Dwa rody - odc.7
Robert wszedł do pokoju, który zajęła jego obrażona żona i usiadł
na skraju łóżka. Kobieta leżała odwrócona do niego plecami i udawała, że śpi.
- Wiem, że nie śpisz. Cała się napięłaś – nie odpowiedziała, ale
kiedy położył jej rękę na ramieniu odsunęła się od niego.
- Tak, wiem, nawaliłem – powiedział – przepraszam.
Nie odpowiedziała.
- Małgorzato zrozum…
- Zrozum! zrozum! zrozum! – zerwała się do siadu – pół życia to
słyszę. Mam dosyć! Idź sobie!
- Porozmawiajmy – Robert nadal był spokojny.
- Nie! Trzeba było ze mną rozmawiać wcześniej. Zepsuliście mi
wszyscy kolację, a potem ty moje święto! Wciąż ci ustępuję!
- Nieprawda.
- Prawda! Wciąż liczysz się tylko ty i twoje interesy!
- Wiedziałaś, że tak będzie kiedy za mnie wychodziłaś! –
zdenerwował się – twój ojciec i twoja cała rodzina tak właśnie żyła i ja też
tak żyję!
- Moja matka była nieszczęśliwa! Ojciec ją lekceważył i wcale jej
nie kochał. Chodził na dziwki i robił awantury! I ja też jestem nieszczęśliwa –
ostatnie zdanie powiedziała bardzo spokojnie i rozpłakała się.
Robert pierwszy raz w życiu widział swoją żonę w takim stanie.
Złapał ją za ręce i pociągnął do siebie. Wyrwała się i odsunęła jak najdalej.
- Musiałem wyjść– powiedział do niej – bardzo cię za to
przepraszam, ale wiesz, że nie zrobiłem tego bez ważnego powodu.
- Właśnie nie wiem!
- Chciałbym ci powiedzieć, ale nie mogę – przyznał.
- Zawsze mówisz to samo.
Robert zmienił się na twarzy. Rysy mu się wyostrzyły i spojrzał na
nią ze złością. Małgorzata tylko kilka razy widziała u niego taki wzrok
skierowany w jej kierunku. Podniosła się z łóżka i chciała wybiec z pokoju.
Złapał ją zanim zdążyła to zrobić. Wyrywała się i walczyła, ale w końcu ją
unieruchomił trzymając mocno za ręce.
- Co ty wyprawiasz?! – spytał.
- Wychodzę – przyznała.
- Dlaczego?!
- Bo patrzysz na mnie tym swoim wzrokiem.
- Nie uważasz, że za długo jesteśmy małżeństwem żebyś wciąż
uciekała przede mną kiedy jestem wkurzony?
- Bo jak jesteś wkurzony, to robisz się nieprzewidywalny.
- Może jeszcze mi powiesz, że się mnie boisz?
- Nie, nie boję się, tylko…
- Tylko?
- Zaraz zaczniesz czymś rzucać, nie chcę zostać trafiona.
Robert zrozumiał, że rozmowa poszła w złym kierunku. Puścił ręce
żony i objął ją.
- Nie będę w ciebie niczym rzucać, to ja jestem winny.
Objęła go i przytuliła się do niego mocno.
- Jest mi przykro – przyznała.
- Wiem, przepraszam. I uwierz mi wolałbym być przy tobie, niż tam
gdzie byłem.
- Wiem, że się starzeję, ale nie chcę być przez ciebie ignorowana.
Nie chcę żebyś miał inną. Bardzo nie chcę żebyś był, jak mój ojciec.
Do Roberta w końcu dotarł sens jej słów. Odsunął ją od siebie i
spojrzał głęboko w oczy.
- Małgorzato, Gosia! Jak mogłaś w ogóle tak pomyśleć? Ja w życiu
nie spojrzałbym na inną kobietę. Bo ja kocham tylko ciebie, rozumiesz? Ciebie!
I wcale się nie starzejesz, jesteś jeszcze piękniejsza niż kiedyś.
- Naprawdę tak uważasz?
- Oczywiście – pocałował ją – a to, że mnie nie było… chodziło o
wasze bezpieczeństwo.
- Jak to? – Małgorzata zdenerwowała się na nowo.
- Nic się nie dzieje, wszystko już dobrze. Już się nie denerwuj i
nie płacz – otarł jej z oczu łzy i mocno pocałował, byle tylko odwrócić jej
myśli od tematu, którego nie miał zamiaru z nią poruszać.
Daniel, Zocha, Kaśka i Andrzej
Według wytycznych Waldka, osoby które nie jechały na spotkanie
miały siedzieć u niego w domu i nie ruszać się, aż do jego powrotu. Daniel,
który zazwyczaj bagatelizował wszelkie niebezpieczeństwa, ale teraz siedział na
kanapie w salonie i miał pistolet w zasięgu ręki. Oczywiście Andrzej zadbał o
to, żeby wokół posesji kręciło się więcej ochroniarzy niż zwykle, ale jakoś
nikt się przez to nie czuł bezpieczniej.
Dzieciaki, Kamil i Ada nieświadomi niebezpieczeństwa bawili się na
dywanie i cieszyli się, że mogą później pójść spać.
Zocha patrzyła na swoją starszą córkę, ta była lekko blada i
leżała przykryta kocem aż po szyję.
- Co ci jest? – spytała matka z troską.
- Nic mamusiu, po prostu się zdenerwowałam i wyobraziłam sobie, co
by było gdyby mi porwano dzieci.
- Natychmiast przestań! – fuknęła Zocha – nie dorabiaj sobie
nieistniejącej historii.
- Postaram się.
- Kaśka powiedz mamie, czemu się źle czujesz – upomniał żonę mąż.
Andrzej siedział w fotelu i ze stoickim spokojem przeglądał
gazetę.
Zocha spojrzała wyczekująco na córkę.
- Jestem w ciąży i od wczoraj czuję się fatalnie – przyznała się
córka.
- Ależ kochanie, gratuluję – ucieszyła się Zocha – to wspaniała
wiadomość, tata na pewno się ucieszy, że znowu będzie dziadkiem. Chociaż wy
jedyni moi, dbacie o przyszłość naszej rodziny.
- Mamo nie tragizuj – upomniał ją Daniel – ja też zadbam o ród,
ale za kilka lat.
- Mamo, ty się ciesz, że Daniel już o niego nie zadbał, bo znając
go, to mógłby już mieć z tuzin nieślubnych dzieci – Andrzej nawet nie podniósł
oczu znad gazety.
- A jak którejś trafiły się bliźniaki? – dodała Kaśka.
- Daniel – Zocha zwróciła się do syna – masz no jakieś dzieci?
- Wbrew opinii wrednej rodzinki, nie jestem aż tak rozpustny. To,
że kocham kobiety, nie oznacza, że z każdą sypiam.
- Daniel, ty uważaj, żeby nam się do rodziny nie przypałętała
jakaś dziwaczka.
- Mamo! – syn czuł się zażenowany tokiem rozmowy.
Robert, Krystian, Dominik, Waldek, Ewa i Oskar
Spotkanie odbyło się w opuszczonej hali na Bemowie. Dominik
zapewnił Roberta, że nikt ich nie śledził, ani nie mógł śledzić Waldka.
Obie rodziny stanęły naprzeciw siebie. Dominik spojrzał na Ewę i
się zaśmiał.
- A co to za niedorostek?
- Jak ci zaraz niedorostek przykopie w jaja, to zobaczysz, że ma
wzrost w sam raz do tej czynności – wybuchła Ewa. Krystian parsknął śmiechem, a
Waldek syknął.
- Kruszyna, przestań.
Dziewczyna wojowniczo założyła ręce na piersiach.
- To z tobą moja córka się potyka, tak? – spytał Robert
najzimniejszym głosem, jaki dziewczyna słyszała.
- Tak, a co? – spytała zadziornie, a potem przyjrzała się
Dominikowi – to ty mnie potrąciłeś na lotnisku.
- Nie wiem, o czym ona mówi – powiedział Dominik do ojca – ale to
chyba teraz jest najmniejszy problem.
- Tak, nie traćmy czasu, mamy go niewiele – przyznał Robert –
Panie Waldku, komuś pan zaszedł za skórę.
- Tego, to ja się domyśliłem, ale komu?
- Tego nie wiem, ale mój syn – wskazał ręką na Krystiana – ma to
ustalić.
- Ile mam zapłacić za tę informację?
- Na razie nic, zobaczę, czy będzie mi przydatna.
- A co może mi pan powiedzieć na dzisiaj?
- Chcą pana sprzątnąć i chcą wrobić w to mnie.
- Rozumiem, że pan odmówi, inaczej byśmy się nie spotykali.
- Dokładnie. Wcale nie chcę mieć nowych w mieście, zwłaszcza, że
nie wiadomo skąd ich przywiało. Stary wróg, to pewny wróg.
- Też tak uważam – po chwili ciszy Waldek dodał – a może byśmy
połączyli siły?
- Zamieniam się w słuch?
- Ewa jest niezła w szukaniu, może wam pomóc. Wtedy razem byśmy
ich wykurzyli.
Oskar nie wytrzymał.
- A czemu nie ja? – spytał.
Robert spojrzał na syna Waldka i odparł.
- Może dlatego, że ty mnie zalazłeś za skórę, a twoja siostra
działa, jak balsam na moją córkę.
- A co ten niedorostek miałby robić? – spytał Dominik, a potem
krzyknął i złapał się za piszczel – co za cholera.
- Jestem Kruszyna, a nie niedorostek, rozumiesz?!
Ojcowie zgodnie zignorowali sprzeczkę i kontynuowali rozmowę.
Zaczął Robert.
- Wstrzymajmy się ze współpracą, nie wiem jak oni się zachowają
słysząc moją odmowę.
- Rozumiem, tylko proszę żeby mnie pan uprzedził o wyniku rozmów.
Chce mieć czas do zabezpieczenia rodziny.
- Ma pan na to moje słowo.
- Będę też szukał na własną rękę.
- Krystian – zwrócił się Robert do drugiego syna – słyszałeś? Nie
wchodźcie sobie w paradę.
- Dobrze.
- To wszystko ustalone, do wiedzenia – mężczyźni podali sobie
ręce. Kiedy Lipscy odchodzili, Ewa odwróciła się i wypięła Dominikowi język.
- Czy jesteś pewien, że ona powinna kolegować się z Justyną? –
zapytał Dominik ojca.
- Myślę, że tak. Wasza siostra zaczęła się uśmiechać, ale nie
sądzę żeby nagle stała się taka, jak ona.
- Ja bym ją przeleciał – powiedział Krystian – ma niezłe bufory.
- Krystian!
- Przepraszam tato.
Justyna i Małgorzata
Justyna weszła rano do kuchni i powiedziała uśmiechając się do
matki:
- Dzień dobry, co dzisiaj mamy do zrobienia?
Małgorzata spojrzała czujnie na córkę i spytała:
- Czy ty się dobrze czujesz?
- Wyśmienicie – i jakby na dowód tego pocałowała matkę w policzek.
Kobieta dotknęła śladu po ustach córki i zupełnie nie wiedziała,
jak się zachować. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz dostała od niej buziaka.
To było takie nie na miejscu. Czułość z mężem owszem, ale dzieci
były już dorosłe i powinni szukać uczuć gdzie indziej niż u rodziców.
Justyna widziała uczucia malujące się na twarzy matki.
Spochmurniała i burknęła.
- Mamo, czy to było aż tak nieprzyjemne?
- Nie rozumiem? – Małgorzata otrząsnęła się z zadumy.
- Nieważne – Justyna usiadła przy stole i w grobowym milczeniu
przeżuwała kanapkę.
Matka patrzyła na nią przez jakiś czas i zastanawiała się, co ma
jej powiedzieć. W końcu zdecydowała się odezwać.
- Odkąd wróciłaś z Grecji jesteś nie do poznania.
- Rozumiem, że ci się to nie podoba?
- Nie… - westchnęła – nie wiem. Po prostu nadmierne okazywanie
uczuć i myśli do niczego dobrego nie prowadzi.
Justyna patrzyła ze smutkiem na matkę.
- Mam nadzieję, że nigdy nie będę taka, jak ty – wstała i wyszła z
kuchni.
- Czyli jaka?! – krzyknęła za nią matka.
Ale córka jej nie odpowiedziała.
Małgorzata ponownie zastanawiała się, gdzie popełniała błąd, czemu
nie mogła się z nią dogadać. I czemu tak się bała o zmienioną córkę? Czemu
wciąż się o nią bała? Nie wiedziała.
Krystian
Zadzwonił do Kariny, ale ta powiedziała mu, że nie ma zamiaru z
nim rozmawiać.
- Będę o 20 00, czekaj – to była jego odpowiedź.
Ale kiedy stanął pod jej drzwiami nie otworzyła mu. Nie wiedział,
czy jest w środku, czy nie, ale to nie miało znaczenia. Nie otworzyła mu.
Nagrał jej się na sekretarkę.
- Powiem to tylko raz. Wybaczam ci twojego focha i rozumiem, że
chcesz mnie ukarać, ale radzę ci jutro być. Jeżeli mi nie otworzysz lepiej dla
ciebie było by zmienić miasto, niż żebyś miała wpaść w moje ręce.
I sobie poszedł. Po drugiej stronie drzwi Karina żałowała ze
wszystkich sił, że go poznała.
Zocha
Igor zaprosił ją na obiad do jednej z restauracji na Nowym
Świecie. Waldek kręcił nosem na to spotkanie, ale ostatecznie zgodził się żeby
Zocha na nie poszła. Proponowała mu żeby się udał razem z nią, ale stwierdził,
że prędzej by skoczył na bungie niż się spotkał z tym wymoczkiem.
Umówili się bezpośrednio na miejscu. Kiedy Zocha weszła do restauracji
Igor już tam był. Kiedy ją zobaczył rozpłynął się w uśmiechach i komplementach.
- Jesteś najpiękniejsza – mówił.
- Ostrzegam, że Waldek wie, że tutaj jestem i jeżeli nie
przestaniesz tak mówić, nie zawaham się go użyć.
Oboje się roześmieli.
- Czemu zawdzięczam to zaproszenie? – spytała.
- Za dwa dni wyjeżdżam – oznajmił.
- Czyżby sprawy spadkowe już się skończyły?
- Mniej więcej, ale… – tu uśmiechnął się szelmowsko – jeszcze tu
wrócę.
- A twoja firma? Znowu ją porzucisz na kilka tygodni?
- Moja firma działa bez zarzutu, kontroluję ją online.
- No tak, świat Internetu – westchnęła – a wiesz, że ja się w
ogóle nie znam na komputerze?
- Szczęściara. Ja wsiąkłem i już nie wyobrażam sobie życia bez
codziennego tam zaglądania.
Na chwilę przerwali rozmowę, ponieważ kelner przyniósł jedzenie.
- To kiedy wracasz? – spytała.
- Nie wiem – wzruszył ramionami – myślę, że za kilka tygodni. Kto
wie, może na stałe?
- Chcesz wrócić do Polski.
- A dlaczego nie, tutaj też potrzebują malarzy.
- Żartujesz, prawda?
Przez chwilę udawał poważnego, ale nie wytrzymał i parsknął
śmiechem.
- Oczywiście, że żartuję, Francja bardziej mi odpowiada. A wrócę
tutaj żeby być przy zamknięciu kilku rodzinnych spraw.
- Jak tylko będziesz w Polsce, to daj znać, wtedy ja zaproszę cię
na obiad.
- No to jesteśmy umówieni.
Oskar
Był wściekły na ojca za to, że do wszystkiego włączył Ewkę.
Rozumiałby Daniela, w końcu to też facet, ale on wybrał tę smarkulę.
Nie to, że nie lubił własnej siostry, tylko wkurzało go, że ojciec
powierza jej zadania, którymi on mógłby się sam zająć.
Kogo on oszukiwał, nie znosił Ewki. Od zawsze była oczkiem w
głowie ojca, najmłodsza i rozpieszczona. Zawsze za nią obrywał. A ona śmiała
się z niego widząc, jak musi za nią odbębniać karę. A teraz stała się wielką,
niby dorosłą.
On też umiał tropić ludzi, w końcu znalazł Łysego.
Nie pomagało, że ojciec powiedział mu, że on jest stworzony do
innych zadań.
Pozostała mu tylko nadzieja, że Kryński nie będzie chciał
połączenia sił.
Zdał sobie sprawę, że zamiast pracować zaprząta sobie głowę
głupotami. Spojrzał na zegarek, było po 22 00. Przeciągnął się na krześle i
wstał żeby się ubrać i wyjść z biura.
Zamknął drzwi i poszedł do samochodu.
Po przejechaniu kilku kilometrów zauważył, że jedzie za nim
terenowy samochód. Nawet nie próbował siebie przekonywać, że to zbieg
okoliczności.
Przyspieszył i zaczął kluczyć między samochodami. To samo zrobił
śledzący go wóz. Oskar przeczuwał, że powrót do mieszkania nie jest najlepszym
pomysłem, więc udał się do domu rodziców. Ten teren był dobrze pilnowany i
jeżeli ludzie ojca zauważą coś podejrzanego, to zareagują.
Śledzący go musieli być dobrze poinformowani, ponieważ kiedy
znalazł się na Zaciszu, gdzie mieszkała jego rodzina, znikli.
Odetchnął dopiero kiedy wjechał na posesje i zamknęła się za nim
brama.
- Paranoja – mruknął.
Dominik
Obudził się rano i od razu poczuł, że jest poirytowany. Nie
wiedział czemu. Nic się nie działo, wszystko sprawnie działało, nikt się nie
spóźniał z opłatami, interesy szły dobrze, więc czemu był poirytowany?
Doszedł do wniosku, że to z pewnością przez brak kobiety.
Zauważył, że ostatnio coś mu nie szło podrywanie.
A może się starzał i już mu się nie chciało?
A może sprawa Lipskich i cisza przed burzą, jaka trwała przed
spotkaniem ojca z tymi tajemniczymi gośćmi.
Ojciec był potężny i nie bał się im odmówić, ale przecież
doskonale zdawał sobie sprawę, że są silniejsi od niego.
Czyżby szykowała się jakaś jatka i to go tak porusza?
Brał kiedyś udział w jednej czy dwóch. Wzdrygnął się, wcale nie
chciał tego powtarzać.
Ewa
Wracała wieczorem samochodem ze spotkania z kolegami ze studiów.
Była w szampańskim humorze i już nie mogła się doczekać rozpoczęcia nowego roku
akademickiego. Okazało się, że wszyscy się za sobą stęsknili i tak się
rozgadali, że zrobiła się 23 00 w nocy. Ewa jako, że nie piła alkoholu
porozwoziła imprezowiczów do domów, a teraz sama wracała do swojego.
Dojechała do skrzyżowania Al. Jana Pawła II z Al. Solidarności,
słuchała głośno radia i śpiewała razem z piosenkarzem, dlatego dopiero po
chwili zauważyła, że zrównał się z nią duży, czarny wóz terenowy, który miał
przyciemnione szyby.
Coś ją tknęło, ale ruszyła na zielonym tak, jakby się tym nie
przejęła. Niestety kierowca drugiego auta wyjechał szybko przed nią i ostro
zahamował.
Na szczęście dziewczyna zareagowała szybko i odbiła na prawy
skrajny pas. Ten jednak nie dawał za wygraną i blokował jej drogę. Zdenerwowana
skręciła w najbliższą ulicę i przycisnęła pedał gazu. Napastnicy nie
przewidzieli tego i musieli pojechać prosto. Ewa wiedziała, że w każdej chwili
mogą wyskoczyć z jakiejś równoległej uliczki, dlatego chciała jak czym prędzej
im uciec. Skręciła w ul. Andersa i zawróciła w stronę Placu Bankowego. Tam
musiała znowu powrócić do Centrum Warszawy. Jechała skrajnie lewym pasem i
chciała jak najszybciej dostać się na most Poniatowskiego i na Pragę. Zerknęła
we wsteczne lusterko, nikogo nie zauważyła. Odetchnęła, ale zbyt wcześnie. Na
Marszałkowskiej napastnik zrównał się z nią i próbował zepchnąć ją z drogi.
Wjechała na tory tramwajowe i docisnęła gaz. Wyprzedziła samochód wroga,
powróciła na jezdnię i nie zważając na sygnalizację świetlną, skręciła na
rondzie Dmowskiego w lewo i z piskiem opon wjechała Al. Jerozolimskie.
Napastnik był tuż, tuż za nią.
Zmieniała pasy żeby
uniemożliwić czarnej terenówce wyprzedzenie jej. Poczuła silne uderzenie w
zderzak i świat nagle zaczął wirować.
Kaśka i Andrzej
- Kochanie, wkurzasz mnie – powiedział wkurzony Andrzej.
- Nie wkurzam cię, tylko muszę pojechać do lekarza.
- Nic ci się nie stanie, jak pojedziesz do niego za tydzień.
- Czemuś tak się uparł?!
- Nie widzisz co się dzieje? Ojciec cały w nerwach, śledzą nas
jakieś typki. Wolę żebyś została z dziećmi w domu.
- A ty?
- Co ja? – zdziwił się.
- Idziesz do pracy i się narażasz.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale jeżdżę z obstawą.
- Ja też mogła….
- Dosyć! – Andrzej krzyknął tak, że aż podskoczyła na krześle –
jesteś moją żoną, matką i przyszłą matką, nie będziesz mi się szwendać po
ulicach, gdzie czekają jacyś nieznani nam wrogowie. Zrozumiałaś?!
Kaśka mogła to ciągnąć w nieskończoność i wytaczać różne
argumenty, ale spasowała. Jej mąż był uosobieniem opanowania, więc jeżeli teraz
krzyczał, to znaczyło, że naprawdę się martwi.
Podniosła się z krzesła i podeszła do niego. Przytuliła go mocno i
powiedziała.
- Dobrze kochanie, będę siedzieć w domu, tylko już się nie
denerwuj.
Daniel i Waldek
Daniel zastał ojca siedzącego w kuchni i czytającego gazetę.
Usiadł naprzeciw niego i zagaił.
- Tato?
- Tak? – Waldek nawet się nie oderwał od lektury.
- Jak jest niebezpiecznie?
Ojciec spojrzał na syna i zastanowił się, co mu powiedzieć. Jego
dzieci nigdy nie brały udziału w walkach ulicznych, nie stały w ostrzale ognia
w wojnie gangów, właściwie niewiele widzieli. No może trochę Oskar. Ale Kaśka była niezainteresowana, Daniel
wolał żyć, jak lekkoduch, a Ewa wszystko brała za zabawę. Odłożył gazetę i
powiedział do syna.
- To będzie sprawdzian dla nas wszystkich. Robert Kryński
zawiadomił mnie, że odmówił tamtym udziału w zlikwidowaniu nas wszystkich.
Teraz będzie cisza przed burzą, a potem zacznie się jatka. Moim zdaniem
podołasz, ale jakie jest twoje zdanie w tym temacie?
- Nigdy nie zabiłem człowieka – odparł Daniel.
- I może nie będziesz musiał – Waldek wzruszył ramionami – ale
jeżeli staniesz przed taką sytuacją, to lepiej się nie wahaj.
- Boisz się?
- Oczywiście – przyznał Waldek – ale nie o siebie, o was. Ale co
będzie, czas pokaże. W piątek robię spotkanie generalne dla wszystkich, jeżeli
chcesz to przyjdź, ale nie będę cię zmuszał. Tylko Oskar musi być obecny.
- Zastanowię się – powiedział Daniel i wyszedł z kuchni.
Rodzina Kryńskich i Ewa Lipska
Robert zaprosił rodzinę do jednej ze swoich restauracji w Centrum
Warszawy. Była to nowoczesne i drogie miejsce, w którym spędzali czas najwięksi
ludzie biznesu oraz świata filmowego. Urządzone z prostotą, a wręcz surowością
budziło zainteresowanie ludzi mających dosyć przepychu w stylu barokowym. Stoły
miały skazane blaty, a przy nich stały wygodne krzesła bez żadnych ozdób. Inne
meble oraz kwiaty harmonizowały z wnętrzem. Na ścianach powieszone zostały
obrazy przedstawiające sztukę współczesną. Rodzina Kryńskich nie zdawała sobie
nawet sprawy, że ich autorką była Zocha Lipska. Nie mogli o tym wiedzieć, bo
lokal był urządzany przez dekoratora wnętrz.
Kolacja miała być rekompensatą za zepsuty wieczór i jubileusz
Małgorzaty. Robert wcześniej upomniał dzieci, że mają sprawić, żeby ich matka
była zadowolona.
Krystian, który jak zwykle wolał być gdzie indziej z rezygnacją
przystał na wytyczne ojca.
Kolacja przebiegała w miłej atmosferze, ale bez zbędnych gestów
czy słów.
Ale i tak według Justyny, było to najluźniejsze spotkanie rodzinne
od lat.
A może to ona przestała się spinać?
Nagle spokojny wieczór przerwało pewne wydarzenie. Najpierw
wszyscy usłyszeli pisk opon, a potem huk uderzenia blachy o blachę. Dominik z
Krystianem poderwali się z krzeseł i podbiegli do dużych okien. W ich polu
widzenia pojawił się samochód wywijający piruety w powietrzu, który w pewnym
momencie upadł i przejechał kilkanaście metrów na dachu. Kiedy Dominik z
Krystianem wybiegli na zewnątrz zauważyli, że w uliczkę, przy której znajdowała
się restauracja wjeżdża duży terenowy samochód. Ktoś w nim otworzył szyberdach
i pojawił się karabin maszynowy. Bracia nie wahali się ani chwili. Wyjęli
pistolety i zaczęli strzelać w stronę samochodu. Nie chodziło im o ratunek
osoby z przewróconego wozu, raczej działali odruchowo. Udało im się stłuc
przednią lampę i zrobić kilka dziur w przedniej szybie, aż napastnicy musieli
się wycofać i po chwili odjechali Alejami w stronę Pragi. Dominik już dawał
wytyczne swoim ludziom, którzy pojawili się na miejscu zdarzenia. Krystian
podbiegł do leżącego samochodu. Dach był mocno wgięty w podłoże, a z szyb
pozostał drobny mak. W środku była Ewa Lipska. Dziewczyna była przytomna.
Wisiała do góry nogami i kurczowo trzymała kierownicę. Oddychała szybko i
płytko. Z jej lewej skroni płynęła stróżka krwi.
- Słyszysz mnie? – spytał Krystian, klękając na ziemi.
- Tak – zaszczękała zębami.
- Możesz poruszać głową, nogami?
Ewa sprawdziła i odpowiedziała.
- Tak.
- Zaraz cię stąd wyciągniemy – powiedział i machnął ręką na
Dominika.
Obaj mężczyźni przez chwilę mocowali się z powyginanymi drzwiami,
aż w końcu puściły i dały się wyłamać.
- Sięgnij do pasów i rozepnij je – instruował Krystian.
Ewa potrząsnęła głową.
- Nie mogę – jęknęła.
- Dlaczego?
- Nie mogę oderwać rąk od kierownicy.
Bracia popatrzyli na siebie.
- Wyłammy drugie drzwi – zaproponował Dominik – ty wślizgniesz się
i ją odepniesz, a ja ją wyciągnę.
Krystian zgodził się na propozycję brata.
Przed restauracją stała Małgorzata z Justyną i przyglądały się
akcji ratunkowej z daleka. Robert tymczasem dzwonił i próbował zahamować
przybycie mediów. Nikomu nie był potrzebny rozgłos. Policji też tu nie chciał,
ale ktoś już po nich zadzwonił, a w oddali było też słychać sygnał karetki.
Krystian wpełzł na tylnie siedzenie samochodu i odbezpieczył pasy.
Ewa spadła w ręce Dominika, który szybko wyciągnął ją na zewnątrz.
Ułożył ją płasko na ziemi i kazał się nie ruszać. Ewa nie miała
nawet takiego zamiaru. Po chwili zapadła w ciemność i nie była świadoma
krzątaniny, jaka się rozpętała wokół niej wraz z przybyciem karetki i jej ojca.
Komentarze
Prześlij komentarz