Ciemne wieki - odc.31


Zanim wyjechaliśmy minęło jeszcze kilka dni, ponieważ nasze samochody nie były jeszcze gotowe. Za to Maria i Marek zabrali się z wyspy dwa dni po mojej rozmowie z dziewczyną. Marek kupił od Lukasa motocykl. Nie chciał samochodu, gdyż ten byłby trudny do ukrycia. Wyjechali razem z grupą uzbrojonych po zęby Łowców Przygód.
Włączyłam kamerę i powiedziałam:
- 25 sierpnia 2108 roku. To, co widzicie, to nawa odsłona Łazika. Lukas zrobił kawał dobrej roboty.
Skierowałam oko kamery na uśmiechniętego od ucha do ucha brodacza.
- Jak widzicie zmieniony został kolor z zielonego, na piaskowy. Na dachu Lukas umieścił halogeny, które oślepią każdego w promieniu kilometra – śmiałam się. Dodał szersze błotniki i grubsze koła, a także listwy, na których mogę stawać przy wsiadaniu. Z tyłu mam przyczepione koło zapasowe. Wcześniej miałam je przykręcone do podwozia. Lukas zmienił też kształt świateł. Z kwadratowych na owalne. Nie do końca mi się one podobają, ale z drugiej strony nie grymaszę, w końcu chodzi o moje bezpieczeństwo. Ale nie tylko mój wóz przeszedł metamorfozę, ja również musiałam się zmienić.
Odwróciłam kamerę w swoją stronę.
- Największym dla mnie problemem były błyskawice na boku głowy. Nie mogę pozwolić, żeby zarosły. Teraz wiem, czemu facet od moich tatuaży odradzał mi te miejsca. Ale wtedy nie przewidywałam, że będę musiała się maskować. Jak znajdę się w Trójmieście, to mi je odbarwi i dodam je sobie obok tych na przedramieniu. Póki co, ścięłam włosy do ramion, nadal mam wygolone boki, ale prawie ich nie widać. Mam też grzywkę. Tymon uznał, że wygląda spoko, ale mnie przeszkadza. No nic, jak uporam się z Ebekiem, to wszystko wróci do normy.
- Spokojnie, zabiję go przy pierwszej okazji – usłyszałam głos Tymona.
Uśmiechnęłam się do kamery.
- Nie zrobi tego, bo przez to stałby się Łowcą Głów, a tego na pewno by nie chciał.
- Zrobię to tak, że nikt się nie dowie.
- Ja już wiem – odparłam kwaśno.
Tymon westchnął.
- Dobrze, niech ci będzie. Ale zaznaczam, że jeżeli cię tknie, to mu łapy pourywam.
Nic nie odpowiedziałam, tylko dalej nagrywałam swój monolog.
- Muszę też zmienić sposób ubierania. Alina poradziła mi, żebym uszyła sobie kilka lekkich sukienek, ale nie za krótkich. Ponoć są wygodne w walce, a i nie będę się zastanawiać, czy przy schylaniu widać mi majtki.
Zaśmiałam się. O tym ostatnim w ogóle bym w walce nie myślała.
- Na razie nadal wbijam się w spodenki, ale kiedy przyjedziemy do Trójmiasta zrobię sobie maraton po krawcowych. Kończę nagranie, bo muszę się jeszcze spakować. Jutro wyjeżdżamy.
-----------------------------------------------------------------------------------------------

Dagmara gryzła się z myślami. Babcia zasiała w niej ziarno niepewności i nie za bardzo wiedziała, jak ma sobie z tym poradzić.
Była zakochana w Thomasie, ale nie bez przytomności, była w stanie przeanalizować sytuację.
Pojawił się w jej życiu, kiedy zajęła się wykopaliskami.
Jego zdolności, to wtapianie się w tło, ale czy tylko? Nie mogła mieć w tej materii pewności.
„Dlaczego, kiedy z nim rozmawiam, świat wokół mnie przestaje istnieć?” – zadała sobie pytanie. Nie mogła znaleźć trafnej odpowiedzi, ponieważ, to mogło być spowodowane zakochaniem. – „a jeśli nie?”
Na wykopaliskach pojawił się raz, a potem w ogóle o nie, nie pytał.
To mogła rozpatrywać w dwóch kategoriach – nie chciał wzbudzać podejrzeń albo jej praca była dla niego mało istota.
- A może babcia ma rację mówiąc, że trzeba chuchać na zimne i tak naprawdę nie ma to nic wspólnego z Thomasem?
- Dagmara. Dagmara! – z zamyślenia wyrwał ją głos pani profesor.
- Słucham – powiedziała dziewczyna.
Krystyna przyjrzała jej się uważnie.
- Coś się stało? Pokłóciłaś się z narzeczonym?
- Nie – uśmiechnęła się Dagmara – po prostu się zamyśliłam.
Kobieta pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Trudne do uwierzenia, zwłaszcza, że właśnie Dorota pokazała nam się w swojej nowej odsłonie. I właśnie się ciebie pytałam, co o tym sądzisz, ale ty odpłynęłaś w swoje myśli. Czy na pewno wszystko w porządku?
- Tak, tylko mam małe rodzinne problemy. Ale już się skupiam. Może mi pani puścić ten fragment jeszcze raz?
Profesor nie drążyła, tylko cofnęła film.
Młoda dziewczyna od razu zachwyciła się nowym wizerunkiem bohaterki.
- Teraz rzeczywiście widać jej urodę – powiedziała z uznaniem.
- I ma nosić sukienki – dodała Krystyna.
- Za to Tymon nadal wydaje mi się straszny.
- Faktycznie, dla nas, przyzwyczajonych do gładkich i zadbanych mężczyzn, ten doświadczono życiowo facet może wydawać się mało atrakcyjny.
Nagle coś przykuło jej uwagę.
- Zatrzymaj – wykrzyknęła do doktoranta – cofnij o kilka sekund. Stop.
Krystyna przyjrzała się czemuś na filmie i nagle wstała.
- Poczekajcie chwilę, zaraz wracam – i wyszła z pomieszczenia.
Dagmara za nią pobiegła.
- Co się stało? – pytała.
- Zobaczysz – weszły do magazynu. Profesor podeszła do półek z kartonowymi pudłami i zaczęła szukać jednej z nich.
- Może pomogę? – zaoferowała się młoda dziewczyna.
- Nie trzeba – odparła Krystyna – już ją mam.
Postawiła pudło na stole i otworzyła. Po chwili wygrzebała coś ze środka i schowała w dłoni.
- Co pani znalazła?
- Wracamy – Krystyna miała wypieki na twarzy.
Po powrocie do Sali projekcyjnej podeszła do ekranu i przyjrzała się czemuś na swoim ręku, po czym porównała, z czymś na obrazie.
- Drodzy państwo, mamy coś, co było Dorocie bardzo bliskie. Spójrzcie, to jej pierścionek zaręczynowy – jedną ręką wskazała na dłoń kobiety, a drugą uniosła najbrzydszy pierścionek świata.
Dagmara przypomniała sobie, że już go kiedyś widziała i zastanawiała się, co to za koszmarek.
- Okropny – odezwała się jedna ze studentek.
- Oczywiście, że okropny – zaśmiała się Krystyna – ale jak ważny.
Podała go doktorantowi.
- Pójdzie pan do techników, niech go zbadają na wszystkie strony. To nie jest zwykła pamiątka, to dowód miłości tych dwojga.
------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział XXI – Trójmiasto wita

Trójmiasto przywitało nas niecodzienną ciszą. To było bardzo dziwne, ponieważ tutaj ponoć dzień nigdy się nie kończył.
Było wczesne popołudnie, na ulicach powinno kręcić się wielu ludzi, dzieciaki wyrywać się z ramion matek i pędzić za nami krzycząc coś, a niekiedy rzucając kamieniami. Tymczasem zniknęły wszędobylskie stragany, na których można było kupić wszystko, chociaż podejrzanej jakości. Na rogach nie wystawali typowi cwaniacy szukający frajerów do skrojenia lub dania w pysk. Ulicami nie przetaczały się bogate wozy ani dorożki. Gdyby nie kilku ludzi przemykających pod ścianami, uznałabym, że Trójmiasto jest martwe.
- Gdzie jedziemy? - usłyszałam głos Tymona w krótkofalówce.
- Do mojego pensjonatu, a jeśli tam nic się nie dowiemy, to do salonu tatuażu. Takie miejsca nigdy nie są zamykane.
- Dobrze.
Na szczęście pensjonat działał. Gospodyni wybiegła nam na spotkanie i nerwowo zaczęła dawać znaki rękoma. Chciała, żebyśmy zaparkowali na podwórzu. Otworzyła bramę i nakazała nam pośpiech.
Kiedy zaparkowaliśmy, kobieta od razu podbiegła do mnie i zaczęła mówić.
- Jak dobrze panią widzieć. Już myślałam, że pani zginęła.
- Skąd pani wiedziała, że to ja? Mój Łazik wygląda inaczej- czyżby mój kamuflaż był do bani?
- Panią poznałam dopiero, jak podeszłam do samochodu. To ten drugi wóz wydawał mi się znajomy. 
Odetchnęłam.
Dołączył do nas Tymon.
- Orientuje się pani co tu się dzieje?
Kobieta potaknęła.
- Wszystko opowiem, ale wejdźmy do środka. 

- Zaczęło się jakiś miesiąc temu- powiedziała gospodyni stawiając przed nami po kuflu piwa - Pojawiły się bandy wyrostków. Najpierw po kilka osób, ale tydzień temu była ich ponad setka. Byli uzbrojeni w pałki i niszczyli wszystko, co stało im na drodze. Dlatego ulice świecą pustkami.
- A do budynków nie wchodzą? - zapytał Tymon.
- Na razie nie.
- Trudno mi uwierzyć, że nikt nie był w stanie powstrzymać bandy dzieciaków - powiedziałam - gdzie są strażnicy, Ebecja czy wojsko z Akademii.
- Nie ma - powiedziała gospodyni - wszyscy się wynieśli.
- Skąd pani wie?
- Nie wiem, ale jakby byli, to zrobiliby porządek.
No tak, prosta logika.
Kobieta nie miała już nic więcej w tym temacie do powiedzenia. Cieszyła się, że przyjechaliśmy, bo dzięki nam będzie miała trochę zarobku.
- Od dwóch tygodni nie miałam klientów – powiedziała, chowając do kieszeni zapłatę za trzy dni z góry.
- Miejmy nadzieję, że to przejściowe kłopoty – powiedział Tymon i pociągnął mnie ze sobą na korytarz prowadzący do naszych pokojów.
- Gdzie ci się tak śpieszy? – zapytałam.
- Nie ma co gadać, trzeba działać.
Zaśmiałam się cicho.
- Raczej, chciałeś uciec przed rozgadaną właścicielką.
- To też – odparł.
- To, co robimy?
- Rozejrzymy się, a potem zastanowimy się, kto lepiej nam zapłaci…
- Nie mów, że chcesz na tym bałaganie zarobić? – uniosłam brwi.
- Oczywiście. A ty nie? – dziwił się.
Zaśmiałam się nerwowo.
- A wiesz, że jakoś o tym zapomniałam?
Spojrzał na mnie surowo.
- Jesteśmy Łowcami Przygód, nie robimy nic za darmo.
- Tylko, że sami zdecydowaliśmy się wziąć w tym udział.
- Ale nie pamiętam, żebym zarzekał się, że zrobię to za darmo.
Miał rację.
- Rozpakujmy się i chodźmy zobaczyć, o co chodzi.
Chciałam odejść, ale Tymon przyciągnął mnie do siebie.
- A kiedy ślub? – zapytał.
Pocałowałam go mocno.
- Załatwimy go po drodze.
- Dzisiaj? – ucieszył się.
- Miałam na myśli, że jak nadarzy się okazja – sprostowałam.
Posmutniał.
- No dobrze, jak się uda, to jeszcze dzisiaj – nie było, co dłużej tego odkładać.
Nic się nie udało. Ani rozejrzeć się po okolicy, ani popytać ludzi, a tym bardziej wziąć ślubu. Ledwie wyszliśmy na ulicę, już musieliśmy wracać, ponieważ całą szerokością ulicy szła chmara rozwrzeszczanych dzieciaków. Rzeczywiście mieli pałki w rękach i niszczyli wszystko, co stało im na drodze.
Wycofaliśmy się z powrotem do środka i obserwowaliśmy przemarsz wyrostków. Byli ubrani w granatowe mundury, przypominające wojskowe. Na głowach berety, na nogach ciężkie trapery. Byli w różnym wieku. Od ok. sześcioletnich po trzynaście, czternaście lat.
Nie mieli szyku, nikt nimi nie kierował. Po prostu szli i niszczyli.
Jeden z dzieciaków odwrócił się w moją stronę i zauważył mnie  oknie. Pogroził mi pałką i poszedł dalej. Zmroziło mnie.
- Widziałeś to? – zapytałam Tymona.
- Tak – westchnął – na jego twarzy nie było widać żadnych emocji. Jak robot.
- Co za potwór im to zrobił? – zastanawiałam się na głos.
- Pragnę ci przypomnieć, że Akademia Przysposobienia Obronnego, też usiłuje z dzieci zrobić maszyny do zabijania.
- Ale nie pozbawiała nas emocji – spojrzałam na niego – ja mam emocje.
Pogłaskał mnie po głowie.
- Trochę wadliwe, ale masz – dostał kuksańca w bok.
- Bardzo śmieszne – burknęłam do niego.
Pochód dziecięcych wandali trwał. Ilu ich było dwie, trzy setki? Skąd ich się tyle wzięło. I to sami chłopcy.
Tamta wioska…, ile było podobnych?
I czego chcieli?
Nie znałam odpowiedzi na te pytania.

Następnego dnia wymknęliśmy się z pensjonatu i każde poszło w swoją stronę.
- Pamiętaj, spotykamy się na rynku dzielnicy handlowej – przypomniał mi Tymon.
- Dobrze.
- Tylko uważaj na siebie – pocałował mnie.
- Dobrze.
Rozeszliśmy się.
Najpierw udałam się do salonu tatuażu.
Nie pomyliłam się, tam zawsze było otwarte.
- Dzień dobry, jeszcze nie minął rok – przywitał się.
- Wiem – machnęłam ręką – z czym innym przychodzę.
- Mów.
Odsłoniłam bok głowy.
- Chciałabym to wybawić i przenieść błyskawice na przedramiona.
Tatuażysta westchnął.
- Mówiłem ci, że to był głupi pomysł.
- Byłam młoda i głupia – zaśmiałam się.
- Teraz jesteś niewiele starsza, ale chyba nie głupia, skoro udało ci się utrzymać w tym zawodzie przez cztery lata.
Poklepał ręką stołek.
- Siadaj i opowiadaj.
Zabrał się do pracy, podczas której opowiedziałam mu trochę o swoich przygodach. Oczywiście bez szczegółów i ze zdecydowanym pominięciem Tymona i Ebeka.
- Nieźle sobie poczynałaś – odpowiadał mechanicznie.
- Może teraz ty mi powiesz, co się tu dzieje?
- A co? Nie widać? Gnojki panują, ludzie się boją.
- A co na to władze?
- Każą siedzieć w domu i czekać. No i tak od kilku tygodni czekamy.
- Nikt nie próbował ich wyłapać?
- Próbowali, ale okazało się, że jak tylko któregoś złapała Akademia Przysposobienia Obronnego, zaraz następował jakiś wybuch w mieście.
- Gdzie?
- Byle gdzie. Zginęło kilkoro ludzi.
- A Ebecja?
- Ebecja pali książki i komputery, mało ich oni interesują.
- Bujasz. Nie wierzę, że się nie wtrącili.
- Jeżeli coś robią, to nie u nas. Po tych wybuchach, nikt nie śmie tych gnojków tknąć.
- A ktoś próbował z nimi rozmawiać?
- Tylko wrzeszczą.
- Co wrzeszczą?
- A ja wiem? Nie słuchałem.
- A Łowcy Przygód? Ktoś się tym zainteresował?
- Łowcy? – parsknął mężczyzna – nie ma ich tu. Wyjechali za łatwiejszym chlebem.
Nie była to prawda, ale o tym mu nie wspomniałam.
- Gotowe.
Spojrzałam z zadowoleniem na przedramiona, dwie pary bliźniaczych błyskawic lśniły nowością.
- Poprawiłeś mi te stare.
- A co mi tam. Trzy tysiące się należy.
Zapłaciłam bez szemrania i wyszłam na zewnątrz.

kolejny odcinek 08 września


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka