Ciemne wieki - odc.23


Wróciliśmy do naszych gołąbków i oznajmiliśmy, że śniadanie zjemy już w lesie, który na oko miał zacząć się za jakieś dwa - trzy kilometry.
Wjechaliśmy między rzadko rosnące drzewa.
- Widzę polanę- odezwał się Tymon przez krótkofalówkę.
- Dobre miejsce na zjedzenie śniadania - powiedziałam.
- A nie ma tam żadnych niebezpieczeństw?
- Jakieś pewnie są - zaśmiał się Tymon - jak to w lesie.
- Nie strasz jej - powiedziałam - nic nam tu nie grozi.
Ja nie jadłam, bo nie czułam głodu, za to piwo smakowało wybornie.
Tymon usiadł koło mnie na trawie i szturchnął w bok.
- Marek już od rana dostawał swoją porcję czułości? A ty na co czekasz?
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Przecież ty nie lubisz czułości, barbarzyńco.
- Mógłbym polubić - spojrzał na mnie z nadzieją, a mnie serce zatrzepotało z radości. Po czym z przerażeniem, uświadomiłam sobie, że od dwóch dni nie myłam się, a na głowie miałam kołtun. Żeby tego było mało, piłam piwo z rana. A! I byłam brudna od kleistej sieci. On chyba naprawdę mnie kochał.
Pogłaskałam go po policzku. Złapał moją dłoń i pocałował.
- Chyba nie umiem być, aż tak wylewna w uczuciach, jak Maria.
- Nie szkodzi - pocieszył mnie - tyle mi wystarczy.
Pocałował mnie, po czym powiedział.
- Śmierdzisz piwskiem, jak stary pijak.
Roześmiałam się.
- A ty, jak stary dzik.
- A skąd wiesz, jak śmierdzi stary dzik.
- Tak, jak ty.
- To zapach prawdziwego mężczyzny – zapewnił Tymon.
Popatrzyłam na niego, a w głowie układałam jakąś ciętą ripostę, ale w końcu dałam spokój. Powiedziałam lekko zawstydzona.
- Stary pijak, to nie najlepsze perfumy.
Złapał moją twarz w dłonie i pogładził po policzkach.
- Przepraszam, nie chciałem być niemiły – to mnie zaskoczyło – po prostu rozbestwiłaś mnie pięknymi zapachami swoich mydeł.
- Jak tylko będzie okazja, to się umyję – obiecałam.
- Znowu głupio powiedziałem – tym razem, to on się zawstydził.
Dałam mu kuksańca w bok i powiedziałam pogodnie.
- A może przestańmy zgrywać romantyków i wróćmy do normalnej wymiany zdań.
W jego oczach zabłysły iskierki.
- No to, śmierdzisz piwskiem.
- A ty starym dzikiem.
- I dobrze i wszystko jasne – potarmosił mnie po włosach.
- Ej, psujesz mi fryzurę – śmiałam się.
---------------------------------------------------------------------------------------------------

Dagmara spędziła z Thomasem bardzo miły wieczór w restauracji. Była tak skoncentrowana na mężczyźnie, że nie pamiętała, czy coś jadła czy coś piła. Nie zauważała ludzi wokół, tylko jego oczy, uśmiech, głos.
- Ty mnie czarujesz – powiedziała do niego.
- To raczej ty mnie – zapewnił – nie mogę oczu od ciebie oderwać.
- Ja mam tak samo.
- I tak mam za każdym razem, jak cię widzę.
- I w ogóle mi to nie przeszkadza.
- To dobrze, bo mnie też nie.
Po chwili ciszy dziewczyna powiedziała ze śmiechem.
- Nasze rozmowy są na bardzo niskim poziomie.
- Nie szkodzi – spojrzał na nią czule – ważne, że nasze serca, grają w jednym rytmie.
- Ale to pięknie powiedziałeś – zapatrzyła się w jego czarne oczy.
- Chciałbym się z tobą ożenić – powiedział to, tak nagle, że Dagmarze odebrało dech. Thomas widział, jak twarz jej się zmienia, krew odpływa pozostawiając, blade policzki, a w oczach pojawiły się łzy.
- Proszę, nie mdlej – nie sądził, że tymi słowami może wywołać takie emocje.
Dziewczyna odzyskała oddech i zaczęła łapczywie łykać powietrze.
- Kochanie cofam to, widzę, że nie jesteś gotowa – Thomas był zdenerwowany i obawiał się o jej zdrowie.
- Nie, nie cofaj – wycharczała – tylko to powtórz.
Zdziwił się, ale spełnił jej prośbę.
- Wyjdziesz za mnie?
- Tak! – wykrzyknęła i rzuciła mu się na szyję. Co spowodowało, wywrócenie stolika, a co za tym idzie porcelany, jedzenia, wazonu i kwiatów i butelki szampana. Leżeli na podłodze wśród szczątków.
- Wariatka – śmiał się Thomas.
- Twoja wariatka – pocałowała go mocno.
Usłyszeli chrząknięcie kelnera. Spojrzeli na jego niezadowoloną minę, więc szybko poderwali się na nogi, otrzepując z resztek kolacji.
- Ile za szkody? – Thomas od razu sięgnął po portfel.
- Jeszcze nie wiem – odparł chłodno kelner – ale na pewno dużo.
- Proszę tylko się nie przeliczyć – odezwała się Dagmara – bo na moje oko. Nie będzie więcej niż 1000 złotych.
- A skąd pani może to wiedzieć? – kelner nadal był niemiły.
- Porcelana jest firmy Ferbe, a każdy taki talerz kosztuje około 100 złotych, czyli nasze dwa dają 200, kieliszki z kryształu będą warte około 60 złotych za sztukę, obrus…
- Proszę skończyć – warknął kelner – to nasza rzecz ile państwo zapłacicie.
- I pomyśleć, że poleciłam ten lokal profesorowi – burknęła Dagmara.
- O mnie mowa? – za plecami kelnera pojawił się Adam z Krystyną.
- O jak miło państwa widzieć – ucieszyła się Dagmara – przed chwilą Thomas mi się oświadczył, no i zareagowałam odrobinę emocjonalnie.
- Odrobinę – zaśmiała się Krystyna.
- Oj tam – machnęłam ręką dziewczyna – nic wielkiego się nie stało.
- Jak to nic się nie stało – oburzył się kelner – zniszczyli państwo naszą własność i zakłócili spokój gości.
- Naprawdę? – w oczach Thomasa pojawiły się niebezpieczne błyski.
- Kochanie, nie rób nic głupiego – poprosiła Dagmara.
- Nie zrobię.
Odwrócił się w stronę gości, którzy jak jeden mąż wpatrywali się w rozgrywającą się scenę.
- Drodzy państwo – wykrzyknął tubalnym głosem – przepraszamy za zakłócenie spokoju, ale właśnie się oświadczyłem tej oto pięknej kobiecie – wskazał na Dagmarę – a ona ze szczęścia rzuciła mi się na szyję. Czyż można ją winić za to, że wywróciła stolik? Czyż nie jest to dla mnie najpiękniejszy dowód jej miłości do mnie?
Sala zaszumiała od oklasków, ktoś podjął się zaśpiewania „Sto lat”, po chwili dołączyła reszta gości i część personelu. Inny Kelner przyniósł w dwóch kieliszkach szampana.
- Na koszt firmy, na szczęście dla narzeczonych – powiedział z szerokim uśmiechem.
Wracając o kuchni pociągnął za sobą niemiłego kelnera, Krystyna z Adamem słyszała jeszcze, jak go objeżdżał.
- Oszalałeś? To nasza stała klientka, wiesz ilu ludzi do nas sprowadziła. Zaraz ją przeprosisz i nic nie policzysz za szkody. Czy ty wiesz ile ona tu kasy zostawiła?
Tymczasem Thomas wykrzyknął.
- Szampan i deser dla wszystkich, ja płacę.
To jeszcze bardziej usposobiło przychylnie gości, którzy jeszcze przez chwilę głośno rozprawiali o sytuacji, ale po kilku minutach, wszystko wróciło do normy, każdy zajął się swoimi sprawami.
- Może usiądziecie z nami? – zaproponowała Krystyna.
- Chętnie – zgodzili się młodzi.
- Pokażesz mi pierścionek? – zapytała Krystyna.
Thomas uderzył się w czoło.
- No właśnie, zapomniałem o najważniejszym.
Padł na kolana i wyciągnął otwarte pudełeczko w stronę Dagmary.
- To jeszcze raz, wyjdziesz za mnie?
Dziewczyna tym razem nie rzuciła się na niego, tylko spokojnie kiwnęła głową i powiedziała.
- Tak.
Wokół nich znowu rozbrzmiały oklaski.
-----------------------------------------------------------------------------------------------

Zanim ruszyliśmy w dalszą drogę, wysłałam Marię do samochodu, żeby sobie wybrała kilka moich kosmetyków i mydeł. Zrobiłam to z dwóch powodów, po pierwsze dziewczyna uświadomiła sobie, że nic ze sobą nie wzięła, a po drugie, musiałam porozmawiać z mężczyznami, o jednej sprawie.
- Musimy jej powiedzieć prawdę o nas – zaczęłam bez zbędnych wstępów.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł – zaniepokoił się Marek.
- Boisz się, że cię rzuci? – parsknęłam – nie martw się jesteśmy w leśnej głuszy, nie ma gdzie uciec i chciał nie chciał będzie musiała się przyzwyczaić.
- Ona nawet nie wie o naszym istnieniu – bronił swego mężczyzna – poza tym wszyscy wyglądamy normalnie, a wasze zdolności zawsze można wytłumaczyć doświadczeniem i wytrenowaniem.
- Tak, zwłaszcza gojenie się śmiertelnych ran – parsknęłam – doskonale wiesz, że  kurowałam się dłużej niż musiałam.
Marek wzruszył ramionami.
- Poza tym, masz rację, ja i Tymon wyglądamy normalnie, ale co zrobisz, jak ty będziesz musiał się zmienić?
- Może nie będzie okazji? – powiedział z nadzieją w głosie.
- Tak, oczywiście – parsknął Tymon – sam sobie nie wierzysz.
- Musi się dowiedzieć nie tylko dlatego, że związała z nami swoje życie, ale dlatego, że u Lukasa pojawiają się różne osoby, które niekoniecznie będą się z innością ukrywać. Po to właśnie jest azyl.
Patrzył na nas zachmurzonym wzrokiem. W tym czasie wróciła Maria i powiedziała.
- Wybrałam sobie kilka… - zamilkła i popatrzyła na nas uważnie – co się dzieje?
Zaniepokoiła się.
- Mamy kłopoty?
- Nie – powiedziałam i znacząco popatrzyłam na Marka.
Ten podszedł do niej i złapał za ręce.
- Musimy ci coś powiedzieć – zaczął i się zaciął.
- Coś niemiłego?
- Nie – zapewnił, ale nic więcej nie dodał, dlatego ja go wyręczyłam.
- Mario, nie jesteśmy zwykłymi ludźmi. Jesteśmy popromiennymi mutantami.
Patrzyła na nas i chyba usiłowała zrozumieć sens mojej przemowy.
- Kim są mutanty? – wydukała w końcu.
- Nie wiesz? Nikt w domu ci o nas nie mówił? – zdziwił się Marek.
- Wielu rzeczy mi nie mówiono – przyznała – z tym, że nie wiem kim jesteście?
O dziwo Tymon odezwał się ciepłym i spokojnym głosem.
- Urodziliśmy się ze zmutowanymi genami, które przybrały różne formy dodatkowych zdolności lub słabości. Ja mam bardzo dużą siłę i wytrzymałość, a do tego jestem zwinny, jak kot, Dorota jest bardzo szybka i praktycznie nie można jej zabić, a Marek…- popatrzył na kolegę – niech ci sam powie i pokaże.
Maria skinęła głową na znak, że jest gotowa.
Marek odsunął się kawałek i zdjął koszulkę oraz spodnie.
Po czym powiększył znacznie swoją masę, a na twarzy wyrosła broda.
- Ale moją podstawową zdolnością jest uspokajanie ludzi – powiedział drżącym głosem – to dlatego twój ojciec zgodził się na nasz ślub.
Maria podeszła do niego, jak do obiektu muzealnego i dotknęła jego silnie umięśnionego ramienia. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
- A ja umiem leczyć.
Zaskoczyła nas wszystkich. Staliśmy z rozdziawionymi ustami i czekaliśmy na ciąg dalszy.
- Wiem, że jestem fizycznie słaba i że nie znam życia, ale umiem leczyć. Kiedyś tego nie rozumiałam i uważałam, że jestem nienormalna. Ale rozpoznawałam choroby bliskich, zanim zbadał ich lekarz, nie umiałam nazwać leków, ale wiedziałam, która roślina może pomóc. Wiedziałam również, kiedy ktoś jest  śmiertelnie chory i że nic mu już nie pomoże.
Roześmiała się nagle.
- Jak dobrze jest wyrzucić to z siebie i nie bać się, że wezmą cię za wariatkę.
- No proszę, a jednak na coś się przydasz – przerwał zbyt długą ciszę Tymon.
Odetchnęłam, że wszystko odbyło się bez histerii, mogliśmy ruszać dalej.

kolejny odcinek 07 czerwca

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka