Dwa rody - odc.25
Przez cały wyjazd nie zaglądała do telefonu. Dopiero po powrocie
do Polski odkryła, że ma kilkanaście nieodebranych połączeń od Igora.
Zdziwiła się, ponieważ mówił, że będzie we Francji i przez całą
zimę nie ma zamiaru zaglądać do Warszawy, więc po co by dzwonił?
Wystukała numer.
- Gdzieś ty była!? Czemu nie oddzwaniałaś!?
Zocha aż ze zdziwienia zaniemówiła, a Igor kontynuował swoją
tyradę.
- Rozumiem jeden dzień, ale nie dwa tygodnie! Co ty sobie w ogóle
myślałaś?!
Zochę w końcu odetkało.
- Czy tobie się coś nie pomyliło? – spytała spokojnie.
- Co mi się nie pomyliło?!
- Nie jesteś moim mężem -
powiedziała zimno.
- A co to ma do rzeczy – złościł się – dzwoniłem!
- To, że jedyną osobą, która może się wkurzać, że nie odbieram
jest Waldek. Ty jesteś moim znajomym z przed lat, który przez przypadek znowu
pojawił się w moim życiu. Nie jestem niewolnikiem komórki, więc ją wyłączyłam,
żeby nikt mi nie przeszkadzał świętować z rodziną. A jak ci się to nie podoba,
to możesz wykasować mój numer i więcej się nie odezwać.
Rozłączyła się i poszła sobie zrobić kawę. Nie zdążyła dojść do
kuchni, kiedy Igor ponownie zadzwonił.
- Przepraszam Zocha, po prostu się martwiłem.
- Nie było o co – dała się udobruchać – co chciałeś?
- Chciałem ci powiedzieć, że jestem w Polsce i chciałem się
spotkać, ale już wróciłem do Francji, więc może następnym razem.
- Dobrze, zatem jak będziesz w Warszawie zadzwoń, raczej powinnam
być dostępna, bo do wiosny nie planuję żadnych wyjazdów. Cześć.
- Cześć.
Andrzej i Kaśka
Po namowach Kaśki, Andrzej zgodził się zostać dłużej w USA. Nie
zgodził się na natomiast na to, żeby siedzieli tam aż do porodu.
Kaśka też nie miała tego w planach i szybko go uspokoiła, chciała
tylko dłużej posiedzieć w cieplejszym klimacie. Dzieciaki też były zadowolone,
gdyż miały obiecany wyjazd do Disneylandu, ale i na miejscu w Los Angeles było
dla nich atrakcji co niemiara.
- Nie martwisz się o to, że nie poszli do szkoły? – pytała Kaśka
męża.
- Przedszkole i zerówka to nie szkoła – uśmiechnął się – ale za
rok już nie będziemy mogli sobie pozwolić na takie wagary.
- My będziemy mogli – zaśmiała się – podrzucimy dzieci dziadkom, a
sami pojedziemy w podróż dookoła świata.
- Już cię widzę w Indiach albo Afryce wśród sawanny.
- Czepiasz się.
- Ja? To ty jesteś mieszczuchem do szpiku kości, czy ty w ogóle
wiesz, jak wyglądają na żywo zwierzęta inne niż pies, kot i koń?
-Wiem, bo byłam w cyrku – wypięła mu język.
- A w ZOO?
Zrobiła kwaśną minę.
- Byliśmy w wakacje razem z dziećmi. Nie pamiętasz?
- Pamiętam. I wiesz co, tutaj też je mają, może jutro pójdziemy?
- Dobry pomysł, ale to ty będziesz latał z dzieciakami, ja już nie
mam siły ciągnąć wszędzie brzucha.
- Coś wymyślimy, na pewno nie będziesz musiała się przemęczać.
- Kochany jesteś – cmoknęła go w policzek.
Ewa
W końcu położyła się w swoim łóżku i była z tego powodu
szczęśliwa. Uważała, że podróże są fajne, ale co własny materac, to własny.
Żaden, nawet najlepszy hotel nie potrafił dogodzić jej gustom. A to było za
miękko, a to za twardo, a to nie ten kolor. Ewa na ogół nie była wybredna i
przyjmowała wszystko co dają, ale nie w kwestii łóżka.
Kiedy już się wymościła w swoim wgłębieniu zastanowiła się nad
jutrzejszym dniem. Miała iść do pracy do Dominika. Niby rozstali się we
względnej zgodzie, niby wszystko było w porządku, ale jednak nie chciała tam
iść.
