Dwa rody - odc.21
Późną nocą w salonie zostały tylko we dwie. Krystian dawno
pojechał do mieszkania, a Dominik z Robertem oznajmili, że muszą się wyspać.
Kobiety siedziały długi czas w milczeniu. Tyle różnych słów
dzisiaj padło, że musiały je sobie w ciszy poukładać.
- Mamo – pierwsza odezwała się Justyna – ja nie chcę spać w moim
pokoju.
- Dobrze dziecko. Śpij w innym.
- Ja nie chcę tam wchodzić – głos jej drżał.
- Przyniosę ci piżamę i pościel.
- Na nie też nie mogę patrzeć.
- Rozumiem. Zatem znajdę coś u siebie i przyniosę ci dawną pościel
Krystiana. Może być?
- Tak, mamo.
Odkąd Justyna skończyła 12 lat musiała sama dbać o pokój, ubrania
i spanie. Matka jedynie nadzorowała, czy wszystko jest w porządku. Dlatego
teraz była zdziwiona, że Małgorzata bez żadnych dyskusji postanowiła spełnić
jej prośbę.
- A, a… a możesz spać ze mną? – spytała nieśmiało.
Małgorzata walczyła ze swoim charakterem i latami przyzwyczajeń.
Zastanawiała się przez chwilę, co by na to powiedział Robert, który zawsze, jak
był w domu wymagał żeby spała z nim. Jedyne wyjątki zdarzały się, jak dzieci
były małe. Ale zdarzały się…
- Dobrze kochana, rozłożymy łóżko tutaj w salonie – wstała – zaraz
wszystko przyniosę. Posiedź, zjedz coś i o nic się nie martw.
Justyna skinęła głową.
Po jakimś czasie obie spały na rozłożonej kanapie. Matka
przytulała córkę do swojego serca i patrzyła, jak Justyna śpi. Sama nie mogła
zasnąć zbyt szczęśliwa, że odzyskała ją całą i zdrową i zbyt nieszczęśliwa, że
przez jej głupie zasady doszło do tego, do czego doszło.
Waldek i Andrzej
Spotkał się z zięciem u niego w biurze i od progu rozkazał.
- Dzwoń do Rona z Miami.
Andrzej bez dyskusji wykonał polecenie.
- Cześć Ron. Tu Andrzej, jak się masz.
- Bardzo dobrze się mam, czemu dzwonisz?
- Mój teść chciałby z tobą porozmawiać.
- Waldek? Dawaj go na głośnik.
Andrzej skinął na teścia, a ten odezwał się.
- Witaj Ron, mam nadzieję, że zastałem cię w dobrym zdrowiu.
- Owszem, owszem, ale chyba nie dzwonisz do mnie żeby ponarzekać
na zdrowie, co? Pewnie chcesz coś wiedzieć o Oskarze i dwójce płatnych
morderców.
- W rzeczy samej. Gdzie obstawa? Miał mieć obstawę.
- Obstawa była, ale nie mogła się wtrącić.
- Miał nie mieć kłopotów.
- Wybacz Waldek, miał się nie mieszać do bójek i posłałem za nim
taką osobę, która skutecznie odwraca jego uwagę od szukania guza. Nic nie
wiedziałem, że za nim idzie zlecenie.
Waldek musiał mu przyznać rację.
- Sprawdzisz, kim byli płatni mordercy?
- Tam jest bagno Waldek i dosyć głęboko. Może już ich zjadły
aligatory? – narzekał Ron.
- Ile? – przeszedł do rzeczy Waldek.
Amerykanin podał cenę, a Waldek dodał.
- Dorzucę jeszcze połowę, za wszelkie informacje o zleceniodawcy.
- Masz to, nigdy nie odmawiam dodatkowym zarobkom.
- Interesy z tobą, to czysta przyjemność – powiedział uprzejmie
Waldek.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Cześć – Ron rozłączył się
pierwszy.
Andrzej powiedział.
- Chyba nie musisz się aż tak martwić o Oskara. Poradził sobie
śpiewająco.
- Owszem, ale miał motyw. Jedzie z nim jakaś dziewczyna. Najpierw
chcieli ją zabić, a on na to nie pozwolił.
- Najwidoczniej mu się podoba.
- Najwidoczniej – odparł Waldek w roztargnieniu, zaabsorbowany już
inna myślą.
- Jak myślisz tato, czy to ona jest tą osobą od Rona?
- Nie wydaje mi się. Zbyt nerwowa i ponoć niewinna, jak łza.
Znając mojego przyjaciela, wysłał za nim jakiegoś tropiciela, który pojawia się
tylko tam, gdzie Oskar się zatrzymuje – machnął ręką – mniejsza z tym. Mamy na
razie ważniejsze sprawy.
Ewa i Dominik
Spała sobie w najlepsze, kiedy ktoś mocno potrząsnął ją za ramię.
Burknęła coś niezrozumiale i odegnała natręta ręką, ale ten był uparty.
- Wstawaj – usłyszała, jak zwykle oschły głos Dominika.
Zdziwiona otworzyła oczy.
- Co ty tu robisz? – wymamrotała pod nosem.
- Zaspałaś. Jest 11 00.
- No i? – przykryła się kołdrą na głowę.
- Spóźniłaś się do pracy – zerwał
ją z niej.
- Ej! – krzyknęła – mogłam być naga.
- Ale nie jesteś – stwierdził – wstawaj.
- Nie mam zamiaru – naburmuszyła się – przecież ci powiedziałam,
że nie mam zamiaru już więcej u was pracować.
- Bzdury. Poza tym, to nie ty o tym decydujesz, a nasi ojcowie.
Usiadła i włożyła stopy w kapcie.
- Myślę, że twój ma więcej serca niż ty i na pewno nie kazałby mi
dzień po takich przeżyciach ruszać się z domu.
- Nie marudź tylko się ubieraj.
Ewa wstała i wyprostowała się z godnością.
- Nigdzie nie idę – oznajmiła tonem księżniczki – mam zamiar zostać
w domu i zastanowić sięeeeee….. Hej! – pisnęła, gdyż Dominik złapał ją z tyłu
pod ramiona i bez zbędnych ceregieli wyprowadził z pokoju – puść mnie!
- Nie mam czasu na dyskusje – powiedział.
- Jestem w piżamie, chyba nie masz zamiaru…
- Owszem, mam. Ale nie martw się, nie będziemy dzisiaj wychodzić z
biura. Musimy pogłówkować.
- Ale ja nie chcę – opierała się ile miała sił. Ale mężczyzna bez
wysiłku przeprowadzał ją przez kolejne pokoje, aż do sieni.
- Ratunku! – krzyknęła Ewa, ale bez strachu w głosie.
- Nie krzycz – warknął – nikogo nie ma w domu.
- To jak tu wszedłeś?
- Minąłem się z nimi w drzwiach.
Ewa zrezygnowana poddała się jego sile i posłusznie dała się
prowadzić.
- Daj mi pięć minut – prosiła – ubiorę się.
- Tak, bo ci wierzę – parsknął – zamkniesz się w pokoju i będę
musiał wyłamywać drzwi, a tego twój ojciec na pewno by nie pochwalił.
- Co racja, to racja – przyznała i już bez protestów doszła z nim
do samochodu.
Po chwili jechali w stronę centrum.
Ewa nie była zadowolona. Coś ją ściskało w dołku i czuła się…
bezbronna?
Zocha
Kiedy wszystko wróciło do normy Zocha zadzwoniła do Igora. Ten
odebrał i spytał oschłym tonem.
- Czego chciałaś?
Kobieta nie wiedziała, czy ma się zezłościć czy parsknąć śmiechem.
Zdecydowała się na neutralny ton.
- Igor, nie mów, że się na mnie gniewasz.
- Skąd wiedziałaś?
- Posłuchaj, miałam podbramkową sytuację, naprawdę nie mogłam się
z tobą spotkać.
- Rozumiem, że teraz możesz.
- Jeżeli będziesz chciał?
Igor zastanawiał się przez dłuższą chwilę, aż w końcu powiedział.
- Może będę chciał, a może nie. Nie wiem – powiedział tonem
urażonego gogusia.
Zocha wzniosła oczy ku niebu. Co za rozpieszczony facet. Nie
dziwne, że żadna baba z nim nie wytrzymała. Liczył się tylko on i on. Nawet się
nie spytał, czy u niej wszystko w porządku. Nie interesował się jej stanem
emocjonalnym. Liczył się tylko on i jego obraza, bo śmiała wybrać rodzinę
zamiast jego.
Nie miała zamiaru go prosić i przekonywać do spotkania.
-Rozumiem, że musisz się zastanowić, więc jak już podejmiesz decyzję,
to zadzwoń. Pa – i się rozłączyła.
Po minucie oddzwonił i powiedział miłym tonem.
- Zocha, no co ty, na żartach się nie znasz? Pewnie, że chcę.
Kiedy ci pasuje?
- Może być jutro w południe. Chętnie zjem z tobą obiad na
Chmielnej. Pasuje?
- Pasuje.
- Zatem do zobaczenia.
„Co za facet, jak dobrze, że Waldek pojawił się w moim życiu i
porwał do swojego świata” – pomyślała.
Daniel i Waldek
Daniel cały w nerwach czekał na przybycie ojca do biura. Majster
uspokajał go i mówił, że czasami tak się zdarza i żeby się nie obwiniał. Ale
chłopak miał tak duże poczucie porażki, że nic go nie mogło uspokoić.
Waldek przyszedł razem ze Żniwiarzem i od razu spytał.
- Co się stało?
- Wszyscy znikli – wykrzyknął Daniel – zapadli się pod ziemię. Nie
ma nikogo.
Ojciec usiadł za biurkiem i zabębnił palcami w blat.
- Zorientował się, że zaczyna mu brakować ludzi. Może się
domyślił, że go szukamy?
- A może to moja wina, może przeze mnie się zorientował?
- Na pewno nie – wtrącił Majster – facet po prostu zauważył, że
jest coś nie tak i zwinął ferajnę.
- I za jakiś czas wyskoczy z czymś nowym – mruknął Waldek – i o
wiele gorszym.
Daniela zmroziło.
- Co masz na myśli?
- Boję się, że znudził się podchodami i straszeniem nas. Zobaczył,
że to się nie udało, więc zacznie nas atakować w bezpośredni sposób.
- Czyli?
Waldek wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Może wynajmie snajperów, może sam się na nas rzuci z
nożem. Jedno jest pewne, szykujmy się na ostateczną rozgrywkę.
- Facet jest porypany – powiedział Majster – chaotyczny i zmienny.
Tacy są najgorsi.
- To świr – uzupełnił Żniwiarz – świr psychopata.
- Możecie przestać? – poprosił Daniel.
- Ale to prawda synu – odrzekł Waldek – zobacz, jak działa. Coś
robi i się wycofuje, potem znowu działa i znowu gdzieś znika. To świr. Gdybym
ja miał nas załatwić, po prostu
podłożyłbym w nocy bombę pod dom lub samochód. Albo wpadłbym z karabinem
na spotkanie rodzinne gdzieś w mieście i nas rozstrzelał. A ten co robi? Bawi
się w kotka i myszkę i za bardzo nie wie, co ma z tego wyjść. On sobie coś
ubzdurał w głowie i wkurza się, że jego plan nie idzie zgodnie z założeniami.
Wymykamy mu się, mało tego przeszliśmy do działania. A on myślał, że posłusznie
będziemy czekać na strzał. To świr. A tacy są najgorsi, bo nie wiemy, co będzie
dalej. Musimy być ostrożni i spodziewać się wszystkiego. Rozumiecie?
Wszystkiego!
Na jakiś czas trwali w ciszy przetrawiając słowa szefa. W końcu
Żniwiarz przerwał ciszę.
- A co z przetrzymywanymi ludźmi?
- Wypuść ich i niech znikają z miasta inaczej Andrzej ich
zatłucze, a ja poprawię. Mają czas do zachodu słońca.
- Tak jest szefie – zaufany wyszedł spełnić rozkazy.
Robert
Obudził się rano i nie zastał żony w łóżku. Pomyślał, że pewnie
wcześniej wstała żeby upewnić się, czy Justyna na pewno wróciła.
Wzdrygnął się na myśl o ostatnich kilku dobach. Czuł, że nawalił
jako szef, jako mąż i ojciec. Nie ochronił swojej jedynej córki i zawiódł żonę.
A przecież mieli być bezpieczni.
Nie mógł uwierzyć, że udało się odzyskać ją całą i zdrową.
Czuł, że coś w nim pękło, ale jeszcze nie wiedział, jak to ubrać w
słowa. Jedyne czego był pewny, to tego, że już nic nie będzie takie, jak
dawniej.
Wstał i zaczął się szykować do pracy. Spojrzał na zegarek i zamrugał
niedowierzając. Było południe. A przecież zawsze budził się o 6 00 rano. I
dlaczego nikt do niego nie dzwonił i nie popędzał? Przecież miał na dzisiaj
zaplanowanych tyle spotkań. Jeszcze wczoraj osobiście dyktował jej swojej
sekretarce. Czemu pozwolili mu spać.
Usiadł z westchnieniem na łóżku.
- W ciągu kilku dób postarzałem się, a Dominik pewnie zadbał o to,
żeby mi nie przeszkadzać. W życiu bym nie pomyślał, że jest coś w życiu, co
mnie powali. A jednak. Może czas zejść ze sceny i zająć się jakimś milszym
zajęciem? Może powinien zacząć spędzać więcej czasu z córką i żoną?
Potrząsnął głową.
- Nie, jeszcze nie teraz. Ale na pewno zmienię się w stosunku do
moich kobiet. Traktowałem je jak nie wiem co. Jak niewrażliwe kukły i nie
zwracałem uwagi na ich potrzeby. Jestem baranem – skarżył się sam do siebie i
narzekał.
Ubrał się i zszedł do salonu.
Tam zobaczył śpiącą córkę z matką. Wyjął telefon i pstryknął
zdjęcie. Uśmiechnął się lekko i wyszedł z domu.
Oskar
Kiedy wpadła mu w ramiona, wiedział już, że chce z nią spędzić
życie i postanowił zrobić wszystko, żeby się na to zgodziła. Bał się jednak, że
szok z powodu zabicia przez niego dwóch osób zrazi ją do niego. A to że
przyszła do niego tłumaczył sobie jej potrzebą zachowania równowagi i pozorów
normalności. Ale na szczęście udało mu się ją przekonać, że nie jest dla niej
żadnym zagrożeniem. Patrzyła mu ufnie w oczy kiedy obiecywał jej, że już więcej
nic takiego się przy niej nie zdarzy.
Dina przyznała się, że bardzo jej na nim zależy, ale boi się, że
to wydarzenie negatywnie wpłynie na ich stosunki.
Zapewnił ją, że nie i żeby się go nie bała.
Póki co uwierzyła i dała się namówić na dalszą podróż.
Oskar odetchnął, bo gdyby się nie zgodziła musiałby ją wysłać do
domu, sam wrócić jak najszybciej do Polski i mieć nadzieję, że dziewczyna nigdy
się nie wygada.
Nie zwiedzili Nowego Orleanu, ponieważ chcieli odjechać jak
najdalej od przykrych wydarzeń i jak najszybciej o nich zapomnieć.
Oskar wiedział jednak, że on nie będzie miał z tym problemu, ale
ona z pewnością. Musiał być teraz wobec niej bardzo ostrożny i delikatny.
O świcie ruszyli do Houston.
Justyna
Leżała w salonie na kanapie i usiłowała nie płakać. Czuła się
okropnie źle.
Nawaliła na wszystkich frontach. Dała się uwieść, jak nastolatka i
o mały włos, a wylądowała by w łóżku jakiegoś zwyrodnialca. Zawiodła rodziców
nie mówiąc im co robi i gdzie jedzie. Ponieważ tamten padalec wmówił w nią, że
dorosły niczego nie musi. Wiedziała, że nie musi, ale przecież istniało coś
takiego, jak szacunek do rodziców i chociażby dlatego powinna im powiedzieć o
swoich planach. Ale ona jak głupia gęś dała się wywieźć i ściągnęła kłopoty na
głowę rodziców. Czuła się tym bardziej podle, bo oni zamiast na nią krzyczeć,
wydziedziczać i kazać się tłumaczyć, otoczyli ją swoją miłością i sami się
przed nią tłumaczyli przepraszając za błędy. A to ona powinna przepraszać.
Nawet bracia zaczęli ją zauważać. Krystian ni z tego ni z owego
zaproponował jej wakacje. Mama powiedziała, że powinna z nim pojechać, więc się
zgodziła.
Ale czy tak naprawdę chciała się gdziekolwiek ruszać? Czy w ogóle
cokolwiek chciała?
Nie. Chciała przestać istnieć, żeby już więcej nic nie czuć, żeby
nie mieć wielkiej dziury pośrodku klatki piersiowej i kamieni w brzuchu, żeby
już więcej nie płakać i nie cierpieć.
Była u niej Ewa. Ją też zawiodła. Jedyną przyjaciółkę, jaką miała.
Pomogła jej otworzyć oczy na świat, a ona potraktowała ją, jak wroga. Chociaż
była od niej młodsza, to życiowo była dużo mądrzejsza. Ostrzegała ją przed tym
padalcem, a ona jedyne co miała do powiedzenia, to żeby się nie wtrącała w jej
życie. A i tak Ewa pojechała żeby ją
ratować. I przyszła do niej i siedziała milcząc trzymając ją za rękę. Płakała
razem z nią. Mimo, że ona, Justyna była dla niej niemiła. Kiedy prosiła ją o
wybaczenie, ta tylko wzruszyła ramionami i powiedziała, że było, minęło. Ewa
także namawiała ją na wczasy z bratem.
Tylko jak miała gdziekolwiek jechać, jak bardzo nie chciała
nigdzie się ruszyć?
Chciała zniknąć. Jej życie było skończone.
Zocha
Spotkała się z Igorem i im dłużej z nim siedziała, tym bardziej
przekonywała się, że ma go dosyć. Pocieszała ją myśl, że mężczyzna miał
niedługo wrócić do Francji i będzie miała z nim spokój. Spędziła bardzo nudny
obiad. Igor wciąż mówił o sobie i swoich planach. Nawet nie zapytał, co takiego
się wydarzyło, że nie mogła się z nim spotkać. Pewnie nic by mu nie
powiedziała, ale chyba wypadało chociażby z grzeczności zapytać. Nie wypytywał
jej również o jej rodzinę i w wyraźny sposób pokazywał, że mało go interesuje
ciąża jej córki, czy perypetie Ewy. Wcześniej też nie był za bardzo
zainteresowany, ale chociaż udawał, że jest. Podczas tego obiadu nie krył się
już z prawdziwymi uczuciami.
Za to żywo interesował się nią i jej planami, o ile nie wspominała
o mężu i dzieciach. Wychwalał jej urodę pod niebiosa, zachwycał się talentem i
śmiał z jej żartów. Podczas dwóch godzin, które z nim spędziła doszła do
wniosku, że facet ma problemy z równowagą psychiczną, ponieważ co chwilę zmieniał
mu się nastrój od przemiłego po zgryźliwy. Zocha oczywiście nic mu nie
powiedziała, ale postanowiła więcej się z nim nie spotykać. Zwłaszcza, że jakoś
tak przez skórę wyczuwała, że Igor jest czymś jednocześnie zdenerwowany i
podekscytowany. Nie pytała go o to, bo bała się, że będzie o swoim stanie
emocjonalnym mówił, przez kolejne dwie godziny, a ona nie miała ochoty tracić
czasu na wysłuchiwanie egocentryka.
Rozstali się w dobrych humorach, ale Zocha zrobiła wszystko żeby
nie padło zdanie
- To kiedy się widzimy?
Powiedziała cześć, wsiadła do samochodu i odjechała zostawiając go
na parkingu przy restauracji.
Kiedy oddaliła się od niego odetchnęła i powiedziała do siebie.
- Ale się zmęczyłam.
Ewa i Kaśka
Ewa odwiedziła Kaśkę, co tą drugą bardzo ucieszyło.
- Cieszę się, że cię widzę,
bo czasami mam wrażenie, że Kryńscy cię zaadoptowali.
Ewa skrzywiła się i parsknęła.
- Nigdy.
Potem kazała się siostrze nie ruszać i sama przygotowała dla nich
kawę i ciasto.
- Nie jestem chora, nie musisz koło mnie skakać – śmiała się
Kaśka.
- A właśnie, że muszę – uśmiechnęła się Ewa.
- Andrzej wam kazał? – zgadywała.
- Coś w tym guście.
Kaśka jęknęła przeciągle i położyła się na kanapie.
- Dobrze więc, skaczcie wokół mnie ile wlezie. Będę nieznośna.
- Przystopuj siostrzyczko, bo ja ci latać po karmelki ze śledziami
nie będę.
- Słyszałaś o tym? – zachichotała Kaśka.
Ewa uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Powiedz mi lepiej co tam z Justyną, otrząsnęła się? – spytała
Kaśka.
- Justyna kiepsko. Cały czas leży i płacze. Nie chce wchodzić na
piętro i do swojego pokoju. Ulokowała się w salonie i tylko tam można ją
spotkać. Za dwa dni leci z Krystianem do Maroka, może się trochę rozrusza.
- A ty? Jak ty się czujesz? Przecież też przeżyłaś swoje.
Ewa wzruszyła ramionami.
- Ja jestem z innej gliny. Niejedno w życiu widziałam i miałam już
kilka niebezpiecznych przygód. Więc jakoś sobie daję radę.
- Nie oszukuj, znam cię.
- No dobrze, boję się każdego głośniejszego dźwięku. Pisku opon,
wystrzału z rury wydechowej. Podskakuje wtedy nerwowo i chowam się za pierwszą
wyższą ode mnie rzecz. A szczerze mówiąc, najczęściej za Dominika. Ten śmieje
się ze mnie, że gdyby ktoś do mnie strzelał, nie zdążyłabym się ukryć.
- Dominik powiadasz? – mruknęła Kaśka – mam wrażenie, że odkąd
wróciliście z Niemiec, nie odstępuje cię na krok?
- Jest w tym trochę racji – przyznała Ewa – ale on mówi, że po
prostu chce mnie zmusić do normalnego funkcjonowania. Że nie mogę zamknąć się w
domu, bo inaczej zacznę się bać wszystkiego.
- Niemożliwe, że jest taki miły.
- Nie jest. Zazwyczaj wykrzykuje swoje mądrości albo na mnie
warczy, ale on chyba tak ma.
- On cię lubi.
Ewa znowu wzruszyła ramionami.
- A ja wiem? Za nim nie trafię.
- A ty go lubisz?
Kaśka ją zaskoczyła. Czy ona lubiła Dominika? Tego wkurzającego
drągala, który uratował jej życie?
- A ja wiem, chyba tak. Gdybym go nie lubiła, to chyba bym nie
chciała z nim przebywać i zrobiłabym wszystko, żeby do tego przekonać pana
Roberta. Tak, lubię go.
- A podoba ci się?
Ewa popukała się palcem w czoło.
- Nie.
Ale jak dla Kaśki, to było
powiedziane odrobinę za szybko. Nie drążyła jednak tematu, jak Ewa zechce sama
jej powie prawdę.
Dominik
Musiał pojechać spotkać się z kilkoma kierownikami klubów. Przez
ostatnie wydarzenia zaniedbał kontrole, a jak wiadomo, kiedy kota nie ma…
Postanowił wpadać do nich niezapowiedziany i czekać, aż go
łaskawie zauważą.
Ewy nie brał ze sobą, raz, że jeździł późnym wieczorem, a dwa, że
musiał chociaż trochę odpocząć od tej upartej małolaty. Wziął ze sobą Klamę, z
którym i tak musiał porozmawiać i zaproponować mu nowy rodzaj pracy. Zaufany na
pewno nie będzie zadowolony, ale cóż…, może wizja podwyżki go zachęci.
Ale siedząc z nim przy stoliku i pijąc piwo, wcale nie czuł, żeby
odpoczywał od Ewy i jej ciągłego pilnowania. Mało tego, zastanawiał się, co też
ona robi. Czy została w domu, jak mu obiecywała, czy też poszła gdzieś szaleć z
Danielem, który ostatnio dostał pozwolenie od ojca, na trochę rozrywki.
Zaklął pod nosem. Co go to mogło obchodzić. Mała mogła robić, co
chce i nie było jego problemem jej bezpieczeństwo po godzinach pracy.
A jednak, jakiś robak wiercił go w brzuchu.
Nagle zauważył, że on i
Klama cieszą się zainteresowaniem kilku dziewczyn. Zgrabne, wysokie i młode,
ubrane w krótkie letnie sukienki, mimo, że na zewnątrz szalała wichura, a
termometry pokazywały 4°.
Kiedy spostrzegły, że je zauważył zaczęły coś do siebie szeptać i
szturchać łokciami. Zapewne zastanawiały się, który z nich pierwszy podejdzie i
którą zaczepi. A może same podejdą? Skrzywił się. Nie miał ochoty na żadną z
nich i to go jeszcze bardziej zirytowało. Bo kiedy ostatni raz się z kimś
przespał? Mógł liczyć w tygodniach. Miał tylko nadzieję, że od tej abstynencji
się nie rozchoruje.
Spojrzał jeszcze raz na dziewczyny i zastanowił się, która z nich
była najłatwiejsza, którą wybrać i spędzić upojną noc.
Już miał wstać i podejść, gdy przypomniał sobie swoją ostatnią
kochankę, piskliwą małolatę, która miała siano w głowie i wielkie oczekiwania.
Dokończył piwo jednym haustem spojrzał na Klamę, ale ten chyba
podzielał jego zdanie. „Nie dzisiaj dziewczyny” – pomyślał Dominik i wstał.
Razem z zaufanym poszli szukać kierownika, który jakimś cudem, jeszcze ich nie
zauważył.
Daniel
Zadzwonił do drzwi Anki. Przyjaciółka mieszkała sama w mieszkaniu
po babci na Targówku. Lokal był niewielki, miał jeden mały pokoik, kuchnię i
łazienkę. Ale jej na razie to wystarczyło. Daniel dowiedział się, że straciła
pracę w banku, więc przyjechał ją trochę pocieszyć i może nawet wspomóc
gotówką.
Spodziewał się zobaczyć ją zabiedzoną i smutną, ale ta kiedy
zobaczyła kto stoi w progu, rozpromieniła się i rzuciła mu się na szyję.
- Daniel!
Mężczyzna objął ją mocno i przycisnął do piersi.
- Spodziewałem się ciebie w odsłonie rezygnacji i smutku.
Anka roześmiała się ponownie, zamknęła drzwi i cały czas się do
niego przytulając poprowadziła do pokoju. Tam usiedli na wersalce i zapatrzyli
się sobie w oczy. Daniel pierwszy się nachylił i lekko ją pocałował.
- Daniel, mieliśmy być przyjaciółmi – przypomniała mu, ale go nie
powstrzymywała.
- Zapomnij – mruknął jej we włosy – to się nie uda.
Mocniej się do niego przytuliła i ukryła twarz w jego ramieniu.
- Hej – zaśmiał się – czemu się zawstydziłaś?
Znał ją na wylot, za to ona go prawie nie poznawała. Od ich
ostatniego spotkania znowu zrobił się bardziej męski i taki pełen wewnętrznej
siły, która promieniowała na nią. To już nie był Daniel, który spełnia
wszystkie jej zachcianki, bo ona tak chce, a on jako zawodowy bawidamek,
spełnia je z ochotą. To był Daniel mężczyzna, który spełni jej zachcianki kiedy
uzna, że jest tego warta.
- Bo znowu się zmieniłeś.
- Myślę, że na lepsze – pogłaskał jej włosy.
Podniosła głowę i napotkała jego wzrok. Twardy i pewny siebie.
Znowu ją pocałował, tym razem mocniej.
- Poza tym chyba jesteśmy już po tak zwanym słowie – przypomniał
jej – więc zapomnij o przyjaźni. Tylko musisz jeszcze chwilę poczekać aż uporam
się z rodzinnymi problemami. Ale jak chcesz, możesz już się rozglądać za suknią
ślubną.
Zadrżała i odkryła, że nie ma dla niej odwrotu. Dla niego
skończyły się żarty, a ona? Czy była gotowa na ten krok? A co on zrobi, jak
teraz będzie chciała się wycofać? Wyjdzie i nie wróci? Dawny Daniel by wrócił,
a ten? Ten był honorowy. A z drugiej strony, przecież zawsze tego chciała,
zawsze. Tylko czy z tym Danielem? Przyszłym szefem, bossem, facetem, któremu
nie będzie się mogła sprzeciwić? Potrząsnęła głową. Nie, Daniel aż tak by się
nie zmienił, żeby ją terroryzować, na pewno zostawi jej przestrzeń. Przecież
jego matka jest szczęśliwa i robi co chce. Czemu więc serce jej ścisnął irracjonalny
strach?
Mężczyzna zobaczył w jej twarzy lęk przed przyszłością. Uśmiechnął
się do niej czule. Twarda Anka, która miała w nosie uczucia, a facetów
traktowała jak jednorazowe rękawiczki, teraz stanęła przed nie lada problemem.
Lubi go, to wiedział, ale czy będzie chciała z nim spędzić życie?
Czy w końcu odważy się mu zaufać i przestanie uciekać w kolejne
nieudane związki, które miała na złość jemu?
W zasadzie on też jej robił na złość. Ale wiedział, że zawsze
tylko ona się liczyła. Teraz miał dość odwagi żeby się z nią zmierzyć i jaki
był wynik?
Jego twarda Anka, co to zawsze musiała dawać sobie sama radę,
tuliła się do niego i czuła się bezbronna. A on nie wiedzieć czemu czuł się jak
zwycięzca, który stoczył bitwę swojego życia.
- Nie bój się – powiedział cicho – nie będę cię siłą ciągnął przed
ołtarz.
- To nie tak – powiedziała zrezygnowana i trochę się od niego
odsunęła. On jednak znowu przyciągnął ją do siebie.
- A jak?
- Bo – zaczerwieniła się lekko – bo jak się tak ostatnio
przekomarzaliśmy o ten pierścionek i mówiliśmy o ślubie, to ja bardzo chciałam
żeby to była prawda, że ty mówisz serio. I kiedy ty teraz mówisz, że serio, to
ja nie mogę sobie z tym poradzić.
- Wszystko się ułoży. Będziesz miała czas na ochłonięcie, bo na
razie nie mogę cię za często widywać. Nie mogę cię narażać. A przyszedłem, bo
napisałaś, że straciłaś pracę.
Anka odetchnęła i ucieszyła się, że Daniel zmienił temat. Znalazła
się na pewniejszym gruncie.
- Praca, jak praca. Znajdę drugą.
- Czemu wyleciałaś?
- Bo jestem nieszablonowa i nie chciałam wbić się w mundurek.
Roześmiał się.
- To po co tam zaczęłaś pracować? Wiedziałaś, że w bankach
wymagają odpowiedniego zachowania i ubioru. Tymczasem, ty raczej powinnaś
pracować w jakimś hotelu jako kaowiec lub organizować nietuzinkowe imprezy dla
grup i par.
Anka wyprostowała się nagle i uśmiechnęła od ucha do ucha.
- Masz rację. To jest dobry
pomysł – po chwili oklapła i dodała –
nie mam kasy, a bezrobotnym kredytów nie dają.
Daniel popukał ją w ramię, spojrzała na jego rozpromienioną twarz.
- A od czego masz mnie? Dam ci pieniądze.
- O nie – powiedziała stanowczo – nie będę od ciebie brała
pieniędzy.
- Owszem będziesz i to przez całe życie, więc czemu nie miałabyś
zacząć już teraz?
- Nie – uparła się.
- Przecież będziesz moją żoną.
- A jak nie będę? – spytała ostro – a jak wszystko się posypie,
jak podczas jakiejś akcji uratujesz ładniejszą i lepszą ode mnie? To co wtedy?
Wkurzył się i wstał.
- Wtedy będziesz mieć po mnie pamiątkę w postaci fortuny – warknął
i stanął odwrócony do niej plecami.
Podniosła się i objęła go opierając głowę o jego plecy.
- No dobrze – burknęła – dam sobie pomóc.
- No, nareszcie zmądrzałaś – powiedział odwracając się do niej.
Waldek i Zocha
Kiedy wrócił wieczorem do domu zastał żonę w wyjściowym,
wieczorowym stroju.
- Gdzie się wybierasz? – spytał.
- My się wybieramy. Przebierz się, rezerwacje stolika mamy na 20
00. Masz godzinę.
- A z jakiej…
- Nie pytaj, nie trać czasu, masz wyglądać najwspanialej na
świecie.
- Aż tak? – uniósł brew i poszedł się szykować.
Śmiał się ze słów żony. Z jego okrągłym brzuchem i podwójnym
podbródkiem, mógł co najwyżej wyglądać zadowalająco. Wbił się w garnitur,
przyczesał włosy, spryskał się jej ulubionymi perfumami i w ciągu 20 minut był
gotowy.
- Czy jestem wystarczająco wspaniały? – zapytał wesoło żony.
- Najpiękniejszy – pocałowała go w policzek – dzisiaj zawiezie nas
szofer.
Przez całą drogę usiłował dowiedzieć się od niej, o co chodzi, ale
ta tylko śmiała się i paplała o ich wspólnym szczęściu.
Kiedy podjechali pod restaurację, aż zaniemówił.
Tutaj przyszli na pierwszą randkę. Był wtedy dużo biedniejszy i
żeby go było stać na zabranie jej tu, musiał się nieźle nagimnastykować.
Później odwiedzali to miejsce kilkakrotnie, ale to było wiele lat
temu. Nic się jednak nie zmieniło Takie same wejście, stoliki i bibeloty.
- Nie mamy rocznicy ślubu? – spytała spłoszony, ale niejasno
zdawał sobie sprawę, że ślub brali kiedy było ciepło, więc raczej nie była to,
ta okazja.
- Bez okazji – oznajmiła tajemniczo jego małżonka – dzisiaj po
prostu zapraszam cię na kolację we dwoje.
- Brzmi groźnie – uśmiechnął się – wchodzę w to.
Kiedy siedzieli już i czekali na jedzenie Zocha powiedziała ze
wzruszeniem w głosie.
- Kocham cię najbardziej na świecie.
Waldek spojrzał na nią uważnie.
- Taaaak? A da się jeszcze bardziej?
- Nie – oznajmiła – ty i tylko ty, od lat. Nie wymieniłabym cię za
żadne skarby świata.
- Skąd nagle takie uwielbienie do mojej osoby?
- Czasami człowieka na nowo trafia Amor.
- Gdzie cię trafił? – Waldkowi świeciły się oczy.
- W zadek – powiedziała poważnie, ale po chwili oboje zaczęli się
śmiać.
Złapał ją za dłoń i uścisnął.
- Też cię kocham, najmocniej jak potrafię i jestem ci wdzięczny,
że nadal ze mną jesteś. Mimo tak wielu burz, niebezpieczeństw i pokus.
- Pokus powiadasz – tym razem to jej się oczy zaświeciły.
- Ty jesteś moją największą.
- O nie, ty moją większą – zapewniła.
Na stół podano im potrawy, czym przerwano im ciekawą wymianę zdań.
Waldek uśmiechnął się szelmowsko.
- Przez chwilę zachowywałaś się jak nastolatka.
- Bo tak się czuję, a ty nie?
- Przy tobie zawsze.
Jedzenie stało i stygło, gdy oni wpatrywali się sobie w oczy i
cieszyli się swoją obecnością.
A to wszystko było widziane z pewnej odległości przez pewnego
faceta w ciemności. Zaklął pod nosem widząc czułość między nimi i postanowił
załatwić ich oboje i to jak najszybciej.
Nie mógł jednak zrobić tego dzisiaj, nie był przygotowany, a do
tego było za dużo świadków.
Komentarze
Prześlij komentarz