Dwa rody - odc. 1



Będzie to historia dwóch rodzin, wpływowych, ale skrajnie różnych od siebie. Kryńscy to rodzina, w której sztywność i powaga została doprowadzona do perfekcji. Nie ma w niej miejsca na gromkie śmiechy i pomyłki. Okazywanie uczuć, uważane jest za przejaw słabości lub traktowane jako dziecinada. Ceniona jest za to siła, zimna kalkulacja, skrajne opanowanie, a niekiedy i wyrachowanie.
W domu rodzinnym każdy ma swoje miejsce i nie przekracza dozwolonych granic, nawet jeżeli jest się osobą dorosłą, która prowadzi życie na własny rachunek. Ale w końcu i tu znajduje się najsłabsze ogniwo, takie które złamie wszystkie zasady, obali każdy zakaz i będzie zdolne do takich czynów, o jakie nigdy by się tej osoby nie podejrzewało. Kto to będzie?
Druga rodzina to Lipscy. Bezwzględni w interesach, gorący w uczuciach do rodziny. Głośni, hałaśliwi, lubiący się bawić. Otoczeni wieloma ludźmi, prowadzą otwarty dom, o ile gość szanuje ich mieszkańców. Wydają się nie do złamania przez żadne przeciwności losu, bo zawsze są razem i stawiają czoła światu. Ale i tu ktoś się z tego wyłamie i wbrew rozsądkowi wplącze się w przygodę, która może, ale nie musi się dobrze skończyć. Czy rzeczywiście igranie z ogniem się opłaca?



Robert Kryński
Robert Kryński kilka dni wcześniej skończył 60 rok swojego życia i wcale się tym faktem nie przejął. Nie miał czasu na takie drobiazgi i całkowicie zadowolił się życzeniami od rodziny. Jak zwykle dostał od żony nową koszulę, a od dzieci dodatki do niej. Jedynie jego córka Justyna dodała do spinek do mankietów liścik z życzeniami. Kiedy go przeczytał westchnął, dziewczyna mimo 25 lat, nadal zachowywała się jak nastolatka i jakoś nie mógł wyplenić z niej tego urodzinowego zwyczaju. Kiedy spojrzał na nią, oczy jej iskrzyły z oczekiwania, co na to powie. Łaskawie skinął głową, dając do zrozumienia, że akceptuje życzenia. To jej wystarczyło, odeszła spokojnie do swoich spraw.
Na wspomnienie tej dziecinady skrzywił twarz w grymasie niezadowolenia.
Te przemyślenia przerwał mu dzwonek telefonu. Przyszedł sms – „spotkanie o 10:00 w restauracji Lilu.”
Spojrzał na zegarek, była siódma rano, miał więc trochę czasu na przygotowanie się o tak ważnych rozmów. Spojrzał na śpiącą żonę i zastanawiał się, czy wziąć ją ze sobą. Ostatecznie zrezygnował.
Wstał z łóżka i udał się do łazienki. Po półgodzinie był gotowy do wyjścia. Stanął przed lustrem i przyjrzał się sobie. Szpakowate włosy, schludnie obcięte leżały idealnie ułożone. Szczupła twarz i szare oczy spoglądały na niego poważnie i surowo. Na czole pojawiło się kilka zmarszczek, więc czym prędzej przestał się krzywić. Był wysoki i szczupły, ale nie chudy. Mimo wieku, miał idealną i wysportowaną sylwetkę. Dzięki czemu, drogi i szyty na miarę garnitur, leżał na nim idealnie. Zadowolony z efektu wyszedł z domu.

Małgorzata Kryńska
Obudziła się chwilę po tym, jak za Robertem zamknęły się drzwi wejściowe. Niby nigdzie się jej nie spieszyło, ale jak zawsze wstała niemal natychmiast z łóżka i zanim się ubrała, jej mózg już działał na wysokich obrotach.
Miała 55 lat i od lat robiła wszystko żeby Robert był zadowolony zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Była dobrze wykształcona w dziedzinie ekonomi, nauk politycznych i dyplomacji, dzięki czemu była nie tylko ozdobą, ale i wsparciem dla swojego męża w interesach. Sama miała małą firmę reklamową, która od lat odnosiła sukcesy na rynku Do tego świetnie prowadziła dom, w którym zawsze było nieskazitelnie czysto i nowocześnie. Nawet ich sypialnia zmieniała wystój co kilka lat, ponieważ śledzenie najnowszych trendów mody w dziedzinie aranżowania wnętrz były konikiem  zarówno jej, jak i Roberta. Była wysoką i szczupłą kobietą o idealnych proporcjach. Niejedna młoda dziewczyna mogła jej pozazdrościć. Nadal miała długie ciemno blond włosy, których nigdy nie spinała, ale zawsze miała je ułożone idealną fryzurę. Nikt nigdy nie widział jej w dresach lub dżinsach. Była zawsze ubrana w dopasowane sukienki lub garnitury, a na nogach, nawet w domu, nosiła buty na obcasie. A wszystko to było dla Roberta, chciała żeby był z niej dumny. I był.

Dominik Kryński
Trzydziestodwuletni mężczyzna wysiadł ze sportowego wozu i się rozejrzał. Był wysoki i silnie umięśniony, a dobrze skrojony garnitur, leżał na nim wprost idealnie. Miał męską twarz, z tych brzydkich i jednocześnie przystojnych. Szare, zimne oczy patrzyły czujnie na wszystko co się wokół działo. Przeczesał ręką krótko ostrzyżone ciemne włosy i zaklął.
Stał zupełnie sam pod sporym magazynem, który wydawał się nieużywany. Wyjął telefon i wystukał numer. Po drugiej stronie, ktoś odebrał.
- Halo? – usłyszał męski głos.
- Gdzie ty się do cholery podziewasz?
- Jestem na miejscu.
- Niby gdzie? Bo jak dla mnie, tutaj nikogo nie ma.
- No dobra, jeszcze nie wyszedłem z domu – zaśmiał się rozmówca.
- Wsadzaj dupę w samochód i przyjeżdżaj, nie ma czasu na głupoty.
Dominik rozłączył się i ponownie wsiadł do samochodu.

Krystian Kryński
Był młodszym 28 – śmio letnim bratem Dominika i jako jedyny w rodzinie powalał sobie na trochę luzu. Oczywiście tylko na tyle, na ile nie ściągało to zainteresowania rodziców. Dzisiaj był umówiony z Dominikiem na obejrzenie magazynów potrzebnych, na przechowywanie towarów, ale oczywiście zaspał. A zaspał, bo balował do późna, a potem jeszcze zabawiał się z jakąś małolatą.
Mimo, że był spóźniony, nie pędził ulicami Warszawy na łeb na szyję, jechał spokojnie i przepisowo. Na światłach ściągnął na siebie uwagę młodych dziewczyn, uśmiechnął się do nich szelmowsko i puścił oko. Miał twarz rozbójnika – zawadiaki i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to się podoba płci przeciwnej.
- Gdzie panienki jedziecie? – krzyknął.
- Nad Zegrze – odkrzyknęła jedna z nich, ładny rudzielec o pełnych i kuszących ustach.
- A gdzie będziecie się opalać?
- Na plaży przy barce.
- Za dwie godziny do was dołączę – obiecał i przyspieszył.
- Skoro same wpadają mi w ręce, to czemu mam z tego nie korzystać? – powiedział głośno i  uśmiechnął się sam do siebie, na myśl o miłym popołudniu.

Justyna Kryńska
Nie wiedziała, co jest powodem jej smutku, ale ten stan utrzymywał się już od dłuższego czasu. Miała 25 lat, studia, pracę, pieniądze i wszystko co chciała, a jednak czuła, że nie ma nic. Popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Urodę odziedziczyła po matce, była ładną i wysoką blondynką o delikatnych różowych ustach i niebieskich oczach. Ale co z tego, jak żaden mężczyzna się nią nie interesował. I nie rozumiała dlaczego, przecież znała kilku młodych chłopaków z otoczenia rodziców. Ale działo się z nimi coś dziwnego. Zamieniali z nią kilka zdań, a potem tłumaczyli się, że muszą gdzieś iść i coś załatwić i znikali z horyzontu. Ale czy właśnie brak chłopaka był przyczyną jej smutku? Nie wiedziała. Czuła się nijak i bardzo chciała to zmienić. Ale póki co ubrała się i pojechała do pracy. A zatrudniała ją matka. Oczywiście nie jako speca od reklamy tylko jako asystentkę, co było dla niej gehenną, ponieważ matka była dla niej bardziej wymagająca niż dla pracowników. A to wszystko dlatego, że chciała, żeby w przyszłości Justyna przejęła po niej interes i żeby dobrze nim zarządzała. Ale czy ona tego chciała?


Waldemar zwany Waldkiem Lipski
Waldek miał 55 lat, był średniego wzrostu i miał sporą nadwagę. Twarz okrągła, jak księżyc w pełni nadawała mu wyraz prostolinijnego i dobrodusznego człowieka, którego łatwo okantować. Nic bardziej mylnego.
- Powtórz to jeszcze raz, bo ja słabo słyszę! – krzyczał do mężczyzny zwisającego do góry nogami z mostu. Dwóch jego ludzi trzymało go za nogi.
- Przepraszam, nie chciałem pana denerwować – płakał mężczyzna – błagam, niech pan mnie nie zabija.
- Dobra chłopaki, ma dość – zadecydował.
Zasmarkany i zapłakany człowiek opadł bezwładnie na ziemie. Szef wykorzystał to i kopnął go w nerki.
- Pamiętaj synek. Do jutra ma cię nie być w mieście – i odszedł w asyście swoich dwóch ludzi.
Waldek stał niżej w hierarchii niż Kryńscy, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało. Najlepiej czuł się na ulicy, salony uważał za koszmar. Jak zawsze mówił swoim dzieciom:
- Byłem tam i wiem jedno - nie potrafią robić porządnych drinków.
Ale to, że wolał sprawy ulicy nie oznaczało, że klepał biedę. Miał doskonały zmysł do interesów i do wyciągania pieniędzy od naiwniaków. Dlatego nie pchał się na wyżyny, bo finansowo nie odbiegał od nich w żaden sposób i uważał, że tam gdzie jest, ma nie tylko większe możliwości, ale i większe bezpieczeństwo. A na tym zależało mu najbardziej. Nie żeby się o siebie bał, swoje życie miał za nic, ale rodzina? Na samą myśl, że komuś by się coś stało wzdrygał się i wzruszał. Był to dziwny typ. Tego samego dnia z zimną krwią łamał ludziom kości, a potem zatroskany, denerwował się, że wnuczka rozbiła sobie kolano.

Zofia (Zocha) Lipska
Była żoną Waldka i jego rówieśniczką. Osobiście wolałaby żeby nazywano ją Zofiją, ale jej mąż wołała do niech Zocha i przez to nawet w kręgach artystycznych tak się do niej zwracano. Waldka spotkała wiele lat temu, kiedy po obronie pracy licencjackiej balowała w jednym z klubów i przesadziła z alkoholem. Obudziła się u niego w łóżku z wielką pustką w głowie. Ale on kiedy tylko otworzył oczy rzekł.
- Zakochałem się, zostaniesz moją żoną?
A że od artystek wymagano dziwnych zachowań nie zastanawiała się nawet minuty.
- Nie ma sprawy, ale jak masz na imię?
Dzisiaj miała 55 lat i była szczęśliwą żoną i matką. A dzięki interesom Waldka mogła spokojnie poświęcać czas na swoją pasję czyli malarstwo i rzeźbę.
I właśnie dzisiaj szykowała się na otwarcie swojej trzeciej galerii. Była wysoka i szczupła. Miała siwe i ścięte na jeża włosy. Na nosie widniały okulary z czerwonego szkła. Malowała się ostro, ale nie wulgarnie. Na ten wieczór ubrała się w męski garnitur i kapelusz. Według dzieci wyglądała olśniewająco. Waldek stwierdził, że wszyscy będą się gapić na jej tyłek, a on tego nie przeżyje. Na co odparła:
- Kochanie, jeżeli myślisz, że zostaniesz w domu, to się grubo mylisz. Mało tego będziesz się zachowywał przyzwoicie.
O 18 30 wszyscy wsiedli do dwóch rodzinnych vanów i pojechali do centrum Warszawy.

Kasia i Andrzej Koreccy
Kasia była tak, jak i matka wysoka i szczupła, ale urodę odziedziczyła po ojcu. Była piękna, z ciemną cerą i niemalże czarnymi oczami. Kiedy była młodsza faceci szaleli za nią, ale jej podobał się tylko Andrzej, wierny prawnik ojca. Cichy, surowy i niedostępny. Średniego wzrostu, szczupły blondyn o zamyślonych niebieskich oczach. Co było dziwne, kiedy pracował dla ojca jako chłopak na posyłki, nawet się na niego nie spojrzała, ale gdy skończył prawo i z niepewnego siebie rozrabiaki zmienił się w profesjonalistę, tak wtedy wpadła jak śliwka w kompot. Ale on miał ją w nosie. Myślała, że to przez to, że była o 5 lat młodsza, a potem, że może za mało poważna, dlatego robiła wszystko żeby mu się przypodobać. Ubierała się w garsonki, czesała swoje piękne loki w ścisły kok, nawet nosiła okulary zerówki. A wszystko po to żeby zwrócił na nią uwagę. I wydawało się, że wszystko na nic, aż pewnego lata upiła się strasznie i wszystko mu wyznała. On patrzył na nią długo, aż w końcu powiedział.
- Nie rób z siebie kogoś kim nie jesteś i daj mi się poznać, a wtedy się zobaczy.
W zasadzie niczego jej nie obiecał, ale jakoś podziałało. Dzisiaj mieli dwoje dzieci. Kamilka i Adę i tworzyli zgodne stadło. Miała 30 lat i była szczęśliwa i zadowolona, że może być kurą domową i dogadzać mężowi i dzieciom.
- Czemu mi się tak przyglądasz? – spytał się jej kiedy jechali na otwarcie galerii teściowej.
- Bo znowu się zakochałam – Kasia pocałowała męża w policzek.
- Znowu?
- Tak.
Zdjął rękę z kierownicy i objął żonę.
- Nie wiem czy zasłużyłem na tyle miłości?
Z tyłu chichotały dzieciaki i młodsza siostra Kasi, Ewa.

Oskar Lipski
W wieku 28 lat wyprowadził się z domu rodzinnego i kupił sobie mieszkanie na osiedlu położonym niedaleko willowej dzielnicy rodziców. Chciał się wyprowadzić jeszcze dalej, ale matka wpadła w czarną rozpacz, więc trzy kilometry to było wszystko, co zdołał wynegocjować. Nie do końca rozumiał to wariactwo bycia w kupie. Nie to, że tego nie lubił, ale w końcu miał być następcą ojca, więc nie mógł uchodzić w środowisku za mamisynka. Nie wiedział, że mu to nie grozi, gdyż w na ulicy od lat miał ksywę „Sztywniak” i nie był zbyt lubiany za brak poczucia humoru, pogardliwy stosunek do niżej od niego stojących i chorobliwą obsesję na temat swojego wizerunku. Nie można było jednak go ignorować, gdyż był synem Waldka. Ojciec zaś martwił się o jego przyszłość i bał się, że syn sobie nie poradzi. Dlatego liczył na to, że zięć Andrzej i najmłodsza córka Ewa, kiedy jego już zabraknie mu pomogą. Z drugiej strony liczył na to, że syn się zmieni. A Oskar był tak inny od całej rodziny, że aż Waldek kiedyś spytał się żony.
- Zocha, czy Oskar to na pewno moje dziecko?
Zocha śmiała się, bo Oskar tak jak i Kaśka byli jak skóra zdjęta z ojca. Młody mężczyzna był wysoki, ciemnooki, o okrągłej, ale przystojnej twarzy. Odpowiadała mężowi.
- Oczywiście, a zachowanie odziedziczył po moim dziadku ze strony matki, też był sztywniakiem.
Oskar był poważny i nawet nie chciał przestać, dlatego wiecznie kłócił się z ojcem, ale i z Ewą, najmłodszą siostrą, bardzo podobną z charakteru do głowy domu. Teraz siedział w vanie razem z rodzicami i jechał na wystawę do matki. Nie znosił takich imprez, ale wiedział, że odmawiając narażał się na gniew i morały rodzicielki na temat jego urodzin, jej trudu i wychowania.

Daniel Lipski
Kiedy tylko pojawił się w drzwiach galerii wszystkie damskie spojrzenia spoczęły na nim, a on się pławił w ich roziskrzonym wzroku. Nie był wysoki ani barczysty. Ot taki średniego wzrostu szczupły chłopak. Na ulicy można było go minąć nawet nie zauważając, do momentu, aż się nie uśmiechnął. Kobiety padały przed nim plackiem i nawet porzucone przez niego nie potrafiły się gniewać. Danielek miał 25 lat i był podobny do matki i tak jak ona by ścięty na jeża. Ale zamiast siwych włosów miał je kruczoczarne, do bladej cery i niebieskich oczu. Kiedy stawał obok mamy wielu ludzi myślało, że są rodzeństwem. Był duszą towarzystwa i wiadomo było, że jak pojawia się na horyzoncie każda zabawa będzie udana. Wydawało by się, że skoro słaba płeć ma do niego słabość, to mężczyźni będą go nienawidzić. Nic bardziej mylnego. Był tak czarujący, że naładowani testosteronem macho nie traktowali go jak zagrożenia, a jako zabawnego lekkoducha. A on tymczasem sprzątał im najlepsze kąski sprzed nosa. Kiedy wszedł do galerii aż westchnął z zachwytu, było tyle pięknych pań, że nie wiedział, czy na jednej tej nocy się skończy.

Ewa (Kruszyna) Lipska
Najmłodsza z rodziny. Miała 23 lata i studiowała etnografię, na pytanie czemu odpowiadała:
- Bo tak – i śmiała się w głos.  Była ładna, ale nie piękna. Miała grube czarne włosy i brązowe oczy, mały nos i usta skore do śmiechu. Nie była wysoka, sięgała zaledwie 160 cm wzrostu. I jak wszystkie kobiety u Lipskich miała spore piesi i tyłek. I o ile u matki i Kaśki było to proporcjonalne do ich wzrostu u niej powodowało, że wydawała się grubsza. Co było mylne, bo nie miała nadwagi.
Charakter odziedziczyła po ojcu. Była spontaniczna i często w swoich zachowaniach skrajna. Potrafiła śmiać się  głos, a za chwilę płakać nad szczeniaczkiem.  Ulica ją lubiła, bo znała wszystkich i wszyscy ją znali. Dla każdego miała miłe słowo, nawet jeżeli podpadli jej ojcu. Szeptali między sobą, że to ona powinna być następcą. Jej jednak nie to było w głowie, wolała szybką jazdę samochodami, zabawę i piwo.
Do galerii weszła zaraz po rodzicach i pierwsze kroki skierowała do stołu z przekąskami. Przez to, że się guzdrała nic nie zjadła, teraz miała zamiar to nadrobić.
- Kruszyna – Daniel sprzedał jej kuksańca w bok – nie zjedz wszystkiego, zostaw i dla mnie.
- Możesz zjeść owoce morza, a mnie zostaw mięso – odparła i naładowała sobie schabu w galarecie na talerz.
- Spadaj, wiesz, że mam na nie alergię.
- Wiem – uśmiechnęła się jeszcze szerzej – ale co by ze mnie była za siostra gdybym nie próbowała cię czymś otruć.
Daniel zaśmiał się, pocałował ją w czoło i sobie poszedł.

Krystian Kryński
Krystian skończył rozmowę i odłożył telefon. Przeciągnął się i popatrzył na kobietę leżącą obok niego na brzuchu i westchnął z żalu, że nie będzie mógł z nią spędzić więcej czasu. A to była ruda z nad Zegrza. Z drugiej strony, szybko mu z nią poszło, nawet nie musiał się starać. To było wygodne, ale trochę nudne. Czasami myślał, że jeżeli tak dalej pójdzie, to zgnuśnieje i w ogóle będzie mu wszystko jedno, czy będą ładne czy brzydkie, stare czy młode.
Wzdrygnął się i wyskoczył z łóżka.
Mieszkał w dwupokojowym mieszkaniu na Tarchominie mimo, że stać go było na duży apartament w bardziej prestiżowym miejscu. Wychodził jednak z założenia, że ostentacyjne bogactwo tylko ściąga uwagę niepowołanych osób. A tak to mieszkał sobie w starym bloku, na szóstym piętrze z dziesięciu i był jednym z  wielu anonimowych lokatorów, którymi nikt się nie interesował. Inna sprawa, że mieszkanie było bardzo dobrze urządzone, a meble robione na zamówienie. Jako fan kultury wschodu i wschodnich sztuk walki umeblował je na wzór chiński.
Kiedy wyszedł z pod prysznica obudził dziewczynę i kazał jej się zbierać. Nie była zadowolona, bo liczyła na cieplejsze pożegnanie, ale on miał już głowę w pracy. Kiedy wystawił ją za drzwi odetchnął z ulgą, że nie zdążyła poprosić go o numer telefonu, nie miał zamiaru się już z nią spotykać. Poza tym stwierdził, że była kiepska w łóżku, więc nie warta jego zachodu.
Potem ubrał się w wygodny dres i wyszedł z domu. Nie parkował pod blokiem, ani przy ulicy obok. Wynajmował garaż kilka przecznic dalej. Akurat była to dobra odległość na poranną przebieżkę.
Nie chciał stawiać wozu razem z innymi ponieważ jego samochód był jedynym odstępstwem od skromnego stylu życia. Było to sportowe audi robione na zamówienie w Niemczech i raczej trudno by mu było nie wzbudzać sensacji, zwłaszcza wśród młodych łebków.
Wsiadł do wygodnego wnętrza i pojechał pod wskazany przez ojca adres.
To nie była wielka robota, więc nie brał nikogo do pomocy.
Pojechał w głąb Białołęki na jedno z wielu nowych osiedli domków jednorodzinnych. Przejechał uliczkami aż w końcu zatrzymał się nieopodal posesji pewnego pana, który zalegał z wpłatą ojcu. Ponieważ brama była zamknięta i nie liczył na to, że zostanie wpuszczony, od razu przeszedł przez parkan i znalazł się na dobrze wypielęgnowanym trawniku. Ruszył do wejścia.
Tak, jak przypuszczał, drzwi wejściowe nie były zamknięte. Po cichu wszedł do środka. Z głębi domu słyszał kobiecy głos i śmiechy dzieci. Syknął, niedobrze, nie lubił kiedy rodzinka wrzeszczała, jak on pacyfikował głowę rodu.
Mężczyzna, którego szukał brał właśnie prysznic.
Krystian wślizgnął się do łazienki, zamknął drzwi i przekręcił klucz.
- Kochanie? – usłyszał – możesz podać mi ręcznik?
Krystian szybko odsunął zasłonkę i zanim zaskoczony facet zdołał krzyknąć uderzył go pięścią w policzek. Ten zachwiał się i złapał za twarz.
- Kim jesteś? – wycharczał.
- Twoim złym snem – Krystian uderzył go z całej siły w brzuch, aż mężczyzna zgiął się w pół – Robert Kryński, mówi ci to coś?
Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, uderzył go łokciem między łopatki. Facet zwalił się na dno brodzika i zaczął jęczeć.
- To jest tylko ostrzeżenie, bo pierwszy raz spóźniłeś się z zapłatą i zamiast przyjść i porozmawiać o tym, ty liczyłeś, że mój szef o tobie zapomniał – nachylił się nad nim i wysyczał – nigdy nie zapomina. Masz czas do piątku, a jak nie zapłacisz, to wrócę i wezmę w obroty twoją rodzinę. Zrozumiałeś?
Kiedy nic nie usłyszał, złapał mężczyznę za włosy i szarpnął do góry.
- Mówiłeś coś?
- Tak, zrozumiałem – jęczał pobity. A Krystian na odchodne uderzył go jeszcze z otwartej dłoni w nos. Tym razem facet krzyknął, co sprowadziło pod drzwi jego żonę.
- Janek? Coś się stało? – pytała i szarpała za klamkę.
Krystian mrugnął do niego i otworzył okno. Po chwili już był na podwórku. Usłyszał jeszcze.
- Poślizgnąłem się na mydle i lekko poturbowałem, ale nic mi nie jest.
Krystian wracając do samochodu wyrzucał sobie, że wybrał złe miejsce na wykonanie roboty, gdyż facet zmoczył mu dres.


Daniel Lipski
Uwielbiał pokazywać się z matką na wszelakiego rodzaju wernisażach lub spotkaniach artystycznych. Spotykał tam młode dziewczyny, które dopiero raczkowały w świecie sztuki, a on mógł im tyle powiedzieć, no i był synem sławnej w tym światku rzeźbiarki i malarki. A podrywał na dwa sposoby. Na znawcę sztuki i na matkę. Kiedy  pewnego dnia zaczął udawać mecenasa i konesera sztuki Zocha widząc jego nieudolność i ignorancje powiedziała do niego rozbawiona.
- Rozumiem, że nie dla sztuki tu przychodzisz, ale jak podrywasz, to przynajmniej wiedz o czym mówisz. Bo jak ciebie słucham, to aż mnie uszy bolą od tych bzdur.
Dlatego Daniel wziął kilka lekcji u rodzicielki i po kilku tygodniach czuł się w tych tematach, jak ryba w wodzie.
Ale o wiele pewniejszy był podryw na matkę.
- To twoja matka? Nie siostra? – pytało zaskoczone dziewczę.
- No pewnie. I myślę, że była by zadowolona gdybyś osobiście powiedziała jej, jak młodo wygląda.
- Naprawdę mogę ją poznać? – po takim pytaniu, Daniel wiedział już, że podniecona panienka zrobi dla niego wszystko. Ale i on postara się żeby była zadowolona. Obopólna satysfakcja była gwarantem, że jego reputacja nienagannego podrywacza rozejdzie się dalej. A dziewczyna ma przecież koleżanki, a on chętnie je pozna bliżej. Nie zawsze chodziło mu o seks, on po prostu kochał towarzystwo kobiet, a one kochały jego, co wykorzystywał, jak mógł. Nie miał dla niego znaczenia wiek. Mogły być nawet 10 lat starsze, te były jeszcze fajniejsze. Doświadczone i wiedzące czego chcą. Może czasami traktowały go jak niegrzecznego chłopczyka, ale on się na to godził.
Pomyłką jednak było by określać go mianem mięczaka, bo jeżeli przychodziło do obrony którejś z nich lub ojciec go gdzieś wysyłał, gdzie musiał użyć siły, absolutnie nie miał z tym problemu. Bił się, jak prawdziwy chłopak z ulicy. A kiedy wygrywał? Miał murowane uwielbienie kobiet. A jak przegrywał? No cóż, zawsze któraś opatrzyła mu rany.
Ale dzisiaj, dzisiaj był jego dobry dzień, ponieważ spodobała mu się pewna dziewczyna, która bardzo długo wpatrywała się w rzeźbę twarzy wykonanej przez Zochę, a on miał zamiar z nią o tym porozmawiać.



Justyna Kryńska
Mieszkała z rodzicami w wielkiej willi na przedmieściach Warszawy. Miała duży i jasny pokój urządzony jednak w zimne odcienie szarości i bieli. Bardzo lubiła takie zestawienie i sama jako kobieta ubierała się w takie kolory. Czasami dodawała granatowe lub niebieskie dodatki. Do pokoju przyległa spory taras, z którego miała widok na basen i dobrze zadbany ogród. Wszystko było idealnie przystrzyżone i zorganizowane. Nic nie zostało zasadzone przez przypadek.
Ona też była bardzo poukładana i nie znosiła bałaganu. Nigdy by też nie pozwoliła sobie na wyjście z domu w niewyprasowanym ubraniu. Na co dzień nosiła klasyczne stroje z delikatną biżuterią i dodatkami.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Nie spieszyła się. Spokojnie zeszła z piętra na parter i w dużym przedpokoju przywitała swoje cztery koleżanki z tak zwanych dobrych domów. Nie znała ich długo, ponieważ jej rodzina przeprowadziła się na te osiedle dopiero siedem lat temu, ale że dobre stosunki z sąsiadami były dla Kryńskich priorytetem, więc Justyna chcąc nie chcąc musiała je poznać. Nie było łatwo, bo z natury była cicha i nieśmiała, więc minęło dobre kilka lat, jak na dobre się z nimi zakolegowała.
- Przyniosłyśmy ze sobą katalogi – powiedziała uradowana Dorota.
- Cieszę się – odparła Justyna – ja też kilka zakupiłam na naszą dzisiejszą naradę.
Cała piątka ulokowała się w pokoju gościnnym, na wygodnych kanapach. Na długim stole o szklanym blacie rozłożyły przyniesione ze sobą czasopisma. Wszystkie były związane z wakacjami. Sklepy z akcesoriami na plażę, miejscami dobrymi na wypoczynek oraz letnimi kosmetykami. Gosposia Ania przyniosła im przekąski i napoje, po czym znikła nie zakłócając młodym kobietom konwersacji. Dziewczyny nie szczebiotały i nie kłóciły się o miejsce, kolory kostiumów czy lepszy krem z filtrem. Spokojnie dyskutowały wysuwając swoje argumenty, aż po jakimś czasie doszły do konsensusu.
Postanowiły jechać za miesiąc czyli w sierpniu na dwa tygodnie do Grecji, do pięciogwiazdkowego hotelu. Usatysfakcjonowane rozeszły się do domów. Całe spotkanie nie trwało dłużej niż dwie godziny. Resztę soboty Justyna miała dla siebie. Dlatego wzięła kolejną książkę z biblioteczki i poszła do swojego pokoju ją czytać. Nic więcej jej nie było do szczęścia potrzebne.




Robert  Kryński i Waldek Lipski
Robert Kryński wiedział, że Waldek Lipski nie należy do osób, które można ignorować. Ten niby uliczny pozorant w rzeczywistości trzymał w garści prawobrzeżną Warszawę i kręcił poważne interesy z największymi twardzielami w Polsce i za granicą. Dlatego chcąc coś zdziałać na jego terenie, trzeba było go o tym poinformować. Lipski wiedział kim jest Kryński i wiedział też, że nie może mu odmówić współpracy, dlatego zgodził się na spotkanie. Ludzie ich pokroju, mimo, że na co dzień udawali, że się nie znają i nie chcieli mieć ze sobą do czynienia, mieli dwie możliwości działania. Albo toczyli wojnę, co było czasochłonne i nikomu nie przynosiło korzyści albo zgadzali się na kilka zasad współpracy i nigdy nie wychodzili poza ich granicę. Robert czasami zastanawiał się, czy byłby w stanie zniszczyć Waldka, ale potem szybko odganiał tę myśl. Nawet jeżeli miał takie możliwości, to kto potem by powstrzymał ulicę. Pomścili by go. Lepiej było zostawić wszystko tak, jak jest.
Waldek Lipski  miał biuro w starej secesyjnej kamienicy na Pradze Północ, tuż obok swojego baru szybkiej obsługi. Lokal znajdował się na parterze z oknami wychodzącymi na ulicę. Ale i tak nikt z zewnątrz nie mógł zobaczyć, co się dzieje w środku, gdyż rolety były zawsze opuszczone. W środku panował nie tyle bałagan w dokumentach co meblowy. W trzech pomieszczeniach robiącym za centrum dowodzenia Waldka można było znaleźć stare komody pamiętające dwudziestolecie międzywojenne, jak i całkiem nowoczesne regały na dokumenty. Wejścia do szefa strzegła wiekowa sekretarka siedząca za przyszarzałym biurkiem zastawionymi sprzętem biurowym i popielniczką pełną niedopałków. Robert przyjrzał się kobiecie i stwierdził, że nie była tak stara, jak wyglądała. Po prostu zbyt duża ilość papierosów spowodowała, że wyglądała jak luźny stary worek z pęknięciami.
- Pan Kryński? Szef na pana czeka – odezwała się zachrypniętym głosem nałogowca pani Krysia.
Waldek Lipski nie siedział za biurkiem tylko klęczał przy szafie i klął siarczyście. Kiedy zobaczył Roberta uśmiechnął się szeroko i wstał. Zanim podszedł do niego, kopnął jeszcze drzwiczki jednej z szafek. O dziwo otworzyły się.
- Widzi pan, jaka złośliwa bestia? – zaśmiał się Waldek i wskazał Robertowi wygodny fotel z lat siedemdziesiątych. Sam usiadł naprzeciwko w podobnym.
Przez chwilę mężczyźni mierzyli się wzrokiem, jakby mówili sobie – wiesz, że jestem w stanie cię zniszczyć, ale tego nie robię, bo cię szanuję, ale…
- Rozumiem, że chce pan zorganizować ważne spotkanie na moim terenie – pierwszy odezwał się Waldek.
- Tak. Za trzy dni na Grochowskiej.
- Ilu ludzi?
- 25 osób. Na 7 samochodów.
- Godzina?
- Od 19 00 do późnych godzin nocnych.
- Nie chcę strzelaniny.
- Nie będzie pan jej miał.
- Dobrze, zatem uprzedzę moich ludzi. Może pan spokojnie organizować spotkanie.
- Dziękuję – powiedział Kryński, po czym dodał – nie chcę żadnych ogonów.
- Pańskie sprawy nie są moimi, jeżeli nie zacznie się strzelanina, moi ludzie nie będą się wami interesować.
- Zatem jesteśmy umówieni – Kryński wstał, to samo zrobił Waldek. Uścisnęli sobie dłonie i po chwili Roberta nie było w biurze.
Waldek wzdrygnął się. „Co za zimny typ.”

Dominik Kryński
Siedział na zapleczu siłowni, której był właścicielem. Lokal cieszył się dużym wzięciem, ale w rzeczywistości stanowił przykrywkę do robienia interesów w rodzinie Kryńskich. Klienci uważali go za zapracowanego właściciela kilku takich placówek, a instruktorzy nie zadawali pytań. Zaplecze składało się z dwóch pokoi. Jeden służył za szatnię i miejsce na przerwę dla pracowników, a drugi był sporym biurem Dominika, z którego można było wyjść bezpośrednio na zewnątrz. Cały pokój był wyciszony, więc nikt nigdy nie słyszał co tam się czasami działo. Syn Roberta zazwyczaj załatwiał tutaj sprawy ojca, które wymagały dyskrecji i musiały pozostać w tajemnicy. Rzeczywista siedziba tej rodziny znajdowała się w centrum Warszawy w ładnym biurowcu na 25 piętrze. Ale tam senior Kryński był szanowanym i legalnym biznesmenem, o którym nie można było powiedzieć złego słowa. Całą resztą od pięciu lat zajmował się Dominik. Był prawą ręką ojca. Nie oznaczało to, że spotykał się z ludźmi tylko po to żeby im obić twarze lub szantażować, od tego był Krystian i jego ludzie. Dominik załatwiał umowy, rozliczał z zadań, wyznaczał nowe i dbał o reputację rodziny w okolicy oraz karcił nieposłusznych. Niestety czasami musiał użyć siły, ale to działo się rzadko. Już jego wzrost i masa powodowała, że osoba postawiona na dywaniku zanim podniosła pięść, najpierw zastanowiła się, czy to ma sens. Dominik nie ułatwiał ludziom życia nie tylko swoją wielkością, ale i charakterem. Był poważny i opanowany, rzadko podnosił głos, ale jak był wściekły stawał się on niższy niż zazwyczaj, a to był znak, że zaraz wybuchnie. Nie było go łatwo sprowokować do użycia siły fizycznej, ale jeżeli komuś się udało, można było dzwonić od razu po karetkę. Był małomówny, a to co powiedział było nieodwołalne. Nigdy nie dyskutował z ofiarami, ani nie podejmował z nimi negocjacji. Nie uznawał zwrotów typu: „nie”, „niemożliwe”, „tego się nie da zrobić”. Nie obchodziło go jak, miało być zrobione. To sprawiało, że ludzie nawet podlegli ojcu bali się go i wykonywali jego polecenia bez szemrania. Jedynymi osobami, których słuchał i mógł zmienić swoją decyzję była rodzina. Miał poczucie humoru, ale zobaczyć je mogli tylko domownicy i zaufani ludzie pracujący w willi Kryńskich. Był cierpliwy i kiedy coś szło nie po jego myśli, potrafił odczekać jakiś czas i zaatakować kiedy ktoś tego się najmniej spodziewał. Nie był samotnikiem, ale nie miał przyjaciół, bo przed takimi musiałby się obnażyć, inaczej nie można byłoby nazwać takiej znajomości przyjaźnią.
Ale czasami, na przykład dzisiaj czuł, że pęka i odczuwał wielką pustkę z powodu, że nie ma komu się zwierzyć z swych bolączek. Że nie ma nikogo, kto by go powstrzymał przed tym, co musiał zrobić. To nie było tak, że działał bez emocji. Za każdym razem czuł, że robi źle, ale nie mógł inaczej. To wprawiało go w jeszcze bardziej ponury nastrój. Westchnął i wstał. Na środku pokoju siedziała przywiązana do krzesła młoda dziewczyna. Miała podbite oko i pękniętą wargę. Wiedział, że przy porwaniu walczyła, a jego ludzie nie patyczkowali się z nią. I on też nie mógł, chociaż chciał. Bo była taka niewinna i piękna. Podszedł do niej i się nachylił.
- Ile masz lat? – spytał.
- 17 – powiedziała trzęsącym się głosem.
Czuł się podle. Nie chciał krzywdzić dzieci i nie lubił stosować przemocy wobec kobiet. Miał nadzieję, że w tym wypadku nie będzie musiał, bo dziewczyna nie była harda i odpowiedziała na zadane pytanie.
Przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw niej.
- Zacznę od tego, że wcale nie chcę cię tu trzymać, ale twój ojciec bardzo zaszkodził mojemu. Nie wiem ile będziesz uwięziona, ale tylko od ciebie zależy w jakich warunkach. Jeżeli będziesz się dalej rzucać, po prostu zostaniesz tutaj przywiązana do krzesła i zakneblowana, ale jeżeli będziesz posłuszna pozwolę ci mieszkać w przyzwoitym pokoju z łazienką.
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko spuściła głowę.
- Zabijecie mnie? – w jej głosie usłyszał nutki rozpaczy.
- To zależy od twojego ojca, ale nie ukrywam, że jest taka możliwość. Ale najpierw trochę cię poturbujemy, może któryś z moich ludzi cię zgwałci, a potem znowu poturbujemy. To może trwać dłuższy czas, a jeżeli twój ojciec nadal będzie uparty, to tak, zabijemy cię.
Chciał jej dać inną odpowiedź, ale nie miał. Dziewczyna trzęsła się jak galareta i płakała cicho.
- Proszę, dlaczego muszę płacić za winy mojego taty?
Nie odpowiedział tylko dał znak żeby ją rozwiązali. Kiedy to zrobili czekał aż ona się zerwie i spróbuje uciec. Ale pozostała w miejscu.
- Grzeczna dziewczynka – powiedział i spojrzał na swoich ludzi – zawieźcie ją do Smyka, niech jej da ładny pokój.
Po czym ponownie spojrzał na dziewczynę.
- Mam nadzieję, że długo u nas nie zabawisz i że wrócisz do domu. I bądź rozsądna, nie próbuj uciekać, bo znowu cię zwiążemy.
Nie odpowiedziała, wyszła prowadzona przez dwóch dryblasów.

Ewa (Kruszyna) Lipska
Trudno było być normalną kiedy urodziło się w takiej, a nie innej rodzinie. Już od dziecka ojciec uczył jej strzelania z broni, a kiedy skończyła 18 lat dostała swój własny pistolet. Do tego była świadkiem wielu scen, których normalne dzieci nie oglądają i jeszcze Waldek potrafił jej robić przy tym wykład na temat karania nieposłusznych ludzi. To że nie wyrosła na bezduszną heterę zakrawało na cud. Nie bawiła jej przemoc, ale też jej nie przerażała. W swoim krótkim życiu była dwa razy porwana i dwa razy udawało jej się samodzielnie uciec, zanim stało jej się coś strasznego. Kilkakrotnie została zaatakowana przez zazdrosne dziewczyny, które potem ze zdziwieniem zbierały swoje zęby z podłogi. Raz trafiła na bójkę uliczną, przez którą wylądowała w szpitalu na szyciu dłoni, ale jak uparcie twierdziła, wcale nie chciała się bić. Ewa nie była agresywna, wręcz przeciwnie, emanowała beztroską radością, uwielbiała się śmiać i była duszą towarzystwa. Tylko czasami wpadała w tarapaty i nie wiedziała, czemu właśnie ją to spotyka. Często pomagała ojcu i uczyła się od niego zasad twardego świata, w którym wyrosła. Od najmłodszych lat otaczali ją ludzie, którzy mieli coś na sumieniu. Byli różni, mili i sympatyczni i tacy, przed którymi chowała się do swojego pokoju. Była oczkiem w głowie nie tylko rodziny, ale i ludzi ojca. Zdawała sobie sprawę, że zrobiliby wszystko o co by poprosiła. Irytowało ją tylko jedno, że kiedy próbowała być normalna i zaprzyjaźnić się z kimś pojawiali się ludzie ojca i mówili.
- Kruszyna, czy osoby, z którymi idziesz są w porządku? Czy mamy ich obić?
Wtedy się załamywała i miała ochotę ich podrapać.  Na szczęście kilkoro znajomych przeszło ten test śpiewająco, odpowiadając.
- To my się pytamy, czy takie zakazane gęby są w porządku. Ewa to nasza kumpela, więc spadajcie.
Wtedy mężczyźni uśmiechali się szeroko i mówili:
- Mamy nadzieję, że wiecie co mówicie i że na serio Ewa to wasza przyjaciółka. Kruszyna, ojciec pozwala ci ich zaprosić.
Ale tym razem chciała być normalna, bo się zadurzyła w chłopaku z wydziału historycznego. Poznała go w klubie studenckim podczas dyskoteki. Ona przyszła ze swoją paczką, a on ze swoją i tak jakoś wszyscy usiedli przy tym samym stoliku. Bardzo fajnie jej się z nim tańczyło i nawet odprowadził ją do taksówki. Trochę się zdziwił, że ją na nią stać, ale nie ukrywała, że ma pieniądze. Teraz trochę się bała, że to go do niej zniechęci, że pomyśli sobie, że jest bogatą i rozpieszczoną paniusią. A tego nie chciała.
Wziął od niej numer telefonu, ale jak na razie się nie odezwał.
Westchnęła i upomniała samą siebie. Cierpliwości, może się zbiera w sobie. Po piwie zawsze jest łatwiej nawiązać kontakt, a na trzeźwo już gorzej.

Małgorzata i Justyna Kryńskie
Małgorzata spojrzała na córkę z naganą i powiedziała.
- Nie możesz mieć wciąż takiej zbolałej miny, odstraszasz potencjalnych klientów.
Justyna odpowiedziała.
- Do pierwszego spotkania się rozbudzę i będę miła i uśmiechnięta.
- Co się z tobą dzieje?
- Nic.
Małgorzata nie drążyła tematu, skoro córka nie chciała jej nic powiedzieć, to będzie musiała sobie poradzić z tym sama. Kobieta nie należała do matek, które chciały być przyjaciółkami swoich dzieci. Raczej była wymagająca, nie pozwalała się jej rozklejać, wpajała dziewczynie, że mimo iż jest kobietą nie powinna kierować się tylko uczuciami, a płacz był dobry dla rozmytych panienek. Ale nawet ona, zauważyła, że z Justyną dzieje się coś niedobrego. Co prawda córka nigdy nie była zbyt otwarta i ufna, ale też nie była smutna. A od ponad miesiąca trudno było wywołać na jej ustach uśmiech. W pracy nadal była sumienna i jako asystentka sprawiała się na medal, ale działała automatycznie.
Wyszły z domu i wsiadły do samochodu Małgorzaty.
- Co na dzisiaj mamy? – spytała matka.
- O 11 00 potkanie z klientem od browaru, o 12 00 prezentacja kampanii reklamowej obuwia sportowego – czytała Justyna  z organizera, ale matka po pierwszych zdaniach wyłączyła się i znowu zaczęła myśleć o dziwnym nastroju córki.
„A może to moja wina? – zastanawiała się – Może się na mnie gniewa? Ale na co? Przecież powiedziałam jej, że jak nie chce ze mną pracować, to może poszukać sobie innego zajęcia. Powiedziała, że wszystko jest w porządku i że podoba jej się praca ze mną. – westchnęła w duchu - Porozmawiałaby o tym z Robertem, ale on nie uznaje żadnych słabości, powie, żebym dała jej więcej pracy i wszelki smutek zniknie.”
Kobieta wiedziała, że nigdy nie była idealną matką, taką znaną z cukierkowych filmów, ale przecież kochała swoje dziecko i martwiła się o nią. Gdyby jeszcze Justyna chciała rozmawiać? Po czym stwierdziła kwaśno – „To przez nas, tego ją uczyliśmy, żeby radziła sobie sama z problemami. Tak jak chłopaków. Może to był błąd…” – spojrzała na córkę i zagadnęła przerywając jej litanię zadań.
- To gdzie jedziesz z dziewczynami na wakacje?
- Do Grecji – odparła Justyna, po czym spojrzała zdziwiona na matkę – czemu pytasz? Przecież jesteśmy w pracy, a w niej nie rozmawiamy o prywatnym życiu.
„Tak, to moja wina” – pomyślała Małgorzata.
- Jeszcze nie dojechałyśmy do biura – powiedziała głośno.
- Ale już pracujemy.
Justyna ucięła wszelką możliwość dalszej rozmowy.

Zofia (Zocha) Lipska
Obudziła się z samego rana z przeczuciem, że będzie miała wenę i zrobi coś ciekawego. Jak zawsze nie poganiała tlącej się w głowie idei tylko cierpliwie czekała, aż wykiełkuje i całkowicie ją pochłonie. Gdyby od razu usiadła do sztalug lub dłuta, to po kilku minutach nie wiedziałaby co robi.
Popatrzyła na śpiącego męża i uśmiechnęła się szeroko. Ten człowiek nocy uznawał, że dzień zaczyna się dopiero o 11 00.  Ona była rannym ptaszkiem i 7 00 rano uważała za najlepszą porę na wstanie.
Mieszkali w dużym domu, który urządziła według swojego gustu, oczywiście mając na względzie zajęcie męża. Jedynie w sypialni popuściła wodzy fantazji i gdyby ktoś postronny tu wszedł miałby wrażenie, że znajduje się u jakiego hinduskiego maharadży, a nie w Polsce. Wielkie łoże z baldachimem, wygodne i niskie fotele upstrzone kolorowymi poduszkami, a wszystko w kolorach brązu i ciemnej czerwieni.
Zeszła do kuchni, która też była udekorowana w stylu orientu, ale bez natłoku zdobień.
Pomysł zaczął rosnąć w głowie już przy śniadaniu i kawie. A całkiem się wyklarował przy układaniu wypranej pościeli. Mimo, że było ich stać, nie wynajmowali żadnej pomocy domowej, ponieważ uważali, że obcy ludzie nie powinni im się kręcić po domu. Nie wliczali w to przyjaciół i rodziny, którzy tłumnie ich odwiedzali. Ale Zocha nauczyła ich po sobie sprzątać.
- Mieszkaj ile chcesz, ale obsługujesz się sam, sprzątasz sam i nie zachowujesz się jak prosię – tak zazwyczaj witała nowych gości.
Kiedy skończyła podstawowe prace domowe, wyjęła z szafki papierosy i udała się do swojej pracowni. Zocha nie była nałogową palaczką, ale kiedy tworzyła nie mogła się bez nich obejść. Nałożyła płótno na sztalugi i sięgnęła po farby. Ostatni raz przestudiowała pomysł w głowie i stwierdziła, że jest gotowa. Rodzina będzie musiała się bez niej przez jakiś czas obejść.

Oskar Lipski
Nie znosił kiedy ojciec nie omawiał z nim swoich planów i robił coś bez jego wiedzy. W końcu miał być następcą, więc chyba należały mu się jakieś wyjaśnienia. Ale to był jeszcze w stanie przełknąć o ile brał go ze sobą. Nie mógł natomiast pogodzić się z tym, że czasami ojciec brał Ewę zamiast niego i jechał coś załatwiać. Przecież jego siostra była smarkulą. Studentką z sianem w głowie. Co ona mogła zdziałać? Kiedyś zwrócił ojcu na to uwagę i usłyszał:
- Jesteś za sztywny na niektóre wyjścia, w pewnych sytuacjach Ewa radzi sobie lepiej.
To było przykre i wprawiało Oskara w ponury nastrój.
Do tego czuł, że takie zachowanie ojca powoduje, że pracownicy go nie szanują. Niemalże słyszał, jak za jego plecami naśmiewają się z niego uważając za nieudacznika. A on przecież tak bardzo się starał wypełnić wszystko co mu ojciec polecił. I dbał o to żeby przed ludźmi nie pokazywać swoich słabości.
Marzył o dniu, kiedy ojciec zleci mu samodzielne zadanie. Na razie uważał go za zbyt młodego i kazał mu czekać. A przecież znał innych synów znanych w tym świecie seniorów, co przynajmniej od dwudziestego piątego roku życia działali już na własną rękę. To był kolejny powód jego frustracji. A już zupełnie popadał w czarną rozpacz, na myśl o tym, że Ewa mogłaby przejąć schedę po ojcu. Córunia tatunia. Przez te wszystkie złe myśli jego stosunki z najmłodszą siostrą wciąż były napięte i nie umieli się porozumieć.
Zadzwonił telefon.
- Oskar jedź do biura, trzeba przetrzymać tam kilku ludzi, ja będę za dwie godziny. Spraw się – ojciec się rozłączył. A może Oskar wolałby z nim być w terenie? Czemu ojciec tak go traktował?






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka