Dwa rody - odc.12


Zocha
Kiedy Kaśka zrobiła wszystkie zamówione zdjęcia, Zocha przesłała je mailem do Igora. Nadal dziwiło ją to, że zażyczył sobie takich paskudnych widoczków.  Najwidoczniej chciał wstrząsnąć Francuzami i zmusić ich żeby przyjechali do Polski i przekonali się na własne oczy, że takie koszmary budowlane istnieją naprawdę. Odpisał niemal natychmiast.
„Dziękuję Ci moja piękna, są takie, jakie chciałem. Jak zwykle uzupełniamy się bezbłędnie, tak jak kiedyś, pamiętasz?
Ale wiem, że czasu już nie cofnę, pozostaje mi tylko wielbić Cię na odległość.
Do zobaczenia. Igor.”
Miło było czytać tę kwiecistą przemowę, tak inną niż ustne dowody miłości Waldka. Ale za nic w świecie by go nie zamieniła na Igora. Dla niej liczyły się czyny, a jej mąż był właśnie człowiekiem czynu.
Rozczuliła się na myśl o Waldku i postanowiła zabrać go w jakieś romantyczne miejsce. To nic, że był zarobiony, na wieczór z żoną  na pewno znajdzie czas.


Dominik i Krystian
Krystian wszedł do biura brata i zamarł, gdyż ten wpatrywał się w niego ponuro. Wiedział czemu jest zły, Ewa z pewnością mu wszystko wypaplała.
- Porzuciłeś pracę – warknął Dominik.
- Nie do końca – odezwał się szybko Krystian zanim brat wpadł w monolog wyrzutów i pouczeń – poszedłem do odpowiednich klubów.
- Zalałeś mordę.
- Trochę, ale przynajmniej zrobiłem zdjęcia dwóm ludziom nie pasującym do wnętrza.
- A sprawdziłeś rano, czy aby na pewno je zrobiłeś? – nie dowierzał Dominik.
- Może zalałem pyska, ale rozumu mi nie odjęło – położył na stole telefon dotykowy i kliknął na zdjęcia.
Dominik zobaczył kilka zdjęć osób, które rzeczywiście odbiegały od normy w klubach. Jeden facet, około czterdziestki ubrany w przedpotopową skórę, z włosami ulizanymi na boczek i rozbieganym wzrokiem, a drugi, młodszy, ale widać, że przestraszony przepychem i ekskluzywnością miejsca. Na zdjęciu wyglądał na takiego, co się bezradnie rozgląda i nie wie, czy najpierw obejrzeć striptiz czy się napić, czy też skorzystać z obu rzeczy na raz.
- Dobrze – pochwalił Dominik wyraźnie udobruchany – ale  teraz powiedz mi, jak ich znajdziemy.
- Posłałem za nimi naszych ludzi. Sam nie byłbym w stanie. Ledwo mnie wsadzili do taksówki, a i ponoć się awanturowałem. Tak przynajmniej twierdził Mohar.
- Wrócił do rezydencji?
- Nie, ojciec by tego nie wytrzymał. Przenocował  u mnie. Zostawiłem go, niech na razie sam sobie radzi.
- Niech sobie radzi – powtórzył brat, a potem zmienił temat – trzeba spytać ludzi, co wywęszyli, no i złożyć naszym ptaszkom wizytę.
- A Ewa? – przypomniał Krystian – chyba nie masz zamiaru brać jej na tą akcję?
- Racja, ta mała zmora – mruknął Dominik – a czemu nie, przecież zawsze może być kierowcą.
- Jesteś okrutny – uśmiechnął się zimno Krystian.
- Ma twardą dupę, wytrzyma – orzekł Dominik głośno, ale w myślach nie był pewien, czy kobieta powinna oglądać tyle przemocy naraz.
Wczoraj miał dużo czasu żeby się jej przyjrzeć. Była całkowicie nie w jego typie. Mała, cytata, dupiasta i pozbawiona seksapilu. Siedziała cicho i siorbała drinki. Nawet nie próbowała być dla niego miła, ani go nie uspokajała. To też było drażniące, nawet bardziej niż by spróbowała. Po prostu siedziała i wykonywała jego polecenia. Czyżby była jedyną kobietą, która nie reagowała na niego? A były dwie reakcje, strach lub pożądanie, a czasami oba te czynniki naraz. A ta mała pchła była obojętna.
Znowu się zirytował. Po co on w ogóle o niej myślał.
Ale ładna była, nawet jeżeli nie w jego typie, to buźkę miała niczego sobie. A jak się uśmiechała, to w ogóle… O czym on myślał! Czas się zabrać do roboty.

Andrzej i Waldek
Teść zadzwonił do niego i zaprosił wieczorem na rozmowę. Było to dosyć dziwne, bo widywali się kilka razy dziennie i bez problemu mogli zamienić kilka słów. Takie oficjalne zawiadomienie było niepokojące.
Wszedł do willi i od razu wpadł na Waldka.
- O! Jesteś już – powiedział teść zwykłym głosem, który niczego nie sugerował – chodź ze mną do gabinetu, mam dla ciebie zlecenie.
Kiedy usiedli w wygodnych fotelach z drinkiem w ręku Waldek zaczął mówić.
- Jesteś kumplem Oskara – przerwał i spojrzał na zięcia.
- Owszem, czasami chodziliśmy na piwo i gadaliśmy – Waldek chyba usłyszał, co chciał usłyszeć, bo ponownie podjął:
- No właśnie. Chcę żebyś go namierzył.
Andrzej zdziwił się i spytał.
- A po co, jest w Stanach, chyba mu nic tam nie grozi?
- Raczej boję się, że ściągnie nam na głowę jeszcze większe kłopoty. Znając życie spotka na swojej drodze nieodpowiednie osoby. Wiesz, jak to jest. Ciągnie swój do swego. Z tym, że on nie nawiąże przyjaznych kontaktów.
- Rozumiem. I co mam zrobić, jak go namierzę?
- Zadzwonisz do Rona z Miami i niech wyśle za nim kogoś, kto dyskretnie będzie nad nim czuwał.
- Dobrze – zgodził się Andrzej – chociaż Oskar może to wykryć.
- Dlatego przedstawisz Ronowi wszystko co wiesz o Oskarze, a on już dobierze do niego odpowiednią osobę.
- Nie ma problemu, jeszcze dzisiaj zadzwonię do Oskara.
- Przez Internet nie było by szybciej? – podpowiedział Waldek.
- Nie, odciął się.
- Nieważne, rób co chcesz, byle by Oskar jak najszybciej zyskał jako taką obstawę.
- Na jaką sumę za usługi mam się zgodzić?
- Taką jaką podyktuje Ron, bez targowania się – powiedział Waldek.
Potem panowie pogrążyli się w ciszy i powoli sączyli swoje drinki.

Robert i Dominik
Dominik przyjechał wieczorem do domu rodziców i po krótkim powitaniu zamknął się z ojcem w gabinecie.
- Mamy dwóch – oznajmił.
- Dobrze. Co powiedzieli?
- Chyba wszystko. Nawet nie trzeba było za bardzo z nich tego wytrząsać.
- Czyli? – Robert się zniecierpliwił.
- To oni jechali jeepem, który zepchnął Ewę Lipską z drogi. Jeden był kierowcą, a drugi strzelał.
- Zawodowcy?
- Kierowca tak, ale strzelec to zaledwie amator.
- Co z mocodawcami?
- Mówili, że spotkali się z pośrednikiem, który wręczył im kluczyki i instrukcje oraz zaliczkę. Po nieudanej akcji nie dostali reszty, ale sama zaliczka była już dla nich oszałamiająca.
- Dało radę ustalić, kto był pośrednikiem?
- Niestety nie widzieli go. Spotkanie odbyło się w zupełnych ciemnościach. Dopiero jak pośrednik wyszedł z pomieszczenia mogli włączyć światło.
Robert zamyślił się. Powinien przekazać ich Waldkowi, ale on ich od razu zabije. A mogą się jeszcze do czegoś przydać. „A może ich zabić? – zastanawiał się - Nie, tę przyjemność musi zostawić Waldkowi.”
- Jak ich wypuścimy, to przepadną – powiedział Dominik, jakby uprzedził myśl ojca.
- Ale nie mam też ochoty ich przetrzymywać – Robert zadumał się – wypuść ich i powiedz, że mają się u ciebie meldować dwa razy w tygodniu. Jeżeli któryś się nie stawi, to będzie miał problemy.
- Dobrze tato.

Oskar
Zatrzymał się w przydrożnym motelu i od razu położył się spać. Był trochę zmęczony jazdą, więc postanowił najpierw odpocząć, a dopiero później coś zjeść i rozejrzeć się po okolicy.
Oczywiście, nie było niczego ciekawego do oglądania, ale Oskar chciał się przekonać, czy wszystko wygląda, jak na filmach.
Pokój był mały z podwójnym łóżkiem, kolory brązu i ciemnego piasku, tak żeby było widać, jak najmniej brudu. Łazienka, klitka z prysznicem. W motelu był też bar, gdzie można było zjeść typowe amerykańskie jedzenie i gdzie miejscowi przychodzili na bilard i rzutki. Niestety nie zauważył żadnych osiłków. A przecież w filmach, zawsze tacy się trafiali i którym przeszkadzali przyjezdni. Nie to, że szukał sprzeczki, tylko tak mu się to utrwaliło w głowie, że tak powinno być, że aż czuł się lekko zawiedziony. Ale pomyślał sobie, że znajdzie się w jeszcze niejednym miejscu i na pewno, gdzieś będzie idealnie.

Justyna i Ewa
Spotkały się na spacerze w parku saskim. Było kolorowo i jesiennie, ale pogoda dopisywała i było ciepło. Usiadły na ławce z dala od tłumów i rozmawiały pijąc kawę w plastikowych kubkach.
Ewa patrzyła na przyjaciółkę i zastanawiała się, czy powiedzieć jej całą prawdę o Moharze, czy pozwolić jej karmić się złudzeniami.
Tymczasem Justyna trajkotała o nim w samych superlatywach. Zachwycała się jego bezpośredniością, ale i kulturą osobistą. Rozpływała się na wspomnienie jego oczu i uśmiechu.
W końcu Ewa nie wytrzymała i spytała.
- Powiedz mi, czy wolałabyś usłyszeć ode mnie miłe kłamstwo, czy szczerą prawdę, nawet jeżeli będzie nieprzyjemna?
Justyna spojrzała na nią uważnie.
- Dlaczego pytasz?
- Martwię się o ciebie – przyznała.
Przyjaciółka zastanawiała się przez chwilę, po czym spytała smutno:
- Chodzi o Mohara?
- Nooo, tak – odparła z wahaniem Ewa.
- Mów prawdę – Justyna wyprostowała się dumnie i czekała na cios.
- Daj sobie z nim spokój. On nie będzie ci wierny.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale to jest pierwszy mężczyzna, któremu się spodobałam – starała się zbić argument Justyna.
- Każda mu się podoba.
- Myślę, że nie traktuje ich poważnie, mnie musi, bo nie jestem byle kim.
- I dlatego zasługujesz, na coś lepszego niż on.
- Chyba wolałabym żebyś nie sprowadzała mnie na ziemię – mruknęła Justyna smutno.
Ewa westchnęła i powiedziała.
- Przepraszam, ale lubię cię i nie chcę żeby spotkała cię krzywda. A on, on jest uzależniony od alkoholu i narkotyków.
- Skąd wiesz?
- Twoja rodzina stara się ciebie chronić przed nieodpowiednimi widokami i ludźmi. Moja nie ma takiej tradycji i uwierz mi, od dziecka widziałam wiele, w tym takie osoby jak Mohar. Może być cudowny i uwodzicielski, ale to wrak człowieka. Nie ma trzydziestki i nie wiadomo, czy ją przekroczy.
- Skąd wiesz? - niedowierzała Justyna
- Bo twój brat Krystian wszędzie go ze sobą bierze i bezpośrednio jestem świadkiem niektórych rzeczy.
Justyna zasmuciła się. Nie było powodu żeby Ewie nie wierzyć, ale z drugiej strony, czy nie miała prawa marzyć?
- Nigdy się nikomu nie spodobałam – wyznała przyjaciółce – nigdy chłopaki nie patrzyli na mnie, jak na atrakcyjną dziewczynę. A Mohar…, on od razu nazwał mnie piękną. I to mnie wciągnęło.
Przyjaciółka popatrzyła na nią i uspokajająco pogłaskała po plecach.
- Justyna, nie warto lecieć na ochłap, lepiej poczekać.
- A ty?! – wybuchła nagle Justyna – ty nie masz takich dylematów? Przecież też nie masz chłopaka.
Ewa wzruszyła ramionami.
- No nie mam, ale w końcu jakiś się znajdzie.
- Nie szukasz? Nie marzysz?
- Oczywiście, że marzę, ale o kimś normalnym, kto chociaż raz na jakiś czas trzeźwieje.
- I nie jest ci smutno, że jesteś sama?
- Nie, przecież w końcu tafię na jakiegoś – uśmiechnęła się do niej – i ty też.

Daniel
Daniel siedział w swojej ulubionej knajpie całkiem sam i pił trzecie z kolei piwo. Nie szukał towarzystwa, dumał nad ostatnimi wydarzeniami i usiłował się upić, żeby o niektórych rzeczach zapomnieć.
Po obławie na innych współpracowników tajemniczego wroga czuł się pusty. W życiu nie brał w czymś takim udziału i dziwił się, że Oskar dawał radę. Ale potem przypominał sobie, że brat dłużej siedział w interesie i ojciec wtajemniczał go stopniowo. Daniel został rzucony na głęboką wodę i musiał bić słabszych od siebie. Cieszył się, że ojciec nie kazał mu zabijać.
Pogląd na temat Waldka też mu się zmienił. Do ostatnich dni uważał, że ten co prawda kieruje dziwnymi interesami, ale do głowy by mu nie przyszło, że potrafi być zimnym draniem. Rubaszny, wesoły, kochający rodzinę, wybaczający, to i owszem. Nawet jak wysyłał go na pacyfikacje jakiś miejsc, to nie wymagał, żeby używał siły fizycznej. Sugerował nawet żeby unikał przemocy. A tymczasem sam stosował ją bez mrugnięcia okiem.
- Cześć Daniel – usłyszał za plecami znajomy głos.
Odwrócił głowę i zobaczył Ankę. Uśmiechnął się lekko i wskazał krzesło.
Dziewczyna skorzystała z zaproszenia i już po chwili siedzieli w ciszy sącząc piwo.
- Co się dzieje? – przerwała ciszę zdziwiona milczeniem kolegi.
- Nic – mruknął.
- Widzę cię pierwszy raz od kilku tygodni, a ty mówisz, że nic się nie dzieje? – oburzała się – Daniel jesteśmy przyjaciółmi…
Nagle pogłaskał ją po policzku, co całkowicie ją zaskoczyło. Dawno temu może i byli razem, ale to już przeminęło, pozostała tylko sympatia i wspomnienia. Skąd więc wziął się ten gest?
- Aniu na razie zapomnij o mnie – westchnął – w zasadzie powinnaś całkowicie o mnie zapomnieć.
- Brzmi to trochę mrocznie – strąciła jego dłoń z policzka, ale on natychmiast znowu ją pogłaskał.
- Wiele się zmieniło i nic już nie będzie takie jak dawniej – przyznał się ile mógł.
- Mówisz do mnie, jakbym była twoją dziewczyną, z którą chcesz zerwać.
Niespodziewanie Daniel się roześmiał.
- Gdybyś była moją dziewczyną, to bym z tobą zerwał tak, żeby mieć do ciebie powrót.
- Tęsknie za tobą – przyznała nagle  i dodała tłumacząc się – oczywiście, jak za przyjacielem.
Długo na nią patrzył, a potem powiedział.
- Upijmy się dzisiaj razem. Bez zadawanie pytań i głupich odpowiedzi. A potem się zobaczy.
Dziewczyna nie poznawała go. Nigdy nie widziała  go tak poważnego. Może rzeczywiście miał kłopoty. Nawet postawę miał inną. I tak jakby urósł, chociaż to było absurdalne, wyprostował się? Siedział mniej niedbale? Tak, chyba o to chodziło. I te oczy…, straciły ciepło.
- Dobrze, upijemy się – zgodziła się – ale nie na smutno.
- Dobrze – zgodził się, chociaż nie wiedział, czy wywiąże się z tej obietnicy.

Krystian
Jeden ze złapanych przez nich ludzi od tajemniczego wroga nie stawił się na meldunek do Dominika, dlatego teraz on musiał go pouczyć.
Przylizany facecik nawet nie usiłował się ukrywać, ani nigdzie nie uciekł. Po prostu zbagatelizował ostrzeżenie. Krystian zastał go najzwyczajniej w świecie w domu. Kiedy ów zobaczył, kto stoi pod drzwiami odmówił ich otwarcia.
Kryński nie zamierzał ich wyłamywać, ani prosić o otwarcie. Powiedział to raz i facet powinien zrozumieć. Sprałby go po pysku, ale na tym by się skończyło. Przy takiej odmowie współpracy, musiał dostać coś ekstra.
Wyszedł przed blok i wsiadł do samochodu czekając, aż w drzwiach pojawi się przylizany facecik. A że tak będzie, był pewien.
„Teraz pewnie poszedł po rozum do głowy i będzie chciał znaleźć kryjówkę” – pomyślał z sarkazmem i wygodnie rozparł się w fotelu kierowcy.
I się nie mylił. Przylizany wyszedł 10 minut po nim. Rozejrzał się nerwowo na boki i ruszył chodnikiem wzdłuż bloku.
Krystian wyskoczył z samochodu i tamten nawet nie zdążył go zauważyć, a już miał wykręcaną rękę.
- No co? – piszczał – po co mi to robisz? Przecież wszystko powiedziałem? Po co ta szopka?
- Stul pysk – warknął Krystian i  pociągnął go w stronę samochodu.
Facecik nie miał szans z dobrze zbudowanym i wysportowanym mężczyzną. Po chwili został wrzucony na tylne siedzenie samochodu, a że się rzucał oberwał w głowę tak, że stracił przytomność.
Obudził się na ziemi w jakiejś hali. Nie było tam nic prócz kałuż utworzonych z kropel padających przez dziury w dachu.
Gdy tylko się ocknął oślepiający ból zwinął go w kulkę. To Krystian kopnął go w brzuch.
- Chyba nie wiesz z kim zadarłeś – warknął napastnik – miałeś się meldować, nie zrobiłeś tego i właśnie ponosisz konsekwencje.
Wymierzył mu kolejnego kopniaka w brzuch. Przylizany facecik próbował się podnieść, ale zdał sobie sprawę, że ma związane ręce i nogi.
Nagle oczy urosły mu jak spodki, Krystian wyjął pistolet i wymierzył w niego.
- Nie, błagam – zaskamlał facet – już będę przychodził. Przysięgam, błagam, nie róóóóooobbbbbbbaaaaaaaaaaaa! – Krystian strzelił mu w stopę. Potem nachylił się nad nim i warknął.
- To tylko ostrzeżenie, następnym razem będę celował w głowę – i zanim odszedł powiedział – jutro, oczywiście jak się uwolnisz i przeżyjesz, masz się zameldować u mojego brata o 7 00 rano. Rozumiesz?
Tamten kiwnął głową. Wtedy Krystian odszedł zostawiając go samego.
Wsiadł do samochodu i stwierdził, że musi znaleźć ujście dla nagromadzonej adrenaliny.
- Karina – mruknął do siebie – to dobry pomysł.

Zocha
Odebrała telefon i w słuchawce usłyszała znajomy głos
- Witaj piękna – powiedział Igor.
- O, cześć, jak się miewasz?
- Dziękuję, dobrze.
- Czy wystawa się udała?
- Jak najbardziej. Właśnie chciałbym ci zaproponować udział w zyskach.
- Nie wygłupiaj się – zaoponowała – nie musisz mi nic płacić.
- Ależ ty wykonałaś całą robotę, ja tylko zrobiłem wystawę.
- Jeżeli już, to napracowała się Kasia, ja jej tylko towarzyszyłam.
Igor umilkł na chwilę, więc Zocha zażartowała.
- Co? Nie uśmiecha ci się dzielić pieniędzmi z moją córką.
- Ależ skąd, oczywiście, że jej zapłacę – obruszył się niepotrzebnie.
- Nie trzeba, dzięki tobie spędziłyśmy trochę czasu razem i to bez innych członków rodziny. Uwierz mi, że w tak dużej, jak moja jest to bardzo trudne. Wciąż ktoś się kręci.
- Niestety nie wiem, jak to jest. Nie mam żony, ani dzieci.
- Wiem biedaku, wiem.
Na chwilę zamilkli. Igor lekko zirytował się jej współczuciem, a nie chciał żeby to było słychać. W końcu odetchnął i powiedział.
- Tak naprawdę, to dzwonię z kolejną prośbą.
- Jestem do usług – zapewniła.
- Tym razem chciałbym żebyś sfotografowała Pragę Północ, Targówek, Zacisze i Bródno.
- Może mój dom też – ucieszyła się.
Przez chwilę zastanawiał się, w końcu sobie przypomniał.
- No tak, przecież mieszkacie na Zaciszu – zaśmiał się – możesz również uwiecznić wasz dom i biuro Waldka i co tam jeszcze chcesz.
- A tym razem do czego ci te zdjęcia?
- Projekt dla Polonii z Warszawy. Długo by gadać. Poza tym, tym razem będzie płatne. Bo wystawa tamtych zdjęć, no cóż, to była moja prywatna inicjatywa. Tym razem będzie to zlecenie.
- Kasia się ucieszy. Wciąż narzeka, że jest na utrzymaniu męża i ojca. Potrzebna będzie umowa? Pytam, bo ona jest w ciąży i Andrzej,  mąż Kasi raczej jej do Francji nie puści.
- O nic się nie martw, jak przyjadę za dwa tygodnie do Polski, to wszystko przywiozę. To dłuższy projekt, oni chcą wszystkich dzielnic. W mailu wyślę ci szczegóły.
- Zatem czekam na maila.
- Miło było cię słyszeć – wymruczał cicho.
- Mnie ciebie również – odparła i zakończyli rozmowę.
Pomyślała, że skoro ma to być długofalowa pomoc musi o tym powiedzieć Waldkowi. Nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się o tym ostatni, zwłaszcza, że chodzi o Igora.
Dziwne, że mimo upływu ponad 30 lat ich małżeństwa on nadal jest o nią zazdrosny, a Igora nie trawi, tak jak nie trawił kiedyś.

Waldek i Robert
Panowie ponownie spotkali się na neutralnym gruncie, tym razem na Polach Mokotowskich. Przechadzali się wśród drzew z dala od uszu ciekawskich. Ich ludzie stali w oddaleniu pilnując, żeby nikt niepowołany do nich nie podszedł.
- Nareszcie coś się ruszyło – powiedział Waldek – złapałem kilku ludzi, którzy zostali wynajęci przez mojego wroga lub wrogów.
- Mój syn też znalazł dwóch. I jak widać, wszystkie zeznania pokrywają się ze sobą. Spotkania w ciemności, opuszczone miejsca w różnych punktach Warszawy.
Waldek spojrzał na Roberta aż ten zamilkł.
- Coś panu przyszło do głowy?
- Tak. On lub oni znają Warszawę. Muszą być stąd.
- Ma pan racje, magazynów jest wiele, miasto jest duże, a działali przez kilka tygodni. Może mają pośredników?
- Wykluczam – zaprzeczył Waldek – znają miasto.
- No i mamy głos – przypomniał Robert – do wszystkich przemawiała kilkakrotnie ta sama osoba. Zawsze w ten sam sposób. I była obecna osobiście. Nie puszczano im informacji z taśmy.
- Mamy dwie poszlaki, ale to za mało. Tyle, że coś się zaczęło dziać.
- Tych dwóch, co ich złapał Krystian powiedzieli, że zostali zwerbowani listownie i zaliczką. Dostali kartkę z wydrukowanym tekstem, że albo się zjawią albo coś im się stanie. Bo przecież wzięli pieniądze.
- Mają te kartki? – spytał Waldek i sam siebie w duchu skarcił. Przez to, że bardziej był zaaferowany bezpieczeństwem rodziny, niż tymi ludźmi, zapomniał spytać o werbunek.
- Nie mają, sprawdziliśmy.
Panowie zamilkli i przez jakiś czas spacerowali w zupełnej ciszy. Robert zastanawiał się, jak powiedzieć Waldkowi o facetach z jeepa, ale tak żeby on od razu ich nie zabił.
- Czy jest pan cierpliwy? – spytał w końcu.
- Jeśli trzeba, potrafię być – powiedział Waldek – chociaż nie jest to moja cecha wrodzona.
- A gdyby trzeba było odroczyć wyrok na osoby, które spowodowały wypadek pańskiej córki.
Waldek zrobił się na twarzy czerwony i Robert bał się, że grubszy mężczyzna pęknie z nadmiaru emocji. W końcu Lipski odetchnął głęboko.
- Są nam jeszcze potrzebni? – spytał rzeczowo.
- Mogą być.
- To lepiej niech mi ich pan nie pokazuje, bo zastrzelę bez wahania.
- Dobrze.
- Ale jak to się wszystko skończy, odda mi ich pan.
- O ile będą jeszcze żyli. Jeden z nich lubi balansować na krawędzi.
Waldek przytaknął głową, na znak że rozumie, a potem zmienił temat.
- A jak moja córka, sprawdza się?
Robert uśmiechnął się szeroko.
- Krystian jej nie znosi, bo każe mu być grzecznym, a Dominik jej nie znosi, bo smarkula gra mu na nosie i w ogóle się go nie boi. A to go irytuje jeszcze bardziej. Za to, ja jestem bardzo zadowolony, to pracowita osóbka, która umie znaleźć się w każdym środowisku i zjednać sobie każdego oprócz moich synów i naszego gościa Mohara. Nawet moja żona zaczęła się do niej przekonywać. A powiem panu, że było trudno, bo Ewa jest bardzo ruchliwa, bezpośrednia i beztroska, a moja żona jest jej całkowitym przeciwieństwem. Jestem też z niej zadowolony, bo sprawiła, że Justyna trochę się ożywiła… - Robert zauważył, że powiedział za dużo, ale w Lipskich było coś takiego, że człowiek im się zwierzał. Robert machnął ręką na dyplomacje i zdrowy dystans i dokończył – martwiliśmy się już o nią, że nie da sobie rady w życiu, że będzie nieszczęśliwa. Bo taka była przed wyjazdem do Grecji. Ewa sprawiła, że się uśmiecha i kolory wróciły na jej twarz. To mnie cieszy. Oczywiście nigdy, nawet pod groźbą kary śmierci nie przyznam się do tych wyznań, a pan jeżeli puści parę z gęby, zabije pana.
Waldek roześmiał się serdecznie.
- Nie ma problemu, też mam córki, rozumiem co pan przeżywa. Nikomu nie pisnę nawet słówkiem. Nawet żonie, choćby mnie piekła na ruszcie.
Panowie spojrzeli na siebie i nagle się wyprostowali. Rozmowa zeszła na złe tory, nie byli przyjaciółmi. Byli rywalami.
Pożegnali się grzecznie i każdy odszedł w swoją stronę.

Małgorzata i Justyna
Jak zwykle razem jechały do pracy. Justyna, która w ostatnich dniach była bardzo wesoła i rozmowna, dzisiaj zamilkła i z ponura miną wpatrywała się w widok za oknem. Małgorzata, chciała spytać się o przyczynę zmiany humoru, ale wiedziała, że córka zaraz się najeży i nie będzie chciała z nią rozmawiać. Nawet jej się nie dziwiła, bo przez to całe przekwitanie sama czuła się beznadziejnie i wszystko ją irytowało. Chociaż ostatnio czuła się znacznie lepiej i nawet Robert zauważył, że się uspokoiła i że znowu można się z nią dogadać. Może uda jej się też naprawić stosunki z córką?
- Mamo? Czy tata zawsze był taki, jaki jest? – spytała nagle Justyna.
Małgorzata spodziewała się wielu różnych pytań, ale nie o sprawy między nią a Robertem. Już chciała powiedzieć, że to nie jej interes, ale pohamowała się. To była jej córka, chciała czegoś się dowiedzieć. No i miała już nauczkę, że gdy zachowywała się jak zwykle, zimno i z dystansem, Justyna chowała się w skorupie i nie chciała więcej się niczym dzielić. A przecież Małgorzata, chciała wiedzieć, co w jej duszy gra.
- Co masz na myśli? – odparła pytaniem.
- No, czy w młodości też był taki spokojny i zrównoważony? – chciała jeszcze dodać i bez uczuć, ale ugryzła się w język.
- Nie, takim stał się po śmierci mojego ojca, kiedy przejął po nim interesy. Wcześniej częściej się uśmiechał i miewał niecodzienne pomysły.
To niczego Justynie nie rozjaśniało.
- Ale mi chodzi o to, czy był kiedyś nieodpowiedzialny? A raczej, czy balował przed ślubem, zawodził cię… - zamilkła wiedząc, że matka zaraz się zezłości. Takie rzeczy, jak przeszłość rodziców nie powinna jej interesować.
Małgorzata jednak się nie zdenerwowała, tylko domyśliła się o co chodzi. Może i była chłodna i z rezerwą, ale przecież miała serce i oczy i widziała, co się dzieje. Tylko nie wiedziała, kto.
- Odpuść go sobie – powiedziała spokojnie.
Justynę to zaskoczyło.
- O czym ty mówisz? – udawała zdziwienie, bo skąd matka mogła wiedzieć, o co chodzi.
- Skoro zadajesz pytania o zachowanie ojca, to znak, że podoba ci się jakiś chłopak, który zachowuje się nie do końca porządnie. I odpowiem ci. Twój ojciec nie był święty, ale kiedy mu się spodobałam skupił się tylko na mnie i tak jest do dzisiaj – to wyznanie dużo ją kosztowało, ale nie chciała żeby Justyna związała się z jakimś nieodpowiedzialnym gnojkiem.
- Ewa mówi to samo – przyznała Justyna smutno.
- Chyba zaczynam czuć do niej nić sympatii – powiedziała Małgorzata z lekkim uśmiechem.
- I mówisz, że tata nie spojrzał na żadną inną?
Trochę tego było za wiele jak na Małgorzatę, ale mężnie odpowiedziała.
- Tak, ale nie pytaj mnie już o nic. Nie powinnam ci opowiadać takich rzeczy, jesteśmy twoimi rodzicami…
- Dziękuję – przerwała jej Justyna i uśmiechnęła się do matki. To był pierwszy uśmiech od wielu miesięcy. Małgorzata mogła powiedzieć wiele głupich zdań na swoje usprawiedliwienie, ale zaniechała tego. Uścisnęła rękę córki i szepnęła.
- Nie ma za co – obie doceniły wagę rozmowy. Dawno nie pracowało im się tak dobrze, jak tego dnia.

Oskar
Jechał autostradą do Ohio i nucił coś zadowolony pod nosem. Nagle z daleka zobaczył sylwetkę jakiegoś człowieka. Zdziwił się bardzo, bo w okolicach nie było żadnego ludzkiego osiedla. Kiedy podjechał bliżej okazało się, że to kobieta. Stała i machała na niego ręką. Na poboczu leżał motocykl.
Zatrzymał się bardziej z ciekawości, niż z chęci niesienia pomocy.
Dziewczyna podeszła do niego od strony kierowcy. Opuścił szybę.
- Co za pustkowie – jęknęła – jest pan pierwszym kierowcą od kilkunastu minut, który przejechał, a wcześniejszy nawet się nie zatrzymał.
- Co się stało? – przerwał jej.
- Przewróciłam się na motorze, o widzi pan, zdarłam skórę na kolanach spodni i łokcie kurtki. Całe szczęście, że nie jechałam, jak szalona. Po prosto nagle straciłam…
- Rozumiem, że pojazd się zepsuł – znowu jej przerwał.
- No leży, a ja nie wiem co robić – przyznała bezradnie. Przyjrzał się jej od stóp do głów. Była niewysoką blondynką, z burzą loków wokół głowy. Miała duże zielone oczy i twarz upstrzoną piegami. Nie była filigranowa, raczej normalnej budowy.
- Baby – mruknął Oskar i wysiadł z samochodu.
Podszedł do maszyny i podniósł ją ustawiając na nóżkach. Nie dziwił się, że dziewczyna szuka pomocy, pojazd okazał się ciężki.
- Nie mogłaś sobie kupić czegoś lżejszego? – spytał.
- To nie mój – przyznała – kolega mi pożyczył, ja jeszcze swojego nie mam.
- A masz chociaż prawo jazdy? – parsknął sarkastycznie.
- Mam, niedawno zrobiłam – po czym spytała pełna niepokoju – i co? Bardzo go zepsułam?
- Poszła opona – powiedział – to nie była twoja wina. Kolega dawno powinien je zmienić. Są łyse. To cud, że nic ci się nie stało.
- Nie jechałam szybko, właśnie wracałam do Canton, tam mieszka ten kolega, no i ja też.
Oskar kupił forda z paką i teraz miał możliwość wykorzystania jej żeby pomóc dziewczynie. Może i nie był zbyt miły w obejściu, ale matka nigdy by mu nie darowała, gdyby zostawił kobietę w potrzebie.
- No nic, jakoś go zapakuję na samochód i podrzucę cię do miasta – powiedział. Dziewczyna pojaśniała wyraźnie i w jej policzkach od razu pojawiły się urocze dołeczki.
Na szczęście na pace znajdowały się szyny, dzięki którym łatwiej było mu wprowadzić motocykl na tył samochodu.
„To był dobry zakup” - stwierdził w myślach. Po kilkunastu minutach jechał do Canton mając na siedzeniu pasażera uroczą towarzyszkę. Korzystając z okazji, zaczął ją wypytywać o różne sprawy związane z tym stanem w USA. Dziewczyna odpowiadała chętnie i widać było, że sporo wie, sama przyznała, że studiowała historię.
- Znam szczegółowo dzieje kilkunastu stanów – powiedziała – i cały czas uczę się o nich więcej i więcej.
- Na przykład których? – spytał nagle zaciekawiony.
- Indiana, Kentaki, Illinois, Tennessee – zaczęła wymieniać, a Oskar słuchał z rosnącym zadowoleniem. Kiedy skończyła wyliczankę zamilkła.
- Jesteś trochę młoda – odezwał się ostrożnie – kiedy zdążyłaś się tego nauczyć?
- Mam 29 lat, nie jestem już taka młoda, ale dziękuję za komplement – uradowała się, a Oskar wbrew sobie uśmiechnął się – poza tym lubię czytać. Nie mówię też, że jestem znawcą, ale najważniejsze miejsca oraz miejscowe prawo mam w jednym palcu, a do tego wiem gdzie szukać informacji.
- Dobrze, już dobrze – Oskar się uśmiechnął – wierzę ci.
I tak przekomarzając się dojechali do Canton.
Dziewczyna oddała koledze motor, ten wysłuchał w skupieniu reprymendy Oskara o zmianie opon i nadszedł czas rozstania.
- Muszę znaleźć hotel – powiedział. Dziewczyna przytaknęła, ale jakoś nie chciała się pierwsza pożegnać.
- Możesz zanocować u mnie – mężczyzna spojrzał na nią bystro, ale ta szybko się wytłumaczyła.
- Mieszkam z rodzicami i babcią, ale mamy wolny pokój. Jak nie chcesz płacić za noc w hotelu, to zapraszam. Poza tym jesteś z Polski, a ja nic nie wiem o twoim kraju, chętnie o nim posłucham. Co ty na to?
Oskarowi i tak już się kluł pomysł co do dziewczyny, więc jej propozycja była mu bardzo na rękę.
- A jakbyś chciał, to bym ci jutro pokazała miasto. Tak w rewanżu za pomoc.
- A twoja rodzina nie  będzie miała nic przeciwko?
- Nieeee, oni są normalni – zaśmiała się, a on do niej dołączył.
- Zgoda – ucieszyli się oboje.
Kiedy jechali do jej domu zapytał.
- A jak ty właściwie masz na imię?
- Dina.
- A ja Oskar.


kolejny odcinek 03 lipca

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka