Dwa rody - odc.34
Ewa i Dominik
Zawiózł ją do swojego biura i wniósł ją do środka, gdyż nadal
twierdziła, że ma nogi jak z waty. Usiadł na kanapie, a ją sobie posadził na kolanach
i mocno objął. Ona również wtuliła się w niego i tak trwali dłuższy czas.
- Dominik, czy ty płaczesz? – szepnęła,
- Wydaje ci się – wychrypiał i złapał dłońmi jej twarz. Zaczął ją
całować tak zachłannie, że nie mogła złapać tchu.
- Mogłem cię stracić – szeptał.
- Ale jednak jestem – mówiła – znowu mnie uratowałeś.
Uścisnął ją tak mocno, że aż jej zatrzeszczały kości. Jednak nie
protestowała, potrzebowała takiego silnego dotyku, potrzebowała go, żeby
poczuć, że żyje.
Popłakała się.
- Ja nie chcę jeszcze umierać.
- Przecież żyjesz – uspokajał ją.
- A jak znowu się coś wydarzy?
- Już nic się nie wydarzy, bo nie odejdziesz ode mnie nawet na
krok – a ona się na to zgodziła. Tylko przy nim czuła się bezpiecznie.
Zabrzęczał telefon Dominika. Na początku go ignorowali, ale ten
dzwonił nieprzerwanie. Mężczyzna spojrzał na wyświetlacz, dzwonił do niego
Daniel.
- Twój brat – zdziwił się i odebrał.
- Ewa jest z tobą?
- Tak.
Usłyszał jak chłopak oddycha z ulgą.
- To dobrze, bo nie mogłem się do niej dodzwonić. Nigdzie jej nie
wypuszczaj – powiedział Daniel, bo prowadził z nim rozmowę, jak jeszcze jechał
z rodzicami w bentleyu do Oskara.
- Nie mam zamiaru. I słyszę w twoim głosie, że coś się dzieję. Do
ciebie też strzelali?
- Lepiej, miałem bombę pod samochodem – i zdał mu relację ze
wszystkich zamachów, o których wtedy wiedział.
Dominik rozłączył się i spojrzał na Ewę.
- Tajemniczy wróg zaatakował wszystkich naraz.
Ewa zeskoczyła z kolan Dominika i krzyknęła.
- Muszę do nich jechać.
Złapał ją za rękę i ponownie znalazła się w jego objęciach.
- Nigdzie nie jedziesz, to polecenie twojej rodziny. Daniel
powiedział, że zadzwoni, jak już wszystko się skończy.
- Muszę im pomóc – protestowała słabo.
- Przed chwilą mówiłaś, że nie chcesz już takich wydarzeń w swoim
życiu, więc siedź na tyłku i daj mi się tobą zająć.
Nutki gniewu pobrzmiewały w jego głosie.
- Dobrze – zgodziła się potulnie i przytuliła policzek do jego
policzka.
Ewa tak się w niego
wtulała, że miał wrażenie, że najchętniej stopiła by się z nim w jedno. Pozwalał
jej na to, mimo że nie było mu wygodnie, a ręce zdrętwiały mu kompletnie od
trzymania jej w mocnym uścisku. Bo jak tylko próbował trochę go rozluźnić,
piszczała, żeby jej nie puszczał.
W końcu pomału oboje się wyciszyli. Słyszał jej miarowy oddech i spokojne
bicie serca, jego też przestało już szaleć ze zdenerwowania i niepokoju.
Rozluźnił uścisk, nic nie powiedziała. Siedziała nieruchomo z
zamkniętymi oczami i z twarzą przytuloną do jego klatki piersiowej. Pomasował
ją po plecach i pozwolił sobie na trochę sarkazmu.
- Ładnie mnie nienawidzisz.
Uśmiechnęła się, ale nie otworzyła oczu.
- Jestem na ciebie zła.
- Może to dobry moment żeby mi wyjaśnić, o co chodzi z tymi
magazynami i czynszówkami?
Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy.
- Naprawdę nie wiesz?
- Po co miałbym ci kłamać? – spytał poważnie.
Ewa opowiedziała mu, co jej powiedział ojciec, a Dominikowi ze
zdziwienia uniosły się brwi.
- Nic o tym nie wiedziałem. To chyba pomysł naszych ojców –
uśmiechnął się do niej – nie potrzebuję żadnych magazynów i forsy, tylko
ciebie. I nic mi więcej do szczęścia nie jest potrzebne.
Zabłysły jej oczy.
- To jak? – odezwał się jeszcze raz Dominik – wyjdziesz a mnie?
- A gdzie pierścionek? – spytała niby oburzona.
- Robisz mi wyrzuty, a sama przed oświadczynami nazwałaś mnie
narzeczonym? – śmiał się.
- Bo musiałam cię jakoś zmotywować do działania.
Dominik ostrożnie zsunął ją z kolan i posadził na kanapie. Sam
wstał i podszedł do biurka. Wyjął z jednej z szuflad pudełko z pierścionkiem.
Wrócił do niej i je otworzył.
- Teraz lepiej? – pierścionek był prosty i trochę toporny, jak
Dominik. Ale właśnie dlatego wydawał jej się najpiękniejszy na świecie.
Włożyła go na palec.
- Lepiej – i pocałowała narzeczonego.
Justyna
Klama odstawił ją do domu grubo po północy, ale ona i tak nie
mogła zasnąć z nadmiaru emocji do rana. A jak w końcu jej się udało, to
obudziła się dopiero około 14 00 i nie mogła się nie uśmiechać.
- Uspokój się wariatko – mówiła do siebie i się śmiała. Miała taki cudowny chaos w głowie, że nawet
nie próbowała go powstrzymywać.
Myślała, że po Moharze będzie miała trudności z zaufaniem innemu
mężczyźnie, ale Klama zrobił tak, że mu zaufała. Wcześniej bardzo się bała, co
sobie mogą o niej mężczyźni pomyśleć. Była niepewna siebie i adorowanie jej mogło
sprawić facetowi trudności. Większość odpuszczała, na długo przed tym zanim ona
zdała sobie sprawę z tego, że jest podrywana. Była sztywna i nieprzystępna. A
jak Mohar się za nią wziął, to wciąż czuła jakiś lęk, że to co robi jest złe i
w ogóle. Bo było złe, bo on był zły, ale chodziło o to, że wydawało jej się, że
jest łatwa i nieprzyzwoita mimo, że do niczego nie doszło.
Z Klamą było inaczej. Nie czuła niczego poza szczęściem.
Kiedy ją pierwszy raz objął czuła, że jest tam gdzie trzeba i nie
panikowała.
- Co on ma w sobie takiego, że mnie uspokaja? – zastanawiała się
na głos.
Jako zaufany Dominika, Klama uchodził raczej za człowieka
niebezpiecznego, ale też bardzo
opanowanego. Jak szef. Razem tworzyli naprawdę niebezpieczny duet. Ale nikt by
nie powiedział, że jego osoba może kogokolwiek uspokoić, wręcz odwrotnie. Kiedy
się pojawiał, ludziom drżały kolana. Uchodził też za człowieka małomównego, ale
wczoraj jakoś mu się buzia nie zamykała, mówił dużo i same przyjemne rzeczy. I
uśmiechał się do niej – znowu się roześmiała się na tą myśl. Czy ktoś w ogóle
to widział? Czy tylko ona?
- To wszystko jest tylko dla ciebie – mówił – dla nikogo innego.
Wierzyła mu.
Krystian
Zadzwonił rano do Kariny i oznajmił, że się z nią wybiera na USG,
ale że po nią nie przyjedzie i żeby czekała na niego przed wejściem.
- Koszmar – powiedziała sama do siebie i zwlokła się z łóżka.
Kiedy jechała autobusem do kliniki mijała po drodze ładny
biurowiec, przed którym zauważyła zaparkowany samochód Krystiana. Autobus
akurat stanął na światłach, więc mogła zobaczyć jak mężczyzna żegna się z
dwiema kobietami. Dwiema pięknymi blondynkami, wysokimi i dobrze ubranymi. Były
do niego podobne. Odgadła, że jedna była matką, a druga musiała być jego
siostrą.
Wcześniej wiedziała tylko tyle, że miał ojca i brata, nic jej nie
mówił o kobietach z rodziny. Krystian uśmiechał się do nich szeroko i chyba
żartował. Wyglądał zupełnie inaczej niż kiedy się z nią widział. Wyglądał tak,
jakim go poznała wtedy w klubie i do momentu aż mu się pierwszy raz sprzeciwiła.
Miała wrażenie, że od tamtej pory minęły wieki. Autobus ruszył, a Krystian
jeszcze rozmawiał z rodziną. Ale kiedy doszła do kliniki, on już na nią czekał.
- Jesteś – stwierdził kwaśno i tyle.
Wizyta nie była jednak tak stresująca, jak poprzednio, bo Krystian
miał tylko pytania dotyczące dziecka. Okazało się, że będzie córka. Myślała, że
mu się to też nie spodoba, ale uśmiechnął się i powiedział.
- Super – po czym pocałował Karinę w brzuch.
Zaskoczył ją, ale zdążyła się opanować, zanim spojrzał na nią.
Kiedy wychodzili z kliniki odważyła się go spytać.
- Naprawdę chcesz mi ją zabrać? – nie mogła powstrzymać szlochu.
Ale Krystian nie był już w tak bojowym nastroju, jak wczoraj. A to
dlatego, że Justyna była szczęśliwa i nawet poprosiła go o to, żeby ją podwiózł
do pracy. Śmiał się, że godzina 16 00, to już prawie fajrant, ale ona się
uparła, bo chciała gdzieś potem iść z matką. Odetchnął, bo do tego momentu czuł
się winny, że Mohar porwał ją przez niego, bo dał się podejść jak dzieciak.
Dlatego zamiast się porządnie wkurzyć na Karinę powiedział:
- Jeżeli nadal będziesz się tylko trząść i płakać to, tak – po
czym zaprowadził ją do samochodu.
- A jak nie będę? – spytała nadal płaczliwym głosem.
Krystian ruszył z piskiem opon.
- Nie wiem, może? – i to było na tyle.
Ale i ona widziała, że Krystian jest tego dnia jakiś inny niż
zwykle, więc postanowiła już nic nie mówić, żeby nie zmieniać jego i tak
chwiejnego nastroju. Nie wszedł do niej do domu, odjechał, ale zanim to zrobił,
jak zwykle musiał zakończyć ich spotkanie.
- Myślę, że raczej ci się nie uda mnie przekonać, ale próbuj.
Wtedy Karina pomyślała o dwóch kobietach, z którymi rozmawiał
Krystian. Może one jej jakoś pomogą, może wpłyną na jego decyzję? Nie chciała
żeby jej zabierał dziecko. Zwłaszcza, że już miała dla małej imię.
U Lipskich razem z Kryńskimi
Kiedy wszystko zostało opanowane, a Łysy leżał zakopany głęboko w
lesie cała rodzina zebrała się wieczorem
u Lipskich żeby omówić temat. Na to spotkanie zostali zaproszeni również
Kryńscy, którzy stawili się w komplecie, nawet Małgorzata, która nie przepadała
za Zochą.
Ta przyjęła gości w ogromnym pokoju jadalnym, gdzie spokojnie
mogło koło siebie usiąść ze trzydzieści osób. Na pytające spojrzenie Małgorzaty
odparła.
- Mamy dużą rodzinę i często się spotykamy.
- Ja ma siostrę – powiedziała skromnie Małgorzata – ale ona
mieszka w Japonii ze swoim japońskim mężem i córką.
- Chociaż pani z nimi rozmawia?
- O tak – ożywiła się Małgorzata – przez skaypa. Ale to nie to
samo, co na żywo.
- Dlaczego pani jej nie odwiedzi?
- Nigdy nie ma dla Roberta
wystarczająco dobrej chwili.
- A mąż ma rodzeństwo? – pytała dalej wścibska Zocha.
- Ma, ale nie utrzymujemy kontaktów. To są ludzie na dnie, to cud,
ze Robertowi udało się z tego wyjść.
Zocha powstrzymała się od komentarza, bo widziała, że Małgorzata
nie jest zniesmaczona, a smutna z tego powodu.
Poklepała ją po ramieniu.
- Życie – i zaprosiła do stołu. A tam już trwała ożywiona dyskusja
na temat tego, co się działo. Byli wszyscy. Andrzej przyklejony do Kaśki i co i
raz mocno przytulający ją do serca. Waldek, który odkąd Zocha usiadła nie
puszczał jej ręki. Daniel smutno wpatrzony w Ankę, Oskar milczący i skupiony.
Ewa z Dominikiem przytuleni do siebie, jak nigdy. Robert co i raz zerkający na
Małgorzatę, która nie rozumiała o co mu chodzi, więc po prostu chwycił ją za
rękę i też nie puszczał. Krystian pijący wszystko, co mu nalali i Justyna,
która szturchała brata w bok strofując go, żeby się opanował.
Lipscy opowiedzieli Kryńskim całą historię z Łysym, aż doszli do
momentu ataku.
- To cud, że żyjemy – powiedziała Zocha.
- Masz rację – Waldek cmoknął żonę w dłoń – nikt nie ucierpiał.
- Jak to nikt – oburzył się Andrzej – a ja? Zostałem postrzelony.
- Nie narzekaj mój bohaterze – śmiała się Kaśka – lepiej opowiedz
czemu pod domem został wysadzony samochód sąsiada.
- Okropna historia – Andrzej wzdrygnął się na te wspomnienia –
pędziłem do domu swoim wozem i z daleka zobaczyłem dym. Pomyślałem sobie, że
już jest za późno, a Kaśka i dzieci nie żyją. Kiedy wjechałem w naszą uliczkę
krew odpłynęła mi z twarzy. Samochód żony płonął. Nacisnąłem hamulec przy dużej
szybkości i straciłem panowanie nad kierownicą. Dachowałem i myślałem sobie, że
już po mnie. Na szczęście nic mi się wielkiego nie stało i jakoś się z niego
wtarabaniłem. Kiedy ostrożnie wychyliłem się zza niego, zobaczyłem dwóch
facetów stojących spokojnie na naszym trawniku i patrzących w moją stronę.
Kiedy mnie zauważyli zaczęli do mnie iść. Poszukałem broni, ale ta została w
samochodzie. Musiałem znowu zanurkować między potłuczone szyby i wydobyłem go
zanim jeszcze zeszli na chodnik. Zastrzeliłem jednego i drugiego. Z tym, że
jeden miał w ręku drugi granat. Zanim upadł, odbezpieczył go i rzucił w moją stronę. Na szczęście facet nie miał już
siły i granat upadł na trawę kilka kroków od niego. I nagle huknęło tak, że aż
mi uszy zatkało, a szyby w domu poszły w drobny mak. Potem usiadłem na
krawężniku i zacząłem opłakiwać Kaśkę i dzieci. Ale ona przyjechała, cała i
zdrowa. Okazało się, że to sąsiad zostawił na chwilę swój samochód przy naszej
posesji i poszedł po coś do domu. Ma taki sam wóz, jak Kaśka. Jak usłyszał
dupnięcie, to schował się z rodziną w domu i wyszedł dopiero, kiedy do niego
przyszliśmy z przeprosinami.
- A wy? – zapytała Zocha męża i Daniela – dlaczego jechaliście
żółtym samochodem.
Daniel roześmiał się i powiedział.
- Tuż przed wybuchem bomby oglądaliśmy go z ojcem. Powiedziałem do
niego, że chętnie bym się nim przejechał. No i jak nasze auto wybuchło, to
uszkodziło też to cacko, a dokładnie wygięło drzwi tak, że się dało je
otworzyć. Nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. Ale potem zwróciliśmy je
właścicielowi, nie był na początku zadowolony, straszył nas sądem. Ale kiedy
zauważył, że tata ma broń, trochę spokorniał i przyjął rekompensatę w gotówce.
Bentleya sobie wziąłem na pamiątkę, odpicuję go i pomaluję na jakiś ludzki
kolor.
- Nie lepiej kupić nowy? – spytał Dominik.
- O nie, to moje trofeum – śmiał się Daniel i dodał – jak będziesz
dobry dla mojej siostry, to może dam ci pojeździć.
- To już wiedz, że często nim nie pojeździsz, bo ja jestem
bardziej niż dobry dla twojej siostry.
- Naprawdę? – zdziwiła się Ewa.
- Jasne. Nikt inny z tobą nie może wytrzymać, nawet Krystian
wymiękł.
- Proszę tutaj bez prywatnych wycieczek – odezwał się Krystian – nawet
nie próbowałem jej podrywać. Córka Lipskich była dla mnie nietykalna.
Wszyscy łącznie z Krystianem roześmieli się.
- A ty Oskarze? – ojciec zwrócił się do syna – miałeś nam wszystko
wytłumaczyć. Podobno udało ci się wszystko poskładać do kupy.
- Może nie wszystko, ale coś tam się udało – odezwał się skromnie
mężczyzna - ale to nie będzie opowieść
od tego momentu, jak źle strzeliłem.
Oskar zgrzytnął zębami, nadal nie mógł sobie wybaczyć tej pomyłki,
mimo, że wszyscy zapewniali go, że to nie jego wina.
- Wszyscy zastanawialiśmy się skąd on miał tyle pieniędzy. Otóż
nie miał ich tak wiele, a jak się okazało, większość samochodów, jakimi jeździł
była kradziona. Jedyne na co wydał, to na broń, ale też niezbyt dużo, bo
kupował ją po znajomości od pewnego wojskowego.
- Skąd to wiesz?
- Facet, z którym Łysy przyszedł do mnie był właśnie tym
żołnierzem. Zanim zabrali jego ciało, przeszukałem mu kieszenie i znalazłem
kilka kwitów. A jak wiecie, ja lubię liczby i od razu zajrzałem do naszych
ksiąg – zwrócił się do ojca.
- Tato? Pamiętasz czemu mi
zaproponowałeś fuchę przy kasie?
- Bo nikt się tym za bardzo nie zajmował, a ja nie miałem czasu.
- Właśnie, a ja od razu wykryłem nieprawidłowości w zapiskach.
Księgi nie były nigdzie chowane i każdy mógł tam zajrzeć.
- Możliwe synu, ale przecież nie każdy miał dostęp do mojego
biura.
- Nie każdy, ale jednak kasa znikała i była zapisywana w księgach
tak, żeby żaden laik tego nie zauważył. I to byli ci dwaj zamaskowani, co do
mnie celowali. Łysy ich trenował i nie mogli ci darować tego, że go zabiłeś.
- A skąd ty to wiesz, nie rozmawiałeś z nimi?
- Ja nie, ale Daniel mówił mi kilka razy, że paru chłopaków
wspomina z sentymentem Łysego. A skoro wspominali, to dodałem dwa do dwóch i
mamy całość. Byli cały czas blisko
ciebie, to twoi ochroniarze tato.
Waldek zbladł, bo oczywiście nie zwrócił uwagi na ciała, skoro
Oskar już się tym zajął, nie widział potrzeby przyglądać się trupom.
- Wydawali się być wierni…
- Tak? A gdzie byli, jak szedłeś z Danielem do samochodu w dniu
wybuchu? Czemu nie sprawdzili wcześniej samochodu?
- Powiedzieli, że jest czysto i pozwoliłem i iść…. – Waldek
przerwał i powiedział smutno – chyba czas się wycofać z interesów, straciłem na
stare lata czujność.
- Nie tragizuj – pocieszyła go Zocha – nikt z nas nic nie
wiedział. Poza tym ten cały Łysy działał bardzo chaotycznie.
- Pewnie nie od razu ich zwerbował – pocieszył ojca Oskar – bo złe
wpisy w księgach mają około miesiąca, wszystkie z grudnia.
- Chciał mnie zabić za moje pieniądze – parsknął Waldek – gdybym
wiedział… Chyba pojadę, wykopię go z ziemi i zabiję jeszcze raz!
Nie wiedzieć czemu, wszystkich to rozbawiło.
- Na szczęście nadal jesteśmy w komplecie… – kontynuował, ale
przerwał mu czyjś jęk.
W drzwiach do jadalni stanął Igor, trzymając się za głowę.
- Co się dzieje? I gdzie ja jestem?
- To Igor – powiedziała szybko Zocha – mój kolega ze studiów.
Podeszła do niego i powiedziała.
- Coś pamiętasz?
- Jakiś wariat wjechał do restauracji samochodem przez okno.
- Prawda, wariat, ale na szczęście nic nam się nie stało –
powiedziała ucieszona Zocha.
- Dlaczego nie jestem w szpitalu? – skarżył się.
- Ponieważ nic ci nie jest?
- A skąd wiesz? – biadolił.
- Czy mogę go odstrzelić? – zapytał Krystian – strasznie mnie
drażni?
Dopiero wtedy Igor spojrzał gdzie jest.
- Witaj w moim domu – powiedziała Zocha – chodź przedstawię ci
wszystkich.
Igor to otwierał, to zamykał usta. W życiu nie widział tylu
bandytów naraz. A ten, który chciał go na ochotnika zastrzelić, wyglądał na
takiego, który naprawdę by chciał to zrobić.
- Siadaj Igor – odezwał się Waldek – niech stracę, raz cię mogę
ugościć. Chociaż tylko ja wiem, jak cię nie lubię.
Ten stał, jak wrośnięty.
- Nie stój jak słup soli – Waldek poprowadził go do stołu –
panowie polejcie mu.
Mężczyzna wypił wszystko, co mu nalali i zjadł wszystko, to co
miał na talerzu, ale nie odezwał się ani słowem. Tylko włosy mu dęba stawały,
jak słyszał o czym oni mówią. Kiedy tylko nadarzyła się okazja, pożegnał
wszystkich i uciekł do hotelu. Poprzysiągł sobie, nigdy więcej tu nie wracać.
Dominik, Robert i Waldek
Zanim wszyscy rozjechali się do domów, Dominik poprosił ojca i
przyszłego teścia o rozmowę.
- Tak? – spytali go starsi panowie.
- Tato, panie Lipski, ja rozumiem, że podział majątku i posagi, to
ważna rzecz w naszym życiu, ale bardzo proszę żebyście nie robili tego za moimi
i Ewy plecami.
Robert i Waldek spojrzeli po sobie.
- Panie Lipski – Waldek spojrzał na niego – mnie naprawdę Ewa
wystarczy, nie musi pan oddawać magazynów.
- Tato, po co oddajesz czynszówki. To nie ma sensu. Jeżeli chcecie
się wymieniać własnościami, to proszę bardzo, ale nie kosztem Ewy, którą tak
nastraszyliście, że groziła mi zerwaniem. Jak myślicie, jak się poczuła? Jak
towar. A najgorsze, że myślała, że ja też w tym maczałem palce.
- Skończyłeś? – spytał Robert.
- Tak.
- To dobrze – zaśmiał się Robert - bo my i tak wam to wszystko
mieliśmy dać na start, jako wasze.
Nie była to prawda, ale w tym momencie musieli go jakoś
udobruchać.
- Właśnie – poparł go Waldek - to miał być prezent ślubny.
- Ewa powiedziała, że te czynszówki, miały być pana.
- Pijany byłem – Waldek machnął ręką – coś mi się pokiełbasiło.
Dominik popatrzył na niewinne twarze swojego ojca i przyszłego
teścia.
- Dziękujemy za prezent, ale najpierw poczekajcie do wesela.
I odszedł.
Panowie spojrzeli po sobie.
- Mało brakowało, a by nam przylał - śmiał się Waldek.
- Mój syn, moja krew – powiedział dumnie Robert, a potem spojrzał
na Waldka – obaj straciliśmy nasze własności, teraz musimy znaleźć sobie małą
rekompensatę.
- Proponuje mi pan, drogi teściu mojej córki, jakiś wspólny
biznes?
- Nie inaczej.
- Zgoda – mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
Kaśka i Andrzej
Od zamachu Andrzej obstawił swoją rodzinę dwoma ochroniarzami,
oczywiście takimi, którzy nie mieli do czynienia z Łysym, ani z jego znajomymi.
Byli nowi i świeżutcy, jak bułeczki. Zapłacił im wystarczająco dużo żeby się
starali. Kaśka nie była zadowolona, ale nie sprzeczała się z nim, bo on kiedy
tylko chciała gdzieś puścić dzieci bez opieki, od razu panikował, bladł i miał
łzy w oczach.
Wiedziała, że z czasem mu przejdzie, ale póki wspomnienia były
świeże, nie miała zamiaru go bardziej denerwować niż to było konieczne.
Wieczorem kiedy kładli się do łóżka, on mocno ją obejmował i
mówił, jak bardzo ją kocha.
- Nie przesadzaj – śmiała się, ale on odpowiadał poważnie.
- To nie ty siedziałaś na krawężniku i nie tobie krwawiło serce.
- Wiem kochanie, ale tamto nie istnieje, a ja owszem.
Uśmiechnął się do niej.
- Najpierw narzekałaś na zbyt mało uczuć, a teraz narzekasz na
nadmiar, czy ja ci kiedykolwiek dogodzę?
- Cały czas mi dogadzasz, ale jako kobieta muszę zrzędzić.
I objęła go mocno.
- Kocham cię – szepnęła.
- Ja ciebie też i dzieci i całą rodzinę. Cieszę się, że was mam.
Nie odpowiedziała, tylko przytuliła się do niego jeszcze mocniej.
Daniel i Anka
Po spotkaniu rodzinnym odwiózł ją do mieszkania, ale zamiast
wrócić na Zacisze, wszedł do niej do mieszkania i od razu mocno objął.
- Hej, co się dzieje? -
spytała zdziwiona jego nadmierną czułością.
- Nie chcę cię stracić – powiedział.
- Przecież jestem.
- Ale możesz odejść – odchrząknął – w zasadzie, to powinnaś
odejść.
- Co?! – krzyknęła – ale dlaczego?! Co ty w ogóle wygadujesz?!
- Anka, nie dam rady tego udźwignąć – miał zbolałą minę.
Dziewczyna za to zrobiła się czerwona ze złości.
- To po co w ogóle mnie namawiałeś na ten ślub! – wrzasnęła.
- To nie o ślub chodzi – próbował ją uspokajać, ale ta już waliła
go pięściami po klatce piersiowej.
- A o co?! – krzyczała.
Złapał ją i mocno do siebie przycisnął.
- Boję się, że jak coś takiego jak dzisiaj nas spotka, to że nie
dam rady cię uchronić, że zginiesz z ręki jakiegoś wariata, a ja będę temu
winien.
Anka przestała się szamotać i warknęła.
- Dureń.
Puścił ją.
- Zdecyduj się wreszcie – krzyknęła – chcesz mnie, czy nie?
- Chcę. Ale sama widzisz, jakie to życie.
- Ale ono mi się podoba – popatrzyła na niego poważnie – wszystko
mi się podoba, nawet niebezpieczeństwo. Chcę tego i wcale się nie boję. Poza
tym tak jak twoja matka, nie panikuję i umiem sobie radzić w trudnych
sytuacjach. Przecież mnie znasz.
- Ale jak cię nie uchronię? – pytał.
- To trudno, ale nie ma co się martwić na zapas.
Usiadł na wersalce i schował twarz w dłoniach.
- Jesteś dla mnie najważniejsza.
- A ty dla mnie – usiadła koło niego, objęła go ręką, a brodę
położyła na jego barku.
- Dobra – potarł twarz – ale jak ci powiem, że się pakujesz i
wyjeżdżasz na długie wakacje, to nie będziesz dyskutować.
- Nie będę.
- Nie wierzę ci.
- Oj, Daniel, nie będę. Poza tym nie uprzedzaj faktów i kto wie,
może będziemy wieść sielankowe życie?
- Dureń ze mnie – powiedział trochę bez związku.
- No – zaśmiała się – ale za to jaki kochany.
Justyna i Małgorzata
Siedziały nad nowymi projektami pracowników i zastanawiały się,
który wybrać, jako najlepszy.
- Mnie się podoba piątka – powiedziała Justyna – jest taki świeży
i wiosenny.
- Tobie na razie wszystko się kojarzy z wiosną – zaśmiała się
matka, ale przyjrzała się wyborowi córki.
Drzwi od gabinetu otworzyły się i do środka weszła sekretarka.
- Panie wybaczą, ale jakaś kobieta, a raczej młoda dziewczyna
chciałaby porozmawiać.
- Była umówiona? – zapytała Małgorzata zimnym tonem.
- Nie.
- To niech się najpierw umówi, nie mamy teraz czasu.
Ale kiedy zauważyła, że sekretarka nadal niepewnie stoi w
drzwiach, spytała.
- Tak? Coś jeszcze?
- Ona jest lekko roztrzęsiona i wydaje mi się, że nie chodzi o
pracę, do tego jest w ciąży.
- Mamo, daj spokój, niech wejdzie – poprosiła Justyna, która
ostatnio kochała cały świat.
Po chwili do gabinetu weszła Karina. Małgorzata oceniła ją, jako
przeciętną i szarą mysz. Justyna natomiast nie oceniała jej wcale, bo domyśliła
się kim ona jest.
- Przyszłaś w sprawie Krystiana – zagaiła przyjaźnie.
I Małgorzata i Karina spojrzały na nią ze zdziwieniem, z tym, że
ta druga wydawała się dodatkowo przestraszona.
- Ssskąd pani wie? – zapytała cicho.
- Taki tam, szósty zmysł – uśmiechnęła się do niej ciepło, jednak
ta nadal miała lęk w oczach.
„A co jeśli oni wszyscy są tacy okrutni?” – pomyślała i
pożałowała, że tu przyszła.
- Widzę, że masz nam wiele do powiedzenia – odezwała się
Małgorzata ciepłym tonem – usiądź proszę
i opowiedz nam o co chodzi. Napijesz się herbaty?
- Chętnie – odparła niepewnie Karina.
Czuła się nie na miejscu wśród tych nowoczesnych mebli i
nieskazitelnej czystości. Dziewczyna nie była źle ubrana, Miała na sobie
elastyczne spodnie i tunikę, do tego ładny płaszczyk, który odebrała od niej
sekretarka. Ale jednak jej strój przy ubraniach tych kobiet wyglądał nędznie.
- Słuchamy cię – zachęciła ją Justyna.
Po dwudziestu minutach słuchania nieskładnych zdań, szlochu i
rozpaczy Małgorzata była blada, jak ściana, a Justyna nie mogła uwierzyć w to,
co usłyszała. Kiedy Karina przestała mówić, na dosyć długą chwilę zaległa
cisza.
Małgorzata zbierała myśli, ale przede wszystkim czuła, że się
strasznie wstydzi za to, że wychowała potwora. Zapatrzyła się w okno i po raz
kolejny pożałowała tego, że byli przez tyle lat sztuczni i bez emocji wobec
własnych dzieci. Wynikiem tego było porwanie Justyny, wybryki Krystiana,
jedynie Dominik…, miała nadzieję, że chociaż Dominik niczego im nie wywinie.
- Tak bardzo cię przepraszam – powiedziała Małgorzata ochrypłym
tonem do dziewczyny. Karina była zaskoczona. Przygotowała się raczej na
umoralniającą gadkę o tym, że nie powinna się puszczać i stwierdzenie, że jest
sama sobie winna. Tymczasem ta elegancko ubrana i piękna kobieta wstała i
wyciągnęła do niej ręce.
- To moja wina. Moja i mojego męża – powiedziała i uścisnęła ją
mocno – źle go wychowaliśmy, ale do dzisiaj nie wiedziałam, że jest aż tak źle.
- Musimy jej pomóc – powiedziała Justyna – nie może tak być, żeby
on się na niej dalej wyżywał.
- Mówił, że jak przestanę płakać i się trząść, to może zmieni
zdanie – wtrąciła niepewnie Karina.
- Ciekawe jak masz to zrobić – mruknęła Justyna, która doskonale
wiedziała, co to znaczy bać się mężczyzny – to nie jest takie proste.
- Jedyna miła rzecz, to taka, że w końcu zostanę babcią –
powiedziała Małgorzata kwaśno – ale reszta, to koszmar.
- Może powinnyśmy powiedzieć tacie? – zaproponowała Justyna.
- Nie. Była by za duża afera, a i tak wszystko by się odbiło na
Karinie.
- Ja tylko chcę żeby mi nie zabierał dziecka – powiedziała cicho.
- Nie zabierze ci go – obiecała Małgorzata – mało tego, utrzemy mu
nosa. Niech sobie nie myśli, że jest taki wszechwładny.
- Będę mogła odejść? Z dzieckiem? – spytała z nadzieją.
Małgorzata i Justyna spojrzały na nią smutno. Wiedziała już, że to
będzie niemożliwie.
- Będę już zawsze na niego skazana? – zaczęła się lekko trząść.
Małgorzata odetchnęła kilka razy i powiedziała poważnie.
- Z tego co nam opowiedziałaś, on uznał dziecko, jest z tobą na
każdej wizycie u lekarza i dba o to żeby ci niczego nie zabrakło.
- Tak.
- W takim wypadku masz tylko dwa wyjścia. Zostać z dzieckiem albo
odejść bez niego.
Karina zbladła, żadna z opcji jej nie pasowała.
- On nie pozwoli na to, żeby jakiś obcy facet je wychowywał–
tłumaczyła Justyna.
- A ja, żeby jakaś obca kobieta – odparła Karina.
- O to się nie martw – parsknęła Justyna – on się nie ustatkuje.
To ja i mama byśmy się nim zajęły.
- Nawet jeśli panie, to i tak nie chcę.
- Więc musisz zostać.
- Nie dam rady – załkała – on jest niedobry. A ja nie chcę być
workiem do bicia i poniżania.
- Nic takiego cię nie spotka – obiecała Małgorzata – obiecuję ci,
że nawet cię nie dotknie palcem. Chyba, że mu sama na to pozwolisz.
- Ale jak pani to zrobi?
- Już ty się nie martw. Matki mają tą przewagę, że dzieci zawsze
pozostają dziećmi. A jak mnie nie uszanuje, to raz, będę bardzo zdziwiona, a
dwa, mój mąż się o wszystkim dowie. A ty przede wszystkim potrzebujesz spokoju
i odpoczynku. Justyno zastanów się, gdzie możemy ją przenieść.
- Co pani zamierza?
- Najpierw cię przed nim na jakiś czas ukryjemy.
- Ale jak on mnie znajdzie, to mnie zabije – Karina zbladła.
- Nie znajdzie cię – obiecała Justyna – Klama ma kilka kryjówek.
Może u niego?
- Dobry pomysł – zgodziła się Małgorzata, a potem spojrzała na
przestraszoną dziewczynę – a jak już sobie mój synek wyjdzie z siebie,
zaprosimy go do domu i tam postawimy mu pewnie warunki.
- Ale, ale – Karina nie wiedziała co powiedzieć.
- O nic się nie martw. To nie potrwa dłużej niż trzy dni. Tylko
nie odbieraj od niego telefonów.
Widząc, że dziewczyna szaleje z niepokoju, położyła jej rękę na
ramieniu.
- Zaufaj mi. Do tego będzie z tobą Justyna – spojrzała na córkę –
i może Ewa?
- Tak, to dobry pomysł – przytaknęła Justyna.
- Tak. Dziewczyny będą z tobą. Chłopakom powiemy, że wybieracie
się na weekendową wycieczkę.
- Jaką mam gwarancję, że on mi nic nie zrobi?
- Masz moje słowo – powiedziała Małgorzata – przy mnie on cię
nawet nie tknie palcem.
Oskar i Andrzej
Dla odmiany wybrali się do klubu ojca, ale jeszcze zanim pojawiły
się tłumy gości. Usiedli przy barze zamówili wódkę i zatopili się na chwilę,
każdy w swoich myślach. W tym czasie w lokalu pojawiła się spora grupa
dziewczyn, które od razu wyczuły, że przy barze siedzą kolesie przy kasie.
Nawet nie zdążyli zamienić pięciu zdań, a już jakieś lale
przydryfowały w nadziei na darmowe drinki. Jednak Oskar nie był w nastroju do
zabawy. Spojrzał na jedną, drugą, trzecią i warknął.
- Spadać dziunie, nic tu po was. Kumpel jest żonaty, a ja gryzę.
Dziewczyny na szczęście nie były głupie i odeszły.
Kiedy Oskar spojrzał na Andrzeja, ten się śmiał.
- Co cię tak bawi?
- Nie masz zamiaru już nigdy dotknąć żadnej kobiety?
- Nic podobnego? – zdziwił się Oskar – dlaczego miałbym się tak
krzywdzić?
- Bo warczysz na nie jak wściekły eunuch.
- Co za porównanie – zaśmiał się Oskar – nie mam nic do kobiet,
ale to ja wybiorę czas i miejsce na podryw. I ja będę wybierać, nie one.
- Na jedną noc?
- Może na dwie, ale raczej nie na stałe.
- Żadnej nie dasz szansy.
- Baby są podłe i przebiegłe.
- Jedna.
- Wszystkie.
- Jedna.
- Większość.
- Jedna.
- Zamknij się, dobra – trzepnął Andrzeja w ucho – przyszedłem się
z tobą napić i zrekompensować ci
zszargane nerwy.
- To stawiaj następną kolejkę, bo mi już kieliszek wysechł.
Komentarze
Prześlij komentarz