Nulla - odc.1
To moja powieść, którą wydałam w 2014 roku. Mały nakład i regionalny odbiór, dlatego dają ją tutaj, zapraszam do czytania. :)
Prolog
Moje
życie było bardzo monotonne. Codzienny rytuał tych samych zadań i obowiązków.
Czasami krótka chwila zapomnienia, czyli raz w roku wyjazd na dwa tygodnie do
Łeby. Oto moje życie.
Trzy
lata wcześniej zerwał ze mną chłopak uważając, że jestem nieciekawa. Coś w tym
chyba musiało być, bo moje życie było strasznie nudne i poukładane. Miałam 26
lat, a czułam się tak, jakby zaraz miała mi stuknąć 60 – siątka. Niekiedy
zastanawiałam się, co się ze mną stało? Przecież kiedyś lubiłam zabawę, śmiech
i towarzystwo. A teraz co? Obraz nędzy i rozpaczy.
Pewnego
dnia doszłam do wniosku, że moje życie nie ma sensu. I właśnie wtedy zniknęłam
na zawsze.
Narodziny
Szłam
sobie spokojną i mało uczęszczaną osiedlową ścieżką, położoną tuż obok mojego
czteropiętrowego, obskurnego bloku. Wokół panowała cisza, nie było żadnych
dzieciaków, ani babć pilnujących wnuków. Spojrzałam na zegarek, była 20
00, a ja dopiero wracałam z pracy. Głowę
miałam zaprzątniętą codziennymi sprawami. Zakupy w nocnym, obiad o północy,
pranie i takie tam. Czułam się strasznie zmęczona. „To przez jesień”,
tłumaczyłam sobie. Chociaż w duchu wiedziałam, że to nieprawda. Od wielu
tygodni czułam się chronicznie źle, wszystko mnie denerwowało, brakowało mi cierpliwości. W końcu zaczęły się
potknięcia.
Chociażby
dzisiejszego dnia, kiedy szef wezwał mnie na rozmowę.
Wielki
boss w korporacji. Napuszony idiota, który myśli, że rządzi światem. Rozsiadł
się tym swoim wielkim cielskiem na małym fotelu. To znaczy fotel był normalny,
tylko on monstrualnie gruby. Na wielkim brzuchu rozchodziła mu się przyciasna
koszula, ukazując mało apetyczne różowe coś. Drugi podbródek trząsł mu się jak
galareta, podobnie policzki. Mimo klimatyzacji, mężczyzna był spocony i co
chwilę przecierał czoło chusteczką.
Swoimi świńskimi oczkami wwiercał mi się w twarz - ocknęłam się z
zamyślenia i rozejrzałam dookoła. Wszystko w normie, nigdzie się nie
zapędziłam, szłam do domu. Potem uświadomiłam sobie, co pomyślałam o szefie. To
wszystko było prawdą, ale skąd się we mnie wzięło tyle agresji, od kiedy
zaczęłam tak myśleć o ludziach?
Poczułam
mrowienie na karku. Oho, przeczucia
znowu dały o sobie znać. Pewnie znowu zalało mi mieszkanie. Co za upiorny
sąsiad.
Zrezygnowana
powlokłam się dalej. Znowu zatopiłam się we własnych myślach.
-
Nowacka – zaczął, jakbym była niesfornym uczniem – nie podoba nam się twoja
efektywność.
Uwielbiał
mówić o sobie w liczbie mnogiej.
-
Nie wiem co się dzieje, ale jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli podjąć
drastyczne kroki.
Mowa
trawa – pomyślałam sobie wtedy.
-
I mówię to z wielkim bólem – akurat, warczałam w myślach- ale jak w tym
miesiącu znowu nie wyrobisz normy, to się pożegnamy.
Znowu
poczułam mrowienie na karku, do tego doszło mrowienie w lewej ręce. To nie było
zalanie mieszkania, to jakiś większy kataklizm. Pewnie wyrzucą mnie z….
-
Uwaga! – usłyszałam czyjś krzyk. Ocknęłam się akurat w chwili gdy w moją stronę
zbliżał się ogromny facet. Wpatrywałam się zafascynowana. Takiego okazu, jak
żyję jeszcze nie widziałam. Mężczyzna miał przynajmniej dwa metry wzrostu,
potężne mięśnie prężyły się pod dopasowaną koszulką. Głowę miał wygoloną na
łyso, twarz ogorzałą i bardzo przystojną. Według mnie powinien poruszać się
niezgrabnie i ociężale, ale on pruł na mnie jak wielki, dobrze naoliwiony
parowóz.
-
Padnij – krzyczał. Nie wiedziałam, do kogo.
Wyszło,
że do mnie, bo po chwili leżałam pod nim, przyciskana do płyt chodnika. Zanim
zorientowałam się co się dzieje, on poderwał się na nogi. Złapał mnie za rękę i
pociągnął za sobą. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam
zaprotestować. Biegłam razem z nim, nie wiedzieć gdzie i po co. Nagle doszło do
mnie, co się dzieje. Usłyszałam świst, a potem wybuch. Powietrze zadrżało i
owionął nas potężny podmuch powietrza. Gdyby olbrzym nie trzymał mnie mocno za
rękę na pewno bym upadła. Ale on ciągnął mnie za sobą. Spróbowałam
zaprotestować.
-
Może pan mnie puścić? – pisnęłam cicho.
Nawet
się nie obejrzał. Miałam wrażenie, że on w ogóle nie zdaje sobie sprawy z
mojego istnienia.
Przed
nami stanął duży wojskowy jeep. Olbrzym podniósł mnie, jak piórko i
bezceremonialnie wrzucił do środka. Upadłam na siedzenie i uderzyłam głową w
drzwi. Straciłam przytomność.
Najpierw
usłyszałam głosy. Ktoś się kłócił.
-
Zwariowałeś. Po prostu zwariowałeś! – krzyczał jakiś mężczyzna.
-
Szefie. Nie mogłem pozwolić, żeby zginęła niewinna osoba – tłumaczył się drugi.
-
Rozumiem, ale żeby od razu przywozić ją do nas?
Otworzyłam
oczy. Poraziło mnie światło jarzeniówek. Przekręciłam głowę w bok i zobaczyłam
dwóch mężczyzn. Jednym z nich był znany mi już
olbrzym, a drugi był niskim, starszym mężczyzną z wąsem. Pomyłka.
Mężczyzna nie był niski, to jego towarzysz był nienaturalnie duży.
Starszy
miał bardzo niezadowoloną minę.
-
Może masz propozycję, co z nią zrobić?
Większy
wzruszył ramionami.
-
Odwieźć pod dom?
-
Jeszcze czego? – zaperzył się szef – wszystkim wypaple, a do tego cię widziała.
Myślisz, że da się zapomnieć taki widok?
-
Przepraszam Szefie.
-
Nie jestem zadowolony, ale nie mamy wyjścia. Możemy zrobić tylko jedno.
Usiadłam
przerażona.
-
Nie zabijajcie mnie! – krzyknęłam rozpaczliwie.
Mężczyźni
spojrzeli na mnie, potem na siebie i znowu na mnie.
-
Nie zabijemy cię – zaśmiał się olbrzym – skąd ci to przyszło do głowy?
-
Bo chcecie coś ze mną zrobić.
-
Spokojnie – Szef wyciągnął w moim kierunku ręce i pomógł mi wstać – musimy
porozmawiać. Bo jakby to powiedzieć? Jesteś naszym błędem w taktyce.
Patrzyłam
na niego nic nie rozumiejąc.
-
Czym? – wydukałam.
-
Miało cię tam nie być. Nie wiemy w jaki sposób przeszłaś przez nasze czujki.
Żadna cię nie wychwyciła.
-
Nie rozumiem – miałam wrażenie, że wszystko mi się śni. Pewnie zaraz się obudzę
i wszystko będzie jak dawniej.
-
Musimy zrobić ci badania.
-
Nie chcę – oburzyłam się – chcę wrócić do domu.
-
Nie wrócisz – powiedział olbrzym i wiedziałam, że mówi prawdę.
-
Ale dlaczego? – pytałam.
Szef
zgromił wzrokiem dużego mężczyznę.
-
Weszłaś nam w drogę. A my nie możemy mieć świadków, wszystko jest tajne.
-
Zabijecie mnie! – teraz to już wpadałam w panikę.
-
Nie – uspokajał starszy mężczyzna – są dwa wyjścia.
-
Jakie?
-
Wyślemy cię tam, skąd nie ma powrotu albo przyłączysz się do nas.
-
Tylko dlatego, że byłam świadkiem?
-
Tak – Szef miał bardzo poważną minę – na 150 lat istnienia Instytutu, miały
miejsce dwa przypadki błędów, ty jesteś trzecim.
-
I co się stało z tamtymi?
-
Przyłączyli się do nas. I to jest najlepsze rozwiązanie.
-
Ale mam rodzinę, pracę.
-
Już ich nie masz. Przykro mi.
-
A jak ucieknę?
W
odpowiedzi, tylko się zaśmiali.
-
Droga wolna – odezwał się duży – nikt cię nie zatrzymuje. Z tym, że nie
gwarantujemy, że dotrzesz do domu.
-
Nie strasz jej – syknął Szef.
Ale
ja już miałam łzy w oczach. Wydarzyło się za dużo na raz, za dużo ode mnie
chcieli i właściwie, czy ja mam cokolwiek do powiedzenia?
-
Proszę to potraktować, jako diametralną zmianę życia.
-
Na jakie? – buczałam.
-
Najpierw badania, potem decyzja, a potem wyjaśnienia.
I
zamilkli. Szef intensywnie wpatrywał się we mnie, co trochę mnie speszyło, więc
zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Pokój był duży, ale niemal pusty. Pod
jedną ścianą znajdowała się kozetka, na której aktualnie siedziałam, a po
przeciwległej stronie umieszczono trzy urządzenia, przypominające kokpity w
maszynowniach. Przyciski mieniły się różnymi kolorami, z małych otworów
wystawały mniejsze lub większe gałki, wciąż coś pikało i skrzeczało. Pośrodku
pomieszczenia znajdowała się konsola, która składała się z samych przycisków,
ale w tej chwili na pewno była wyłączona, bo żadne się nie świeciły. Olbrzymi
mężczyzna podszedł do jednej z maszyn i zaczął wystukiwać jakieś cyfry na
klawiaturze.
Cisza
się przedłużała, a ja nie śmiałam jej przerywać.
-
Czy czujesz strach, zagrożenie?
-
Kiedy? Teraz? – odezwałam się bezmyślnie.
-
Tak.
Zastanowiłam
się.
-
Nie.
-
O czym myślałaś idąc tamtą ulicą do domu?
-O
niczym konkretnym, właściwie to wyłączyłam się na świat zewnętrzny. Czasami tak
mi się zdarza. Kiedyś o mało nie przejechał mnie samochód. Po prostu niekiedy
żyję we własnej głowie.
-
Czy zanim byłaś świadkiem zdarzenia, czułaś coś? Na ciele, jakiś sygnał.
Cokolwiek?
Zastanowiłam
się i po chwili powiedziałam.
-
Czasami jak mam jakieś przeczucie, to czuję mrowienie na karku.
-
I dzisiaj też tak było?
-
Tak. I w lewej ręce.
Mężczyzna
odwrócił się do dużego i spytał:
-
Gotowe?
Tamten
skinął głową.
-
Podłączymy cię do aparatury – widząc moją minę szybko dodał – nic ci nie
będzie. To nie pranie mózgu.
Kazali
mi podejść do konsoli i podłączyli na mojej głowie gumowe przewody zakończone
przyssawką, to samo zrobili na kostkach nóg, dłoni i przy sercu.
Przez
ten czas analizowałam swoją sytuację.
Kilka
godzin temu nie widziałam sensu istnienia, czułam się chronicznie źle. W
zasadzie wegetowałam na fali codzienności. A teraz nie wiedząc co ze mną będzie,
zamiast strachu, czułam dziwne, nieznane mi podniecenie. I chciałam dowiedzieć
się co dalej.
-
Jak widzisz, na urządzeniu jest około 100 przycisków. Każde z nich odpowiada za
co innego. Nie są podpisane, wciskaj je intuicyjnie.
Zgasło
światło. Jedynie konsola i komputer z drugiej strony rozpraszały mrok.
-
Złość – prawie bez zastanowienia wcisnęłam guzik.
-
Radość, zazdrość, nienawiść, miłość, fascynacja, sympatia, pobłażliwość,
altruizm – komendy padały coraz szybciej, aż zabrzmiał dzwonek – stop.
-
35 poprawnych – mruknął kolos.
Szef
uśmiechnął się z zadowoleniem.
-
Następny test.
Włożyli
mi kask na głowę. Nic nie widziałam.
-
To co będzie się teraz działo, jest całkowicie wirtualne. Będziesz miała
wrażenie, że w twoją stronę lecą różne rzeczy. Jedne musisz złapać, a inne
zostawić w spokoju. Oczywiście nie będziesz ich widzieć. Tylko słyszeć, sama
zdecyduj, co z tym zrobić.
Pierwsze
5 prób było pomyłką.
-
Skup się- polecił Szef.
Kiedy
wyciszyłam się i wsłuchałam w odgłosy, po raz pierwszy pomyliłam się przy 24
próbie. Potem kazali mi przejść kilka razy po pokoju. Z tym, że raz miałam
myśleć normalnie, drugi skupić się na ścianie, trzecim spróbować nie myśleć. I
za trzecim razem nie trafiłam na alarm. A raczej alarm nie trafił we mnie.
-
No i mamy – zaśmiał się Szef – pannę nikt. Takiej osoby nam brakowało. Witamy
na pokładzie.
-
Mam na imię Agnieszka – powiedziałam.
-
Zatem Agnieszko witamy wśród nas.
-
Jestem Roche, czyli skała – wielkolud podał mi rękę.
-
A ja jestem Szef, po prostu Szef – uśmiechnął się starszy pan.
Zanim
zdążyłam o cokolwiek zapytać, pociągnęli mnie do drzwi, które otworzyli za
pomocą karty magnetycznej. Wyszłam do ogromnego holu i aż otworzyłam buzię ze
zdziwienia. Przede mną rozciągała się ogromna sala, z marmurową posadzką, która
kończyła się schodami prowadzącymi na galerię okalająca całe pomieszczenie. Po
prawej stronie znajdowały się dwie pary dużych drzwi prowadzących na zewnątrz
budynku, po lewej stronie pod galerią umieszczono szereg dużych i misternie
zdobionych okien. Cały hol był skąpany w słońcu. Ale nie to było
najdziwniejsze. Podniosłam głowę do góry i zamarłam. Nade mną niby w powietrzu
znajdowały się szklane gabinety, a za przezroczystymi biurkami siedzieli
ludzie. I mimo, że kobiety były w spódnicach, nic od dołu nie było widać. Te
pomieszczenia wydawały się być w ciągłym ruchu, przemieszczały się według
wskazówek zegara, ale widziani przeze mnie pracownicy tego dziwnego miejsca,
jakby nie zwracali na to uwagi, wchodząc i wychodząc z pomieszczeń, jak gdyby nic
się nie działo.
-
Łał – powiedziałam.
-
To złudzenie – powiedział Roche – w rzeczywistości wszystko jest stabilne i się
nie rusza.
-
Zapraszam do gabinetu – szef poprowadził mnie labiryntem szklanych korytarzy.
Wiedziałam, że w życiu nie byłabym w stanie sama się stąd wydostać.
Weszliśmy
do jednego z takich pomieszczeń. Od wewnątrz wyglądało to jak zwykłe biuro z
matowymi ścianami, przez które niczego nie było widać.
-
Nie rozumiem. Tu jest jak w pokoju, a od
zewnątrz widać wszystko – powiedziałam.
-
Dzięki temu nic nie rozprasza. Ale prawda jest taka, że wszystko jest
złudzeniem. Gdyby ktoś niepowołany wszedł do budynku, widział by duży hol,
galerię i schody. Ale dla nas jest wyodrębniony inny wymiar.
-
Nie rozumiem – powiedziałam szczerze.
-
Będzie na to czas. A teraz powiedz, czy zgadzasz się dla nas pracować?
-
A mogę się dowiedzieć o co chodzi?
Szef
zastanowił się i powiedział.
-
Masz specyficzne zdolności. Jesteś w stanie zniknąć radarom, nie wyczuwają cię
alarmy, a ty sama masz doskonały system obronny w postaci wczesnego wykrywania
niebezpieczeństwa. Na co dzień nie zdawałaś sobie z tego sprawy, ale za pomocą
naszych treningów i spotkań ze specjalistami, będziesz w stanie rozwinąć tę
właściwość i kto wie, może rzeczywiście znikniesz?
Brzmiało
to dla mnie, jak bełkot wariata, ale głośno powiedziałam.
-
Tak? I co w związku z tym?
-
Bełkot wariata? – Szef dokładnie powtórzył moje myśli. Widząc zaskoczenie na
mojej twarzy uśmiechnął się szeroko i powiedział – każdy ma tutaj jakieś
zdolności. Mnie raczej trudno jest oszukać.
I zaczął opowiadać.
-
Od wielu wieków mój ród posiadał różne paranormalne zdolności, ale dopiero w
XIX wieku mogliśmy się ujawnić bez groźby spalenia na stosie. W tamtych
czasach, jak grzyby po deszczu wyrastały biura patentowe, instytuty badań
wszelakich i to, co kiedyś uchodziło za czary lub nieczyste moce stało się
naszym atutem. Nie byliśmy gorsi w 1859 założyliśmy roku Instytut Paranormalny.
Oczywiście jego oficjalna nazwa brzmiała Instytut Badań Chemicznych i pod tą
nazwą poszukiwały nas osoby ze specyficznymi zdolnościami. Uczyliśmy ich
panować nad darem, wykorzystywać go… nie zawsze w dobrych celach. Aż w końcu
zainteresowały się nami różne służby specjalne. W tej chwili współpracujemy z
wieloma na całym świecie, od państwowych po międzynarodowe. A oni płacą nam
konkretne pieniądze za zadania, do których oni się nie nadają, albo są zbyt
rozpoznawalni. Wracając do historii. W 1939 roku Instytut Paranormalny musiał
zniknąć, Hitler był zbyt niebezpieczny i gdyby nas znalazł zmusiłby do pracy na
jego zasadach. Nie wiadomo, jakby się to skończyło. Wznowiliśmy działalność w
1948, jako Państwowy Instytut Badań Rynku. PZPR zlecała nam różne prace, które
wykonywaliśmy bez szemrania. Do głowy im nie przyszło, że nasza firma to coś
więcej. Mało tego, byli święcie przekonani, że to państwowa instytucja
stworzona właśnie przez nich. Dzisiaj nadal widniejemy pod tą nazwą, ale
jesteśmy prywatnym przedsiębiorstwem. I kończąc tę przydługa opowiastkę, przede
wszystkim jesteśmy tajnym stowarzyszeniem, którego nikt nie widział i o którym
nikt nie słyszał. Zlecenia dostarczane są w zaszyfrowany sposób, zleceniodawcy dostają ich wynik na biurko, a
my pieniądze na konta. Sprawy są różne,
od całkiem lokalnych po międzynarodowe. Moja rodzina wciąż zarządza firmą,
niestety nie jest nas dużo. Trzy dorosłe osoby z trzech małżeństw i dwoje
dzieci. Reszta członków Instytutu wynosi około setki. A ja jestem tutaj od 15
lat szefem.
-
Czy to jakieś X-men? – spytałam, bo opowieść brzmiała zbyt nieprawdopodobnie.
Roche
powiedział z uśmiechem.
-
Coś w tym stylu, tylko, że my to nie film. I nie jesteśmy mutantami.
Spojrzałam
na niego z niedowierzaniem.
-
To ćwiczenia i tylko ćwiczenia – zapewnił.
-
A skała, to od czego? – spytałam złośliwie.
-
Od opanowania – odpowiedział.
-
Ma mocne mięśnie – wydał go Szef – jak je napnie, to byle co go nie zrani. Ale
nie jest żadnym mutantem, taka predyspozycja. Seria z karabinu, uśmierciła by
go jak każdego. Ale jest bardzo wytrzymały i szybko goją mu się rany.
Popatrzyłam
na mężczyzn.
-
I chcecie żebym do was dołączyła?
-
Tak, chociaż nie ukrywam, że to niebezpieczna praca.
-
Na przykład?
-
Ratowanie porwanych dzieci, tropienie największych przestępców, łamanie
szyfrów, kradzież planów wroga i takie tam – szef machnął ręką, jakby opowiadał
o wklepywaniu danych do komputera.
-
I dlatego muszę zerwać kontakty z rodziną? – domyśliłam się.
-
Tak.
-
I nigdy z nimi nie porozmawiam, ani się nie spotkam? – miałam łzy w oczach.
Roche
poklepał mnie po ramieniu. Ja miałam wrażenie, że spadła na mnie tona żelastwa.
-
Od tej chwili my będziemy twoją rodziną.
-
Ale szef zna swoją rodzinę – zaooponowałam oburzona.
-
Znam, ponieważ wszyscy są w firmie i nie ma wśród nas normalnych osób. Jak
powiedziałem wcześniej, rodzi się nas 3 w każdym pokoleniu. Także nie ma nas
więcej. Zawsze troje, z trzech małżeństw. A nasi małżonkowie, to nasi
współpracownicy. Moja żona na przykład jest sekretarką, ale w rzeczywistości
umie przestawiać meble samym wzrokiem.
Nastała
długa chwila ciszy, przetrawiałam informacje.
-
Ale możesz do nich napisać list pożegnalny – powiedział Szef – nie jesteśmy aż
tak źli, żeby rodziny pracowników Instytutu myślały, że ktoś zaginął
bezpowrotnie.
-
Właściwie to raz na kilka lat można do nich napisać – uzupełnił Roche.
-
A jak się nie zgodzę to co?
Szef
rozłożył ręce.
-
To cię wywieziemy, tam gdzie nie ma samolotów, a statki nie pływają. Nie możemy
pozwolić żeby ktoś o nas opowiedział.
-
Nie ma takich miejsc na Ziemi.
-
Są – powiedział Roche – Pamiętaj, że
szklane biura też niby nie istnieją, a jednak są.
Musiałam
się z nim zgodzić. Widziałam i słyszałam dzisiaj tyle niestworzonych historii,
że mózg powinien mi od tego wszystkiego wyparować uszami.
Westchnęłam
i zastanowiłam się przez chwilę. Miałam w perspektywie trzy wybory. Moje
dotychczasowe nudne życie i najprawdopodobniej utratę pracy, Instytut i
wywózkę. Odpowiedź była jedna.
-
Wchodzę w to – powiedziałam głośno, a pomyślałam – „Jeżeli to sen, to przecież
się obudzę.”
Czekało
mnie mnóstwo treningów i nauki. Uczyłam
się posługiwać każdego rodzaju bronią,
nawet mieczem. Wkuwałam języki obce. Co dziwne, bo do tej pory myślałam, że nie
mam do tego zdolności. A oni potrafili we mnie to jakoś wcisnąć. Ćwiczyłam
wytrzymałość i kondycję. W końcu przyszedł czas na zdolności do „znikania”.
Musiałam studiować historię i politykę wielu państw. Ale bywało też
nieprzyjemnie. Instytut dochodził do wniosku, że jeżeli pracownicy mają być na
100% pewni, muszą przejść szereg szablonowych tortur, stosowanych przez naszych
ewentualnych wrogów. Najgorsze przeżycie z możliwych. Sięgnęli do najgłębszych
pokładów mojego człowieczeństwa, obdarli mnie ze wszystkiego. Nienawidziłam ich
i przysięgałam zemstę. Złamali mnie ze 100 razy. Nauczyli pokory, odporności na
ból i wytrwałości. Ba, wiedziałam, jak się wydostać z większości istniejących
więzień.
W
końcu, pewnego dnia napisałam list pożegnalny do rodziny i byłam gotowa do
pracy w Instytucie.
8
września 2013 roku umarła Agnieszka, a narodziłam się ja, panna nikt – Nulla.
Aklimatyzacja
Przez
cały okres treningów nie miałam nawet minuty dla siebie. Instytut zawładnął
moim życiem na 24h na dobę. Mieszkałam w koszarach. Sama! Bo nie było innych
rekrutów. A była tam tylko sala z 4 łóżkami i
szafkami nocnymi, łazienka z ubikacją i to wszystko. Zero dostępu do
informacji ze świata, zero lustra, foteli czy innych wygód. Sama musiałam sobie
prać mundur i dresy.
W
końcu nadszedł kres mojej mordęgi. Kiedy ponownie znalazłam się w budynku
Instytutu, zostałam oficjalnie przedstawiona wszystkim. Szef mówił mi
wcześniej, że jest nas mało, ale myślałam, że trochę żartował, niestety nie.
Nie dziwne więc, że każdy człowiek z nienormalnymi właściwościami, był tutaj na
wagę złota.
Po
części oficjalnej skierowano mnie do mojej nowej kwatery. Dostałam dwupokojowe
mieszkanie, ze sporą kuchnią i łazienką. Umeblowanie „startowe” - tak je
nazwano - było proste i funkcjonalne. Nie było żadnych zbędnych sprzętów, czy
dekoracji. Powiedzieli mi, że jak
zarobię pierwsze pieniądze mam je zwrócić i kupić sobie własne według mojego
uznania i gustu. Otworzyłam szafę i zamarłam zaskoczona. Były tam wszystkie
moje ubrania. Zajrzałam do szuflad i znalazłam swoje książki. W łazience, stały
moje perfumy i mydła. Nigdzie natomiast nie było żadnych bibelotów. Gdy się
spytałam gdzie są, odparli, że nie bierze się rzeczy sentymentalnych, bo to
wzmaga tęsknotę za starym życiem. Coś w tym było. Jak się jeszcze dowiedziałam, moje mieszkanie zostało
sprzedane, a pieniądze dostała rodzina. Takie pocieszenie.
Spojrzałam
w lustro i zamarłam. Widziałam się po raz pierwszy od ponad pół roku. I to niby
miałam być ja? Nie moja twarz, nie moje ciało. Zazwyczaj pulchne rysy nabrały
ostrości i wyrazistości. Oczy świadczyły o przeżytych zmaganiach, ale…
spojrzałam w te piwne otchłanie jeszcze
raz i z zaskoczeniem stwierdziłam, że znikła z nich pustka. Przeszłam do
studiowania ciała. Wyglądałam niemalże jak Lara Croft z Tomb Raider. Zanim
trafiłam do Instytutu miałam sporą nadwagę, oponki na brzuchu i wszędzie było
mnie dużo. Teraz zostało to co trzeba, duży jędrny biust i biodra, kiedyś
ogromne, a teraz takie akurat. Zaśmiałam się, nie wiedziałam, że mam talię.
Podobał mi się ten widok. Ponownie się roześmiałam, gdy pomyślałam o tym, jak
się kiedyś katowałam dietami. A tutaj w
Instytucie tylko pół roku treningów i efekt idealny.
-
Nulla? – do kwatery zajrzał Roche.
-
Jestem – wyszłam z łazienki.
-
Mam nadzieję, że się zadomowiłaś?
-
W pięć minut się nie da – przyznałam.
-
Szef daje ci tydzień urlopu. A póki nie masz własnej kasy, dostajesz tak zwany
fundusz początkującego – zaśmiał się i rzucił w moją stronę kopertę wypchaną
pieniędzmi. Złapałam ją bez trudu i nawet nie licząc, położyłam na tapczanie.
Kontynuował – możesz sobie wyjść na miasto, iść do kina, gdzie chcesz. Byle nie
do rodziny.
-
A jak ich spotkam?
-
Zmysły cię ostrzegą, w porę znikniesz – uśmiechnął się do mnie szeroko.
-
No dobra, przyznaje się, że ten odpoczynek jest mi potrzebny.
-
Zatem miłego lenistwa, ja lecę na akcję, zobaczymy się za jakiś czas –
uśmiechnął się po raz ostatni i wyszedł.
Pierwsze
co zrobiłam to zwiedziłam cały teren Instytutu. Firma znajdowała się na
peryferiach Warszawy i zajmowała całkiem spory obszar. Na nim znajdowały się dwa budynki, jeden
biurowy, drugi mieszkalny, oba były połączone dwoma łącznikami. Na parterze i
na pierwszej kondygnacji. Oba miały po 4 piętra. Z zewnątrz wyglądały jak
stare, carskie koszary, ale wewnątrz były nowoczesne, jak w niejednym
współczesnym biurowcu. Pod nimi znajdowały się ogromne garaże, w których
trzymano nie tylko zwykłe samochody, ale również wozy pancerne, trzy tiry i
jeden czołg. Nie śmiałam nikogo pytać, o jego użytkowanie. Na zewnątrz też był
parking, ale dla petentów, których jak zauważyłam, nie było zbyt wielu. W
budynku biurowym znajdowała się biblioteka, sala kinowa, pokój dzienny z takimi
rozrywkami jak bilard czy piłkarzyki oraz stołówka. Pod kwaterami znajdowały się ogromne
magazyny, laboratoria oraz sale treningowe, które miały przygotować nas na
wszelkie niebezpieczeństwo.
To
wszystko było otoczone parkiem, ze żwirowymi alejkami, dobrze zadbanymi
klombami i mnóstwem egzotycznych roślin. Do tego znajdowały się tam boiska do
piłki nożnej, koszykówki i siatkówki, a także kryty basen.
Usiadłam
na ławce w parku, uśmiechnęłam się do siebie i powiedziałam:
-
Tak, podoba mi się tu.
Komentarze
Prześlij komentarz