Dwa rody - odc.17
- O co ja cię prosiłem? – powiedział Waldek zaraz po wejściu do
kuchni.
- Nie wiem, o zupę? – zdziwiła się Zocha.
- Dlaczego odesłałaś Daniela? Miał być z tobą. Co to za samowola?
– krzyczał.
- Nie krzycz na mnie, nie jestem twoją podwładną.
- Ale jesteś moją żoną i jeżeli kazałem Danielowi cię pilnować,
nie możesz go sobie, ot tak odsyłać.
- Widziałam, że mu się strasznie nudzi, a ja nie zamierzałam się
ruszać z galerii do wieczora, więc nie wiem czemu…
- Bo mu kazałem! – wrzasnął – najpierw Oskar, teraz ty! Kto
jeszcze będzie podważał moje decyzje?!
- Waldku nie denerwuj się, bo ci ciśnienie skoczy – zaniepokoiła
się Zocha.
- Ciśnienie, to już mi skoczyło, jak dowiedziałem się, że nasz syn
jeździ po mieście.
Żona przewróciła oczami i powiedziała.
- Wyjątkowo nic się nie działo. Zero dziewczyn, zero ludzi, same
nudy. Nie mogłam patrzeć, jak się męczy.
- On ma się męczyć!
- Daj spokój, przecież był po mnie o 18 00.
- I co robiliście?! I co zrobiliście?!
Zocha miała na tyle przyzwoitości, żeby się trochę zawstydzić.
- Jeździliśmy po mieście mając ogon.
- Właśnie! WŁAŚNIE!!! – Waldek zaczął nerwowo przechadzać się po
kuchni – może trzeba było zabrać wszystkich i wystawić im się jak na widelcu!!!
Pieprznęli by z bazuki w samochód i mieli by wszystkich za jednym zamachem.
- Przecież, tak czy tak Daniel miał być ze mną.
- Ale dołączyła do was Ewa! Miała być z Kryńskimi, ale ci mieli
spotkanie z młodym Węgrem.
- Nic się nie stało. Siedzącym nam na ogonie po półgodzinie chyba
skończyło się paliwo, bo odbili na pierwszą lepszą stację.
Zobaczył, że oczy jej się świecą od ekscytacji.
- Widzę, że ci się to podobało.
Potaknęła uśmiechnięta.
- Odwala ci na starość?! To nie zabawa!
- Całe życie z tobą, to nie zabawa – odparła spokojnie – bywało
różnie. Pamiętasz, jak mnie porwano dla okupu?
Albo jak siedzieliśmy w śmierdzącym dole związani i czekaliśmy na
decyzje wielkiego Diego? Albo jak ścigaliśmy się z czasem żeby odzyskać Oskara
z rąk Parszywca?
Waldek zaklął szpetnie.
- O tak, pamiętam, pamiętam. Głównie strach, gówno, rozpacz i
wyrzuty sumienia, że was narażam. Nie chcę tego więcej!!!! Nie potrzebuję się
więcej o was martwić, rozumiesz?! Nie wiem kim jest wróg, nie wiem czego chce,
nie znam go. Dziwię się, że się czai, że nie działa. Robię wszystko żeby was
chronić. Nie utrudniajcie mi tego!!!
Zocha wiedziała, że lepiej już nic nie mówić, jej mąż miał łzy w
oczach, a to był znak, że przesadziła. Podeszła do niego i objęła. Chciał się
wyrwać i dalej krzyczeć, ale nie dała mu. Pocałowała go w czoło i powiedziała.
- Więcej nie będę, słowo. A Daniela na razie sobie weź, bo
dzisiejsze przygody nastroiły mnie do malowania. Także, nie ruszę się z domu
przez najbliższe dwa tygodnie.
- Tak oprócz wyjść po pędzle, farby, rozpuszczalnik, szkicownik… –
wyliczał kwaśno.
- No niby tak, ale wezmę ochroniarzy.
- O nie, oni nie mogą opuszczać terenu. Mają nikogo do nas nie
dopuścić.
- No to pojadę raz i kupię na zapas. Wezmę Daniela, a potem ci go
oddam. Może tak być?
- Może – burknął nie do końca zadowolony z zakończenia rozmowy.
Krystian
Krystian według wskazówek ojca przyczepił się do Mohara i nie
opuszczał go nawet na chwilę. Kiedy się rozstawali, dyskretnie podążał jego
śladem. Węgier nie robił niczego, co mogło by go zaniepokoić. Kupował pamiątki
i polskie alkohole albo siedział w rezydencji zapewnie gruchając z Justyną.
Justyna ogłuchła, oślepła i zgłupiała i choć próbował, nie udało
mu się wyciągnąć siostry z domu. Miał tylko nadzieję, że dzieci z tego nie
będzie. Miał już dosyć rozrywkowego Węgra.
Ale coś go niepokoiło. Mohar za szybko mu wybaczył strzelenie w
pysk. Jak poszli balować powiedział.
- Krystian wybaczam ci, żeś mi przywalił. Rozumiem cię, jesteś
bratem, martwisz się. Ja też mam siostrę, wiesz? Jak przyjedziesz do
Budapesztu, to cię zapoznam, chcesz?
- Chcę – odparł Krystian z minimalnym zapałem.
- No i wybaczam ci i chodź się napić – i poszli.
Teraz Krystian siedział w rodzinnym domu i udając, że się stęsknił
za rodziną obserwował poczynania Mohara. Węgier się pakował, jutro z samego
rana miał wyjechać. Krystian wiedział, że powinien się przespać, bo czekała go
cała noc pilnowania go, a potem jazda aż do granicy. Jak ją przekroczy, to
odetchnie z ulgą i wróci do domu.
Nagle dostał sms od Kariny. Zdziwił się, bo był chyba ostatnią
osobą, z którą chciała mieć kontakt. A tu ledwie minęły dwa tygodnie, a ona
pisze.
Odczytał informację:
„Nie chcę cię znać, ani widzieć, ale muszę ci powiedzieć, że
jestem z tobą w ciąży. Nie musisz się poczuwać, chcę tylko żebyś wiedział.”
Robert i Małgorzata
Wieczorem siedzieli oboje przed telewizorem i oglądali wiadomości.
Robert zauważył, że jego żona co jakiś czas mówi coś do siebie, a potem
wzdycha.
- Co się stało? – zapytał – znowu źle się czujesz?
- Nie, to nic – mruknęła i usiłowała skupić się na tym, co mówią
dziennikarze.
Po kilku minutach usłyszała cichy śmiech męża.
- Z czego się śmiejesz? – spytała zdziwiona.
- Gadasz do siebie, jak
jakaś stara przekupa. O co chodzi?
Małgorzata westchnęła głośno i powiedziała.
- Czy ja jestem nienormalna? Czy ja muszę wszystkich lubić? Czy ja
nie mogę mieć swojego zdania?
- Możesz? A ktoś ci zabronił?
- Wyobraź sobie, że poznałam matkę Ewy, no i w rozmowie zeszło na
nią. Wyrwało mi się, że kilka zdań na temat jej zachowania i co ja o tym sądzę.
I ta kobieta w odpowiedzi powiedziała, że jestem niewychowana i na wszystkich
patrzę z góry i że nie uznaję innego stylu życia, niż mój. A co jest złego w
tym, że żyję po swojemu?
- Nic. Możesz żyć jak chcesz, ale z drugiej strony nie uważasz, że
nie powinnaś krytykować czyjegoś dziecka?
- Gdyby ktoś powiedział o moich dzieciach, że źle się zachowują,
to bym zrobiła wszystko, żeby to zmienić.
- Kochanie, nasze dzieci są dorosłe i same odpowiadają za swoje
czyny, to raz, a dwa, to że ludzie żyją inaczej niż my, nie oznacza, że są
gorsi.
Kobieta zdenerwowała się i podniosła z kanapy.
- Nawet ciebie ta mała Lipska przekabaciła? Co z wami się stało?
Czy tylko ja widzę, że to prostaczka?
- Kochanie, Lipscy to nie prostaki, już sam fakt, że zamówiłaś u
Zochy obraz o tym świadczy.
- No może ona nie, ale Ewa?
- Nie rozumiem, co ty chcesz od tej dziewczyny – kręcił głową
Robert.
- Sprowadza na złą drogę Justynę. Zobacz co się z nią dzieje, jest
jakaś dziwna i się buntuje.
- Chce cię poinformować, że Ewa ostatnio nie widziała się z naszą
córką, ma za dużo pracy, więc wszystko co robi Justyna jest jej wymysłem.
- Jak możesz stawać po stronie obcej osoby, a nie własnego
dziecka?!
- Po prostu myślę racjonalnie.
- Czyli uważasz, że jestem głupia?! – wyszła trzaskając drzwiami.
Robert machnął ręką. Najwidoczniej Małgorzata znowu miała gorsze
dni, za jakiś czas jej przejdzie i wtedy porozmawiają normalnie.
Justyna
Chodziła po pokoju w tę i powrotem i nie wiedziała, czy bardziej
się cieszy, czy też niepokoi tym, co ma nadejść. Mohar załatwił wszystko.
Dzisiaj w nocy jechała z nim na Węgry.
Namówił ją żeby nic nie mówiła rodzicom i żeby zadzwoniła do nich
dopiero z trasy. Wydawało jej się to rozsądne, bo wiadomo, że gdyby im o tym
powiedziała, to by jej nie puścili. Mohar miał rację, była dorosła i mogła
robić co chciała. Przez głowę przemknęła jej myśl, że może matka powinna
wiedzieć, że nie będzie jej przez jakiś czas w pracy, ale szybko zdusiła ten
niepokój w zarodku.
Usiadła na łóżku i zaraz wstała, potem podeszła do szafy,
otworzyła ją i zamknęła. Wszystko było gotowe. Na podróż miała zabrać tylko
najpotrzebniejsze rzeczy. Węgier zapewnił ją, że na miejscu kupi jej wszystko,
co tylko będzie chciała.
Na myśl, co jej obiecał, kiedy przyjadą do Budapesztu zapłonęła
rumieńcem. Ma się to stać w najlepszym hotelu w mieście. Czy to nie
romantyczne?
Ależ ona go kochała.
Stwierdziła, że do trzeciej nad ranem było jeszcze ponad cztery
godziny, więc postanowiła się przespać. Ale nie mogła zasnąć. Normalnie
poszłaby do kuchni, zjadła coś, wypiła, ale nie chciała natknąć się na
domowników. Na bank by się domyślili, że postanowiła pojechać ze swoim
chłopakiem w świat.
„Ze swoim chłopakiem!!!1” – jak to cudownie brzmiało.
Musiała jednak przysnąć, bo obudził ją delikatnie potrząsając za
ramię.
- Za pięć minut jedziemy. Czekam w ogrodzie.
I znikł. Justyna wyskoczyła z łóżka. W pierwszej chwili nie
wiedziała, za co ma się zabrać. Najpierw założyła buty, potem stwierdziła, że
jest w piżamie. Rozebrała się, zapomniała założyć stanik. Znowu się rozebrała,
aż w końcu miała cały komplet na sobie. Sięgnęła po kurtkę, plecak i po chwili
stała przy Moharze.
- Zaparkowałem kawałek dalej – powiedział.
A ona się z tym zgodziła. Przeszli przez podwórko wcale się nie
kryjąc, a ona
w ogóle nie zwróciła uwagi na to, że żaden pies nie przybiegł
nawet się przywitać, ani nie zaczepił ich żaden ochroniarz.
Nie miała na to czasu, była zbyt szczęśliwa.
Kaśka
Leżenie doprowadzało ją do furii. Pierwsze kilka dni było w
porządku. W końcu nie musiała nic robić, mogła nadgonić seriale albo
porozmawiać z dziećmi, o tym, co było w przedszkolu.
Teraz nawet Andrzej musiał uważać na słowa, czyny i gesty, bo z
równowagi wyprowadzało ją dosłownie wszystko. Nic jej nie pasowało, nic jej nie
smakowało, życie stało się bez sensu. Każdy miał co robić, tylko ona nie.
No i te łzy, skąd one się brały. Przecież ona nie płacze. Nie
płacze. „NIE PŁACZĘ!!!”
Miała nadzieję, że przy następnej wizycie lekarz powie jej, że
wszystko jest w porządku i że będzie mogła znowu się ruszyć.
Nagle nabrała ochoty na lody karmelowe. A nie miała ich w domu i
nie było nikogo, kto by po nie poszedł.
Jak ona dotrwa bez lodów do 16 00? „Nie płaczę, nie płaczę, NIE
PŁACZĘ”
Oskar
Mimo nieprzewidzianej
rozmowy z Ronem udało im się nie stracić humoru i bawić do białego rana. Kiedy
rozstawali się pod drzwiami hotelowymi, Dina spytała.
- Kim ty jesteś?
- A o co pytasz? – wiedział, o co jej chodzi, ale nie chciał się
tak od razu przyznawać.
- Jaki jest twój zawód?
- Pracowałem w firmie ojca, jako jego zastępca. Więc pewnie byłem
zastępcą dyrektora.
- Nie żartuj sobie ze mnie – parsknęła – nawet się tego faceta nie
przestraszyłeś. Normalny facet trząsł by się ze strachu w obliczu spotkania
głównego bossa Miami.
- Bałem się – powiedział spokojnie.
- Tak, na pewno – nie uwierzyła.
- O ciebie się bałem – szepnął i objął ją lekko jedną ręką, a drugą
przeczesał jej włosy.
Kiedy ją przysunął do siebie nie opierała się. Złożył na jej
ustach delikatny pocałunek. Kiedy spojrzał
jej w twarz, zobaczył, że ona się z tego cieszy. Zagryzła wargę, a w
oczach migotały jej wesołe ogniki.
- Naprawdę, się o mnie martwiłeś? – oparła się na nim, więc nie
zwlekał i ponownie ją pocałował. Tym razem oddała pocałunek.
- Naprawdę.
Chciał ją dalej kontynuować tę przyjemność, ale odsunęła się
szybko i pogroziła mu palcem.
- Nie zmieniaj tematu. Kim jesteś?
- W Stanach nikim ważnym.
- A w Polsce?
- Też.
- Nie bawi mnie ta zgadywanka - nadąsała się i chciała odejść.
Złapał ją i przyciągnął do siebie.
- A po co ci ta wiedza? Nie zawsze dobrze jest wiedzieć.
Patrzyła się na niego niewinnymi oczami, panienki z dobrego domu. Kosmyk
loków opadł jej na czoło. Dmuchnęła, żeby go odgonić. Złapał go w palce i
założył jej go za ucho.
- Czy jesteś niebezpieczny?
Uśmiechnął się lekko.
- Nie dla ciebie – zapewnił.
- Nie powiesz mi więcej? – była trochę zawiedzona.
- Nie powiem – przytaknął.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szeroko.
- Mamy jeszcze trochę czasu, może jeszcze to z ciebie wyciągnę.
Również się uśmiechnął.
- Może…
Nie zapraszał jej do siebie na noc, ani nie wpraszał się do
niej. Wiedział, że na to jeszcze
przyjdzie czas.
Krystian
Czuł, że cała krew odpłynęła mu z twarzy. Przecież tak uważał. Nie
mógł uwierzyć, że dziewczyna zaskoczyła. To nie mogła być prawda. Po prostu
zależało jej na znalezieniu ojca dla dziecka. Puściła się z kimś…
Pokręcił głową. Wiedział, że to niemożliwe. Zabiłby rywala, a ją
zmasakrował, za to, że ośmieliłaby się spać z kimś innym niż on.
Na razie postanowił zostawić ten temat. Ciąża nie zając nie
ucieknie, a on miał teraz ważniejsze sprawy. Musiał pilnować momentu, aż Mohar
opuści dom w towarzystwie jego siostry. Krystian nie wątpił, że tak będzie.
Justyna pójdzie za nim, bo głupia, a Węgier weźmie ją na złość jemu i całej
rodzinie.
Tylko o co temu gnojkowi chodziło?! W końcu był wrogiem czy
przyjacielem?
Ta jego wizyta była bardzo niejasna. Ojciec chyba stracił zmysł do
interesów.
Machnął na tą myśl ręką i powrócił do Kariny.
Ciąża. On ojcem. A w życiu!
Przeczytał sms jeszcze raz. Napisała, że nie musi się poczuwać.
Pewnie do momentu, aż jej kasy zabraknie i pozwie go o alimenty. A on nie miał co
robić, tylko dać się ciągać po sądach. Ojciec go zabije. Matka wydziedziczy, a
Dominik…., no może jedyny jakoś go wesprze.
Albo jej coś się pomyliło, kobiety są dziwne i istniej coś
takiego, jak ciąża urojona.
Czuł, że jest coraz bardziej na siebie wściekły. Jak mógł sypiać z
dziewczyną ze sklepu z ubraniami. Jak on by miał ją przedstawić matce.
Złapał się za głowę. O czym on myślał. W życiu nie wziąłby jej do
rodziny. Wstyd. Powinien być rozsądniejszy. To wszystko przez jego pewność
siebie.
Krystian przez te rozmyślania stracił czujność i nawet nie zwrócił
uwagi na to, że jakiś człowiek podszedł do jego samochodu. Kiedy ten zapukał w
szybę, aż podskoczył z zaskoczenia. Uchylił trochę okno.
- Tak?
- Panie – usłyszał faceta – nie wie pan, gdzie tu ulica Akacjowa?
Miałem dowieźć towar na 12 00, ale zabłądziłem.
Krystian całkiem opuścił szybę, a facet prysnął mu czymś w nos, co
spowodowało, że stracił przytomność. Bezwładnie osunął się na siedzenie.
Tajemniczy mężczyzna odszedł.
Andrzej
Wyszedł na chwilę z biura żeby zaczerpnąć powietrza i przemyśleć
strategię, na najbliższą rozprawę. Swoją kancelarię miał położoną w pobliżu
Parku Skaryszewskiego, więc często tam zaglądał, żeby w otoczeniu przyrody
uspokoić się i dojść do właściwych wniosków.
Był listopad, więc alejki były prawie puste, tylko gdzie niegdzie
spacerowały matki z małymi dziećmi w wózkach. Dlatego od razu wyczuł, że coś
jest nie w porządku. Czuł się obserwowany i to w bardzo nieprofesjonalny
sposób.
Przysiadł na ławce, wyjął z kieszeni gazetę i rozejrzał się
dyskretnie wokół. Nikogo nie zauważył, a jednak wiedział, że ktoś za nim
podąża.
Po kilku minutach wstał i zaczął biec i to jak najszybciej. Po
kilkunastu krokach zatrzymał się i szybko odwrócił. Między dwoma drzewami,
dwóch facetów wpadło na siebie i się przewróciło.
- Co za gamonie – mruknął do siebie Andrzej.
Popatrzył czy w okolicy nie ma żadnej zabłąkanej matki i kiedy
stwierdził, że teren jest czysty, wyjął pistolet z tłumikiem i szybko pobiegł w
stronę szpiegujących. Ci widząc, że zostali zauważeni, starali się jak
najszybciej podnieść i uciec. Robili, to bardzo niezgrabnie, bo zaplątali się w
gałęzie pozostawione przez ogrodników po przycinaniu drzewek.
Andrzej był coraz bliżej. Faceci w końcu podźwignęli się z ziemi i
usiłowali skryć się za pierwszymi lepszymi krzakami.
- Mam was na celowniku – warknął Andrzej – wyłazić.
- Wal się gnoju – usłyszał, a potem zobaczył ich plecy.
Strzelił, ale nie do nich tylko w drzewo obok. Nie słyszeli
wystrzału, więc kiedy pocisk przestrzelił pień cienkiego drzewka padli jak
dłudzy na ziemię i nakryli głowy rękoma.
- Macie się nie ruszać – powiedział Andrzej – następny strzał
będzie, w któregoś z was.
Stanął nad nimi i wyciągnął komórkę.
Jeden się poruszył, bo chciał zerknąć, co on robi.
- Leż, leż, bo celuję ci w środek pleców.
Połączył się z Waldkiem i szybko zdał relację z wydarzenia. Potem
powiedział do mężczyzn.
- Zaraz sobie porozmawiamy w milszym otoczeniu.
Jeden zaryzykował i próbował poderwać się na nogi. Od razu został
powalony silnym kopniakiem w plecy.
- Rusz się jeszcze raz, a strzelę.
- Nie strzelisz, bo nie chcesz nas zabić – burknął kopnięty i
nagle wrzasnął, zwinął się w kulkę trzymając się za dłoń.
Andrzej zapalił papierosa.
- Macie jeszcze coś do powiedzenia?
Robert i Dominik
Mężczyźni stali nad zwłokami psa, na tyłach rezydencji Kryńskich.
To był już czwarty czworonóg, którego znaleźli ich ludzie.
- Kurwa – powiedział Dominik.
Robert milczał. Był blady, miał sińce pod oczami i czuł, że jak
się odezwie, to będzie wrzeszczał, aż ochrypnie.
Justyna znikła z Moharem, wszystkie psy były zabite jakąś
trucizną, Krystian odzyskał już przytomność, ale głowa tak go bolała, że nie
nadawał się do żadnej rozmowy. Robert czuł, że zawalił i nie był w stanie sobie
tego wybaczyć.
Gdyby miał trzydzieści lat, to owszem, głupoty się zdarzały, ale
był za starym wyjadaczem, żeby dać sobie sprzątnąć sprzed nosa córkę. Na razie
nic nie powiedział Małgorzacie, ale jak ona się dowie, to wpadnie w histerię i
nie za bardzo wiedział, jak to się może dla niej skończyć.
- Jesteśmy idiotami – mówił Dominik – uważaliśmy, że dom jest
bezpieczny,
a nasi ludzie do pilnowania
mądrzejsi.
- Co powiedzieli – wycharczał Robert przez zaciśnięte szczęki.
- Usłyszeli jakiś rumor i pisk w najdalszej części ogrodu i
popędzili tam myśląc, że to Justyna wzywa pomocy.
- I co to było?
- Nagranie z magnetofonu.
- Zabiję tych kretynów. Mieli być najlepsi z najlepszych –Robert
ruszył przez trawnik do grupy przerażonych ochroniarzy.
Zawiedli tam, gdzie nie powinni. Stali zbici w gromadkę i wyglądali,
jak przestraszone kurczaki. Na muszce nieprzerwanie trzymał ich Klama i inni
ludzie Dominika.
Syn stanął przez Robertem i powiedział.
- Tato, nie – ojciec naparł na niego, ale ten był większy i
masywniejszy.
- Przepuść mnie! – krzyknął.
- Tato, oni spełnili obowiązek. Głos należał do Justyny. Mohar
musiał ją nagrać. Może nawet ją do tego namówił.
- O czym ty gadasz? – Robert przestał się przepychać z synem i
stanął spokojnie.
- Ewa mówiła mi, że Justyna nie jest sobą. Że to zakochanie odebrało
jej rozum. On jej nie porwał tato, ona sama z nim pojechała.
- To po co to nagranie?
- Pewnie zaplanował wszystko tak, żeby wyglądało to na naturalne
wyjście. Wiedział, że gdyby ochroniarze zobaczyli jego i Justynę w noc wyjazdu,
to zatrzymaliby ich. Takie mieli wytyczne.
- To czemu jeszcze nie zadzwoniła!? Przecież jest południe!
Po czym zbladł jeszcze bardziej i sam sobie odpowiedział.
- Ona nie zadzwoni, bo on tak naprawdę ją porwał. Gdyby chciał
mieć z nią przygodę i do tego zagrać nam na nosie, to by nie truł psów.
Dominik! Dzwoń do naszych na przejściach. Prześlij zdjęcie Justyny. Typuje
Niemcy. Na pewno nie pojechali na Czech.
Dominik głośno przełknął ślinę. Justyna miałby być sprzedana do
burdelu? Aż mu dreszcz przeszedł po plecach. Robert powiedział jeszcze.
- Ja zadzwonię do znajomych, którzy mają córki, może i one
spotkały przystojnych Węgrów i zniknęły tej nocy. Jeżeli ten gnój myśli, że
mnie wykiwał, to się grubo myli.
- A co z ojcem Mohara?
- Na razie nic, może to był jego plan, lepiej go o niczym nie
informować.
Ewa i Kaśka
- Dziękuję ci bardzo moja ukochana siostro – krzyknęła z radości
Kaśka przyjmując od Ewy pudełko ptasiego mleczka.
- Jak na ciebie patrzę, to zastanawiam się, czy będę chciała mieć
dzieci – zaśmiała się Ewa.
- No wiesz co? Przecież to cudownie mieć dzieci – Kaśka wpakowała
w usta pierwszy kawałek słodyczy i na jej twarzy pojawił się błogostan.
- Tak? A kto przed godziną płakał mi w słuchawkę, o tym, że nikt
się tobą nie interesuje, a bez ptasiego mleczka niechybnie umrzesz?
Kaśka roześmiała się.
- Takie tam, hormony. A co do dzieci, nie gadaj głupot, bo są
cudowne i na pewno będziesz się cieszyć ze swoich.
- Na razie nie mam z kim- stwierdziła ze smutkiem Ewa.
- Skąd ten smutek? Przecież na pewno masz jakiś adoratorów.
- Taaaa. Mam nawet dwóch, ale chyba do odstraszania reszty.
- O kim ty mówisz?
- O Krystianie i Dominiku. Tylko z nimi się widuję i rozbijam się
po mieście.
- Przecież z nimi pracujesz?
- No właśnie. I wchodzimy gdzieś, gdzie oni mają coś załatwić.
Jako dobrze wychowane dranie, przepuszczają mnie przodem. No i wchodzę, a tam
widzę rozświetlony wzrok, jakiegoś kolesia, ale po chwili to światło znika, bo
za moimi plecami staje na przykład Dominik.
Kaśka zaczęła się śmiać, ale rozumiała rozterki siostry.
- Przecież nie spędzasz z nimi całej doby?
- Tak, ale nie mogę się spotkać ze znajomymi, bo nie wiem, czy
pamiętasz, ale mamy zakaz. A Justyna oszalała i świata nie widzi poza Węgrem.
- Zazdrościsz jej?
- W życiu. Ona jest głupia i będzie żałować. Także na razie jestem
niedostępna dla nikogo.
Kasia popatrzyła na nią uważnie.
- A żaden z Kryńskich ci się nie podoba?
- Co?! – parsknęła wściekle Ewa – nigdy w życiu. Krystian to
sadysta z przerostem popędu seksualnego, a Dominik to tyran bez poczucia
humoru.
Nie, dziękuję, nawet gdybym była z nimi na bezludnej wyspie.
Nagle zadzwonił Ewy telefon.
- O wilku mowa – burknęła, to był Dominik.
- Przyjeżdżaj natychmiast do rezydencji, Justyna zniknęła z
Moharem.
- Ok.
Rozłączyła się i spojrzała na siostrę.
- A nie mówiłam, Justyna wpadła w tarapaty. Na razie siostra.
- Na razie. Dzięki za ptasie mleczko.
Justyna
Mohar powiedział do niej żeby położyła się w samochodzie i poszła
spać. Nie widziała niczego dziwnego w jego propozycji i po chwili wpadła w
objęcia Morfeusza, a na jej ustach błąkał się błogi uśmiech.
Węgier kiedy był już pewny, że dziewczyna śpi połączył się z
Dabasem. Mężczyzną, którego Krystian widział kiedyś w klubie i który go uśpił.
- Gdzie zbiórka towaru?
- Pod Briesen. Otto już tam czeka.
- Ile ich mamy?
- 4 z Polski, 2 z Czech, 3 ze Słowacji.
- Dziewice?
- Oczywiście i wszystkie z domów samych szefów. Tak jak
przewidywaliśmy, cena na aukcji będzie rosła. Kto by nie chciał zerżnąć
córeczek tak ważnych osób.
- Jak stoi cena?
- Na razie od 500 euro do
1000 euro. w zależności, o którą chodzi.
- A moja?
- 700 euro.
- Mało – mruknął Mohar – tak mi oni zaszli za skórę, że wolałbym
ją sprzedać za co najmniej 1500.
- Spokojnie, aukcja dopiero za dwa dni, cena na pewno wzrośnie.
Spokojnej jazdy.
- I tobie też.
Waldek, Daniel i Andrzej
Złapanych w parku mężczyzn przewieziono do magazynów, gdzie
odbywały się nielegalne walki. Faceta z przestrzeloną ręką szybko opatrzono,
ale nie oznaczało to, że będzie miło.h
- Kim jesteście? Dla kogo pracujecie? Dlaczego śledziliście mojego
zięcia? – pytał Waldek.
Mężczyźni na razie nie byli związani. Swobodnie siedzieli na
krzesłach i dostali nawet wodę do picia. Popatrzyli na siebie i pokręcili
głowami. Waldek wiedział, że nie będą mówić.
- Dobrze wam płaci ten pracodawca, skoro nie chcecie ze mną
współpracować.
Wzruszyli ramionami.
- Ale nie jesteście zawodowcami, skoro zostaliście wykryci.
Dlaczego wysłano właśnie was?
- Nie wiemy – wyrwało się temu z przestrzeloną ręką. Drugi zgromił
go wzrokiem, ale on jeszcze był cały i nic go nie bolało.
- Kim jest wasz szef?
- Nie wiemy, nie widzieliśmy go? – kontynuował postrzelony.
- Było ciemno – dodał drugi.
Waldek spojrzał na Daniela i Andrzeja.
- Znowu to samo – po czym zwrócił się do zatrzymanych – jaki
dostaliście rozkaz?
- Rozkazy przychodzą na piśmie.
- Wydrukowane – mówił jeden przez drugiego.
- No i mieliśmy obserwować prawnika i nie stracić go z oczu, nic
więcej.
- A jak dostajecie wynagrodzenie?
- Na razie nic nie dostajemy, ma być miesięczna wypłata.
Daniel nagle doznał olśnienia, ale na razie milczał czekając na
koniec przesłuchania.
- A jak skończylibyście mnie śledzić, to co potem? – spytał
Andrzej.
- Zdajemy raport takiemu jednemu.
- Jakiemu?
- Nie wiemy, bo zawsze siedzi zamaskowany.
- Widzieliście się już z nim?
- Raz. A jutro albo pojutrze ma być drugi.
- Czym się zajmujecie, kiedy nie pracujecie dla faceta w
ciemności?
- Niczym konkretnym. To tu, to tam. Wie pan, drobne robótki i te
sprawy.
- Adres, gdzie macie się spotkać z zamaskowanym facetem?
Zamilkli.
- Nie wiecie, czy nie możecie powiedzieć? – spytał Waldek.
- Jeszcze nie dostaliśmy wiadomości. Dostajemy je zawsze na 20
minut przed spotkaniem.
Waldek uznał, że usłyszał wystarczająco dużo i kazał ich na razie
zabrać i zamknąć w jakimś pokoiku.
Kiedy został z rodziną i zaufanymi zapytał.
- I co wy o tym sądzicie?
- To cud szefie – mruknął Majster – nie może być inaczej, bo tylko
cudem można spotkać takich dwóch debili.
- Szybko się wysypali – powiedział Andrzej.
- Prowokacja? – zapytał Waldek.
- Nie sądzę. Gdyby była to prowokacja nie musiałbym strzelać.
Posłusznie by się poddali.
- Też tak uważam – wtrącił się Daniel – poza tym powiedzieli
wszystko, co złapana reszta. Rozkazy na wydruku, spotkania w ciemności i
zamaskowany łącznik.
- No właśnie, ale Danielu, czy zauważyłeś jakieś tropy? – zapytał
syna Waldek. Chłopak wiedział, że jest to kolejny test na prawo do bycia prawą
ręką ojca.
- Tak. Pierwszy, to wypłata. Nie wiemy, kiedy przychodzą rozkazy,
ale co miesiąc przychodzi do nich kasa. Można się przyczaić. A drugi? Spotkanie
z kontaktem. 20 minut oznacza, że będzie to gdzieś w okolicy zamieszkania tych
facetów. Tylko pytanie, którego?
- Dobrze.
- A czy uważasz, któryś
tropów za słabszy? Albo martwy?
- Pierwszy jest słabszy. Jeżeli łącznik zobaczy przestrzeloną rękę
jednego, to może się domyślić, że już został przez nas przesłuchany i po prostu
gościa usunie, a drugiego dla przykładu. Dlatego uważam, że musimy przede
wszystkim obstawić spotkanie.
- O ile rzeczywiście jest
jutro lub pojutrze – wtrącił Andrzej.
- O ile – przyznał Waldek – ale na pewno bliżej niż wypłata. A jak
przejdą przez łącznika, to będziemy mogli się oprzeć na drugim tropie.
- A jak ludzie z jeepów? – spytał Andrzej – przecież to też nasze
wtyki?
- Pionki, oni tylko wykonują rozkazy tych, którzy kontaktują się z
pośrednikiem – powiedział Daniel, który był bardzo zawiedziony tym, że ich
całodzienna jazda po mieście nie przyniosła żadnych rezultatów. Jeep
rzeczywiście musiał zatankować, a potem pojechał na Ursynów, gdzie Żniwiarz
zgubił go w plątaninie uliczek.
- Najważniejsze, że w końcu coś mamy – ucieszył się Waldek – a
teraz do roboty. Muszę ustawić ludzi, a ty Andrzej wracaj do biura. Daniel z
Majstrem i Królikiem jazda na miasto.
Komentarze
Prześlij komentarz