Dwa rody - odc.3

Andrzej i Kasia Koreccy
Rodzina Koreckich zajmowała trzypokojowy apartament składający się z dwóch sypialni i salonu. Apartament nie był urządzony ze zbytnim przepychem, łóżka wysokie, wygodne z nieskazitelnie białą pościelą, na podłogach dywany o ciepłej barwie. W salonie nowoczesne kanapy i stół. Na ścianach kolorowe, ale nie krzykliwe tapety. Z okien Koreccy mieli widok na morze. Ewa też taki miała, chociaż mieszkała w innej części hotelu, w jednoosobowym sporym pokoju.
- Idę po Ewę, na pewno będzie chciała z nami iść na plażę – powiedziała Kasia do męża.
- Nigdzie nie idziesz – powiedział – nie zapominaj, że sama się do niej wepchnęłaś na wakacje i przy okazji mnie.
- No i co to ma do rzeczy – wzruszyła ramionami, nie wiedząc o co mu chodzi.
- Daj jej odpocząć, nie przyjechała tutaj nas niańczyć ani naszych dzieci.
- Ty i te twoje prywatne terytoria – parsknęła – my mamy inaczej niż twoja rodzina. My lubimy być razem.
- Kaśka! Ona ma 23 lata i wczoraj widziałem, że szła z jakimiś osobami w jej wieku do dyskoteki. Na bank teraz odsypia i nie masz pewności, czy jest sama.
Popatrzyła na niego jak na wariata.
- Ewa?! To porządne dziewcze? Przecież ona jest dziewicą, czeka na tego jedynego. Aż dziwne, że o tym nie wiesz?
Andrzej załamał ręce i tylko westchnął.
- No co wzdychasz, no co? Prawdę mówię.
- Czy ty im też tak o nas opowiadasz?!
Kaśka wyszczerzyła zęby.
- Oczywiście!
- Co?!
Kobieta śmiała się do rozpuku.
- Mówię im jaki jesteś dobry w łóżku i jaki z ciebie ogier.
- Wleję ci – ruszył w jej stronę, a ta ze śmiechem czmychnęła do łazienki.
Z drugiego pokoju wybiegły dzieci.
- Co się dzieje? – pytał Kamilek.
- Cemu się śmiejecie? – dopytywała Ada.
- Bo się kochamy – powiedziała Kaśka i wyszła z łazienki. W oczach miała wesołe ogniki, więc tym całkiem go już rozbroiła. Objął ją jedną ręką, drugą dzieciaki i każdemu dał po całusie. Dzieci i żona piszczały z radości.
- Na bank kiedyś przez was zwariuję – mruknął.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. To była Ewa. Stała w drzwiach w kostiumie kąpielowym, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię i uśmiechała się od ucha do ucha.
- Idziecie na plażę?
- Miałam racje? Miałam – mruknęła Kaśka do męża.

Dominik i Krystian Kryńscy
Niby wszystko było w porządku. Na lotnisku zostali odebrani przez ludzi Hunadyego, dostali pokoje w jednym z najlepszych hoteli i tyle.
- Nie mogę już tak siedzieć – skarżył się Krystian – ile jeszcze będziemy czekać?
- Ile trzeba – mruknął Dominik i sięgnął po pilota od telewizora.
- Kisimy się w tym pokoju już trzy dni, a oni nic. Zero wiadomości, zero jakiegokolwiek ruchu.
- Bądź cierpliwy, pewnie sprawdzają naszą wytrzymałość. Zbyt szybka nasza reakcja i wszelkie negocjacje szlag trafi, więc zamknij się i siedź na dupie.
- Mogę chociaż zejść do baru?
Dominik najpierw chciał go objechać, ale z drugiej strony od kilku godzin słyszał wciąż tę samą śpiewkę.
- Dobra, ale nie wychodź poza hotel. Gdyby się odezwali, nie mam zamiaru cię szukać.
Krystianowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zanim wyszedł spytał się starszego brata.
- Idziesz ze mną?
- Zapomnij, nie mogę już na ciebie patrzeć.
- I vice versa – burknął Krystian i wyszedł.
Dominik odetchnął i zagapił się w telewizję. On był cierpliwy, mógł jeszcze kilka dni poczekać, zwłaszcza, że nie oni płacili za hotel.

Oskar Lipski
Wsiadł do samochodu i od razu wyjął chusteczkę higieniczną żeby przetrzeć sobie pot z czoła. Całą czynność obserwowali we wstecznym lusterku Żniwiarz i Majster, po czym komunikowali się ze sobą za pomocą min i grymasów. Oskar nie zwracał na nich uwagi, zbyt zaabsorbowany przychodzeniem do siebie po spotkaniu z drugim bossem. Jego ojciec przy tym zimnym typie był oazą dobroci i niemalże siostrą miłosierdzia. Żniwiarz opisał mu go jako zimną rybę bez uczuć, ale dla niego nawet zimna ryba była cieplejsza. Ależ musiał się nagimnastykować żeby nie popełnić żadnego błędu. A facet tylko na to czekał żeby go złapać i wyrzucić za drzwi. Imię jego ojca w ogóle nie robiło na nim wrażenia, Oskar miał wręcz przekonanie, że nawet o nim nie słyszał. Co było nieprawdą, bo Waldek był bardzo dobrze znany, ale uważany przez niektórych za średniego zawodnika. Co było mylne, ale jego ojciec chciał sprawiać takie wrażenie. Oskar podczas spotkania z tym bossem doznał olśnienia, zrozumiał czemu ojciec wciąż go nie dopuszczał do pewnych spraw. Był jeszcze za cienki. Ale skoro ostatecznie  dostał od tego typa pozwolenie na poszukiwania w Śródmieściu, to znaczy, że radził sobie coraz lepiej.
Nie mniej jednak chłopak nabrał trochę pokory dla silniejszych od siebie. Niestety nadal będzie wywyższał się w stosunku do podwładnych. Nadal będzie traktował ich z góry. Oprócz tych dwóch z przodu, ojciec bardzo ich szanował i cenił. Poza tym Oskar nie miał pewności, czy na pewno nie urwali by mu głowy i nie zakopali w lesie gdyby zaszedł im za skórę.
- Na dzisiaj wystarczy – powiedział do nich szorstko – teraz trzeba wysłać ludzi na zwiady. 

Robert i Waldek
Robert po wyjściu Oskara przez chwilę siedział nieruchomo i zastanawiał się czy nie wysłać za nim swoich ludzi, żeby nauczyli gnoja szacunku. Słysząc, że syn Waldka Lipskiego chce się z nim spotkać zgodził się na to natychmiast, ale teraz zaczynał tego żałować. Szczyl przyszedł jak do siebie, zaczął mu rozkazywać i stawiać żądania. Oczywiście, że Robert bardzo szybko go ustawił do pionu, ale miał jakiś niedosyt.
W końcu wykręcił numer.
- Tak? – usłyszał pospieszne sapnięcie.
- Panie Waldemarze tu Robert Kryński…
- Co? Miał pan spotkanie z moim synem?
- Skąd pan wie, że dzwonię w tej sprawie?
- Gołębie mi powiedziały.
- To nie czas na żarty panie Lipski – wysyczał Robert.
- Ja nie żartuję, ja się cieszę, że mój syn żyje.
- To nie jest takie pewne.
- To po co by pan dzwonił.
Robert na chwilę zamilkł.
- Spuścił mu pan łomot? – dopytywał Waldek.
- Nie – warknął Robert – chociaż czuję, że powinienem.
- To trzeba było to zrobić.
Drugi mężczyzna był zaskoczony.
- Chciał pan żebym  go poturbował?
- Szczerze mówiąc to nie – zaśmiał się Waldek – ale chłopak potrzebuje otrzeźwienia.
Robert się wściekł.
- Celowo pan go do mnie wysłał!
- Spokojnie panie Kryński, spokojnie. Oczywiście, że nie celowo. Szukam zdrajcy, a Oskar miał prosić o pozwolenie kogo się da. Nie wiedziałem, że zacznie od pana. Chociaż dał pan mu zgodę?
- Dałem – powiedział z niechęcią w głosie – ale tylko przez to, że ostatnio pan wpuścił mnie do siebie. Ale jeżeli pański syn ma przeżyć, trzeba go utemperować.
- Dobrze, panie Robercie, uświadomię mu co zrobił i przyjedzie pana przeprosić.
- Nie musi, ale ostrzegam, jeszcze raz odezwie się do mnie nie tak, jak powinien, a oberwie.
- Nie ma sprawy, tylko niech go pan nie zabija.
- Ok. do widzenia – rozłączyli się.
 

Justyna i Ewa
Justyna postawiła na swoim i została w hotelu, a jej obrażone koleżanki pojechały na kolejną fakultatywną wycieczkę, których ona miała po dziurki w nosie. Teraz leżała na leżaku nieopodal basenu i usiłowała się relaksować. Niestety wyrzuty sumienia związane z poranną kłótnią powodowały, że zamiast odpoczywać biła się z myślami.
- Słucham? – usłyszała kobiecy głos. Uniosła powieki i spojrzała w stronę dziewczyny leżącej nieopodal niej. Patrzyła na nią z oburzeniem.
- Nic nie mówiłam – powiedziała Justyna.
Ewa uniosła brwi.
- Nie? A wydawało mi się, że powiedziała pani do mnie, wstrętna dziewucha.
Justyna zaczerwieniła się lekko.
- To było – wstrętne dziewuchy i nie było do pani.
Kiedy Ewa usłyszała to wytłumaczenie momentalnie się rozpogodziła i wyciągnęła rękę.
- Mam na imię Ewa i przyleciałam z Warszawy.
Justyna niepewnie podała jej swoją i bąknęła.
- Justyna, też z Warszawy.
- No to świetnie, normalnie ziomalka.
Justyna była zaskoczona, jak można było używać tak prostackiego języka, ale dobre wychowanie nie pozwoliło jej na głośny komentarz.
- Tak – zamilkła i pomyślała, że teraz będzie musiała znosić jakąś irytującą Warszawiankę, która z pewnością będzie się chciała z nią bratać.
Ewa obserwowała ją przez chwilę, po czym się odezwała.
- Widzę, że nie wypoczywasz tylko się spinasz, ja też cię wkurzam i pewnie cały świat razem wzięty, a nie masz jeszcze 30 –stki. Szkoda życia na zły humor – po czym zanim Justyna zareagowała, wstała i odeszła. Justyna zobaczyła, że obskakuje ją dwoje małych dzieci, z którymi po chwili zaczyna się droczyć i śmiać.  Poczuła ukłucie zazdrości przy sercu.
A potem się wkurzyła – Jak ta obca baba śmiała jej mówić takie rzeczy. Przecież nawet jej nie zna.
Ale po kilkunastu minutach kłótni z nią w myślach przyznała jej rację, cała była spięta i niezadowolona. Ale nie sądziła, że cokolwiek jest ją jeszcze w stanie ucieszyć.

Daniel
Stał nad młodym facetem, który leżał rozpłaszczony na trawie. Z wargi płynęła mu krew, a jego blond kręcone włosy stały na wszystkie strony. Daniel  pytał niezwykle uprzejmym tonem.
- To jak będzie z Anitą i dzieckiem?
- Ono nie jest moje – upierał się pobity, za co dostał kolejnego kopniaka w żebra. Jęknął.
- Jest twoje i dobrze o tym wiesz – Daniel nadal był bardzo grzeczny i to chyba najbardziej przerażało Karola. Bo lanie, to lanie, ale ten wariat stojący nad nim w ogóle nie okazywał złości.
- Dobrze, pojadę do niej i pogadam, ale nie mam zamiaru się z nią chajtać.
Daniel odszedł od leżącego na dwa kroki i powiedział.
- Pamiętaj, że jak spróbujesz czegoś głupiego znajdę cię. A Anita jeszcze dzisiaj ma mi przekazać radosne wieści. Nie znoszę, kiedy moje koleżanki są nieszczęśliwe.
- Dobra, dobra, ale już mnie zostaw.

 Zocha i Waldek
Korzystali z chwilowego braku dzieci w domu i cieszyli się sobą. Zocha zrobiła dobrą kolację Waldek przyniósł ze sobą dobre wino i w tak romantycznym nastroju spędzali sobie wieczór. W pewnym momencie Zocha powiedziała.
- Był u mnie Igor.
- Jaki Igor?
- Ten z którym kręciłam zanim ty pojawiłeś się w moim życiu.
- To on jeszcze żyje? – Zocha najpierw się zdziwiła, a potem spytała zimno.
- Czy ty próbowałeś go zabić?
Waldek parsknął.
- Szkoda by mi było nabojów.
- Waldek!
Spojrzał żonie w oczy i powiedział poważnie.
- Nie usiłowałem go zabić – po czym dodał – tylko koleś ewidentnie nie umiał ocenić swoich sił. Dlatego dziwię się, że jeszcze żyje.
- Dlaczego?
- Niech zgadnę. Miał mnóstwo kobiet, ale ostatecznie się nie ustatkował. Pewnie nie raz był czyimś kochankiem i pewnie nie raz wpadał przez to w kłopoty.
- Nooo, masz rację – powiedziała.
- No i co chciał? – wrócił do tematu Waldek.
- Ożenić się ze mną – Zocha z przyjemnością obserwowała emocje rysujące się na twarzy męża. Najpierw był zaskoczony, potem się wkurzył, a na koniec roześmiał w głos.
- Samobójca – śmiał się – przecież ja go zabiję!
- Sam mówiłeś, że nie warto.
- Ale zmieniłem zdanie – Waldek poderwał się od stołu i spojrzał rozpalonym wzrokiem na żonę.
- Co mu powiedziałaś?
- A jak myślisz?
- Co mu powiedziałaś?! – zbliżył się do niej.
Zocha wstała i objęła go za szyję.
- A jak myślisz?
- Nie drocz się ze mną! – złościł się.
- Bo co?
- Bo co? Bo co?!
- Zbijesz mnie? – Zocha miała wesołe ogniki w oczach.
Objął ją mocno i przycisnął do siebie.
- Zleję cię na kwaśne jabłko – pocałowali się.
I już ten wieczór zaczął się rozwijać w dobrym kierunku, kiedy trzasnęły drzwi wejściowe i usłyszeli Daniela, którego miało dzisiaj nie być.
- Mamo jesteś?
- Szybko – syknął Waldek – do sypialni.
- Ale kochanie, syn mnie woła.
- Nie denerwuj mnie!
Zocha zachichotała. Po czym oboje cicho czmychnęli Danielowi sprzed nosa.
Daniel wszedł do jadalni, zobaczył świece oraz niedokończoną kolację i mruknął do siebie zawstydzony.
- To takie buty.
Po czym szybko ewakuował się z domu.

Małgorzata i Robert
Wyrzucała sobie, że niepotrzebnie weszła do pokoju córki i zerknęła na jej pamiętnik. Leżał na środku biurka, a obok niego równiutko ułożony długopis. Może normalnie nie zwróciłaby na to uwagi, ale zeszyt był zatytułowany „Pamiętnik”, więc się przy nim zatrzymała. Długo się wahała czy do niego zajrzeć czy nie. Ostatecznie zrezygnowała, słusznie myśląc, że to by było naruszenie prywatności jej dorosłego dziecka.
Ale teraz leżała w łóżku i przewracała się z boku na bok nie mogąc przestać myśleć, że może źle zrobiła, może powinna przeczytać chociaż mały fragment.
- Co się dzieje? – spytał się Robert.
- Nie śpisz?
- Trudno jest zasnąć, jak co minutę przewracasz się z boku na bok.
Małgorzata zastanowiła się, czy powinna mówić o swoich obawach mężowi, bo przecież nic się takiego nie działo. Ale…
- Mam wrażenie, że z Justyną dzieje się coś niedobrego – powiedziała.
- Dlaczego tak sądzisz? – spytał Robert i wiedziała, że oczekuje konkretnej i rzeczowej odpowiedzi. A ona miała tylko kobiecą intuicję.
- Jest smutna i obojętna.
- Nigdy nie tryskała humorem.
- Wiem, ale teraz chyba bardziej.
- Przesadzasz – spodziewała się takiej odpowiedzi – po prostu była zmęczona. Ale zobaczysz, że po Grecji wróci wypoczęta i bardziej pogodna.
- Ona nie chciała jechać.
- Mówiła ci?
- Nie, ale tak czuję.
Robert parsknął.
- Ty i te twoje przeczucia.
Małgorzata nie odpowiedziała, tylko ponownie poczuła, że to ich wina.
- Robert ona jest kobietą.
- No i?
- I nie jest tak twarda jak ty i chłopcy.
- Ty też jesteś kobietą i dajesz radę.
Zirytowała się.
- Wiedziałam, że nie ma sensu z tobą na ten temat rozmawiać – odkryła się i wstała z łóżka. Zaczęła krążyć po pokoju – a ja wiem, że ona jest nieszczęśliwa. Nie mówi tego, ale ja to wiem, czuje, jako matka. Gdzieś popełniliśmy błąd.
- Zaraz, zaraz – Robert usiadł – insynuujesz, że źle ją wychowaliśmy?
- Insynuuję, że popełniliśmy błąd, że byliśmy dla niej zbyt oschli. Robert to jest dziewczyna! Sam wiesz, że ja sama lubię się do ciebie przytulać, całować cię, czy po prostu siedzieć z tobą i czuć się dobrze. A ona??? Nie ma nawet chłopaka.
- Nie będę przytulał dorosłej dziewczyny – Robert zgrzytnął zębami.
- No pewnie, że nie, ale my jej nigdy zbytnio nie przytulaliśmy.
Mężczyzna zirytował się.
- Daj spokój, ma wszystko czego dusza zapragnie, ma nas, ma braci, czemu miałaby być nieszczęśliwa! Mówię ci, że była zmęczona, to wszystko.
Małgorzata usiadła na łóżku tyłem do męża. Ten pogłaskał ją dłonią po łopatce.
- Wszystko jest w porządku, jest taka, jak zawsze. A że czasami nie chce się jej z nami rozmawiać, jej prawo, jest dorosła.
Kobieta przytuliła się do męża.
- Może masz rację, może ja sobie to wszystko wyolbrzymiłam?
- Z pewnością, a teraz śpij i przestań się tak martwić.


Oskar i Waldek.
Oskar pojawił się w biurze ojca z samego rana, ale jego jeszcze nie było.
Pani Krysia poczęstowała go herbatą i powiedziała konspiracyjnym szeptem.
- Ojciec nie jest z pana zadowolony.
Pani Krysia była jedyną osobą, którą Oskar szanował i nie był w stosunku do niej arogancki. Spróbował tego tylko raz, jak miał 17 lat, dostał od niej w ucho, a kiedy poskarżył się ojcu, ten mu poprawił. Dlatego teraz zamiast parsknąć z pogardą, spytał.
- A czemu? Przez Łysego? Że go nie mogę znaleźć?
- Nie kochaniutki, przez to, że po spotkaniu z Robertem Kryńskim, twój ojciec odebrał od niego telefon.
Ale zanim Oskar dowiedział się czegoś więcej, Waldek wszedł do sekretariatu.
- O! Widzę, że jednak żyjesz? – zdziwił się widząc syna całego i zdrowego.
- A co?
- A nic, Kryński chce ci sprawić łomot – Waldek otworzył drzwi od gabinetu i zanim wszedł dokończył – a ja mu na to pozwoliłem.
- Jak to?! – Oskar poderwał się i poszedł za ojcem.
- Jesteś kretynem! – krzyknął Waldek – kto ci daje prawo do wywyższania się?! Kto?! Czy ja ciebie tego uczyłem?!
- Ale przecież załatwiłem możliwość poszukania Łysego w Śródmieściu? – Oskar był zaskoczony awanturą. Bo spodziewał się raczej pochwały.
- Żyjesz tylko dlatego, że Robert Kryński jeszcze mnie szanuje!
I opowiedział synowi o telefonie szefa Śródmieścia, na koniec opowieści powiedział.
- A teraz weźmiesz dupę w troki, pojedziesz tam jeszcze raz, przeprosisz i w razie czego dasz się obić, a potem zaproponujesz swoje usługi w zamian za życie. Nie wiem czego on będzie chciał, ale się zgodzisz, choćby ci kazał pucować sobie buty przez rok, będziesz to robił.
- Ale…!
Waldek podszedł do wyższego od siebie syna i złapał go za kołnierz.
- Czy jeszcze czegoś nie rozumiesz?!
Oskar milczał. Ojciec odsunął się od niego i już spokojniej powiedział.
- Jedź teraz i załatw to.
- Dobrze tato – Oskar wyszedł, a Waldek po raz kolejny stwierdził, że to Ewie należy się następstwo.


Dominik i Krystian
Po tygodniu zostali zaproszeni na spotkanie z panem Hunadym. Kiedy szli krętym korytarzem w podziemiach, jakiejś kamienicy, Dominik upomniał Krystiana.
- Tylko żebyś się nie wygłupił.
- Skończ tę śpiewkę, wiem co robić.
- Jesteś popędliwy.
- A ty zrzędliwy.
Dominik tylko westchnął. Okazało się, że przebywanie z młodszym bratem na tak małej przestrzeni przez dłuższy czas bardzo nadszarpnęło jego nerwy. Ale być może dzisiaj zakończy się ten horror i będzie mógł odetchnąć.
W końcu dotarli do dużych dwuskrzydłowych drzwi, które skrywały za sobą spory pokój wyściełany od podłogi po sufit dywanami. Na podłodze leżała cała sterta poduszek, na którym na wpół siedziało, na wpół leżało kilkoro ludzi.
Wyglądali, jak wyjęci z Baśni tysiąca i jednej nocy, ale po przyjrzeniu się im można było stwierdzić, że nie byli Turkami, ani Arabami.
- Zapraszam – odezwał się po polsku mężczyzna siedzący pośrodku tej całej zgrai. Był średniego wzrostu i wagi. Miał czarne oczy i długie wąsy swobodnie opadające mu wzdłuż policzków. Nie mógł mieć nawet czterdziestu lat, ale przedpotopowa fryzura i te wąsy dodawały mu wieku. Krystian z trudem powstrzymał się od parsknięcia. „Co to za maskarada” – pomyślał.
Bracia Kryńscy usiedli na poduszkach i od razu poczuli się bardzo nie na miejscu. Po pierwsze, cały wystrój wyprowadzał ich z równowagi i mieli wrażenie, że cofnęli się do XIX wieku, a po drugie górowali nad resztą wzrostem, co było widoczne nawet kiedy siedzieli.
- Wasz ojciec musi być bardzo pewny, skoro przysłał was obu – powiedział już po rosyjsku.
- Tym chciał okazać swój szacunek – odezwał się  w tym samym języku Dominik.
- W takim razie, gdzie siostra?
Bracia popatrzyli na siebie zaskoczeni.
- Ona nie zajmuje się interesami ojca – odezwał się Krystian.
- Ale gdyby tu była, to szacunek byłby jeszcze większy.
Krystian chciał coś powiedzieć, ale Dominik  go ubiegł.
- Gdybyśmy o tym wiedzieli, na pewno byśmy ją przywieźli, ale jeżeli uda nam się dogadać w tak okrojonym składzie, to może będzie jeszcze pan miał okazję ją poznać.
Hunady roześmiał się i powiedział.
- Dobra odpowiedź – po czym pstryknął palcami – napijmy się i zjedzmy coś. W końcu Polak – Węgier to dwa bratanki, do wypitki i do wybitki.
Do sali wniesiono niskie stoły, a na nich obsługa postawiła ogromną ilość jedzenia wszelkiej maści, od sałat, przez gulasze do ryb. Do tego podano dobrą wódkę.
- Jestem Mohar i jestem tutaj tak jak i wy w imieniu ojca, który nie mógł się pojawić. Ale ojciec zgadza się na naszą współpracę i jutro dogadamy co trzeba, a teraz – wzniósł kieliszek – na zdrowie.
Wtedy bracia odetchnęli i przyłączyli się do zabawy.

Justyna
Wkurzała się na samą siebie za to, że wciąż obserwowała Ewę z Warszawy. Dziewczyna przez cały dzień dokazywała z dziećmi i z jakąś parą w basenie. Cały czas śmiali się, pluskali i dobrze bawili. Kiedy siedzieli na leżakach, mężczyzna z towarzystwa donosił im drinki, dzięki czemu Ewa miała jeszcze lepszy humor. A ona siedziała, jak ten kloc na leżaku i zazdrościła tym ludziom. Potem znienawidziła Ewę za to, że podeszło do niej dwóch przystojniaków, a ona promieniała radością i seksapilem.
Życie było niesprawiedliwe, jedni mieli wszystko, a drudzy, czyli ona miała cztery koleżanki, za którymi wcale nie przepadała i tyle.
Chciałaby choć na jeden dzień mieć jak ta Ewa i jej znajomi.
- O, tu jesteś – usłyszała zirytowany głos Doroty – pewnie cały dzień się wałkonisz.
- Nie to co my – dodała Natalia – zwiedzamy, poszerzamy wiedzę.
Justyna spojrzała na nie i powiedziała.
- Dobrze się bawiłyście?
- No, tak – Dorota była zaskoczona, że Justyna nie dała się wciągnąć w kłótnię.
- I ja też, a chyba o to w końcu nam chodziło, żeby każda z nas się dobrze bawiła.
- Jesteś dziwna – burknęła Natalia – chodź Dorota, nic tu po nas – koleżanka spojrzała na Justynę i dodała – jakby co, to idziemy do baru na plaży, ale pamiętaj, że Oliwia i Monika nadal są na ciebie wściekłe.
Justyna wstała z leżaka.
- Już idę, już idę – powiedziała potulnie – przepraszam, jutro z wami na pewno pojadę.
Te słowa ułagodziły nieco gniew koleżanek.
Kaśka i Andrzej Koreccy
Ewa zaproponowała im, że wieczorem popilnuje dzieciaków, żeby i oni mogli sobie gdzieś wyskoczyć i się pobawić.
- Mam mały wyrzut sumienia, że zgodziłam się żeby Ewa została z dzieciakami – powiedziała Kaśka do męża w tańcu podczas hotelowej dyskoteki.
- Czemu teraz ci to przyszło do głowy?
- Bo są tutaj ci przystojni chłopcy, to ona powinna się tutaj bawić.
Andrzej zaśmiał się.
- A ja myślę, że to był jej wybór i ja mam zamiar go wykorzystać na dobrą zabawę z żoną.
- A gdzie ta żona? – Kaśka udała że się rozgląda.
- Dowcipnisia – Andrzej ugryzł ją lekko w ucho.
Kaśka pisnęła z radości.
Po chwili spokojnego kołysania się w rytm salsy Kaśka spojrzała na męża z figlem w oku i powiedziała.
- A może byśmy poszli w miasto? W końcu mamy całą noc.

Daniel i Waldek
Pan Waldek spotkał syna w kuchni, kiedy ten robił sobie śniadanie.
- Niemożliwe mój syn jest w domu i to z rana – żartował.
- Cześć tato – przywitał się Daniel – zrobić ci grzanki?
- Zrób i kawę – ojciec usadowił się za stołem i czekał, aż syn go obsłuży.
Po kilku minutach obaj jedli śniadanie.
- Wiesz, że nie pamiętam żebyśmy siedzieli sami przy kuchennym stole? – ojciec odezwał się pierwszy.
- Ja też.
- Trochę to dziwne, zwłaszcza, że zazwyczaj uciekasz przed obowiązkami, więc trudno jest mi ciebie złapać.
- Nie będę się wypierał – Daniel uśmiechał się od ucha do ucha.
Waldek nie umiał się na niego złościć ani gniewać, więc też się uśmiechnął i zaczął jeść grzanki.
- Wiesz tato? – Daniel zagaił – całkiem fajnie jest z tobą jeść śniadanie.
- Tak?
- Nooo. Nie mówisz o pracy, nie ganiasz mnie. Tylko sobie siedzimy i jemy.
Waldek roześmiał się serdecznie.
- Niestety synu, radość twa jest przedwczesna.
- Co mam zrobić? - spytał zrezygnowanym tonem syn.
- Znaleźć Łysego. Oskar nie daje rady, więc ty mi zostajesz.
- Rozumiem, że mam go znaleźć, potem tobie o tym powiedzieć, a potem zrobimy tak, że to niby Oskar na to sam wpadł, tak?
- Niestety – mruknął Waldek- tylko się pośpiesz.
- A mogę zjeść śniadanie?
- Co ja mam za dzieci – Waldek westchnął i potarmosił syna po włosach.

Dominik i Krystian
Kiedy stanęli przed budynkiem lotniska na Okęciu obaj mężczyźni spojrzeli na siebie i pokręcili głowami. Obaj byli zmizerowani, niewyspani i ubrani byle jak.
- To cud, że żyjemy – powiedział Krystian.
- Masz rację, w życiu jeszcze tyle nie wypiłem.
- Nie pamiętam, jak wchodziłem do samolotu – przyznał się Krystian – nadal jestem pijany.
- Ja pamiętam, a ty trzymałeś się całkiem dobrze. Nikt się nie zorientował, że jesteś nie wczorajszy, a dzisiejszy.
Podjechały dwie taksówki. Bracia podali sobie ręce. Na koniec Krystian powiedział.
- Cieszę się, że spędziliśmy trochę czasu razem.
Dominik kiwnął tylko głową, ale nie odpowiedział. On nawet będąc wstawionym trzymał uczucia na wodzy. Zamiast tego powiedział.
- Jadę do mieszkania, przebiorę się i udam się do ojca. Może też byś przyjechał?
- Zapomnij, idę spać – Krystian wsiadł do pierwszej taksówki i odjechał.

Oskar
Z wielką ulgą wyszedł od Roberta Kryńskiego. Nagimnastykował się i kłaniał w pas byle by tylko facet nie nakazał wziąć go w obroty, ale największą ulgę odczuł, jak mężczyzna nie kazał mu niczego odpracowywać tylko się wynosić i skrócił ich czas na poszukiwania do 24h.
Chłopak nie był do końca zadowolony, ale posłusznie się na to zgodził. Potem czym prędzej wysłał ludzi na poszukiwania. Nie znaleźli Łysego, więc Oskar musiał udać się do kolejnego warszawskiego bossa, ale tym razem wiedział już, jak ma rozmawiać i co zrobić żeby nie ściągać na siebie gniewu tych ważnych ludzi, a przede wszystkim ojca.
- Uczy się – stwierdził Żniwiarz.
- Eeee tam – wątpił Majster – gówno się uczy. Pewnie już sobie w główce układa plan zemsty za zniewagi, których doświadcza.
- Twój brak wiary w ludzi zawsze mnie przerażał.
-  Ludzie to gnojki.

Robert i Dominik
Ojciec przyjął syna w swojej siedzibie w dużymi i nowoczesnym biurowcu w centrum Warszawy. Spojrzał na Dominika i mimo, że ten się wykąpał i przebrał, nadal wyglądał na wczorajszego.
- Węgrzy! – skwitował ojciec i pozwolił synowi usiąść.
- Trzy dni spędziliśmy w podziemiach jakiejś zapyziałej kamienicy i niczego nam nie brakowało.
- Spotkaliście Hunadyego?
- Ostatniego dnia, kiedy przyklepywaliśmy porozumienie. Wcześniej rozmawialiśmy z jego synem Moharem.
- Wszystko ustaliliście?
- Wszystko i wszystko pozytywnie. Mohar ma przyjechać w połowie września na kontrolę i dalsze rozmowy.
- Zajmiesz się nim – ale widząc niepewną minę syna zapytał – coś jest nie tak?
- Myślę, że Krystian lepiej sobie poradzi, już się zaprzyjaźnili.
- Rozumiem. A teraz podaj mi szczegóły.

Ewa i Kaśka
Obie siostry wybrały się na hotelową plażę nad morzem. Andrzej zabrał Adę i Kamilka na wyjazd fakultatywny dla dzieci, więc miały dla siebie cały dzień.
Rozłożyły ręczniki na leżakach, poszły po drinki, a potem położyły się i odpoczywały rozmawiając.
- Dzięki siostra, że dałaś nam wolny wieczór, a raczej noc.
Ewa zaśmiała się.
- Ile razy będziesz mi jeszcze dziękować?
- Siostra, dzięki tobie znowu zakochałam się w moim mężu.
- Coś takiego? A co takiego zrobił?
Kaśka zachichotała.
- Najpierw zrobiliśmy kurs po dyskotekach, a potem około 2 00 w nocy Andrzej zaciągnął mnie w ciemności nocy i zrobił mi dobrze. A jak wiesz, on ma raczej marną wyobraźnię i jest prawniczym sztywniakiem, więc skoro zdobył się na takie szaleństwo, to musi mnie kochać. Bo ja jego non stop i nieprzerwanie od wielu lat.
- Fajnie ci – westchnęła Ewa.
- Odezwała się ta, co ma dwóch adoratorów i to z takimi klatami, że aż mi dech zapiera.
- Daj spokój, nie interesują mnie wakacyjne romanse, wiesz ile oni mogą mieć w sobie chorób.
- Ewa, ty chyba będziesz swojego faceta przed każdym seksem dezynfekować – śmiała się Kaśka.
- Idiotka – naburmuszyła się Ewa – chodzi o to, że to są kolesie, którzy wyrywają panny tylko na seks. A ja, jak wiesz jestem romantyczką i chce tylko tego jednego, jedynego.
- Na białym koniu.
- Porsche też może być, nie pogardzę.
- Skromnisia.
- Wiesz, jak jest. Ty też zakochałaś się tylko w Andrzeju.
- Masz rację, ale byłam od ciebie młodsza, tymczasem ty wciąż czekasz i czekasz i nic.
- Nie moja wina, że oglądają się za mną tylko ci, którzy chcą się zabawić.
- Ale idziesz dzisiaj z nimi do dyskoteki – śmiała się Kaśka.
- No przecież nie odmówię sobie dobrej zabawy, nie?
Kaśka spoważniała.
- Tylko uważaj na siebie.
- Nie truj, jak matka – parsknęła Ewa.

Krystian
Podjechał swoim sportowym wozem pod klub i ostentacyjnie zatrzymał się przy wejściu. Tam kłębił się tłum ludzi pragnący przejść przez selekcje i dostać się do środka. Pewnie gdyby klub jej nie miał, to by pies z kulawą nogą się nim nie zainteresował, ponieważ położony był na peryferiach Warszawy, jechał tam jeden autobus miejski, jeden prywatny i taksówki. I mimo tak niekorzystnego położenia ludzie trzy razy w tygodniu tłumnie przybywali, aby się w nim pobawić. Część z gości miała kartę VIP i mogło wejść poza kolejnością, ale większość mogła tylko liczyć na łaskawość ochroniarzy przy wejściu. Dla oczekujących najgorsze było to, że nigdy nie było wiadomo, na co będą danego wieczoru zwracać uwagę. Czasami chodziło o ubiór, czasami o urodę. Czasami wpuszczano dziesięć przypadkowych osób, a potem 20 odrzucano. I to chyba przyciągało, nadzieja, że tego dnia się uda. Kiedy w ciągu roku komuś udało się wejść 15 razy dostawał kartę VIP na 2 lata i przez ten czas nie podlegał selekcji. Jeżeli ktoś chciał mieć stałą, musiał dopłacić 1000 złotych.
I jeżeli ktoś myślał, że dziewczynom było łatwiej, to się mylił. Były traktowane na równi z mężczyznami.
Ale Krystian nie musiał się martwić, ponieważ był właścicielem tego miejsca. Dostał klub od matki na 25 urodziny.
Po minucie stania upewnił się, że wszystkie laski już go zauważyły, więc odjechał zaparkować.
Oczywiście mógł podejść od zaplecza, ale przecież wtedy nie mógłby uszczęśliwić żadnych pięknych kobiet.
Podszedł do ochroniarzy, ci przywitali się z nim i spytali, kogo mają wpuścić.
Mężczyzna przeszedł się wzdłuż kolejki i przyglądał się dziewczynom. Te piszczały i krzyczały:
- Wybierz mnie.
- Pamiętasz mnie? Wczoraj mnie wybrałeś, hej nie odchodź.
- Zobacz, jaka jestem piękna.
- Spójrz na mój tyłek, wybierz mój tyłek.
Krystian dotarł na koniec kolejki i zawrócił. Mniej więcej w połowie stanął i spojrzał na dwie samotne dziewczyny. Wybrał je ponieważ nie zwróciły na niego uwagi kiedy przechodził.
- Chcecie wejść? – zapytał wesoło.
Spojrzały na niego i uśmiechnęły się szeroko.
- Jeżeli masz chody u ochroniarzy, to czemu nie? – powiedziała jedna,  wysoka, ładna brunetka w kusej niebieskiej sukience.
- Zatem zapraszam – gestem zachęcił je, żeby wyszły z kolejki.
Przez chwilę szeptały coś do siebie, po czym zgodnie do niego podeszły. Część dziewczyn z kolejki zaczęło go wyzywać, ale i jego towarzyszkom się dostało. Dotarli do wejścia. Ochroniarze przepuścili ich bez żadnych problemów. Krystian zanim poszedł za dziewczynami powiedział cicho do ochroniarza.
- Te co mnie wyzwały, nie wchodzą.
- Dobrze.
- A całą resztę, która umie się zachować, wpuść.

Zocha
Siedziała w swojej ulubionej galerii na Woli kiedy do środka wszedł kurier z wielkim bukietem w dłoni. Było w nim chyba z pięćdziesiąt róż. Zocha zdziwiła się widząc kwiaty. Nie stworzyła żadnego epokowego dzieła, ani nie miała urodzin, a Waldek zazwyczaj przynosił jej kwiaty, jak go o to poprosiła.
- Pani Zofia Lipska – spytał kurier.
- Tak – odparła – to dla mnie?
- Ma się rozumieć – uśmiechnął się kurier – proszę tu podpisać – wręczył jej do ręki kartę odbioru.
- Ale od kogo? – spytała.
- Liścik jest w kwiatach, miłego dnia – i wyszedł.
Zocha szybko obejrzała olbrzymi bukiet i rzeczywiście znalazła kartkę zapisaną kilkoma wyrazami – „Dla najpiękniejszej. Igor”
Omal z wrażenie nie upadła.
- Co się stało? – spytała jedna z pracownic – bardzo pani zbladła.
- To nic, nic – kobieta szybko doszła do siebie.
Zupełnie nie wiedziała co zrobić. Z jednej strony cieszyła się z kwiatów, ale z drugiej strony, nie wiedziała o co Igorowi mogło chodzić, przecież wiedział, że jest mężatką.
A może to był tylko taki gest? Sama w to nie wierzyła.
„On zwariował i będzie starał się o moje względy – pomyślała - Przecież Waldek go zabije.”
Najmądrzejszą rzeczą jaką mogła zrobić, to wyrzucić kwiaty, ale były tak piękne, że oczywiście tego nie zrobiła. Żeby nie wyglądało to podejrzanie uwolniła je od bukietu i powstawiała do wazonów. Wieczorem postanowiła o wszystkim opowiedzieć Waldkowi.
Ale okazało się, że mąż nie wrócił na noc, a potem cały kłopot pod wpływem problemów dnia codziennego wyleciał jej z głowy.

Justyna
Pogodziła się z koleżankami i dała się następnego dnia namówić na kolejną wycieczkę. Tym razem zwiedzały kurort, w którym mieszkały. I niby było fajnie, oglądały sklepy, obserwowały tumy turystów, siedziały w kawiarni popijając zimne napoje, ale Justynie czegoś brakowało. Zauważyła, że dwa stoliki dalej usiadła Ewa w towarzystwie dwóch nieziemsko przystojnych mężczyzn i jednej dziewczyny. I już wiedziała czego jej brakuje, śmiechu. Oni przez cały czas żartowali i śmiali się z siebie i innych, a przede wszystkim dobrze się bawili.
- Co za brak wychowania – usłyszała Natalię.
- Jak zawsze, największy wstyd przynoszą Polacy – burknęła Oliwia.
- O kim wy mówicie? – spytała Justyna.
Koleżanki wskazały na Ewę i jej towarzystwo.
- A ja uważam, że oni świetnie się bawią.
- Krzycząc i śmiejąc się na całe gardło? – dziwiła się słowom Justyny Natalia – chyba za długo byłaś na słońcu.
Justyna powinna coś odpowiedzieć, ale zrezygnowała. Znowu zaczął w niej narastać bunt.

Waldek i Oskar
Szli opustoszałą uliczką w stronę ciemnego magazynu, położonego na Pradze Północ. Ojciec, jak zawsze udzielał synowi dobrych rad.
- Zrozum, że nie będziesz miał posłuchu jeżeli nie zaczniesz szanować ludzi.
- To oni mają mnie szanować – upierał się młody mężczyzna.
- Oczywiście, ale to działa w dwie strony.
- Powinni się mnie bać.
- Coś ci się pomyliło – burknął Waldek – to wrogowie mają się bać, a swoi szanować.
- No i jak wyszedłeś na tym szacunku, Łysy zrobił cię w trąbę.
Oberwał od ojca po głowie.
- Milcz gówniarzu – warknął – zawsze są wyjątki, ale z twoim postępowaniem z ludźmi zdrady będą normą, a wierność wyjątkiem.
Przez chwilę nic nie mówili.
- Po co tam idziemy? – syn wskazał ręką wielkie żeliwne drzwi.
Zobaczysz.
Weszli do środka. Wnętrze nie było duże, a w każdej ze ścian były drzwi prowadzące w głąb magazynu. Przy jednych z nich stało trzech mężczyzn.
 Oskar nie wiedział kim byli.
- To są szkoleniowcy – poinformował go Waldek. Młody mężczyzna spojrzał w zimne oczy jednego z nich, a ten uśmiechnął się drapieżnie i mruknął.
-….bry szefie.
- Max to jest mój syn, ostatnio narozrabiał z Robertem.
Oskarowi ciarki przeszły po plecach, czyżby ojciec chciał oddać go im w obroty?
- Witam – skinął głową Max.
Mężczyzna był średniego wzrostu i wydawał się dosyć chudy, jak na trenera, ale te oczy…., nie można było w nie zbyt długo patrzeć.
- Co dla mnie macie? – zadał pytanie Waldek.
- Wyłapaliśmy dwóch ciekawych typów – Max wyraźnie się ożywił i poprowadził starszego mężczyznę do bocznego pomieszczenia. Tam znajdował się ring, a wokół niego stało kilku młodych chłopaków.
- Boks? – spytał cicho Oskar.
- Różnie, w zależności co znajdą – odparł Waldek  i nie czekając na odpowiedź syna poszedł za Maxem.
Czyli chodziło o nielegalne walki, a nie o niego. Odetchnął z ulgą.

kolejny odcinek 26 czerwca


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka