Ciemne wieki - odc.29
Marię
znalazłam w bibliotece, chociaż to szumna nazwa. Był to po prostu pokój, w
którym znajdował się regał z książkami. Oprócz tego stał tu długi stół, wokół
którego ustawiono wygodne, wyściełane krzesła. Pod ścianami stały dwie kanapy,
a w rogu wysoka lampa i fotel.
Goście przywozili Lukasowi różne dzieła, te których potrzebował trzymał w warsztacie, a resztę zostawiał tutaj. Maria znalazła dwie medyczne pozycje i od rana nie wyściubiała nosa z biblioteki.
Kiedy weszłam do środka siedziała przy stole nad otwartą książką i robiła notatki na jakiś karteluszkach. Podniosła głowę, popatrzyła na mnie z niechęcią i wróciła do lektury.
Padłam na jedną z kanap i powiedziałam.
- Długo jeszcze będziesz się na mnie gniewać?
Nie odpowiedziała.
- Mario, jeżeli będziesz się na mnie boczyć, pozbawisz się jedynej przyjaciółki - próbowałam zażartować.
- Znajdę sobie nową - odparła cierpko.
Usiłowałam się nie roześmiać. Bo co jak co, ale do ludzi to ona nie miała szczęścia. Trudno było ją polubić. Nawet ja sama się sobie dziwiłam, że ją znoszę. Była wkurzającą, naiwną i infantylną beksą. Nie za mądra, bez pojęcia o świecie, za to z głową pełną wymarłych ideałów.
- Oczywiście, że sobie znajdziesz, ale najpierw musisz opuścić wyspę.
- Tak zrobię - przyznała - jeszcze dzisiaj porozmawiam z Markiem. W końcu nie musimy cię niańczyć. No i chciałabym w końcu wziąć ślub.
Z trudem powstrzymywałam śmiech.
- Masz rację - powiedziałam- najwyższy czas zostawić mnie w spokoju. Bo w końcu, to wy mnie zmusiliście do przyjazdu tutaj. Ja miałam inne plany. Ale zgodziłam się na to, bo się o mnie martwiliście. Ale teraz już nic was tu nie trzyma. Ja zostanę tu do następnego roku, a wy możecie robić, co chcecie.
Maria złapała haczyk.
- Na prawdę już nas nie potrzebujesz?
- Sama to powiedziałaś - przypomniałam.
Maria chyba myślała, że będę ją prosić o pozostanie i nie spodziewała się, że ją tak łatwo odprawię.
- No wiesz, ja wcale nie chcę jechać tylko jestem na ciebie trochę zła.
- Przepraszam - powiedziałam - czy to wystarczy?
- Tak - uśmiechnęła się szeroko.
Odetchnęłam, z Tymonem raczej mi tak łatwo nie pójdzie.
Goście przywozili Lukasowi różne dzieła, te których potrzebował trzymał w warsztacie, a resztę zostawiał tutaj. Maria znalazła dwie medyczne pozycje i od rana nie wyściubiała nosa z biblioteki.
Kiedy weszłam do środka siedziała przy stole nad otwartą książką i robiła notatki na jakiś karteluszkach. Podniosła głowę, popatrzyła na mnie z niechęcią i wróciła do lektury.
Padłam na jedną z kanap i powiedziałam.
- Długo jeszcze będziesz się na mnie gniewać?
Nie odpowiedziała.
- Mario, jeżeli będziesz się na mnie boczyć, pozbawisz się jedynej przyjaciółki - próbowałam zażartować.
- Znajdę sobie nową - odparła cierpko.
Usiłowałam się nie roześmiać. Bo co jak co, ale do ludzi to ona nie miała szczęścia. Trudno było ją polubić. Nawet ja sama się sobie dziwiłam, że ją znoszę. Była wkurzającą, naiwną i infantylną beksą. Nie za mądra, bez pojęcia o świecie, za to z głową pełną wymarłych ideałów.
- Oczywiście, że sobie znajdziesz, ale najpierw musisz opuścić wyspę.
- Tak zrobię - przyznała - jeszcze dzisiaj porozmawiam z Markiem. W końcu nie musimy cię niańczyć. No i chciałabym w końcu wziąć ślub.
Z trudem powstrzymywałam śmiech.
- Masz rację - powiedziałam- najwyższy czas zostawić mnie w spokoju. Bo w końcu, to wy mnie zmusiliście do przyjazdu tutaj. Ja miałam inne plany. Ale zgodziłam się na to, bo się o mnie martwiliście. Ale teraz już nic was tu nie trzyma. Ja zostanę tu do następnego roku, a wy możecie robić, co chcecie.
Maria złapała haczyk.
- Na prawdę już nas nie potrzebujesz?
- Sama to powiedziałaś - przypomniałam.
Maria chyba myślała, że będę ją prosić o pozostanie i nie spodziewała się, że ją tak łatwo odprawię.
- No wiesz, ja wcale nie chcę jechać tylko jestem na ciebie trochę zła.
- Przepraszam - powiedziałam - czy to wystarczy?
- Tak - uśmiechnęła się szeroko.
Odetchnęłam, z Tymonem raczej mi tak łatwo nie pójdzie.
Zastałam
go nad jeziorem. Siedział w łódce i szykował się na wędkowanie.
Kiedy mnie zobaczył tylko zmrużył oczy i usiadł do wioseł. Miał zamiar przede mną uciec. Nie chciał rozmawiać.
- Już dwa dni mnie unikasz - wykrzyknęłam i podbiegłam.
Nie odpowiedział tylko mocniej machnął wiosłami. Odbił już od brzegu. Wyliczyłam odległość. Wzięłam rozbieg i wskoczyłam do łódki. Ta zachybotała się niebezpiecznie, ale udało mi się zachować równowagę.
- Co ty robisz?!- wrzasnął.
- Chcę porozmawiać.
- Nie ma o czym. Spływaj na brzeg.
- Nie ma mowy - usiadłam naprzeciw niego.
- Wywalę cię do wody.
- Spróbuj- założyłam ręce na piersi.
Spróbował. Mocowaliśmy się w małej łódce, na głębokim jeziorze, gdzie pływał wielki sum i nie wiadomo, co jeszcze.
- Daj spokój - krzyczałam - bo oboje wypadniemy.
Oganiałam się od jego rąk, jak od muchy.
- Ty wypadniesz - zapewniał i usiłował mnie wyrzucić za burtę. Wiłam się, jak piskorz i wyślizgiwałam z jego uścisku.
W końcu przestał i sam wskoczył do wody. Szybko popłynął do brzegu.
Krzyczałam za nim, ale nie odpowiedział.
Kiedy wysiadłam na brzeg jego nigdzie nie było. Za to przybiegła rozgorączkowana Maria.
- Tymon wyjeżdża!
Nogi mi się ugięły. Klapnęłam na piasek i zapłakałam.
- Wszystko zepsułam.
- Co zepsułaś? - Maria usiadła koło mnie.
- Zraniłam go. Trafiłam w samo serce. A on tak się starał - pociągnęłam nosem - ale jestem głupia.
Maria pomyślała chwilę i odezwała się poważnie.
- A co chciałaś mu powiedzieć?
- Czy to teraz ma znacznie?
Maria nie odpowiedziała tylko aż się odezwę.
- Chlapnęłam głupi tekst i tym go zraniłam. Chciałam go przeprosić. A to wszystko przez to, że w moim życiu nie spotykałam normalnych mężczyzn, takich, jak Twój Marek czy Tymon. Chociaż on...- zająknęłam się - ależ jestem głupia. On zmienił się dla mnie.
Wstałam z piasku i poczłapałam do zamku.
Maria milcząc szła za mną.
Nagle stanęłam, jak wryta. Przed warsztatem Lukasa stał samochód Tymona. Nadzieja wypełniła mi serce. Może jeszcze uda mi się wszystko uratować. Tymon wyszedł zza samochodu i spojrzał smutno w moją stronę. Kiedy zaczął wsiadać do auta, ja zaczęłam biec ile sił w nogach. Kiedy włączył silnik, ja rzuciłam się na maskę. Wdrapałam się przed przednią szybę.
- Złaź - krzyknął.
- Nigdy.
- Zrzucę cię i przejadę.
- To nic. Kości się zrosną - wykrzyknęłam.
Tymon dodał gazu i zaczął kręcić kółka po podwórku. Trzymałam się dzielnie i nie dałam zrzucić. Wpatrywałam się w jego zaciętą twarz i krzyczałam.
- Przepraszam! Słyszysz? Przepraszam!
Tylko zwiększył prędkość.
Wszyscy wyszli popatrzeć na to widowisko, coś krzyczeli, ale nie mogłam rozróżnić słów. Silnik z Hammera skutecznie ich zagłuszał.
- Wyjdę za ciebie choćby jutro! Nie musisz mi nawet dawać pierścionka! Tylko mi wybacz!
Zahamował ostro, a ja poleciałam do tyłu. Zdążyłam jeszcze krzyknąć.
- Kocham cię od pierwszego wejrzeniaaaałłłaaaaaa!
Ten ostatni wrzask wydałam z siebie, kiedy grzmotnęłam o ścianę budynku. Padłam bezwładnie, jak worek ziemniaków. Leżałam przez chwilę łapiąc oddech, gdyż uderzenie wycisnęło z moich płuc całe powietrze.
Tymon stanął nade mną z chmurną miną i chciał coś powiedzieć, ale nadbiegły Maria, Alina i mała Gosia. Krzyczały na niego.
- Czyś ty oszalał?! - krzyczała Alina - na pewno ma połamane kości.
- Nie mam - wychrypiałam, ale mnie nie słuchali.
- Jak mogłeś ją tak potraktować?!- darła się Maria.
Gosia pochyliła się nade mną i zapytała z płaczem w głosie.
-Ciociu, nic ci nie jest? Powiedz coś.
- Nic mi nie jest - zapewniłam ją- mam tylko kilka siniaków.
- Poszły stąd - krzyknął Tymon i zamachał rękami, jakby oganiał kury.
Marek z Hermanem odciągnęli wściekłe kobiety i dziewczynkę, a my zostaliśmy sami.
Tymon ukucnął i zadał pytanie.
- Naprawdę kochasz mnie od pierwszego wejrzenia.
- Tak.
- Od naszej wizyty u pechowego zleceniodawcy z Gdańska?
- Nie. Od przelotnego spotkania w zajeździe w Malborku. Wyjeżdżałeś z parkingu i spojrzałeś na mnie.
Tymon parsknął.
- Że też u ciebie trzeba terapii wstrząsowej, żeby cokolwiek uzyskać.
Zaśmiałam się lekko i zaczęłam kasłać.
Kiedy mnie zobaczył tylko zmrużył oczy i usiadł do wioseł. Miał zamiar przede mną uciec. Nie chciał rozmawiać.
- Już dwa dni mnie unikasz - wykrzyknęłam i podbiegłam.
Nie odpowiedział tylko mocniej machnął wiosłami. Odbił już od brzegu. Wyliczyłam odległość. Wzięłam rozbieg i wskoczyłam do łódki. Ta zachybotała się niebezpiecznie, ale udało mi się zachować równowagę.
- Co ty robisz?!- wrzasnął.
- Chcę porozmawiać.
- Nie ma o czym. Spływaj na brzeg.
- Nie ma mowy - usiadłam naprzeciw niego.
- Wywalę cię do wody.
- Spróbuj- założyłam ręce na piersi.
Spróbował. Mocowaliśmy się w małej łódce, na głębokim jeziorze, gdzie pływał wielki sum i nie wiadomo, co jeszcze.
- Daj spokój - krzyczałam - bo oboje wypadniemy.
Oganiałam się od jego rąk, jak od muchy.
- Ty wypadniesz - zapewniał i usiłował mnie wyrzucić za burtę. Wiłam się, jak piskorz i wyślizgiwałam z jego uścisku.
W końcu przestał i sam wskoczył do wody. Szybko popłynął do brzegu.
Krzyczałam za nim, ale nie odpowiedział.
Kiedy wysiadłam na brzeg jego nigdzie nie było. Za to przybiegła rozgorączkowana Maria.
- Tymon wyjeżdża!
Nogi mi się ugięły. Klapnęłam na piasek i zapłakałam.
- Wszystko zepsułam.
- Co zepsułaś? - Maria usiadła koło mnie.
- Zraniłam go. Trafiłam w samo serce. A on tak się starał - pociągnęłam nosem - ale jestem głupia.
Maria pomyślała chwilę i odezwała się poważnie.
- A co chciałaś mu powiedzieć?
- Czy to teraz ma znacznie?
Maria nie odpowiedziała tylko aż się odezwę.
- Chlapnęłam głupi tekst i tym go zraniłam. Chciałam go przeprosić. A to wszystko przez to, że w moim życiu nie spotykałam normalnych mężczyzn, takich, jak Twój Marek czy Tymon. Chociaż on...- zająknęłam się - ależ jestem głupia. On zmienił się dla mnie.
Wstałam z piasku i poczłapałam do zamku.
Maria milcząc szła za mną.
Nagle stanęłam, jak wryta. Przed warsztatem Lukasa stał samochód Tymona. Nadzieja wypełniła mi serce. Może jeszcze uda mi się wszystko uratować. Tymon wyszedł zza samochodu i spojrzał smutno w moją stronę. Kiedy zaczął wsiadać do auta, ja zaczęłam biec ile sił w nogach. Kiedy włączył silnik, ja rzuciłam się na maskę. Wdrapałam się przed przednią szybę.
- Złaź - krzyknął.
- Nigdy.
- Zrzucę cię i przejadę.
- To nic. Kości się zrosną - wykrzyknęłam.
Tymon dodał gazu i zaczął kręcić kółka po podwórku. Trzymałam się dzielnie i nie dałam zrzucić. Wpatrywałam się w jego zaciętą twarz i krzyczałam.
- Przepraszam! Słyszysz? Przepraszam!
Tylko zwiększył prędkość.
Wszyscy wyszli popatrzeć na to widowisko, coś krzyczeli, ale nie mogłam rozróżnić słów. Silnik z Hammera skutecznie ich zagłuszał.
- Wyjdę za ciebie choćby jutro! Nie musisz mi nawet dawać pierścionka! Tylko mi wybacz!
Zahamował ostro, a ja poleciałam do tyłu. Zdążyłam jeszcze krzyknąć.
- Kocham cię od pierwszego wejrzeniaaaałłłaaaaaa!
Ten ostatni wrzask wydałam z siebie, kiedy grzmotnęłam o ścianę budynku. Padłam bezwładnie, jak worek ziemniaków. Leżałam przez chwilę łapiąc oddech, gdyż uderzenie wycisnęło z moich płuc całe powietrze.
Tymon stanął nade mną z chmurną miną i chciał coś powiedzieć, ale nadbiegły Maria, Alina i mała Gosia. Krzyczały na niego.
- Czyś ty oszalał?! - krzyczała Alina - na pewno ma połamane kości.
- Nie mam - wychrypiałam, ale mnie nie słuchali.
- Jak mogłeś ją tak potraktować?!- darła się Maria.
Gosia pochyliła się nade mną i zapytała z płaczem w głosie.
-Ciociu, nic ci nie jest? Powiedz coś.
- Nic mi nie jest - zapewniłam ją- mam tylko kilka siniaków.
- Poszły stąd - krzyknął Tymon i zamachał rękami, jakby oganiał kury.
Marek z Hermanem odciągnęli wściekłe kobiety i dziewczynkę, a my zostaliśmy sami.
Tymon ukucnął i zadał pytanie.
- Naprawdę kochasz mnie od pierwszego wejrzenia.
- Tak.
- Od naszej wizyty u pechowego zleceniodawcy z Gdańska?
- Nie. Od przelotnego spotkania w zajeździe w Malborku. Wyjeżdżałeś z parkingu i spojrzałeś na mnie.
Tymon parsknął.
- Że też u ciebie trzeba terapii wstrząsowej, żeby cokolwiek uzyskać.
Zaśmiałam się lekko i zaczęłam kasłać.
Tymon
zaniepokoił się i zapytał.
- Na prawdę nic ci nie jest?
- Boli mnie prawy bok. Pewnie trzasnęły mi żebra.
Wziął mnie na ręce. Stękałam z bólu.
- Prawe udo mam poturbowane i rękę - powiedziałam.
- Alina wie, kim jesteśmy?
- Nie.
- No to postaraj się bardziej cierpieć.
- Przecież stękam.
- Ale masz uśmiech od ucha do ucha.
Wtuliłam twarz w jego ramię.
- Tak lepiej?
- Tak. Pójdziesz na kilka dni do łóżka.
- Ale nie wyjedziesz?
- Nie - pocałował mnie w czoło - ale nie wkurzaj mnie już, dobrze?
- Przepraszam.
- Wybaczam.
- Na prawdę nic ci nie jest?
- Boli mnie prawy bok. Pewnie trzasnęły mi żebra.
Wziął mnie na ręce. Stękałam z bólu.
- Prawe udo mam poturbowane i rękę - powiedziałam.
- Alina wie, kim jesteśmy?
- Nie.
- No to postaraj się bardziej cierpieć.
- Przecież stękam.
- Ale masz uśmiech od ucha do ucha.
Wtuliłam twarz w jego ramię.
- Tak lepiej?
- Tak. Pójdziesz na kilka dni do łóżka.
- Ale nie wyjedziesz?
- Nie - pocałował mnie w czoło - ale nie wkurzaj mnie już, dobrze?
- Przepraszam.
- Wybaczam.
---------------------
Dagmara pod pretekstem zaległości została dłużej w pracy.
Ponownie usiadła na środku magazynu i zaczęła wchłaniać wiedzę nagromadzoną w
pomieszczeniu. Wiedziała, że kamery rejestrowały jej obecność, dlatego
dla zmylenia obserwatorów wzięła notes i coś w nim bazgrała, jakby robiła
inwentaryzację. Potem przeszła do pokoju projekcyjnego i postąpiła podobnie. Z
tym, że tutaj rzeczywiście robiła prawdziwe notatki. Jeszcze raz odtworzyła
dzisiejszy fragment filmu i wchłonęła do głowy obrazy przedstawiające wyspę i
zamek.
Otworzyła kolejne skrzynki i dla zabicia czasu przeglądała ich zawartość.
W jednej z nich coś przykuło jej uwagę. Było to kilka zdjęć pierścionka. Chociaż trudno było to rozpoznać na pierwszy rzut oka. Był topornie ciosany, z kryształami ułożonymi w kształcie koślawego kwiatka. Wokół brzegu zrobiona była plecionka z miedzianych drucików.
- Paskudztwo - odłożyła zdjęcia na miejsce.
--------
- Jest piękny - przymierzyłam pierścionek zaręczynowy i pokazałam go wszystkim zebranym.
Tymon uparł się na oficjalną ceremonię zaręczynową. Powiedział, że mi niedowierza i że musi mieć jak najwięcej świadków tego wydarzenia.
Nie chciałam się z nim kłócić, zwłaszcza, że przez dwa dni bardzo się i mnie troszczył, mimo że wiedział, że nic mi nie jest. Maria też wiedziała, ale mimo to trenowała na mnie naukę anatomii i leczenia złamań.
- Boli mnie - mówiłam do niej.
- Wiem, ale normalni ludzie by się skręcali, a ty tylko się krzywisz.
- Bardzo śmieszne - burczałam nadąsana.
Potem razem z Aliną wytrzasnęły skądś kilka metrów różnokolorowych materiałów i postanowiły uszyć mi na okazję zaręczyn sukienkę.
- Ja nie noszę sukienek - broniłam się.
- Nie pozwolę ci się zaręczyć ubraną w spodenki i koszulkę na ramiączka - mówiła głosem nie znoszącym sprzeciwu Maria. Alina jej przytakiwała. A ja się w duchu cieszyłam, bo szycie dla mnie sukienki bardzo je zbliżyło. Pozwoliłam zatem sobą dyrygować i poddałam się ich eksperymentom. Wyszła krótka sukienka z kolorowymi kieszonkami z przodu. Na górze miała skromny dekolt i krótkie rękawki. Do tego uszyły! mi materiałowe pantofle na płaskiej podeszwie. Efekt chyba był oszałamiający, bo Tymon na kilka minut zaniemówił. A potem mi się głośno oświadczył. A potem była impreza gdzie się wszyscy popiliśmy i mieliśmy kaca, a potem życie wróciło do normy.
Otworzyła kolejne skrzynki i dla zabicia czasu przeglądała ich zawartość.
W jednej z nich coś przykuło jej uwagę. Było to kilka zdjęć pierścionka. Chociaż trudno było to rozpoznać na pierwszy rzut oka. Był topornie ciosany, z kryształami ułożonymi w kształcie koślawego kwiatka. Wokół brzegu zrobiona była plecionka z miedzianych drucików.
- Paskudztwo - odłożyła zdjęcia na miejsce.
--------
- Jest piękny - przymierzyłam pierścionek zaręczynowy i pokazałam go wszystkim zebranym.
Tymon uparł się na oficjalną ceremonię zaręczynową. Powiedział, że mi niedowierza i że musi mieć jak najwięcej świadków tego wydarzenia.
Nie chciałam się z nim kłócić, zwłaszcza, że przez dwa dni bardzo się i mnie troszczył, mimo że wiedział, że nic mi nie jest. Maria też wiedziała, ale mimo to trenowała na mnie naukę anatomii i leczenia złamań.
- Boli mnie - mówiłam do niej.
- Wiem, ale normalni ludzie by się skręcali, a ty tylko się krzywisz.
- Bardzo śmieszne - burczałam nadąsana.
Potem razem z Aliną wytrzasnęły skądś kilka metrów różnokolorowych materiałów i postanowiły uszyć mi na okazję zaręczyn sukienkę.
- Ja nie noszę sukienek - broniłam się.
- Nie pozwolę ci się zaręczyć ubraną w spodenki i koszulkę na ramiączka - mówiła głosem nie znoszącym sprzeciwu Maria. Alina jej przytakiwała. A ja się w duchu cieszyłam, bo szycie dla mnie sukienki bardzo je zbliżyło. Pozwoliłam zatem sobą dyrygować i poddałam się ich eksperymentom. Wyszła krótka sukienka z kolorowymi kieszonkami z przodu. Na górze miała skromny dekolt i krótkie rękawki. Do tego uszyły! mi materiałowe pantofle na płaskiej podeszwie. Efekt chyba był oszałamiający, bo Tymon na kilka minut zaniemówił. A potem mi się głośno oświadczył. A potem była impreza gdzie się wszyscy popiliśmy i mieliśmy kaca, a potem życie wróciło do normy.
Jako takiej normy…
kolejny odcinek 29 czerwca
Komentarze
Prześlij komentarz