Dwa rody - odc.11
W końcu i ona poznała słynnego Węgra, który miał spędzić z nimi
cały dzień przyglądając się ich pracy. Gdy tylko zobaczył Ewę mruknął do
Krystiana:
- Ale ma balony.
- Też zauważyłeś? – zaśmiał się Krystian – ale nie radzę ci robić
żadnych uwag, to nie moja siostra, ta przywali ci w gębę.
Ewa oceniła Mohara jako chudego drania z błyskiem w oku i
postanowiła wybić go Justynie z głowy. Do tego zauważyła, że na pewno jest w
jakimś nałogu albo pił albo ćpał, albo obie opcje na raz. Uśmiechnął się do
niej szeroko i rozłożył ręce.
- Witaj piękna – wykrzyknął.
- No dobra – powiedziała spokojnie – tylko bez podniety, ja tu
pracuję.
Mohar był zbity z tropu. Jak do tej pory, każda była speszona jego
otwartością, ta nawet na niego za bardzo nie spojrzała.
- Witaj w mojej rzeczywistości – śmiał się Krystian.
- Nie mów, że ci ze mną źle – parsknęła Ewa.
- Wspaniale – uśmiechnął się do niej ponuro – wsiadajcie.
Niestety nie udało im się dotrzeć w żadne miejsca z listy na
dzisiejszy dzień, ponieważ Mohar zażyczył sobie objazdu po miejscach, w których
powinien każdy szanujący się gangster bywać.
Ewa pod trzecim klubem ze striptizem zbuntowała się i oznajmiła,
że jak tak ma wyglądać dzisiejsza praca, to ona wraca do domu. Krystian z
Moharem, którzy już wypili kilka drinków, pomachali jej ręką na do widzenia.
Ewa jednak nie mogła wrócić do domu, bo plan nie został wykonany,
a pan Robert osobiście poinformował ich, że wszystko ma być załatwione jeszcze
dzisiaj. Musiała wrócić do Dominika i się go poradzić, ale jak o tym pomyślała,
to aż jej na rękach wyskoczyła gęsia skórka.
Kaśka
Jako jedyny członek rodziny czuła się bezproduktywna. Każdy czymś
się zajmował, gdzieś pracował, a ona koczowała w domu i jej głównym zajęciem
było wymiotowanie na przemian z leżeniem na kanapie w salonie.
A kiedy wyrażała chęć pomocy, chociażby w ugotowaniu obiadu, matka
mówiła.
- Leż, leż córeczko o nic
się nie martw. Daniel pojechał po dzieciaki, Andrzej wybrał się na zakupy i obiecał
nie pomylić kapusty z sałatą, a ja ci posprzątam.
Koszmar.
Przez tydzień nawet jej się to podobało, ale teraz chciała czymś
się zająć.
Ale co z tego, że chciała, skoro wciąż musiała być blisko toalety.
- Dziecka mi się zachciało – burczała sama do siebie nad muszlą
klozetową.
Miała nadzieję, że jak pierwszy trymestr się skończy, to poczuje
się lepiej. Tak przynajmniej miała przy poprzednich ciążach.
Waldek i Robert
Pod koniec września dwóch bossów spotkało się na neutralnym
gruncie pod Warszawą. Na dogodne miejsce do omawiania interesów znaleźli w
Jabłonnie. Znajdował się tam park i letni pałac wybudowany w XVIII wieku przez
Poniatowskich. Pogoda była piękna, więc panowie zrezygnowali z przesiadywania w
podziemnej restauracji na rzecz spaceru wśród drzew pokrytych kolorowym,
jesiennym listowiem.
Za nimi, w lekkim oddaleniu szli zaufani Waldka i Roberta.
- Dziwna sytuacja – zagaił swoim zimnym tonem Robert – narobili
szumu i ucichli.
- Też uważam, że to nienaturalne i bardzo nieszablonowe
zachowanie.
- Można z tego wywnioskować kilka rzeczy.
- Ja mam trzy domysły.
- Pierwszy – zgadywał Robert - że byli to amatorzy, którzy nie
mieli bladego pojęcia o naszej sile. Przybyli z zewnątrz, może z zagranicy i
myśleli, że łatwo im pójdzie. I już tu nie wrócą.
