Dwa rody odc. - 5
Zatrzymała samochód przed bramą starej posesji na Białołęce. Dom
był w dobrym stanie, ale tu i ówdzie wymagał remontu. Pchnęła niedomkniętą
furtkę i weszła na ścieżkę prowadzącą na ganek. Drzwi frontowe otworzyły się
nagle i stanął w nich Igor. Uśmiechnął się szeroko.
- Kogo ja widzę?
- Nie wygłupiaj się – warknęła Zocha kiedy już do niego podeszła.
- O co ci chodzi? – zdziwił się.
- Nie przysyłaj mi więcej kwiatów, rozumiesz. Mam męża, kocham go,
nie rozbijesz mojego małżeństwa.
- Jestem lepszy od twojego męża.
- Nie, nie jesteś – powiedziała twardo – kwiaty, to nie wszystko.
- Powiedz, jak możesz kochać przestępcę.
- Słucham?! – krzyknęła.
- Nie udawaj, że nie wiesz co on robi?!
- Doskonale wiem, co robi Waldek.
- Tak? Co?!
- A co ty jesteś taki dociekliwy? – zaperzyła się Zocha.
Igor odetchnął kilka razy i powiedział spokojnie.
- Przepraszam – bąknął – poniosło mnie. Ale to przez to, że nadal
mi się podobasz i że twój mąż kiedyś…
- Kiedyś był łobuzem, tak wiem – warknęła – ale nie dziś i
wypraszam sobie takie insynuacje.
- Zofijo – mruknął i zrobił krok w jej stronę, ta się cofnęła.
- Nie zbliżaj się.
- Nadal jesteś piękna – usiłował złapać ją za rękę,
- Igor! – przywołała go do porządku – nie przysyłaj mi kwiatów, bo
ja mam męża. A mężowie nie lubią konkurencji.
I szybko zbiegła ze schodów. Igor spochmurniał.
Kasia, Andrzej, Ewa i Justyna
O godzinie 11 00 Lipscy zeszli do holu. Dzieciaki ganiały się
między fotelami, a Andrzej z Kasią pytali Ewy.
- Na co jeszcze czekamy?
- Na Justynę.
- Ta dziewczyna od Kryńskich, o której nam opowiadałaś? – spytał
Andrzej.
- Tak.
- Nie zejdzie.
- Skąd wiesz? – spytała Kasia.
- Cała rodzina, jest bardzo zasadnicza i sztywna, oni mają kij w
kręgosłupie już wpisany w DNA.
- Mężu małej wiary – dostał kuksańca od żony – ty też jesteś
sztywniakiem, a jednak z nami idziesz.
Andrzej popatrzył z wyrzutem na Kasię.
- Grabisz sobie.
- Bo mogę – zatrzepotała rzęsami – Ewa, idziemy. Dzieciaki
zaczynają się wściekać.
- Dobrze, chodźmy – powiedziała siostra z rezygnacją.
- Nie pomożesz komuś, kto tego nie chce – powiedziała do niej
Kasia.
Wyszli przed hoteli i Ewa zauważyła Justynę stojącą nieopodal
nich.
Podeszła do niej.
- No i co?
- Miałaś rację, powinnam w końcu zrobić coś dla siebie.
- Zatem poznaj część mojej rodziny – zaprowadziła ją do nich.
Po szybkiej prezentacji, Justyna spytała.
- Gdzie idziemy?
- W miasto, a potem się zobaczy – powiedziała Kasia.
- Bez planu? – zdziwiła się Justyna.
- Ja też tego nie rozumiem – powiedział do niej Andrzej – ale to
one rządzą, jak będzie moja kolej obiecuję ci plan z konspektem. Tymczasem
musimy się zdać na ich niepoprawną pomysłowość – spojrzał na swoje pociechy – i
dzieci.
Waldek i Oskar
Łysy został zaprowadzony na tyły magazynu, w którym Waldek
organizował walki. Teraz stał pusty i nie było nawet jego zawodników i ich
trenerów.
W jednej z sal gimnastycznych, na środku siedział przykuty do
krzesła Łysy. W różnych częściach pomieszczenia stali lub siedzieli ludzie
Waldka i Oskar. Czekali na szefa. Łysy próbował coś do nich mówić, prosił,
żalił się, groził, ale odpowiadała mu tylko cisza. W końcu zamilkł i słychać
było tylko jego urywany ze zdenerwowania oddech. Nie liczył na cud, wiedział,
że stąd już nie wyjdzie. Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Waldek. Szybko
przywitał się z obecnymi i od razu podszedł do Łysego.
- Z kim mnie zdradziłeś?
- A co będę z tego miał? – burknął Łysy.
- Nic, nie targuję się.
- To nie powiem.
- Żniwiarz! – szef przywołał mężczyznę – co możesz mu odciąć, ale
tak żeby się nie wykrwawił.
Łysy zbladł.
- Palce – odparł spokojnie Żniwiarz.
- Nie! – zaprotestował zdrajca.
- To odpowiedz na moje pytanie, a obiecuję, że dostaniesz kulkę w
łeb i po krzyku.
Łysy wahał się tylko chwilę.
- Chcę żyć.
- Nie będziesz żył, zdrajcy mają tendencję do wracania i mszczenia
się. Lepiej ich zabijać.
- To nie powiem.
- Żniwiarz, palce… u stopy – polecił Waldek.
Ciszę przeciął krzyk, który urwał się nagle, ponieważ Łysy stracił
przytomność.
- I ja mu powierzyłem szkolenie rekruta – Waldek wygiął usta z
pogardą – Majster ze Żniwiarzem, zostawiam go wam na godzinę, potem wrócę.
Wszyscy łącznie z Oskarem wyszli. Siedzieli w pomieszczeniu obok i czekali na
wynik przesłuchania. Oskar chodził nerwowo od ściany do ściany.
- Usiądź, bo mnie wkurzasz – powiedział Waldek odrywając się od
pokera, którego na szybko rozgrywał z podwładnymi.
- Nie mogę – odparł Oskar.
Chłopak używał przemocy, ale tylko kiedy musiał się z kimś bić.
Nigdy nie widział i nie słyszał torturowanego człowieka, ojciec póki co
oszczędzał go. Aż do dziś.
Po godzinie, Łysy był zmasakrowany, ale nie pisnął ani słowa na
temat swoich nowych pracodawców. Przeklął tylko Waldka i wszystkich dookoła i
powiedział.
- Męczcie się dalej, nic wam nie powiem, bo i tak mnie zabijecie,
więc się wypchajcie.
Waldek spojrzał na syna.
- Oskar! Zabij go!
Było to dziwne, że jego syn jeszcze nigdy nikogo nie zabił, ale
ojciec wciąż uważał, że to jeszcze nie czas, że musi stać się twardszy. Teraz
przyszedł czas na sprawdzian.
Oskar umiał strzelać, ponieważ ojciec zapisał ich na strzelnice
już jako nastolatków. Ale nigdy nie strzelał do człowieka. Teraz miał być
sprawdzian. Waldek nie należał do osób, które lubiły zabijać, często ludziom
dawał drugą szansę, ale kiedy w grę wchodziła zdrada, był bezlitosny.
Oskar uniósł broń. Łysy patrzył na niego jedynym okiem, które mu
pozostało.
Dla młodego mężczyzny chwila ta trwała bardzo długo, ale później
ojciec zapewnił go, że nie minęło nawet 10 sekund. Oskar strzelił Łysemu w
głowę.
- No i po wszystkim, teraz musimy sami sobie radzić ze
znalezieniem naszych nowych wrogów – powiedział Waldek i poklepał syna po
łopatce – a teraz chodź się napić. Dobra robota, synu.
Ale Oskar nie czuł się dumny, czuł się bardzo źle.
Do piątego kieliszka wódki.
Robert i Dominik
Ojciec zadzwonił wieczorem do syna.
- I jak poszło? – spytał syna.
- Nasz mały agent działa jak w zegarku.
- Co planujesz z nim zrobić?
- Dam mu bilet w jedną stronę, a jak nie będzie chciał, to jego
żona zostanie wdową – zapewnił ojca.
- A jak nas wsypie?
- Nie wsypie, to nie ten typ.
- A gdzie Krystian?
- Wścieka się, że nie może pójść na randkę, ale chyba jeszcze
trochę wytrzyma bez użycia przemocy.
- Jest nieobliczalny, jak coś idzie nie po jego myśli.
- Wiem, ale powiedziałem mu, że to ty tato sobie tego życzysz.
- Powstrzyma go to?
- Nie wiem – powiedział Dominik – mam nadzieję, że tak.
- Jesteś za miękki co do zakładników, synu.
- Raczej rozsądnie kieruję przemocą. Nie bawi mnie znęcanie się
dla samego znęcania.
- Za to Krystiana tak.
- Dobrze, zmienię go.
- Czytasz mi w myślach – ojciec rozłączył się.
Dominik po chwili jechał już nad Zalew.
Daniel, Waldek i Oskar
Kiedy wrócił do domu wiedział już, że coś się dzieje. W salonie
ojciec z Oskarem był kompletnie pijany, a matki nigdzie nie było.
- O Daniel – powiedział ojciec – twój brat dzisiaj zabił pierwszego
człowieka, dlatego go upiłem.
Chłopak wzdrygnął się.
- Mam nadzieję, że mnie nie będziesz tak testował.
- Ty? – zaśmiał się ojciec i beknął – ty byś to zrobił bez
zmrużenia oka.
- Taaa, na pewno – powiedział cierpko Daniel. Usiadł z nimi i
nalał sobie kieliszek.
- Bracie bądź ze mnie dumny – bełkotał Oskar – przeszedłem test.
- Gratuluje, zrobię ci dyplom – ironizował Daniel.
- Nie podoba ci się to, prawda? – spytał go ojciec.
- Wolałbym wierzyć, że jesteśmy normalną rodziną – burknął coraz
bardziej zły Daniel.
- Nie pierwszy raz to się zdarza – bronił się ojciec.
- Ale jeszcze nigdy nie zrobił tego mój brat.
- Bądź ze mnie dumny – bełkotał Oskar.
- Zapomnij. Wkurza mnie to! – wstał i wyszedł.
O tak, Daniel był wrażliwy, ale Waldek wiedział swoje. Jego młodszy
syn kiedy by musiał, nawet przez sekundę by się nie zawahał, a potem nie
musiałby tego zapijać, żeby dojść ze sobą do ładu.
Ale Oskar też się zmieni, musi.
Zmienił się, stał się jeszcze bardziej posępny i poważny niż był,
a dystans między nim a ludźmi ojca jeszcze wzrósł.
Dominik i Krystian
Dominik zapukał do drewnianego domku i powiedział.
- To ja, Dominik – Krystian otworzył mu drzwi i wpuścił do środka.
W kącie siedziała zapłakana kobieta, tuląc do siebie małą dziewczynkę.
- Co zrobiłeś? – warknął Dominik.
- Nic – powiedział Krystian – tylko się patrzyłem.
- Zmiataj stąd, randka czeka.
Krystianowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Kiedy starszy brat został sam, spojrzał na kobietę i powiedział.
- Zrobił ci coś?
Ta pokręciła głową.
- To wyłaź z kąta i usiądź jak człowiek – powiedział. Mimo, że
mówił spokojnie, nie wiedzieć czemu kobieta przeraziła się jeszcze bardziej.
Może chodziło o to, że Krystian nie ukrywał swoich zamiarów i straszył samym
spojrzeniem, a Dominik mówił tak, że nie wiadomo było, czy mu zaufać czy
zwiewać gdzie pieprz rośnie.
Machnął na kobietę ręką i usiadł w fotelu.
- Moja córka bardzo się boi – wydukała wreszcie.
- Wiem – odparł Dominik – ale ani pani, ani córce nic nie grozi.
Pojutrze wrócicie do domu.
- A… a Hubert?
Dominik wzruszył ramionami.
- To zależy od niego, ale jak pani chce mogę do niego zadzwonić,
sam pani powie, jak jest.
Widział, że kobieta walczy sama ze sobą. Kto powiedział, że
tortury muszą być tylko fizyczne?
W końcu powiedziała cicho.
- Z pewnością pan nie da mi z nim porozmawiać, a to dlatego, że on
nie żyje – z gardła wydarł jej się szloch.
- Nie płacz głupia kobieto, żyje. Po co bym cię tu trzymał gdyby
był martwy?
Tymczasem Krystian o 23 00 zadzwonił do drzwi Kariny. Otworzyła mu
zaspana i w koszuli nocnej.
- Mówiłem, że wrócę – powiedział.
- Widzę – odparła i uśmiechnęła się lekko – wejdź.
Justyna i Małgorzata
Na lotnisko przyjechała po nią matka, która zdziwiła się, że córka
nie wraca z którąś ze swoich koleżanek. Stała sama przed wejściem z walizką
przy nodze.
Zapakowała wszystko do bagażnika i wsiadła do samochodu.
- Cześć mamo – powiedziała i pocałowała ją w policzek.
Już ten gest bardzo zdziwił Małgorzatę, a to nie był jeszcze
koniec niespodzianek.
- Gdzie dziewczyny.
- Niestety rozstałyśmy się w gniewie.
- Tak?
- Bo ja chciałam się bawić, a one zwiedzać, więc się pokłóciłyśmy.
Małgorzata zauważyła dwie rzeczy. Jej córka pokłóciła się z kimś,
ale była spokojna i uśmiechnięta. A druga rzecz, to że Justyna wymówiła słowo –
zabawa.
- Nie zepsuło ci to wczasów?
- Pierwszy tydzień tak, ale w drugim poznałam taką Ewę i jej
rodzinę i jej znajomych i w końcu robiłam co chciałam.
Matka czekała na dalszy ciąg, ale córka umilkła, ale nadal
uśmiechając się patrzyła w okno.
- No i? – dopytała.
- No i nic, postanowiłam z Ewą, że będziemy się spotykać w
Warszawie.
- A koleżanki? Nie uważasz, że powinnaś je przeprosić?
Justynie uśmiech zszedł z ust. Spojrzała poważnie na matkę i
rzekła.
- Dlaczego z góry zakładasz, że to moja wina?
Małgorzata popatrzyła na córkę.
- A nie?
Justyna westchnęła i machnęła ręką.
- Nieważne.
Po chwili ciszy, Małgorzata spytała.
- Nic mi więcej nie opowiesz?
- Po co? Przecież i tak najważniejsze dla ciebie będzie to, że
dziewczyny się na mnie pogniewały.
- Nieprawda.
- Prawda.
Małgorzata zrozumiała, że popełniła błąd. Nie powinny jej
interesować, jakieś tam dziewczyny, a Justyna, która wróciła uśmiechnięta, a
ona teraz swoimi słowami mogła wszystko zepsuć.
- Po prostu uważam, że nie powinno się rozstawać z ludźmi w
gniewie – odezwała się do Justyny.
- Przeprosiłam je, ale one tego nie przyjęły.
- Nie?
- Nie. A Ewa jest fajna, taka inna. Lubię ją.
- Skąd jest?
- To córka Waldka Lipskiego, ponoć tata go zna.
- Porozmawiam o niej z ojcem.
Justyna nie odpowiedziała tylko westchnęła z rezygnacją. Mimo
silnych prób matki, Justyna nic więcej jej nie powiedziała. Nie widziała sensu,
bo albo byłaby egzaminowana albo pouczana.
Cała rodzina Lipskich
Powrót dziewczyn, Andrzeja i dzieci z Grecji był powodem do
hucznego świętowania, bo wiadomo, że każda okazja jest dobra.
W ogromnym salonie w domu rodziców Lipskich spotkała się cała
rodzina. Stół uginał się pod potrawami i alkoholem. Przyjęcie było tak
wystawne, jakby wczasowicze wrócili po roku nieobecności, a nie po dwóch
tygodniach.
Mówili jeden przez drugiego, nie zwracając uwagi, czy to komuś
przeszkadza, czy nie. Nawet Oskar, który raczej był skryty, żywo dyskutował z
Andrzejem.
- Tato? – odezwała się Ewa do Waldka – powiedz mi, co to za
rodzina, ci Kryńscy?
Ojciec uniósł brew i odparł pytaniem.
- A czemu nagle zaczęli cię interesować?
- Bo poznaliśmy córkę Roberta Kryńskiego, trochę sztywna, ale jak
z nami pobędzie, to się zmieni.
Waldek uśmiechnął się do córki i odparł.
- Jesteś niepoprawną optymistką, niestety oni się nie zmieniają –
zawahał się, po czym kontynuował – w sumie powinienem ci zabronić się z nią
kolegować, ale wiem, że nie posłuchasz.
- A czemu miałabym się z nią nie spotykać? – dociekała Ewa.
- Ponieważ w tej rodzinie utrzymuje się tylko takie znajomości,
które mogą przynieść jakiś zysk. A jeżeli Robert Kryński zobaczy, że gdzieś się
tam kręcisz, jak nic będzie mnie prosił o przysługi. A uwierz mi, jedna
rocznie, to i tak za dużo.
- No to się zastanowię – powiedziała ugodowo i wróciła do
opowiadania wrażeń z wakacji.
Tymczasem Kaśka rozmawiała z matką. Śmiała się w głos i mówiła.
- Gdyby Andrzej został tam jeszcze trzeci tydzień istniała by
jakaś szansa na to, że by się zrobił całkiem podobny do nas.
- Słyszałem – Andrzej, lekko pociągnął Kaśkę za pukiel włosów.
- A co? Może nie mam racji? – zwróciła się do niego, a potem znowu
do matki – na początku miał plan, ale pod koniec zdał się na mnie i Ewę.
- Gdybym się nie zgodził, to byście mi nie dały żyć.
- Akurat – powiedziała Kaśka – gdybyś chciał postawić na swoim, to
nawet dzieci by cię nie przekonały.
I tak rodzinna sielanka trwała do późnych godzin nocnych.
Robert
Był zadowolony, że synowie szybko załatwili sprawę kłopotliwego
Huberta. W zasadzie, to mógł to zlecić swoim ludziom, ale w niektórych sprawach
lepiej polegać na rodzinie.
Nareszcie zamknął etap wyłapywania wszystkich, którzy próbowali go
oszukać, lub nie wywiązywali się ze swoich zadań. Chwilowo mógł odpocząć, zanim
znowu ktoś zaryzykuje.
Zadowolony wyszedł wcześniej z biura i postanowił wstąpić do firmy
żony i porwać ją, na jakąś miłą kolacyjkę.
Już wsiadał do samochodu, kiedy podszedł do niego młody
chłopaczek. Miał około 16 lat.
- Proszę pana – Robert spojrzał na niego. Chłopak był lekko
zdenerwowany, pot spływał mu po czole, a wzrok miał dziwnie rozbiegany.
- Tak? – spytał ostro.
Ale chłopak nic nie odpowiedział, tylko usiłował wcisnąć mu w rękę
cienką kopertę.
- Co to jest – Robert szybko się odsunął.
- Nie wiem. Taki jeden facet spytał się mnie, czy chce zarobić 50
dych, no więc chciałem. Miałem to panu oddać.
- A gdzie jest ten facet?
- Nie wiem. Dał mi 50 dych i kopertę i znikł. Ale pewnie mnie
obserwuje, więc proszę, niech pan weźmie tę kopertę.
- Jak wyglądał?
- Niski, chudy z wąsikiem. Miał na sobie skórzaną kurtkę, ale
taką, jaką noszą zdziadziali tatuśkowie.
Robert w życiu nie użyłby takich słów, ale wiedział mniej więcej o
co chodzi.
- Na głowie miał czapkę z daszkiem, a na nosie okulary.
- Dobra, wystarczy. Dawaj kopertę i znikaj – burknął.
Chłopak odbiegł szybko z mocnym postanowieniem zabrania się do
uczciwej pracy. Bo o ile ten, który dał mu list wyglądał na płotkę, to ten
mężczyzna wyglądał na rekina.
Robert szybko rozerwał kopertę i przeczytał treść krótkiego listu.
„Jeśli chcesz przejąć władzę nad rewirem Waldka Lipskiego przyjdź
na spotkanie. Stań przy Rotundzie w Centrum o godzinie 18 00, dalej poprowadzi
cię mój człowiek. Ps. Możesz zabrać dwóch swoich ludzi.”
Dobry humor w jednym momencie się skończył. Robert wrócił do
biura, musiał to przemyśleć.
Waldek i Oskar
Ojciec z synem spotkali się przy drzwiach biura Waldka.
Dzisiejszego dnia pani Krysia była nieobecna, więc sam szef musiał sobie
otworzyć. Z tym, że Waldek gdzieś zapodział klucze, a Oskar powiedział, że ma
swój komplet w domu. Wtedy starszy mężczyzna przypomniał sobie, że zostawił je w
samochodzie. Ale kiedy ruszył w jego stronę podjechał czarny terenowy samochód
z przyciemnianymi szybami. Jedno z okien uchyliło się i w stronę mężczyzn
poszybowała cegłówka z przyklejoną do niej kartką. Równocześnie uchylili się
przed pociskiem, który trafił w szybę baru, która rozsypała się w drobny mak.
Zanim mężczyźni otrząsnęli się z pierwszego szoku, intruzów już
nie było.
Oskar podniósł cegłę i oderwał kartkę. Było tam napisane.
„Koniec z tobą.” – i tyle.
Syn pomyślał, że ojciec zaraz wybuchnie, ale ten spokojnie wyminął
rozbite szkło i otworzył drzwi do biura.
- A bar? – spytał Oskar.
- Kazik przyjedzie, to posprząta – rzekł spokojnie.
- Tato – Waldek odwrócił się – nic nie powiesz?
- Powiem, ale jak przyjadą moi ludzie.
- I co?
- Patrz i się ucz – po czym znikł we wnętrzu budynku.
Zocha
Po przyjęciu rodzinnym postanowiła się wyspać i do swojej
ulubionej i ostatniej galerii przyjechała w porze obiadowej. W drzwiach
stanęła, jak wryta.
Przy stoliczku siedział Igor i popijał kawę. Obok na krześle leżał
duży bukiet kwiatów.
- Igor – powiedziała z wyrzutem.
Podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się promiennie.
- Ach Zofijo nie mogłem się powstrzymać – wyciągnął w jej stronę
rękę z bukietem.
- Nie przyjmę go – powiedziała zimno, chociaż żal jej było pięknych
kwiatów.
- Przecież to żadne zobowiązanie – zachęcał Igor.
- Igor – tupnęła, a on zaniechał prób wręczenia jej bukietu –
jeżeli wróciłeś tylko po to, żeby mnie odbić Waldkowi, to zapomnij o tym.
Jeszcze nic mu nie powiedziałam…
- A jak mu powiesz, to co…? – nie dokończył.
- To się zdenerwuje, a ja nie chcę żeby niepotrzebnie się
denerwował.
- Och, Zofijo. I kto by pomyślał, że tak się o niego martwisz…
Nie podobała jej się ta rozmowa. Kiedy pierwszy raz się pojawił,
był miły i czarujący. Teraz jego głos brzmiał fałszywie, tylko nie wiedziała,
które to nuty.
- Wyjdź i nie wracaj. Ja nie jestem Zofiją, a Zochą, a ty nie
jesteś już Adonisem. Każdy z nas ma swoje życie, żegnaj i nie próbuj
odgrzebywać rzeczy, które miały miejsce dawno temu.
- Ranisz mnie – powiedział teatralnie.
- Trudno – wzruszyła ramionami.
Igor nagle cofnął się do krzesła i usiadł.
- Chyba jednak zostanę.
- To ja wyjdę – i Zocha wyszła z galerii. Nie wybiegł za nią.
Odetchnęła z ulgą i pomyślała, że nie wie czemu jest tak zdenerwowana. Coś z
tym Igorem było nie tak. Ale co?
Dominik
Dominik po zamknięciu sprawy Huberta i odstawieniu jego żony i
córki do domu zajął się przygotowaniem na przyjęcie Mohara Hunadyego w Polsce.
W tym celu zebrał wszystkich podległych mu ludzi.
Spotkanie odbyło się po godzinach otwarcia siłowni.
Zebrało się 15 mężczyzn z Klamą, głównym zaufanym Bartka na czele.
- Po pierwsze – powiedział Dominik – nie możemy okazać się mniej
gościnni niż oni. I musi to być coś oryginalnego. Konieczne są panienki,
znajdźcie najlepsze. Nie chcę żadnych ulicznych dziwek, ani takich z
podrzędnych agencji. Muszą być
najlepsze. Po drugie. Nie może zobaczyć wszystkiego. Trzeba się zastanowić,
gdzie go zabierzemy. Po trzecie. Morda w kubeł i nic nie gadać. Jakby o coś
pytał jesteście ślepi, głusi i głupi. Czy to jasne?
- Tak – usłyszał ogólny pomruk.
- To nie przelewki. Ojciec Mohara to twardy zawodnik, nie możemy
mieć żadnej wpadki, inaczej zrezygnuje ze współpracy z nami.
- Tak, szefie – tym razem odpowiedzieli z większym entuzjazmem.
- No to na co jeszcze czekacie?
Wszyscy oprócz Klamy wyszli.
- A ty zajmij się wiesz czym.
- Wiem – i dopiero po tym zdanie Klama wyszedł.
Ewa i Daniel
Rodzeństwo jako fani kina akcji wybrało się na późny seans nocny
do multipleksu przy ul. Głębockiej. Z filmu wyszli rozczarowani, ponieważ już
po pierwszych minutach wiedzieli, kto jest kim i jaką ma rolę do spełnienia.
W pochmurnych nastrojach wsiedli do samochodu Daniela.
Pierwsze zdania wymienili dopiero wtedy jak wjechali w ulicę św.
Wincentego i znaleźli się na wysokości muru cmentarza bródnowskiego, po drugiej
stronie był wąski pas drzewek i krzaków, a za nimi po PGR-owskie pole. Droga na
tym odcinku była wyjątkowo źle oświetlona, a na dodatek padało. Na szczęście o
1 00 w nocy nie było na niej żadnego ruchu.
- Ale chała – powiedziała Ewa.
- Jakim cudem utrzymał się tak długo na ekranach.
- Bo miał efekty specjalne.
- Efekty – obruszył się Daniel – liczy się fabuła.
- Racja.
Daniel chciał coś dodać, ale tylko nabrał powietrza i szybko
wypuścił. Potem oczy urosły mu jak spodki. Dwa jadące z naprzeciwka
terenowe samochody nagle zmieniły
ustawienie. Zaczęły jechać obok siebie zajmując oba pasy. Włączyli długie
światła i przyspieszyli.
- Co oni wyprawiają – syknął.
- Skręcaj na pole – krzyknęła Ewa.
- Ale tam są krzaki.
- Są małe luki, zmieścimy się.
Daniel wypatrzył przerwę między drzewami i zmienił pas ruchu. W
ostatniej chwili zmieścił się w przerwie i z całym pędem wjechał w rżysko.
Napastnicy oddalili się kawałek, po czym zawrócili.
- Uciekamy! - krzyknęła
Ewa.
Bratu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Znowu znalazł się
na jezdni i ruszył na pełnej mocy silnika. Zignorował sygnalizację świetlną i
jakiekolwiek zasady bezpieczeństwa. Robił wszystko żeby zniknąć agresorom z
oczu. Ale ci ścigali ich tylko przez jakiś kilometr, potem skręcili gdzieś i
zniknęli im z oczu.
Daniel jednak nie zwalniał, aż dotarli do domu.
- Co to miało być? – mówił zdenerwowany, a kiedy puścił
kierownicę, dłonie drżały mu, jak w febrze.
Ewa nic nie mówiła, tylko nerwowo przełykała ślinę.
- Kto zachowuje się tak bezkarnie, nie na swoim terenie? – pytał
powietrza Daniel.
- Trzeba natychmiast powiadomić tatę – Ewa wysiadła z samochodu i
pobiegła do domu. Brat jeszcze przez jakiś czas siedział w samochodzie i dochodził
do siebie.
Rodzina Kryńskich
Małgorzata z okazji rocznicy założenia swojej firmy zorganizowała
rodzinne przyjęcie, które miało poprzedzić oficjalną imprezę planowaną na
kolejny dzień.
Wszyscy usiedli przy stole, gosposia podała pierwsze danie i zaczęli
jeść.
Nie rozmawiali ze sobą skoncentrowani na pracy łyżki. Justyna
czuła, że mimo radosnego święta, przy stole panuje grobowa atmosfera.
Domyślała się, że miało to jakiś związek z interesami ojca, ale
żeby do tego stopnia, że nikt się nawet słowem nie odezwał?
Chciała się spytać, o co chodzi, ale zabrakło jej odwagi.
Dominik myślami odpłynął do przygotowań na przyjazd Mohara i
aktualnie robił listę miejsc, do których go zabierze. Cisza przy stole, w ogóle
mu nie przeszkadzała. Krystian zastanawiał się, jak w kulturalny sposób wyjść
od rodziców zaraz po drugim daniu. Miał kolejną nocną randkę z gorącą Kariną.
Póki co nie znudziła mu się i chciał wykorzystać ten czas, jak najbardziej
intensywnie.
Robert nie wiedząc o tym, marszczył czoło i zastanawiał się, co za
ludzie chcieli go wciągnąć walkę z Waldkiem. Nie poszedł na spotkanie, ale
wysłał swoich ludzi na zwiady. Niczego nie wykryli. A dzisiaj rano dostał
kolejną kopertę. Tym razem była wciśnięta za wycieraczki jego wozu. „Za kogo ty
nas masz? Za dzieci? Kogoś przysłał? Miałeś się zjawić osobiście. Damy ci dwa
dni do namysłu. Środa 20 00 przy Kinotece w Pałacu Kultury.”
Dlaczego jeszcze nikt go nie poinformował, że w mieście są nowi
ludzie. I kim byli? Starał się otrząsnąć ze zmartwień, ponieważ przypomniał
sobie, że mieli dzisiaj świętować i widział, że Małgorzata jest smutna, ale nie
mógł nic na to poradzić, problemy go przytłoczyły.
Małgorzata uśmiechała się
lekko do rodziny, ale w rzeczywistości chciało jej się płakać. Starała się, jak
mogła. Ostatnio rzadko gotowała, więc skoro się za to wzięła, to czekała na
jakiekolwiek reakcje. A tutaj nic!
Ale, jak zawsze do końca tej drętwej kolacji trzymała fason i nie
zdradziła się ani słowem, że jest jej przykro.
Synowie wyszli zaraz po drugim daniu, Justyna zaraz po nich udała
się do swojego pokoju.
Robert z Małgorzatą zostali sami.
- Przepraszam – powiedział.
Kobieta pokręciła głową, ale zdradzieckie łzy już płynęły jej po
policzkach.
- Czy ja wymagam zbyt wiele? – spytała – czy chociaż raz nie mogę
się bardziej liczyć od ciebie i twoich interesów?
Robert nie odpowiedział, bo nie wiedziałby co ma jej powiedzieć.
Żona wstała i cicho wyszła z jadalni.
„Kiedy ten kocioł się skończy, to jakoś jej to wynagrodzę.”
Tylko, że nigdy potem o tym nie pamiętał.
U Lipskich
- Zrób coś z tym! – krzyczała Zocha. Waldek starał się ją
uspokoić, ale w końcu zrezygnował. Ona musiała się wykrzyczeć.
- Nasze dzieci w niebezpieczeństwie! Zrób coś z tym!
Wszyscy siedzieli w dużej kuchni i zastanawiali się nad tym, co
zaczęło się wokół ich rodziny dziać. Kiedy Zocha dowiedziała się o cegle, a
potem o pościgu jej dzieci wpadła w histerię. Było to dziwne, bo ta kobieta
miała żelazne nerwy, więc skoro tak krzyczała i płakała jednocześnie znaczyło,
że się naprawdę martwi.
- Mamo, krzykiem nic nie zdziałamy – powiedział Daniel.
- My?! My?! Ojciec powinien się tym zająć, a nie wy, ani żadne my!
Waldek dał znak synowi żeby nic nie mówił, żeby dał czas matce na
odreagowanie strachu, jaki poczuła na myśl i stracie kogokolwiek z najbliższych.
Starszy mężczyzna nagle zainteresował się dziwnych zachowaniem
starszej córki.
- Kasia, jeżeli masz coś do powiedzenia, to mów, nie czaj się –
powiedział do niej spokojnie.
Kaśka popatrzyła na męża, ten wzruszył ramionami, ale po chwili to
on zaczął mówić.
- Nooo – przeciągnął – no to my też mamy jakąś przygodę za sobą.
Myśleliśmy, że to przypadek, ale jak widać dzisiaj wszyscy, prócz mamy mieliśmy
dziwne spotkania.
- Mów! Zniosę wszystko! – Zocha zrobiła zrezygnowaną minę i
przytknęła dłoń do nosa.
- Dzisiaj kiedy wyszedłem z kancelarii okazało się, że mam
przebite wszystkie opony. Do tego za wycieraczką była kartka z tekstem „A masz
frajerze Lipskich.” Nie przejąłem się tym, bo nie jeden z wrogów ojca
zostawiało mi liściki z pogróżkami lub obraźliwymi tekstami. Tknęło mnie
dopiero wtedy, gdy Kaśka powiedziała, że kiedy wracała z dziećmi z przedszkola,
jakiś wariat najpierw siedział jej na ogonie, potem zajeżdżał drogę, a na
koniec zahamował tuż przed jej maską. To cud, że nic się nie stało. No i był to
samochód terenowy z przyciemnionymi szybami. Taki sam, jak ten od cegły i jak
tamte od pościgu.
Zocha już nie panikowała tylko intensywnie przypatrywała się mężowi. A Waldek się martwił i był wściekły
jednocześnie.
- Nie wiem kto to jest – przyznał – z wszystkimi bossami od lat
żyjemy w zawieszeniu broni, informujemy się działaniach żeby nie doprowadzić do
walk. To ktoś z zewnątrz, ale nie wiem kto. Na pewno żaden z moich wrogów.
Ujawili by się.
- Ja myślę, że ktoś nas nienawidzi – powiedziała Ewa.
- Albo ojca – powiedział Daniel.
- A może Oskar coś nawywijał – powiedziała Ewa.
- Odwal się – stosunki starszego brata z młodszą siostrą zawsze
były napięte – nie mam żadnych konszachtów…
- Przestańcie! – huknął Waldek – to nie Oskar, ani nikt z nas.
Nawet ja nie wiem, za co mnie to spotyka. Muszę się zastanowić.
- Tylko szybko – powiedziała zdenerwowana Zocha.
- Kochanie staram się, ale nie mam żadnego punktu zaczepienia. Na
razie wysłałem Żniwiarza i Majstra na zwiady.
- A co my mamy robić? – spytał Daniel.
- Nic, dalej normalnie funkcjonować. Wróg nie może myśleć, że się
przestraszyliśmy.
Krystian
Krystian już od dwóch tygodni spotykał się z Kariną. Chociaż -„spotykać się” - nie było najlepszym
określeniem ich relacji. To były tylko noce u niej w mieszkaniu. W zasadzie, to
nawet mu się aż tak bardzo nie podobała. W swoim życiu widywał ładniejsze. Miała
czarne włosy, ale bez połysku. W klubie kiedy ją poznał doczepiła sobie
sztuczne pasemka i podrasowała różnymi specyfikami. Teraz z tego zrezygnowała,
bo skoro nigdzie nie wychodzili, to po co. Oczy, jak na jego gust miała trochę
za małe, ale ładne usta to rekompensowały. Ciało też było niczego sobie, za to
w głowie miała sieczkę. Tak przynajmniej uważał Krystian. Ale przecież nie o
rozmowy mu chodziło.
Dziewczyna nie protestowała na taki rodzaj znajomości, chociaż
miała świadomość, że to było bez sensu. Dziwiło go, że nie usłyszał jeszcze od
niej zdania typu:
- Dlaczego nigdzie nie wychodzimy?
Ale ona nie pytała.
Tak to widział Krystian.
Karina może nie była zbyt mądra, ale jak każda kobieta miała
intuicję. Zorientowała się, że Krystian nie jest mężczyzną, któremu można się
bez konsekwencji sprzeciwić. Na początku chciała się tylko zabawić z
przystojnym i nadzianym facetem, a potem chwalić się przed koleżankami, że
wyrwała najlepszą sztukę w klubie. Ale po dwóch tygodniach zauważała, że
mężczyzna jest wciąż naładowany adrenaliną i cały czas wydaje się na granicy
wybuchu. Raz powiedziała mu, że mógłby dzwonić i się umawiać, bo ona ma też
swoje życie. Spojrzał na nią wtedy tak, że jedyne czego pragnęła, to zniknąć.
- Noce są moje – powiedział po chwili, która jej wydawała się
wiecznością.
Nie odważyła się zaprotestować.
Małgorzata i Justyna
Impreza z okazji 20-lecia firmy zorganizowana została w
restauracji podlegającej rodzinie Kryńskich. Szef giął się w pas, popędzał
personel i modlił się żeby nie było żadnej wpadki.
Na szczęście wszystko było gotowe na czas i o 19 00 zaczęli
przybywać pierwsi goście. Justyna stała przy drzwiach i ich witała, po czym
kierowała do odpowiednich stolików. Zaproszeni zostali - rodzina i znajomi, a
także stali klienci firmy Małgorzaty. Nie zabrakło nikogo prócz ojca. Justyna
bardzo się tym niepokoiła ponieważ, pokłóceni rodzice czy nie, zawsze
pokazywali się razem.
Chociaż pierwszy raz
widziała żeby się do siebie nie odzywali.
- Coś go zatrzymało – tłumaczyła sobie.
Małgorzata podeszła do córki i spytała.
- Przyszedł?
- Nie.
Jej oczy na chwilę posmutniały, a potem znowu stały się radosne i
błyszczące.
- Najwidoczniej zatrzymały go interesy.
- Mamo, Dominik z Krystianem już są, a skoro oni są, to i ojciec
powinien być.
- Na pewno zaraz przyjedzie – zapewniała samą siebie Małgorzata.
- Zadzwonię do niego – zaproponowała.
- Ani mi się waż! – wybuchła nagle matka – doskonale wie o
dzisiejszej uroczystości. Nie trzeba mu przypominać.
Pod drzwi podjechał czarny mercedes, ze środka wyszedł ojciec.
Justyna odetchnęła z ulgą. Nigdy nie widziała żeby matka robiła ojcu
jakiekolwiek wyrzuty i teraz też nie skomentowała jego wejścia w ostatniej
chwili.
- Pięknie wyglądasz – wyrecytował mężowską formułkę, pocałował
Małgorzatę w policzek i wziął ją pod rękę – no to zaczynajmy.
Justyna postała jeszcze przez chwilę i zanim odeszła zauważyła, że
naprzeciw restauracji wolno przejeżdża czarny terenowy samochód. Odwróciła się
na pięcie i poszła do gości.
Komentarze
Prześlij komentarz