Wielka gra - odc.2


Adam i Michał
Adam, najstarszy z rodzeństwa  Czerwonoziem na swoich obrzeżach założył siedlisko w ponad stuletnim zamku, który w kategorii ponurości i braku gustu, jak nic wziąłby pierwsze miejsce. Ale miał kilka zalet, które przeważyły o decyzji Adam. Najważniejszą z nich było to, że znajdował się na wzgórzu, skąd miał zapewniony widok aż po horyzont, dzięki czemu zaatakowanie go z zaskoczenia było praktycznie niemożliwe. Panował na obszarze dwudziestu kilometrów i miał pod sobą około pół miliona obywateli, służby i niewolników nie liczył. Już kilka lat temu wydał zarządzenie, że jedynie na ścianie zachodniej przyklejonej granicami do właściwych granic ziem ojca można było budować domy wyższe niż cztery piętra. W całej reszcie było to zabronione, także sadzenie drzew, które mogły by być wyższe od tych bloków. Biorąc pod uwagę, że zarządzał raczej górzystym terenem, wydał dodatkowe nakazy żeby na szczytach powstawały jedynie parterowe domki jednorodzinne. Nie chciał żeby cokolwiek zasłaniało mu wrogów. Wyjątkiem był jego zamek, a raczej jego przodków, którzy jeszcze pięćdziesiąt lat temu żyli spokojnie na tych terenach niezagrożeni żadną walką z sąsiadami. Ale dziadek Adama za bardzo ufał przymierzu z piątką, czyli Wilczym Dołem i ani się obejrzał, a niegdyś środek jego włości stał się rubieżami. Na szczęście Adam miał więcej czujności i pomału odzyskiwał stracone tereny. Oddał ojcu już pas około trzech kilometrów długości i pięć szerokości, jako zabezpieczony i z żadnej strony niezagrożony. I wciąż parł do przodu. Ale walki z piątką nie były łatwe i rozważał nawet zaproszenie do wspólnej walki siostry. Ta jednak niespodziewanie podpisała z nimi półroczny rozejm i całą siłę skoncentrowała na walce z Dariem. A jak wiadomo, łamać rozejmu nie należało, chyba, że się miało kasę na odszkodowanie, a tego Czarna Mamba na pewno nie miała w nadmiarze. Wszystko co zarabiała ładowała w unowocześnianie wojska i w inwestycje, które dopiero za kilka lat zaczną przynosić zyski. Na razie tylko Koloseum spełniało tę rolę, pięć następnych przedsięwzięć było dopiero w budowie. Wiedział więc, że rozejmu nie złamie.
Ciekawe było to, że rodzina mogła prowadzić odmienną politykę, zawierać odrębne pokoje czy rozejmy, ale nie mogło sobie szkodzić w działaniach, ani nie wolno im było stawać przeciw sobie.
W tej sytuacji zdany na siebie i na pomoc Michała.
A ten przybył do niego na spotkanie. Michał odpowiedzialny za siatkę szpiegowską swojego brata wiedział gdzie się dzieją najważniejsze rzeczy, na co trzeba uważać, a co było warte zainteresowania. Wrócił właśnie z dwudniowej wyprawy na Ziemie Niczyje i miał dosyć niecodzienne informacje dla Adama.  Zamek był ogromny, więc żeby zaoszczędzić sobie czasu i nie łazić bez sensu, zadzwonił do niego i dowiedział się, że brat siedzi w jadalni i raczy się obiadem. Bufet był na szczęście na parterze i blisko wejścia. Zastał go tam samego.
- A gdzie twoi ludzie?  -spytał  zdziwiony.
- Wyobraź sobie, że czasami jestem sam – odparł brat.
Michał skorzystał z okazji darmowej wyżerki i dołączył do Adama.
- Co cię sprowadza? – zapytał ten, kiedy Michał za bardzo zajął się jedzeniem.
- Mam sensacyjne wieści – oznajmił  młodszy brat i zrobił pauzę dla uzyskania napięcia.
Adam tylko pokręcił głową i mruknął.
- Do rzeczy.
- Wysłałem ludzi na Ziemie niczyje, bo ponoć zaczęli tam znikać ludzie. I wiesz co odkryłem? – znowu zrobił pauzę, ale brat tylko pokręcił poirytowany głową.
- Za górami, tymi niskimi oczywiście, gdzie myśleliśmy, że tam tylko sępy mogą żyć, znalazłem całkiem nową wioskę. Jeszcze nikt ich nie zwerbował. Możemy być pierwsi.
- A po co mi to? – Adam nie miał zamiaru wyrzucać kasy na niepewny interes.
- Tam znaleźli się ludzie uważani do tej pory za zaginionych. Urwali się z Ziem Niczyich, bo mieli dosyć bezprawia. Do nas nikt by ich nie wpuścił, a oni chcieliby żyć w harmonii i pokoju.
- A my mamy im to zepsuć – zgadł Adam.
- Dokładnie.
- Mam się tam pofatygować osobiście?
- No raczej, ale musimy tam pójść pieszo i tak żeby nas nikt nie widział.
- A dlaczego nie możesz iść sam?
- Adam nie wkurzaj mnie, ty tu rządzisz – parsknął Michał.
Starszy brat zastanawiał się, czy mu się chce. Ale z drugiej strony, jak zapewni tamtym ludziom upragniony spokój, to będzie miał dodatkowego sojusznika. Oczywiście będą to obrzeża, ale przedzielone górkami. Widział, że brat jeszcze mu czegoś nie powiedział. Bo kręcił się na krześle, jakby miał robaki.
- Jaki jest haczyk?
- Musimy przejść kilometr przez piątkę. Oni mają tam taki długi i nieforemny pas, kupili go od trójki jakieś dziesięć lat temu. Na razie leży odłogiem, ale nie chce ci nic mówić, trochę nas okrążają.
Michał miał rację, więc zdobycie nowej ziemi dla siebie mogło okazać się pomocne.
Była taka zasada w polis, że Ziemie Niczyje należało zostawić wyjętym spod prawa, ale jeśli jakaś grupa odłączała się i chciała stworzyć zalążek miasta z demokratycznymi zasadami, należało im jak najszybciej przeszkodzić, zastraszyć i wcielić do polis. Nie można było pozwolić na to, żeby w przyszłości wyrosła w okolicy nowa siła. Najbliższa odrębna cywilizacja znajdowała się tysiąc kilometrów na wyspach na Oceanie i dwa tysiące kilometrów w głąb lądu. Żadne zagrożenie. Ale jeśliby jakimś cudem powstało nowe polis w obrębie kilkuset kilometrów, to mogło w przyszłości oznaczać kłopoty. Dlatego w takim przypadku, jaki odkrył Michał liczył się czas. Bo kto pierwszy ten lepszy. No i Adam musiał ocenić, czy mu się to opłaca, czy też zrezygnować z przejęcia, nagłośnić sprawę i niech się inni zabijają o bezużyteczną ziemię i ludzi. Zazwyczaj było tak, że jeżeli nie było sensu dołączać ich do rubieży i nikt się nie kwapił z zajęciem nowych nabytków, ci na nowo dołączali do Ziem Niczyich, w prosty sposób. Miejscowi watażkowie brali wszystko co im wpadło w ręce.
Z tym, że Adam musiał wybrać się tam osobiście.
- Jak mnie dorwą na swoich ziemiach z piątki, to mnie obedrą ze skóry i wyślą ojcu w trumnie.
- O to się już nie martw, przeprowadzę cię. To tylko kilometr pagórków, łatwo się ukryć, są też głazy i małe jamy. Poza tym szedłem tam dwa razy i nie spotkałem żadnego patrolu.
- Bo pewnie czekają na mnie – powiedział ponuro brat.
- Jutro o czwartej rano bądź gotowy.
- Będę.

Celina
Mieszkała w samym sercu Czerwonych Ziem, ale nie w stolicy, a kilka kilometrów od niej w rodzinnym domu ojca. Budynek miał już ze trzysta lat i jego właściciele od tyluż lat  sprawowali władzę w polis. Oczywiście Celina nie zastanawiała się nad zawiłością historii klanu ani nad politycznymi niuansami. Mieszkała tutaj od dziecka, razem z rodzicami i po prostu nie wyobrażała sobie piękniejszego miejsca na ziemi.
Dom położony był nad brzegiem dużego na kilka kilometrów jeziora, a w oddali widać było góry należące do szóstki, czyli Śniegołazów. Ci jako jedyni rzadko wchodzili w konflikty z innymi państwami – miastami, gdyż ukochali sobie góry, a inni niekoniecznie chcieli tracić czas i pieniądze na ich zdobywanie. Jednak co kilkadziesiąt lat i Śniegołazy ruszały do boju. Ale to nie był jeszcze ten czas. Jak na razie ludzie z gór byli sprzymierzeni koligacjami rodzinnymi chyba ze wszystkimi klanami. Były tak bliskie i wysoko postawione, że trudno byłoby im walczyć z własnymi dziećmi czy wnukami. Tak, szóstka czekała na czas prawnuków, którzy nie będą się aż tak poczuwać do  przestrzegania starych przymierzy. Celina oczywiście też się nad tym nie zastanawiała tylko zachwycała się widokiem i już.
Dom był ogromny i ojciec zatrudniał dużo służby, a nawet miał kilkunastu niewolników, którzy mieli o niego dbać, ale też o ogród i jezioro. Była pełnia lata, więc Celina siedziała na tarasie przylegającym do jej pokoju i jadła śniadanie w skąpanym słońcem poranku. Obok niej siedziały dwie przyjaciółki, które korzystały z wakacji i odpoczywały u niej po wyczerpującym pierwszym roku studiów. Razem z Celiną studiowały filologię wszystkich polis. Bo mimo, że mówiono jednym językiem, każde z nich miało swoje wewnętrzne dialekty i właśnie one najbardziej interesowały dziewczyny.
- Co dzisiaj robimy? – spytała Celina przyjaciółek. Jedna miała na imię Anka a druga Kaśka i były jej ciotecznymi siostrami od strony ojca w pierwszym pokoleniu. A dokładnie, były córkami siostry rodzonej Olafa. Od strony matki nie było uprzywilejowanych osób. Celina i Anka miały dwadzieścia lat, a Kaśka dziewiętnaście. Ale obie rodziny stwierdziły, że fajnie by było gdyby wszystkie uczyły się jednocześnie i tak Kaśce skrócono o rok dzieciństwo posyłając wcześniej do szkoły.
- Nie wiem – odparła Anka i ziewnęła – ja to bym poszła jeszcze spać.
- Zwariowałaś? Jest taki piękny dzień. Może popłyniemy łódką na wyspę i tam się poopalamy bez kostiumów – zaproponowała Kaśka.
- Łał, szałowo – zaśmiała się Anka.
- Weźmy od razu coś do jedzenia – podchwyciła pomysł Celina – to zostaniemy tam do wieczora.
- Ja tam nie chcę się cały dzień opalać – protestowała słabo Anka.
- Wymyślimy sobie jakąś zabawę. Poza tym na wyspie jest altana chroniąca przed słońcem, kilka drzewek i grill.
- A może tam zanocujmy? – proponowała Kaśka.
- Nie – zaprotestowała Celina i Anka – nie będziemy spać z komarami.
- Zrobiłyście się stare – narzekała Kaśka – w zeszłym roku nocowałyśmy.
- Ale nie same tylko z większą grupą osób – przypomniała Anka.
- Jesteście nudne, jak flaki z olejem – orzekła Kaśka i wstała – idę się szykować i wam też radzę, szkoda dnia na leżenie w łóżku.

Czarna Mamba
Była zadowolona z rozejmu z piątką, bo mogła się skupić na Dariu, a ten wiedząc, że przez najbliższe pół roku nie będzie osłabiana przez wrogów, próbował nastawić przeciw niej neutralną jak dotąd jedynkę.
I teraz jechała w stronę Czarnoziemu wybić im walkę z głowy. Dario celowo tak zagrał, gdyż chciał odwrócić ich uwagę od brata. Ale Czarna Mamba nie czekała na pierwsze strzały z małej zaledwie trzystumetrowej granicy z jedynką, tylko od razu zażądała spotkania.
Rozmowy dyplomatyczne odbywały się albo na samej granicy albo w ósemce. Biorąc pod uwagę neutralny stosunek, obie strony nie czuły się w żaden sposób zagrożone, więc można było się spotkać na granicy.
Podeszła do niej kobieta, druga z trzech dziewczyn pracujących na obrzeżach. Była starsza od Czarnej Mamby o przynajmniej dziesięć lat. Była wysoką i dobrze zbudowaną szatynką. Miała na sobie zakurzony wojskowy mundur, a w ustach papierosa. Czarna Mamba zastanawiała się, czy ta osoba zawsze była tak mało kobieca, czy też lata walk ją taką uczyniły.
- No – przywitała Czarną Mambę ochrypłym głosem – co jest grane?
- Nie walczmy – dziewczyna od razu przeszła do rzeczy.
- Powód?
- Dario chce odwrócić uwagę od brata, a mnie osłabić. Jeżeli chcesz ich  wzmocnienia, to rzuć granat, a im w tym pomożemy.
- A skąd ty to wiesz?
- Mam swoje sposoby, ty z resztą też. Sprawdź mnie i wyślij wiadomość, co dalej robimy.
- Ok.
Pożegnały się i każda wróciła na swoje ziemie.
Wiadomość napłynęła do domu Czarnej Mamby wieczorem. „Neutralność przedłużona na kolejny rok.” „Zgoda.” Odpisała.
- No Dario, szykuj się – uśmiechnęła się złośliwie – twoje boisko na mnie czeka.

Michał i Adam
O piątej rano wyruszyli na granicę z piątką. Motory ukryli kilkaset metrów wcześniej i ubrani w maskujące mundury poszli pieszo. Przejście kilometra nie zajęło im nawet godziny, mimo, że kroczyli ostrożnie i tak żeby nie za bardzo się wychylać zza pagórków czy głazów. Góry, które musieli do pokonania, nie były strasznie wysokie, najwyższy szczyt miał może pięćset metrów. Nie były też zalesione, ale to akurat zasługa klimatu, suchego i gorącego w tych stronach. Zaczęli się wspinać wąską ścieżką pod górę. Mieli ze sobą prowiant i latarki, sznury i haki. Nigdy nie wiadomo, co mogło ich spotkać po drodze. Byli nawet przygotowani na ewentualne nocowanie. Michał mówił mu, że przejście zajmie im około dwóch – trzech godzin, więc w połowie trasy zatrzymali się na śniadanie. Znaleźli w miarę płaski teren i jedyną sosnę, pod którą mogli się skryć przed słońcem. Naprzeciw nich stała niemalże pionowa, samotna skała.
- Ciekawe, nie? – zagaił rozmowę Michał – wszędzie wszystko zmielone niemal na proch, a tu pach, skała.
- Ciekawe dlaczego ona nie uległa erozji?
- Może spytaj Malwinę, ona lubi biologię.
- Tutaj raczej przydała by się geologia.
- A czy to nie wszystko jedno? – zaśmiał się Michał.
- Jesteś ignorantem.
- Nie. Po prostu nie zaśmiecam sobie głowy niepotrzebnymi informacjami.
Po zjedzeniu śniadania poszli dalej. Kiedy zbliżyli się do nowej wioski, Michał zaczął nerwowo przeszukiwać plecak.
- Wziąłeś moją lornetkę? – spytał brata, który swoją już miał przy oczach.
- A po co mi ona. Mam swoją.
- Czyżbym nie wziął? – Michał podrapał się po głowie.
W takim wypadku obserwacja trwała dłużej, bo musieli się podzielić lornetką Adama.
Kiedy Adam napatrzył się do woli, zajrzał do swojego plecaka i wyprostował się zdziwiony.
- Nie mam kanapek – oznajmił.
- Ja ci ich nie brałem – Michał zajrzał do swojego – mam tylko te trzy.
Nie zajmowali się tą zagadką dłużej, gdyż ważniejsze było przeanalizowanie wartości nowej wioski.
- Mało żyzna, mają  sześć kóz i dwie owce. Żadne bogactwo – ocenił Adam.
- Na razie. Ale widziałeś te plastikowe rurki?
- No i?
- Widzisz,  bo ja zbieram informacje ważne – powiedział Michał trochę bez związku i uśmiechnął się z wyższością – to będą kanały nawadniające. Odkryli pewnie jakieś źródło albo rzeczkę przepływającą niedaleko. Może będą sadzić winnice? W końcu są tu wzgórza, prawda?
- Niby tak, ale to jeszcze za wcześnie na ocenę.
- Mam pomysł, jak to rozwiązać.
- Jesteś dla mnie gejzerem pomysłów – ironizował Adam.
- I z tego właśnie żyję – odparł kwaśno młodszy brat - Ale na serio mam pomysł.
- Dawaj.
- Wstawię do nich na stałe kilku ludzi. Wejdą w ich świat i będą jednocześnie pilnować, żeby nikt z konkurencji się tu nie kręcił. Na znak własności wetkną gdzieś naszą flagę, a miejscowym wytłumaczą, że to nic nie znaczący sentyment. Jakby ktoś się jednak rwał do przejęcia tych ziem, flaga zadziała odstraszająco. A wtedy miejscowym podyktuje się nowe warunki bytowania. Przyjedziemy wtedy oficjalnie i przyklepiemy własność.
- Trochę to pokrętne, ale sens załapałem. Dopracuj mi to w szczegółach i oddaj jutro na biurko.
- Puknij się. Nie będę nic pisał.
- Żartowałem.
- Ty nie umiesz żartować – przypomniał młodszy brat – dobra, jeżeli chcemy jeszcze dzisiaj wrócić do domu, to się zbierajmy. Niedługo południe, a mamy sporo do przejścia.
I zawrócili. Postój zrobili w tym samym miejscu, co wcześniej. Rozłożyli się pod sosną i wyjęli jedzenie z piciem. W pewnym momencie Michał zmarszczył brwi i zaczął się rozglądać.
- Co się dzieje? – zapytał brat.
- Nie mam wody – oznajmił Michał – a przysięgam ci, że na pewno tutaj przed chwilą stała.
Nagle Adamowi mignął jakiś cień w okolicach skały.
- Ciii – powstrzymał młodszego brata od grzebania w plecakach i utyskiwania na wszystko, na czym świat stoi.
- Co?
- Ciii -  wskazał dyskretnie na jedną z półek samotnej skały.
- Nic tam nie widzę.
Adam wstał i powiedział cicho.
- Gadaj coś, ja idę na przeszpiegi.
Michałowi nie trzeba było dwa razy powtarzać i zaczął coś pleść trzy po trzy. Tymczasem sam obszedł skałę i odkrył, że po drugiej stronie wystają kamienie układając się w tak jakby wysokie stopnie, sięgające nawet do pół metra wysokości. Dla niego nie stanowiły problemu, bo był wysoki i bez trudu się po nich wspiął. Niemal na szczycie zobaczył kawałek koca i jakieś patyki. „Czyżby ktoś tu mieszkał?” Zastanowił się i podciągnął cicho na półkę. A tam przytulony twarzą do skały siedział mały człowieczek i przez niewielki otwór obserwował poczynania Michała.  Miał krótkie i sterczące rude włosy i wyglądał jak nastoletni chłopaczek.  Był ubrany w coś przypominającego dziurawy worek i cały był umorusany. Obok niego leżała lornetka, dwie kanapki i pół butelki wody.
- Tu się ukryłeś złodzieju! – huknął Adama, a mała osóbka z przestrachu o mało nie spadła ze skały. Jak się okazało, chłopaczek był młodą i strasznie chudą dziewczyną. Skuliła się w sobie i patrzyła na niego zlękniona.
Mężczyzna podszedł do niej i jednym szarpnięciem postawił na nogi. Z bliska wydawała się starsza, ale to mogło być spowodowane tym, że była wygłodzona,  a przez dziury w worku można było zobaczyć jej wystające żebra i malutki biust.
- Wiesz jaka jest kara za kradzież?
- Głodna byłam – pisnęła ochryple.
- Lornetkę też chciałaś zjeść? – nie odpowiedziała, tylko zaczęła się szarpać. Adam nic sobie z tego nie robił, tylko przerzucił ją sobie przez ramię, wziął lornetkę i zaczął zeskakiwać stopień po stopniu na dół. Kiedy dotarł do brata ten oznajmił zaskoczony.
- O, masz czyjeś pośladki na wierzchu.
Adam postawił drobną istotkę na ziemi, ale jej nie puszczał, bo cały czas walczyła.
- Co my tu mamy – zaśmiał się Michał – małą mysz?
- Małą i rudą mysz – poprawił brat – do tego złodziejkę.
- Rude, to wredne, nie dziwię się, że nas okradła.
- Głodna byłam – piszczała i bezskutecznie szarpała się z Adamem.
Kiedy ten dał jej lekkiego klapsa w tyłek, zamilkła.
- No i spokój – oznajmił.
- Co z nią zrobimy? – spytał Michał, a brat wzruszył ramionami.
- Nie wiem.
- Okradła nas, powinniśmy jej uciąć rękę – dziewczynie łzy stanęły w oczach.
- Daj spokój, nie ma świadków, nie musimy być aż tak drastyczni – pohamował brata Adam.
- Ale prawo… – zaczął Michał, który czuł, że jest na nią wkurzony za to, że ukradła mu lornetkę. Jemu, mistrzowi pułapek, szpiegostwa i złodziejstwa.
Adam zaśmiał się ponuro i powiedział.
- Po prostu jesteś zły, bo cię wyrolowała.
- Nie – protestował brat, a potem dodał – a może ją tu za karę wydupczymy?
- Opanuj się – warknął Adam, zirytowany zachowaniem brata – widzisz jej kości? Ona jest głodna, ale jedzenia, a nie przyjemności. Poza tym ja nie jestem gwałcicielem.
- Ja też, ale…
- Zamknij się i przestań ją straszyć.
- To co z nią zrobimy?
- Zabierzemy ze sobą.
- Po co? – Michał nie rozumiał czemu starszy brat nagle ulitował się nad jakąś bezdomną żebraczką. Zazwyczaj nie był taki dobry i raczej chętnie pastwił się nad takimi bojaźliwymi panienkami i miał ubaw, kiedy te kuliły się ze strachu.
- Złość zaślepiła ci myślenie. Ona nas okradła i zauważyliśmy to dopiero po jakimś czasie. Masz przed sobie rudą mysz, mistrzynię złodziejskiego fachu. Zabiorę ją do domu, odkarmię i albo ty ją weźmiesz....
- Ja jej nie chcę – żachnął się Michał, który źle znosił porażki.
- Zatem ja ją wezmę.
Dziewczyna w milczeniu słuchała wymiany zdań braci i tylko cicho prosiła, żeby ją zostawili w spokoju.
Adam wziął swój plecak i pociągnął dziewczynę za sobą. Ta opierała się ze wszystkich sił. Mężczyzna w pewnym momencie puścił ją, a ta upadła na ziemię. W ostatniej chwili wystawiła przed siebie ręce i tylko dzięki temu nie uderzyła twarzą w skały.
- Jak jeszcze raz się zaprzesz, zrobię jeszcze raz to samo, albo dopilnuję żebyś rozkwasiła sobie nos – warknął.
Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko pociągnęła nosem. Bolały ją nadgarstki i bała się okropnie tych dwóch rosłych mężczyzn. Traktowali ją jak własność i w ogóle nie słuchali.
- Proszę, puśćcie mnie – błagała.
Ale bez skutku.
Kiedy doszli do granicy z piątką, związali jej ręce i nogi oraz zakleili usta. Zrobili to, żeby się nie wyrywała i czasem nie zaczęła krzyczeć. Bo jeżeli w pobliżu jednak były patrole piątki, raz dwa by ich znaleźli.
Kiedy bez żadnych przeszkód doszli do motorów, mężczyzna rozplątał wystraszonej dziewczynie więzy i odkleił plaster z ust. Ona już nie protestowała. Łkała cicho i trzęsła się ze strachu. Była niska, więc posadził ją przed sobą na motorze i razem z bratem wrócili do jego domu. Tam Michał wykręcając się dalszymi obowiązkami uciekł, a starszy brat został z dziewczyną.
Zaprowadził ją do jednej z sal technicznych. Tam zebrał się spory tłumek ludzi ciekawych, co też szef ze sobą przywiózł.
- Ruda mysz – ktoś się zaśmiał.
- Dokładnie. Ale strasznie chuda – mówiła jakaś kobieta.
- Panie, kim ona jest i co będzie robić?
Adam jednak zamiast odpowiedzieć poprosił jednego z żołnierzy i powiedział mu coś cicho na ucho. Ten roześmiał się i poszedł w głąb sali. Wrócił po chwili i niósł w ręku dwie różowe, plastikowe opaski.
Adam wziął od niego jedną i spiął, dodatkowo wokół niej przeciągnął różową nitkę przetkaną małymi koralikami. Potem zwrócił się do dziewczyny.
- Widzisz to – skinęła głową.
Mężczyzna położył bransoletkę na ziemi, a wszyscy się lekko odsunęli.
Po czym pokazał jej plastikowe pudełko z jednym guzikiem i antenką. Nacisnął i bransoletka rozpadła się w drobny mak. Wziął drugą i przetkał ją podobną nitką. Po czym założył ją jej na rękę. Dziewczyna nie wiedziała, że to była zwykła opaska i zwykłe koraliki, a we wcześniejszej żołnierz Adama przykleił pod spodem materiał wybuchowy. Ta była czysta i zupełnie niegroźna.
- Jak widzisz przyczepiłem ci tę bransoletkę, a tutaj mam pilot – wskazał na inne plastikowe urządzenie – Wybuch cię nie zabije, ale może ci urwać palce, a nawet rękę, ale jeżeli nie będziesz próbować uciekać, to nic się nie stanie i w końcu kiedyś cię od niej uwolnię. Ostrzegam jednak, że jak będziesz chciała sama ją sobie zdjąć, to wybuchnie i bez pilota.
Liczył na to, że dziewczyna jest prosta i naiwna i że łyknie tę bajeczkę. Nie mylił się i chyba już bardziej przestraszyć jej nie mógł.
- Pytam grzecznie, będziesz uciekać?
- Nie – szepnęła.
- To dobrze – skinął ręką na jedną z dziewczyn z drużyny – Ela weź ją, wsadź do wanny, daj ubranie i jakieś jedzenie. A potem przyprowadź ją do mnie.
- A jak ją mamy nazywać? – spytała Ela.
- Myślę, że Ruda Mysz  do niej pasuje – orzekł.
Ruda Mysz posłusznie poszła za dziewczyną.

Patryk
W pracy był tak zajęty wymyślaniem i testowaniem nowych projektów, że gdyby nie celowo zamontowany budzik w jego laboratorium, to zapomniałby kiedy ma zjeść drugie śniadanie, obiad i w ogóle kiedy ma wyjść do domu. A zegar kazała mu zawiesić Czarna Mamba, kiedy znalazła go półprzytomnego i zarobionego po 27 godzinach bez snu.
Patryk, jak każdy z wynalazców w firmie, miał swoje laboratorium wielkości ok. 160 m, a oprócz tego mógł korzystać z hangarów testowych i licznych magazynów z najnowocześniejszym sprzętem i elektroniką. Osobiście uważał, że jest w raju i niechętnie go opuszczał, dla tak zwanego zwykłego życia. Jako główny wynalazca mógł sobie zatrudnić pomocników, przed czym długo się bronił. W końcu zdrowy rozsądek zwyciężył i po pomieszczeniu zaczęło się kręcić dwóch asystentów z trzeciego roku studiów, zatrudnionych na pół etatu. Chłopcy również uważali, że dostali się do raju i od razu znaleźli z szefem wspólny język.
Ale firma składała się z kilku takich zespołów i całej rzeszy innych pracowników mających za zadanie sprawnie ją prowadzić i nie dopuścić do tego, żeby wynalazcy byli niezadowoleni. Jak w każdej instytucji nie brakowało administratorów, sekretarek, sprzątaczy, czy zwykłych gońców.
I pewnego dnia zatrudniono trzy nowe osoby w administracji, czego oczywiście Patryk nie zauważył, bo jego interesowała własna praca i praca kolegów i koleżanek po fachu. W hierarchii firmy stali najwyżej i nie musieli się interesować zwykłymi śmiertelnikami, którzy ledwie dodawali dwa do dwóch. Oczywiście Patryk nie należał do ludzi, którzy by się wywyższali lub co gorsza poniżali innych. Doskonale wiedział, jak to było być prześladowanym. Ale kilku wynalazców i ich asystentów tak się właśnie zachowywało i uprzykrzało życie innym pracownikom, prosząc czasami o rzeczy do niczego im niepotrzebne, żeby tylko móc kogoś zmieszać z błotem. Patryk kiedy widział takie zachowania od razu reagował i stawał w obronie poszkodowanego. To spowodowało, że nie był popularny wśród wynalazców, ale za to był bardzo szanowany przez innych pracowników. Z czego oczywiście jako naukowiec nie zdawał sobie sprawy.
I nie zwracał uwagi na to, że zawsze miał ciepły posiłek, że jego fartuchy były prane częściej niż inne, ani że miał przynoszoną osobiście kawę  czy herbatę, gdy reszta musiała sama się po nią pofatygować. On po prostu o nią prosił i miał. I właśnie dzięki temu w końcu poznał  jedną z nowych pracownic. A było to już dwa miesiące po jej zatrudnieniu. Refleks godny naukowca.
- Gośka – powiedziała przełożona do dziewczyny – pan Patryk prosi o kawę i ciastka dla siebie i chłopaków.
- Nie jestem sekretarką – oburzyła się dziewczyna, która jeszcze nie do końca orientowała się w miejscowych układach.
- Oczywiście, że nie – uśmiechnęła się przełożona – ale pan Patryk to nasza perełka i musimy o niego dbać.
- Znaczy się śmierdzące jajo, koło którego należy skakać? – zapytała dla pewności.
- Nie, raczej złote jajo. Z resztą nie dyskutuj, tylko idź i mu wszystko zanieś. Laboratorium numer 5.
Dziewczyna nie sprzeczała się dłużej. Przybyła pod Czerwińsk z obrzeży, gdzie nie było pracy, a życie było bardzo trudne. Cudem udało jej się kupić przepustkę wyjazdową do wnętrza Czerwonych Ziem, na którą złożyła się cała rodzina.  Była ona jednak ważna tylko wtedy, jeśli miała pracę i musiała się w niej utrzymać przez dwa lata, inaczej deportują ją tam skąd przybyła. Za dodatkową opłatą, która całkowicie zrujnowała jej rodzinę, dostała pracę w firmie zbrojeniowej. Na razie dostawała marną pensję, ale i tak o wiele większą, niż tą, którą mogłaby otrzymać na obrzeżach na podobnym stanowisku.
Wzięła tacę z trzema szklankami z kawą i ciastkami i poszła pod wskazany numer. Zapukała do wielkich dwuskrzydłowych drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Dlatego po prostu weszła do środka i zastała trzech mężczyzn leżących bez ruchu na ziemi. Krzyknęła przerażona i upuściła tacę, która z głośnym brzękiem upadła na podłogę. Szklanki się potłukły, a ciastka potoczyły po podłodze. Mężczyźni podnieśli głowy i spojrzeli na nią z naganą. Ta widząc żywe trupy, po prostu zemdlała.
Patryk poderwał się z ziemi, podszedł do leżącej dziewczyny i zaczął ją cucić. Ta otworzyła oczy i krzyknęła. Mężczyzna zupełnie zapomniał, że był wysmarowany niebieskim mazidłem, które testowali i przez które rzeczywiście mógł wyglądać jak nieboszczyk.
- Proszę pani, proszę nie krzyczeć – powiedział do niej, ta zamilkła, ale wciąż patrzyła na niego z przerażeniem w oczach. W jej mniemaniu, spotkała zombie, które zaraz wyżre jej mózg.
- Szefie, farba – przypomniał jeden z asystentów.
- Aaaa – Patryk się roześmiał i zwrócił skruszony do dziewczyny – bardzo panią przepraszam za  mój kolor twarzy, ale właśnie przeprowadzamy testy, no i robimy za króliki doświadczalne.
Małgosia przy jego pomocy wstała i poprawiła ubranie. Była mniej więcej jego wzrostu, może troszkę niższa. Patryk nie należał do wysokich mężczyzn, miał niewiele ponad 170 cm . Ona mogła mieć podobnie. Była tęga, miała duży biust, pupę i dosyć potężne uda. Splotła tłuste paluszki i przyłożyła do ust.
- Tak się przestraszyłam – powiedziała bardzo melodyjnym i miłym dla ucha głosem.
Patryk uśmiechnął się do niej i przyjrzał się ciekawie jej twarzy. Była okrągła i piegowata, otoczona kasztanowymi lokami. Mały nosek był lekko zadarty, ale oczy miała duże i zielone. „Ładna twarz” – pomyślał, a głośno powiedział.
- Proszę usiąść i się uspokoić. Na pewno jest pani tutaj nowa – mówił przepraszającym tonem – i nie jest pani przyzwyczajona do dziwactw.
- Pracuję tu dwa miesiące – powiedziała zdziwiona, bo mijali się kilka razy w korytarzach  i za każdym razem mówił jej dzień dobry.
- Naprawdę? – zdziwił się – a ja myślałem, że od wczoraj.
- Nasz szef jest trochę roztargniony – pośpieszył z pomocą asystent – jak się czymś zajmuje, to zapomina o świecie.
- Co racja, to racja – przyznał się Patryk – ale myślę, że już pani nie zapomnę.
Małgosia uśmiechnęła się ładnym uśmiechem, ukazując równe i drobne zęby.
- To ja może posprzątam i jeszcze raz wszystko przyniosę? – zaproponowała.
- Dobry pomysł – powiedział Patryk – a my wracamy do pracy.
Po czym naukowcy ponownie położyli się na ziemi i znieruchomieli.
Dziewczyna pozbierała szybko szczątki zastawy na tacę i wyszła.

kolejny odcinek 05 września


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka