Nulla - odc.2


Misja - Wioska w Afganistanie

Zostałam wezwana przed oblicze Szefa. Gabinet, do którego weszłam był inny niż ostatnim razem. To znaczy, ten sam, ale inny. Przyzwyczaiłam się już do tego, że nic tutaj nie wydawało się prawdziwe i trwałe, także nowy wystrój i wielkość nie zaskoczyły mnie.
Razem ze mną pojawiło się kilkoro ludzi.
- Świetnie – powiedział Szef – jesteście wszyscy, więc możemy zaczynać.
Zgasło światło, a za plecami Szefa pojawił się ekran. Po chwili rozpoczęła się projekcja.
- Afganistan – zaczął mówić jeden z obecnych mężczyzn – jak wiecie, to górzysta i niebezpieczna kraina. To co widzicie, to tereny zajęte przez talibów. Właśnie tam musimy się udać. A dokładniej mówiąc, dwie osoby. Nulla i Kameleon.
Drgnęłam na dźwięk mojego nowego imienia. Ale nikt nic nie mówił, więc ja też się nie odzywałam.
- Reszta zostanie w bazie na granicy obszaru zajętego przez terrorystów. Także Mecanik, Ordynator i Teknic zostaną w bazie, a Nulla z Kameleonem ruszą w plener. Macie trzy dni na poznanie zwyczajów i kultury Afganistanu. Zwłaszcza ty Nulla, w końcu to świat islamski. Macie znaleźć sztab Machmeta Zahira i wykraść wszystkie dane, mapy, dokumenty. Macie je sfotografować i oddać w bazie. Ordynator i reszta będzie miała nad wami pieczę i poprowadzi was najbezpieczniejszą drogą. Ale w wiosce, w której znajduje się sztab będziecie zdani na samych siebie. Zahir ma swoje systemy obrony, mógłby nas wykryć.
Mężczyzna skończył mówić, znowu włączono światło. Teraz zaczął mówić Szef.
- Nulla i Kameleon, poznajcie się.
Wyszłam z grupy ludzi, a ze mną mężczyzna, który wyglądał jak Arab. Podaliśmy sobie ręce, Kameleon błysnął białymi zębami.
- Zęby miały być zaniedbane – pouczył go Szef.
- Zdążę – zapewnił Kameleon – zanim znajdziemy się na miejscu będą takie jak trzeba. Broda też – dodał jakby Szef miał zamiar jeszcze na to zwrócić mu uwagę.
- Będziecie razem współpracować. I pamiętajcie, udajecie małżeństwo. Przez te trzy dni macie być razem przez 24h na dobę, to wam pomoże się zgrać.
- To nie będzie trudne – uśmiechnął się Kameleon – ona będzie pode mną.
- Co?! – przerwałam mu oburzona.
- Nie o tym mówię – zapewnił – chodzi o to,  że masz niższy status niż ja. Rozumiesz?
- Rozumiem – przyznałam z niechęcią.
- Nulla – zwrócił się do mnie Szef – przez trzy dni robisz za muzułmankę. Dobrze, że urodę masz odpowiednią, chociaż i tak jej nie pokarzesz, bo będziesz nosiła burkę.
Przerwał na chwilę po czym znowu się do mnie zwrócił.
-To twoja pierwsza akcja, nie jest za trudna, ale nikt ci nie powie, że bezpieczna. Jeden twój błąd i leżycie. W ziemi – zakończył znacząco.
Do Afganistanu polecieliśmy jako grupa dziennikarzy, która miała przedostać się na zakazane tereny. Na miejscu zostaliśmy wzięci za bandę wariatów. Dowództwo wojsk NATO usiłowało nas zawrócić, ale nie mogli. Mieliśmy wszelkie możliwe pozwolenia.
- Chyba ci od was, nie mają pojęcia w co was pakują – mruknął kapitan wojsk polskich, który odwoził nas do garaży pełnych jeepów.
Wsiedliśmy do nich i pojechaliśmy w noc. Dotarcie na miejsce było bezpieczne, bo wszędzie wokół znajdowały się bazy przyjacielskich wojsk.
Baza została rozstawiona niedaleko umownej granicy wpływów talibów i ziem wyzwolonych. Okolica nie wyglądała zbyt zachęcająco, teren był w miarę płaski, ale z ziemi wystawały zaostrzone pagórkowate skały, wokół których rosły kępy suchej trawy. Teknic, Ordynator i Mecanic od razu zaczęli organizować obóz. Ja z Kameleonem rozłożyliśmy namiot i zatopiliśmy się w ostatnich notatkach dotyczących naszej wyprawy. Kiedy nad ranem wyszliśmy na zewnątrz nie było śladu po naszych towarzyszach. Od razu się zdenerwowałam, ale Kameleon mnie uspokoił.
- Są tam – wskazał ręką.
Wytężyłam wzrok. Kilkaset metrów od nas, wśród pagórków widziałam inne pagórki. Zrezygnowana powiedziałam.
- Nie widzę.
- To dobrze – uśmiechnął się do mnie – zwińmy obóz i chodźmy do nich.
Dopiero jak zbliżyliśmy się na odległość nie większą niż 10 kroków zobaczyłam nienaturalne wybrzuszenie.
- Tak, to tutaj – Ordynator wyszedł przez niewielki otwór w „skale” – samochód też ukryliśmy. Wejdźcie do środka. Tylko ostrzegam, nie ma zbyt wiele miejsca.
Wepchnęłam się w otwór i oniemiałam. Pod sztuczną górą znajdowało się techniczne centrum dowodzenia. Komputery, radary i inne urządzenia, których nawet nie umiałabym nazwać, świeciły światełkami, migały i buczały. Pomieszczenie wcale nie było małe. Spokojnie mogłam odejść w kąt i przebrać się w tę nieszczęsną burkę.
Usłyszałam dziwne rżenie. Najpierw myślałam, że śmieją się ze mnie, ale gdy się odwróciłam nikogo w środku nie było. Wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam najprawdziwszego osła.
- A skąd on się tutaj wziął? – spytałam.
- Wiele takich się kręci w pobliżu. Jest trochę dziki, ale przez kilka dni na pewno uda się wam go oswoić – pocieszył Ordynator.
- Złapaliście go? – nie wierzyłam.
- Oczywiście, co to dla nas – ucieszył się Teknic i Mecanic.
- Ja na nim jeździć nie będę – powiedziałam stanowczo.
- Pewnie, że nie – powiedział Kameleon – na niego wsadzimy toboły. A jak ktoś ma jechać na nim, to ja. Ty, moja żono będziesz dreptać obok.
Nie odpowiedziałam, bo wiedziałam, że taka jest prawda.
Zjedliśmy ostatnie wspólne śniadanie i ruszyliśmy w drogę.
Osioł był obładowany po brzegi, my szliśmy obok zwierzęcia.
Bardzo szybko teren zaczął się wznosić i nie minęło południe, a znaleźliśmy się wśród wysokich, łysych i skalistych wzgórz. Szliśmy dosyć szerokim wąwozem, gdzie niemal za każdym głazem oczekiwałam zasadzki.
- Nic nie widzę – skarżyłam się.
- Co? – wyrwałam Kameleona z zamyślenia.
- Nie wiem jak te kobiety w tym chodzą, ja przez tę siatkę nic nie widzę. Czy na pewno muszę mieć zakrytą twarz?
- Tak – odparł – to nie Turcja ani Tunezja.
- Zabiję się albo wybiję zęby – utyskiwałam.
Mieliśmy za zadanie dojść do najbliższej wioski położonej w powiecie Baghran. Tam ukrywał się Machmet Zahir. Podobno. Jakbyśmy go tam nie znaleźli mieliśmy zainstalować się w wiosce na dłużej i czekać na kolejne instrukcje. Osobiście miałam nadzieję, że tak nie będzie.
Jako przyczynę przybycia mieliśmy podać wędrówkę do rodziny, do miasta Laszkar Gah. Naszą rodzinę wybiły wojska afgańskie sprzymierzone z NATO. Ojciec Kameleona był podejrzany o współpracę z Talibami przez co został rozstrzelany, jego brat zginął w więzieniu, a Kameleon czyli Ahmed wziął swoją młodą żonę (czyli mnie) i ruszył do dalekich krewnych. Gdyby nie uwierzono, Kameleon miał pokazać blizny po przypalaniu nad ogniem.
- Zabiję się, zabiję się – nuciłam pod nosem.
- Nulla – syknął – bądź ciszej. I jeżeli już śpiewasz, to rób to po arabsku.
- No dobra – mruknęłam.
Przez cały dzień nie działo się zupełnie nic, jakby było to bezludne pustkowie.
Wieczorem Kameleon rozłożył prosty namiot, do którego wrzucił kilka koców.
- Będzie zimno, ale pledy, chociaż wydają się normalne, są zrobione ze specjalnych włókien, także nie zmarzniemy.
Weszłam do środka i z ulgą zdjęłam burkę. Odetchnęłam i powiedziałam po arabsku.
- Cieszę się – położył palec na ustach, zniżyłam głos do szeptu – że nie jestem prawdziwą żoną taliba.
Uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując cały rząd niezbyt czystych i  niezbyt zdrowych zębów.
- Jak ty to robisz? – spytałam.
- O co ci chodzi? – usadowił się obok mnie.
- No ta przemiana, bo przecież stąd imię Kameleon.
- Tak – przyznał – ale to nie jest tak, że od razu się zmieniam. Tak na pstryknięcie palców. Trochę to trwa. Do tej postaci przystosowywałem się przez miesiąc. Organizm musi się przestawiać pomału. Gdybym przyspieszył, to doznałbym szoku, rozdwojenia i może nawet zginął.
- We wszystko możesz się zmienić?
- Nie. Nie mogę zmienić wzrostu, mogę trochę poszaleć z wagą, ale góra 5 kilogramów. Zmieniam rysy twarzy, kolor włosów, oczu czy skóry. Ale reszta jest ta sama.
- A jaką masz twarz na co dzień? Tę prawdziwą?
Zaśmiał się.
- Nie pamiętam swojej prawdziwej twarzy.
- Nie wierzę – powiedziałam myśląc, że sobie ze mnie żartuje.
- To było bardzo dawno temu. Byłem zupełnie nijaki. Ale zmieniłem to i najczęściej występuję w postaci zbuntowanego motocyklisty.
- Harleyowca?
- Nie – znowu się roześmiał – raczej ścigacza.
- Czemu uważasz, że twoja prawdziwa twarz była nieciekawa.
- Byłem blady, rudy, piegowaty i brzydki – położył się i nakrył kocem – sama rozumiesz, musiałem coś z tym zrobić. A to, że występuję w roli przystojnego motocyklisty to dla mnie norma. Według mnie, to jest moja prawdziwa twarz.
Położyłam się obok.
- Powiedziałeś, że zmieniłeś się dawno temu. To ile masz tak naprawdę lat?
- Jak ci powiem, możesz doznać szoku.
- Bez przesady – mruknęłam.
- 126.
Usiadłam i popatrzyłam na niego.
- Żartujesz prawda?
Kameleon śmiał się na całego.
- Oczywiście. Tak naprawdę to mam 45, ale wciąż siedzę w ciele trzydziestolatka.
Położyłam się z powrotem i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Obudził mnie przed świtem, dając porządnego kuksańca w bok.
- Ała – warknęłam.
- Śpisz tak twardo, że można cię okraść – wytłumaczył się, po czym powiedział – wyjmij kontakt.
Posłusznie odpięłam z pasa dwa małe mikrofony na cienkich kabelkach. Włożyliśmy je sobie w uszy, po chwili usłyszeliśmy szum a potem:
- Jak się spało? – odezwał się Ordynator.
- Dzięki, dobrze – odparł Kameleon – jak nasza pozycja?
- Nie zboczyliście z kursu, droga nadal czysta, ludzi brak. Po godzinie marszu zaczniecie schodzić do doliny. Nulla powinna mieć cały czas słuchawkę w uchu.
- Zrozumiałem – odparł Kameleon i spojrzał na mnie
- Słyszałaś?
- Tak.
Po kilkunastu minutach znowu byliśmy w drodze.
- A śniadanie? – skarżyłam się.
- Wyjmij suchary, są w tej dużej sakwie.
Skrzywiłam się lekko, ale nie protestowałam.
Tak jak mówił Ordynator, po godzinie zaczęliśmy schodzić wąską ścieżką w dół. Przez otaczające nas wysokie skały nie widzieliśmy jeszcze żadnej doliny, ale była to tylko kwestia czasu.
- Troje ludzi zbliża się do was od południa – usłyszałam w uchu. Klepnęłam kolegę w ramię i powtórzyłam informację – trzy minuty do spotkania.
Zupełnie się nie denerwowałam, nie czułam mrowienia na karku, ani skurczów w lewej ręce. Byłam pewna, że to nie byli żołnierze.
I miałam rację. W naszą stronę szli zwykli cywile. Mężczyzna z dwiema kobietami. Ubranymi identycznie jak ja. Przez myśl przeszło mi, czy tutejsi mężczyźni mylą się czasami i zabierają do domu nie tę kobietę co trzeba. Jak to u Arabów, pozdrowieniom nie było końca. Kobiety trzymały się na uboczu, więc ja też stanęłam dalej. A mężczyźni wymieniali uprzejmości. W końcu ruszyliśmy dalej. Odezwałam się dopiero gdy byłam pewna, że nikt nas nie słyszy.
- I co?
- Wioska spokojna, na pewno ktoś nas ugości. Wyraził ubolewanie nad stratą, życzył powodzenia.
- I nic więcej?
- Nic.
- 15 minut gadania i tylko trzy rzeczy, które nas interesują?
- Tak jakby.
Chciałam coś dodać, ale poczułam mrowienie w palcach lewej ręki.
- 5 ludzi, spotkanie za minutę – zabrzęczało mi w uchu.
Zza skał wyszło kilku mężczyzn. Na wojskowych nie wyglądali, ale na bardzo dobrze uzbrojonych to i owszem. Byli obładowani nabojami niczym Rambo, a w rękach trzymali karabiny maszynowe. Według mnie wyglądali identycznie. Mieli zielone uniformy, długie czarne brody i szarobure turbany na głowach. Posłusznie spuściłam głowę i zostałam przy ośle. Mój towarzysz poszedł rozmawiać.
Mrowienie przeszło po ramieniu na kark. Nie było dobrze, nie wierzyli nam.
- Do tych 5 dochodzi jeszcze czterech – usłyszałam w uchu.
Nie za bardzo widziałam co się dzieje, bo cały czas miałam spuszczoną głowę, ale usłyszałam nowe głosy. Bardziej wzburzone i radykalne. Jak nic, byli to dowódcy. Rozmowy trwały dosyć długo. Nogi mnie bolały, kark od schylania głowy również, a im nie w głowie było kończyć. Gotowi dyskutować do wieczora. Moja irytacja wzrastała. Zaczęłam myśleć o wakacjach nad morzem, o świeżym powietrzu i miłej atmosferze lata.
- Nulla wracaj do nas, bo znikasz – usłyszałam w uchu.
Ocknęłam się z zamyślenia, znowu przez przypadek zamknęłabym się w swojej głowie.
- Idziemy – podskoczyłam na dźwięk głosu Kameleona – póki co udało się.
Miałam ochotę wyrwać się biegiem, ale wiedziałam, że musimy oddalić się tak, jak na normalnych ludzi przystało.
Gdy zostaliśmy sami szepnął.
- Nie było łatwo.
- Zauważyłam.
- Ale w końcu łyknęli bajeczkę.
- Nawet nie chcę myśleć co by było, gdyby nam nie uwierzyli – wzdrygnęłam się.
Wyszliśmy zza skały i przed nami ukazała się rozległa dolina, a w jej centrum położona wioska. Maleńka, zaledwie z kilkoma chatkami ze słomy i gliny. Zanim do niej dotarliśmy, dzień chylił się ku zachodowi. Z bliska domy okazały się wcale nie tak małe i nie tak biedne, jak oczekiwałam. Zamiast szyb w oknach były rzeźbione, drewniane okiennice. Na gankach stały fotele i niskie stoliki, gdzie przesiadywali głównie seniorzy, rozmawiając zapewnie o starych, dobrych czasach. Niemalże przy każdym budynku znajdowała się zagroda dla bydła i drobiu. 
Kameleon odezwał się do mnie:
- Jak wejdziemy do wioski postaram się znaleźć nocleg. Pewnie nas rozdzielą. Na dodatek Ordynator ma wyłączyć sprzęt, będziemy zdani na siebie. Wiesz co robić?
- Tak – odparłam.
- Dobrze, bo ja cię nie wyręczę, a ochronić, też cię nie ochronie. Jak wpadniemy, to zginiemy. Pamiętaj – uśmiechnął się.
- Dobrze.
- To twoja pierwsza akcja, od niej zależy twoja przyszłość.
- Wiem.
- Pamiętaj nerwy na wodzy, ostrożność 100% , szybkie działanie i już nas tu nie ma.
- Wiem.
- Nie będzie trudno, ale jak coś skopiesz, to zrobi się niebezpiecznie.
- Wiem, przestań już mnie pouczać – warknęłam.
W wejściu do wioski zostaliśmy zatrzymani przez patrol.
Było to dwóch uzbrojonych po zęby mężczyzn w wieku zbliżonym do mnie. Byli niewysocy, szczupli i brodaci. Gdy się uśmiechnęli zrozumiałam czemu Kameleon zrobił sobie takie uzębienie.
- Dokąd – szczeknął jeden.
- Do Laszkar Gah – odparł Kameleon.
- A tutaj na ile? – tym razem szczeknął drugi.
- Na noc, góra dwie – powiedział mój towarzysz.
- A ta, to…
- Żona – Kameleon swoim tonem nie zostawił wątpliwości. Najwidoczniej w wiosce brakowało kobiet, mężczyźni mieli nadzieję, że może zatrzymają mnie na dłużej. Wzdrygnęłam się w duchu.
- Na jedną noc i ani więcej. Jutro ma was nie być – warknął żołnierz.
Drugi krzyknął
- Said, masz gości na noc.
Nie zadawali już więcej pytań. Najwidoczniej wystarczyło, że przeszliśmy przez patrol w górach.
Zbliżył się do nas kolejny mężczyzna. Said też był żołnierzem, ale starszym od tych, którzy nas zatrzymali. Miał zmęczoną twarz człowieka, który w życiu widział za dużo. Przywitał się i zaprosił nas do swojego domu. Tam ja przeszłam pod skrzydła żony i dwóch córek żołnierza, a Kameleon został z mężczyznami. Nie wiedziałam co dalej z nim było. Tylko kątem oka zauważyłam, że do chaty weszło trzech starszych mężczyzn. W jednym rozpoznałam Machmeta Zahira.


Kobiety zaprowadziły mnie do jednego z parterowych domów i od skierowały się do kuchni. Była starodawna, z kuchnią podgrzewaną drewnem. Pod sufitem suszyły się zioła, a na stole walały się różne kuchenne sprzęty. Od razu zabrałyśmy się do pracy.
W czasie szykowania posiłku zdjęły burki, a ja próbowałam ukryć zdumienie. Myślałam, że zobaczę twarz Arabek czystej krwi, tymczasem one były czarne. Dlatego sama bez strachu zdjęłam swoją i odetchnęłam. Żona Saida uśmiechnęła się bezzębnym uśmiechem.
- Jesteś piękna – powiedziała – twój mąż z pewnością się cieszy.
- Tak – powiedziałam.
- Skąd przybywacie?
W kilku zdaniach streściłam im naszą historię, a potem zamilkłam.
- Jesteś małomówna – zagadnęła mnie jedna z córek.
- Tak jest lepiej – powiedziałam – zbyt dużo słów to niedobrze.
- Mąż ci zabrania?
- Nie – uśmiechnęłam się – nigdy nie mówiłam za dużo.
I milczałyśmy.
Dostaliśmy z Kameleonem ten sam pokój. Był prosto urządzony, na podłodze leżał mały dywanik, pod ścianą stała spora wiklinowa komoda, a zamiast łóżka na posadzce znajdował się materac przykryty kocami z owczej wełny. 
Wieczorem leżeliśmy z kolegą twarzą w twarz i rozmawialiśmy szeptem.
- Widziałaś go? – spytał.
- Tak. A ty dowiedziałeś się czegoś?
- Skrajna chata od południa, to sztab. Chyba.
- Jak to chyba.
- To moje wnioski i obserwacja.
- Dobra sprawdzę.
- Nulla…
- Tak.
- Uważaj na siebie. To nie jest gra.
- Dobrze.
Wyślizgnęłam się z ubrania i stanęłam przed nim w dobrze przylegającym kombinezonie koloru czarnego.
- Obiecaj – powiedział.
- Obiecuję – i wyskoczyłam przez okno.
Było ciemno, tylko gdzieniegdzie widać było światło ognisk. Była 1 00 w nocy, więc wszyscy, prócz patrolujących okolice żołnierzy, spali.
Wyprostowałam się i odetchnęłam. „Dobra, czas zaczynać.”
Skoncentrowałam się i wyobraziłam sobie, że mnie nie ma. Wyszłam zza węgła i ruszyłam przez wioskę. Nie skradałam się ani nie ukrywałam, wiedziałam, że jakby miało się coś stać, to moje ciało mnie ostrzeże.
Zbliżyłam się do wskazanego przez Kameleona domku. Zdziwiłam się. Nie było żadnych straży, a w środku było ciemno. Obeszłam budynek z każdej strony i zastanawiałam się jak wejść. Drzwi na bank zaskrzypią. Pozostały okna. Na pierwszym piętrze zauważyłam uchyloną okiennicę.
Zaczęłam wspinać się do po suchych pnączach jakiejś rośliny.  Sięgnęłam wolną ręką do parapetu i omal nie zleciałam, gdyż jedno z pnączy się urwało. Zawisłam na jednym ręku i rozpaczliwie zaczęłam szukać podparcia dla drugiej ręki. Po chwili chwyciłam oburącz parapet i podciągnęłam się lekko. Nie zauważyłam w środku żadnego ruchu, więc pchnęłam powoli okiennicę. Zaskrzypiało. Przez chwilę nasłuchiwałam, ale nic się nie wydarzyło. Wślizgnęłam się do środka. „No świetnie.” – pomyślałam. Nic nie widziałam, ale nie mogłam włączyć latarki póki nie upewniłam się gdzie jestem. Po dwóch krokach wpadłam na mały stolik, złapałam go zanim gruchnął o ziemię. Zrozumiałam, że chodzenie po omacku nie wchodzi w grę,  zaryzykowałam szybki błysk. Okazało się, że jestem w małym saloniku. Oprócz stolika, na który wpadłam, stały tam dwa fotele, a pod ścianą regał z bibelotami. Nie miałam tu czego szukać, więc wyszłam na korytarz, a potem schodami na parter. Przeszukałam cały dom, znalazłam tylko dwójkę ludzi śpiących w przestronnej sypialni. To nie był sztab, tylko zwykły dom. Zła wróciłam na piętro, wyszłam, jak weszłam i zeskoczyłam na ziemię. Stanęłam pod ścianą i zastanowiłam się co dalej.
Nagle poczułam mrowienia w palcach lewej ręki. Mocniej przywarłam do ściany i skupiłam się na nie byciu. Koło mnie przeszło dwóch żołnierzy. W rękach mieli pochodnie, ale żadna z nich nie oświetliła mnie swoim blaskiem. Ruszyłam za nimi.
- Spokój, jak zawsze – mówił jeden.
- Nie narzekaj, nigdy nic nie wiadomo. Pamiętasz atak?
- Nigdy tego nie zapomną – żołnierz wzdrygnął się.
- Przyszedł z nikąd. Także pilnujmy.
- Oczywiście my pilnujemy, a Zahir sobie śpi.
- Zamknij się – warknął jego kolega – stoimy pod jego domem.
Przewróciłam oczami. Czyli spenetrowałam jego dom, że też zrobiłam to tak niedokładnie. Będę musiała tam wrócić.
- No i co z tego, przecież tam śpi, a nie omawia plany wojenne.
- A właśnie, może byśmy tam podeszli, wydaje mi się, że nasi bracia śpią.
Uśmiechnęłam się do siebie i poszłam za nimi. Mężczyźni doszli do niepozornej zagrody na skraju wioski, gdzie stało kilku ich kompanów. Zaczęli z nimi rozmawiać, a  ja tymczasem przemknęłam obok nich i skryłam się w cieniu. Zlustrowałam budynek i nie zauważyłam żadnego okna, za to jedne drzwi, a przy nich żołnierzy. Musiałam się tam jakoś dostać.
Może i mogłam sprawić, że ludzie mnie nie zauważali, ale całkowicie zniknąć jeszcze nie potrafiłam. Ponownie obejrzałam chatę z wszystkich stron. Wspięłam się na dach, ale tam nie było żadnych schodów ani włazu prowadzącego do wnętrza. Zrezygnowana usiadłam i zaczęłam się zastanawiać co dalej. W końcu podpełzłam do skraju dachu i spojrzałam w dół. Centralnie pode mną siedziało dwóch żołnierzy. Gdyby udało mi się ich odciągnąć, to bym dała radę wejść. Z tym, że nie koniecznie dałabym radę wyjść. Musiałam poprosić Kameleona o pomoc. Trudno, będzie musiał zadać gwałt swojemu ciału. Wróciłam do niego i wślizgnęłam się do łóżka i opowiedziałam mu wszystko.
- No i co? – szepnął.
- Nie dam rady sama tam wejść.
- Musisz, jutro wyjeżdżamy.
- Nie dam rady. Mówiłam ci, wejście jest pilnowane. Trzeba ich odciągnąć.
- Jak?
- Pomyślałam, że może byś zmienił się w jednego z nich.
- Nie dam rady.
- A może jednak ci się uda – drążyłam.
Kameleon zastanawiał się przez chwilę.
- To będzie mnie bolało.
- To ja wymyślę, jak tu zostać jeszcze na jedną noc.
- Nie powiedziałem, że się zgadzam – powiedział.
- Dzięki – odparłam, cmoknęłam go w policzek i położyłam plecami do niego. Usłyszałam westchnięcie. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
Następnego dnia zaniemogłam na amen. Leżałam w łóżku i lamentowałam nad ogromnym bólem, tak długo aż Said pozwolił nam zostać jeszcze jedną noc. Przez cały dzień byłam cierpiąca a Kameleon rwał włosy z głowy. Przyszedł nawet do mnie miejscowy lekarz i powiedział, że mam atak ślepej kiszki. Zaaplikował mi proszki przeciwbólowe i wyszedł.
Wieczorem Kameleon zaczął zmieniać się na moich oczach. Nie był to miły widok, ale nie potrafiłam oderwać wzroku od jego twarzy. To było tak, jakby dwie osoby walczyły o pierwszeństwo w wyglądzie. Buzia wykrzywiała mu się w nienaturalnych grymasach. Mięśnie przesuwały się na nowe miejsca. Skóra nabrała ciemniejszej barwy. Broda rosła w oczach. W końcu stanął przede mną jeden z bojowników. Uśmiechnęłam się do niego z aprobatą.
- To bolało bardziej niż ci się wydaje – powiedział nieswoim głosem – zapłacisz mi za to.
- Cokolwiek zechcesz – uśmiechnęłam się do niego promiennie.
- Trzymam cię za słowo – uśmiechnął się do mnie nie swoim uśmiechem. Co prawda jako Achmed też nie był sobą, ale bardziej niż teraz.
W końcu przestałam się w niego wgapiać i powiedziałam.
- Wejść, to ja tam wejdę. Ale ty musisz mnie stamtąd wyciągnąć.
- Ile mam ci dać czasu?
- 20 minut.
- Dobra, idź już – powiedział - pilnuj zegarka. Od teraz masz pół godziny. Jak się nie wyrobisz, to sama sobie radzisz.
- Ok. – i wyskoczyłam na zewnątrz.
Do domku doszłam bez problemów i schowałam się za winklem. Czekałam aż nadejdzie Kameleon i odciągnie uwagę strażników od drzwi. Zanim do tego doszło jeden z żołnierzy ruszył w moją stronę. Szybko wycofałam się w większy cień i zamarłam w bezruchu. Włosy na karku poruszyły się, ale ja zastygłam w miejscu. Mężczyzna stanął centralnie przede mną, rozpiął spodnie i zaczął sikać.
A ja nawet nie mogłam odwrócić wzroku żeby nie zdradzić swojej obecności. Także dokładnie obejrzałam sobie proceder malowania szlaczków, trząchania go niewiarygodnie długi czas i wytarcia rąk w spodnie.
Odetchnęłam i uważając żeby nie wejść w jego „dzieło” znowu objęłam punkt obserwacyjny.
W drugim końcu wioski wybuchła wrzawa. Strażnicy nie namyślając się pobiegli zobaczyć. co się stało.
W myślach podziękowałam koledze i podeszłam do drzwi. I zrozumiałam czemu wejścia pilnowało aż 5 mężczyzn. Drzwi nie miały zamka, więc swobodnie weszłam do środka.
To, że nie było okien działało na moją korzyść, mogłam skorzystać z latarki. Gdy tylko światło rozbłysło w pomieszczeniu, od razu wiedziałam, że znajduję się we właściwym miejscu. W niewielkim pomieszczeniu stał stół zasłany mapami i jedna szafka biurowa.
Nie zastanawiając się zaczęłam wszystko fotografować. Musiałam się spieszyć. Najpierw mapy, to poszło szybko. Potem zaczęłam otwierać po kolei szafki. Ku mojej uldze, nie było tam tego dużo.
Zamarłam. Usłyszałam skrzypienie drzwi. Zgasiłam latarkę i wcisnęłam się w kąt. Jak zapalą świeczkę lub włączą latarkę( w wiosce nie było prądu) to leżę. Mężczyzna zapalił małą świece i podszedł do stołu. To był Zahir. Przełknęłam ślinę. Popatrzył na mapy I zaczął przesuwać ustawione na nich pionki. Kreślić coś i jeszcze raz przesuwać klocki. Wiedziałam, że będę musiała je sfotografować jeszcze raz. Chyba nieświadomie głośno westchnęłam. Bo mężczyzna podniósł głowę i poświecił latarką w moją stronę. Za  pierwszym razem, jak przesunął światłem po moim ciele chyba mnie zobaczył, ale powędrował dalej. Dopiero sekundę później uświadomił sobie, że coś tu nie gra. Bo wrócił światłem w miejsce gdzie powinnam stać. Nie, nie znikłam, po prostu zawisłam pod sufitem. Bezszelestne przemieszczanie się było wśród moich różnych zdolności na pierwszym miejscu. Z belki pod sufitem patrzyłam jak Zahir wraca do pracy. Wiedziałam, że 20 minut dawno minęło i zastanawiałam się, jak Kameleon mnie stąd wyciągnie.
W końcu po pół godzinie Machmet wyszedł. Wróciłam do przerwanej pracy, ale po chwili usłyszałam.
- Pośpiesz się, masz minutę. Oni zaraz wrócą na stanowiska – to był Kameleon.
- Nie dałam rady zrobić zdjęć wszystkiemu.
- Trudno, zadowolą się tym co masz.
Nie przerywałam pracy.
- Wyłaź – syczał.
- Pilnuj i daj mi znać jak będą się zbliżać.
- Dobrze ci mówić, dwa razy omal nie wpadłem na mojego aktualnego sobowtóra.
- Ciekawe, kto jest czyim sobowtórem – zaśmiałam się.
- Idziemy.
- Zaraz, nie denerwuj się, wiesz że wyczuwam niebezpieczeństwo. Póki co nie nadchodzi.
Szybko dokończyłam dzieła, akurat w momencie gdy zaczęło mnie mrowić w lewej ręce.
Wyślizgnęłam się z domku i schowałam za winkiel.
- Idź już – syknęłam.
I dobrze. Bo jak potem opowiadał mi Kameleon. Ledwie zdążył się przemienić, zaczęli walić do drzwi. Otworzył im zaspany (a raczej zmęczony przemianą) i spytał co się stało.
Opowiedzieli mu o fałszywym alarmie. Zdziwili się, że on jako jedyny z wioski nie przybiegł. Wytłumaczył się, że żona, czyli ja, dopiero zasnęłam i to dzięki tabletkom, więc nie miał głowy do alarmów.
Jakoś się wyłgał. Wrócił do pokoju akurat w momencie gdy pojawiłam się ja.
- Mam wszystko – powiedziałam szeptem.
- Kładź się – syknął. Po chwili szeptaliśmy.
- Mam wszystko – powtórzyłam.
- To dobrze, jutro wracamy.

Następnego dnia nadal udawałam obolałą, ale jakoś Kameleon wsadził mnie na osła i wyszliśmy z wioski. Weszliśmy na trakt wiodący do miasta Laszkar Gah. Godzinę później, nałożyłam słuchawki i skontaktowałam się z bazą.
- Tu Teknic, jak wam poszło? – usłyszałam.
- Dobrze – szepnęłam – chociaż słaniam się na ośle i nadal nic nie widzę przez burkę.
- Idźcie nadal w stronę miasta – Teknic nie bawił się w dyskusje – za sześć kilometrów będzie ścieżka skręcająca w góry, wejdźcie na nią. Jest to trasa pasterska, jak na razie czysta.
- Jak mamy wrócić do bazy?
- Nie wrócicie, kierujemy was na obóz wojskowy NATO, tam się spotkamy.
- Rozumiem. Ile nam to zajmie?
- Dwa dni. Rozłączam się.

Do bazy wojskowej NATO dotarliśmy tak jak nam mówił Teknic, po dwóch dniach.
Weszliśmy do obozu. Ja i on, jak Arabowie, do tego z osłem. Żołnierze przystawali patrząc na nas ze zdziwieniem. W końcu, chyba dowódca, krzyknął.
- Gdzie idziecie?! Stać? Uwaga, to mogą być ludzie pułapki. Otoczyć ich, przeszukać – padał rozkaz za rozkazem.
Szybko  ściągnęłam zasłonę z głowy i powiedziałam po angielsku:
- Nie jestem Arabką.
Kameleon szybko przejął inicjatywę.
- Nie jest, ja być jej przewodnik, ja musieć ją dostarczyć do Kabulu.
Patrzyłam na niego zszokowana. Czemu zachowywał się tak jakby naprawdę był Afgańczykiem. Po czym pokazał dowódcy dokumenty.
- Rozumiem – powiedział dowódca – dziennikarka – podróżniczka. A raczej bezmyślna baba! – ostatnie słowa skierował do mnie.
Nagle do obozu wjechał duży Jeep. Z niego wyskoczył Ordynator i krzyczał.
- Oczywiście, jak zwykle nas zostawiłaś. Pewnie wynajęłaś tego z osłem i zrobiłaś sobie wycieczkę po okolicy.
- Nic wam do tego – w końcu mnie odetkało, bo przypomniałam sobie, że o Instytucie nikt nie powinien wiedzieć.
- Jedziemy – warknął Ordynator, po czym zwrócił się grzeczniej do Kameleona – a pana gdzieś podrzucić?
- Dziękuję, chętnie.
Zanim dowódca zdążył cokolwiek powiedzieć, już nas nie było.

Patrzyłam przez okno w samolocie i zamiast kontemplować widoki, zastanawiałam się nad sobą i nad zadaniem, które wykonałam razem z Kameleonem.
Byłam zaskoczona swoim zachowaniem i reakcjami. Przecież byłam nudną szarą myszą, zmęczoną życiem i niezdolną do jakichkolwiek ryzykownych decyzji.
A tu proszę, spędziłam kilka dni w dzikich ostępach Afganistanu, narażałam życie i zdrowie dla zdobycia ważnych informacji i byłam szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Tak jakby Instytut tchnął we mnie nowe życie. Strach? Oczywiście odczuwałam go, tylko głupi się nie boi. Ale kiedy stałam tam pod ścianami domów wroga, myślałam tylko o powodzeniu misji, nie o trzęsących się nogach i możliwości zarobienia kulki w głowę. To wszystko było takie… podniecające. I aż mi się chciało piszczeć z radości, ale zachowałam kamienną twarz. Moi współpasażerowie mogli by pomyśleć, że zwariowałam.
Uśmiechnęłam się do siebie. „Jestem Nulla, jestem tajną agentką, mam ekscytujące życie, ja chyba śnie. Proszę, niech mnie nikt nie budzi.”

Kilka dni później….

Zostałam wezwana do sali konferencyjnej na godzinę 13 00. Punktualnie weszłam do środka i zamarłam. Oprócz Szefa był tam Machmet Zahir, nasz gospodarz Said i Kameleon.
- O co chodzi? – wydukałam.
Szef uśmiechnął się i powiedział.
- Nulla, to była twoja najłatwiejsza misja w karierze. W rzeczywistości nie będzie tak łatwo.
- Co  Szef chce przez to powiedzieć?
- Że wszystko było ustawiane, wszystko.
- Co?! – zirytowałam się.
- Nulla, to był twój ostatni test i zarazem pierwsza misja. Fakt, że fałszywa, ale misja.
Nic nie mówiłam, tylko wpatrywałam się chmurnie w starszego mężczyznę.
- Zorganizowaliśmy to wszystko żeby zobaczyć jak sobie radzisz w praktyce. I wcale nie wysłaliśmy cię do Afganistanu. Wszystko odbyło się w Turcji. Wszystkie osoby, nawet wioska została zbudowana na potrzeby tego testu. Przeszłaś go śpiewająco. Nie tracisz głowy, ani zimnej krwi, jesteś pomysłowa i szybko chwytasz aluzje. Nie zadajesz zbędnych pytań i nie odkrywasz przed nieznajomymi swojej niewiedzy.
Patrzył na mnie i tłumaczył dalej.
- W rzeczywistości będzie trudniej, przyjdzie dzień gdy kogoś zabijesz, uszkodzisz, a być może dasz plamę. W każdym razie, ja wiem, że jak coś pójdzie nie tak, to nie będzie to z twojej winy.
- Czyli to nie była misja? – w końcu mnie odetkało.
- Nie – przyznał Szef – ale dostaniesz za nią pieniądze.
- Dziękuję – powiedziałam cierpko – tylko zastanawia mnie jedno?
- Tak?
- Czemu mimo wszystko czułam zagrożenie?
- Mamy swoje sposoby. Wiemy na co jesteś wrażliwa, wystarczyło wsadzić to w perfumy i cierpła ci skóra.
- Aha – spojrzałam na mężczyzn siedzących obok Szefa – a oni?
- Kameleona już znasz. Pomału wraca do swojej formy.
- Wisisz mi przysługę – powiedział do mnie.
- Za co? Przecież wiedziałeś, że to test, trzeba było nie zgadzać się na moje rozwiązanie – parsknęłam.
Kameleon w odpowiedzi tylko się roześmiał.
- A panowie – wskazałam na dwóch mężczyzn.
- To Said i Abdul, nasi bliźniaczy agenci z Turcji.
Dopiero teraz im się przyjrzałam i rzeczywiście byli bardzo do siebie podobni.
- Miło mi – przywitałam się, po czym od razu zwróciłam się do Szefa – i co teraz?
- Na razie nic, baw się. Ale pamiętaj, że następna misja będzie na poważnie, z prawdziwym zagrożeniem.
- Rozumiem.
- Masz wolne, spożytkuj to nie tylko na imprezy, ale i na ćwiczenia – tymi słowami zostałam pożegnana.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka