bezpośrednie, zapomniała o wojnie podjazdowej. Była to trochę nieczysta gra,
ale w regulaminie walk dopuszczalna o ile nie przekroczy tygodnia.
- Mam nadzieję, że załatwię to szybciej.
Wezwała kolejnych ludzi.
- Wytrzymać atak i uszczelnić granice. Jak Dario zorientuje
się, co zrobiłam, będzie próbował tego samego. Jego cichociemni nie mają prawa
się tu dostać. Zrozumiano?
- Tak jest – odparli chórem jej oficerowie.
Patryk
Wyjątkowo wyszedł dzisiaj punktualnie z pracy. Miał ku temu
poważny powód, odezwali się do niego koledzy z dawnego kółka naukowego, z
którymi urwał mu się kontakt kiedy poszedł do elitarnego liceum. Spotkał
jednego z nich na wielkiej fecie na jego cześć, którą kilka dni temu
zorganizowała mu rodzina i sąsiedzi. Tomek, bo tak się nazywał kolega, słysząc
hałasy dobiegające z sąsiedniej ulicy wyszedł z piwnicy i oniemiały zobaczył
Patryka. Kolegę, którego koło naukowe uważało za straconego dla mamony i
świateł jupiterów. A okazało się, że kolega niewiele się zmienił, więc Tomek
zaproponował mu spotkanie całej paczki.
Patryk za nic w świecie nie chciał opuścić tego spotkania,
a nawet się na nie spóźnić. W końcu spotka się z ludźmi, którzy nie są
współpracownikami lub …. Czarną Mambą. I dopiero teraz uświadomił sobie, że tak
naprawdę brakowało mu kontaktów ze zwykłymi ludźmi i rozmowy o zwykłych
problemach.
Uderzył o coś miękkiego, odbił się od tego, ale złapał
równowagę i spojrzał przed siebie zdziwiony. Minęła chwila, zanim zrozumiał, że
wpadł na Małgosię, która również kończyła pracę i zderzyła się z nim w
drzwiach. Dziewczyna nauczona już doświadczeniem, że naukowcom powrót do
rzeczywistości zajmuje dobrą chwilę, stanęła i czekała, aż Patryk się ocknie i
ją przeprosi.
- Bardzo przepraszam – bąknął i uśmiechnął się promiennie –
pani Małgorzata, prawda?
Dziewczyna z trudem powstrzymała parsknięcie, uśmiechnęła
się krzywo i wymruczała.
- Nie ma za co, śpieszę się – i chciała wyjść.
- Czemu przestała się do mnie uśmiechać?
Zatrzymała się i powoli odwróciła się do niego i
powiedziała przez zduszone gardło.
- A czemu miałabym to robić?
- Bo ma pani piękny uśmiech – powiedział szczerze.
Wiedziała, że nie kłamał
i to co powiedział zrobiło jej ogromną przyjemność, ale… Była na niego
zła. Oczywiście nic o tym nie wiedział, ale była i już.
Polubiła go, ale o należał do świata dla niej
nieosiągalnego, wśród jupiterów…, no i przyjaźnił się z tą straszną kobietą.
- Pani się złości – stwierdził zdziwiony.
- Ach! – wykrzyknęła i wyszła szybko na zewnątrz.
Chłopak stał przez chwilę zbaraniały, po czym wzruszył
ramionami i spojrzał na zegarek. Musiał się pośpieszyć, spotkanie starych
kumpli miało się niedługo zacząć.
Dario
Kiedy uznał, że to on jest panem sytuacji, usunął się z
pola bitwy i wrócił do sztabu. Tam jego oficerowie co i rusz przestawiali
pionki na mapie ukazując ogrom klęski, jaki zadał Czarnej Mambie.
- Szkoda, że musiałem zdemolować domy – powiedział ni to do
ludzi, ni to do siebie . Odbudowa będzie kosztować, ale było warto. Panowie! – zakrzyknął – było
warto, chociaż dla zobaczenia zrzedłej miny tej zołzy. Mam nadzieję, że na
jakiś czas odechce jej się ze mną zadzierać i będziemy mieć pokój z dwóch
stron.
Oficerowie uśmiechnęli się z zadowoleniem, ponieważ
przedłużające się walki na dwa fronty już ich trochę zmęczyły.
- Ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca – sprowadził
ich na ziemię Dario – cieszmy się, ale pamiętajmy, że to nie jest kura domowa,
tylko żołnierz, będzie z nami walczyć, aż padnie.
- Może ją pan pokona całkowicie? – powiedział przymilnie
jeden z pomniejszych oficerów.
- Może – mruknął Dario i się rozmarzył – całe jej obrzeża i
ona upokorzona podpisująca akt kapitulacji.
Dzięki temu mógłby zostać pierwszym generałem od kilkudziesięciu lat. A
mała zołza wróciłaby do tatusia i została tak gdzie jej miejsce, w domu.
Zdziwiony stwierdził, że wcale się tak bardzo na tę myśl
nie cieszy.
Wytłumaczył to sobie w ten sposób, że najwidoczniej wolałby
patrzeć na jej powolny koniec, a na końcu ją w niewoli…. Machnął w myślach
ręką, nie mógł jej niewolić, bo raz od razu by ją wykupiono to raz, a dwa,
nawet jeżeli by się to stało po kilku dniach, to zrobiłaby wszystko, żeby mu
obrzydzić życie.
I z tych ponurych myśli wyrwał go posłaniec z frontu.
- Panie – dyszał zmachany – jej ludzie są na naszym
terenie.
- Nowa broń, nowy pojazd? – dopytywał – ponownie jakieś
niewidzialne badziewie?
- Nie panie, ludzie. Są wszędzie, atakują…
- Ochłoń człowieku -
krzyknął, żeby przywołać go do porządku – jak wszędzie, nie może być wszędzie,
nie ma tylu ludzi.
- To wygląda na wojnę szarpaną, panie – zgadł główny
oficer.
Dario posiniał ze złości, a potem długo krzyczał i klął, na
końcu wychrypiał do ludzi.
- Wyłapać mi te pchły, ale już. Ile może ich być pięciu,
dziesięciu?
- Tak jest.
Ruda Mysz i Marta
Marta zauważyła, że kiedy wjechały na teren Ziem Niczyich
Ruda Mysz bezwiednie się do niej przysunęła i splotła nerwowo ręce.
W zasadzie nie powinno to kobiety dziwić, dziewczyna cały
czas miała jakieś lęki, wciąż się kuliła i wciąż nerwowo rozglądała na boki.
Ale nigdy by się do niej nie przysunęła. Młoda kobieta nie ufała ludziom, bała
się ich. Czy to, że przysunęła się do niej miało jakieś znaczenie?
- Gdzie jedziemy proszę pani? – wychrypiała Ruda Mysz.
- Niedaleko, do Areny.
- Do Areny?! Ja nie chcę – krzyknęła Ruda Mysz i usiłowała
wysiąść z samochodu w trakcie jazdy.
Marta zahamowała gwałtownie, zatrzymała się na poboczu i
krzyknęła.
- Natychmiast się uspokój!
Dziewczyna drżała jak osika.
- Czemu panikujesz, przecież tam jest tylko boks dla
mężczyzn. Przecież nie mam zamiaru wpychać cię na ring.
Ruda Mysz, jak zwykle zalała się łzami, ale wyjątkowo coś
mówiła pod nosem, Marta nie mogła zrozumieć, co.
- Możesz mówić głośniej?
- Nie mogę się tam pojawić – wybąkała w końcu.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę i powiedziała.
- Znasz to miejsce?
Ruda Mysz potaknęła.
- Byłaś niewolnicą w tym klubie? – Ruda Mysz kręciła głową
– prostytutką, kochanką szefa.
Dziewczyna zbladła i aż się zachłysnęła łzami, a potem
energicznie pokręciła głową.
- To o co chodzi? Szef jest twoim ojcem?! – wypaliła i
zobaczyła, że trafiła. Jak się okazało, prawie trafiła, ale zanim się o tym
dowiedziała, musiała się jeszcze przedrzeć przez wielki mur nieufności i
strachu.
- Nie powinnam nikomu mówić o sobie – bąknęła – nawet pani.
- Oczywiście, że nie musisz – powiedziała uspokajająco
Marta.
- Pan powiedział, żebym o sobie nie opowiadała, bo wszyscy
będą chcieli to wykorzystać przeciwko mnie.
- A pan Adam zna twoją przeszłość?
- Nie – szepnęła Ruda Mysz. Nagle wzruszyła ramionami i
dodała głośniej – z resztą, co tu opowiadać, moje życie jest bez wartości.
- Nie jest – powiedziała Marta i Ruda Mysz miała wrażenie,
że kobieta mówi szczerze – pan Adam dużo w ciebie inwestuje, docenia cię i chce
cię w swojej ekipie.
Ruda Mysz ponownie wybuchła płaczem.
- Ale ja nie chcę tam być.
- Przestań płakać – fuknęła zirytowana Marta – nic złego
cię nie spotyka. Masz co jeść, masz gdzie spać, trafiłaś pod dach
najważniejszej osoby na obrzeżach. Doceń to.
- Ale ja nie chcę tam być, on mnie zmusza. I założył mi
bombę na rękę – pokazała Marcie bransoletkę – a ja nie chcę tam być.
Kobieta zorientowała się, że Adam oszukał dziewczynę, ale
ona była zbyt prosta, by to zauważyć.
- Bo byś uciekła, a on chce ci pomóc.
- Jak ktoś chce pomóc, to go nie zmusza do rzeczy, których
nie chce robić.
Marta wkurzyła się na nią.
- Jesteś niewdzięcznicą! On uratował ci życie! Czy ty tego
nie widzisz?!
- Chciałam uciec daleko poza obrzeża, za góry i prawie mi
się udało, ale mnie złapali. Pan i pan Michał i…
- Nic nie mów, nie chcę tego wiedzieć – kobieta przerwała
dziewczynie widząc, że ta zaraz wyda swojego szefa i jej szefa z rzeczy,
których nie chciała wiedzieć.
- Nie wolno ci opowiadać, co robi pan Adam – upomniała ją
surowo.
- Przepraszam proszę pani – bąknęła Ruda Mysz – pierwszy
raz mi się wyrwało.
- Wierzę ci, ale mów do mnie co chcesz, ale nigdy niczego,
co jest związane z pracą pana Adama.
- Dobrze proszę pani – zgadzała się potulnie Ruda Mysz i
wydukała jeszcze – czy, czy pani powie Panu…
- Nie, nic nie powiem. Poza tym, nic nie wiem, bo w porę
ucięłam temat.
Zamilkły na dłuższą chwilę przerywaną pociąganiem nosa
młodszej kobiety.
„Nie dziwne, że jest taka chuda. Wszystko wypłakuje.” –
myślała Marta, a potem przypomniała sobie, po co przyjechały na Ziemie Niczyje.
- Powiesz mi czemu nie chcesz iść do Areny? Albo kim dla
ciebie jest właściciel tego miejsca.
Ruda Mysz zebrała się na odwagę.
- To mój ojczym.
Mario
Ola patrzyła z zadowoleniem na męża, który bawił się na
dywanie z córką. Dawno nie widziała go tak szczęśliwego i mimo, że znali się od
lat, dopiero teraz zauważyła, że on cieszył się ze spokoju dnia codziennego.
- Mariusz? –spojrzał
na nią – tylko odpowiedz mi szczerze.
- Tak kochanie, kocham cię.
Uśmiechnęła się i odparła.
- To wiem, ale mi chodzi o co innego.
- Tak, cieszę się, że będziemy mieć drugie dziecko.
- Widzę, że humor co dopisuje.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – ułożył kolejną wieżę z
klocków, którą córka z wielką radością po raz enty zburzyła.
- Nie lubisz walczyć, prawda?
Spojrzał na nią zaskoczony i spytał.
- Czemu tak sądzisz?
- Bo to widać. Kiedy twój brat i kuzyni walczą niemal
nieprzerwanie, ty tego nie robisz. Chyba, że musisz. Ale teraz, jak masz tak
długą przerwę w walkach, wprost kwitniesz.
- Mam za mądrą żonę – powiedział do niej z uśmiechem – masz
rację, nie lubię walczyć. Chcę być sędzią i nie musieć się już więcej babrać w
błocie i dostawać lania od innych.
- Jesteś chyba jedyną znaną mi osobą, która pragnie się jak
najszybciej zestarzeć.
Zaśmiał się, a córka mu zawtórowała.
- Czy przez to będziesz mnie mniej kochać.
- Oczywiście, przecież wychodziłam z wojowniczego
troglodytę, a nie jakiegoś przyszłego gryzipiórka.
Zaniepokoiło go to wyznanie, ale widząc błysk rozbawienia w
jej oczach, odetchnął i szeroko się do niej uśmiechnął.
Celina
Dobrnęła do dwudziestej randki i w końcu doczekała się
mocniejszych uścisków i całkiem dużej dawki całowania. No i była lekko
rozczarowana, bo niby było fajnie, ale jednak, tak poukładane. Na razie
porzuciła zamiar zerwania z nim, ale ten związek jakoś nijak nie przystawał do
jej wyobrażeń o miłości i romantyzmie.
Michał
Micha stwierdził, że nie ma pojęcie w jaki sposób i co
znalazł Igor w tych ostępach leśnych. Przez dwa dni zrobili około 15 kilometrów
i nadal nie było widać końca kniei. Nocowali pod namiotami, ale i tak moskity i
inne robactwa pogryzły mu tyłek. Czuł, że ma wielką ochotę zawrócić.
- Musimy zawrócić – usłyszał jednego ze swoich ludzi.
Spojrzał na niego. Był to ten młody kierowca.
- A to czemu?
- Bo zostały nam tylko dwa kanistry benzyny.
- Zapomniałem, że samochody nie chodzą na wodę – parsknął
Michał i się zastanowił – ale to się dobrze składa, masz rację, trzeba
zawrócić, ale nie wszyscy.
- Pojedziesz ty i jeszcze jedna osoba, udacie się do mojego
brata i zdacie mu relacje, po czym przyjedziecie tu większą ilością aut od
Patryka i z kilkoma ludźmi Adama. Tymczasem my idziemy dalej, a jak się na coś
natkniemy, to będziemy je po cichu obserwować.
- Tak jest – kierowca i jego dobry kompan zawrócili.
Tymczasem szef i jego ludzi weszli na pagórek, a za nim.
- Cholera. Skontaktujcie się z nimi, może jeszcze nie
odjechali poza nasz zasięg.
Na szczęście mikroporyt jeszcze trzeszcząc bo trzeszcząc,
ale złapały sygnał.
Po pół godzinie wszyscy wracali na obrzeża.
Ruda Mysz i Marta
Nie pojechały do Areny. Marta kiedy usłyszała nowinę,
zawróciła samochód i zawiozła ją do biura pana Michała. Wiedziała, że w sobotę
nikogo tam nie będzie, a potrzebowała miejsca, gdzie będzie mogła spokojnie z
dziewczyną porozmawiać. Ruda Mysz przez całą drogę przepraszała ją, że nic jej
nie powiedziała, aż w końcu kazała jej zamilknąć.
Kiedy znalazły się w biurze usadziła dziewczynę w wygodnym
fotelu dla gości, zrobiła im herbaty i usiadła na kanapie, naprzeciw niej.
- Myszo – tak się do niej zazwyczaj zwracała – proszę
opowiedz mi o sobie, bo nie będę mogła cię inaczej szkolić.
- A dlaczego? – w oczach dziewczyny zauważyła szczere
przerażenie.” Czyżbym nie była dla niej jako człowiek, zła?” – pomyślała Marta.
- Ponieważ, za każdą godzinę spędzoną z tobą twój pan słono
mi płaci. Wie gdzie powinnyśmy być i ile czasu nam zajmie trening. Nie mogę
przyjąć od niego pieniędzy, jeśli nie wykonam zadania. Do tego mój szef będzie
niezadowolony, że nie jestem wystarczająco sumienna w wypełnianiu obowiązków.
Poza tym, zostało nam niewiele czasu. W przyszłym tygodniu masz być gotowa, a
my jesteśmy w połowie drogi.
- Przepraszam – chlipnęła Ruda Mysz.
- Przestań się mazać, mi nie chodzi o mnie, a o ciebie.
- Jak to? – dziewczyna była zaskoczona tym, że Marta
myślała o niej a nie o sobie. Nie do końca wierzyła w szczerość intencji
trenerki.
- Jeżeli nie będziesz gotowa i podczas zadania będziesz w
niebezpieczeństwie, nie poradzisz sobie. A ja bardzo chcę żebyś sobie
poradziła, żebym nie musiała się o ciebie martwić.
- Dlaczego miała by się pani o mnie martwić? – spytała
nieufnie – nie dostanie pani prowizji? Premii?
- Nie Myszo, nie dlatego. Po prostu zasługujesz na sukcesy
i na to żeby przestać się bać. Poza tym – zawahała się, a potem uśmiechnęła
ciepło – poza tym mimo, że się strasznie mażesz, to cię polubiłam.
Ruda Mysz nie odpowiedziała, bo nie wierzyła Marcie.
Uważała, że ta mówi takie rzeczy tylko po to, żeby ją uspokoić.
- Dobrze opowiem – Ruda Mysz wzruszyła ramionami – poza
tym, to nic ciekawego.
Dziewczyna po raz kolejny westchnęła, wzruszyła ramionami i
zaczęła opowiadać – Urodziłam się na obrzeżach, zarządzanych przez stryja Pana.
Matka była krawcową, a ojciec… - głos jej zadrżał – był złodziejem i pijakiem.
Jak nie miał dobrej passy to pił i krzyczał i bił mnie i matkę. A jak miał
dobry czas i nakradł czegoś lepszego, to balował, pił, wrzeszczał i nas bił.
Kiedy miałam 8 lat znaleziono go w rynsztoku z kulą w
sercu. Okradł kogoś, kogo nie powinien. A ja zamiast płakać i rozpaczać, jak
matka, cieszyłam się, że w końcu będzie dobrze. Mama szyła piękne stroje i na
brak klientów nie narzekała, więc i pieniądze na nasze utrzymanie miała. Ale
ten spokój trwał bardzo krótko. Mama kiedy przestała mieć zapuchnięte oczy i
siniaki okazała się być piękną i jeszcze młodą kobietą, miała 30 lat. No i
zainteresował się nią ten…. Franc z Areny. Podobno szyła dla jego sióstr
sukienki i pewnego razu zaprosiły ją do domu w Ziemiach Niczyich. Ojczym
zobaczył ją i się zakochał.
A matka też straciła głowę. Kiedy miałam 10 lat wyszła za
niego i przeprowadziłyśmy się na Ziemie Niczyje. Szczęście matki i co za tym
idzie i moje trwało krótko, bo ojczym był taki sam, jak ojciec, tylko mniej
pił.
Często uciekałam z domu, ukrywałam się po różnych dziurach,
ale jego ludzie i tak mnie wytropili i przyprowadzali do domu, gdzie czekało
mnie bicie.
Matka urodziła mu dwie córki i syna. Dla nich był i jest,
jak anioł. A ja… - chlipnęła – przecież nic mu nie zrobiłam, byłam dzieckiem
kiedy zaczął podrywać mamę. Byłam jak worek treningowy i prawie jak niewolnica.
Dostawałam ochłapy, nosiłam łachmany, nie pozwolił mi skończyć szkoły średniej.
Jestem po zawodówce, bo stwierdził, że nie będzie na mnie łożył, a z wyuczonego
zawodu oddam mu kasę za lata poświęceń – tak mówił.
- A jaki masz zawód?
- Jestem jak mama, krawcową. Ale nie pracowałam w tym
zawodzie ani dnia, ponieważ potrzebował kelnerki w Arenie – popłakała się i
Marta długo czekała, aż się dziewczyna uspokoi. Nie naciskała na nią żeby ta
opowiadała jej, co się w tej pracy działo.
- Dopóki mama żyła, byłam bezpieczna przed mężczyznami –
łzy ponownie napłynęły do jej oczy – ale ona zmarła dwa lata temu. Chyba ze
zgryzoty. Po prostu z dnia na dzień była coraz słabsza i słabsza i …..,
odeszła.
Marta bała się tego, co może usłyszeć. Ale rysy Rudej Myszy
nagle stwardniały i powiedziała.
- Uciekłam nie czekając na jej pogrzeb. Po prostu
pocałowałam ją w zimne czoło i wyszłam z pokoju, w którym leżała.
Moje przyrodnie siostry i brat zostali w pokoju, a ojczym
pił, ponoć z rozpaczy.
Wiedziałam, że nie mogę tam zostać ani dnia dłużej.
Dwa lata wymykałam się jemu i łowcom niewolników, aż w
końcu uciekłam w góry i tam chciałam zostać, no i… więcej nie mogę powiedzieć.
Marta odezwała się cicho.
- Dobrze, że mi to opowiedziałaś, teraz wiem, że muszę cię
zabrać w inną część Ziemi Niczyjej. Pojedziemy jutro, bądź gotowa na 7 00 rano.
A teraz wracaj do pana Adama i się wyśpij.
kolejny odcinek 27 września
Komentarze
Prześlij komentarz