Dlaczego nie chciała?
Nie wiedziała, jak on zareaguje, czy będzie miły, czy będzie
warczał, czy po prostu będzie tak, jakby się widzieli wczoraj? Nie znosiła tej
niepewności.
Dlaczego nie mógł być bardziej normalny? Nie. Dlaczego nie mógł
być spokojniejszy? Nie taka mimoza, ale taki po prostu, męski - ale delikatny,
jakby to przedstawiły książki romantyczne dla samotnych, sfrustrowanych kobiet.
„Męski, ale delikatny” – westchnęła. Był męski, ale i groźny,
niebezpieczny i nieobliczalny. Ale dla niej mógłby być właśnie delikatny.
Usiadła.
- Oszalałam – parsknęła – a to wszystko przez to, że czytałam te
kretyńskie książki na wyjeździe. Zachciało mi się groźnego, ale łagodnego.
Tylko tego brakowało. Zwłaszcza, że ci bohaterowie tak działali na kobiety, że
one od razu zakasywały spódnice i bez żadnego „ale” oddawały swoje cenne
dziewictwo.
- Dobrze, że rzadko noszę spódnice – pomyślała, a potem się
zaczerwieniła – lepiej zostanę przy męskim i łagodnym. Nie ma co brnąć dalej w
ten temat, bo sama nie wiem, czy po takich przemyśleniach nie złożyłabym jutro
sukienki. Spodnie i długi rozciągnięty sweter. Nie będzie mi męski magnetyzm
mówił, co mam robić.
Otuliła się szczelniej kołdrą i zasnęła.
Waldek i Daniel
Było już dobrze po północy, kiedy samochód wiozący Waldka z synem
podjechał pod blok na Placu Hallera. Kierowcą był Majster, Żniwiarz jechał w
innym wozie.
- Które piętro? – zapytał Daniel Majstra.
- Trzecie, świeci się, czyli impreza w toku.
- Nie ma na co czekać, idziemy – powiedział Waldek i jak na tak
grubego człowieka, szybko wysiadł. Sprawdził broń i dał znak ludziom w
siedzącym w dwóch innych samochodach.
Po chwili na czele szło czterech żołnierzy, za nimi Żniwiarz, a
szpaler zamykał Daniel z ojcem. Majster został w na miejscu wraz z innymi
kierowcami. Miał pilnować, żeby czasem nikt nie wszedł do upatrzonej przez nich klatki.
Przez drzwi wskazanego mieszkania sączyła się na zewnątrz rzewna
muzyka oraz słychać było śmiechy.
Po chwili mężczyźni wykopali drzwi i wpadli do środka z karabinami
gotowymi do strzału. Jak można było się spodziewać, kobiety zaczęły piszczeć i
chować się po kątach. W dużym i jedynym pokoju przy kilku stolikach była
rozłożona ruletka. Mężczyźni zamarli z rękoma na kaburach.
- Kto tu jest szefem – zapytał Żniwiarz.
Odpowiedziała mu cisza. Zatem wymierzył pistolet w najbliżej
stojącą osobę, która widać było, że jest tylko gościem. Facet zbladł.
- Pytam ostatni raz, kto jest szefem tego burdelu –w odpowiedzi
usłyszał cichy śmiech. Od razu wycelował w mężczyznę, który siedział na fotelu
pod oknem i trzymał szklankę z alkoholem.
- A po co ci to wiedzieć? – spytał bezczelnie i zamarł. Po chwili
osunął się na podłogę. Żniwiarz wpakował mu kulkę w głowę.
Ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z gangsterami, ale mieli
kasę i dlatego tu przyszli, nagle zaczęli się pchać do wyjścia, ale tam
zastąpili im drogę żołnierze Waldka.
- Powiem krótko, jak mi nie znajdziecie szefa, wystrzelamy was
wszystkich. Liczę do trzech. Raz, dwa…
- To jest szef – chudy i niski mężczyzna wskazał jednego z
siedzących przy stoliku do pokera. Ten był wysoki i dobrze zbudowany o urodzie
zabijaki.
Przeklął i splunął pod nogi kapusia.
- Taaa, to ja – wycedził bez emocji – a o co chodzi?
- To nie twój teren chłopcze – Żniwiarz przyjął protekcjonalny ton
– nie możesz sobie, ot tak zakładać jaskini hazardu. Trzeba zapłacić wpisowe.
Waldek wysunął się przed zaufanego i przyjrzał się zbyt pewnemu
siebie gościowi.
- To jak? Płacisz? Czy mamy was wystrzelać?
- Uważasz, że jestem bezbronny? – zaśmiał się szyderczo
przystojniak.
- Tak – Waldek uśmiechnął się szeroko – tak właśnie uważam. Moi
ludzie przed dziesięcioma minutami zdjęli twoich strażników. Masz jeszcze jakiś
w zanadrzu?
Facetowi zrzedła mina.
- Nie ten kaliber chłopcze – kontynuował Waldek – przeliczyłeś
się. Mam chociaż nadzieję, że wiesz kim jestem?
Nie wiedział i to był błąd.
- Żniwiarz! – zwrócił się do zaufanego – kobiety wychodzą, a
reszta ma dostać lekcję. A potem przyprowadź do mnie tego gamonia, mam ochotę z
nim jeszcze trochę porozmawiać.
Waldek popatrzył na Daniela i wzrokiem dał mu znak, że jak chce,
to może zostać.
Daniel chciał.
- No cóż, tylko potem nie miej do mnie pretensji – ojciec wyszedł.
Żniwiarz zwrócił się do chłopaka.
- Wypuść dziewczyny, ale żeby ci żaden facet nie umknął.
- Tak jest – Daniel odezwał się jakby był podwładnym, ale nie
przeszkadzało mu to, wiedział, że na szacunek zaufanych ojca trzeba sobie
zasłużyć.
Oskar
Wrócił do swojego mieszkania i zdziwił się, że jest wysprzątane,
jakby w ogóle się z niego nie ruszał. Zadzwonił do matki, a ta przyznała się,
że to jej sprawka.
Nie lubił tego. Był dorosły i wkurzał się jeżeli ktoś traktował go
jak dziecko, ale teraz lekko się wzruszył. Matka, to matka.
Rozpakował się i przeszedł się po 120 metrach kwadratowych i stwierdził,
że wcale mu tu nie jest dobrze. Mieszkanie było za duże, za czyste, za puste.
Dziwne, że do tej pory tego nie zauważał, wręcz był dumny z tego,
że jest jedynym Lipskim, który opuścił Zacisze i ma do rodziców dalej niż 2
kilometry.
Westchnął. Zastanawiał się nad tym, czy nie przyjąć propozycji
ojca.
Z jednej strony obiecał sobie, że nigdy więcej, ale z drugiej to
było coś, w czym by się sprawdził. Nie myślał o Dinie, pożegnał ją wraz z
Ameryką i zmusił się do zamknięcia tej sprawy.
Położył się na skórzanej kanapie w jednym z pokojów i rozejrzał
się wokół siebie. Nie było to nic, co by darzył sentymentem. Usiadł.
- Nie, to moje mieszkanie, mój dom.
Ale widział, że przegrał.
Spakował ponownie walizki i wyszedł.
Justyna
Po tygodniu jeżdżenia w niemal każde miejsce z Klamą, jedyne
uczucie, jakie jest zostało, to złość. Miała go dosyć. Kiedy tylko przekraczała
próg domu, on już stał na podjeździe i czekał na instrukcje. A najgorsze było
to, że zawsze był pogodny i uczynny. Przecież normalnie taki nie był. Jak
widywała go z bratem, zawsze był pochmurny i odpowiadał monosylabami. Ale jako
ochroniarz rozgadał się i usiłował ją zabawiać. Była załamana i wściekła, więc
kazała mu się wozić przez pół dnia bez celu po Warszawie, a on ani na chwilę
nie stracił humoru i wjeżdżał w najbardziej absurdalne ulice, jakie mu
wskazywała.
A na koniec, kiedy wysyczała.
- Do domu!
Odwiózł ją i na do widzenia powiedział z uśmiechem.
- Bardzo pouczająca podróż, nawet nie wiedziałem, że Warszawa jest
taka duża i ma tyle fajnych miejsc.
Wtedy zacisnęła pięści i poczuła, że zaraz go uderzy. I wtedy
zauważyła błysk w jego oku. Klama rzucił jej wyzwanie. Był miły bo mu kazał
Dominik, ale w rzeczywistości był tak samo wściekły, jak ona. Zrozumiała, że on
wcale nie chce tego robić. Zawstydziła się.
- Przepraszam Klama. To nie na ciebie powinnam być zła. Nie będę
się już tak zachowywać.
- Cieszę się, że w końcu to zrozumiałaś - Klama uśmiechnął się lekko – do widzenia.
Wsiadł do samochodu i odjechał.
Ewa i Dominik
Bardzo chciał powiedzieć, że wejście dziewczyny do biura w ogóle
go nie poruszyło. Ale nie mógł. Kiedy tylko stanęła w progu, krew uderzyła mu w
kilka miejsc naraz. Była piękna, chociaż
Ewa wcale nie uważała się za taką, raczej za przeciętną i trochę za
grubą, ale dla Dominika była idealna. Ktoś złośliwy mógłby się go spytać, skąd
ta zmiana, ale na szczęście nie było takiego ryzykanta w okolicy. Jeżeli ktoś
widział go wcześniej w towarzystwie kobiet, to zawsze były one wysokie i
szczupłe. Tymczasem ona była niska i krągła. Ale to nie to Dominika do niej
przyciągało. Była to jedyna kobieta, która niczego od niego nie chciała, która
nie bała się z nim sprzeczać i nie nadskakiwała mu na każdym kroku. To była
kobieta, którą trzeba było zdobywać, była wyzwaniem, którego on się podjął.
Ewa również bardzo chciała powiedzieć, że widok Dominika nic dla
niej nie znaczy, ale nie mogła. Kiedy tylko spojrzała w jego chmurne oblicze od
razu poczuła, jak miękną jej kolana. Właściwie powinna mieć go z kilku powodów
w nosie, bo przecież był dużo starszy, a ona wolała rówieśników, był
apodyktyczny, a to ona chciała mieć kontrolę nad wszystkim, był dla niej za
duży, a przecież wolała delikatniejszych w budowie chłopaków, no i nie miał
poczucia humoru. Wszystko to powinno raczej spowodować wieczną niechęć i
zaliczenie go w poczet wrogów, czemu więc tak nie było?
Czemu serce jej tak zdradziecko waliło, a oddech stawał się
płytszy.
- Cześć – powiedział i spojrzał na nią uważnie – dobrze się
bawiłaś, bo wyglądasz na przemęczoną?
- Cześć – powiedziała mimowolnie kwaśnym tonem, bo jednak Dominik
postanowił udawać, że widzieli się wczoraj – nie jestem chora. Co mam robić?
- Pojedziemy na zakupy – oznajmił, a ona uniosła wysoko brew.
- A po co?
- Ojciec wysyła nas dzisiaj na poważną kolację, a jutro na bal
karnawałowy połączony z biznesem. Powiedział, że mamy wyglądać, jak z pod igły,
więc dzisiaj jedziemy na zakupy.
- Ja mam ubrania na taką…
- Nie kłam, bo wiem, że nie masz – widząc jej zdziwioną minę dodał
– dwa razy byłaś w tej samej sukience na poprzednich spotkaniach. Tak nie może
być. Czas wyciągnąć cię z dżinsów i swetrów.
Miał rację. Do tej pory w ogóle nie zastanawiała się nad
eleganckimi strojami. Wolała wygodny, sportowy styl.
- Mam nadzieję, że nie ty masz mi je kupić?
Dominik roześmiał się.
- Oczywiście, że nie, nie jestem aż tak hojny dla pracowników –
wstał i podszedł do wieszaka.
- W takim razie sama mogę pojechać na zakupy, nie jesteś mi do
niczego potrzebny.
- Zapomnij – uśmiechnął się szeroko i wziął ją pod rękę – pani
przodem.
Robert i Małgorzata
Małgorzata patrzyła na męża, który dopiero co zjechał ze stoku i
nie mogła od niego oderwać oczu. Robert nadal był bardzo przystojnym mężczyzną
bez grama tłuszczu w ciele. Podjechał do niej i uśmiechnął się.
- Widzę, że mnie podziwiasz.
- Nieprzerwanie od lat – zapewniła.
Objął ją ramieniem i pocałował w czoło.
- I tak powinno być. Zjeżdżamy jeszcze raz, czy wracamy do hotelu?
Małgorzata spojrzała na zegarek.
- Jak chcesz, to zjedź, ja mam za pół godziny masażystę.
- Masażystę? – Robert skrzywił się – wolałbym żebyś nie chodziła
do mężczyzn.
- Daj spokój zazdrośniku – zaśmiała się – przecież ten chłopak
jest młodszy od naszych synów, myślisz, że na niego polecę?
- Ty nie, ale…
- Głupstwa pleciesz. Na stare baby to lecą tylko łowcy fortun, a
ja nie wiem czy zauważyłeś, ale mam męża.
Robert objął ją mocniej.
- Zauważyłem – przerwał, a po chwili zmienił temat – twój pomysł z
wakacjami był bardzo dobry, dziękuję że mnie wyrwałaś z domu.
- Nie ma za co, należało się nam.
Mężczyzna popatrzył z czułością na żonę.
- Cieszę się, że możemy być razem, że na nowo możemy się poznawać.
Małgorzacie zaszkliły się oczy.
- Nie mów mi takich rzeczy, wolę jak jesteś bardziej zasadniczy.
- Czemu?
- Bo nie wiem, jak mam się zachować wobec męża romantyka. Jestem zaprogramowana
na inny typ.
- Tak? Jaki?
- Władca świata i okolic.
Szturchnął ją w bok.
- Dowcipnisia.
Popatrzyli sobie w oczy, aż w końcu Robert mruknął cicho.
- Odwołaj masażystę, ja chętnie go zastąpię.
Oskar, Waldek i Zocha
Waldek z Zochą siedzieli wieczorem w kuchni i jedli kolację.
Daniela wywiało z zaufanymi, a Ewa utknęła na jakiejś kolacji z Dominikiem.
- Całkiem miło od czasu do czasu pobyć bez dzieci, prawda? –
spytała Zocha.
- Masz racje – Waldek przeciągnął się – a może by tak im
powiedzieć żeby się na jakiś czas wyniosły?
Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Jak możesz tak mówić? Ja tam się cieszę, że jeszcze są z nami.
Zobaczysz, za rok lub dwa wyfruną z gniazda…
- I zamieszkają za płotem – uzupełnił Waldek – nie sądzisz, że dam
im wyjechać gdzieś dalej.
Zocha uśmiechnęła się do męża.
- Oczywiście, że będą obok, ale póki co, niech się nimi jeszcze
nacieszę.
- Przecież tylko żartowałem, ja też nie chcę żeby dom opustoszał.
Ale póki mamy go dla siebie, to może zajmijmy się na przykład… - nie dokończył
zdania, bo zadzwonił dzwonek do drzwi. Zocha poszła otworzyć. Nagłe okrzyki
radości ściągnęły do przedpokoju również Waldka. Zastał tam żonę z Oskarem. Syn
miał przy sobie walizki.
- Znowu wyjeżdżasz? – spytał Oskara.
- Nie, nie, nie – piszczała radośnie Zocha – powiedział, że chce
znowu z nami zamieszkać. Czy to nie cudowne?!
- Cudowne, ale dziwne – mruknął Waldek – twój pokój chwilowo jest
składzikiem, bo jest do niego bliżej niż do piwnicy, ale zaraz go uprzątniemy.
- Dzięki tato – Oskar uścisnął dłoń ojca – przywiozłem też piwo.
Dzięki temu praca szybciej nam pójdzie.
- Zależy ile wypijemy – zaśmiała się Zocha – tak się cieszę. Tyle
razy ci mówiłam, że samotność nie jest dobra.
- Oj mamo.
Krystian
Przeczytał zlecenie od ojca i szybko je spalił. Taką robotę to
rozumiał. A nie jakieś picie i balowanie ze zdradzieckim Moharem.
Wsiadł do swojego sportowego wozu i pojechał na małe zakupy. Przez
te kilka miesięcy bezczynności zaniedbał sprzęt i ćwiczenia. Musiał to
nadrobić, bo waga wskazywała, że był na to najwyższy czas. Jeszcze trochę
takiego leniuchowania a mógłby uznać, że zapuścił brzuch.
Do tego zlecenie wymagało najwyższej formy i nie mógł do niego
podejść z marszu. Musiał w ciągu kilku dni opracować plan, a potem go wykonać.
A plan mieścił w sobie małe okno w łazience. Czuł, że na razie by się przez
nie, nie przecisnął. Musiał działać szybko i skutecznie. Ale wyrzeczenia to
była jego specjalność, za trzy dni znowu będzie w formie.
Daniel
- I czego szczerzysz zęby – warczał Majster do Daniela– to nie
zabawa synku.
Właśnie zaprowadzili porządek z kolejnymi chętnymi do przejęcia
kontroli nad częścią Lipskich. Stłukli kilku gości, dwóch zabili, a jednego
zabrali ze sobą żeby jeszcze Waldek sobie z nim pogadał, a Daniel na koniec
zaczął się uśmiechać.
- To reakcja na stres – zapewnił i rozmasował bolące kostki.
Facet, którego położył na glebę miał naprawdę twardy podbródek.
- Pitu, pitu – warknął Majster – podobało ci się, a to niedobrze.
- Nie może ci się podobać bicie innych – dodał Żniwiarz – to może
spowodować, że zaczniesz bić kogo popadnie.
- Ale ja na prawdę chichoczę nerwowo – zapewniał chłopak – wcale
mi się tam nie podobało, bo mogłem zginąć. A co jak co, ale nie chce jeszcze
schodzić z tego padołu.
Majster spojrzał na niego uważnie.
- I dobrze. Ale opanuj to rżenie, bo nikt cię nie będzie brał na
poważnie.
- Dobrze – zapewnił Daniel i po raz ostatni zachichotał.
Ewa i Justyna
Spotkały się u Justyny w domu. Ewa przyjechała do rezydencji zaraz
po pracy, więc przyjaciółka od razu zaprosiła ją do kuchni i podała obiad.
Usiadły i westchnęły równocześnie. Od jesiennych wydarzeń minęło
sporo czasu, a one ani razu nie widziały się dłużej niż 10 minut i zazwyczaj
wtedy, gdy Ewa przyjeżdżała na chwilę z Robertem do domowego biura.
Tym razem miały po prostu sobie pogadać.
- Tyle czasu – zaczęła Ewa.
- Nie, ja pierwsza – przerwała jej Justyna – wiem, że to długo
trwało, ale chcę ci podziękować i przeprosić za wszystko.
- Przestań – zaśmiała się Ewa – już mi tyle razy dziękowałaś?
- Ale nigdy na spokojnie.
- Zatem dobrze – Ewa przybrała oficjalny ton – przyjmuję
przeprosiny i podziękowania. Czy teraz możemy po prostu sobie pogadać?
- Możemy – Justyna uśmiechnęła się szeroko.
Ewa z przyjemnością na nią patrzyła, Justyna kwitła. Wydawało się,
że po Moharze znowu zamknie się w sobie i podda rozpaczy, tymczasem kilka
tygodni po wydarzeniach, ona była weselsza niż kiedykolwiek.
- Co się tak patrzysz? – spytała Justyna.
- Nic, ładnie wyglądasz?
- Dziękuję, byłam na zakupach i kupiłam sobie inne kolory niż
zazwyczaj. Klama mi to doradził.
Ewa parsknęła herbatą.
- Klama?!
- Tak. Chyba miał dosyć mojego niezdecydowania.
- Ale Klama?! Ten Klama?
- No a jaki?
- Zaufany Dominika?!
- Czemu tak krzyczysz? Tak, ten sam.
Ewa popatrzyła na nią dziwnie.
- Jesteście parą?
Tym razem Justyna spojrzała dziwnie.
- Nie. On tylko wszędzie ze mną jeździ. Dominik mu kazał. Nie
mówił ci?
- Jak zwykle nie, ale przecież nie musiał, a ja nie zauważyłam
braku Klamy. Pojawia się i znika. Tak jak to zazwyczaj bywało. Rozumiem, że
jest twoim ochroniarzem?
- Owszem. I oboje tego nie lubimy. A jak tam powrót do pracy?
Ewa wzruszyła ramionami.
- Dzień, jak co dzień. Twój brat jest tyranem i potworem. I znowu
jestem na niego zła.
- O co tym razem?
- Wczoraj poszliśmy w imieniu twojego taty na kolację połączoną z
rozmowami biznesowymi. Przez całką kolację było wszystko w porządku, ale
potem on jak zwykle porzucił mnie i
kazał sobie radzić.
- I na to jesteś zła?
- Nie. Tę jego zagrywkę już znam. Było gorzej, słuchaj – Ewa
nabrała powietrza w płuca – jak polecił, tak zrobiłam. Rozmawiałam z różnymi
osobami, aż w końcu zatrzymałam się na dłużej przy bardzo miłych panach i po
omówieniu wizji współpracy przeszliśmy na bardziej przyziemne tematy. Jeden z
nich nawet przyniósł mi wino. No i Dominik wyrósł przy mnie, jak z pod ziemi i
wtrącił się do rozmowy. Od razu temat przestał się kleić i rozeszliśmy się.
Kiedy chciałam powiedzieć twojemu bratu, że straszy potencjalnych
współpracowników, prychnął i sobie poszedł. Pomyślałam sobie, że nie będę się
nim przejmować i poszłam znaleźć kogoś innego do rozmowy. I ponownie trafiłam
na tych panów, znowu się zrobiło miło i znowu twój brat zepsuł klimat. I tak
było jeszcze dwa razy, a kiedy ci faceci się rozchodzili, on również opuszczał
moje towarzystwo. Kiedy wracaliśmy do domu próbowałam go wypytywać, czemu był
taki zgryźliwy i niemiły dla tamtych panów, przeklął pod nosem i wyburczał coś
o mojej ślepocie. Dlatego się na niego obraziłam i nie odzywam się do niego.
Justyna wysłuchała wszystkiego cierpliwie, po czym powiedziała.
- Na pewno nie da ci się długo gniewać.
- Owszem, dzisiaj nie odezwałam się do niego słowem. A wieczorem
idziemy na bal i nadal nie będę się do niego odzywać.
- Widzę, że chcesz zrobić wszystko, żeby go jeszcze bardziej
zachęcić.
- Do czego zachęcić? – zdziwiła się Ewa.
- Już ty wiesz do czego.
Zocha, Kaśka i Andrzej
Zocha odebrała córkę z rodziną z lotniska. W drodze powrotnej
zapytała.
- Czemu tak wcześnie? Mieliście zostać do lutego?
- Stwierdziliśmy, że bez was jest tam nudno – powiedziała Kaśka.
- A tak naprawdę, to Kaśka się gorzej poczuła – wydał Andrzej
żonę.
- Coś nie tak? – zaniepokoiła się Zocha.
- Mamo nie panikuj – powiedziała spokojnie Kaśka – chodzi o to, że
nie ma sensu wyjeżdżać gdziekolwiek w zaawansowanej ciąży, bo raz nie miałam
siły nigdzie chodzić, ciągle byłam zmęczona i ogólnie źle się czułam. Bo
okazało się, że ja chyba jednak zimnolubna jestem – zaśmiała się na koniec.
- To mnie trochę uspokoiłaś – odetchnęła Zocha, a potem się
rozpromieniła – zgadnijcie, kto się do nas wprowadził!
- Kto? – spytali równocześnie Andrzej z Kaśką.
- Zgadnijcie?
- Mamo, proszę – błagała Kaśka.
- Oskar wrócił do domu. Poczuł tęsknotę.
Małżeństwo było szczerze zdumione. Oskar był jedynym Lipskim,
który wyprowadził się poza Zacisze i najrzadziej zaglądał do ich domu. Rodzina
Zochy i Waldka częściej bywała niż on.
- A co go do tego skłoniło? – spytała Kaśka.
Zocha wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, ale stawiam na to, że gdy był sam w mieszkaniu, to
mógł myśleć tylko o Dinie. A tutaj nie ma na to tyle czasu.
- Swoją drogą, nieźle go zrobiła – stwierdziła kwaśno Kaśka.
- A ja uważam, że dobrze wykonała swoje zadanie i dobrze, że się w
porę wycofała. Oskar pokochał nie tą osobowość – bronił dziewczyny Andrzej –
przynajmniej miała na tyle odwagi żeby mu powiedzieć.
- A ja uważam, że była świnią. Mogła go przystopować już na
początku zalotów, a dopuściła do tego, że się zakochał – burczała Kaśka –
gdybym ja była przy rozmowie, to ona miałaby podrapaną twarz.
- Czasami budzi się w tobie prawdziwie Lipska krew – śmiał się
Andrzej.
- Uważaj, bo przejdzie na ciebie – zagroziła Kaśka mężowi, a ten
potarmosił jej włosy.
- Dobrze, dobrze, już przestaję żartować, a ty broń brata, broń.
- A może zamiast zastanawiać się nad Oskarem, opowiecie mi co tam
robiliście? – Zocha przerwała ich małą sprzeczkę.
Kaśka zaczęła opowiadać, a Andrzej czasami wtrącał swoje trzy
grosze.
Komentarze
Prześlij komentarz