Ciemne wieki - odc. 22
Wersja poprawiona i uzupełniona
Od Malborka do kryjówki Lukasa nie było
daleko, ale nie oznaczało to, że będzie łatwo. Żeby się do niego dostać trzeba
było przebyć przepastną knieję, przez którą nie prowadziły żadne drogi. Potem
przez wypalone pola, gdzie w każdej chwili można było się zakopać bo sam
silnik, a na końcu czekał jeszcze jeden las. Młody i zasadzony ręką człowieka.
Ponoć zrobił to ojciec Lukasa razem z jego wujem, ale kiedy to było? Nigdy o to
nie pytałam.
Żeby dotrzeć do wynalazcy trzeba było posiadać mapę z punktami
orientacyjnymi. Inaczej miałoby się nawet problem z wyjechaniem z kniei.
Podałam mapę Marii i zrobiłam z niej pilota.
- Nie znam się na mapach - powiedziała poważnie.
- Nie szkodzi, ta jest jak dla dzieci - Maria poczuła się urażona.
Westchnęłam - nie obrażaj się, ponieważ bez nauki podstawowej nie ma mowy o
zaawansowanej.
Wytłumaczyłam jej oznaczenia i trasę, kazałam trzy razy powtórzyć
i dopiero wtedy uznałam, że jest gotowa.
W samą porę.
Tymon zapukał w szybę
- Jest szansa, że w ogóle ruszymy?
- Tak - uśmiechnęłam się do niego - już!
- Otwórz okno - poprosił.
- A po co?
- Zrób to - uśmiechnął się tak, że inna by brała nogi za pas.
Opuściłam szybę, a ten wetknął głowę do środka i mocno mnie
pocałował.
- Jedźmy - puknął dłonią w karoserię i poszedł do swojego wozu.
Popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem na Marię, ale kiedy zobaczyłam
jej szeroki uśmiech, otrzeźwiałam.
-Ani mi się waż komentować - warknęłam.
- Przecież nic nie mówię - wróciła spojrzeniem do mapy, ale i tak
głupi uśmiech nie schodził jej z ust.
Postanowiłam go ignorować i skupić się na drodze. Wjechałam w las.
Po godzinie ciszy miałam dość.
- Dobra, mów, co masz mówić - powiedziałam do Marii.
- Ale co niby mam mówić? - udała zdziwienie.
- Wiesz, że nie lubię gierek słownych - stwierdziłam kwaśno.
- Mam mnóstwo pytań, ale nie wiem, od którego zacząć.
- Od pierwszego z brzegu - poradziłam.
- Ebek - wypaliła.
- Co Ebek?
- Co zrobiłaś, że chciał cię zabić?
- Odrzuciłam jego zaloty.
Dziewczyna uderzyła pięścią w otwartą dłoń.
- Wiedziałam.
Zaśmiałam się.
- Co wiedziałaś? Ebek nie potrzebuje żadnego powodu do zabicia.
- Niby tak, ale gdyby nie chodziło o uczucia, to dawno byś o tym
powiedziała Tymonowi.
Już chciałam zaprotestować, ale miała rację.
- A ty byś Markowi powiedziała? - broniłam się.
- Oczywiście. Przecież kto, jak nie on powinien mnie bronić.
Uświadomiłam sobie, jak dalece się różniłyśmy.
- Ja nie potrzebuję obrońcy, jak widzisz sama sobie poradziłam -
powiedziałam bardzo pewna siebie. Na co ona odparła.
- No i co z tego, że sobie poradziłaś. Co to ma do rzeczy?
- Nie rozumiem o co ci chodzi?
- O to, że jak masz ukochanego, to daj mu się wykazać.
- Tymon nie jest...
- Ta ta ta ta- parsknęła - może nie jestem tak obyta ze światem,
jak ty, ale swój rozum mam.
No i weź z nią rozmawiaj. Dlatego umilkłam i przez kolejną godzinę
milczałam.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Krystyna spojrzała na czekającego przy samochodzie Adama i ze
zdziwieniem stwierdziła, że wygląda naprawdę dobrze. Co prawda, on zawsze
chodził elegancko ubrany, no poza jedną wpadką przy pikniku, ale dzisiaj było
coś innego. Niby miał na sobie garnitur, ale on jakoś lepiej na nim leżał, a
może...
- Czemu mi się tak przyglądasz? - zaniepokoił się mężczyzna - coś
nie tak? Gołąb mi narobił na marynarkę? - nerwowo zaczął się oglądać.
Krystyna uśmiechnęła się lekko.
- Wyglądasz wspaniale - zapewniła go.
Mężczyzna wyraźnie się ucieszył i powiedział.
- Dagmara poleciła mi salon, w którym ponoć szyją dobre garnitury.
Myślałem, że mnie na niego nie stać, ale ona tylko się zaśmiała i przypomniała,
że zarabiam więcej niż na Uniwersytecie.
- I miała rację- poparła Dagmarę Krystyna - wyglądasz
rewelacyjnie.
Adam aż się wypiął z dumy, co ją trochę rozśmieszyło, ale nie dała
mu tego poznać.
Pojechali do restauracji znajdującej się w bogatszej części
Warszawy. Zanim weszli do środka Krystyna zgadła.
- Pewnie ją też poleciła ci Dagmara?
- Oczywiście – i nagle stanął, jak wryty.
Krystyna wpadła na niego.
- Co się stało?
- Nie wiedziałem, że oni też tu będą.
Krystyna zerknęła w głąb sali i zobaczyła Dagmarę w towarzystwie
czarnego mężczyzny. Siedzieli przy dwuosobowym stoliku i patrzyli sobie w oczy.
- Myślę, że nas nie zauważą.
- Tak myślisz? - wątpił Adam.
- Jeżeli nasz stolik będzie po drugiej stronie, to na pewno.
I tak się stało.
Adam zapytał jeszcze dla pewności.
- Może powinniśmy się chociaż przywitać?
- Daj spokój. Są tak sobą zajęci, że nic innego ich nie obchodzi.
A poza tym my jesteśmy starsi, więc niech oni do nas pierwsi podejdą.
Wieczór był bardzo udany, a to dlatego, że mogli godzinami
rozmawiać nie tylko o wykopaliskach, ale również dlatego, że zaczęli więcej
mówić o sobie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Wjechaliśmy w przepastną knieję, przez którą nie wiodła żadna
droga, za to pod dostatkiem było krzaków, chaszczy i dołów.
- Ostrzegałam - powiedziałam do Tymona, który klął na czym świat
stoi, a wszystko przez to, że wydawało mu się, że znalazł lepszy prześwit
między drzewami. Wjechał w niego i Hammer wpadł w bagno niemalże po sam silnik.
Mężczyzna warknął coś pod nosem i wziął, a raczej wyrwał mi z rąk linę holowniczą.
Wsiadłam do Łazika i czekałam na sygnał.
Tymon zaczepił hak i machnął ręką w moją stronę. Ruszyłam, ale po
chwili poczułam opór. Samochód Tymona ważył więcej niż mój.
- No dawaj kochany. Pokaż temu mądrali, że jesteśmy lepsi -
przemawiałam czule do Łazika. Udało się, z oporami, ale ruszył. Kiedy było po
wszystkim wysiadłam z wozu i usłyszałam Tymona.
- Muszę sprawdzić czy wszystko działa.
- Ok. - odparł Marek - i tak już się ściemnia i raczej nigdzie już
dzisiaj nie pojedziemy.
Powiedziałam do nich.
- Idę nazbierać drewna na ognisko.
- Po co? - zapytała Maria - przecież będziemy spać w samochodach
pod osłonami?
- Oczywiście kochanie - przytulił ją Marek - ale kiełbasek z
ogniska byś pojadła, prawda?
Nie słuchałam ich dalszej rozmowy tylko zagłębiłam się w las.
Kiełbaski to ja miałam w nosie, chciałam pobyć przez chwilę sama.
Weszłam między drzewa i po chwili straciłam ich z oczu. Usiadłam
pod starą sosną i grzebiąc patykiem w mchu myślałam o tym, co powiedziała mi
Maria.
Że kobieta może być sobie samowystarczalna, ale kiedy pojawia się
mężczyzna, powinna dać mu działać.
Niby to wiedziałam, ale przez cztery lata radziłam sobie na własną
rękę i chyba się do tego przyzwyczaiłam. Nie umiałam zmieniać się tak szybko.
Zaskoczyła mnie ta myśl. Czy naprawdę chciałam się zmieniać? Oddawać pola
mężczyźnie? Stać się słabą kobietką? Co by na to powiedział Tymon?
- Widzę, że zebrałaś całe naręcze drewna - pojawił się, jak na
zawołanie. Śmiał się do mnie.
Wyrzuciłam patyk w krzaki, wstałam i nie wiem czemu, zapytałam.
- Dlaczego ci się podobam?
Mężczyzna uniósł brew i odpowiedział pytaniem.
- Dlaczego pytasz?
- Bo nie jestem zwiewna i zalotna, jak Maria.
Tymon roześmiał się serdecznie i powiedział.
- Właśnie dlatego mi się podobasz, bo nie jesteś Marią.
Milczałam przez chwilę.
- Nie uważasz, że jestem mało kobieca...?- podszedł do mnie i
złapał za ręce.
- Wiem do czego zmierzasz- śmiał się- ale zrozum, że bardzo mi się
podobasz. I w roli rozczochranej cierpiętnicy po postrzale - tym razem ja parsknęłam
śmiechem - i kiedy ubierzesz te swoje spodenki i koszulkę, kiedy jedno
ramiączko wciąż ci się zsuwa, a nawet wtedy, jak się na mnie wkurzasz. A
najbardziej, kiedy trzymasz w ręku te swoje katany - objął mnie w pasie -
zrozum, nie kręcą mnie zwiewne dzierlatki. Tylko czekam aż przestaniesz ze mną
walczyć.
Pocałowaliśmy się.
Było mi dobrze, ale nie byłabym sobą, gdybym nie przypomniała.
- Oddajcie mi moje katany.
- Już? Teraz?- spojrzał na mnie z wyrzutem.
- No może za chwilę- objęłam go mocno za szyję.
Ostatecznie to Marek nazbierał drewna, a Maria przygotowała
kiełbaski. Ale jakoś nie mieli do nas pretensji.
- Opowiesz mi jak było? - Maria spała ze mną w Łaziku, bo ja nie
zamierzałam łamać swoich zasad, a Tymon chyba w końcu zaczął to szanować,
ponieważ w żaden sposób na mnie nie naciskał.
- Nie - odpowiedziałam, ale sama chciałam ją o coś spytać, więc -
no dobra, opowiem.
Maria poruszyła się na materacu i oczyma wyobraźni ujrzałam jej
zaciekawioną twarz. Z otwartymi ustami i szeroko otwartymi oczami. W
rzeczywistości nie mogłam tego zobaczyć, bo raz leżała niżej ode mnie, a dwa,
było bardzo ciemno. Przez korony drzew nie prześwitywało żadne światło. Ani
gwiazd, ani księżyca. Maria bała się tych ciemności i dziwnych odgłosów z lasu,
do tego stopnia, że długo nie mogłam jej przekonać, że nic nam nie grozi i że
osłony nic nie ruszy. Ona dla pewności musiała ją ze wszystkich stron opukać.
- No mów- wyrwała mnie z zamyślenia.
- A o co pytałaś? - drażniłam się z nią.
- Z tobą, to nie można normalnie rozmawiać, nie dziwię się, że Tymon
wciąż się na ciebie wścieka.
Usłyszałam szelest śpiwora. Maria odwróciła się ode mnie i
obraziła.
- Nie umiem rozmawiać o takich sprawach swobodnie, jak ty -
przyznałam.
- Przecież jesteśmy przyjaciółkami. Nie masz się czego wstydzić.
- Mario, ja nie wiem, co to znaczy mieć przyjaciela. Nigdy takiego
nie miałam - ciemność chyba służyła mojej szczerości. Może dlatego, że nie
można było zobaczyć mojej twarzy.
- Masz nas.
- A czy to jest już przyjaźń czy chwilowe spotkanie na drodze
życia?
- To zależy tylko od nas - Maria ziewnęła - opowiesz mi w końcu,
jak było, czy czekasz aż zasnę?
- A co chcesz wiedzieć?
- Wszystko, od początku do końca.
Opowiedziałam jej wszystko. O tym, że Tymon podoba mi się od
pierwszego wejrzenia, o moich wątpliwościach i nadziejach, no i że się z nim
całowałam pod sosną i że było miło. Na koniec o moich zasadach. Maria
skomentowała.
- I bardzo dobrze, niech sobie nie myśli, że łatwo mu pójdzie.
- A ty? - w końcu i ja zadałam swoje pytanie.
- Ja? Tak samo jak ty- ziewnęła.
- Czyli ty z Markiem - dziwiłam się- przecież z nim mieszkasz?
- A co to ma do rzeczy. Mamy osobne łóżka i pokoje.
Uśmiechnęłam się.
- Tak się cieszę, że nie jestem jedyna - wyrwało mi się od serca.
Maria uścisnęła mi dłoń.
- Jak widzisz, mamy więcej ze sobą wspólnego, niż myślałaś.
I zasnęła. Ja też.
Następnego dnia wstałam wypoczęta i było mi tak jakoś lekko na
sercu. Nie wiem, czy to była zasługa Tymona, czy też nocnych zwierzeń. Miałam
dobry humor i chciałam go zachować do końca dnia.
Śniadanie upłynęło nam szybko, ale w miłej atmosferze. Ja nie
warczałam na Tymona, ani on na mnie. Zakochana para natomiast prawie jadła
sobie z dzióbków i nie zwracali na nas uwagi. My tylko zerkaliśmy na siebie i
uśmiechaliśmy. Było to dziwne i... miłe. Tak. Miłe.
W końcu sielanka musiała się skończyć i ruszyliśmy dalej.
Przepastny las był trudnym przeciwnikiem dla naszych dużych i niezgrabnych aut.
Niekiedy musieliśmy wysiadać i dosłownie wyrąbywać sobie drogę.
- Wszystko tu szybko zarasta - mówiłam - przejeżdżałam tędy
jesienią zeszłego roku i było tak samo.
- Jak sobie dałaś radę sama? - pytała Maria.
- Tak samo jak teraz, tylko trwało to dłużej.
Kiedy wyjechaliśmy na w miarę przejezdny teren powiedziałam do
Marii
-Wczoraj rozmawiałyśmy głównie o mnie, więc dzisiaj ty będziesz odpowiadać
na moje pytania.
- Z przyjemnością - ucieszyła się dziewczyna- pytaj.
- Jak wyszło proszenie Marka o twoją rękę. Ojciec wyraził zgodę?
Maria roześmiała się, ale to, co powiedziała wcale nie było śmieszne.
- Coś ty. Mówiłam Markowi, że to nienajlepszy pomysł, ale on się
uparł. Ojciec, jak mnie zobaczył omal nie padł trupem, ale ostatecznie wpuścił
nas do domu. Matka ucieszyła się na mój widok, ale się mną nie nacieszyła,
ponieważ Marek od razu powiedział z czym przybywamy. Ojciec pogonił go ostrą amunicją,
a mnie zamknął w piwnicy.
- I ty się z tego śmiejesz? - zdziwiłam się.
- Teraz już tak, ale wtedy wcale mi nie było do śmiechu. Bałam się,
że ojciec od razu mnie wyda za swojego kolegę.
Zamilkła.
- No i? - poganiałam ją.
- No i po kilku godzinach stało się coś dziwnego - Maria opatrzyła
na mnie uważnie, jakby zastanawiając się, czy może mi wszystko powiedzieć.
- Drzwi otworzył mi uśmiechnięty od ucha do ucha ojciec i
wypuścił. Ale dziwniejsze było to, że
mnie przeprosił za swoje zachowanie. Gdybym tego nie usłyszała na własne uszy,
to bym nie wierzyła. Zaprowadził mnie do swojego gabinetu, gdzie zastałam
Marka! Podpisywał jakieś papiery, a potem zrobił to mój ojciec. Patrzyłam na
nich nic nie rozumiejąc, ale Marek zapewnił mnie, że wszystko jest w porządku i
że ojciec zgodził się na nasz ślub.
Znowu zamilkła, co już zaczynało mnie denerwować, bo zazwyczaj
nawijała, jak katarynka, mało zostawiając miejsca na oddech.
-I co dalej?- ponagliłam ją.
- Interesuje cię moja historia - ucieszyła się Maria.
- Tak, dlatego streszczaj się.
- Dalej było dziwnie. Bo wziął mnie za rękę i wyprowadził z domu.
Mój ojciec nawet pomachał nam na pożegnanie.
- I co dalej?
- Nic wróciliśmy do Warszawy.
Albo nie mówiła mi wszystkiego albo nic nie wiedziała.
- Nie pytałaś Marka czemu ojciec zmienił zdanie?
- Pytałam, a on mi na to, że wszystko mi powie, jak nadejdzie na
to najlepszy czas.
- Rozumiem, że do dzisiaj nic ci nie powiedział.
- No nie - przyznała smutno Maria - ale wiesz, nie naciskam. W
końcu przecież mi powie, prawda?
- Na pewno- a w myślach dodałam- nawet szybciej niż się
spodziewasz.
Wyjechaliśmy z przepastnej kniei na wypalone pola. Jak zwykle nie
wyglądały zachęcająco. Po horyzont nie było widać żadnego drzewa i tak miało
być przez następne 50
kilometrów . Za to mieliśmy pod dostatkiem ruchomych
piasków, wielkich głazów oraz rachitycznej sino buraczkowej trawy.
Poinstruowałam Tymona, jak ma rozpoznawać niepewny grunt i ruszyliśmy dalej.
Chciałam przed zmrokiem dotrzeć do końca tego nieprzyjaznego miejsca. A już na
pewno nie miałam zamiaru spędzać tutaj nocy. Bo nocą wychodziły z podziemi
zmutowane drapieżniki i było bardzo nieprzyjemnie spać w takim otoczeniu.
Wydawało się, że zdążymy przed wieczorem wyjechać z wypalonych
pól, ale tym razem, to ja ugrzęzłam w ruchomych piaskach. Oczywiście stało się
wszystko przez Tymona, któremu znudziła się spokojna jazda za moim Łazikiem,
więc postanowił mnie wyprzedzić. Udało mu się to bez problemu, ale kurz, jaki
za sobą wzniecił, całkiem pozbawił mnie widoczności i przez to wjechałam całym
prawym bokiem w grząski piach.
- Wysiadaj z Łazika - wykrzyknęłam do Marii i od razu pożałowałam
zbyt szybkiego rozkazu, ponieważ dziewczyna otworzyła drzwiczki i już chciała
wyskoczyć na zewnątrz, ale udało mi się ją złapać za rękaw.
- Z mojej strony - wykrzyknęłam i przeskoczyłam na tył wozu. Maria
wygramoliła się na zewnątrz. Ja najpierw wyciągnęłam dwie liny, zakończone
solidnymi hakami. Wyskoczyłam na zewnątrz i od razu zaczepiłam je o
błotniki.
- Ciągniemy - wydałam kolejną dyspozycje. Zaparłyśmy się nogami o
wystające z ziemi głazy i pociągnęłyśmy z całych sił za liny. Łazik ani drgnął.
- Jeszcze raz - wykrzyknęłam, ale i tym razem z marnym skutkiem.
W myślach klęłam jak szewc i zastanawiałam się, gdzie podziali się
nasi mężczyźni. Chyba już powinni zauważyć, że nas nie ma. Zgrzytnęło i Łazik
zaczął się pomału zapadać.
- O nie - wykrzyknęłam i szarpnęłam liną. Nie wyciągnęłam go nawet
na centymetr. Byłam szybka, ale nie silniejsza od normalnej kobiety. No może
trochę, ale nie na tyle, żeby pokonać ruchome piaski.
- Jadą - ucieszyła się Maria.
Marek z Tymonem szybko do nas dołączyli i udało nam się uratować
mój samochód. Usiadłam na kamieniu i głośno sapałam.
- To sobie przyspieszyłeś podróż - parsknęłam.
- Ja? - dziwił się - to ty nas spowolniłaś.
- Ja? To ty wznieciłeś tuman kurzu, przez który wpadłam w piach.
- Trzeba było trzymać odstęp.
- Możecie się nie kłócić? - usłyszałam cichy głos Marii, ale
zignorowałam pytanie.
- Trzeba było jechać za mną.
- Wlokłaś się, jak żółw.
- Bo tu trzeba uważać! - wykrzyknęłam.
- Możecie się uciszyć? - powiedział Marek.
Spojrzeliśmy na nich, Tymon odezwał się pierwszy.
- My się nie kłócimy. Tak wygląda nasza normalna rozmowa -
burknął.
- Nie o to chodzi - powiedział Marek - słyszycie?
Niepokój Marka od razu mnie otrzeźwił. Zaczęłam nasłuchiwać.
Buczało.
- Cholera - powiedziałam - nie uciekniemy.
- Dlaczego? Przecież widać już linie drzew - powiedziała Maria.
- To złudzenie - odparłam - do młodego lasu jest jeszcze około 20 kilometrów . A i
tam to dziadostwo wleci.
- Wiesz, co to tak buczy? - dolna warga ust Marii zaczęła drżeć.
- Bąki. A raczej krwiożercze chrząszcze. Kiedyś się na nie
natknęłam.
- Co robimy? - zapytał Tymon.
- Póki jest widno, jedziemy tak szybko, jak się da. Owady są
wielkie, ale nie powinny zbić szyby. Bardziej obawiam się o resztę tałatajstwa.
Marek patrzył na pobladłą Marię i rzekł.
- Straszyć będziesz później, na razie w nogi.
Wsiedliśmy do wozów i ruszyliśmy.
Wiedziałam, że nie uda się nam schować wśród drzew. Jechaliśmy
maksymalnie 30 km
na godzinę, a wciągu kilkunastu minut miał zapaść mrok. Już nie było widać słońca.
Uruchomiłam krótkofalówkę.
- Tymon. Masz butlę z tlenem?
- Nie.
- Zrównaj się ze mną. Dam wam jedną.
Nie pytał, po co im ona. Po prostu mi zaufał.
Maria podała im sporych rozmiarów pakunek.
- Co mamy z nią zrobić? - zapytał.
- Mam nadzieję, że nie będzie potrzebna, ale jak się zatrzymamy i
osłonimy czerwonym kryształem, to na co najmniej 10 godzin.
- Wiem, że słabo przepuszcza tlen, ale raczej we dwóch się nie
podusimy - odezwał się Marek.
- Widać, że rzadko wychodziłeś z domu - zaśmiał się Tymon -
czerwone kryształy, które działają powyżej 8 godzin, to mordownie, w końcu
będziemy wdychać swoje smrody.
- Nie tylko to będzie problemem - przerwałam im pogawędkę - są tu
takie dranie, które mogą nas opleść siecią i próbować tym sposobem udusić.
Usłyszałam cichy jęk Marii.
- Nie martw się, osłony nie przebiją i mamy tlen.
- A co potem?
Uśmiechnęłam się.
- Potem po prostu przetniemy kokon i pojedziemy. To nocne
zwierzęta, w dzień chowają się po ziemią.
- A inne?
- Co inne?
- Inne zwierzęta.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem. Nie spotkałam.
Maria co raz bardziej się bała. Była blada, jak ściana i
szlochała.
- Mario - chciałam ją uspokoić - to tylko zwierzęta, nic nam nie
zrobią.
- Obiecujesz?
- Tak - pomasowałam ją po ramieniu.
Tymczasem dogoniły nas chrząszcze. Były wielkie, jak dłoń i było
ich całe mnóstwo. Nie atakowały, jedynie zasłaniały widok i uderzały w szybę.
Maria po każdym stuknięciu podskakiwała z piskiem.
W krótkofalówce odezwał się Tymon.
- Niewiele widać.
- Jeszcze kawałek.
- Dobrze, ale jak wpadniesz w piach, to ja cię nie ratuję.
- Dobrze. Zatrzymajmy się.
- Ustawmy się drzwi w drzwi. Może uda się być pod jedną osłoną-
zaproponował Marek.
- O nie. Ja waszych smrodów wąchać nie zamierzam - powiedziałam ze
śmiechem.
- Ona ma rację. Lepiej być osobno, więcej tlenu.
Ale i tak stanęliśmy blisko siebie.
Uruchomiliśmy osłony. Kilka żuków zostało uwięzionych z nami, ale
szybko je zlikwidowałam. Nastała względna cisza.
Zaczęłam szykować się do snu, a Maria przyciskała nos do szyby i
wpatrywała się w ciemność.
- Kładź się spać - powiedziałam do niej spokojnie, dzięki temu
zużyjemy mniej tlenu.
- Boję się - dygotała - chcę do Marka.
Podałam jej krótkofalówkę.
- Pogadaj z nim - położyłam się i nakryłam kołdrą. Zamknęłam oczy
i usypiałam, słuchając cichej rozmowy. Do tego, po głowie tłukły mi się dziwne
myśli typu: Czemu ja się nie boję? Czemu nie mam pragnienia, żeby Tymon mnie
pocieszył? W sumie mogłam udawać, ale po co? A może by tak z nim po prostu
porozmawiać?
Zasnęłam.
Nie wiem ile czasu minęło, ale Maria obudziła mnie krzykiem.
Usiadłam na łóżku i zastanawiałam się, czy przypadkiem nie dostałam ataku
serca.
- Czego się drzesz - warknęłam.
- Coś się dzieje na zewnątrz - szczękała zębami Maria.
- Pewnie pająk na nas wlazł i plecie sieć. Śpij.
Maria zemdlała.
- Masz ci los - przez chwilę zastanawiałam się, czy jej tak nie
zostawić, ale w końcu ją docuciłam.
- Śpij - gładziłam ją po plecach i chyba to pomogło, bo usłyszałam
jej miarowy oddech.
Spojrzałam na zegarek. Była 2:25. Dobrze, do świtu było niedaleko.
Może pająk nie zdąży upleść całej sieci i nie odetnie tlenu.
Wyjrzałam przez okno, w ciemności coś tam majaczyło.
- A niech sobie robi co chce, machnęłam ręką - i wróciłam do łóżka.
Zaskrzeczała krótkofalówka.
- Tak? - zapytałam sennie.
- Wszystko u was w porządku? - zapytał Tymon.
- Tak - ziewnęłam - ale dziękuję za troskę.
- To Marek się martwi.
- No to jutro jemu podziękuje za troskę.
- Jak to jemu? A ja to co?
- Ty się nie martwisz.
- Martwię się. Po co bym się inaczej odzywał w środku nocy?
- Mam cię - ucieszyłam się.
- Żebyś wiedziała, jak bardzo mnie masz - powiedział cicho, ale ja
już zasnęłam. Z uśmiechem na ustach.
Na 20 minut przed dezaktywacją osłony, odezwał się alarm.
Przetarłam oczy i spojrzałam w ciemność. W ustach miałam sucho, a
oczy zropiałe, jakbym miała zapalenie spojówek.
Obok mnie Maria oddychała ciężko.
- Nie panikuj- wychrypiałam do niej - pod ręką masz butlę z
tlenem, włóż maskę i oddychaj swobodnie.
Maria wykonała moje polecenia bez szemrania.
- A ty? - powiedziała przytłumionym przez maskę głosem.
- Dla mnie starczy tego, co jest.
- Która godzina?
- Około 8 00.
- To czemu jest tak ciemno?
- Siedzimy w kokonie. Pajęczak jednak zdążył przed świtem.
- Co zdążył?
- Upleść nad nami sieć.
Maria ponownie wpadła w panikę.
- A jak się stąd wydostaniemy?
- Normalnie. To miękka materia. Przetniemy ją i już.
Osłona znikła, a góra kokonu zaczęła opadać na dach Łazika.
Uruchomiłam silnik i wysunęłam spod podwozia ostrza. Sieć przez
chwilę stawiała opór, ale w końcu wydostałyśmy się na zewnątrz. Pogodny ranek
oślepił nas na chwilę promieniami słońca. Odjechałam kawałek i spojrzałam za
siebie. Drugi kokon z wielkim hukiem rozleciał się na kawałki. Tymon zaparkował
obok mnie. Maria wyskoczyła z wozu i od razu wpadła w ramiona Marka.
Za to ja z Tymonem zaczęłam rzeczową rozmowę.
- Nasze wozy są całe utytłane tym świństwem - Tymon zdrapywał z Hammera
kleistą substancję.
- Lepiej samochody niż my - powiedziałam pogodnie.
- Ile razy cię to spotkało? - zapytał.
- Ze cztery, może pięć. Nie ma co panikować, one tylko oplatają
siecią. Gdybyśmy byli chrząszczami czy małymi zwierzętami, to byśmy mieli
problem. A tak to wystarczyło poczekać i już jesteśmy wolni.
Złapałam go za rękę.
-Chodź, pokażę ci coś -Tymon spojrzał na mnie rozbawiony.
- Wzięłaś mnie za rękę? Czym sobie zasłużyłem?
- Jak chcesz mogę puścić – spojrzałam na niego zadziornie.
Mocniej mnie uścisnął.
Szerokim łukiem ominęliśmy resztki naszego więzienia i poszliśmy
dalej. Teren był pagórkowaty.
- Widzisz te garby?
- Tak.
- To kryjówki tych pająków. Dlatego tak mi zależało, żeby przed
zmrokiem je wyminąć. Nie wiem, czy w dzień nie zdarza się im wyjść na
powierzchnię, a jak sam pewnie zauważyłeś, są olbrzymie.
- Oświetliłem jednego latarką - wzdrygnął się Tymon - był większy
do mojego wozu.
Komentarze
Prześlij komentarz