- Drugi, że byli to przyjezdni, którzy chcieli narobić trochę
rabanu – Waldek zastanowił się i przypomniał sobie, że prześladowcy doskonale
znali członków jego rodziny – to głupie.
- Drugi – kontynuował Robert - że byli to fachowcy z zagranicy,
którzy badali teren i jeszcze tu wrócą.
- I trzeci najbardziej prawdopodobny, że jest to prywatna wendeta
przeciw mnie. Nie udało się za pierwszym razem, ucichną na jakiś czas i znów
zaatakują.
- Też uważam, że to będzie to.
- Tylko kiedy i gdzie? – zastanowił się Waldek.
- Nie możemy tracić czujności. Mam wrażenie, że mnie też się tym
razem oberwie.
- Gdybym chociaż wiedział, kto? Nie lubię ukrytych wrogów.
- A kto lubi? – westchnął Robert, po czym spytał – zbierzmy informacje zebrane
przez naszych ludzi.
- Daniel z Majstrem odkryli, że kilkoro ludzi spotykało się w
jakimś ciemnym miejscu i przemawiał do nich ktoś, kogo nie widzieli. Mają tych
uczestników do mnie przyprowadzić. A potem zobaczymy, gdzie odbywały się te
narady, oraz kto w nich uczestniczył.
- Raczej to były jednorazowe usługi. Nasz wróg jeśli wróci,
znajdzie nowych naiwniaków od czarnej roboty.
- Z pewnością, a co z pana strony zostało wykryte?
- Kilku łapserdaków nagle się wzbogaciło i przeniosło się ze
spelun do klubów. Krystian i pańska Ewa mają ich dzisiaj dokładnie przepytać,
chociaż nie wiem, czy przy moim gościu z Węgier będzie to możliwe.
- Liczy się czas – zgrzytnął zębami Waldek.
- Wiem i mam nadzieję, że mój młodszy syn też weźmie to pod uwagę.
Justyna i Małgorzata
Justyna znała już przyczynę zmiany nastrojów matki i cieszyła się,
że dzięki lekom zaczyna się lepiej czuć. Niestety nie wpłynęło to na zmianę
stosunków między nimi. Matka wciąż się doszukiwała dziury w całym i zadawała
niepotrzebne pytania.
- Wyglądasz inaczej – oznajmiła córce przy śniadaniu.
Były w kuchni tylko we dwie. Mężczyźni już bladym świtem wybyli z
domu.
- Czyli? – spytała Justyna nieufnie.
- Promieniejesz, ale jesteś zamyślona.
- To źle?
- Justyna?
- Tak?
- Dlaczego tak ze mną rozmawiasz?
- Bo wiem, że jak powiem coś więcej, to będziesz się czepiać i
powiesz, że nadmiar emocji szkodzi. Za to sama pozwalasz sobie na huśtawki
nastrojów – pożałowała ostatniego zdania, ale było już za późno.
Małgorzata zbladła.
- Są niezależne ode mnie – wycedziła przez zęby Małgorzata.
- Wiem, przepraszam.
Zamilkły. Justynie było trochę głupio, ale z drugiej strony matka
przestała drążyć temat jej wyglądu. Zwłaszcza, że nie mogła jej się przyznać,
że powodem jej dziwnej melancholii połączonej z rumieńcami na policzkach był
Mohar. Niepoprawny Węgier, który coraz bardziej wkradał się w jej serce.
- O czym myślisz? – spytała matka.
- O niczym – odparła Justyna.
- Dlaczego tak ze mną rozmawiasz?
„Znowu się zaczyna.” – pomyślała z rozpaczą Justyna.
Zocha
Siedziała w galerii i popijała kawę z innymi artystami
zaproszonymi na mini wernisaż połączony z wymianą doświadczeń. W środku panował
mały tłok, a jedyna pracownica Julita uwijała się jak w ukropie częstując
ludźmi zakąskami, polewając szampana lub podając herbatę. Zocha od czasu do
czasu jej pomagała.
- Przepraszam Julka – powiedziała zgnębiona – ale dzieci mi się
rozlazły i nie mogłam ich ściągnąć na pomoc.
- Jakoś dam radę, z resztą, pani mi pomaga – uśmiechnęła się
Julita.
Dziewczyna miała około 30 lat, była wysoka i szczupła. W małej
czarnej prezentowała się wystrzałowo i skupiała na sobie wzrok niejednego pana.
Miała klasyczne rysy, bladą cerę z ciemnoniebieskimi oczami do
kruczoczarnych włosów. Olśniewała i jaśniała w galerii tego dnia bardziej niż
niejeden obraz, czy rzeźba Zochy.
Pracownica nie miała zakusów artystycznych. Trafiła pod skrzydła
artystki kilka lat temu, przypadkiem. Dziewczyna od roku szukała pracy i była
zrezygnowana. Skończyła studia pedagogiczne i miała nadzieję znaleźć pracę w
tym zawodzie. Niestety ani w zawodzie, ani nigdzie. I kiedy tak sobie szła
przez Pragę zobaczyła ogłoszenie na drzwiach do pierwszej galerii Zochy. Weszła
do środka i już została. Lipska płaciła jej znośne pieniądze, za każdą
dodatkową godzinę dostawała podwójną stawkę, a za pracę podczas bankietów lub
właśnie takich spotkań dodatkowo
otrzymywała na czysto pięć stów. Julicie odpowiadała ta praca. Na co dzień był
spokój, musiała tylko dbać o porządek i obsługiwać nielicznych klientów. A że
była wesołą i zabawową osobą, to udział w rautach był dla niej dodatkową
rozrywką.
- Myślę, że kilku panów zawiesiło na tobie oko. Może w końcu
znajdziesz chłopaka – zaśmiała się do niej Zocha.
- Nigdy w życiu z żadnym artystą – odparła dziewczyna.
- A to czemu?
- Napatrzyłam się. Tylko niektórym, tak jak pani się udało. Reszta
to marzyciele, a na marzeniach domu się nie zbuduje.
Zocha chciała coś jej odpowiedzieć, ale zabrzęczała jej komórka.
- Tak? – spytała.
- Witaj piękna – usłyszała głos Igora.
- Oooo, witaj – ucieszyła się – jesteś już w Polsce?
- Nie, jeszcze nie, ale chciałem usłyszeć twój słodki głos, żeby
jak najszybciej zmotywować się do przyjazdu.
- Nie czaruj, nie czaruj. Czego chcesz?
- Za dobrze mnie znasz – zaśmiał się Igor.
- Czy mogłabyś wykonać dla mnie kilka zdjęć i przesłać mailem.
- Oczywiście, kiedy i gdzie?
- Zaraz ci podam listę, tylko się nie dziw, bo to na wystawę o
bloku wschodnim we Francji.
- To oni w ogóle wiedzą, co to było?
- Nie. I dlatego właśnie potrzebuje zdjęć. Masz czas?
- W weekend. Wezmę Kaśkę, jest w ciąży, ale może będzie chciała
się trochę poruszać. Robi świetne zdjęcia. Moje jedyne dziecko, które
odziedziczyło coś po mnie. Reszta uparcie twardo stąpa po ziemi.
Igor roześmiał się serdecznie.
- Cała ty. Dzięki i już tęsknie.
Podał jej listę obiektów do sfotografowania i się rozłączył.
Dominik i Ewa
Dominik, kiedy dowiedział się, że Krystian zszedł z posterunku
wściekł się nie na żarty. Trudno było go wyprowadzić z równowagi, ale
zignorowanie polecenia ojca było dla niego punktem zapalnym.
- Co on sobie kurwa myśli! – wrzasnął tak, że Ewa aż podskoczyła i
z trudem opanowała chęć ucieczki. Mężczyzna wstał za biurka i znowu wybuchł –
nie mogłaś go powstrzymać?!
- Jak? Miałam go szarpać za rękaw? – powiedziała i nie wiedziała
czemu rozjuszyła go jeszcze bardziej. Stanął nad nią i dyszał zdenerwowany.
Jego potężna klatka piersiowa unosiła się i opadała przed jej nosem.
- To nie jest czas na żarty! – krzyknął i huknął pięścią w ścianę,
tuż obok jej głowy. Znowu podskoczyła, ale odważnie spojrzała mu w oczy.
- Nie żartuję, tylko wiem, że nie byłabym w stanie zmusić twojego
brata do czegokolwiek, a był jeszcze ten kretyn z Węgier.
- Jak ty nazywasz naszego gościa?!
- Kretyn – zezłościła się – i przestań na mnie wrzeszczeć, bo
ogłuchnę.
Zatkało go i wtedy Ewa lekko się wystraszyła. Zdała sobie sprawę,
że jest z nim sama, że jest mała, a on zachowuje się jak rozjuszony byk.
Patrzył się na nią z taką złością, że pożałowała swoich słów. Starała się go
jakoś ułagodzić.
- Co robimy? – zapytała ostrożnie, chcąc odwrócić jego uwagę.
- My?!
- No to, co mam robić? – poprawiła się potulnie.
Odetchnął, odsunął się od niej i sięgnął po kurtkę. Ewa odzyskała
oddech, powachlowała się dyskretnie dłonią i westchnęła głośno. On spojrzał na
nią i warknął.
- Jedziemy.
Nawet nie pytała gdzie, nie była pewna, jak zareaguje. Był gorszy
od Krystiana, bo nieprzewidywalny.
Wsiedli do jego SUV-a. Ewa zapięła pas i czekała na jego pytania
lub rozkazy.
Dominik był wściekły na brata, bo nie miał czasu na odwalanie za
niego roboty, to nie była jego działka. Był wściekły na przyjazd tego kretyna z
Węgier. Tak, Ewa dobrze go oceniła. No i ona. Był wściekły, że musi spędzić z
nią więcej czasu niż pięć minut i bał się samego siebie. Był na skraju
opanowania, nie wiedział, czy jej czegoś nie zrobi, gdy je straci. A w swoim
życiu skrzywdził już w szale kilka osób. Co prawda nigdy nie uderzył kobiety,
ale przy Ewie mógłby być ten pierwszy raz. Irytowała go tymi swoimi dziwnymi
zdaniami. Zupełnie nie wiedział, czy ona sobie z niego żartowała, czy mówiła
poważnie.
Ale zdążył zauważyć, że ta mała pchła nie bała się go, a to było
nowością. Nie znosił kobiet, które bały się jego krzyków. Tak, jakby był
potworem. Może podskoczyła raz, czy dwa, ale chyba zaskoczona jego
gwałtownością, a nie strachem. Oby, bo to by go jeszcze bardziej do niej
zniechęciło. Chociaż nie był pewien, czy można było jeszcze bardziej. Upadły mu
kluczyki tuż obok jej stóp.
Zaklął szpetnie i nachylił się. Siłą rzeczy oparł się ciałem o
nią, a ona, widział to, wcisnęła się w fotel.
- Nie gryzę – warknął.
- Robię ci miejsce – odparła z godnością.
Nie odpowiedział, bo spojrzał z bliska na jej nogi. Ocenił je
bardzo dobrze.
Ocknął się z zachwytu i szybko wyprostował.
- Masz nic nie mówić – nakazał – bo cię wysadzę w jakimś lesie.
- Będzie ci się chciało jechać? – spytała z niedowierzaniem.
- Na pewno chcesz się dowiedzieć?
Uśmiechnęła się do niego i pokręciła energicznie głową. Odegrała
pantomimę, jak zamyka usta na kłódkę, a klucz wyrzuca za okno.
Nie skomentował, tylko ruszył z piskiem opon. Musiał jakoś odreagować
złość.
Pisnęła. Spojrzał na nią zdezorientowany. Teraz zauważył lęk w jej
oczach. Przypomniał sobie, że niedawno miała wypadek i zwolnił. Wyraźnie
odetchnęła i puściła rączkę przy suficie. Dominik uśmiechnął się do siebie,
miał już na nią haka. Jak będzie za bardzo wierzgać, wystarczy wziąć ją na
wycieczkę.
Ewie zupełnie nie podobał się jego uśmiech.
Daniel
Razem z Majstrem wrócili do podejrzanego pubu i usiedli w pewnym
oddaleniu od reszty.
- Zupełnie nie pamiętam, jak oni wyglądali – przyznał się Daniel.
- Nie bój bidy, ja pamiętam – odparł Majster i upił kilka łyków
piwa. Korzystał z okazji, że to młody był kierowcą.
Majster przez chwilę się zamyślił nad sformułowaniem „młody” o
Danielu. O Oskarze nigdy by tak nie pomyślał i nawet nie próbowałby mówić mu
per „ty”, natomiast w ogóle nie miał takiego problemu w rozmowach z młodszym
synem Waldka. Ale i chłopak niewiele sobie robił z tytulatury.
- I co wtedy zrobimy? – dopytywał chłopak.
- Podejdziemy se do niech i pogadamy.
- A jak nie będzie chciał z nami pójść?
Majster spojrzał na niego zdziwiony i spytał.
- Nigdy się nie biłeś?
- Aaaaa, no to wszystko jasne – uśmiechnął się chłopak – obić
mordę, to niejednemu obiłem. Ojciec nie raz wysyłał mnie i Oskara żebyśmy jakiś
młodziaków spacyfikowali, ale tutaj myślałem, że trzeba jakoś inaczej.
Majster parsknął.
- Najpierw grzecznie poprosimy, a potem, gdyby nie wyszło, to lu w
pysk.
Do pubu wszedł nowy gość. Zaufany Waldka wyprostował się i
mruknął.
- Idziemy – obaj wstali równocześnie i spokojnie podeszli do
mężczyzny w średnim wieku. Był niski i krępy, ale dłonie miał, jak bochny,
mógłby być zapaśnikiem. Poruszał się powoli i ociężale, ale to mogło być tylko
pozorne.
Zrównali się z nim, zanim doszedł do baru.
- Pan Waldek Lipski zaprasza na spotkanie – Majster nie bawił się
we wstępy – teraz.
Mężczyzna wyraźnie zbladł i wzrokiem zaczął szukać pomocy wśród
innych gości, ale ci patrzyli tylko i nikt się nie ruszał. Waldek Lipski nie
był płotką, każdy to wiedział, nie mieli zamiaru z nim zadzierać. Nagle
mężczyzna rzucił się do wyjścia. Daniel chciał za nim pobiec, ale zaufany go
przytrzymał. Wyjął spluwę i strzelił uciekającemu w kolano. Ten wrzasnął i padł
na posadzkę.
Barman mruknął błagalnie.
- Panowie, proszę.
- Już idziemy – zapewnił Daniel lekko roztrzęsionym głosem.
Majster mrugnął do chłopaka.
- Tak się to robi – i obaj podeszli do leżącego i jęczącego z bólu
mężczyzny. Pociągnęli go do pionu i wyprowadzili na zewnątrz.
- Cholera – mruknął niezadowolony Majster – tapicerkę nam
zapaskudzi.
Daniel nie odezwał się ani słowem. Obić komuś twarz, to jedno,
bawić się na strzelnicy, to drugie, ale strzelać w biały dzień? To, co to było?
Odwaga? Bezmyślność?
- Tylko się nie porzygaj – upomniał go starszy mężczyzna, widząc
bladość młodego.
- Dam radę – warknął chłopak zawstydzony, że dał się przyłapać na
słabości.
- Przyzwyczaisz się – wepchnął rannego na tylne siedzenie
samochodu i sam się tam usadowił. Daniel usiadł za kierownicą i usiłował
opanować drżenie nóg i rąk.
Kiedy dojechali po biuro Waldka, Majster klepnął go w ramię.
- Będzie jeszcze z ciebie gangster – zapewnił.
Oskar
Po zwiedzeniu Nowego Jorku przyszedł czas na ruszenie w podróż po
USA. Kilka dni wcześniej opracował trasy i miejsca, które chciałby zobaczyć.
Teraz pozostało tylko zastanowić się, czy kupić, czy wypożyczyć
samochód. Ostatecznie kupił używany, ale w dobrym stanie. Duży ford z paką,
taki amerykański, jak sam go określał Oskar spakował się i ruszył w trasę.
Kiedy wyjechał poza miasto odetchnął i po raz pierwszy w życiu
poczuł, że nie musi się niczym martwić. Nie wiedział jeszcze, co to oznacza,
nawet nie miał żadnego przemyślenia na ten temat. Po prostu czuł, jak jakieś
brzemię spada mu z ramion. Nie wnikał w te przemyślenia, stwierdził, że będzie
miał wystarczająco dużo czasu na przemyślenia i na pewno sobie wszystko
poukłada.
Nie myślał też o rodzinie, w ogóle przestał się zajmować tym
tematem.
Uznał, że skoro był zawalidrogą dla ojca, to tym lepiej się stało,
że wyjechał.
Skręcił na drogę do Pensylwanii.
Zocha i Kaśka
Kaśka na propozycje matki, żeby pójść fotografować jakieś budynki,
zareagowała entuzjastycznie. Miała dosyć niańczenia siebie i siedzenia w domu.
Wsiadły do samochodu i wyjechały na drogę.
- A co mam obcykać? – zapytała matkę.
- Budynki PRL-u
- Co?
- Przecież wyraźnie mówię.
- No tak, ale mam uwieczniać takie paskudy – zdziwiła się.
- Igor prosił.
- Ten kolega z Francji?
- Tak, ale nie mów tacie, on na niego dosyć nerwowo reaguje.
- Powiedz coś więcej – zaciekawiła się córka.
- Kiedyś był moim tak jakby chłopakiem, tylko nie do końca. A
potem pojawił się twój tata i tamten przestał dla mnie istnieć.
- Jak widać, nie do końca.
Zocha wzruszyła ramionami.
- Lubię go, miło wspominam, ale nic więcej.
Zocha, która była pasażerem, wyjęła z torebki kartę z listą
obiektów, które chciał mieć Igor.
- Ursynów, mamy pokazać Francuzom wielką płytę. No cóż, pojedźmy
tam.
- A co jeszcze mamy? Pałac Kultury? – śmiała się Kaśka.
- Nie, to sobie może wygrzebać w Interncie. Ale Plac Konstytucji,
jak najbardziej i Muranów.
- Przecież je też można znaleźć w sieci? – dziwiła się Kaśka.
- Niby tak, ale on chce konkretne ujęcia. Jak dojedziemy na
miejsce, to powiem ci o co chodzi.
- Dobrze, zrobię wszystko co chcesz. Nareszcie mogę trochę się
rozerwać.
- A jak się gorzej poczujesz?
Kaśka uśmiechnęła się i odrzekła.
- Wzięłam na wszelki wypadek kilka reklamówek.
Justyna
W pracy nie mogła się na niczym skupić. Łapała się na tym, że gapi
się bezmyślnie w ścianę i myśli o Moharze.
Co się z nią działo. Przecież widywała w swoim życiu różnych facetów,
dlaczego właśnie ten tak na nią podziałał?
Starała się znowu wrócić do przerwanego zajęcia, ale po chwili w
jej głowie zaczęły tworzyć się różne, cudowne obrazy. Ona i Mohar na spacerze,
na wakacjach, w jego objęciach, na ślubnym kobiercu…
Potrząsnęła głową.
- Głupia – szepnęła sama do siebie – przecież nawet nie byłaś z
nim dłużej sam na sam, a ty już tworzysz sobie romantyczną historię.
Ale nie mogła się jakoś powstrzymać. W jej głowie Mohar był trochę
łagodniejszy, bardziej stateczny i romantyczny.
Prawdziwy taki nie był. Ale co można poradzić, na zakochane serce
samotnej przez wiele lat dziewczyny. Nawałnica uczuć powaliła ją i widziała go
tylko przez różowe okulary. Gdzieś tam z tyłu głowy kołatała jej się myśl, że
może powinna uważać, ale jakoś nie miała ona przebicia w natłoku marzeń, które
co chwilę się pojawiały.
Justyna z jednej strony marzyła, a z drugiej zastanawiała się
czemu, jak go widzi chce brać nogi za pas. Chciała się o to spytać Ewy, ale
jakoś było jej głupio.
Westchnęła sobie przeciągle i po raz kolejny próbowała wrócić do
pracy.
Ewa
Do domu wróciła oszołomiona i ledwo co zauważyła rodzinę. Bąknęła:
- Dobry wieczór – i znikła u siebie w pokoju.
Usiadła na łóżku i wydukała.
- Co to było? Co to było? – nie znalazła lepszych słów na to, co
widziała i co przeżyła z Dominikiem.
Nie szukał brata z Moharem, tylko sam wziął sprawy w swoje ręce.
Popatrzył na nią, jak była ubrana i skinieniem głowy zaakceptował
jej strój.
Nic nie mówił, ale jakoś wiedziała, że właśnie o to mu chodziło.
Potem zaciągnął ją do kilku klubów, gdzie siedziała posłusznie
pijąc stawiane przez niego drinki. Zabronił jej mówić, więc siedziała cicho i
zastanawiała się, czy wytrzyma. Ale wystarczyło jej raz spojrzeć na twarz
Dominika i od razu odechciewało jej się sprzeciwów.
On oprócz rzucania jej nieprzychylnego spojrzenia, cały czas
obserwował ludzi pojawiających się w klubie.
Ale w żadnym nie znalazł, tego czego szukał. Czyli kogoś
szastającego forsą, w miejscu, w którym nie powinien bywać.
Mężczyzna wściekł się jeszcze bardziej. Zmarnował popołudnie, na
bezsensowne tułanie się po lokalach i jeszcze nic z tego nie wyszło.
Ewa widziała, że stracił cierpliwość, więc tym bardziej starała
się być niewidoczna.
- Wracamy do domu! – warknął w pewnym momencie.
- Nie gniewaj się, ale ja wrócę taksówką – odezwała się pierwszy
raz, po chyba trzygodzinnym milczeniu.
Miała samochód zaparkowany pod jego biurem, ale wlał w nią tyle
alkoholu, że choćby chciała, to nie mogła prowadzić.
- Do samochodu – zakomenderował.
Nie sprzeciwiała się, nie wiedziała, co mógłby zrobić.
Czy się go bała? Nie. Ale wolała unikać starcia.
Odwiózł ją pod sam dom.
- Do jutra – rzucił i odjechał.
Ewa była oszołomiona.
Co to było? Co za dzień?
Nagle stwierdziła.
- O nie, jeszcze jestem za trzeźwa – i zeszła do kuchni po piwo.
Małgorzata i Robert
Robert wstał i poszedł do łazienki. Małgorzata pozostała w łóżku,
chcąc jeszcze przez chwilę się zdrzemnąć. Niestety sen nie nadchodził, za to po
głowie chodziły jej różne myśli, większość dotyczyła Roberta.
Byli małżeństwem od ponad 30 lat i nigdy nie dochodziło między
nimi do poważnych kryzysów. Mieli wszystko poukładane, konflikty załatwiali na
bazie negocjacji. Na codzienność ustalili ramy, których starali się nie
przekraczać, a jak się zdarzyło, szybko wracali na utarte tory. Dzieci starali
się wychować podobnie, po to żeby umiały sobie dawać radę w życiu, ale także po
to, żeby były odporne na porażki.
A tu przyszło jej załamanie. Nigdy nie przypuszczała, że będzie
się tak skrajnie zachowywać. Nie była sobą i bała się, że Robert tego nie
zaakceptuje.
Chciała żeby leki jak najszybciej zadziałały, a one jak na złość,
wypełniały swoją rolę w kratkę. Robert póki co, znosił to mężnie. Ale czy temu
surowemu człowiekowi, starczy cierpliwości. A może powinna na jakiś czas wyjechać?
- O czym myślisz? – usłyszała.
- Skąd wiesz, że myślę? – odparła pytaniem.
- Wzdychasz.
Usiadł koło niej i położył jej rękę na plecach. To było miłe.
- Pomyślałam sobie, że powinnam gdzieś wyjechać.
- Na wakacje?
- Nie, na jakiś czas.
To go zaniepokoiło.
- A dlaczego? – jego głos przybrał bardzo zimny ton.
- Bo czy ty dasz radę z moimi huśtawkami nastrojów – popatrzyła na
niego ze łzami w oczach – bo ja nie chcę żebyś się ze mną rozwodził.
- Co?! – nie wiedział czy bardziej jest wściekły, czy zaskoczony –
Co?!
- Nie krzycz – poprosiła – bo ja chciałbym być normalna, jak
zawsze, ale nie mogę. Nawet teraz. Nie wiem czemu płaczę i dlaczego mam takie
myśli.
Przez chwilę wbijał w nią chmurny wzrok, a potem nachylił się nad
nią i pocałował.
- Jak nie będę mógł cię znieść, to wtedy sam cię wyślę na wakacje
– popatrzył jej w oczy. Tym razem widziała, jakże rzadką u niego czułość –
zgoda?
Potaknęła i oddała pocałunek.
- Miłego dnia – podniósł się szybko i wyszedł.
Małgorzata uśmiechnęła się lekko i otarła ostatnie łzy.
Waldek i Daniel
Mężczyzna postrzelony przez Majstra siedział ze ściśle
zabandażowaną nogą i jęczał. Przetrzymywali go w małym pokoiku, na tyłach
magazynu, w którym odbywały się nielegalne walki. Na krzesłach pod ścianą siedział Majster, Żniwiarz
i Daniel. Waldek chodził po pomieszczeniu i się zastanawiał, co zrobić.
Złapany facet od razu wyśpiewał wszystko co wiedział, nawet nie
trzeba było go zachęcać. Co z tego, jak i tak nic z tego nie wynikało.
Mówił, że dostał anonimowy telefon z zastrzeżonego numeru, zgodził
się na udział w eskapadzie, bo nie co dzień trafiała się taka forsa. Potem było
jedno spotkanie w ciemności w opuszczonym budynku na Bemowie, a potem drugie
kończące, na Ursynowie. Podał adresy, ale ludzie Waldka wrócili z niczym.
Opuszczony teren, żadnych śladów.
- Czy znasz kogoś, kto też tam był? – zadał pytanie Waldek.
Mężczyzna bez żadnych oporów opisał im trzy osoby i podał miejsca,
gdzie można ich spotkać.
- Dobrze, dobrze – mruczał Waldek, po czym spojrzał na faceta
ostrym wzrokiem. Ten aż się skulił – czy jechałeś czarnym jeepem i strzelałeś
do samochodu w okolicach ulicy Kruczej?
- Nie – powiedział i Waldek mu uwierzył.
- A wiesz kto, to robił?
- Nie proszę pana, nie wiem. Ja tylko miałem jeździć za wami
samochodem, nic więcej.
Waldek spojrzał na swoich współpracowników, a potem na syna.
- Daniel, czy ten osobnik jeszcze się nam do czegoś przyda, czy
mam go zabić?
Facet zaczął szarpać więzy i krzyczeć, że nie chce umierać, że
jest tylko płotką. Oberwał za to kolbą pistoletu w głowę. Nie zemdlał, ale
lekko go zamroczyło.
- Uważam, że jeszcze się przyda – orzekł Daniel przezwyciężając
drżenie w głosie – nie wiemy, czy nas nie wpuścił w maliny opisując obce osoby,
a poza tym, może jeszcze sobie coś przypomni.
- To mnie nie przekonuje – wycelował lufą w głowę więźnia.
Tamten skulił się na krześle i błagał o życie.
- Poza tym może nie widział naszego prześladowcy, ale słyszał.
Mógłby się kiedyś przydać, przy rozpoznawaniu głosu.
- Tak! Tak! – szczękał zębami więzień – poznam, go na pewno.
Waldek skinął głową na znak, że się zgadza i schował pistolet.
Potem nachylił się nad mężczyzną.
- Nie zabije cię, ale też cię nie wypuszczę. Przynajmniej dopóki
nie dowiem się co jest grane. Ale jeżeli skłamałeś chociaż w jednej rzeczy,
czuj się martwy.
Skinął na Żniwiarza:
- Zabierz go poza miasto i powiedz chłopakom żeby się nad nim nie
pastwili. I ma dostawać jedzenie – potem zwrócił się do Majstra – obława,
jeszcze dzisiaj.
Master wstał bez słowa i wyszedł.
W pokoju został tylko Waldek z synem.
- Dlaczego go nie zabiłeś? – spytał Daniel.
- Bo to płotka – mruknął Waldek – nie ma potrzeby go usuwać.
Zabawa się skończy, dostanie łomot i go puszczę. Nigdy więcej nie wejdzie mi w
drogę.
- Skąd ta pewność?
- Synu, musisz się jeszcze wiele nauczyć. Trzeba czytać z twarzy,
postawy, znać się na ludzkich reakcjach. Ten facet był desperatem i zabrał się
za coś, co go przerosło. Już sam fakt, że nie potrafił utrzymać języka za
zębami, wiele o nim mówi. Poza tym, jak stąd wyjdzie, na pewno spotka tych,
którym jego gadatliwość zaszkodziła. Rozumiesz? – uśmiechnął się do syna.
- Przerażasz mnie tato.
Waldek wzruszył ramionami i rzekł.
- Co zrobisz, takie życie.
Komentarze
Prześlij komentarz