Wielka gra - odc.5
Ruda Mysz
W zamku została tylko służba i kilku żołnierzy
dyżurnych. Mieli ją szkolić, ale woleli
się nad nią znęcać. Pana nie było, Elki też nie, więc nikt nie chronił małej
przybłędy. A zauważyli, że pan zwraca na nią uwagę i o nią dba. Nawet jak kilka
dni temu odezwała się do niego bez pozwolenia, powiedział do Elki, żeby ją lepiej podszkoliła z
zasad i wyznaczył tylko dzień izolatki.
A powinien ją wychłostać. To nie podobało się podwładnym, którym czasami lata
zajęło, żeby być wpuszczonym na stałe do sali audiencyjnej. Tymczasem ta
przybłęda przychodziła tam z Elą i siadała sobie jakby nigdy nic na pierwszym
schodku (z 5) podwyższenia i udawała biedę z nędzą. I nikt jej stamtąd nie
przeganiał, nawet pan. Za pierwszym razem tylko uniósł ze zdziwienia brew, a
potem wzruszył ramionami i usiadł na tronie.
Dlatego to był najlepszy moment na pokazanie tej znajdzie,
gdzie jest jej miejsce. Oczywiście nikt by nie śmiał jej skaleczyć, czy pobić,
ale podwójne treningi i ciągłe krzyki nadszarpnęły nerwy i tak wrażliwej
dziewczyny. A w nocy, co kto przechodził, to walił w drzwi jej klitki i mówił,
co jej zrobi, jak się do niej dostanie. Po czym odchodził zadowolony, wiedząc,
że Ruda Mysz nie będzie już spać spokojnie tej nocy. Albo ją straszyli, że mają
pilot od bomby przyczepionej do jej ręki i że zaraz go użyją. Kiedy przez to
uciekała przed nimi, gonił ją tylko ich śmiech.
Także na dwa dni przed powrotem pana zamknęła się w swoim
bezpiecznym pokoiku i skulona w kącie czekała na jego powrót. Nie wychodziła
ani po jedzenie, ani na treningi. Żołdacy co jakiś czas przychodzili i
krzyczeli:
- Zobaczysz, wszystko powiemy panu, że nie chciałaś
współpracować i że nie przychodziłaś na treningi. A wtedy… - śmiali się
nieprzyjemnie i odchodzili.
Sparaliżowana strachem i niepewnością płakała prawie cały
czas i dygotała na całym ciele. Tak ją zastała Ela, która wróciła dzień
wcześniej z Ósemki.
Najpierw w ogóle nie mogła się do niej dostać. Ruda Mysz
siedziała cicho i nie reagowała na żadne prośby ani groźby.
Żołnierze skwapliwie donieśli Eli o tym, co robiła, a
raczej czego nie zrobiła jej podopieczna. Dzięki temu kobieta dowiedziała się
czemu mała nie chce wyjść.
I dopiero po dwugodzinnym zapewnianiu jej, że nic się jej
nie stanie i nikt jej nie będzie karał, Ruda Mysz przekręciła klucz w zamku.
Ale kiedy Ela weszła do środka zobaczyła, że chudzina
skuliła się za zasłoną i udawała, że jej nie ma. Sama za nią zbytnio nie
przepadała, ale nie pochwalała u ludzi Adama takiego zastraszania. Oczywiście
nic mu nie powie, musiała być lojalna wobec kompanów. Inaczej i ją by prędzej
czy później w czymś wydali. Z drugiej strony musiała dziewczynę doprowadzić do
porządku. Nie mogła jej pokazać w takim stanie przed Adamem.
- Wyjdź i nie panikuj – powiedziała zirytowana i zmęczona,
gdyż tkwiła pod jej drzwiami prawie cały dzień.
Ruda Mysz niepewnie wychyliła się zza zasłony.
- Nie ma ich? – wychrypiała.
- Nie. Chodź coś zjeść, bo ponoć siedzisz tu ponad dwie
doby.
Dziewczyna wyszła za Elką do jadalni. Tam nie było nikogo,
więc spokojnie mogła zjeść. Postanowiła na przyszłość zabezpieczyć się i ukryć
w pokoju żelazne racje żywnościowe. Miała dosyć głodu.
- Nie rycz – burknęła Ela – i nic nie mów panu. Nie skarż.
Potaknęła głową.
- Na razie są niemili, ale kiedyś będziesz z nimi pracować.
Jeżeli teraz ich wydasz, kiedyś ci się dopłacą czymś o wiele bardziej
nieprzyjemnym niż teraz.
Znowu pokiwała głową, na znak, że rozumie.
- Masz się do jutra wyspać - poleciła jej Ela – nie możesz
wyglądać jak śmierć na chorągwi. I jedz, bo znowu wyglądasz, jak strach na
wróble, a już cię tak ładnie odkarmiłam. Zaczęłaś mieć nawet jakieś kobiece
kształty. A teraz, znowu, ooo – wskazała na wystające obojczyki – musisz o
siebie dbać. Adam lubi piękne kobiety, jak zbrzydniesz, to cię wyślę na front
lub sprzeda.
Ruda Mysz była przestraszona, bo przecież pan powiedział
jej, że nie jest niewolnicą. Czyżby coś się zmieniło? Nic jednak nie
powiedziała, lepiej było milczeć. Nawet jeśli Ela była jedyną osobą, która była
dla niej miła i chciała dla niej dobrze.
- Skąd on cię wytrzasnął? – parsknęła kobieta i podała jej
chusteczkę – ciągle płaczesz i drżysz jak osika?
Nie odpowiedziała.
- Ile ty masz w ogóle lat?
- 23 – oparła Ruda Mysz.
Ela zdziwiła się i uważnie się jej przyjrzała. Jak dla niej
dziewczyna miała najwyżej 16, ale być może ta chudość ją myliła.
- 23?
- Tak.
- Skąd on cię wytrzasnął?
Ale Ruda Mysz nie miała jej zamiaru niczego mówić, widziała
tylko, że w dziwny sposób sympatia Eli do niej lekko zmalała. Nie wiedziała
czemu.
A prawda była taka, że dla jej opiekunki szesnastolatka
była niegroźną smarkulą, którą można było wychować, jak córkę.
Dwudziestotrzylatka może i naiwna i prosta i nie wiadomo skąd, ale już kobieta,
mogła się stać dla niej konkurencją. Nawet jeśli mała była w tej chwili chuda i
przestraszona, ale jej wprawne oko widziało, że ma do czynienia z bardzo
ładną dziewczyną. Do tego cieszyła się
niewytłumaczalną sympatią Adama, więc… Tak mogła być zagrożeniem dla jej planów.
Ale miała jeszcze trochę czasu żeby urobić kuzyna. Ruda Mysz nie przytyje aż
tak szybko, żeby zainteresował się jej kształtami. Poza tym zniechęci go do
niej jej niepewność siebie i ciągłe przepraszanie za to że żyje.
Nie – stwierdziła w końcu Ela – Ruda Mysz nie była żadnym
zagrożeniem.
I dziewczyna ponownie poczuła, że sympatia opiekunki znowu
jest na właściwym miejscu.
Mario
Razem z żoną wybrał się do opery. Nie żeby lubił muzykę
poważną, ale Ola nalegała, więc nie umiał się zbyt długo wykręcać. W wielkim gmachu spotkała się cała starszyzna
polis i Mario na początku czuł się bardzo nie na miejscu, ale antrakcie
powiedział do żony.
- Ozłocę cię – na co ta ze zdziwienia uniosła brew.
- A to czemu?
- Jesteś mądrzejsza ode mnie.
- To wiem od dawna – pocałowała go w policzek – a teraz
powiedz mi, o co chodzi.
- Wiesz, że chcę zostać sędzią, że studiuję i… - zakreślił
łuk ręką – tutaj jest ich mnóstwo. Może któryś weźmie mnie na staż?
- Na razie jesteś na drugim roku, staż można zacząć od
czwartego – ostudziła jego zapał.
Zrobił skwaszoną minę.
- Ale co mi szkodzi teraz ich poznać? Przecież tam pod
ścianą stoi mój stryj Ryszard, on jest sędzią od dwudziestu lat, może mi kogo
poleci.
- Daj spokój kochanie, już dzwonią na drugi akt – Ola
zatrzymała go w miejscu, ale widząc jego ekscytację dodała – podejdziemy po
spektaklu podczas rautu.
- Masz rację – odparł – teraz wypadałoby mówić tylko o tych
chorych na gardło i ściśnięte klejnoty śpiewaków.
- Gdyby nie to, że jesteśmy w miejscu publicznym oberwałbyś
w ucho – powiedziała zimno Ola.
Celina, Czarna Mamba i Dario
Koniec sielanki wieńczył wielki bal organizowany w pałacu
namiestnika, czyli tam gdzie mieszkał i skąd sprawował władzę aktualny rodowy
urzędnik zarządzający Ósemką. Budowla nie była ani największa, ani
najpiękniejsza, ale bez problemu zmieściła ponad tysiąc gości. Centralnym
punktem zabawy była oczywiście sala balowa, gdzie muzycy nieprzerwanie grali
klasyczne utwory takie jak walc, tango, ale i współczesne utwory disco. W
innych salach podawano jedzenie i napoje, jeszcze w innych można było spokojnie
usiąść i porozmawiać. Żeby się wyróżniać każdy ród ubierał się w barwy swojego
polis, ale krój sukni czy garniturów był już dowolny.
Czarna Mamba miała na sobie ciemnoczerwoną długą suknię z
zielonymi dodatkami. Włosy tym razem ułożyła grzecznie na bok, a makijaż
nałożyła stonowany i nie rzucający się od razu w oczy. Celina żeby odróżniać
się od siostry założyła zieloną, ale krótką sukienkę z czerwonymi dodatkami,
miała mocniejszy makijaż, a włosy rozpuściła.
I to Celinie było łatwiej brylować na salonach, flirtować,
śmiać się i po prostu dobrze bawić. Ona była po prostu doskonałą partią, a
mężczyźni ustawiali się do niej niemalże w kolejce. Czarna Mamba była znana z
oschłości i nieprzystępności, więc żaden jej równolatek nawet nie próbował
podboju. Ona sama nie zwracała na to uwagi, bo była zbyt zajęta rozmowami z
męskimi krewnymi rodu Czerwonoziem i to oni z nią tańczyli. Jedni, bo czuli się
w obowiązku obtańczyć siostrę, a drudzy, ci z dalszych koligacji, bo mieli
nadzieję, że uda im się wpaść jej w oko.
Dario miał na sobie ciemnozielony garnitur i wiśniową
koszulę bez krawatu. Czuł się skrępowany w ruchach, bo na co dzień wolał
luźniejsze spodnie bojówki i zwykłe koszulki. Mimo, że był wysoki i potężnie
zbudowany wszystko leżało na nim doskonale. Ledwo wszedł do jednego z
pomieszczeń z jedzeniem od razu ją zobaczył. Zaklął. Czy on musiał się wciąż na
nią natykać?!
Tysiąc ludzi, a on wpadł właśnie na nią. Zauważyła go i od
razu uśmiechnęła się złośliwie. Mała jędza wiedziała, jak mu dopiec.
Najchętniej zdarł by z jej twarzy ten triumfujący uśmieszek. Miał ochotę
zawrócić i pójść gdzie indziej, ale to oznaczałoby, że się boi stawić jej
czoło. Podszedł do niej i się przywitał.
- Mam nadzieję, że się w ciągu tych kilku dni odpoczynku
dobrze bawiłaś? – spytał.
Czuł, że wiele oczu patrzy teraz tylko na nich, a rozmowy
tak jakby przycichły. Dwoje wrogów stanęło twarzą w twarz, czy złamią kodeks i
zaczną się kłócić, czy też zachowają klasę.
- Bardzo dobrze, a ty? – Czarna Mamba uśmiechała się do
niego od ucha do ucha.
- Ja również – odparł.
Siedzący w pomieszczeniu ludzie zdawali się być zawiedzeni,
że w ciągu kilku minut nie doszło do żadnego skandalu i rozmowy ponownie
wróciły na utarty tor. Nikt już na nich nie zwracał uwagi.
- Zatańczymy – powiedział Dario i to nie było pytanie.
Dziewczyna uniosła brew i już miała odmówić, ale złapał ją
za rękę i nie mogła jej wyrwać.
- Głupie zasady – burknęła i poszła za Dariem na parkiet.
Tam grali akurat walca. Czarna Mamba była zła, bo lubiła ten taniec i wcale nie
chciała go spędzić ze swoim wrogiem na parkiecie. Naburmuszona dała się
prowadzić.
- I tak nic tym nie zyskasz – syknęła – nic ci nie oddam.
- Nie łam kodeksu, tylko tańcz – odparł.
- Gdyby nie on, już bym cię waliła pięścią po głowie.
- Musiałabyś wziąć stołek – wytknął jej wzrost.
Wyprostowała się, ale nawet w szpilkach sięgała mu zaledwie
do piersi.
- Poczekałabym na dogodny moment – oznajmiła.
Nie odpowiedział, tylko zawirował z nią wokół sali.
- Nie powinieneś ze mną tańczyć – kontynuowała.
- Może i tak, ale dzięki temu mam chociaż satysfakcję, że
przez pięć minut jesteś w moich rękach i nie możesz nic zrobić.
- Ty też nie – przypomniała mu.
Uśmiechnął się drapieżnie i mocno przycisnął do siebie. Nie
była zadowolona.
- Nie mogę oddychać – powiedziała i niby niechcący
nadepnęła mu na stopę.
Nawet się nie skrzywił i nie rozluźnił uścisku.
- Nie wiesz, że tak się lepiej prowadzi? – spytał.
- Chyba do utraty przytomności z powodu niedotlenienia –
była zirytowana.
Nie odpowiedział tylko wirował z nią po sali do końca
utworu. Kiedy wszystko się skończyło puścił ją i powiedział.
- Do jutra na obrzeżach – i znikł w tłumie.
Czarna Mamba była wzburzona, a musiała zachować kamienną
twarz. Nie było jej łatwo pozostać obojętną na niego, nawet jeśli nienawidziła
go z całego serca.
Tymczasem Celina czuła, że nogi zaraz jej odpadną. W życiu
tyle nie tańczyła, a wieczór był jeszcze całkiem młody. Uciekła do ogrodu, żeby
chociaż na chwilę skryć się przed natrętnymi adoratorami. Alejki były
oświetlone, a gdzie niegdzie stały ławki, niestety wszystkie zajęte przez
odpoczywających gości. Poszła dalej, aż dotarła do małej altany. Weszła do
środka i usłyszała głos siostry.
- Też masz dosyć?
Usiadła koło niej i powiedziała.
- Trochę - Celina
zastygła w bezruchu, a potem powiedziała ze zdziwieniem – Malwina, ty płaczesz?
Siostra pociągnęła nosem.
- Mam katar.
- Akurat. Tańczyłaś z Dariem, widziałam. To przez niego,
prawda?
- Tak.
- Może powinniście….
- Nie radź mi – głos starszej siostry był ostry jak
brzytwa.
- Malwina…
- Nic nie mów, nie potrzebuję słów.
- A czy on w ogóle wie? – nie dawała za wygraną Celina.
- Tylko ty wiesz i niech tak zostanie. Zmieńmy temat.
Lepiej powiedz, jak ci się podoba Śniegołaz, z którym tyle dzisiaj tańczyłaś?
- Eeeee – machnęła ręką Celina – z daleka ładniejszy.
- Pięć razy widziałam cię z nim na parkiecie.
- Siedem.
- Umówiłaś się z nim?
- Na jutro.
- Czyli jednak…
- Jednak – Celina zaśmiała się – idę na randkę, fajne, co?
- Bardzo – zgodziła się Czarna Mamba.
Michał
Niesamowite było to, jak kobiety na odległość wyczuwały
pieniądze. Był pewien, że nawet gdyby szedł chodnikiem w worku po ziemniakach,
to i tak ustawiłby się za nim tłumek łasych na bogactwo panienek.
I nie miało znaczenia to, że był gruby i ubrany w dres, w
którym z pewnością nie wyglądał poważnie. Po prostu to czuły. Oczywiście, jako
super szpieg mógł przeistoczyć się w kogoś innego, ale on wracał z ósemki na
obrzeża i po prostu wstąpił na kawę do przydrożnego baru.
Kelnerka najpierw spojrzała na niego, jak na zwykłego
turystę, ale za chwilę zaczęła rozpływać się w uśmiechach i zaproponowała chyba
wszystkie specjały zakładu. Potem dwie inne podróżniczki zamilkły i przyglądały
się mu przez bardzo długą chwilę, a potem zaczęły szeptać. Kiedy skończyły
uśmiechały się do niego zalotnie.
Michał usiadł pod oknem i złożył zamówienie po czym
spojrzał w oczy jednej z nich. Speszyła się i odwróciła wzrok, druga
zachichotała.
Mężczyzna uśmiechnął się do siebie.
„Pomyśleć, że przyjechałem zwykłą furą, mam na sobie zwykłe
ubranie, jestem jaki jestem, a one i tak zaraz do mnie podejdą.”
I nie pomylił się. Ta co chichotała podniosła się i
nieśmiało podeszła.
- Dzień dobry – powiedziała miękkim, melodyjnym głosem.
Michał ocenił ją na trzydzieści lat, urzędniczkę na
urlopie, z mysimi włosami i wiecznie tym samym makijażem.
- Witam – powiedział pogodnie – co panią przywiało do mnie
do stolika?
- Moja koleżanka i ja chciałyśmy zjeść w towarzystwie i czy
mógłby pan…
- Oczywiście, zapraszam – wykonał ręką gest zapraszający je
do stołu.
Druga z podróżniczek, młodsza około dwudziestopięcioletnia
podniosła się i cała czerwona na twarzy przyłączyła się do siedzącej już z
Michałem towarzyszki. Była jak i jej koleżanka nijaka. Szare włosy, szara
twarz, za dużo makijażu z rana. Bardziej niż przeciętna.
- Co panie zjedzą? – spytał.
- Omlet – powiedziała ta odważniejsza.
- A ja dziękuję – odparła nieśmiała.
- Ale proszę się nie krępować, ja stawiam – uśmiechnął się
szeroko.
- W takim razie może jajecznicę.
To była jedna z najcięższych rozmów jakie prowadził. W
zasadzie musiał z nich na każdym kroku wyciągać informacje i cały czas
zagadywać, bo inaczej panowałaby martwa cisza. Postanowił ostatni raz być miły.
Skoro chciały go poznać, to czemu tak się speszyły. „Niedoświadczone dziumdzie”
– pomyślał, ale dzielnie wytrwał do końca i na końcu zapłacił za nie rachunek.
Kobiety pożegnały się pierwsze i wyszły on jeszcze chwilę
posiedział i podumał nad ich naturą. W końcu i on musiał ruszać, bo do domu
droga była daleka.
Kiedy przechodził przez parking usłyszał, jak jedna z
dziewczyn, ta nieśmiała mówi do drugiej:
- Pomyliłaś się, koleś nie śmierdzi kasą, zwykły
dorobkiewicz.
- A ja ci mówię, że mam rację – odparła druga – i mam nawet
pomysł, jak go oskubać.
- Ciekawe jaki, bo raczej się nami nie zainteresował.
- Zobaczymy do jakiego samochodu wsiada, spiszemy blachy i
sama zobaczysz…. Na pewno mieszka w
jakimś pałacu.
Michał zaśmiał się w duchu i podszedł do swojego samochodu.
Był to zwykły, kilkuletni sedan dla średniozamożnych
obywateli. Mężczyzna najczęściej jeździł takimi autami, gdyż jego praca
wymagała wtopienia się w tłum i nie wyróżniania się. Mógł oczywiście jechać,
którąś ze swoich wypasionych bryk, ale spodziewał się telefonu, który odwoła go
do pracy zanim zdąży dojechać do domu. Chciał być przygotowany na taką
ewentualność, więc kupił go dzień wcześniej od jednego z kupców rezydujących na
bazarze w Ósemce.
Był bardzo ciekawy, jaką minę będą miały te kobiety, kiedy
staną przed domem tamtego człowieka. Bo, że tam trafią był całkowicie pewien,
ponieważ nie zmienił tablic rejestracyjnych.
Adam
Powrócił do zamku i z zadowoleniem stwierdził, że wszystko
jest w porządku.
Jedyne co go uwierało, to brak małej istoty u stóp schodów
przy podwyższeniu w sali audiencyjnej. Wezwał Elkę żeby wyjaśniła mu tę
sytuację. Oczywiście nie miał zamiaru pytać się czemu Ruda Mysz nie siedzi u
jego stóp, ale o to, czy treningi przebiegają bez żadnych zakłóceń.
Elka spodziewała się, że daleki kuzyn ją wezwie i nawet
miała gotową odpowiedź, że dziewczyna nie traci ani chwili na głupoty, tylko
trenuje do upadłego.
Ale prawda była taka, że Ruda Mysz zmizerniała i stała się
apatyczna, a taka nie mogła się pokazać przed szefem. Adam nie upierał się żeby
ją zobaczyć, więc Ela mogła odetchnąć z ulgą.
Mężczyzna zaspokoił ciekawość i zajął się ważniejszymi
sprawami takimi, jak walka z piątką, gdyż ci nie próżnowali i zaatakowali
pierwsi.
- Jak sytuacja – zażądał raportu od jednego z mniej ważnych
oficerów.
- Ruszyli na nas oddziałami pancernymi, na razie wycofujemy
się, bo są tam tylko ludzie od walki wręcz. Ale nasze jednostki zmotoryzowane
już są w drodze.
- Nie macie prawa oddać im ani skrawka ziemi – polecił i
spytał innego oficera – a jak od strony siódemki?
- Siedzą cicho i na razie nigdzie się nie ruszają. My też
nie.
- Też są zajęci piątką. Co za matnia, czemu nie wejdą ze
mną w sojusz przeciw nim. Przecież byśmy ich razem załatwili raz dwa.
- Obawiają się naszego zbytniego wzmocnienia w rejonie –
odparł oficer.
- Nie prosiłem o odpowiedź – powiedział zimno Adam, aż
oficer zbladł od trwogi. Ale pan był wypoczęty i miał dobry humor, nie ukarał
go za niepotrzebne gadanie. Zamiast tego Adam powiedział.
- Jedziemy na front. Po tych kilku dniach lenistwa, czas
się trochę poruszać.
Patryk
Pani kadrowa wezwała go do gabinetu na rozmowę. Zdziwił
się, ponieważ zazwyczaj wszystkie sprawy załatwiali za niego asystenci, ale
pani Halinka uparła się, że ma przyjść osobiście. Kiedy szedł labiryntem
korytarzy biurowca natknął się na znajomą postać, ale jak to naukowiec, nie za
bardzo potrafił sobie przypomnieć, skąd ją zna. Żeby nie okazać się
niewychowanym powiedział dzień dobry, za co został obdarzony bardzo ładnym
uśmiechem.
- Ja panią skądś znam – powiedział.
Małgosia powstrzymała się od przewrócenia oczami, gdyż już
wiedziała, że ten człowiek ma bardzo krótką pamięć do osób. Było to z jednej
strony trochę irytujące, ale z drugiej facet nie pamiętał, jaką gafę popełniła
przy jego wynalazku.
- Czasami przynoszę panu kawę i ciasteczka.
Patrykowi nic to nie mówiło, bo ledwo rejestrował
pojawianie się dziewczyn z administracji w laboratorium.
- Aaaaa – powiedział i nie wiedział, jak wybrnąć. W końcu
odchrząknął i wymamrotał – przepraszam, ale się spieszę.
- Oczywiście, nie chciałabym pana odrywać od zajęć.
- Ależ pani mnie od niczego nie odrywa, tylko nieznośna
pani Halinka z kadr to robi.
- Zatem do miłego zobaczenia – Małgosia ponownie obdarzyła
go pięknym uśmiechem i odeszła. Patryk podumał jeszcze przez chwilę stojąc w
korytarzu i zastanawiając się czemu podoba mu się twarz tej dziewczyny, ale nie
wymyślił niczego ciekawego, więc poszedł dalej.
- Jest pan wreszcie
- przywitała go pani Halinka, kobieta około pięćdziesięcioletnia z
obowiązkowym mundurku urzędniczki i buzią w ciup.
- Jestem – odparł.
- Czy pan wie, że jeszcze nie brał urlopu? Jest pan jedyny
ze wszystkich wynalazców.
- Naprawdę?
- Oczywiście, poza tym trzeba też dać odetchnąć pana
asystentom. To są studenci, oni też powinni mieć trochę wakacji – beształa go.
- Naprawdę? A ja myślałem, że oni pracę u mnie traktują jak
wakacje.
- Niech pan nie będzie taki dowcipny – Patryk oczywiście
nie był dowcipny, on serio wierzył, że chłopaki gdyby mogli, to by nie
wychodzili z laboratorium przez całą dobę.
- Przepraszam – odparł przezornie.
- Nie ma za co – powiedziała łaskawie pani Halinka – skoro
sam pan nie wpisał się w grafik, to ja zrobiłam to za pana. Idzie pan na dwa
tygodnie urlopu od 18 sierpnia.
- Ale…
- Nie interesują mnie żadne wymówki, macie państwo
obowiązek odpoczywać cztery razy do roku po dwa tygodnie, jest sierpień, a pan
nie skorzystał z tego ani razu. Będzie miał pan do grudnia sporo wolnego.
- Ale…
- To zarządzenie szefa – nie dała sobie przerwać pani
Halinka – kolejny raz idzie pan we wrześniu, od 10, a potem w listopadzie i
grudniu, ale jeszcze nie ustaliłam panu daty.
Spojrzała na niego wyzywająco.
- Czy przyjmuje pan te terminy?
Patryk się zawahał, nie chciał przerywać pracy w połowie.
- Od razu lojalnie informuję, że skargi należy składać do szefa.
Mężczyzna na to zdanie odparł zrezygnowany.
- Dobrze, już dobrze, pójdę na te kilka dni wolnego.
- Dwa tygodnie i nie ma pan prawa się tutaj pokazywać.
- Co to za firma – utyskiwał Patryk kiedy wyszedł z
gabinetu kadrowej – w innym miejscu to by nawet się cieszyli, że nie chcę brać
urlopów, a tutaj? Po co mi dwa miesiące wolnego w roku. Wystarczyłby tydzień.
Ale mężczyzna nie wiedział, że taki przywilej mieli tylko
wynalazcy i ich asystenci. Olaf Czerwonoziem bardzo dbał o to, żeby jego
laboranci byli wypoczęci, bo tylko wtedy ruszali do przodu z projektami. Inni
pracownicy mieli do swojej dyspozycji 30 dni w roku, nie licząc świąt.
Ruda Mysz
Kiedy wróciła po wyczerpującym treningu do swojej klitki od
razu zauważyła na biurku dużą kopertę. Otworzyła ją, a tam było napisane:
„Zadanie nr 1
Pojedziesz na ulicę Ludową 3/5. Otworzysz w tym mieszkaniu
komputer i wyciągniesz z niego dane na pendriva, który jest załączony do
listu.”
Ruda Mysz zajrzała do koperty i wyjęła urządzenie.
„Poszukasz danych o firmie „ZKMS” i „DKS”. Kiedy wrócisz
oddasz mi wszystko osobiście. Mam nadzieję, że nikt cię nie złapie. Powodzenia.
Adam Czerwonoziem.”
Dziewczyna zadrżała. Czyli zaczęła pracę na poważnie.
Wiedziała, że jak nawali, to on jej tego nie daruje.
Najgorsze było to, że on uważał ją za super złodziejkę, a
tak naprawdę okradzenie jego i Michała było jej pierwszym razem w życiu.
Ale nawet nie próbowała tego prostować, bo raz on by nie
uwierzył, a dwa gdyby uwierzył, to by ją na pewno jakoś strasznie ukarał. Może
nawet uciąłby jej ręce.
Zapłakała.
- Nie dam rady.
Dario
Z ulgą stwierdził, że Czarna Mamba po zajęciu boiska
zaprzestała na chwilę działań zbrojnych. Na pewno była zadowolona i puchła z
dumy i nie w głowie było jej dalsze parcie na jego tereny. Dzięki temu on mógł
zająć się walką u boku brata. Przerzucił tam większość wojsk, licząc na to, że
Czarna Mamba chociaż przed kilka dni będzie zajęta urządzaniem nowej zdobyczy.
Przed wyjazdem do Ósemki zdobył dla brata kilkanaście domów
z Dwójki, a chciał ich zdobyć
kilkadziesiąt. Wtedy Dwójka podpisze rozejm i będzie mógł zająć się krewką
przeciwniczką z Czwórki. Plan był piękny, ale czy do zrealizowania?
Zastanowił się i stwierdził, że musi czymś jeszcze zająć
dziewczynę. On naprawdę potrzebował przynajmniej tygodnia do załatwienia spraw
na froncie Maria.
Michał
Przyszedł do biura i od razu zauważył, że jego sekretarka
ma nietęgą minę.
- Ledwo kilka dni mnie nie ma, a ty znowu wpadłaś w
tarapaty – parsknął wkurzony – mówiłem ci żebyś była ostrożna.
Marta spojrzała na niego butnie.
- Skąd pan wie, że coś się stało?
- Przecież cię znam – zmachał rękoma – rzucił cię?
- Nie.
- Nie kłam.
- Ja go rzuciłam.
Michał uniósł ze zdziwienia brwi.
- Naprawdę, przecież zazwyczaj…
- Niech pan przestanie sobie ze mnie żartować – wybucha
zdenerwowana – to wcale nie jest śmieszne. Okazało się, że facet ma żonę i
dzieci i nic mi o tym nie powiedział.
Michał podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu.
- Marto powinnaś sobie na jakiś czas dać spokój z facetami.
Sama widzisz, że trafiasz coraz gorszych. Oni czują w tobie desperatkę.
- Nie jestem desperatką – krzyknęła – po prostu chcę żeby
mnie ktoś kochał.
- Najpierw sama pokochaj siebie – powiedział trzeźwo.
Kobieta nic nie odpowiedziała. Jej szef miał rację. Wpadała
w coraz to nowe ramiona mężczyzn, ponieważ chciała sobie udowodnić, że jest
czegoś warta. Ale jak na razie prowadziło to do czegoś wręcz odwrotnego. Czuła
się coraz gorzej.
- Były dzisiaj dwa telefony – zmieniła temat, nie chciała
żeby jej wszystkowiedzący szef mówił kolejne prawdy o jej życiu.
- Tak?
- Jeden od ludzi z Ziem Niczyich, powiedzieli, że zadzwonią
o dwunastej, a drugi od jakiegoś gościa, który chce do nas dołączyć.
- Co mu powiedziałaś?
Wzruszyła ramionami.
- Jak zwykle, że nasza firma nie potrzebuje akwizytorów.
- Dobra dziewczynka – pochwalił, a potem dodał – jutro
wyjeżdżam na akcję i nie będzie mnie trzy dni, dasz sobie radę?
- Zawsze się pan pyta – uśmiechnęła się lekko – oczywiście,
że dam radę.
Zanim Michał znikł w gabinecie powiedział.
- Ja na serio mówię, żebyś dała sobie na razie spokój z
facetami. Pogódź się ze sobą, a zobaczysz, że wszystko się ułoży.
Może powinna być na niego zła, że tak się wtrącał w jej
życie, ale nie była. Nie była, ponieważ jej szef był jedyną osobą, która się o
nią troszczyła. Nie miała nikogo…, no może jeszcze małego. Ale to mały
potrzebował wsparcia od niej, a nie odwrotnie.
Czarna Mamba i Patryk
- I jak? Zastanowiłeś się? – Czarna Mamba weszła do jego
pracowni. Było już po godzinach pracy, ale Patryk, jak zwykle tego nie
zauważył.
- Nad czym? – zapytał roztargniony.
- Zrobisz mi dziecko?
- Nie – nawet nie oderwał wzroku od komputera.
- Czemu?
- Bo jadę na urlop – zgrzytnął zębami.
Dziewczyna uniosła brwi zdziwiona.
- Jedziesz na urlop? A kto cię tak brzydko potraktował, kto
śmiał cię oderwać od pracy? – ironizowała.
- Kadrowa – trzasnął jakimś przedmiotem o blat biurka – i
wiesz co?
- Nie – odparła rozbawiona frustracją kolegi.
- Powiedziała, że nie mam nic do gadania i że sama ustaliła
mi termin.
- Naprawdę, jak ona śmiała – Czarna Mamba zrobiła minkę,
która miała oznaczać zaskoczenie.
- Nie nabijaj się – powiedział – ja naprawdę nie mogę teraz
odpoczywać, nie mam czasu.
- Zawsze tak mówisz.
- I nie pójdziemy dzisiaj na piwo, muszę zrobić ile się da,
bo inaczej przez ten urlop nie zdążę na czas z projektem – dodał.
- Chyba żartujesz – parsknęła – nie po to się tu tłukłam z
obrzeży, żebyś mi teraz mówił, że nici z piwa. Czy ty w ogóle wiesz, gdzie ja
mieszkam? Sto kilometrów od ciebie!
Patryk nawet był skruszony, ale…
- To może skoczysz do spożywczego… – zaczął.
- Puknij się w ten pusty baniak! – krzyknęła – zdejmuj
fartuch i idziemy!
Patryk zrobił zbolałą minę.
- Ja nie żartuję! – Czarna Mamba założyła ręce na piersiach.
- No dobrze, już idę.
Ale nie tylko on siedział po godzinach w pracy. Cały dział
administracyjny przeprowadzał inwentaryzację magazynów, więc koło drzwi do
pracowni Patryka przechodziło mnóstwo osób. W tym Małgorzata, która usłyszała
krzyki i postanowiła sprawdzić, czy u niego wszystko jest w porządku.
Zajrzała do środka i zamarła. Słyszała o tej kobiecie, ale
wyobrażała ją sobie, jako wysoką i dobrze zbudowaną herod babę, a nie małą,
filigranową dziewczynkę z piękną i niewinną buzią.
- Czczyczy – zająknęła się, a Czarna Mamba na nią
spojrzała. Małgorzata aż się cofnęła, tak zimnego wzroku nie widziała u nikogo.
Dziewczęcy urok prysł, a pojawiło się coś, czego niedoświadczona w kontaktach z
takimi osobami Małgorzata nie umiała rozpoznać. Ale później oceniła to jako –
„Spojrzała na mnie, jak na robaka.”
- A co to za jąkała? – wycedziła przez zęby.
- Dziewczyna z administracji – odparł Patryk i wziął Czarną
Mambę pod rękę – to nikt ważny, nie musisz się od razu tak stroszyć.
- Nie stroszę się – parsknęła Czarna Mamba – po prostu
spytałam.
- Ale tym swoim tonem.
- Jakim moim tonem?
- Właśnie takim, jak teraz – pociągnął ją do wyjścia.
Małgorzata szybko usunęła się im z drogi. A Patryk widząc, że koleżanka zaczęła
się nakręcać dodał – bo wrócę do pracy.
Małgorzata nie słyszała dalszego ciągu rozmowy, ponieważ
para znikła za zakrętem.
„Co za straszna osoba. Jak on mógł chcieć się z nią
kolegować? A może nie ma wyjścia, może ona go jakoś szantażuje?” – pomyślała i
wzdrygnęła się. Za żadne skarby świata nie chciałaby mieć z nią nic wspólnego.
Celina
Dziewczyna była cała w skowronkach, gdyż wybierała się na
pierwszą randkę ze Śniegołazem. Oczywiście jako młoda dziewczyna nie wiedziała
w co ma się ubrać, makijaż jej nie wychodził, fryzura wciąż nie była idealna, a
służba miała jej dosyć. Ale mimo wszystko promieniała szczęściem i była pewna,
że to będzie randka jej życia.
Filip, bo tak miał na imię ten chłopak, przyjechał tutaj
razem z ojcem na placówkę dyplomatyczną. Ojciec był konsulem, a on zaczynał
pracę w kadrach. Dopiero co skończył studia i miał zamiar robić całkiem coś
innego, ale ojciec poprosił go o pomoc, gdyż stary pracownik ciężko się
rozchorował i potrzebowali na szybko kogoś, kto go przez jakiś czas zastąpi.
No i razem z Celiną wpadli sobie w oko. Już na balu nie
mógł znieść tego, że ona tańczy również z innymi mężczyznami.
Ale dzisiaj szli na randkę i mieli się dobrze bawić.
W końcu po kilku godzinach szaleństwa Celina była gotowa i
z niecierpliwością czekała, aż chłopak po nią przyjedzie.
Na podjeździe pojawił się biały sportowy wóz. Dziewczynie
serce zaczęło bić szybciej i o mały włos, a
zaczęłaby skakać z radości.
Zobaczyła go. Wysiadł z samochodu. Był wysoki i szczupły,
miał niemal białe włosy i jasne, niebieskie oczy. Wyglądał pięknie.
Przynajmniej dla śniadej Celiny, która w swoim otoczeniu miała większość osób
takich jak ona. Jaśni blondyni w Czerwińsku stanowili rzadkość.
Wystrzeliła do niego jak z procy i uściskała serdecznie.
- Witaj piękna – powiedział niskim, melodyjnym głosem –
zapraszam do wozu.
Filip zabrał ją do restauracji na kolację.
- Nie wiedziałem, co lubisz, więc wybrałem miejsce z bardzo
dużym menu. Na pewno znajdziesz coś dla siebie.
- Nie jestem wybredna i lubię proste dania – zapewniła go,
po czym uśmiechnęła się szeroko – wiesz, przepiórcze jaja w sosie z eukaliptusa
lub smażone tarantule.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Naprawdę jecie coś takiego na co dzień?
Celina odkryła, że chłopak nie zrozumiał jej dowcipu. Miała
teraz dwie możliwości. Albo pociągnie temat i zabrnie nie wiadomo gdzie albo
się przyzna. Wybrała bezpieczniejszą drogę.
- Żartowałam. Zjem na przystawkę sałatkę z tuńczykiem, a na
główne danie kurczaka z rożna z surówkami.
- To ja wezmę ciabatę z sosami, a na główne wołowinę na
ostro.
- Na ostro? – zdziwiła się, bo miała w planach całowanie
się z nim i nie chciała czuć od niego czosnku lub chili.
- Lubię ostrą kuchnię, u nas w górach bez takiej byśmy nie
przetrwali. Takie dania dobrze rozgrzewają.
- Ale u nas jest ciepło – wyjąkała słabo.
- Nie szkodzi, mnie wysoka temperatura w niczym nie
przeszkadza.
Zostawiła ten temat, bo on najwidoczniej nie rozumiał o co
jej chodzi. Z całowania po prostu wyjdą nici.
A kiedy postawili przed nim jedzenie i ona poczuła jego
zapach, tym bardziej odłożyła tę przyjemność na kiedy indziej. Czosnek, czosnek
i czosnek.
Kolacja minęła im w miłej atmosferze, chociaż dla pełnej
wigoru Celiny było trochę nudno. Filip opowiadał różne historie ze swojego
życia, ale robił to w taki sposób, że ona po pięciu zdaniach odpływała myślami
gdzie indziej. Musiała się bardzo pilnować żeby go słuchać.
Na szczęście mężczyzna nie należał do skupionych tylko na
sobie nudziarzy i często wypytywał ją o różne historie. Celina była całkiem
zadowolona ze spotkania, nawet jeżeli miała się z nim nie całować. A bardzo,
bardzo chciała. Miał takie piękne kształtne usta i równe bialuśkie zęby i tak
ładnie się uśmiechał.
- Nie słuchasz mnie – powiedział z lekkim wyrzutem.
Najwidoczniej opowiadał coś, na co ona powinna zareagować jakimś zdaniem albo
chociażby mimiką twarzy.
- Po prostu się tobą zachwycałam i myślałam o tym, jak to
będzie się z tobą całować – powiedziała szczerze i bez żadnej krępacji.
To go zaskoczyło. W górach ludzie nie byli aż tak
bezpośredni, przekładali nad to takt i dobre wychowanie. Filip był lekko zbity
z tropu.
- Taaak- odparł niepewny, co ma z tym zrobić. Celina nie
wiedziała, że tam w górach od pierwszej randki do pierwszego pocałunku musiało
minąć trochę czasu. Nawet jeżeli dwie strony bardzo tego chciały w dobrym tonie
było poczekać z tym do przynajmniej trzeciego spotkania.
- Ale nie będziemy się całować, bo najadłeś się czosnku –
tym dziewczyna całkowicie go znokautowała. Naprawdę nie wiedział co powiedzieć.
- Wybacz, ale nie bardzo rozumiem twój tok rozumowania –
przyznał się w końcu – u nas w górach randkowanie jest trochę spokojniejsze.
- To może być jeszcze bardziej spokojnie? – Celina zrobiła przerażoną
minę.
- U nas na pierwszej randce spotykamy się na rozmowie i
poznajemy swoje zwyczaje, poglądy i szukamy nici porozumienia. Na drugim
spotkaniu możemy to kontynuować lub wybrać się do kina. A dopiero na trzecim
spotkaniu…
- Niech zgadnę,
bierzecie się za ręce – nie wytrzymała – Filip. Tańczyłeś ze mną przez
cały bal, patrzyłeś mi w oczy i obejmowałeś. Po co ci te sztywne zasady?
Chłopak wzruszył ramionami.
- U nas po prostu tak jest.
- A u nas, jak kto chce.
- Przykro mi bardzo, że aż tak się od siebie różnimy. Ale
podobasz mi się i jak chcesz, to ja się dostosuje, tylko musisz mi powiedzieć
co i jak.
Celina nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. Miała go
prowadzić za rączkę i mówić na każdym kroku - Teraz możesz to, a tego jeszcze
nie. A gdzie tu miejsce na spontaniczność, gdzie wybuch emocji i motyle w
brzuchu?
- Jest dobrze – zdecydowała się zachować tak żeby go nie
urazić – będzie tak, jak jest u was. Mnie łatwiej będzie się dopasować do
ciebie, niż tobie do mnie.
Widziała, że był jej za to wdzięczny, ale jeszcze dopytał.
- Czyli, że się jeszcze spotkamy? Nie będzie to dla ciebie
kłopot?
„Co oni mieli w tych łbach – myślała – przecież ten facet
to chodząca poprawność.”
- Oczywiście, że tak. Lubię z tobą spędzać czas –
uśmiechnęła się, po czym spytała – a desery się u was w górach na randkach
jada?
Filip uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście. Ile tylko chcesz.
Mario i Dario
Obaj bracia stali na szczycie dziesięciopiętrowego bloku i
przyglądali się, jak ich ludzie zajmują kolejne ulice Dwójki. Budynek, na
którego dachu stali, został zdobyty zaledwie dwie godziny wcześniej i był
doskonałym punktem obserwacyjnym. Lokatorzy uciekli kilka dni temu, a teraz
zapełniali go ich żołnierze.
- Zobacz co się dzieje – cieszył się Mario – uciekają, jak
zające.
- W życiu czegoś takiego nie widziałem. Zawsze walczyli do
ostatniej minuty, a teraz wycofują się już z czwartej przecznicy.
Mario przytknął lornetkę do oczu.
- Barykadują się za osiedlem. Tuż przy ich peryferyjnym
hipermarkecie.
- Ile to ulic przed nami? – zapytał Dario.
- Dwanaście.
- Niedobrze, zdążą ustawić zaporę i się przegrupować. Ci
uciekinierzy to podpucha. Mają nam zająć czas, a tak naprawdę, to nikogo
większego tu nie ma.
- Skąd wiesz? – dziwił się starszy brat.
- Ilu ich jest? Czy są cywile?
Mario spojrzał jeszcze raz przez lornetkę i uważnie
przyjrzał się okolicy.
- Masz rację nie ma cywilów, ale żołnierze są. Ci od walki
wręcz.
- Musimy szybko zareagować, bo inaczej rozniosą pociskami
wszystkie domy.
- Ale skąd ty to wiesz? – nadal dziwił się starszy brat.
- Bo sam bym tak zrobił- odparł Dario i pokręcił głową –
kończ szybciej te 35 lat i zajmij się czymś innym, bo żołnierz z ciebie żaden.
- Myślisz, że nie wiem – parsknął Mario – gdyby nie ty, to
dawno by mnie zjedli.
Dario poklepał brata po ramieniu.
- Nie martw się, nikomu nie powiem. Ale proszę cię utrzymaj
ten teren jak najdłużej, bo ja nie mam czasu wciąż ci pomagać. Czarna Mamba
ukradła mi kawałek ziemi, a Jedynka zaczęła się zbierać na granicy.
- Utrzymam go, wiesz, że takie rzeczy potrafię. Mam dobrych
ludzi.
Dario nie odpowiedział tylko sięgnął po krótkofalówkę i
podał bratu.
- Mów do nich to, co ci podyktuję.
Mario nacisnął przycisk i zaczął wydawać rozkazy.
- Zgrupować się i nie ganiać po ulicach. Wszystkie siły
pancerne udać się na hipermarket i rozbić im obronę. Jeszcze dzisiaj chcę mieć
go w swoich rękach. Walczący wręcz – idziecie
przed pancernymi. Czyściciele ruszajcie do roboty.
Zakończył mowę i spojrzał na Daria, ten uśmiechnął się
szeroko.
- Jak dobrze pójdzie dzisiaj zdobędziemy całe miasto.
- To będzie moje pierwsze w całości. A za nim jest kilka
kilometrów pustej przestrzeni. Łatwo będzie go zająć?
-Myślę, że jeżeli Dwójka nie poprosi o rozejm, to bardzo
szybko. Ale jeżeli poprosi, to będzie trudniej, przygotują się do kolejnej
batalii budując prowizoryczne forty, a one potrafią się całkiem dobrze bronić.
- Co radzisz?
- Na razie nic. Zobaczymy ile nam zajmie zajęcie przedmieść
z supermarketem. Jeżeli będzie to kwestia kilku godzin trzeba od razu ruszyć za
uciekinierami na puste przestrzenie i wbijać paliki własności. Ale jeżeli walka
przedłuży się na kilka dni, to poproszą o rozejm i nici z dodatkowych
kilometrów.
- Dzięki.
- Przestań – irytował się Dario – to że nie jesteś
urodzonym żołnierzem, nie oznacza
jeszcze, że masz się zachowywać jak baba. Poza tym to nasza wspólna robota, tam
walczą i moi i twoi ludzie, więc to nie jest moje, a nasze zwycięstwo.
Klepnął brata po plecach, aż zadudniło.
- Będziesz mógł się pochwalić Olce i być dumny jak paw.
- Nie nabijaj się – parsknął Mario – wcale nie jest mi z
tym dobrze.
- Nie nabijam się, tylko serio mówię. Co jak co, ale tę
batalię prowadzisz śpiewająco.
- Twoimi rękoma.
- Skończ, bo mnie wkurzasz! To nasza robota! Nasza i już!
Bądź dumny, bo na to zasługujesz.
Rozmowę przerwał świst pocisku, który rozbił się o dwa
bloki przed nimi.
Bracia popatrzyli na siebie i jednocześnie powiedzieli.
- Czas się stąd zmywać.
kolejny odcinek 15 września
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję;)
OdpowiedzUsuń