Dwa rody - odc.29
Każdego dnia Krystian przejeżdżał niedaleko mieszkania Kariny. Nie
robił tego specjalnie, po prostu tak wiodła go trasa z domu do biura Dominika,
czy też ojca. Widząc jej blok odruchowo patrzył się w okna i zastanawiał się, czy
jest w domu i czy by do niej czasem nie wpaść. Gdyby dziewczyna o tym wiedziała
z pewnością by nie spała po nocach. Na szczęście nie wiedziała, a Krystian
skutecznie zduszał w sobie to pragnienie. Bo niby co miałby u niej robić? Gadać
z nią nie było o czym, bo nie było. Na wszelkie pytania odpowiadała
monosylabami. Seksu nie miał ochoty uprawiać, bo na samą myśl o tym, wyobrażał
sobie, co może sobie myśleć dziecko w brzuchu. Twierdzenia, że nic i że to w
niczym nie przeszkadza, jakoś do niego nie trafiały.
I tak jechał myśląc kolejny raz czy wstąpić do niej czy nie, gdy
zobaczył ją, jak wychodzi ze sklepu spożywczego z siatkami w ręku. Od razu
zaparkował na najbliższym wolnym miejscu. Wyskoczył z samochodu i szybko do
niej podszedł.
- Co ty robisz? – wykrzyknął.
Ona struchlała i od razu zastanowiła się, czym tym razem mogła się
narazić.
- Nic – wydukała.
- Dlaczego dźwigasz siaty.
- Zakupy, normalne – dukała.
- Jesteś w ciąży, nie powinnaś dźwigać.
- Przecież nie będę chodzić dwadzieścia razy do sklepu – zamilkła
przerażona swoją odwagą. Krystian nie zwrócił na to uwagi.
- Dawaj torby – wyjął z jej rąk siatki, które wcale nie były
lekkie. Parsknął – nie możesz nosić takich ciężkich zakupów.
- A skąd wiesz? – zapytała. Spojrzał na nią oburzony.
- Czytałem.
Gdyby Karina nie była tak przez niego zastraszona, gdyby się go
nie bała, na pewno by się śmiała. Facet, super męski, który nie pokazuje
żadnych słabości, czyta lektury o ciąży i co kobiecie wolno, a co nie. Ale
dziewczyna się go bała i nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby sobie z niego
zażartować, a co dopiero zakpić. Weszli do bloku i po chwili byli u niej w
mieszkaniu. Krystian bez pytania zaczął wypakowywać w kuchni zakupy. Ona
usiadła za jego plecami na taborecie i nic nie mówiła. Ale poczuła, że coś jej
nie tak, zanim się do niej odwrócił. Trzymał w ręku butelkę wina.
- Pijesz?! – syknął.
- Nie – zaprotestowała słabo.
- Nie kłam! – odwrócił się do niej wściekły.
- Nie kłamię. To dla koleżanki, ma imieniny. Jestem zaproszona na
dziś wieczór – mówiła szybko, żeby zdążyć, żeby wiedział wszystko…, zanim ją
uderzy.
- Zatem pójdę z tobą – oznajmił i odstawił butelkę na stół.
Zbladła.
- Masz coś przeciwko?
Miała. Wszystko. To miało być spotkanie normalnych ludzi, miało
być miło, miały być żarty, miały być śmiechy i zero strachu. A jak on pójdzie,
to…, będzie katastrofa. Wystarczy, że ktoś coś powie nie tak, zwłaszcza
mężczyzna.
- Nie – odparła przełykając gulę w gardle.
- Na którą godzinę jesteś zaproszona?
- Na 18 00.
- To nie będę jechał nawet do domu, bo to za dwie godziny.
Posiedzę u ciebie. Zjem coś – odwrócił się od niej i zaczął grzebać w torbach –
znalazłem coś w sam raz na ząb.
Karina była zaskoczona widząc go, jak wkłada fartuch i pogwizdując
zaczyna gotować. Obserwowała go przez cały czas i nawet się nie odezwała. On
wydawał się być w swoim żywiole.
- Czemu tak patrzysz, nigdy nie widziałaś smażonych naleśników? –
podskoczyła wyrwana z zamyślenia.
- Nie, nie – bąkała.
- Ile zjesz?
- Ja…
- Ile?
- Jeden – powiedziała nieśmiało.
- Zjesz dwa – oznajmił, a ona zastanawiała się, jak je przełknie.
Dominik
Stał na poboczu i nie dowierzał temu, co widział. Jego brat nosił
jakiejś dziewczynie siatki z zakupami. Mało tego, wyglądało na to, że się znali
i że jest na nią o coś wkurzony. Ale nie potrząsał nią, ani nie szarpał, tylko
wyrwał jej siatki i zaniósł do bloku.
Czyżby jego brat miał jakąś stałą dziewczynę?
Dominik potrząsnął głową, raczej nie.
To kim ona była? Ile dla niego znaczyła?
Jak on to z brata wyciągnie? Może powinien wysłać Ewę?
Oskar
Przechadzał się po swoim nowym biurze i był bardzo zadowolony.
Ojciec pozwolił mu urządzić je, jak chciał, więc było surowo i z klasą.
Nowoczesne biurko, za którym stał wygodny skórzany fotel. Przy jednej ścianie
szklany stolik, sofa i dwa krzesła na wypadek, gdyby przeszli jacyś goście.
Przy drugiej dwa regały za którymi krył się sejf. Na podłodze mały, ale drogi
dywan.
Oskar westchnął, było tak jak trzeba. Włączył laptopa i usiadł na
stanowisku.
- Tak, wszystko na swoim miejscu, czas zacząć pracę.
I wziął w rękę pierwszy dokument. I zamarł. Ojca ktoś oszukiwał.
Ale zamiast do niego dzwonić i bić na alarm, spokojnie przeglądał
papiery i szukał większej ilości dowodów. Jeden błąd mógł być przypadkowy.
Znalazł drugi. Zaczynało się robić ciekawie.
Oskar zatarł ręce, czuł, że jest na właściwym miejscu, a
rozwikłanie tego problemu przyniesie mu z pewnością mnóstwo zabawy.
Może nie wymachiwał bronią i nie znał paragrafów, ale znał się na
cyfrach, a człowiek który się na nich zna, może być równie niebezpieczny.
Uśmiechnął się do siebie. Wpadał w patos.
Kaśka i Andrzej
Andrzej czuł, że żona się czymś denerwuje, ale że miała totalną
huśtawkę nastrojów, bał się o cokolwiek pytać. Na razie robił uniki i znikał z
domu, kiedy tylko widział, że Kaśka zaczyna się o coś czepiać lub wybucha
niekontrolowanymi emocjami. Dzisiaj był to wybuch uczuć.
- Bo ty mnie nie kochasz – płakała szorując garnek.
Chciał jej powiedzieć, że po co to robi, skoro ma zmywarkę, ale to
by było jeszcze gorsze.
- Kocham cię – powiedział spokojnie i zaczął się pomału wycofywać
z kuchni.
- Gdybyś mnie kochał byłbyś przy mnie.
- Ależ jestem – zajrzał do salonu w poszukiwaniu dzieci, które by
go uratowały.
- Tak, to czemu uciekasz?
Wrócił do kuchni i zastał Kaśkę trzymająca się pod boki, ze
zmywakiem w jednej ręce i szczotką drucianą w drugiej.
- Nie uciekam – zapewnił – tylko szukałem dzieci.
- Tak, żeby mi je wcisnąć i prysnąć z domu – chlipnęła.
Miała rację, ale przecież jej tego nie powie, bo będzie tylko
gorzej.
Podszedł do niej, wyjął z jej ręki narzędzia tortur i mocno objął.
W każdej ciąży na sam jej koniec Kaśka właśnie się tak
zachowywała. Płakała z byle powodu, domagała się czułości, robiła z igły widły.
A on czuł się, jak na polu minowym.
- Ile jeszcze do porodu? – spytał.
Kaśka zamiast odpowiedzieć mruknęła.
- Wiem, że jestem nieznośna.
Zaśmiał się.
- Nic nie szkodzi. O ile nie będziesz we mnie niczym rzucać, to
przetrwam.
- Miesiąc – powiedziała i spojrzała mu w oczy – po prostu trochę
się boję.
Pocałował ją w czubek głowy.
- Może zapłacimy za cesarskie cięcie?
Pokręciła głową.
- Dam radę, ale się trochę boję.
- Będę z tobą.
- Wiem – i znowu się rozpłakała – nienawidzę ostatniego miesiąca i
tego co się ze mną dzieje.
Zocha
Odebrała telefon i od razu usłyszała radosne „Cześć piękna” od
Igora.
- Witaj – odparła z mniejszym entuzjazmem. Dawny znajomy już od
dłuższego czasu działał jej na nerwy, nawet jeśli słyszała go bardzo rzadko.
Wystarczyło jej już wspominania z dawnych lat, mógł sobie już
siedzieć we Francji i wrócić za dziesięć kolejnych i może wtedy znowu by się
ucieszyła, że go widzi.
Tymczasem od ponad pół roku regularnie zawracał jej głowę.
- Co tak smutno – powiedział z lekkim wyrzutem.
- Wybacz. Pracuję nad nowym dziełem i nie za bardzo skupiam się na
świecie zewnętrznym – mruknęła i posmarowała kanapkę masłem.
- No tak, wena. Skąd ja to znam – rozmarzył się, a ona
zastanawiała się, co zrobić, żeby zaraz nie zaczął jej o tym opowiadać.
- Tak, właśnie, więc skoro mnie rozumiesz, to wiesz, że nie wolno
artyście przeszkadzać – siliła się na wesołość.
- Masz rację – powiedział ze skruchą – już mówię po co dzwonię i
się rozłączam.
- Byłabym wdzięczna – tym razem się uśmiechnęła i wyjęła z lodówki
ser żółty.
- No to mówię.
- Mów.
- W marcu będę w Warszawie.
- Po co tym razem
przyjeżdżasz?
- Aaaaa – udał tajemniczego – niespodzianka. Ale to będzie dzieło
mojego życia.
- No to jak niespodzianka, to już mi nic więcej nie mów – Zocha
usiłowała nakierować go na koniec rozmowy. Wyjęła z lodówki szynkę i ketchup.
- Nie chcesz nic wiedzieć? – dziwił się – nic a nic?
- Nie, czekam, aż mnie zaskoczysz.
Przez chwilę nic nie mówił. Po czym zaśmiał się nerwowo.
- Masz rację. Jak wszystko będzie gotowe, to zaproszę cię na
spotkanie, gdzie wszystkiego się dowiesz i mówię ci, oniemiejesz.
- Nie mogę się doczekać – udała radość i dodała – a teraz pozwól,
że wrócę do mojego dzieła.
- No tak, no tak – zreflektował się, ale jeszcze zapytał – a co
tworzysz?
Zocha spojrzała na swoją kolację i powiedziała bez zająknięcia.
- Plakat reklamujący zdrową żywność.
- Nic ambitnego – zdziwił się.
- Ale dobrze płatne. Do widzenia Igorze – rozłączyła się nawet nie
czekając na odpowiedź.
Wzięła talerz z kanapkami i herbatę i poszła do salonu oglądać
telewizję.
- Co mnie on obchodzi, po co dzwoni. Humor tylko psuje – mruczała
pod nosem.
Małgorzata
Zastanawiała się nad tym, co jej
powiedział kilka dni wcześniej Robert. Nie wierzyła, że naprawdę chce
zrezygnować z prowadzenia interesu, to nie był ten typ. On będzie pracował
dopóki mu sił starczy, czyli jeżeli mu zdrowie dopisze, to może to być całkiem
długo. Ale postanowiła postarać się żeby częściej robił sobie wolne i spędzał z
nią czas. Postanowiła również wyciągać go z domu w weekendy. Było tyle
ciekawych miejsc, gdzie mogli pojechać. Nie musiał wciąż siedzieć w papierach, zwłaszcza,
że odkąd Ewa dla nich pracowała, rzeczywiście było tego mniej. Mała miała
smykałkę do biurowej roboty, ale i do dyplomacji.
- Cholera – Małgorzata przypomniała sobie, że dziewczyna będzie
pracować z nimi tylko do marca – może jednak zostanie? W końcu jest dziewczyną
Dominika, może on ją przekona. Oby!
Robert i Waldek
Gdyby ktoś postronny wiedział, co jest tematem ich spotkania, to
by się nieźle zdziwił. Panowie umówili się jak zwykle na neutralnym gruncie,
tym razem w Parku Saskim i zostawiwszy swoich ludzi w tyle rozmawiali.
- Czas najwyższy zastanowić się nad tym, co dalej – powiedział
Robert.
- To prawda, musimy się dogadać.
- Zupełnie nie wiem, jak my to zrobimy.
- Coś się wymyśli.
- Ja nie mam pomysłu.
Jeszcze przez kilka minut rozmawiali nic nieznaczącymi zdaniami,
aż w końcu w Waldku wzięła górę otwarta natura.
- Posłuchaj, to że nasze rodziny się zbliżą jest nieuniknione,
więc zastanówmy się wcześniej, co komu dać i co kto wnosi, żeby potem na weselu
nie było zgrzytów.
- Dominik na pewno przejmie po mnie interesy, dostanie wszystko,
bo Krystian jest dobrym wykonawcą, ale zarządzać, to raczej by nie umiał. U
ciebie zauważyłem, że zmiana na warcie i to pewnie Daniel zajmie się wszystkim.
Nie ma co łączyć stref wpływów, skoro mamy następców.
- Masz rację – zgodził się Waldek – ale możemy dać im w prezencie
gratisowo którąś z firm lub np. klubów.
Robert pokiwał głową i rzekł.
- Albo wyrwać coś naszym słabszym przeciwnikom.
- Nie – zaooponował Waldek – nie chcę żeby moja córka brała ślub w
trakcie wojny w mieście. Jak twój syn będzie chciał, to sobie coś wyrwie.
Waldek zastanawiał się chwilę i rzekł.
- Może by tak rozkazać grupom, które nam podlegają żeby dały
prezent parze młodej.
- Pomysł niezły – zgodził się Robert – o ile nie będzie to budka z
hamburgerami.
Pytanie jednak, co my damy.
Waldek zrozumiał, że Robert czeka, aż to on powie pierwszy, nie
zwlekał więc i rzekł.
- Na pewno pieniądze, ale mogę oddać Ewie jeden z magazynów. Ona
sama nie będzie się nimi zajmować, ale Dominik pewnie chętnie się tego
podejmie.
- Dwa magazyny – zaczął się targować w imieniu syna Robert.
- Najpierw powiedz, co ty oferujesz, a powiem, czy dam dwa. W
końcu to i tak wy najbardziej zyskacie, ja tracę córkę, bo przejdzie do was, a
ja? Z czym zostanę?
Robert niespodziewanie zaczął się śmiać.
- Nareszcie powiedziałeś czego chcesz. Chcesz rekompensaty!
- Oczywiście – Waldek wzruszył ramionami – bo mam nadzieję, że
widzisz, że jak na razie zgarniacie całą pulę. Pieniądze, magazyny i Ewę.
- A to nie miało być dla niej? – śmiał się Robert.
- Owszem, dla niej, ale będzie prowadzone przez twojego syna. Ja
zostaję w tym interesie stratny. Zabierzesz mi dwa magazyny, zostaną mi cztery.
Niby mały uszczerbek dla mnie, ale w przyszłości dla Daniela może oznaczać
walkę o miejsce.
- Przecież będziemy rodziną, nie będziemy występować przeciwko
wam.
- Może tak, może nie – oznajmił Waldek – różnie bywa. A poza tym
są jeszcze inni. Nie łączymy interesów, wszystko pozostaje po staremu, więc nie
mogę być stratny.
- Pieniądze cię interesują? – zapytał Robert.
- Nie, wolę coś namacalnego.
- Tak?
- Podobają mi się wasz klub sportowy na obrzeżach mojej strefy.
- To kura znosząca złote jajka, nie pozbędę się go.
- A ja magazynów, mam z nich bardzo dobry dochód.
- Mogę ci dać czynszówkę.
- Dwie.
- To dwa magazyny.
- Za dwa magazyny, to trzy czynszówki.
- Proszę cię, trzy?!
- W magazynach przerzuca się grube tysiące, a w czynszówkach tylko
tysiące.
- Ale są bezpiecznym interesem.
- Ile jest tam mieszkań?
- W trzech 240.
- To chcę trzy.
- No nie wiem.
- Robercie, dyskutujemy o drobnostkach.
- Niech będzie. Bierzemy Ewę, dwa magazyny i kasę. Ty dostajesz
trzy czynszówki, jako rekompensatę.
Panowie wyciągnęli ręce i przybili transakcje.
- Nasza umowa wejdzie w życie miesiąc po ich ślubie – powiedział
na koniec Robert.
Justyna
Przygotowania do bankietu szły pełną parą. Jeszcze tylko trzy dni
i firma matki mogła przyjąć gości i zdobyć kolejnych klientów na rynku.
Miało być około dwustu ludzi. Wszystkich trzeba było posadzić w
odpowiednich miejscach, tak żeby się nikt nie obraził.
Justyna nadzorowała przygotowania. Wszędzie towarzyszył jej Klama,
który jak jechali po odbiór wizytówek powiedział.
- Tylko nie ubierz się jak mysz.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Czyli jak?
- Szaro, buro i w garsonkę. To dobre dla starych bab.
- Ale to będzie eleganckie spotkanie, nie mogę przyjść w luźniej
sukience.
- Luźnej nie, ale kupiłaś sobie ostatnio taka ładną, kremową z
marynarką. Może to włóż.
Znowu ją zaskoczył. Skąd niby wiedział, co kupiła. Przecież była na
zakupach z matką, nie mógł wiedzieć.
- Skąd wiesz o tej sukience?
- Przecież chodzę po domu i widziałem, jak ją rozpakowałaś i
oglądałaś z matką w salonie.
- No niby tak – zgodziła się.
- To jak? Założysz ją?
- A ty założysz frak? – spytała przekornie.
- Ja nie jestem zaproszony.
- Jak to nie. Przecież pytałeś się, czy możesz przyjść, ja się
zgodziłam i zrobiłam ci nawet wizytówkę.
Klama zacisnął szczęki.
- Przecież żartowałem.
- Niby tak – powiedziała niepewnie – ale pomyślałam sobie, że może
trochę jednak chciałeś przyjść?
Klama zaśmiał się.
- Żartowałem.
- Ale ja już mam wizytówkę – powiedziała zawiedzona.
- Tak? I gdzie będę siedzieć? – usłyszała w jego głosie smutek.
Pewnie myślał, że posadziła go przy drzwiach.
- Koło mnie i Dominika – przyznała się.
Klama pokręcił z niedowierzaniem głową i parsknął cichym śmiechem.
- Czy ty wiesz, co zrobiłaś?
- Co?
- Nie sadza się zaufanych przy szefie.
- Ale to nie jest impreza Dominika, tylko mojej mamy. Mogę cię
usadzić, gdzie chcę.
Zatrzymał samochód na poboczu i zwrócił się w jej stronę. Był
poważny.
- Justyno. Cieszę się, że chciałaś mi zrobić przyjemność, ale ja
znam swoje miejsce. Nie czuję się na nim źle. Być zaufanym to ogromny zaszczyt,
ale nie mogę siadać przy jednym stole z twoim bratem.
- A w klubie siedzisz – wyrzuciła mu.
- Owszem, ale tam jesteśmy na innych zasadach. Oficjalne wizyty z
rodziną nie wchodzą w grę.
- Mój ojciec był zaufanym dziadka.
- Słyszałem, ale wiem też, że dopóki nie ożenił się z twoją matką
nie mógł brać udziału w uroczystościach rodzinnych.
- Ale to nie jest uroczystość rodzinna – upierała się.
Klama patrzył na jej smutną minę i rzekł.
- Daj spokój. Nie przyjdę.
I ponownie włączył się do ruchu.
- Głupie zasady – usłyszał jak dziewczyna mówi cicho do siebie.
Uśmiechnął się pod nosem.
Daniel
Wiedział, że nie jest oryginalny, ale nie miał czasu zastanawiać
się, czy oświadczyć się Ance w Tatrach na Gubałówce czy też na statku w Gdyni.
Ojciec bez ustanku posyłał go w interesach, a zaufani zabierali go w szemrane
miejsca, żeby poznawał teren i ludzi. Nie było tam miejsca na romantyczny
wyjazd we dwoje. Oczywiście mógł poczekać, ale jak to powiedzieli rodzice,
nigdy nie było i nie będzie dobrego momentu. A nie chciał już zwlekać. Skoro
Anka ostatecznie postanowiła z nim być, to nie było sensu przeciągać chodzenia
za rączkę. Z drugiej strony irytował się, bo przecież znany był z robienia
kobietom niespodzianek i zabierania ich w oryginalne miejsca.
Daniel był rozbity między swoja starą, a nową naturą.
I w takim chmurnym nastroju podjechał samochodem pod jej blok.
Anka wiedziała tylko, że ma się ładnie ubrać, bo idą do teatru. I to była
prawda. Kilkakrotnie słyszał od niej, że chcę iść na jakąś sztukę, więc
zabierał ją do Romy na musical.
Poszedł po nią do mieszkania. Kiedy otworzyła drzwi, przez chwilę
zastanawiał się, czy nie zrezygnować z wizyty w teatrze. Wyglądała pięknie, w
klasycznej czarnej sukience i sznurem pereł luźno zwisających jej na gors.
- Tak się cieszę, że idziemy – powiedziała radośnie.
Pomógł jej włożyć płaszcz i wyszli.
Kiedy jechali do centrum miasta Anka zauważyła.
- Czemu nic nie mówisz?
- Ja? – zdziwił się.
- Tak, ty. Odkąd ruszyliśmy nie wypowiedziałeś żadnego zdania.
- Zamyśliłem się.
Popatrzyła na niego z troską.
- Masz jakieś problemy? Coś się stało? Może lepiej nigdzie nie
idźmy? – zasypała go pytaniami. Uśmiechnął się do niej i uścisnął dłoń.
- Nic się nie dzieje. Jestem zadowolony i chcę iść na sztukę.
- Nie wyglądasz na szczęśliwego.
- Ale jestem.
Sztuka bardzo się Ance podobała, za to Daniel przez cały czas
zastanawiał się, kiedy i jak jej się oświadczyć. Myślał, że to będzie łatwe,
tyle razy to ćwiczył, ale kiedy przyszedł ten dzień, bał się, że zacznie się
jąkać.
Z Romy wyszli około 23 00, ale zamiast do samochodu Daniel
poprowadził ją w kierunku jakiejś restauracji.
- Nie za późno na jedzenie? – spytała zdziwiona.
- Nie – odparł takim tonem, że nic nie dodała.
Chciała z nim porozmawiać o sztuce, o odczuciach i spytać się go,
czy mu się podobało, ale słysząc ten oschły ton, zamilkła.
Nie podobał jej się lokal, do którego ją prowadził. Był ciemny i
wydawał się zamknięty. Kiedy podeszli bliżej zauważyła, że duże okna były
zasłonięte grubymi kotarami. Daniel otworzył drzwi i puścił ją przodem.
Wewnątrz nie było gości. W półmroku pojawił się kelner.
- Dobry wieczór, zapraszam państwa do stolika.
Dziewczyna spojrzała ponad jego ramieniem i zauważyła, że za
mężczyzną świeciło się ciepłe światło padające na jedyny stolik, nakryty na
dwie osoby. Wokół nie było nic. Pusta sala i tylko pośrodku miejsce dla nich.
- Daniel?
Uśmiechnął się.
- Kochanie, nie mów, że jesteś zaskoczona. Przecież mnie znasz.
- Ale, co to…
- Później – przerwał jej w półsłowa.
Usiedli, a kelner podał im kartę z daniami. Były tam wszystkie
ulubione potrawy Anki i Daniela. Spytała.
- Z jakiej to okazji?
Daniel dziwił się, że jeszcze się nie domyślała.
- Zobaczysz. Na razie zamawiaj.
Czekając na jedzenie pili szampana i rozmawiali o spektaklu. Anka
po pierwszym szoku związanym z dziwnym wystrojem, rozluźniła się i całą sobą
opowiadała o przeżyciach z teatru. Daniel był spięty, ale starał się brać
czynny udział w rozmowie, uśmiechać się i zadawać pytania. Było mu trudno, ale
musiał być cierpliwy i poczekać na najlepszy moment.
Jakiś czas potem z głośników popłynęła muzyka, a obok nich pod
sufitem zaczęła się kręcić świetlista kula. Światło przy stoliku przygasło.
- Mogę prosić do tańca? – spytał i wyciągnął rękę.
Zgodziła się i po chwili
zawirowali na parkiecie.
- Daniel, co ty knujesz? – spytała – czemu mnie tak rozpieszczasz?
Uśmiechnął się do niej czule i pocałował. Potem wypuścił ją z
ramion i padł na kolana.
- Wyjdziesz za mnie? – wyciągnął ku niej otwarte pudełko z
pierścionkiem.
Dziewczyna aż się zachłysnęła z zaskoczenia. Mocno wciągnęła
powietrze i zakryła dłonią usta.
Nie wierzyła, że to się dzieje. Owszem wiedziała, że Daniel ją
kocha i chce być tylko z nią, ale nie sądziła, że się oświadczy.
Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco, zauważyła, że jest niepewny
jej odpowiedzi. Nie dziwiła mu się, tyle razy od niego uciekała…
- Tak – powiedziała i rzuciła się mu na szyję.
- Przepraszam, że tak mało romantycznie – tłumaczył się jej między
pocałunkami.
- Jest tak, jak chciałam – zapewniła go.
Pierścionek był piękny. Przypominał obrączkę, ale był cały
grawerowany i miał diament.
- Ślub będzie w kwietniu po Wielkanocy – powiedział.
Ankę najpierw zmroziło. Jak to, tak szybko? – chciała spytać. Ale
spojrzała na pierścionek. Przecież przyjęła oświadczyny, nie powinno jej to
dziwić. Tylko…
- Za szybko? – spytał widząc jej minę – możemy później. Tylko pomyślałem,
że po co czekać i….
Właśnie to chciała usłyszeć. Niby on decyduje, ale też zostawia
jej otwartą furtkę. Bo jednego czego się obawiała, to że przez to, że stał się
prawą ręką ojca, stanie się autokratą. Ale jednak nie…
- Nie, może być. To nawet lepiej, ale jestem w szoku po
zaręczynach, a ty jeszcze dokładasz ślub. Ale to dobrze, to wspaniale! –
przytuliła się do niego mocno.
Daniel był szczęśliwy.
Oskar
Przyjechał po pracy do domu. Kiedy wysiadł na podwórku, zauważył
że przed bramą ktoś stoi. Od razu ją rozpoznał. Zaklął pod nosem i poszedł w
stronę domu.
- Oskar – usłyszał głos Diny, ale nawet się nie odwrócił – Oskar.
Proszę, porozmawiajmy.
Miał już rękę na klamce, kiedy jeszcze usłyszał.
- To ja do ciebie dzwoniłam, tylko nie miałam śmiałości się
odezwać. Ale proszę, porozmawiaj ze mną.
Mężczyzna wszedł do domu i zamknął drzwi. Nie miał o czym z nią
rozmawiać.
Dominik i Krystian
Ojciec wezwał ich na spotkanie za miastem. Krystian zaproponował
Dominikowi podwózkę, na co ten przystał. Raz dawno się nie widzieli, dwa
starszy brat miał do niego kilka pytań. Jedno z nich znalazło rozwiązanie, gdy
tylko otworzył drzwi pasażera.
- Poczekaj, sprzątnę gazety – powiedział Krystian biorąc z
siedzenia plik papierów. Dominik od razu zauważył, że Krystian próbuje jedną
ukryć.
Szybko wyrwał mu prasę z rąk.
- Dawaj! – wściekł się Krystian i bezradnie usiłował mu je wyrwać.
Ale Dominik był jeszcze poza samochodem, a Krystian w środku, do
tego przypięty pasami. Zanim wysiadł, brat już miał w ręku, to co chciał ukryć.
- „Będę mamą?” – pytał Dominik na głos.
- Oddawaj! – Krystian wyrwał mu gazetę z ręki.
Starszy brat patrzył na niego uważnie.
- Będziesz ojcem? Zapyliłeś jakąś?
- Nie twój interes – burknął Krystian i wsiadł do samochodu – wsiadasz?! –
krzyknął.
Dominik ulokował się obok niego.
- To ta laska, której nosiłeś zakupy?
- Nikomu nie nosiłem… - Krystian przerwał – skąd wiesz?
- Przejeżdżałem obok i widziałem.
- Tak. Dziewczyna jest w ciąży, ale nie będę się z nią żenił. Nic
mnie ona nie obchodzi.
- A gazety?
- Jestem ciekawy, jak się rozwija dziecko w brzuchu. A co? Nie
wolno?
- A rodzice wiedzą?
Krystian spojrzał na brata, jak na chorego.
- A jak myślisz?
- W końcu się dowiedzą.
- I co?! – wkurzył się Krystian – każą mi się ożenić?
- Nie, ale będą wiedzieć, że wnuk w drodze.
- Nie będę z tobą o tym gadał – burknął.
- Nie musisz – wzruszył ramionami Dominik. Ale tak naprawdę był
bardzo ciekawy i aż kipiał od niewypowiedzianych pytań – a czemu ta laska cię
nie obchodzi?
- Bzykałem ją, znudziła mi się, więc ją rzuciłem, aż pewnego dnia
wysłała mi sms, że jest w ciąży. No to czekam aż urodzi.
- I co? Zabierzesz jej dziecko?
Krystian skrzywił się.
- Masz taki zamiar – zgadł Dominik i wcale się tym nie zdziwił.
Krystian nigdy nie miał skrupułów.
Brat nie odpowiedział.
Komentarze
Prześlij komentarz