Dwa rody - odc.14
Zadzwonił do niej Igor i oznajmił, że przylatuje 10 października.
Powiedziała mu, że bardzo się cieszy, ale nie będzie mogła się z
nim zbyt często widzieć, gdyż Waldek ma na niego uczulenie. Igor roześmiał się
na to i powiedział, że rozumie i będzie się trzymał z daleka od ich domu.
- Od domu?
- No właśnie – śmiał się kolega – przecież do galerii mnie
wpuścisz.
- Waldek stwierdził, że gdybyś nie miał gdzie spać, to mogę ci
rozłożyć tam materac pod ścianą.
- Łaskawca – oboje byli rozbawieni- Oj, Zocha, Zocha. Ty widzisz,
jak my się doskonale rozumiemy?
- Nie popadaj w nostalgię – sprowadziła go na ziemie – podobne
poczucie humoru, to nie wszystko.
- Wiem, wiem. Ale co ja zrobię, że mam do ciebie słabość?
- Zawsze możesz upić się z rozpaczy.
- O już nie za bardzo. Wątroba już nie taka, jak kiedyś.
- A żołądek?
- Co żołądek? – nie wiedział o co chodzi.
- Skoro zaczynasz wymieniać swoje dolegliwości, to podpowiadam ci
różne miejsca, które w naszym wieku, już nie są takie jak kiedyś.
- Wariatka – śmiał się – ale masz rację.
Ktoś go zawołał, przez chwilę Zocha słyszała, jak odpowiada. W
końcu odezwał się do słuchawki.
- Muszę kończyć. Widzimy się za tydzień. I dzięki za wszystkie
zdjęcia. Kasę przelałem twojej córce na konto.
- Nie ma za co. To ja dziękuję w imieniu Kaśki. Cześć.
- Cześć.
Krystian i Dominik
Zastał brata śpiącego na jego biurku w jego gabinecie.
Bezceremonialnie szarpnął go za rękaw i obudził.
- Co, co, co się dzieje? – ocknął się Krystian.
- Gówno – odparł Dominik – spieprzaj z mojego biurka kretynie.
- Czego się drzesz. Głowa mnie boli.
- Nic mnie to nie obchodzi. Domu nie masz? Łóżka nie masz?
- Mam, ale tam zostawiłem Mohara.
- Siadaj i słuchaj – Dominik nie był w nastroju do żartów. Młodszy
brat poprawił na sobie wymięte, widać że wczorajsze ubranie i usiadł na krześle
naprzeciw brata. Ten wkurzył się jeszcze bardziej. Bo Krystian starał się
wyglądać na niewinnego i całkowicie przytomnego i tak się na tym skupiał, że w
ogóle nie słuchał co do niego mówił.
- Ogarnij się! – huknął.
- Nie wrzeszcz, bo mi nie pomagasz.
Dominik krzycząc i będąc lekko agresywnym starał się też wybadać
brata, w jakim jest nastroju i czy jego poziom agresji nie podniósł się
zbytnio. Ale Krystian wydawał się wypompowany hulaszczym trybem życia i nie
miał siły na jakiekolwiek nawalanki.
- Wyglądasz koszmarnie.
- Wiem. Kiedy on wyjedzie?
- Nie wiem, ale – i opowiedział mu większość rozmowy z ojcem.
- I będę mógł się w końcu wyspać i pracować Ewą i znowu jeździć do
Kariny.
- Tak – Dominik zatrzymał się – jakiej Kariny?
Krystian poczuł, że się wygadał.
- Aaaa, taka jedna, stała panienka od wszystkiego.
- Acha – Dominik nie drążył tematu, ale w myśli zastanowił się,
kiedy jego brat ostatnim razem wymienił imię jakiejkolwiek podrywki. Nie mógł
sobie przypomnieć. Ale nie to było teraz najważniejsze.
- Powiedz mi, czy nie zauważyłeś czegoś dziwnego w jego
zachowaniu? Rozmowie?
- Ma twardszą głowę niż się wydaje albo blefuje. A i trzy dni temu
rozmawiał z jakimś Węgrem.
- Opowiedz wszystko – zażądał Dominik.
Kiedy Krystian skończył, Dominik nie wiedział, jak sklasyfikować
to spotkanie. W końcu skoro Polaka można spotkać wszędzie, to czemu i nie
Węgra.
- Idź się wyśpij i przyślij Mohara do rezydencji. Ojciec chce go
widzieć. A jutro z Ewą jedziecie na przeszpiegi.
- Na co?
Dominik chciał już coś odburknąć, ale machnął ręką i powiedział
tylko.
- Weź taksówkę i wracaj do domu. Zadzwonię wieczorem i wszystko ci
powiem.
Waldek i Daniel
Daniel siedział z ojcem w domu i korzystając, że nikogo nie było
rozmawiali w kuchni przy kolacji o ważnych sprawach.
- Przed tobą nowe wyzwanie – rozpoczął rozmowę Waldek – w
przyszłym tygodniu mamy spotkanie wszystkich bossów z Warszawy i okolic.
- Czyli ilu?
- Czterech ważniejszych i 10 pomniejszych.
- Gdzie my jesteśmy?
- W pierwszej czwórce.
- Naprawdę?
- Czemu tak cię to dziwi?
- Bo wydawało mi się, że ci najważniejsi jeżdżą limuzynami, mają
najdroższe garnitury i cygara.
Waldek roześmiał się szczerze.
- Tak. Tacy też są, na przykład Kryński, ale my nie.
- I co będę tam robił?
- Stał i się przysłuchiwał. Rozglądał i wyłapywał niuanse. Tak jak
każdy syn lub krewny bossa.
- Oskar też z tobą jeździł?
- Tak, brałem też Ewę, on nie za bardzo się do tego nadawał.
- Wiedział o tym?
- Nie wiem – przyznał Waldek – niewiele wiem o Oskarze. Nigdy nie
był zbyt otwarty, a to co pokazywał, nie zawsze działało na naszą korzyść.
- I co jeszcze muszę wiedzieć?
- Nic poza tym, że masz milczeć przez cale spotkanie. To nie będą
łatwe rozmowy. Normalnie rywalizujemy ze sobą, więc czasami musimy odbyć
konferencję żeby nie dopuścić do rozlewu krwi.
- A Majster i Żniwiarz też będą?
- Tak, ale za drzwiami z resztą zaufanych. Oni też będą prowadzić
własne negocjacje.
- I to wszystko?
- W zasadzie tak. Jeżeli nie będziesz próbował dowcipkować, to
wszystko pójdzie gładko.
- Postaram się.
Waldek popatrzył na syna i nie mógł uwierzyć, że tak szybko
wydoroślał.
Oskar
Dina ku lekkiemu rozczarowaniu Oskara rzeczywiście okazała się być
porządna i absolutnie nie było mowy o jakimkolwiek wspólnym spaniu. Mężczyzna
na początku próbował ją przekonać do wspólnego pokoju, wiadomo, że jakby się
już w nim znalazła, znalazł by sposób żeby zaczęła dzielić z nim łóżko. A
musiał przyznać, że z każdym dniem podobała mu się coraz bardziej. Była
dokładnie w jego typie zarówno z urody, jak i charakteru. Zupełnie nie
przypominała dziewczyn z Polski, które leciały na jego kasę.
Ale czy można było je nazwać wartymi zainteresowania?
Tymczasem z Diną mógł rozmawiać godzinami i śmiać się z jej
żartów. Czuł się przy niej zupełnie odprężony. Dziewczyna rzeczywiście okazała
się świetną przewodniczką i nie nudził się z nią nawet przez pięć minut. Na
całe szczęście nie miał też czasu na poznawanie się z miejscowym światkiem
przestępczym, chociaż gdyby podróżował sam, na pewno by się na jakieś pokrewne
dusze natknął. W końcu przecież ciągnie swój do swego.
Tymczasem jego głowę zaprzątała myśl, jak poderwać uroczą
towarzyszkę.
Justyna
Przeszło jej. Była tym bardzo zdziwiona, ale nagle zdała sobie
sprawę z tego, że zauroczenie zupełnie jej minęło. No może niezupełnie, ale już
nie sztywniała zakłopotana na widok Mohara.
Wytłumaczyła sobie, że reagowała tak mocno, gdyż od wielu lat nikt
się nią nie zainteresował. A kiedy Węgier tak jawnie zaczął się nią zachwycać,
nie dziwne że się zakochała. Po prostu była spragniona miłości i uczuć. Chciała
chodzić na randki, całować się, przytulać i może coś więcej.
Ale z Moharem raczej nie wchodziło to w grę.
Wzięła sobie do serca to, co mówiła jej Ewa i matka i przyjrzała
się swojemu wybrankowi. I mimo, że bardzo chciała widzieć w nim same zalety, w
końcu musiała przyznać, że jednak ma dwie potężne wady – uzależnienie od
alkoholu i narkotyków. A kiedy sobie już to przyswoiła stwierdziła, że Mohar
nie jest dobrą partią.
I z tymi przemyśleniami weszła do jadalni.
- Witaj piękna – spojrzała na przystojnego Węgra i wszystkie jej
rozsądne przemyślenia gdzieś się rozwiały. Zwłaszcza, że podszedł do niej i
mocno uściskał, co spowodowało, że zapomniała, jak się oddycha. On korzystając
z tego, że nikogo jeszcze w pokoju nie było i że Justyna znieruchomiała
wpatrzona w niego maślanym wzrokiem, pocałował ją mocno w usta.
To wystarczyło, żeby poczuł, jak mocno zadrżała.
- Będziesz moja – obiecał szeptem, a ona bezmyślnie pokiwała
głową, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Puścił ją, jak tylko usłyszał kroki
nadchodzących domowników na obiad. Justyna zatoczyła się lekko, podtrzymał ją
za ramię, zaśmiał się i pocałował w policzek.
- Spokojnie moja piękna, musisz przecież trzymać fason.
Pierwszy raz w życiu cieszyła się, że rodzinne obiady najczęściej
przebiegały w ciszy, dzięki temu mogła przez ten czas jakoś dojść do siebie.
W ciemności
Większość wezwanych pracowało już dla tajemniczego przestępcy, ale
na miejsce umówionego spotkanie przybyło też kilkoro nowych mężczyzn żądnych
pieniędzy. Wezwał ich do kolejnego magazynu znajdującego się na obrzeżach
Warszawy i ponownie było tak ciemno, że nikt nie widział w nawet własnej ręki.
Dlaczego pracodawca tak robił? Nie wiedzieli. Ale nie zadawali zbędnych pytań,
gdyż płacił dobrze. Wśród nich znajdowali się też ci, którzy wpadli w ręce
Lipskiego i Kryńskiego i wiedzieli, że jeżeli nie doniosą o spotkaniu, mogą
pożegnać się z życiem.
Facet, który ich zatrudnił omawiał przedsięwzięcie, które miało na
razie na celu straszenie rodziny Lipskich, ale bez użycia przemocy. Czyli mieli
robić dokładnie to, co wcześniej. Mężczyźnie nie przyszło nawet do głowy żeby
dowiedzieć się, że część z najętych osób była teraz na usługach bossów. Gdyby
wiedział z pewnością by ich nie zapraszał.
Ale dla niego liczyło się tylko jedno – zemsta.
Krystian
Obudził się w nieswoim pokoju.
Było ciemno, ale nie czuł żeby to było rano. Spojrzał na zegarek, 1 w nocy.
Przypomniał sobie, że zamiast do domu, jak kazał Dominik od razu udał się do
Kariny. Nie chciała go wpuścić, bo widziała w jakim jest stanie. Kazała mu się
pójść wyspać i wytrzeźwieć. Powinien jej posłuchać i tak zrobić. Ale kilka
tygodni z Moharem, wykończenie organizmu alkoholem i nieprzespanymi nocami
wzmogło u niego poziom agresji. Gdyby go wpuściła od razu, jak nic runął by na
łóżko i poszedł spać, bo w zasadzie tylko to miał w głowie. Nie chciał wracać
do swojego mieszkania, bo tam był Mohar, a to mogło się skończyć kolejnymi
baletami. A on miał dosyć.
Kiedy Karina odmówiła mu otwarcia drzwi poszedł, ale zaczaił się
na nią w samochodzie. Tak się nakręcił, że nawet mu się odechciało spać.
Po dwóch godzinach dziewczyna wyszła z domu. On wyskoczył z
samochodu i podbiegł do niej. Zauważyła go i zaczęła uciekać. Nie miała z nim
szans. Szarpnął ją za ramię i pociągnął z powrotem do klatki schodowej.
- Otwieraj drzwi – wycharczał.
Dziewczyna trzęsącymi się rękoma spełniła polecenie. Chciała
wślizgnąć się pierwsza i zatrzasnąć drzwi i uciec do domu. Ale pchnął ją silnie
i razem znaleźli się na schodach.
W mieszkaniu od razu wymierzył jej policzek, tak silny, że aż się
zatoczyła.
- Nie rozumiesz po ludzku?! – warczał i poprawił jej z drugiej
strony.
Karina pisnęła i zakryła głowę rękoma. Ale kolejny cios nie
nadszedł.
- Jak mówię, że masz otwierać drzwi, to otwieraj. Czy ja wyglądam
na takiego co żartuje?! – stał nad nią i krzyczał.
- Jesteś pijany, bałam się – pisnęła.
Ścisnął jej ramiona, tak że aż krzyknęła z bólu.
- No to masz teraz lepszy powód do płaczu. A ostrzegałem cię
przecież. Wiesz, że spełniam wszystkie swoje obietnice.
Popchnął ją na kanapę. Runęła jak długa, ale on się na nią nie
rzucił. Poszedł do łazienki. Po chwili słyszała szum wody z prysznica.
Usiadła i potarła policzki. Trzęsły jej się ręce i płakała. Czuła
się, jak w klatce bez wyjścia. Powinna przecież uciekać, ale jak? Gdzie? A jak
zostanie? Co będzie dalej? Najbardziej na świecie chciała się wykaraskać z tej
sytuacji, ale nie wiedziała jak. Wydawało się, że jedyne wyjście leżało po jego
stronie, musiał się nią znudzić i sam odejść.
Wyszedł z łazienki owinięty w pasie ręcznikiem.
- Idę spać – oznajmił i poszedł do jej małej sypialni.
Po chwili usłyszała jego chrapanie.
Była zaskoczona. Nie rzucił się na nią, nie wymuszał seksu, nie
żądał pełnego posłuszeństwa. Po prostu poszedł spać.
A teraz obudził się i czuł, że nie ma jej przy nim. Irytacja od
razu dała o sobie znać. Podniósł się z łóżka i wyszedł do drugiego pokoju.
Spała tam zwinięta w kulkę na kanapie. Podszedł do niej i podniósł ją bez
problemu na ręce. Obudziła się i pisnęła cicho.
- Nie!
Ale tak ją strach sparaliżował, że nawet się nie wyrywała.
Rzucił ją na łóżko i po chwili była wciśnięta między niego a
ścianę.
- Przestań się trząść – warknął – trzeba było mnie wpuścić, wtedy
nic by ci się nie stało.
Karina załkała.
- I nie rycz mi tu, bo mnie to wkurwia.
Próbowała zamilknąć, ale szloch wyrywał jej się z gardła.
- Nie działa to na mnie.
- Proszę cię, nie… – urwała widząc jego świdrujący wzrok.
Nie było odpowiedzi.
Daniel i Dominik
Przyjechali na spotkanie bossów razem z ojcami, które zostało
zorganizowane w Pułtusku w Domu Polonii. Występowali pod szyldem „Zjazdu
biznesmenów przemysłu lekkiego.” I mieli tam przebywać dwie doby. Oprócz
spotkań na szczycie przewidziany był też bankiet, oraz czas wolny na
zwiedzanie. Oczywiście wszyscy byli w pełnej gotowości i atmosfera była
napięta. Obsługa hotelu wyczuwała to i chodziła koło tych dziwnych gości
niemalże na palcach.
Dla Dominika był to chleb powszedni, ale Daniel czuł się dziwnie.
Niby nie musiał się przejmować, bo jego ojciec był kimś ważnym, ale z drugiej
strony, wszyscy łącznie z nim mieli broń.
Pierwsze rozmowy miały się odbyć o 18 00 po południu, więc miał
trochę czasu żeby rozejrzeć się po mieście. Ładne miasteczko studenckie, gdzie
wszędzie kręciły się młode, ładne dziewczyny, które dopiero co przyjechały na
kolejny lub pierwszy rok studiów. Inaczej niż w hotelu, tutaj panowała
atmosfera oczekiwania, nadziei, ale przede wszystkim młodzieńczej beztroski.
Knajpy były pełne studentów, fontanna na Rynku była okupowana przez studentów,
w ogóle całe miasto tętniło życiem. Daniel odetchnął pełną piersią i z tęsknotą
pomyślał, o tym, jak było mu dobrze na studiach.
Wracał właśnie ze przechadzki po mieście i przechodził już na skos
przez Rynek żeby wrócić do hotelu, gdy zrównał się z nim Dominik.
- Idziesz na piwo? – spytał szorstko.
Daniel zdziwił się, że syn Kryńskiego proponuje mu coś takiego.
Przecież miał tam innych synów bossów, bliższych mu wiekiem i sposobem bycia.
- Jasne – odparł jednak bez zadawania tych wszystkich pytań.
Usiedli w Magdalence i zamówili browar.
- Oskar by się nie zgodził – zauważył Dominik.
Daniel uśmiechnął się szeroko.
- Wiem, ale ja nie mam jakiś dziwnych zasad w stosunku do ludzi. A
poza tym wy zaszliście mu za skórę.
- To raczej on nam – uściślił Dominik.
- Mniejsza z tym, nie ma go tu, więc po co o nim gadać.
- Racja.
Dziwnie było Danielowi siedzieć w towarzystwie Dominika. Ponieważ
ten był małomówny, jeżeli się odzywał, to na krótko i tylko w konkretnym
temacie. Gadatliwemu i ruchliwemu z natury Danielowi trochę to przeszkadzało.
W końcu po nieskończonej ilości czasu, czyli pewnie około 15
minutach, chociaż dla młodego Lipskiego wydawało się to wiekiem, Kryński się
odezwał.
- Ewa jest do ciebie bardzo podobna.
Daniel zdziwił się takim stwierdzeniem.
- Z urody? – zaciekawił się.
- Jesteście trochę do siebie podobni, ale mnie chodzi raczej o
wasz temperament, ona też nie mogłaby usiedzieć w miejscu.
- Za to o tobie mówi, że jesteś irytujący i zgorzkniały – wyrwało
się chłopakowi.
- Zgorzkniały? – zdziwił się Dominik.
- Mówi, że nie masz poczucia humoru, jesteś złośliwy i że nie da
się przy tobie zachowywać normalnie.
- Jak słyszę, bardzo mnie nie lubi – o dziwo Dominik się
uśmiechnął.
- Nie wiem, czy cię nie lubi, ona raczej wszystkich lubi. A nie…
Nie lubi waszego gościa z Węgier. To na pewno. Uważa, że to zły człowiek.
- Jakby żyła wśród dobrych
.
Daniel wzruszył ramionami.
- Nas wybiela.
No i rozmowa ponownie się urwała i Dominik zatopił się w swoich
myślach.
Kiedy skończyli piwo, Dominik zamówił następne.
Daniel nie wytrzymał.
- Czemu chciałeś iść ze mną na piwo? Przecież nawet nie masz
ochoty rozmawiać?
- Rozmawiać nie, ale przebywać owszem. Wolę ciebie niż pozostałą
bandę synusiów. A do tego nasze rodziny póki co ze sobą współpracują. Z innymi
musiałbym od razu ubijać jakieś interesy, kłócić się o coś albo udawać kogoś kim
nie jestem. Dałem sobie chwilę wytchnienia.
- Sobie – zaśmiał się Daniel. A Dominik zobaczył w tej ironicznej
odpowiedzi kawałek Ewy. Jednak w odróżnieniu do niej, nie zirytował się, a
odwzajemnił uśmiech i zmotywował się do rozmowy.
Kaśka i Ewa
Ewa odwiedziła siostrę w domu i zażądała piwa. Kaśka zdziwiła się
tym, bo jej siostra poza imprezami rzadko piła jakikolwiek alkohol.
- Czy coś się stało? – zapytała stawiając przed nią otwartą
butelkę.
- Smutno mi – oznajmiła siostra.
- Dlaczego? Przecież masz chwile luzu. Pan Robert i Dominik
wyjechali, a z Krystianem przecież jakoś się dogadujesz.
Ewa machnęła ręką.
- Nie chodzi o nich.
- A o co?
- Zaczął się rok akademicki, a mnie tam nie ma – jęknęła.
Kaśka pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Wiesz, że nie nadajesz się do normalnego życia.
- Ale chciałam spróbować. Przynajmniej na studiach. Podobał mi się
taki Przemek, a teraz… teraz mogę się z nim pożegnać.
- Przecież nikt ci nie broni chodzić na imprezy studenckie.
- To nie to samo, wypadłam z obiegu. Poza tym, jak by to
wyglądało, na dziekance mam czas balować? Przecież ja ciężko pracuje.
- To będzie tylko pół roku, potem będziesz znowu wśród nich.
- Ale stracę pół roku. A znam ich od 4 lat. To miał być najlepszy
ostatni rok studiów w historii uczelni.
- Nadrobisz – pocieszała Kaśka.
Ewie łzy zakręciły się w oku i potrząsnęła głową.
- Nie nadrobię, bo będę inną osobą. Skażona przez sztywniactwo
Kryńskich, przez to że widziałam za dużo, że chyba nie będę potrafiła już być
beztroska.
Kaśka wzniosła oczy ku sufitowi.
- Nie rozpaczaj tak. Przecież nasza mama nadal jest beztroska.
- Ale tata nie zabierał jej do pracy, a ja… zapite, zaćpane mordy,
prostytutki i zabawa. No i pobicia – westchnęła i podjęła opowieść – wczoraj
Krystian zmasakrował gościa. Nawet nie
próbowałam go od niego odciągnąć, bo ja też mogłam oberwać. Powód? Bo od samego
początku był tak nabuzowany, że nawet zrezygnowałam z żartów. Mam ich dosyć.
- Kryńskich?
- Tak. Jeden zalewa mordę i się tłucze, drugi jest
nieprzewidywalny i też może tłuc, ale tym razem mnie, bo mnie nie lubi, ojciec
jest jaki taki, ale wymagający, matka mnie nienawidzi, a Justyna zakochała się
w palancie poniżej krytyki.
- Odpuść sobie, nie musisz się spinać. Bądź sobą.
- Staram się, ale oni mi nie dają. Dominik mówi tym swoim grobowym
głosem – tu zaczęła go parodiować – nie myśl sobie, że jesteś nietykalna, jak
za bardzo podskoczysz, to cię usadzę.
Kaśka parsknęła śmiechem.
- Zgoda, nie masz najlepiej, ale wiesz, że póki współpracuje z
naszym ojcem, nic ci nie zrobi.
- No właśnie, a potem?
- Potem będzie miał cię w nosie.
- Obyś miała rację – Ewa pociągnęła sobie solidny łyk.
Zocha i Małgorzata
Do galerii Zochy trafiła przez przypadek, po prostu szukała obrazu
pasującego do pokoju kominkowego. Stary jej się już znudził i chciała jakoś
odświeżyć wnętrze. Weszła do galerii, została miło przywitana przez młodą
dziewczynę i zaczęła przechadzać się od obrazu, do obrazu przyglądając się im i
szukając tego czegoś, co by ją zainteresowało.
Do środka weszła kolejna osoba. Babka mniej więcej w jej wieku
ubrana nowocześnie i z dużym smakiem.
Jedyne, co się Małgorzacie nie spodobało, to fryzura, zbyt młodzieńcza, jak na
kobietę po pięćdziesiątce. To była Zocha. Małgorzata nigdy jej wcześniej nie
widziała, ale miała wrażenie, że skądś zna te ruchy, miny i urodę. Musiała się
długo przyglądać kobiecie, bo ta uśmiechnęła się do niej szeroko i podeszła.
- Dzień dobry, nazywam się Zocha Lipska, galeria należy do mnie,
czy mam pani pomóc wybrać, jakiś obraz? Zaznaczam, że jeżeli mam pani jakiś
plan w głowie, to mogę namalować go
według pani wytycznych.
Małgorzata przytakiwała głową, ale zamiast słuchać zastanawiała
się, czy przypadkiem kiedyś nie spotkała tej kobiety.
Nagle zdała sobie sprawę z ciszy i spojrzała na wyczekująca
odpowiedzi Zochę.
Szybko postarała się przypomnieć ostatnie zdania.
- Mówi pani, że może mi coś namalować? – udało się, Zocha pokiwała
twierdząco.
- Potrzebuję tylko czasu. Dwa tygodnie, trzy, w zależności od
wielkości obrazu, no i czy ma być szczegółowy, czy nie.
- Potrzebuję obrazu do pokoju kominkowego.
- Ma pani zdjęcie?
- Nie – zdziwiła się Małgorzata – a po co?
- Łatwiej by było mi sobie to wyobrazić.
- Ale mówiła pani, że to ja mam dać wytyczne.
- I owszem, ale zawsze mogę coś jeszcze podpowiedzieć.
- Ma pani rację – Małgorzata spojrzała na zegarek – galeria jest
czynna do 18 00, tak?
- Tak. Ale pani chce mogę poczekać, mąż wyjechał, dzieci duże, mam
czas – znowu się uśmiechnęła znajomym uśmiechem.
- To ja pojadę do domu, zrobię zdjęcia i w wrócę. Nawet nie wie pani,
jak mi pomogła.
- Ja? Ja jeszcze nic nie zrobiłam?
- Jestem w pierwszej galerii gdzie mogę dostać produkt na
zamówienie, wie pani ile to mi zaoszczędzi czasu. Będę za godzinę.
- Czekam z kawą –
powiedziała Zocha za odchodzącą kobietą.
Małgorzata nie zastanawiając się więcej nad złudzeniem
podobieństwa pojechała na chwilę do domu.
Andrzej i Oskar
- Hej stary – powitał Andrzeja Oskar.
- Cieszę się, że dzwonisz – mruknął Andrzej – ale u nas jest noc i
ja śpię.
- Przepraszam, zupełnie zapomniałem o strefach czasowych. Mam
zadzwonić jutro?
- Nie, tylko poczekaj, pójdę z łóżka żeby nie budzić Kaśki.
Andrzej zszedł na dół do salonu.
- Co tam u ciebie?
- Wszystko bardzo dobrze. Mam uroczą towarzyszkę.
- Tak?
- Dziewczyna zaoferowała się być moją przewodniczką.
Andrzej zastanowił się, czy to nie była ta osoba od Rona, ale dał
spokój, bo przecież i tak na razie niczego się nie dowie.
- Świetnie, a u nas wiesz, cały czas napięcie – nie mógł się
powstrzymać przed małą złośliwością, bo w duchu uważał, że Oskar jest tchórzem
i że zostawił rodzinę w najmniej odpowiednim momencie.
- Nie truj, jak mój stary. W końcu czuję, że żyję i za kilka dni
będę wiesz gdzie?
- Gdzie?
- W Miami.
- Gratuluję, pozdrów Dona Jonsona ode mnie.
- Kogo? – zdziwił się Oskar.
- Don Jonsona z serialu „Policjanci z Miami.”
- Aaa, tego. Dobra, jak go spotkam, to go pozdrowię. Kończę,
zadzwonię za kilka dni, teraz idziemy z Diną na obiad.
- Dina?
- Tak, tak ma na imię. Bardzo fajna dziewczyna. Cześć.
Usłyszeć od Oskara, że zna jakąś fajną dziewczynę było bezcenne.
Szwagier miał raczej mniej sympatyczne i bardziej dosadne określenia na
dziewczyny.
Justyna
Na wspomnienie ostatniej godziny to czerwieniała, to bladła. Takie
emocje były nie dla niej, myślała, że wybuchnie. Mohar odwiedził ją w nocy.
Przyszedł dobrze po północy i był na pewno trzeźwy, ale niestety raczej
naćpany. Zapukał grzecznie i spytał, czy go wpuści. Zrobiła to, ale dopiero jak
jej obiecał, że będzie trzymać ręce przy sobie. Ale ledwo otworzyła drzwi, już
ją wziął w ramiona i zaczął całować, jak wariat. Poddała się temu prawie
natychmiast i nie za bardzo umiała mu przerwać. Mózg całkowicie odmówił jej
posłuszeństwa.
- Piękna – mruczał Mohar – i ponętna.
Czuła, że każda cząstka jej ciała reaguje na jego słowa, dotyk i
zapach.
I co jej się podobało, mężczyzna nie pchał się od razu do łóżka,
tylko ją całował.
Ale jak całował!
Nagle oderwał się od niej i powiedział.
- Na resztę musisz poczekać, ale mamy czas, wrócę – i wyszedł.
Stała na środku pokoju oszołomiona, z pulsującymi wargami, z
ogniem w ciele i z zawrotami głowy. Wiedziała, że już nie zaśnie. Usiadła na
łóżku i przytuliła rozpaloną twarz do chłodnej poduszki. Na razie była tylko
szczęśliwa, żadne inne myśli nie miały do niej przebicia. Spojrzała na godzinę
1: 30. Zastanawiała się, czy to dobry czas na dzwonienie do Ewy, ale wolała ją
obudzić, niż czekać z tymi emocjami do rana. Po prostu musiała się komuś
zwierzyć.
Waldek, Daniel, Dominik i Robert
Spotkanie przebiegało spokojnie, żaden z obecnych 14 mężczyzn nie
podnosił głosu, każdy miał swój czas na wypowiedzenie się. Dopiero na końcu
miała być dyskusja. Daniel stał koło Dominika i tak jak on milczał.
Z nudów patrzył przez okno, na oświetloną latarniami alejkę parku.
Nic się tam nie działo, ale na czymś wzrok musiał oprzeć. Dominik lekko go
szturchnął i miną dał znak, że powinien przypatrywać się osobom wewnątrz, po to
tu był.
Ale zupełnie nie wiedział czego ma szukać. Pierwszy raz był na
takim spotkaniu i nigdy się za bardzo nie skupiał na mimice twarzy, czy gestach
ludzi. Znał tylko kod kobiet, ale one czego innego chciały. To było łatwe.
Robert w porozumieniu z Waldkiem poinformował zebranych o dziwnych
ludziach panoszących się po Warszawie i wezwał do czujności. Lipski natomiast
poinformował pomniejszych graczy, że jeżeli ktoś pomoże jego wrogowi, to będzie
miał z nim do czynienia. I wtedy odezwał się jeden z mężczyzn. Facet
kontrolujący obrzeża Warszawy od strony Falenicy.
- Było coś u nas – rzekł – spotkanie. Ale zwróciliśmy na to uwagę,
kiedy z wnętrza małego magazynu wyszło około 15 mężczyzn.
- No i co?
- Moi ludzie spytali się kilku, co tam robili, to odpowiedzieli,
że należą do tajemnego bractwa cieni.
- Czego? – zakrztusił się Waldek.
- Bractwa cieni. Na naszym terenie trochę takich jest, przyszło to
do nas z Ameryki. Znudzeni tatusiowie potykają się gdzieś i pod przykrywką
jakiego stowarzyszenia, grają w karty albo na konsolach.
- Dziwne – powiedział Robert, ale z drugiej strony on nie
obstawiał nizin i zwykłych obywateli, tylko wyżyny, tak samo Waldek. O wielkich
przekrętach wiedzieli wiele, ale o innych nie mieli pojęcia.
- Sprawdziliście wnętrze? – spytał ostro Waldek.
- Tak, ale nic tam nie znaleźliśmy, a faceci się rozeszli. Nie
mieliśmy powodu żeby im nie wierzyć.
- Nasze zaniedbanie – przyznał Waldek – następnym razem
sprawdzajcie ich dokładnie. Pokazują się w różnych miejscach Warszawy.
- Dobrze – odezwał się kolejny. Starszy facet z brodą – a co
będziemy z tego mieli.
Robert uśmiechnął się drapieżnie.
- Myślę, że jakoś się dogadamy.
Rozmowy trwały do późnej nocy i na szczęście ta część skończyła
się pomyślnie. Jutro miało być trudniej, bo będą weryfikować, granice, wpływy i
podział obowiązków. A to zawsze było trudniejsze do ustalenia.
Komentarze
Prześlij komentarz