Wielka gra - odc.1
Opowiadanie jest umieszczone w nieistniejącym miejscu, ale
wstawionym w realia współczesnego świata, bez dodatku fantastyki, czy innych
nadprzyrodzonych postaci. Nie będzie to jednak świat demokracji, a dyktatury
rządzącej się prawem ustanowionym przez siedem rodów. Rodziny te będą ze sobą
rywalizować, ale też wchodzić w sojusze i przymierza. Będą stać na czele
siedmiu państw-miast i walczyć o poszerzenie swoich włości. Na szczęście ziemi
było wiele, bo to młoda cywilizacja. Ale jak to w dyktaturach bywa, ten kto
stoi na czele, chce wciąż więcej i
więcej, a to prowadziło do wojen.
Wielkość polis możecie wyobrazić sobie jako duże
województwa mogące mieć zasięg od 200 do 400 kilometrów wzdłuż i tyleż samo w
szerz.
Było jeszcze ósme miasto, jedyny neutralny teren, gdzie
przez rok władzę sprawował jeden ród, a potem przekazywał ją następnemu. Tu
nie było wojen, ani zatargów. Tutaj odbywały się najważniejsze spotkania między
nimi oraz były rozstrzygane spory przed siedmioma sędziami, wybranymi z siedmiu
klanów. Życie było tu bezpieczne i wygodne, ale tylko dla najbogatszych.
Średniozamożnych i biednych tutaj się nie spotykało, chyba, że na bazarach, gdzie
sprzedawali swoje towary, ale przed zapadnięciem zmroku musieli wracać do
siebie.
Na ziemiach należących do poszczególnych rodów też nie było
źle, ale porządku pilnowało wojsko, a za najmniejsze przewinienie było się
surowo karanym. Obowiązywały takie kary,
jak chłosta, galery czy śmierć. Niebezpieczne były obrzeża polis i działające
tam dzieci dyktatorów. Młode pokolenie,
szlifowało tam swoje umiejętności przywódcze, a także prowadziło swoje prywatne
wojny. Tutaj też nic nie było stałe, bo granice wpływów sięgały tak daleko, jak
pozwalały umiejętności młodego pokolenia w wygrywaniu potyczek czy też w
dyplomacji. Ale tak było na obrzeżach, wewnątrz państw – miast panował spokój i
nie można było go zakłócać, nawet jak się było dzieckiem kogoś ważnego.
Najniebezpieczniej było na ziemiach niczyich, tam wciąż
trwały walki, zakładano pułapki oraz organizowano regularne bitwy. Tutaj
rządzili samozwańczy watażkowie służący
tym, którzy im lepiej płacili. Życie tutaj było
skrajnie trudne. Organizowano nielegalne wyścigi, ustawiano walki na
śmierć i życie, handlowano żywym towarem oraz narkotykami. Tutaj można było
wszystko. Te miejsca dawno mogłyby zająć rody panujące, ale nie robili tego, bo
tutaj trzymali wszystkich, którzy mogliby im szkodzić w interesach albo byli
zagrożeniem dla pokoju w ich własnych włościach. Poza tym, gdzieś wyprodukowaną
przez siebie broń musieli sprzedać, a ziemie niczyje były nienasycone.
Jeszcze kilka słów o strukturze społecznej tych miejsc.
Jak pisałam wyżej, na czele miast – państw stały rody. Ale
tylko jedna gałąź dzierżyła pełnię władzy i przekazywała ją z ojca na syna.
Jeżeli urodziły się głównemu bossowi same córki, pełnia władzy była
przekazywana drogą losowania w pobocznych liniach, ale tylko do czwartego
stopnia pokrewieństwa. Ród liczył
kilkaset osób, ale pełnię przywilejów mieli tylko ci, co dzierżyli stanowiska
polityczne, administracyjne i wojskowe. Reszta oczywiście cieszyła się
nietykalnością osobistą i mogła ubiegać się uprzywilejowane stanowiska. Mogła też wchodzić z związki z innymi klanami
rządzącymi w państwach – miastach, ale nie mieli wpływu na politykę, prowadzone
wojny, czy rozmowy dyplomatyczne. Żeby nie dopuścić do zbytniego rozrostu ludzi
uprzywilejowanych, osoby z dziewiątego pokolenia pokrewieństwa z główną linią
traciły prawa przynależności do rodziny i wchodziły w skład zwykłych obywateli.
Jedynym ratunkiem dla nich były związki małżeńskie z wyżej stojącymi
krewniakami (najmniejsza różnica, to cztery pokolenia, żeby nie dochodziło do
kazirodztwa) lub wchodzenie do rodzin innych klanów, z innych państw – miast,
co jednak wiązało się ze zmianą rodu. Było to wygodne rozwiązanie dla najwyżej
stojących, ponieważ dalsi krewniacy byli zbyt zajęci walką o przywileje, żeby
próbować przejąć władzę, czy też się zbuntować.
Kolejny szczebel drabiny społecznej zajmowali obywatele bez
praw politycznych, bez możliwości ich nabycia i bez przywileju nietykalności,
ale mogących rozwijać się zawodowo wedle swoich umiejętności i środków
finansowych. Czyli głównie klasa średnia, która napędzała rynek i zasilała
konta rządzących. Byli tu też bardzo
bogaci biznesmeni, ale wiadomo, że tych zawsze jest najmniej i najczęściej
mieszkali w ósemce, gdzie było bezpiecznie dla nich i ich interesów. Władza nie
ingerowała w ich prywatne przedsięwzięcia o ile nie szkodziły miastu – państwu.
Ale i jedni i drudzy musieli się podporządkować dyktaturze i w prawie nie mieli
żadnej taryfy ulgowej. Na co dzień nie odczuwali ciężaru władzy, czy też praw
wojennych, chyba, że mieli pecha znaleźć się nagle na obrzeżach państwa –
miasta. Jednak był jeden sposób na uzyskanie nietykalności, ale mogły z tego
skorzystać jedynie kobiety wchodzące w związek z kimś klanu. Nie dziwne więc,
że koło młodych, uprzywilejowanych mężczyzn kręciło się mnóstwo dziewczyn.
Poniżej znajdowała się służba. Zazwyczaj były to dzieci
niewolników, urodzone jako wolne, ale z nikłą możliwością awansu społecznego
albo ofiary przepicia przez tatusia majątku. Słabo wykształceni, zajmowali się
domami i gospodarstwami ludzi bogatszych. Nie wolno im było się odzywać przy
osobach wyżej stojących, chyba że zostali o to poproszeni. Mieli narzucone
kolory i krój ubrań, żeby nikt nie miał wątpliwości, kim są i nie wolno było im
się inaczej ubierać. Słabo opłacani, mieszkający w skromnych mieszkaniach, ale
przestrzegający prawa. Jeżeli byli wytrwali i udało im się uzbierać
wystarczająco pieniędzy, mogli mieć nadzieję na stanie się obywatelami. Nie
byli niewolnikami i w każdej chwili mogli odejść z pracy, ale jeżeli nie mieli
dobrego planu na przyszłość, zazwyczaj lądowali jako przestępcy na ziemiach
niczyich.
Najniżej stali niewolnicy, którzy dzielili się na dwie
grupy, do wykupienia i bez tej możliwości. Ofiary wojny. Podczas działań
zbrojnych, „służby porządkowe” były odpowiedzialne za przyprowadzenie do swych
pracodawców konkretnej ilości niewolników. Zazwyczaj brano ludzi bogatych,
których rodziny słono płaciły za ich uwolnienie. Ci byli traktowani dobrze i
nikt ich nie bił. Ale czasami łowcy niewolników, bo tym były właśnie „służby
porządkowe”, trafiali na ładną dziewczynę czy chłopaka i brali ich, nie patrząc
na to, czy mają pieniądze, czy nie. Jeżeli mieli, to była szansa na wykup,
jeśli nie, zostawali na usługach klanu, jako niewolnicy. Można było ich
sprzedać, można było zostawić dla własnej rozrywki, w końcu można było ich
zakatować i zabić.
Osobną grupę społeczną tworzyli ludzie z otoczenia dzieci
bossów, zajmujący się walką i ich administracją. Dobrze im płacono, nie musieli
się martwić prawem i wojskiem, ale nie byli do końca wolni. Musieli być ślepo
lojalni wobec swoich pracodawców. Odmówienie spełnienia nawet najbardziej
banalnego rozkazu od razu kończyło się dla takiej osoby śmiercią. Składali
przysięgę wierności i tylko ich pan/pani mogli ich z niej zwolnić. Do nich nie
wtrącali się nawet bossowie. Mogli jedynie interweniować przez dzieci. Ludzie
ci pochodzili z różnych grup. Można było tu spotkać dalekiego krewniaka, jak i
byłego niewolnika.
No i pozostali jeszcze ludzie z Ziemi Niczyjej, w jej skład
wchodzili wszelakiej maści przestępcy, zbiegli niewolnicy, ludzie szukający
wrażeń, kobiety lekkich obyczajów oraz mała garstka normalnych ludzi chcących
przetrwać. Prowadzili drobny handel, karczmy i zajazdy. Nie było tam nikogo
konkretnego na czele, tutaj działało prawo silniejszego, no i przywódcy rodu,
któremu aktualnie służyli, ale tylko wtedy, jak im się to opłacało. Bo jak nie, to bez najmniejszego zawahania
przechodzili na stronę tego, kto zapłacił im więcej lub obdarował czymś
nadprogramowo, np. wyrzutnią rakietową.
Nie będzie to jednak opowieść o wszystkich rodach i wielu
ludziach. Tylko kilka wybranych postaci, które będą tymi na górze, tymi
pośrodku i tymi, którzy mieli pecha znaleźć się w złym miejscu i w złym czasie.
Będą dołączać do opowieści lub z niej wypadać wraz rozwojem
akcji. Ale główni bohaterowie pojawią się już na starcie i… no cóż, czas
pokaże, czy przeżyją.
Czarna Mamba – czyli
Malwina, w chwili kiedy ją poznacie, będzie miała 25 lat i całkiem sporo ziem
pod kontrolą, których jednak będzie musiała zaciekle bronić, ale również
sukcesywnie powiększać, żeby tatuś był zadowolony. Ojcem Malwiny jest boss
czwartego miasta – państwa zwanego Czerwoną Ziemią od gleby, która występowała
w tym rejonie.
Malwina jest postrachem okolicy i niektórzy jej przeciwnicy
uważają, że nie ma serca i jest robotem. Zabójczo skuteczna, włada biegle
bronią, zna różne sztuki walki, jest szybka, zwinna i sprytna. No i… tego…,
okrutna.
Jest niska i filigranowa, ale jak na swoją posturę silna.
Ma czarne, krótkie włosy, postawione na sztorc i nosi mocny makijaż. Ubiera się
tylko w dwa kolory czarny i czerwony. Oczywiście nosi obcisłe rzeczy,
podkreślające jej idealną figurę. Jest jedną z niewielu dziewczyn pracujących
dla ojców. Kobiety zazwyczaj zajmowały się mniejszymi biznesami lub siedziały w
domach, pławiąc się w luksusach. Mając zabezpieczenie finansowe mało
interesowały się tym, co robili ich mężowie czy ojcowie. W odpowiednim czasie wychodziły za mąż i
rodziły dzieci. Co bardziej wyzwolone prowadziły firmy i ośmielały się wyjść za
mąż za kogoś z poza najwyższych kręgów. To oznaczało dla nich degradację, ale jak
same twierdziły, że to było raczej wyzwolenie. Tak się nie działo, jeżeli szło
o chłopaków, ci mogli się żenić z kim chcieli, chyba że naruszyli kodeks. A był
prosty – jeżeli uwiodłeś córkę szefa z wrogiego obozu i doprowadziłeś do ciąży,
musiałeś się z nią ożenić i wejść do jej rodziny. To miało ograniczyć porwania
i gwałty na dziewczynach. Do tego,
jeżeli porwana poniosła śmierć, jej rodzina miała prawo żądać wydania sprawcy i
wykonania na nim wyroku śmierci. To studziło zapały co bardziej krewkich, młodych
brutali.
No i w tym świecie Malwina zapragnęła być, jak bracia i
walczyć dla ojca. Nikt jej tego nie zabraniał, ojciec jedynie ostrzegł ją, że w
razie niepowodzenia, będzie sobie musiała radzić sama, bo on jej nie pomoże. No
i kodeks jej nie obowiązywał, jeżeli ją ktoś porwie, to będzie musiała sobie z
tym poradzić albo pogodzić się z tym, że zostanie np. niewolnicą, żoną z
przymusu, popychadłem lub trupem. Skoro chciała grać, jak facet, tak też będzie
traktowana. Zgodziła się i postanowiła być najtwardsza z twardych. Do gry
przystąpiła zaraz po średniej szkole. Najpierw u boku najstarszego brata, a
potem już sama. Oczywiście z braćmi współpracowała, ale o swój teren musiała
zadbać sama. I stała się najniebezpieczniejszą kobietą ośmiu ziem. Nie Malwiną,
a Czarną Mambą, od węża, którego miała jej rodzina w herbie.
Adam – najstarszy brat
Malwiny, ma 30 lat i najwięcej zdobytych dla ojca ziem. Rządzi nimi twardą
ręką, ale oprócz tego nadzoruje poczynania młodszego rodzeństwa. Jest to jedyna
po ojcu osoba, której słucha Czarna Mamba. Chociaż robi to niechętnie. Człowiek
brutalny, ale o chłodnym i analitycznym umyśle. Nie sięgnie po przemoc jeżeli
nie jest mu potrzebna, ani gdy ważniejsza okaże się dyplomacja. Opanowany do
granic wytrzymałości i niezbyt rozmowny, przez co bardzo niebezpieczny. Nie
łatwo zbić go z tropu lub zaskoczyć. Jeżeli dożyje 35 lat będzie miał szanse
porzucić obrzeża i zasiąść w radzie u ojca i skończyć z życiem na wysokich
obrotach. Oczywiście jeżeli będzie chciał.
Wyglądał na faceta po przejściach, a raczej po wielu walkach.
Był wysoki, śniady i dobrze zbudowany i gdyby nie blizny, pewnie większość
dobrze urodzonych panienek uznałoby go za przystojnego. Ale nie był, bo
prawy policzek zdobiła mu szrama od noża, a druga
przechodziła mu przez czoło. Zdobył je, jak miał 23 lata. Mógł je dzięki
medycynie estetycznej usunąć, ale nie chciał.
Michał – 27 lat, drugi
brat Malwiny. Niezbyt garnie się do wojaczki i nie ma swoich ziem. Pracuje dla
Adama i robi to co najlepiej umie. Oszukuje, kręci i pomnaża kasę. Zajmuje się
przemytem, ale ma też najlepszą siatkę szpiegowską ze wszystkich państw –
miast. Czasami inne rody wynajmują go do pomocy. A to kosztuje. Prowadzi raczej
hedonistyczny tryb życia i bardzo nie lubi, jak go Adam wzywa na pierwszą linię
ognia. Mimo, że wydaje się leniwy, to wcale taki nie jest, inaczej nie
prowadziłby siatki szpiegowskiej. Po prostu każdą wolną chwilę poświęca
przyjemnościom, co powoduje, że ludzie często myślą, że jest nieszkodliwy. Ale
tak jak rodzeństwo potrafi bez zawahania odstrzelić komuś głowę. W odróżnieniu
od nich nie był wysportowany, ani nie miał idealnych proporcji ciała. Może by i
miał, ale wolał siedzieć i jeść, więc był gruby. Wysoki, potężny, ale bez grama
porządnych mięśni. Jego jedyną obroną była umiejętność zagadania przeciwnika oraz
doskonałe posługiwanie się bronią. Z charakteru był bardziej podobny do
najmłodszej siostry Celiny, lubił ludzi, lubił się bawić, był rozgadany i
szybko jednał sobie popleczników. Niektórzy myśleli, że po prostu jest
jowialnym grubaskiem, ale bardzo szybko okazywało się, jak się mylili.
Zazwyczaj na drugi dzień po przebudzeniu, kiedy w portfelu świeciła pustka.
Celina – ma 20 lat i
jest najmłodszą córką bossa czwartego miasta – państwa. Jest całkowitym
przeciwieństwem Malwiny. Też jest mała i filigranowa i ma czarne włosy, ale w
odróżnieniu od siostry zapuściła je aż do pasa, no i różniły się charakterami.
Celina, to typowa córeczka tatusia, która ma wszystko, co chce. Pławi się w
luksusie i nie rozumie swojej starszej siostry. Czasami ją odwiedza, ale brzydzi
ją brutalny świat, w którym żyje jej rodzeństwo. Prowadzi życie bogatej i rozpieszczonej
panienki, chodzącej do drogich klubów i pływającej na drogich jachtach z
chłopakami, którzy mieli bardzo bogatych tatusiów. Ale wiedziała, że z żadnym
nie może się związać na poważnie, bo żaden z nich nie należał do rodów. Tylko
tam mogła szukać kandydata na męża. Ale jakoś nie kręcili jej brutale z
obrzeży. Mieszkała razem z rodzicami w centrum państwa – miasta i było jej
dobrze.
Patryk – rówieśnik
Malwiny. Poznali się w liceum, uczył ją matematyki. W dziwny sposób zostali
przyjaciółmi, ale na takich zasadach, że Malwina mogła wszystko, a on…
niekoniecznie. Był niewysoki i szczupły, nosił okulary w metalowych oprawkach i
zawsze miał zbyt długie włosy. Ubierał się zwyczajnie, w to co miał pod ręką,
bo i tak całymi dniami chodził w białym fartuchu. Nie był ani ładny, ani
przystojny, w tłumie nie wyróżniał się niczym. Doskonały matematyk, ale i
fizyk. Kiedy skończył studia, ojciec dziewczyny zatrudnił go w swoich laboratoriach,
żeby tworzył nowe techniczne zabawki do wykańczania ludzi, czyli broń lub
roboty i inne gadżety na sprzedaż. Płacił dobrze, ale też dużo wymagał.
Patrykowi niekiedy ciążyła ta praca, ale przede wszystkim przyjaźń z
najbardziej niebezpieczną dziewczyną w okolicy. Ale nie narzekał za często, bo
dzięki niej miał dom, ochronę, dobrą pozycję, no i mógłby mieszkać w ósemce.
Ale nie mieszkał, bo miałby za daleko do pracy. Dlatego kupił dom wewnątrz
Czerwonych Ziem, żeby być jak najdalej od pól walk. Malwina jęczała, że ma
przez to do niego za daleko, a on raczej
ten stan błogosławił. Nie żeby jej nie lubił, bo lubił, nie żeby jej się bał,
bo się nie bał. Ale ona była tak przyzwyczajona do rozkazywania, że czasami
trudno było jej zrozumieć, że on nie będzie tańczył, jak ona zagra. Ale jakoś
to się toczyło. Nigdy nic mu złego nie zrobiła, a czasami nawet się do niego
uśmiechnęła, a to była rzadkość.
I pomyśleć, że on był największą fajtłapą w szkole, a ona
stała po tej drugiej stronie. Dręczycieli. Ale o tym w innym rozdziale.
Mario – czyli Mariusz.
Ma 30 lat i jest starszym synem bossa trzeciego miasta – państwa zwanego
Zielony Busz, bo większość terytorium zajmowały lasy. Jedynie obrzeża były
łyse, jak kolano, bo tutaj prowadzono walki, więc niewiele zieleni przetrwało.
Średnio sobie radzi w walkach, ale utrzymuje się na powierzchni i co i raz
udaje mu się wygrać. Większość sił angażuje w utrzymanie tego, co ma. Słaby
przeciwnik, bez większej woli walki. Jako starszy syn nie miał prawa wyboru
drogi życiowej, więc czeka do skończenia 35 roku życia i zajęciem się polityką.
Dobry dyplomata, więc pewnie dlatego nikt mu jeszcze nie odebrał jego
własności. Słaby dowódca, ale cieszący się szacunkiem. Często prosi młodszego
brata o pomoc. Nie jest nieudacznikiem, ale nie lubi walczyć. Ma żonę i dziecko
i wolałby z nimi spędzać czas, a nie na wiecznym poligonie, jakimi były
obrzeża.
Dario - czyli Darek. Ma 27 lat, jest młodszym synem
bossa trzeciego miasta – państwa zwanego Zielony Busz. Zaciekły wróg Czarnej Mamby,
walczył z nią kiedy tylko mógł, wchodził we wszystkie sojusze, które miały na
celu zgładzenie jej lub osłabienie. Nikt nie wiedział, czemu tak się na nią
uparł, ale nienawiść w nim kwitła, odkąd pojawiła się na polu gry. Mężczyzna
był wysoki i silny jak tur. Gołą pięścią rozwalał cegły i łamał grube deski.
Jednak nie był typowym bezmózgim troglodytą. Pod czaszką działał całkiem
sprawny mózg, który pozwalał mu być jednym z najsilniejszych graczy na
obrzeżach. Jak na razie zdobył dla rodu najwięcej ziemi, a nie stracił ani
spłachetka. Do momentu aż się natknął na Czarną Mambę, w tę stronę nie mógł już
ruszyć. Walczył z nią, ale większość sił przeniósł gdzie indziej. A na Malwinę
zaczął zasadzać pułapki. Skoro nie mógł jej pokonać w walce, musiał znaleźć
inny sposób.
Po przedstawieniu głównych bohaterów, czas rozpocząć
opowieść.
Czarna Mamba
Kontrolowała teren wielkości małego miasta, w którym żyli,
a raczej usiłowało żyć około 20 000 ludzi.
Kilka kilometrów trzypiętrowych kamienic i domków jednorodzinnych, do
tego trzy supermarkety, basen, dom kultury, amfiteatr i kino. Brakowało jej do
szczęścia tylko boiska do piłki nożnej, a tego zaciekle bronił Dario. Pech
chciał, że zetknęli się ze sobą rok temu w połowie miasta i żadne do tej pory
nie było w stanie wyprzeć z niego przeciwnika. Walczyli więc o małe kawałki
ziemi typu boisko. Gdyby mogła je zdobyć, miałby więcej miejsca na sprzęt.
Niestety musiała zadowolić się piwnicami pod niektórymi z kamienic. To trochę
utrudniało działania zbrojne, bo nigdy nie było wystarczająco dużo czasu żeby
go ustawić tam gdzie trzeba. A Dario nie spał i wciąż napierał na jej granice.
Nie były oznaczone w jakiś konkretny sposób, ale długi na trzy kilometry pas
spalonych i zniszczonych domostw, dobrze ją obrazował. W tym miejscu non stop
toczyły się walki i żaden cywil się tam nie zapuszczał. Czarna Mamba dbała o
to, żeby inne budynki nie ucierpiały, dlatego na dachach niektórych z kamienic
umieściła patrole antyrakietowe, które non stop dbały o bezpieczeństwo
mieszkańców. Chociaż ci wcale nie mieli lekko, bo na obrzeżach nieprzerwanie
był podtrzymywany stan wojenny, a więc całe prawo było tworzone przez Czarną
Mambę i jej wojsko. Aktualnie znajdowała się w chwilowym zawieszeniu broni z
Dariem, gdyż ten przerzucił się na inną część swoich granic i usiłował coś
ugrać od dwójki, czyli Ptasiego Raju. Zawieszenie miało obowiązywać dwa
tygodnie, więc mogła przez chwilę na tym froncie odetchnąć, ale ani na moment
nie traciła czujności. Sama na razie odpuściła sobie walki i zajęła się
uzupełnianiem sił i wypróbowywaniem nowego sprzętu dostarczonego jej przez
ludzi Patryka. W zasadzie mogła jej jeszcze zaszkodzić piątka, czyli Wilczy
Dół, ale jak na razie ta lizała rany po walce z siódemką, czyli Karcianym
Rajem. Dwa tygodnie spokoju, to było niemal jak urlop. A potem kogoś zaatakuje,
jeszcze nie wiedziała kogo, ale przeciwnik zawsze się znajdzie.
Swoją główną siedzibę miała w Domu Kultury, który
przerobiła nie tylko na swój sztab, ale i na mieszkanie. Cały parter zajmowała
administracja, a na piętrze miała do swojej dyspozycji 8 pokoi, trzy łazienki,
kuchnię i taras. Tam też krzątała się służba, której zadaniem było robić swoje
i być niewidocznymi.
Na parterze oprócz kilku pokoi zawalonych papierami, były
łazienki, kilka sypialni dla oficerów, którzy odbywali kilkudniową służbę i nie
wracali do swoich domów. W centrum budynku, z dwóch sal konferencyjnych, Czarna
Mamba kazała zrobić sobie salę audiencyjną. Nie było tam oczywiście tronu, ale
przy jednej ze ścian ustawiono podest, a na nim kilka krzeseł, dla niej i jej
najwierniejszych oficerów. Pomieszczenie
było jasne, gdyż na dwóch ścianach były liczne i duże okna, wzdłuż nich wisiały
ciemnoczerwone kotary. Posadzkę kazała wyłożyć czarną terakotą, a ściany
pomalować na biało. Poniżej podestu
znajdowało się kilka krzeseł, na których zasiadali pomniejsi oficerowie w
liczbie sześciu, reszta musiała stać. Tutaj również kręciła się służba, ale nie
zawsze miała prawo być w tym pomieszczeniu. Zwłaszcza przy wykonywaniu wyroków
na wrogach lub zdrajcach. Ale dzisiaj Czarna Mamba rekrutowała nowych ludzi.
Podczas ostatniej potyczki z Dariem dwoje szeregowców poniosło śmierć, musiała
uzupełnić braki.
Trzy dni temu ogłosiła, że robi nabór i od razu zgłosiło
się około 50 osób, w tym trzydziestu niewolników. Ci zawsze czekali na taki
moment, bo to była ich jedyna możliwość wyzwolenia. Jej werbownicy od razu
zrobili przesiew na teście z kondycji i zwinności i dzisiaj miała przed sobą
sześciu chłopaków, mniej więcej w jej wieku. Nie widziała w nich potencjału,
ale test miał pokazać, który się nada. A może będzie cud i przyjmie całą
szóstkę? Ziewnęła i spojrzała leniwie na przestraszonych rekrutów. Jako osoba
stojąca wyżej na razie się nie odzywała, wszystkie wytyczne słyszeli od jednej
z werbujących dziewczyn.
- O godzinie 18 00 pojawicie się na ulicy Obrytej w
Koloseum. Tam przejdziecie prawdziwy chrzest bojowy – dziewczyna spojrzała na
nich – możecie zginąć. Jeżeli któryś z was nie przyjdzie, uznamy to za
rezygnację z przyłączenia się do Czarnej Mamby i nie będzie z tego powodu
żadnych prześladowań. Możecie się rozejść.
Kiedy w sali zostały tylko werbujący i trzech oficerów,
Czarna Mamba odezwała się zimnym głosem.
- Mam nadzieję, że coś z nich będzie. Nie chcę żeby ludzie
poczuli się zawiedzeni.
- Są dobrzy pani – powiedziała pokornie werbująca.
- Zobaczymy – mruknęła Czarna Mamba.
Jeżeli chociaż jeden dostanie się do niej na służbę,
dziewczyna i jej zespół dostaną wynagrodzenie, jeżeli nie, to wylecą z pracy i
nie będą mieli już powrotu. A poza nią, czekali na nich wszyscy pragnący się
zemścić za wszystko, co ludzie Czarnej Mamby robili bezkarnie cywilom. Stawka
była wysoka i werbownicy wiedzieli, że nie mogą zawieść.
- Bilety sprzedane? – zapytała ich.
- Wszystkie.
- Ludzie są dziwni – zwróciła się do swoich oficerów – boją
się, pomstują, nie zgadzają się na aktualne prawo, ale jak im się powie, że
będzie legalna, krwawa jatka do obejrzenia, lecą jak muchy do gówna.
- Taka już jest nasza natura – odparł jeden z oficerów.
Mężczyzna około czterdziestki, z krótkimi szpakowatymi włosami i jasnymi,
niebieskimi oczami. Był niewysoki i szczupły, ale każdy wiedział, że w walce na
noże nie miał sobie równych. Z resztą jego gęsta sieć mniejszych lub większych
blizn na twarzy zdradzały, czym się kiedyś zajmował. Pracował dla niej od dwóch
lat i bardzo szybko zasłużył na to, aby być najbliżej niej. Miał na imię Oskar
i miał żonę i dwójkę dzieci. Czarna Mamba ceniła go za wiedzę i umiejętność
przewidywania ruchów ich wrogów. Oprócz niego była jeszcze kobieta oficer,
miała na imię Dorota i słynęła ze swoich umiejętności szpiegowskich. Miała
około trzydziestu lat, była tak jak i Czarna Mamba niewysoka, ale na głowie
kłębiły jej się blond loki, a cerę miała jasną i piegowatą. Jej lalkowata i
dobroduszna twarz zmyliła już niejednego mężczyznę. Jednak ona była wierna
tylko swojemu mężowi.
Ostatni z zaufanych oficerów nazywał się Robert i był
beztroskim trzydziestolatkiem, zawsze skorym do walki. Uwielbiał grzebać się w
technice i udoskonalał na własną rękę broń. Czarna Mamba mu tego nie
zabraniała. Mężczyzna był wysoki i dobrze umięśniony. Dwa pokolenia wcześniej
jego rodzina wypadła z grupy rodów, więc był jej dalekim krewniakiem, co widać
było po karnacji, miał tak jak i ona czarne włosy i ciemną cerę.
Ona oczywiście nie uznawała go za rodzinę, bo nawet bez
tych wytycznych 11 pokolenie, tego już nawet nie można nazwać pokrewieństwem.
Jednak ci co zostawali wykluczeni, długo pamiętali skąd spadli i cały czas
śnili o powrocie na swoje miejsce. W wypadku Roberta nie było takiej szansy.
Mimo, że Malwiny nie obowiązywał kodeks, to prawo dziedziczenia było po stronie
mężczyzn. Gdyby Robert chciał wejść z nią w związek małżeński zapewniłby
nietykalność tylko sobie, ale dzieciom już nie.
Nie miał jednak wobec niej żadnych planów matrymonialnych. W zasadzie
nikt zdrowy na umyśle nie chciałby się z nią wiązać. A o niej i o jej
ewentualnym założeniu rodziny chodziły już niemal proroctwa. Mówiono, że
jedynie ten, który pokona ją w walce będzie w stanie nad nią zapanować. A pokonana
podda się jego woli i nie będzie mu w stanie niczego odmówić. Ona sama twierdziła, że jak ją ktoś pokona i
jako trofeum będzie ciągnął do ślubu, to po prostu palnie sobie w łeb, bo nie
ma zamiaru przez całe życie mieszkać z osobą, która będzie jej na każdym kroku
przypominać o porażce. Inni twierdzili
natomiast, że nigdy do tego nie dojdzie i żeby mieć dzieci Czarna Mamba będzie
wykorzystywać niewolników lub w wersji bardziej prawdopodobnej obywateli. Tego
w ogóle nie komentowała. A o planach matrymonialnych na razie w ogóle nie
myślała, była zbyt zajęta walką. Owszem, czasami pomyślała sobie, że czemu nie,
ale kto by zaryzykował życie z nią. Ona sama by nie chciała ze sobą być.
Zastanawiała się przez chwilę, czemu akurat teraz przyszły
jej do głowy takie myśli. Machnęła w myśli ręką i odezwała się.
- Zatem jedźmy na miejsce, 18 00 będzie za piętnaście
minut.
Wstała, a z nią jej oficerowie. Werbownicy wyszli tuż przed
nimi.
Wsiadła do samochodu, a razem z nią jej zaufani. Wokół
pojawiły się motory z jej osobistej ochrony. Ruszyli do Koloseum. Po pięciu
minutach byli na miejscu.
Stanęli przy głównych drzwiach, przez które przechodziło
niewiele osób, za to przy mniejszych wejściach do amfiteatru tłoczył się dziki
tłum. Część z nich miała bilety, a część liczyła, że uda im się prześlizgnąć.
Żeby wejść do loży VIP, czyli przez główne wejście, trzeba było być z rodziny
lub mieć bardzo dużo pieniędzy. Widok pewnie był taki sam, jak i w innych
częściach Koloseum, ale wiadomo, że ludzie łykną wszystko, żeby chociaż trochę
ogrzać się w blasku władzy.
Loża Czarnej Mamby była jedyną oszkloną i urządzoną z
przepychem, Duże miękkie fotele z oparciami, kanapy i pufy. Do tego przy każdym
osobny stolik na przekąski i napoje. Inne loże też były wygodne, ale bez
szklanej bariery i bez ostentacyjnego bogactwa w wystroju. Były też mniejsze,
najwyżej na sześć osób, gdy jej pomieściłaby spokojnie z piętnaście. Kiedy
weszła do środka zobaczyła, że jej brat Michał już jest i obżera się
fistaszkami.
- Nawet nie pytam skąd wiedziałeś – powiedziała i usiadła
koło brata w głębokim i wygodnym fotelu. Trójka oficerów zajęła miejsca za
nimi.
- Nawet nie pytaj – odparł Michał z uśmiechem.
- Zakładamy się o to, kto wygra? – spytała.
- Dobrze- uśmiechnął się przebiegle Michał – kto przegra, ten
idzie z Celiną na imprezę dla bubków.
- O nie, to przegrana dla mnie, ty byś się nawet ucieszył.
- To co proponujesz?
- Jeżeli ja przegram to idę z Celiną, ale jeżeli ty
przegrasz spędzisz dwie godziny z rekrutami.
- O nie, wiesz, że ruch mi szkodzi – poklepał się po
brzuchu.
- To co? Tchórzysz? – zaśmiała się.
- No dobra, ale jak będzie remis, to idziemy się napić. I
każdy wybiera trzech zawodników.
- Zgoda – przybili piątkę i czekali aż zaczną się
eliminacje rekrutów.
Amfiteatr był ogromny, mieścił 30 tysięcy ludzi i miał
dużą, ruchomą i spiralną scenę, która sięgała dachu. Ludzie chcący obserwować,
co się będzie działo mogli korzystać z telebimów, ale również obserwować
widowisko przez lornetki. Najlepiej mieli ci, co siedzieli na parterze i
pierwszym poziomie, bo spirala im niczego nie zasłaniała. Na tej
czteropoziomowej platformie do walki i zadań stanie dzisiaj sześciu rekrutów.
Będą cały czas na samym dole, a spirala pomału będzie się zwijać, ukazując
wciąż to nowe przeszkody i zadania do wykonania. Ci którzy dotrwają do końca,
nie zginą, nie spadną ze sceny lub nie zrezygnują w trakcie, dostaną się w
szeregi ludzi Czarnej Mamby.
- A najlepsze jest to, że będąc u mnie, nie będą już więcej
takich głupot robić – zaśmiała się dziewczyna – przecież to tutaj, to tylko
niewinna igraszka, zaledwie zabawa.
- Przeszłaś to kiedyś? – zapytał brat.
- Oczywiście, są tego trzy wersje, a czas graniczny, to ten
który ja uzyskałam. Czyli 14 minut, ale ja się nie spieszyłam i nikt mnie nie
chciał zabić. Ale dobrze zaprawieni z bojach ludzie potrafią skończyć go w 8 minut.
- A co dzisiaj nam
zaserwujesz?
- Dzisiaj wylosowałam drugi tor. Oglądałeś go kiedyś?
- Nie. Zazwyczaj jak tu jestem, ty złośliwie losujesz
trójkę.
Czarna Mamba uśmiechnęła się i opowiedziała Michałowi, co
dzisiaj czeka rekrutów.
- Najpierw będzie łatwo. Bieg przez przeszkody. Różnej
wysokości, od kilkudziesięciu centymetrowych, po dwa metry. Później zostaną
spuszczone psy, które będą musieli zagnać z powrotem do klatki, gołymi rękoma i
sprytem. Jak któryś będzie miał pecha, to może stracić nogę lub palce.
Następnie kolejny tor przeszkód z bronią, która atakuje z każdej strony. Od
noży po granat. Wszystko w bezpiecznym pomieszczeniu, żeby nikt z widzów nie
ucierpiał, ale zawodnik, hmmm…, wielu rezygnuje po tańcu pod obstrzałem. Na
koniec trzeba stoczyć dwuminutową walkę na miecze. Jeżeli się przeżyje, gra
skończona. Sędziowie mierzą czas i o ile nie przekroczy 14 minut, witam
delikwenta w moich szeregach. Oczywiście przed walką z gościem z mieczem,
rekrut może zrezygnować, a robi to w ten sposób, że po prostu nie podnosi
swojej broni z podłogi. Ale powiem ci, że to jest najłatwiejszy z trzech torów.
Najtrudniejsza jest jedynka.
- Mam nadzieję, że kiedyś zobaczę.
Na scenę wyszedł pierwszy z rekrutów.
- Zaczyna się. To mój, czy twój? – spytała.
- Twój.
Chłopak był szybki i zwinny, jeszcze zanim druga platforma
zjechała, on już przeszedł przeszkody. Psy musiano wypuścić wcześniej, co
utrudniało chłopakowi zadanie, bo przez chwilę musiał biegać gównie pod górę.
Napuszczono na niego trzy dobermany, ale on się ich nie przestraszył i szybko
je spacyfikował dając po mordzie i zmuszając zwierzęta do cofnięcia się do
klatek. Najtrudniejszy był obstrzał, ale chłopak nie śpieszył się. Tutaj mógł
zabawić dłużej, bo nawet trzy, cztery minuty, a miał jeszcze w zapasie dwie.
Stąpał ostrożnie i wykazywał się szybkim refleksem i dobrą pracą nóg, bowiem
większość ataków było kierowane właśnie w tę stronę. Najciężej było mu w walce
na miecze. Facet, z którym miał walczyć był wyższy, szczuplejszy i szybszy. Ale
podjął się wyzwania. Wyszedł z walki ze szramą na policzku i przebitym udem,
ale przeżył.
- Punkt dla ciebie – mruknął brat.
Eliminacje skończyły się remisem. Przeszło je dwóch
rekrutów. Żaden z pozostałych nie zginął, ale rezygnowali po drodze i żaden nie
doszedł do przeciwnika z mieczem.
- Słabo dzisiaj było – mruknęła niezadowolona Czarna Mamba
– ale skoro dwóm się udało, to idę się z nimi przywitać.
Wstała i zanim wyszła powiedziała jeszcze.
- Do zobaczenia jutro w barze na Polach.
- Tam gdzie zwykle? – spyta Michał.
- Tak.
Mario i Dario
Bracia spotkali się na styku swoich jurysdykcji, w knajpie
na obiedzie. Obaj byli wysocy, z tym, że Mario był bardzo szczupły i żylasty, a
Dario pod wpływem intensywnych treningów miał wygląd byka. Jedynie z twarzy
było widać, że są spokrewnieni. Obaj golili głowę na łyso, a Dario dodatkowo
wyhodował sobie trzydniowy zarost, z którego był bardzo dumny i postanowił na
razie tak się prezentować.
To było najspokojniejsze miejsce na ich obrzeżach. Udało im
się ze sobą graniczyć i teren ten od kilku lat nie zaznał żadnych działań
zbrojnych. Dlatego kwitł tu mniejszy i większy handel miejski, a ludzie chętnie
tutaj się sprowadzali. No i jedną stronę granic mieli bezpieczną. Pozostawała
im obrona trzech pozostałych. I w związku z tym problemem się spotkali.
O ile Dario zwinnie lawirował między swoimi wrogami, to
Mario wciąż miał problemy i od roku nie stoczył żadnej zwycięskiej bitwy.
Ograniczył się do obrony i umacniał granice, jak tylko mógł.
- Nie pociągniesz tak do 35 roku, nie dasz rady –
powiedział młodszy brat Dario – na razie udaje ci się trzymać, ale za kilka
tygodni twoi przeciwnicy z jedynki (czyli Czarnoziem) zorientują się, że nie
dajesz rady i zmobilizują więcej sił. Może nawet wezmą wojsko ojca.
- Pomożesz mi?
- Znowu? – Dario był zmęczony swoimi walkami, a ten jeszcze
chciał wsparcia.
- Nie będę przecież prosił o pomoc naszego ciotecznego
rodzeństwa, bo to wstyd. To powinno zostać między nami.
- Oczywiście, zgadza się. Ale nadal nie rozumiem dlaczego
wciąż muszę ci pomagać. Mało mam swoich kłopotów?
- Wiesz, że to nie moja bajka- przyznał się Mario – nigdy
nie chciałem być panem obrzeży. Wolałbym zostać sędzią, ale na to potrzebuje
jeszcze pięciu lat. Studiuję, uczę się.
- Wiem, ale nie możesz zawstydzać ojca.
- Dlatego proszę cię, pomóż mi.
- Może uda nam się razem wywalczyć coś u dwójki.
- Wolałbym jedynkę, oni są najwięksi.
- Może mierz siły na zamiary – zirytował się Dario- jak
walniemy w dwójkę, odbierzemy im ze sto domów, to wtedy ci z jedynki zastanowią
się, czy chcą cię ruszać. Poza tym nikt się nie zdziwi, że bracia walczą razem
na wspólnym froncie. Jedynka jest twoja. Mnie wystarczy do zabawy dwójka i
trójka z Czarną Mambą na czele.
- No dobrze, niech będzie dwójka. Ale dzielimy się po
połowie.
- Zgoda – powiedział Dario i uścisnęli sobie dłonie.
Po chwili ciszy na zjedzenie drugiego dania starszy brat
spytał.
- A nie możesz porwać Czarnej Mamby i w ten sposób ją
pokonać?
- A myślisz, że co ja cały czas robię? Chcę ją złapać i
zmusić do kapitulacji. W uczciwej walce na razie nie mam co liczyć na
zwycięstwo.
- Jeżeli ją tkniesz, będziesz musiał się z nią ożenić i
przejdziesz na ich teren, razem z całymi twoimi obrzeżami.
Dario uśmiechnął się szeroko.
- Nie. Bo jej nie obowiązuje kodeks. Nawet jakbym sobie z
niej na jakiś czas zrobił nałożnicę, nic bym nie musiał. Poza tym nie mam
zamiaru jej dotykać nawet kijem. Chce tylko żeby oddała mi ziemię z Koloseum.
To żyła złota. Dzięki igrzyskom mógłbym zwiększyć liczbę swojego wojska i
lepiej je uzbroić.
- Może dodatkowo porwij tego jej technika siedzącego w
centrum.
- Nie mogę, on pracuje dla jej ojca, jest mi niedostępny.
- Tak? - zdziwił się
Mario – a ja myślałem, że to jej pupilek.
- Może i pupilek, ale nie jest głupia i chroni go tym, że
nie pracuje dla niej.
- Ma dziewczyna głowę na karku.
- Ma – zgodził się Dario i ze złości na nią zgiął widelec.
Patryk i Czarna Mamba
Patryk pracował w laboratorium w stolicy polis, Czerwińsku,
w dużym magazynie na granicy miasta. Ojciec Czarnej Mamby zatrudnił go dwa lata
temu ponieważ bardzo go o to prosiła i nigdy nie żałował, że się zgodził.
Chłopak miał świeże spojrzenie na naukę i wciąż się doskonalił, dlatego boss
Olaf Czerwonoziem nie oszczędzał na jego badaniach i dawał mu tyle pieniędzy
ile chłopak zażądał. Oprócz tego dwudziestopięciolatek mógł się pochwalić
najszybszym awansem w historii ostatnich dziesięcioleci. Ze zwykłego obywatela,
syna właścicieli osiedlowych delikatesów, stał się bogaty niczym niejeden biznesmen. Nie mając trzydziestki, na jego
koncie leżał już pierwszy milion. Oczywiście, że jeszcze daleko mu było do
bogaczy z ósemki, ale jak na obywatela Czerwonej Ziemi mógł się już uważać za
człowieka zamożnego.
Oczywiście Patryk tak nie myślał, nadal pozostawał skromnym
i lekko zakompleksionym chłopakiem, w którego w szkole średniej wszyscy rzucali
kulkami papieru i w ogóle go prześladowali. A na czele tego wszystkiego przez
jakiś czas stała Czarna Mamba we własnej osobie. To, że go nie zabiła, a na
dodatek stała się jego przyjaciółką zakrawało na cud. Bo ta dziewczyna już w
średniej szkole nazywana była, jak była i lubiła się pastwić nad wszystkimi
słabszymi istotami. Ale jego przed całkowitym upodleniem z jej strony uratowała
matematyka. Królowa nauk, przez którą wielu dręczycieli nie miało siły przejść.
I nawet Malwina, osoba tak wpływowa i bezgranicznie bezkarna musiała się z nią
zmierzyć i przegrała. Dlatego musiała schować swoją dumę w kieszeń i udać się
do niego.
A było to tak.
Ojciec Malwiny uparł się żeby jego dzieci chodziły do
szkoły nie tylko z osobami uprzywilejowanymi i bogatymi, ale także ze zwykłymi
obywatelami. Dlatego kiedy rodzeństwo
szło do kolejnych szkół dbał o to, żeby w ich klasie znalazło się przynajmniej
kilka osób niezwiązanych z klanami. Miało to ich nauczyć szacunku do innych i
nie wywyższania się z racji urodzenia. O ile zdało to egzamin u Adama i Michała, u niej miało
skutek odwrotny. Im bardziej ojciec chciał żeby zniżyła się do normalnych
ludzi, tym bardziej ona ich dręczyła. Miała swoją paczkę złożoną z
przymilających się przyjaciółek, z których tylko dwie były z rodu, a trzy
pozostałe sprawowały funkcje pachołków i klakierów. No i był on, Patryk.
Rodzice nie pytając go o zdanie wysłali jego kandydaturę do elitarnej szkoły,
gdzie czesne było tak wysokie, że nie było ich na nie stać, a ludzie tam
chodzący mieli już ustawioną przyszłość. Jego świadectwo wzięło udział w
konkursie, a główną nagrodą było dostanie się do tego LO i opłata trzyletniego
czesnego. No i się dostał.
Rodzice bardzo się z tego cieszyli, on mniej. Bo musiał
porzucić swoje podwórko, znajomych i kółka naukowe, do których należał.
Kiedy skończyły się wakacje zaczął się koszmar. Nie dość,
że był w oczach tych ludzi żebrakiem, to jeszcze lubił się uczyć, więc według
nich był kujonem.
Od samego początku stał się największą ofiarą w klasie. A
prym wiodła Czarna Mamba, która od razu określiła go mianem trędowatego i
zabroniła komukolwiek z nim siadać. Codziennie dostawał jakąś kulką papieru w
głowę, a za każdą piątkę, którą dostał otrzymywał kopniaka od chłopaków z
klasy.
Najgorsze w tym jednak było to, że rodzice nie mogli już go
stamtąd zabrać, bo nie mieli by z czego oddać czesnego. Musiał przetrwać.
Dlatego zamknął się w sobie i starał się nikomu nie wchodzić w drogę. Miał
jedną pozytywną myśl w związku z tą szkołą. Że jeżeli ją skończy, każda
uczelnia w polis przyjmie go z otwartymi ramionami. A tam już będzie otoczony
normalnymi ludźmi, którzy kochają ścisłe przedmioty. Ale najpierw musiał
przetrwać, a z każdym dniem było co raz trudniej. Czarnej Mambie nie nudziło
się męczenie go, a nawet z każdym miesiącem stawała się co raz bardziej
pomysłowa. A to zabierała mu plecak, a to podkładała szpilki pod tyłek, czy oblała go farbą. No i w zasadzie to było
tyle jej wybryków, bo dowiedział się o tym jej starszy brat, który był już w
maturalnej klasie i ją ochrzanił. Nastawanie na jego mienie i włosy może i się
skończyło, ale słowna agresja pozostała. Na całe szczęście Malwina lubiła
dręczyć człowieka bezpośrednio i nie wrzucała niczego do Internetu i innym też
zabroniła uważając, że to jest nie w porządku, jeżeli ofiara nie wie, kto ją
dręczy. To była pokręcona moralność, ale przypominała chociaż trochę jakieś
zasady.
Tak dobrnął do kwietnia pierwszej klasy. Nauczyciel ogłosił
wtedy, że osoby, które jeszcze się nie uporały z jedynką na pierwszy semestr z
matematyki będą miały ostatnią możliwość poprawy w połowie kwietnia. Jeżeli
tego nie zaliczą, czekała ich poprawka w sierpniu. Dotyczyło to wszystkich bez wyjątku.
No i Czarna Mamba wpadła, bo matematyka ewidentnie jej nie leżała, a ojciec był
nieprzebłagany i kazał jej uczciwie zaliczać semestr i nie dał żadnej taryfy
ulgowej.
- Naucz się brać odpowiedzialność za swoje czyny. Jeżeli
nie zdasz, będzie to tylko i wyłącznie twoja wina i nie pojedziesz na wakacje
na wyspy.
Nie tyle wizja nie zdania, co zakaz wyjazdu na kolorowe i
ciepłe wyspy na Oceanie zmobilizowały ją do działania i poniżenia się przed
największą ofiarą świata, czyli Patrykiem.
Nie zaczepiła go w szkole ani w jej okolicach, jak by to
zrobiła każda normalna osoba. Ona po prostu przyszła do niego do domu i bez
pytania, czy może, wepchała mu się w życie. Leżał właśnie na łóżku i słuchał
muzyki, kiedy jego matka zajrzała do niego i powiedziała uradowana.
- Jakaś koleżanka do ciebie. Chyba jedna z tych z rodowych,
bo samochód, który ją przywiózł ma herb czarnego węża.
- O nie – jęknął, tylko nie ona – powiedz jej, że mnie nie
ma.
Matka zdziwiła się, bo dziewczyna była piękna, ładnie
ubrana i bardzo uprzejma. Nie rozumiała czemu syn, prychał. Nie jeden by mu
zazdrościł.
- Ale Patryku, tak nie można – próbowała go przekonać.
- Nie zapraszałem jej, nie chce jej widzieć, to żmija.
- Dla ścisłości – dziewczyna stanęła w drzwiach – czarna
mamba nie należy do grupy żmijowatych, tylko po prostu do węży.
Chłopak był wściekły, jak ona śmiała przyjść do niego do
domu. Nie dość, że nie dawała mu spokoju w szkole, to jeszcze wpadła na pomysł
dręczenia go tutaj? Wstał i złapał ją za ramię, po czym siłą wyprowadził na podwórko.
Tam bez słowa zamknął jej drzwi przed nosem.
- Patryku, jak ty się zachowujesz? – matka stanęła za nim w
przedpokoju.
- Czy ty wiesz kim ona jest? – krzyknął i od razu
odpowiedział – to córka Olafa Czerwonoziem, rozpieszczona dziewucha, która myśli,
że jej wszystko wolno.
- Patryku – przestraszyła się matka – jeżeli ona poskarży
się ojcu i powie, jak ją potraktowałeś, to możemy mieć kłopoty.
- Na pewno nie większe niż mam z nią w szkole. To najgorszy
egzemplarz ludzki, jaki widziałem.
- Zgadzam się być najgorszą z ludzi, tylko naucz mnie
matematyki – Czarna Mamba stała w drzwiach.
- Nie – znowu zamknął je przed nosem dziewczyny.
- Posłuchaj parchu – usłyszał przytłumiony głos – jeszcze
raz zamkniesz mi drzwi przed nosem, to tak cię palnę w łeb, że ci odskoczy.
Potem wywiozę do lasu i będę męczyć przypalonymi patykami.
Matka uśmiechnęła się lekko, ale Patryk zbladł. Znając ją,
był pewien, że jest w stanie to zrobić.
Otworzył drzwi i powiedział.
- Nie będę cię uczył matematyki, chyba że przyjdziesz do
mnie jak człowiek, przestaniesz żądać, a zaczniesz prosić, jak każda porządnie
wychowana osoba. Nie nauczyli cię w rodowym przedszkolu magicznych słów?
- Nie – uśmiechnęła się złośliwie i wysyczała – ale nauczyli mnie, że ten kto ma władzę, może
wszystko i nie musi o nic prosić.
To nie była prawda, ale Czarna Mamba była już tak wściekła,
że ledwo powstrzymywała się od uderzenia go w ucho.
- Władzę to ma twój ojciec, ty jeszcze nawet nie jesteś
pełnoletnia – powiedział Patryk spokojnie – dopóki nie nauczysz się kultury,
zapomnij żebym cię nauczył czegokolwiek.
- Kto by pomyślał, że jesteś taki odważny – parsknęła – w
szkole chowasz uszy, a tutaj?
- Tutaj z naszej dwójki, tylko ja znam matmę, więc to ja
rozdaję karty.
Złapał za klamkę.
- Uważaj, bo wylądujesz w lesie – ostrzegła.
- Zaryzykuję – i zamknął drzwi, tym razem na klucz.
Jego matka była blada, on z resztą też.
- Coś ty zrobił? – wydukała – przecież ona może wszystko.
- Wiem – ale dzielnie dodał – ale skoro do mnie przyszła po
prośbie, to znak, że jej ojciec nie jest aż tak skory do spełniania jej życzeń.
Matka wyjrzała przez okno. Dziewczyna stała przy
samochodzie i rozmawiała przez telefon. Widać było, że jest zła i coś komuś
zaciekle tłumaczy. W końcu skończyła rozmowę i zrezygnowana spojrzała na dom
Patryka.
Zadzwoniła do drzwi. Otworzyła jej matka chłopaka, on sam
stał oparty o framugę drzwi do kuchni.
- Dzień dobry, czy zastałam Patryka.
Matka spojrzała na niego.
- Jesteś?
- To zależy - założył ręce na chudej piersi.
- Musi ci bardzo zależeć – powiedziała do dziewczyny.
- Bardzo bym chciała żeby pani syn pomógł mi w matematyce,
ponieważ mój tata uważa, że skoro uważam, że mogę wszystko, to i matematyki też
się nauczę – kończąc zdanie niemal zgrzytała zębami.
- Synku, będziesz miał czas?
- Nie wiem – burknął.
- Bardzo proszę, niech pani powie synowi, że bardzo mi
zależy i że będę się pilnie uczyć i przykładać do lekcji.
- Nie wiem, czy jej wierzę.
- Daj spokój – wybuchła – bardziej się nie poniżę.
Wiedział, że musi się zgodzić, inaczej nie da mu żyć
również w domu.
- No dobra. Masz ze sobą podręcznik i zeszyt?
- Mam – ucieszyła się i pobiegła do samochodu. Wróciła z
plecakiem.
Zaprosił ją do swojego pokoju, a matka przyniosła im
herbatę i ciastka.
- Taniocha – skwitowała dziewczyna biorąc do ust jedno
ciastko.
- Nie musisz jeść – burknął.
Usiedli przy biurku i chłopak powiedział.
- Uczymy się i nic więcej do mnie nie mówisz. Nie będziesz
słuchać, wychodzisz i szukaj sobie pomocy gdzie indziej.
- Tak, tak – powiedziała.
I naprawdę się posłuchała. Okazało się, że to nie było tak,
że ona nie rozumiała matematyki, po prostu świat szkolnej gwiazdy nie mieścił
czasu na naukę tego przedmiotu. Kiedy po dwóch godzinach wychodziła od niego
powiedziała ostrym tonem.
- A jak komuś powiesz, że dajesz mi lekcje, to cię wywiozę…
- Tak, wiem, do lasu.
I od tego zaczęła się ich znajomość, która przerodziła się
w dziwną przyjaźń. Kiedy Czarna Mamba zaliczyła pierwszy semestr skończyło się
dokuczanie.
Po prostu jednym rozkazem zabroniła innym zaczepiania go w
jakikolwiek obraźliwy sposób. Miało to i drugą stronę medalu, stała się miła i
zapraszała go do siebie na imprezy, co było dla niego katorgą. Bo dla niej był
to wyraz sympatii wobec niego, a on odbierał to jako robienie z siebie błazna i
bycie w miejscu, do którego nie pasował.
Czarna Mamba jeszcze nie raz prosiła go o pomoc w
matematyce i tak to trwało do końca LO. Po maturze ona poszła na studia biologiczne, on na
politechnikę, na wydział techniki i inżynierii. Oraz równolegle na fizykę.
Wtedy myślał, że niewygodna znajomość się urwie, ale jednak
przetrwała. Dziwił się, gdyż wiedział, że zaczęła działalność na obrzeżach, a
to ją zmieniło i nie powinna już chcieć go znać. Stała się twardsza,
ostrzejsza, miała jeszcze miej empatii do słabszych niż w średniej szkole, ale
mimo to dla niego była w porządku i nawet się czasami uśmiechała. A to była
rzadkość, widzieć jej szczery uśmiech od ucha do ucha.
A po studiach załatwiła mu pracę u tatusia, który okazał
się całkiem ludzki i płacił dobrze. Za to Czarna Mamba pozostała w jego życiu
jako przyjaciółka, groźna i niebezpieczna, ale wiedział, że go lubi. Bo skoro
nadal nie wywiozła go do lasu na tortury, to znak, że miała jakieś serce.
Zastanowił się przez chwilę nad tym, co pomyślał i dodał - Albo czekała na odpowiedni moment.
- Co mi się tak przyglądasz? – spytała.
- Wspominam.
- Sentymentalista – parsknęła – lepiej zdejmuj ten kitel i
chodźmy na obiad. Jestem głodna, a ty pracujesz jak żółw.
- Właśnie dlatego mam jeszcze wszystkie palce – przeciągnął
się i wstał od biurka.
Komentarze
Prześlij komentarz