Dwa rody - odc.31
Waldek zadzwonił do Roberta i złożył mu propozycję.
- Jutro przyjeżdża do mnie Jurgen z Serbii, szykuję mu zawody
bokserskie, może byś chciał się rozerwać i przyjść na walki?
- Jeszcze nie jesteśmy rodziną – przypomniał mu Robert.
- A co to ma za znaczenie, przecież wszyscy wiedzą, że
współpracujemy – zdziwił się Waldek, a potem zrozumiał. Zaśmiał się cicho – no
tak, nie zniżasz się. Zapomniałem, że jestem Waldkiem z Pragi.
- Nie, nie dlatego – przerwał mu Robert – ale prawda jest taka, że
rozejm między nami wygasa wraz z końcem pracy Ewy, potem może być różnie. Póki
nasze dzieci się nie połączą wolę pozostać w chłodnych stosunkach.
- Rozumiem, chociaż szkoda, że odmawiasz, bo Jurgen to bardzo
ważny człowiek nie tylko w Serbii, ale w ogóle na Bałkanach.
Robert przez chwilę szukał w pamięci i w końcu spytał.
- Czy on ma jakiś pseudonim lub używa innego imienia?
- Oczywiście, znany jest pod ksywą Zimny Jurgi.
Robert wiedział o kim mowa.
- Może jednak się skuszę i przyjadę?
Waldek nie umiał się powstrzymać.
- A co z mijającym rozejmem, co wielką niewiadomą?
- Nie bądźmy drobiazgowi – powiedział jowialnie Robert.
Waldek się roześmiał i dodał.
- Walki zaczynamy o 20 00, możesz wziąć synów i zaufanych. Ale
wchodzicie bez broni.
- Oczywiście, to do jutra.
Ewa i Dominik
Dominik zabrał Ewę na kolację do restauracji. Wybrał miejsce
ustronne i ciche. I to była nowość, bo zazwyczaj wpadali do jakiejś popularnej
knajpki i tyle.
- Co to za okazja? – spytała zdziwiona. W lokalu nie było wiele
osób, więc bez problemu dostali stolik, gdzie nikt im nie przeszkadzał, ani nie
słychać było prawie wcale ludzi. Wystrój elegancki, klasyczny. Ciemne stoły,
skórzane wysokie krzesła z oparciami. Estetycznie rozstawione lampy i lampki
dawały ciepły i miły nastrój.
- A nie mogę cię zaprosić w takie miejsce bez okazji? –
odpowiedział pytaniem.
- Możesz, ale to nie po twojemu, ani po mojemu. Czego chcesz? – od
razu przeszła do ataku.
- Może najpierw zjedzmy?- zaproponował i otworzył menu.
Nie drążyła, wiedziała, że i tak nic z niego nie wyciągnie.
Przewróciła oczami i sięgnęła po kartę dań.
- Widziałem – powiedział.
- Niby co – uśmiechnęła się niby drwiąco.
- Już ty wiesz co. Pijemy wino czy szampana.
- Piwo.
Spojrzał na nią niby oburzony.
- Taki lokal, a ty chcesz pić pospolite piwo.
- Wcale nie takie pospolite. Zobacz sobie w karcie.
- Zatem pijemy wino – zadecydował.
- Piwo.
- Nie kłóć się.
- Ja się nie kłócę, tylko chcę piwo.
Dostała swoje piwo, ale zanim to nastąpiło musiała z nim jeszcze
długo dyskutować. Irytowało ją to, bo takie sprzeczki o drobnostki zdarzały im
się za często. On chciał rządzić i decydować, a ona walczyła o swoje. Owszem
mogła zgodzić się na wino, ale wtedy by przegrała batalię. Możliwe, że to ona
przesadzała, ale wolała zachować swoją autonomię. Tymczasem Dominik myślał, że
jej nie można dogodzić. Chciał żeby czuła normalnie, to zabierał ją do
popularnej knajpy, a ona tam zamawiała najdroższy drink w karcie. A jak chciał
żeby poczuła się ekskluzywnie i wyjątkowo, ona zamawia piwo. I nie da sobie
przetłumaczyć, że to wyjątkowa okazja i wyjątkowy lokal.
Kiedy już zjedli główne danie i czekali na deser Ewa spytała.
- Z jakiego powodu tu jesteśmy? – przez głowę przeszła jej myśl o
zaręczynach, ale to nie byłoby w stylu Dominika. Jak będzie chciał ją poprosić
o rękę, to po prostu jej to powie w wolnej chwili. Nie był romantyczny, ani nie
hołdował rytuałom. A teraz czegoś po prostu chciał.
- Czy ty zawsze musisz być wobec mnie taka nieufna?
- Tak.
- No dobrze. Chciałem uczcić twój ostatni tydzień w pracy. Nie
wiem, czy pamiętasz, ale pół roku temu…
Ewa pisnęła.
- Rzeczywiście – zaśmiała się – zupełnie o tym zapomniałam.
- Pewnie dlatego, że się przyzwyczaiłaś.
- O nie, absolutnie nie.
Był zdziwiony.
- Co ty opowiadasz? Przecież dobrze nam się pracuje?
Musiała teraz być ostrożna.
- Nie mówię, że nie, ale ja już bym chciała wrócić na uczelnię.
Dominik popatrzył na nią i spytał.
- Po co ci te studia? Przecież ten kierunek niczego ci nie daje.
- Daje mi przyjemność, to wystarczy. Będę pisać książki o
zwyczajach ludzkich. Kto wie, może nawet ciebie opiszę jako zjawisko
regionalne.
Kiedyś by się na nią zezłościł, że podważa jego autorytet, ale od
kiedy byli ze sobą, wiedział, że to nie było złośliwe.
- Ewa – wziął ją za rękę – ja bym chciał nadal z tobą pracować.
Nie tylko dlatego, że jesteśmy razem i chciałbym cię mieć jak najwięcej przy
sobie, ale też dlatego, że jesteś świetna w tym co robisz. Mój ojciec cały czas
podkreśla, że odkąd dla nas pracujesz obroty wzrosły.
- Chodzi ci o mnie czy o obroty? – zapytała z przekąsem.
- Mnie chodzi o ciebie, ale ojcu o obroty.
- Rozumiem, że obaj uknuliście plan przekupienia mnie, bylebym
tylko została.
- Tym razem dostaniesz pensję – zapewnił ją.
Ewa patrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się nawet.
- Dominik, ja… - niełatwo było mu odmawiać – ja chcę wrócić na
studia, chcę być z rówieśnikami.
Widziała, że zaciska szczęki, ale kontynuowała.
- Z tobą też chcę być, ale nie chcę wciąż się kisić w tym samym
sosie.
Wyprostował się i nabrał powietrza w płuca. Wiedziała, że z każdym
zdaniem się pogrąża, ale nie mogła się już wycofać.
- Rozumiem, że ja jestem tym skisłym sosem – wycedził.
- Nie – zapewniła go i chciała złapać za dłoń, ale się odsunął -
ty jesteś najważniejszy. Nie chodzi o ciebie, ale o pracę i te negocjacje i te
rauty. Dominik, ja mam 23 lata, ja nie chcę jeszcze pracować. To była fajna
przygoda, ale ja chcę jeszcze być młoda i niepoważna.
- I spotykać się z rówieśnikami, a nie ze starymi…
- Przestań – przerwała mu – nie jesteś stary.
Zamilkli oboje. On dyszał ze złości, ona znowu zastanawiała się co
powiedzieć. Zdecydowała się na szczerość.
- Zawsze tak będzie? – spytała i od razu zadała kolejne pytanie –
zawsze będę musiała walczyć o to, żeby móc robić cokolwiek sama? Czy nigdy nie
będę mogła decydować o sobie? Czy zawsze ty będziesz miał najlepszy plan na
moje życie?
Nie odpowiedział, tylko zgiął widelec.
- Czy tak ciężko jest ci zrozumieć, że ja chcę robić też coś dla
siebie?
Uderzył pięścią w stół. Podskoczyła i szybko rozejrzała się po
sali. Nikt na to nie zwrócił uwagi.
- Tak, ciężko jest mi to zrozumieć – przyznał przez zaciśnięte
szczęki – tak, jak jest mi ciężko przyjąć do wiadomości, że będziesz się
widywać z ludźmi, których nie znam i którzy mogą mi cię zabrać, bo są młodsi i
być może romantyczni. A ty takich lubisz.
Chyba pierwszy raz przyznał się do swojej niepewności i strachu o
to, że ją straci. Teraz miała go całego, jak na dłoni. To nie on teraz rozdawał
karty, tylko ona. Oddawał jej siebie w całości i kiedy to zrozumiała lekko
zbladła, bo wiedziała, że nie może go teraz zranić. To co kilka tygodni temu
mówiła jej Kaśka, wróciło. – Nie zrań go – powiedziała i teraz Ewa zrozumiała,
co siostra miała na myśli.
- Dominik, ja nie mogłabym od ciebie odejść.
- Dlaczego? Bo się mnie boisz, bo boisz się zemsty, wojny rodzin –
warczał wściekle - albo żebym nie zrobił
krzywdy jakiemuś gnojkowi?
- Nie…, nie mogłabym, bo cię kocham – powiedziała wyraźnie i
powoli.
Mężczyzna wypuścił powietrze i wydukał.
- Tego się nie spodziewałem – po czym dodał nienaturalnie wysokim
głosem – ty tak serio? Czy żeby mnie uspokoić?
- Mówię poważnie, kocham cię, ale to nie zmienia faktu, że… -
mimo, że był dużym facetem, poruszał się zadziwiająco szybko i cicho. Ściskał
ją, jak w imadle i całował jak szaleniec.
I to na oczach ekskluzywnego towarzystwa.
- Dominik.
- Cicho bądź i mnie całuj. Drugiej takiej okazji nie będziesz
miała.
Małgorzata i Justyna
Robert z chłopakami oznajmił im, że idą na męską rozrywkę i nie
będzie ich wieczorem w domu. Oczywiście nie powiedzieli o co chodzi, ale
Małgorzata przyzwyczajona do tego, że nie powinna się zbytnio dopytywać, wcale
się tym nie przejęła. Bardziej była zainteresowana podglądaniem córki, jak ta
rozmawia z Klamą na podjeździe. Była przy nim swobodna i zadowolona, a takiej
córki Małgorzata od dawna nie widziała. Przyglądała się również zaufanemu syna.
Zazwyczaj poważny i stonowany mężczyzna uśmiechał się do niej i widać było, że
ją bardzo lubi. Małgorzata bała się tylko, że na lubieniu się skończy i Justyna
znowu zostanie zraniona.
Z drugiej strony czy siepacz syna, to był dobry kandydat na
chłopaka dla Justyny? Niby ona sama wyszła za mąż za takiego samego, ale
Małgorzata, nie była aż tak wrażliwa, jak córka.
Kiedy mężczyźni pojechali Małgorzata poszła do salonu i tam
czekała na córkę. Justyna jak na skrzydłach biegła do siebie do pokoju, by tam
rozmyślać o rozkładać na części pierwsze rozmowę z Klamą.
- Justyna – krzyknęła matka, kiedy ta przemknęła w drzwiach.
Justyna zatrzymała się, westchnęła i poszła do salonu.
- Tak mamo?
- Mamy babski wieczór, może byśmy coś razem zrobiły?
Justyna nie miała na to ochoty, wolała rozmyślać o zaufanym brata,
ale widząc uśmiechniętą mamę, zgodziła się.
- Jaki masz pomysł? – usiadła obok niej na kanapie.
- Może pojedziemy do kina, a może zrobimy sobie seans w domu?
- Jestem za pozostaniem w domu – powiedziała Justyna – w taką
pogodę, nie chce mi się nigdzie ruszać.
- A jakby cię Klama zaprosił? – Justyna spojrzała zaskoczona na
matkę. Skąd ona wiedziała, że mężczyzna jej się podobał?
- Dlaczego akurat Klama? – odpowiedziała siląc się na swobodny
ton.
- Ostatnio dużo z nim rozmawiasz.
- To przez to, że mnie woził. Po prostu trochę się
zakolegowaliśmy.
- Nie wiedziałam, że z nim można się zakolegować – zaśmiała się
Małgorzata – to raczej nieprzystępny człowiek.
- Nie jest z nim tak źle, ale nie lubi czczej gadaniny.
- Jak widać, ty spełniasz te warunki, skoro cię nie unika, a nawet
zauważyłam, że czeka aż się pojawisz.
- Naprawdę? – Justyna popatrzyła na nią z nadzieją.
- Oczywiście. Kiedy tylko podjeżdża pod dom, rozgląda się
ciekawie, a jak cię zobaczy, to uśmiecha się od ucha do ucha.
Córka promieniała szczęściem, ale widząc, że mama uważnie na nią
patrzy zrobiła wszystko, żeby się opanować.
- To miło – powiedziała krótko i sięgnęła po pilot do telewizora.
- Tylko miło? – zdziwiła się Małgorzata.
- Tak – Justyna zmieniła temat- to co oglądamy?
Męskie spotkanie przy ringu
Przyjechali wszyscy zainteresowani albo jak w przypadku Oskara
zmuszeni do wzięcia udziału w imprezie. Waldek często organizował walki, ale
nie często gościł u siebie większość śmietanki Warszawy, jak i samego Jurgena.
Zapowiadała się noc pełna emocji. Wokół ringu ustawiono miejsca
dla widzów, którzy zajęli wszystkie krzesła. Niektórzy panowie przyjechali z
kobietami, wystrojonymi i obwieszonymi błyskotkami. Nie rozumiał tych facetów.
Po co brać piękne panie na mordobicie, zwłaszcza, że nie poświęcą im nawet
minuty. Ale może niektórzy tak sobie dodawali męskości?
Lipski nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, zwłaszcza, że nie
miał na to czasu. Jako gospodarz musiał dbać o gości.
Najważniejszą rzeczą, której musiał dopilnować, to rozbrojenie
ich. Nie łudził się, że wszyscy wszystko oddadzą, ale nawet jak dojdzie do
strzelaniny, to będzie mniej ofiar. A szczęście wszyscy przyjechali oglądać
walkę, a nie walczyć między sobą.
Tak więc codzienni przeciwnicy usiedli obok siebie na widowni,
wymienili kilka uwag, zapewnili o rozejmie i zgodnie czekali na rozpoczęcie
zabawy.
Kiedy wszyscy przybyli zaczęto zbierać obstawiać zakłady, który z
bokserów wygra. Niewielu postawiło na Polaka, większość już uznała, ze
zwycięzcą będzie człowiek Jurgena. Tym bardziej utwierdzili się w swoim
wyborze, kiedy go zobaczyli. Wielki jak tur, z twarzą pełną blizn i łapami jak
bochny.
Zawodnik Waldka, też do ułomków nie należał, ale jakoś tak
mizernie prezentował się przy przeciwniku.
Zaczęło się.
Wódka lała się strumieniami, w pomieszczeniu było siwo od dymu, a
na ringu biło się dwóch facetów.
- Mam nadzieję, że wynik nie jest ustawiany – mruknął Robert do
Waldka.
- Za kogo mnie uważasz. Jestem z ulicy, wiem co to znaczy uczciwe
mordobicie.
- To dobrze – Robert odszedł na swoje miejsce.
Tymczasem Dominik natknął się na Daniela.
- No brachu – powiedział do niego – Ewa mówiła, że zmężniałeś, ale
nie że aż tak.
Kiedyś mężczyzna trochę by się zawstydził i powiedział coś
dowcipnego, ale teraz odparł.
- Życie – i wychylił kieliszek
z wódką. Dominik zrobił to samo.
Od razu pojawił się przy nich kelner i nalał nową kolejkę.
- Może spotkamy się na mieście i ukręcimy coś razem?
Tego Daniel się nie spodziewał. Majster mówił mu o tworzeniu się
sojuszów nowego pokolenia, ale nie zdawał sobie sprawy, że to może się zacząć
jeszcze za życia ich ojców. Z drugiej strony, to był facet jego siostry…
- Zgoda.
- Zatem jesteśmy dogadani – zakończyli rozmowę, ale w duchu
poczuli, że to może być początek czegoś wielkiego.
Andrzejowi od kilku minut wibrowała w kieszeni komórka. Ignorował
ją, bo przecież wszyscy wiedzieli, gdzie jest i że ma wolne.
Ale w końcu zirytowany zerknął na wyświetlacz. Kaśka.
Szybko oddzwonił.
- Rodzę, jadę z mamą do szpitala na Bródnie – usłyszał.
- Zaraz będę - odparł
A potem doznał lekkiego szoku. Przecież termin był na za tydzień.
Złapał Oskara i powiedział.
- Kaśka rodzi, powiedz ojcu, że wyszedłem.
- Dobrze – Oskar poklepał szwagra po ramieniu – powodzenia.
I jak z pod ziemi stanął przed nim ojciec.
- Gdzie Andrzej?
- Kaśka zaczęła rodzić.
- Już? – zdziwił się Waldek – no nic. Poradzą sobie bez nas.
Waldek podrapał się po brodzie.
- Ile wypiłeś?
- Dwa drinki.
- Nie pij więcej, później nas zawieziesz do szpitala.
- Po co do szpitala?
Ojciec spojrzał na niego, jak na chorego.
- Jako wsparcie, ktoś będzie musiał być trzeźwy – i odszedł.
Oskar powiedział sam do siebie.
- Ale czemu mam to być ja.
Opuszczony przez szwagra usiadł w kącie i z rezygnacją patrzył,
jak faceci biją się po gębach.
Krystian za to siedział w pierwszym rzędzie i zachwycał się
rozgrywką. Lubił oglądać takie rzeczy, ale jeszcze bardziej lubił brać w nich
udział. Coś czuł, że dzisiaj wpadnie do jakiegoś klubu i zrobi tam zadymę.
Walkę wygrał Polak. Waldek martwił się, czy to nie wpłynie na jego
stosunki z Jurgenem, ale ten tylko kazał wypić mnóstwo toastów za zdrowie
Polaków, Lipskich i zawodników. Do tego na koniec wybełkotał.
- Waldek, jutro po południu ubijamy interes.
Krystian
Tak jak obiecał, punktualnie o 18 00 podjechał pod posesję
rodziców Kariny. Nie wszedł jednak na podwórko, tylko wywołał ją przez telefon
z domu.
Kiedy wsiadła zrozumiała czemu. Miał siniaki na twarzy, a knykcie
dłoni spuchnięte i sine.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Chcesz coś powiedzieć?
- Nie, nie – szybko się od niego odwróciła i zapatrzyła na drogę.
Po dosyć długiej ciszy odezwała się.
- Mama dała mi dla ciebie ciasto. Sernik.
Spodziewała się, że powie o tym coś niemiłego, ale po prostu
odparł.
- Podziękuj mamie ode mnie. Lubię sernik.
Zachęcona jego spokojnym głosem, spytała.
- Co ci się stało?
- Nic – odparł już bez ciepła w głosie, a Karina żałowała, że
spytała.
- Dzisiaj będę u ciebie nocował – oznajmił.
- Dobrze.
Karina zapatrzyła się w okno i pomyślała, że jest skończona, że
jej życie będzie już tylko pasmem udręk i strachu. Kiedyś nie wierzyła w to, że
jakieś kobiety były przez całe życie nieszczęśliwe, a teraz sama miała na to
jak największe szanse.
- Nie wystraszysz mnie tym płaczem, co najwyżej wkurzysz.
Szybko otarła łzy.
- Po prostu chciałabym żebyś był dla mnie taki, jak opowiadałeś
moim rodzicom.
Krystian zirytował się.
- Przecież jestem dla ciebie dobry! Utrzymuję cię, wożę cię, nie
dotykam cię! Czego jeszcze chcesz?!
Skuliła się. Chciała powiedzieć, nie bać się, ale zabrakło jej
odwagi.
- Niczego.
Krystian zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Ja wiem czego? Chciałabyś żebym znikł z twojego życia albo żebym
był miły i kochany albo żebym się zmienił z drania na przykładnego chłopaka.
Znowu się zaśmiał.
- Zapomnij. Trzeba było pomyśleć. Miałaś dwie szanse. Pierwsza,
zanim władowałaś mi się do łóżka…
- Wtedy byłeś bardzo miły i czarujący – powiedziała cicho.
- Ha! Ależ ty jesteś głupia! Chciałem cię dupczyć, każdy facet
będzie robił z siebie pajaca, byle tylko się udało. Ale widziałaś mój klub,
moich ludzi, mój samochód. Rozum ci chyba wtedy odjęło. Byłaś najłatwiejszą
panną w moim życiu.
Karina bardzo nie chciała, ale musiała mu przyznać rację. On się
nawet nie musiał bardzo starać.
- Ale to jeszcze rozumiem – kontynuował - dziewczyna ze wsi, w
głowie siano i marzenia o bogatym księciu z bajki. Nie mogłaś się oprzeć. Ale
potem okazało się, że jesteś w ciąży. Jakiś czas wcześniej cię rzuciłem, więc
mogłaś odejść w siną dal. Nie musiałem niczego wiedzieć. I druga szansa na
pozbycie się mnie była właśnie wtedy, ale nie, ty wysłałaś sms. A skoro tak, to
się teraz męcz i nie zwalaj na mnie winy, za swoją głupotę. Nie jestem miły,
nie zmienię się, nie będę cię kochał. Dbam tylko o to, żebyś nie nawiała z moim
dzieckiem. Bo skoro o nim wiem, to się do niego przyznaję i nie pozwolę żeby
inny facet go wychowywał. Także sama się uwiązałaś.
- Wiem – chlipnęła.
Przez resztę drogi nic już nie powiedzieli. Krystian pomału się
uspokajał, a Karina usiłowała nie płakać.
Dojechali pod jej mieszkanie i po chwili już w nim byli. W
milczeniu zjedli kolację i w milczeniu obejrzeli jakiś film. W końcu trzeba
było iść spać.
Krystian rozebrał się w sypialni i nagi przeszedł do łazienki.
Dziewczyna widząc jego poturbowane ciało, aż cicho krzyknęła.
- Nie musisz mi współczuć – krzyknął wchodząc pod prysznic – to ja
rozkręciłem zadymę, oberwałem, ale warto było.
On jest szalony! – przeszło jej przez myśl. Mówił jej kiedyś o
tym, że zna różne sztuki walki i że lubi się bić, ale nie sądziła, że aż tak.
Położyła się pierwsza i usiłowała szybko zasnąć, żeby już nie musieć walczyć.
Ale on po chwili do niej dołączył, przytulił się do jej boku.
Czuła go na całej długości ciała. Jego oddech łaskotał ją we włosy. Jak zwykle
położył rękę na jej brzuchu i tak zasnął.
A ona zastanawiała się, czemu był taki skrajny i co ona miała
zrobić żeby wiedzieć, co i kiedy może.
Kaśka i Andrzej
Zdążył do szpitala na czas i został wpuszczony na salę porodową.
Zocha widząc go opuściła „posterunek” przy córce i wyszła zostawiając
małżeństwo razem. Kaśka uśmiechnęła się blado.
- Zepsuliśmy ci wieczór.
- Nie gadaj głupot – pocałował ją w czoło – jak ci idzie?
- Świetnie – zaśmiała się – poród jak widzisz, to sama
przyjemność.
- Będę cię trzymać za rękę.
- No ja myślę.
Urodziła synka. Kiedy Andrzej wziął go na chwilę na ręce płakał.
Kaśka nie płakała, nie miała siły.
- Co za kolos – mówiła i próbowała wyrównać oddech – jakie imię mu
damy?
- Jacek.
- Może być – zgodziła się.
Ewa, Zocha i Anka
Po małej rewolucji związanej z porodem Kaśki, życie pomału wracało
do normy. A to oznaczało spotkanie z Anką i jej mamą w celu ustalenia różnych
rzeczy dotyczących ślubu. O ile Anka była rzeczowa i opanowana, to jej mama
denerwowała się cały czas i panikowała, że nic się nie da załatwić.
Spotkały się w mieszkaniu Anki i tam po kolei spisywały sprawy
załatwione i te, które jeszcze trzeba było dograć.
- Pani Zosiu, co już mamy – dopytywała chyba po raz setny mama
przyszłej panny młodej.
- Kościół jest, ksiądz jest, sala jest, zaproszenia są już w
drukarni.
- Nie mamy menu i DJ – powiedziała Ewa.
- DJ miała znaleźć Kaśka, ale urodziła kilka dni za wcześnie –
wytłumaczyła córkę Zocha.
- Ale zdążyła znaleźć kilka namiarów – Ewa wręczyła Ance kartkę z
adresami.
- Naprawdę mogę sama wybrać? – parsknęła zirytowana Anka, która
miała lekko dosyć tego, że rodzina Daniela wzięła w swoje ręce wszystko, a ona
mogła wybrać tylko suknię ślubną.
- Nie narzekaj – uspokajała ją Ewa – ciesz się, że to była Kaśka,
a nie mama.
Poza tym, nie musisz się o nic martwić.
- A może bym chciała – buntowała się dziewczyna.
- Córeczko, spokojnie – uspokajała ją mama – powinnaś być
wdzięczna, bo w końcu to rodzina Danielka wszystko finansuje.
- Właśnie – krzyknęła – i to mi się nie podoba!
- Ale dlaczego na nas krzyczysz? – spytała Zocha – na Daniela
krzycz, to jego pomysł. My jesteśmy tylko jego wysłanniczkami.
Ance zrobiło się trochę głupio, zwłaszcza, że jej rodzina nie
dysponowała aż takimi środkami finansowymi, jak Lipscy. Przeciętni ludzie
musieli planować ślub i wesele niemalże z rocznym wyprzedzeniem, a oni prawie
wszystko załatwili w dwa tygodnie.
- Przepraszam – bąknęła – mówiłam mu, ale on się uparł.
- Po prostu się z tym pogódź – powiedziała Ewa.
- Taka jesteś mądra? – parsknęła znowu zirytowana Anka – z tego co
wiem, Dominik jest jeszcze gorszy, bo nawet się ciebie nie pyta o zdanie.
- Pyta, pyta – zaśmiała się Ewa – ale po fakcie.
- I ciebie to bawi? Przecież on cię ogranicza.
Zocha postanowiła zakończyć czczą dyskusję.
- Przestańcie, bo ta rozmowa do nikąd nie prowadzi – obie na nią
spojrzały – Aniu, przyzwyczaj się. On to robi z miłości i chcę żebyś jak
najmniej się przejmowała. Poza tym ciesz się, że łaskawie pozwolił nam się
wtrącić i zgodził się żebyśmy razem współpracowały. Bo mógłby na przykład
zatrudnić ludzi, którzy załatwiliby ci wszystko od A do Z i nawet się ciebie
nie spytali o zdanie.
- To co już mamy, pani mi powie – wtrąciła mama Anki po raz
tysięczny pierwszy.
Robert i Dominik
Robert patrzył na syna i z niedowierzaniem kręcił głową. Dominik
udawał, że tego nie widzi i czekał, aż ojciec coś powie. Sam wyglądał jak
siedem nieszczęść. Miał limo, spuchnięty policzek, naderwane ucho i popuchnięte
kostki u dłoni.
- Jak szczeniaki – warknął ojciec.
Syn nadal się nie odzywał wiedząc, że ojciec z pewnością jeszcze
coś powie.
- Czy wy zupełnie upadliście na głowę?! Bić się u Reja? Nie było
mniej znaczących klubów? Musiało to być właśnie tam?! Co wam zrobili ci
ludzie?!
- Tato, to był moment. Ja nawet nie wiem, kto zaczął?
Doskonale wiedział, że to jego zakichany braciszek. Dwa razy
uspokajał zarówno jego, jak i ludzi, których zaczepiał, aż w końcu miarka się
przebrała i zaczęła się jatka. A kiedy już poobijani wyszli z imprezy, sam
dodatkowo przywalił Krystianowi w pysk i pouczył, żeby więcej go w taką zabawę
nie wciągał. Ale przecież tego ojcu nie powie.
- Rej uważa, że to wasza wina i ja też. Tam gdzie jest pijany
Krystian, tam zawsze coś takiego się dzieje, chyba że spotka jakąś atrakcyjną
dupę. Wtedy jest szansa, że da sobie spokój z biciem ludzi.
- Tato, przecież zapłaciliśmy za szkody.
- No i co z tego?! Przecież wiesz, że jego chłopaki pałają rządzą
zemsty, będzie odwet. Tylko gdzie?!
- Nie będzie, dogadam się z nimi.
- Kiedy?
- Dzisiaj się z nimi widzę, na neutralnym gruncie. Mamy się
rozliczyć.
- Bierzesz Krystiana?
- Nie.
Robert odetchnął.
- Jak go spotkasz, to powiedz mu, żeby mi się przez jakiś czas nie
pokazywał na oczy, a najlepiej, jak wyjedzie na jakiś czas. Przecież te łepki
go odstrzelą.
- Postaram się z nimi dogadać.
- Wątpię, czy ci się uda.
Justyna
Siedziała w domu, jak struta, bo od kilku dni nie widziała się z
Klamą. Wiedziała tylko tyle, że po męskim wieczorze przy ringu, Krystian
zaproponował bratu i jego zaufanemu wypad do klubu konkurencji. A potem była
zadyma, w której wszyscy trzej porządnie oberwali i gdyby nie wezwane na czas
posiłki, nie wiadomo, jak by się to dla nich skończyło.
Z tego co usłyszała od braci, Klama nieźle oberwał i teraz w domu
leczył rany.
Gdyby chociaż wiedziała, gdzie on mieszka? Może pojechałaby mu
pomóc?
Potem skarciła się za tę myśl. Jakby to wyglądało? Nie mogła mu się tak narzucać.
Nie mogła się jednak powstrzymać i napisała późnym popołudniem sms
do Ewy.
„Mogłabyś zdobyć od Dominika adres zamieszkania Klamy?”
Po chwili przyjaciółka odpisała.
„Przecież to żadna tajemnica, bywałam u niego z Dominikiem” i
podał jej adres na ul. Złotej w Warszawie.
Potem Ewa dopisała.
„Nie rób głupstw. On bardzo chroni swoją prywatność. Nie jedź tam
bez zaproszenia. Najpierw zadzwoń, masz przecież jego numer.”
Ale co zakochanemu po rozumie. Po chwili siedziała w samochodzie i
jechała pod wskazany adres.
Był to stary blok, ale zadbany, a wewnętrzne podwórko było czyste.
Nie musiała dzwonić domofonem, bo akurat ktoś wychodził z klatki. Wślizgnęła
się do środka i szybko wbiega po schodach na drugie piętro. W korytarzu było
ciemno i nie mogła znaleźć włącznika światła. Dlatego zaświeciła sobie
telefonem, żeby zaleźć odpowiedni numer mieszkania.
Stanęła przed drzwiami i odetchnęła. W zasadzie, to nie mogła
odetchnąć, bo puls jej szalał, serce biło, jakby miało wyskoczyć z klatki
piersiowej, a oddech nie chciał się wyrównać. Nie wiedziała ile to trwało, ale
zanim zdecydowała się zadzwonić, drzwi od jego mieszkania otworzyły się szybko
i Klama przystawił jej pistolet do czoła. Reszta trwała ułamki sekund. Złapał
ją w pół i wciągnął do środka, wciąż trzymając broń przy jej skroni.
- Kto cię nasłał?! – usłyszała wściekły syk.
Mężczyzna jej nie poznał. Nie dość, że na klatce schodowej było
ciemno, to Justyna miała na sobie wielką czapkę zasłaniającą jej prawie całą
twarz.
- Kto cię nasłał?! – krzyczał i przyciskał ją do ściany.
Głos ze strachu uwiązł jej w gardle.
- Mów! Albo ci łeb odstrzelę!
- Klama – pisnęła – to ja, Justyna.
Mężczyzna zaklął szpetnie i ją puścił. Nogi zrobiły mu się
miękkie, jak galareta. Musiał się oprzeć o ścianę. Co on najlepszego zrobił?
Dziewczyna nadal stała odwrócona do niego tyłem. Opierała czoło o
ścianę i oddychała urywanie, był pewien, że szlocha.
Wkurzył się. Nie będzie się przecież czuł winny za to, że to ona
postąpiła bezmyślnie.
- Czy ciebie zupełnie pogięło?! – krzyknął – nie mogłaś najpierw
zadzwonić?!
I czy nie mogłaś włączyć światła? Musiałaś stać w ciemnościach?!
Znowu zaklął.
- Przecież mogłem cię zabić!
Potaknęła głową, ale się nie odwracała.
- Będziesz tak stać tam całą wieczność? Powiedz coś?! – był taki
wściekły, że nawet nie pomyślał o tym, jak bardzo mogła się wystraszyć.
Odwróciła się w jego stronę. Stał oparty o szafę, w ręku nadal
trzymał pistolet, a z oczu sypały się iskry.
- Po co przyjechałaś?! – spytał nadal bulgocząc ze złości.
- Chciałam… – pisnęła i głos ją zawiódł.
Szybko otworzyła drzwi i chciała wybiec, ale ją złapał.
- Puść mnie – pisnęła i zaczęła się wyrywać.
- Nie możesz teraz wyjść – to wzmogło jej szamotaninę. Nie miał
pojęcia, że ona odbiera jego głos, jako atak, nie jako zdenerwowanie całą
sytuacją.
Kopnęła go w piszczel. Puścił ją i złapał się za nogę.
- Justyna, poczekaj – krzyknął, ale ona już zbiegała ze schodów.
Kiedy wybiegł za nią na podwórko, jej już nie było.
Znowu zaklął i pomyślał.
„Dominik mnie zabije.”
Dlatego od razu do niego zadzwonił, żeby mu powiedzieć o całym
zajściu.
Przeczytałem to wszystko z bardzo dużym zaciekawieniem.Podoba mi się to.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa.
OdpowiedzUsuń