Dwa rody - odc.18
Natrętny telefon nie dał jej się skupić na pracy. Od dwóch dni
szkicowała samochód terenowy i za każdym razem coś się jej w nim nie podobało.
I dzisiaj, kiedy uważała, że już dochodzi do perfekcji telefon dzwonił co pięć
minut. A to jej siostra rodzona potrzebowała przepisu na ciasto, a to Kaśka
płacząc, że chce schabowego, a to Waldek z radosną nowiną, że w końcu coś się
ruszyło.
„No dobrze” – myślała –„ale gdzie w tym wszystkim szacunek dla
mojej weny?”
I w tym momencie komórka zadzwoniła po raz kolejny. Zła wcisnęła
zieloną słuchawkę, nawet nie patrząc kto to.
- Słucham! – krzyknęła ze złością.
- U la la – usłyszała głos rozbawionego Igora – coś dziś jestem
zła. Niech zgadnę, przeszkodziłem ci w pracy twórczej?
- Tak! – krzyknęła, ale zaraz się opanowała – mam wenę, nie będę
miła.
Zaśmiał się ciepło.
- Rozumiem, że w takiej chwili nie ma szans, na wspólną kawę?
- Przyjdź jutro do galerii, będę tam po 14 00, bo mam spotkanie z
kilkoma klientami. Ale nie licz na długie rozmowy. Mam wenę.
- Rozumiem, rozumiem. Nie ma sprawy. To do jutra moja miła – i się
rozłączył.
Zocha rozsądnie wyłączyła komórkę uważając, że jak się stanie coś
stać złego, to rodzina zawsze może zadzwonić na stacjonarny.
Małgorzata i Robert
Robert w końcu zebrał się w sobie i powiedział Małgorzacie, że
Justyna wyjechała razem z Moharem.
- Jak to? – nie mogła uwierzyć Małgorzata – czemu nic nie
powiedziała? Kiedy wróci? Dzwoniła?
Ale widziała w oczach męża, że to nie wszystko.
- Porwał ją – szepnęła słabym głosem i ugięły się pod nią kolana.
Robert złapał ją zanim upadła i zaprowadził do fotela w salonie.
- Właśnie tego jeszcze nie wiemy – powiedział Robert zgodnie z
prawdą.
- Jak to nie wiecie? – pisnęła ze ściśniętym gardłem.
- Według Dominika i Krystiana, Justyna zakochała się na zabój w
Moharze. Prawdopodobnie pojechała z nim dobrowolnie, a nam nie powiedziała, bo
wiedziała, że nie będziemy zadowoleni.
- A druga opcja?
- Mohar wykorzystał jej uczucia i ją porwał albo dla okupu albo… -
głos mu się załamał i nie dokończył.
- Nie – zerwała się – NIE! To wszystko przez ciebie! Ty i te twoje
interesy! Zaprosiłeś nam gada do domu! – Małgorzata wpadła w histerię i rzuciła
się na Roberta z pięściami. Złapał jej ręce i pozwolił żeby skupiła się na
wyrywaniu się, a nie na próbie uderzenia go. Nic nie mówił, ani się nie
tłumaczył, ani jej nie zaprzeczał. Czekał aż się wykrzyczy i w końcu popłacze.
- Moja córka w rękach tego padalca! Nie! Nie! Nie! – krzyczała
Małgorzata – zrób coś! Czemu tak stoisz! Zrób coś! Przecież jesteś wszechmocny!
- Już działam – odważył się odezwać – lada chwila będę wiedział, w
którą stronę pojechali.
Oprzytomniała i spojrzała na niego spod zwichrzonych włosów.
- Ty wiesz, że ona nie zadzwoni. Prawda?! To gdzie ona jest?
Gdzie?!
- Na pewno żyje – zapewnił ją.
- Mów mi prawdę. Nie myśl sobie, że jestem taka słabiutka. W końcu
jestem córką Opalińskiego i niejedno w życiu widziałam. I puść mnie!
Puścił. Odeszła na dwa kroki i znowu się na niego rzuciła. Zdążył
ją złapać i objąć ramionami. Tak rozbrojona zaczęła płakać.
- Dowiedziałem się, że oprócz Justyny znikły jeszcze 4 dziewczyny.
Jedna z Warszawy, dwie ze Szczecina i jedna z Krakowa. To jakaś większa akcja.
Obawiam się, że ojciec Mohara nie tylko mnie zrobił w balona. Ale obiecuję ci,
że go zabiję i tego synalka też. Nie będę miał żadnych skrupułów. Złamali
zasady, które pozwalały przez wiele lat uniknąć wojen między bossami z całej
Europy. Myślę, że dni Hunadych są policzone.
- Ale co z Justyną.
- Znajdę ją. Za dwa- trzy dni będzie w domu. Zobaczysz.
- Ale gdzie ją wiozą?
- Nie powiem ci, chociaż domyślam się prawdy.
- Powiedz!
- Później, po wszystkim. Nie mogę teraz popełnić błędu, a to co
myślę, wcale nie musi być prawdą. Jak będę pewien, to ci powiem. Dobrze?
- Dobrze – mruknęła mu w ramię – odzyskaj ją. Przecież to nasze
dziecko. Ona, ona jest taka delikatna i naiwna.
- Już dobrze, uspokój się.
Dominik, Krystian i Ewa
Siedzieli w kuchni i pili herbatę zagryzając ją zimnym kurczakiem.
Czuli, że mają strasznego kaca moralnego. Facet załatwił ich na cacy. Dali się
podejść, jak dzieci. Skakali koło niego, jak wokół śmierdzącego jajka.
- Ale ze mnie pacan – powiedział Krystian – tak łatwo dać się
załatwić? Nawet w filmach takie rzeczy spotykają tylko szeregowych zawodników.
- Nie użalaj się nad sobą i pomyśl, co czuje ojciec. On sobie tego
w życiu nie wybaczy – powiedział Dominik.
- Ja też – spojrzał na brata i dodał ponuro – tylko tobie się
upiekło. Nie byłeś w nic zamieszany. Latałeś z Ewą.
- Myślisz, że mniej się martwię? – wkurzył się – może nie jestem
wylewny, ale to także moja siostra. A temu Moharowi to dupę odstrzelę.
- O nie, ja to zrobię.
- Będziemy celować. Każdy w jeden pośladek.
- Zgoda.
- Zgoda.
Do kuchni wszedł Klama i powiedział.
- Przekroczyli granicę w Świecku – poinformował – nasi z przejścia
wysłali za nimi ludzi. Mamy być w kontakcie.
Akurat na tę chwilę dołączyła do nich Ewa.
- Zbieramy dupy i jedziemy po nią – powiedział Dominik.
- Idę powiedzieć ojcu – dodał Krystian.
- Czy ktoś powie mi co się dzieje? – zapytała cicho Ewa.
- Po drodze. Jedziesz ze mną – oznajmił Dominik – umiesz strzelać?
- Umiem.
- Do ludzi?
- Do kaczek – powiedziała. Dominik myślał, że ona sobie żartuje i
już chciał podejść do niej i mocno potrząsnąć. Ale zauważył, że ona mówiła
poważnie.
- Może być. Ludzie są więksi, będzie ci łatwiej celować – i
wyszedł z kuchni. Pobiegła za nim.
- Ej, nie chcę strzelać do ludzi – krzyczała.
- I dobrze. Będziesz musiała zająć się Justyną. Ja i Krystian
raczej nie będziemy mieli czasu.
Oskar
Postanowili pojechać do Nowego Orleanu. Oskar był ciekawy tej
mekki jazzu. Do tego pamiętał, że w 2005 roku przez miasto przeszedł huragan
Katrina i chciał zobaczyć, jak poradzono sobie ze skutkami kataklizmu.
Po drodze zatrzymali się w hotelu niedaleko Tallahassee.
Kiedy chwilę odpoczęli po podróży udali się do najbliższego baru
na kolację i piwo. Kiedy tak sobie siedzieli, podeszła do nich para na oko
około pięćdziesięcioletnia. Oboje byli wysocy, smukli. Mieli szpakowate włosy i
wesołe brązowe oczy.
- Przepraszamy bardzo, ale podsłuchaliśmy państwa – powiedziała
kobieta lekko zachrypniętym, przepalonym głosem.
- I co w związku z tym?
- Bo usłyszeliśmy, że wybierają się państwo do Nowego Orleanu. I
my też. Z tym, że autostopem.
Dina roześmiała się.
- Rozumiem, że chcą się państwo z nami zabrać?
- Tak – odparł mężczyzna i przysiadł się bez zaproszenia – widzicie.
Mamy 30 rocznicę ślubu i wędrujemy szalonym szlakiem naszej młodości. Lata
osiemdziesiąte, rozumiecie.
- A gdzie macie chcecie dotrzeć?
- Do San Diego – powiedział mężczyzna.
- Ale super pomysł – zachwycała się Dina – Oskar czy weźmiemy ich?
Powiedz, że tak. Są super i na pewno będą nam mogli nie jedno opowiedzieć –
zwróciła się do pary – prawda?
Oskar nie chciał brać żadnych autostopowiczów, a już na pewno, nie
jakieś stare pryki. Wolałby dalszą podróż z Diną i powolne pogłębianie ich
znajomości.
- Kto wie – chrypiała kobieta – może i wy kiedyś wyruszycie w taką
sentymentalną podróż.
- To nasza pierwsza wycieczka – zwierzyła się dziewczyna – ale
raczej nie do powtórzenia.
- Tak? A co robicie? – zainteresował się mężczyzna.
- Jak to co? Jeździmy od stanu do stanu i mamy zamiar zwiedzić jak
najwięcej miejsc.
- Widzisz Edna – zwrócił się facet do żony – mówiłem, że to
pokrewne dusze.
Oskar nie podzielał tego zdania, ale przezornie milczał. Dina była
zbyt podekscytowana.
- Wyjeżdżamy jutro o 6 rano. Możemy się tu spotkać. Jeżeli nie
zjawicie się do 6 15, odjeżdżamy – powiedział w końcu Oskar i dostał za to
gorącego całusa od Diny.
Może jednak ci autostopowicze nie są tacy źli?
W ciemności
Mężczyzna wszedł do hotelowego pokoju i ze złością rzucił na podłogę
torbę, potem marynarkę, krawat i w końcu koszulę. Cały misterny plan zaczął się
sypać.
To nie tak miało być. Lipscy mieli siedzieć na dupie i się bać,
tymczasem ich zaczęło nosić po świecie. Jeden w USA, jak na razie nieosiągalny.
Teraz znikła Ewa Lipska i on nie wiedział gdzie? Niby pracowała z Kryńskimi,
ale oni też zapadli się pod ziemię. Następni w ogóle nic sobie nie robili z
ogonów, mało tego, to oni próbowali ich śledzić. Na szczęście kierowca miał na
tyle przytomności, żeby ich zgubić.
- To nie tak miało być! – wściekł się i nalał sobie kieliszek
wódki, który od razu wypił. Trochę mu ulżyło.
Ofiary nie powinny się tak zachowywać, powinni podwoić straże, a
nie pętać się całymi dniami po mieście.
I nawet to, że znaleźli wtyki? Jak im się to udało?
Na szczęście, szybko ich skasował i przeorganizował system.
Kontaktował się tylko z łącznikami.
Ciekawe, jak wyszło śledzenie zięcia Waldka? Musi wysłać do tych
typów łącznika.
Justyna
- Wstawaj – obudziło ją brutalne szarpnięcie za ramię. Usiadła zdezorientowana.
Mohar zaparkował na leśnej polanie.
Widziała, że stał na zewnątrz i rozmawiał z jakimś facetem z bliznami na
policzku. Rozejrzała się. Obok nich stała półciężarówka z chłodziarką. Justyna
przetarła oczy i ziewnęła. W tej chwili Mohar otworzył jej drzwi i złapał ją za
ramię.
- Powiedziałem wysiadaj! – nie wiedziała, czemu jest taki niemiły.
- Mohar? – zadała pytanie i od razu poczuła ból na policzku.
Uderzył ją. Nie wierzyła w to. To musiał być sen, bardzo realistyczny, ale
jednak sen.
Wyciągnął ją z wozu i ściskając za ramię poprowadził na tył
furgonetki.
- Mohar?
- Zamknij się - warknął – i
wsiadaj.
Otworzył drzwi chłodziarki i w środku zobaczyła kilka skulonych w
kącie dziewczyn. W środku na skrzynkach siedziało dwóch uzbrojonych drabów.
- Co jest? – zaprała się nogami – Mohar, co ty robisz? Nie wsiądę
tam? Mohar?
Szarpnął ją za włosy tak mocno, że aż się zachwiała.
- Zamknij pysk powiedziałem. Nie chcę cię uszkodzić. Na aukcję
masz dojechać cała, ale jak jeszcze raz się odezwiesz, to ci przywalę z pięści
w brzuch. Jasne?
Puścił ją. Potaknęła głową. W oczach pojawiły się łzy, ale się nie
odezwała.
- Córeczka Kryńskiego – zaanonsował drabom – sam złowiłem tę
naiwniaczkę.
Po podstawionych pod samochód schodkach weszła na pakę i od razu
została pchnięta w kąt, do innych przerażonych dziewczyn. Pokazały jej, że ma
milczeć. Jedna pod nosem miała zeschniętą krew, a inna siniec na policzku. To
nie były żarty, to nie był sen.
„Mohar – spojrzała po raz ostatni na miłość swojego życia – jak
mogłeś mi to zrobić?”
Drzwi się zamknęły, a w środku paliła się jedna słaba żarówka. Po
chwili poczuła, że ruszyli w drogę. Nie wiedziała gdzie, ale na razie w ogóle
nie była w stanie myśleć. Nie wierzyła w to, co się działo. Po prostu, nie
mogła to być prawda. Wierzyła, że zaraz się obudzi, a Mohar zaprosi ją na
śniadanie przy jakiejś przydrożnej stacji paliw.
Daniel
Jeden ze złapanych przez Andrzeja mężczyzn poinformował go, gdzie
i na kiedy ma umówione spotkanie z łącznikiem. Daniel poradził mu pozostanie na
miejscu i nie wtrącanie się do akcji. Pojechał razem z ludźmi kilka przecznic
dalej na Tarchominie i rozejrzał się po okolicy.
Do obławy szli z nim Majster i jeszcze dwóch żołnierzy ojca. Na
jednego człowieka powinno wystarczyć.
- I jak to pan ocenia? – zwrócił się Daniel do Majstra.
- Popieprzone to – splunął na ziemię – ten koleś jest dziwny. Z
jednej strony zaciera ślady, ale z drugiej zostawia. To może być przypadek albo
pułapka.
- Ma pan rację, ale jak pan ocenia tę sytuację?
- Lepiej powiedz Młody, co ty widzisz – uśmiechnął się do niego
Majster. Daniel przewrócił oczami, kolejny test.
- Spotkanie umówione na szóstym piętrze, w bloku bez przechodnich
korytarzy? Głupota albo zbytnia pewność siebie. No chyba, że facet to Spiderman
i chodzi po ścianach.
- Albo siedzi naprzeciw drzwi wejściowych ze spluwą wycelowaną we
wchodzącego.
- O tym nie pomyślałem – przyznał Daniel – to może jednak posłać
po tamtego faceta? Niech odbębni spotkanie, a my pójdziemy za łącznikiem.
Majster uśmiechnął się z aprobatą.
- Słyszeliście szefa? – zwrócił się do żołnierzy – wykonać i
przysłać czterech ludzi mniej rzucających się w oczy niż wy.
- Dlaczego od razu pan tak nie zarządził? – spytał zdziwiony
Daniel.
- Bo to ty jesteś szefem Młody, mnie tylko udało się naprowadzić
ciebie na właściwy trop – szturchnął go w poufale żebra.
- Ale czemu nie od razu?
- Musisz się uczyć, a najlepiej robi się to na własnych błędach.
- A gdybym się nie zgodził, gdybym jednak został przy pierwszej
decyzji?
Majster wzruszył ramionami.
- Wykonalibyśmy rozkaz, a kto miał rację okazało by się w praniu.
- Pewnie wszedłby pan tam pierwszy i mógłby zginąć.
Majster zarechotał.
- No cóż, ryzyko zawodowe – i poklepał chłopaka uspokajająco po
plecach – będziesz dobrym szefem Młody.
- Ale…, ale ja nie chcę. Ja tylko na czas wykrycia wroga – bronił
się Daniel.
- Acha, akurat. Widzę, że to lubisz. Oskar nie lubił, brzydził się
i to nie było jego miejsce. Dobrze, że wyjechał, tylko narobiłby nam problemów.
- Nie lubi pan mojego brata.
- Nie to, że nie lubię. Po prostu powinien zająć się czymś innym.
Dominik i Ewa
Jechali na cztery samochody. W jednym Dominik z Ewą i Klamą, w
drugim Krystian z Robertem i dwoma zaufanymi, dwa pozostałe samochody
wypełnione były żołnierzami. Na razie z granicy nikt się nie odzywał, czyli, że
jeszcze ich nie znaleźli, ale najważniejsze było, że byli w drodze.
Dominik nie prowadził, robił to Klama. Ewa nie dziwiła się temu,
mężczyzna był bardzo zdenerwowany, chociaż starał się tego po sobie nie
pokazywać. Z trudem powstrzymywała się od jakichkolwiek słów pocieszenia, czy
pogłaskania go uspokajająco po ręku. Był tak napięty, że pewnie by jej w
odpowiedzi przywalił. Ostatnie czego potrzebował, to jej współczucia.
Dominik cieszył się, że Ewa milczy, chociaż raz wiedziała, jak ma
się zachować. On sam zaciskał szczęki i zastanawiał się, jak mogli być tak
głupi i ślepi, że nie zauważyli, co się święci.
- U was by to pewnie nie przeszło? – powiedział na głos końcówkę
myśli.
- Co by nie przeszło? – spytała.
- Mohar nie sprzątnął by cię sprzed nosa rodziny.
- Dominik, to nie tak – powiedziała współczująco, a jemu twarz
wykrzywiła się w nienawistnym grymasie. Użyła niewłaściwego tonu. Od razu się
poprawiła, to nie był czas na żarty – ja jestem inna niż Justyna. Zanim mi się
facet spodoba testuję go na wszystkie strony i dopiero, jak uznam, że się
nadaje, to pozwalam sobie na skrócenie dystansu.
- I dlatego jesteś sama? Nikt nie przeszedł testu?
- Nie, dlaczego? – zdziwiła się – nie mam chłopaka od roku, to
chyba nie aż tak dużo?
- A czemu już go nie masz? – dziwiła się, że może go to
interesować, ale może uznał, że wszystko będzie lepsze niż milczenie i
zamartwianie się.
- Wypaliło się i oboje doszliśmy do wniosku, że skoro nic już nas
nie łączy, to najlepiej będzie się rozstać. W pokoju – dodała z naciskiem.
- A czemu Justyna dała się wmanewrować? Przecież zawsze była taka
poważna i poprawna?
- Zerwanie się z łańcucha? Wyjście spod klosza? Możesz to nazywać,
jak chcesz. Ale takie coś robi się w wieku 18-19 lat. Justyna spóźniła się
trochę i dlatego wpadła na ślepo, a on to wykorzystał.
- Ale czemu my nic nie mogliśmy zrobić? – zacisnął szczęki – czemu
nie zrobiliśmy?
- Każdemu mogło się zdarzyć.
- Nie! Nie nam! Przecież widzieliśmy to, nawet rozmawialiśmy o
tym, ale nikt nie wykopał go na zbity pysk. Bo zawsze ważniejszy był kontrakt.
Matka nam tego nie daruje!
Nie odpowiedziała, bo Dominik na pewno by tego nie chciał,
okazywanie słabości nie było w jego stylu i na pewno w najbliższym czasie
będzie ją tuszował, jak się da. Ale będzie to niepotrzebne, bo przecież
wiadomo, że rodzina jest najważniejsza.
- Dlaczego nie mógł się wziąć za ciebie!?
Teraz słabość zaczął przekuwać w złość.
- Nie wiem? Może mój ojciec jest za mało ważny? – warknęła, nie
miała zamiaru dać się wbić w wyrzuty sumienia.
Spojrzał na nią tak, że aż się skuliła.
- A może dlatego, że nikt nie może z tobą wytrzymać?
- I vice versa. Zatrzymaj samochód, to się przesiądę.
Zignorował ją.
- To nie jest moja wina – wybuchła – ostrzegałam ją, mało tego,
pokłóciłam się z nią o to. Powiedziała, że mam jej nie psuć szczęścia i od
tamtego czasu tylko ze mną rozmawiała przez FB. Wszystko opowiedziałam
Krystianowi.
- A czemu nie mnie? – zdziwiło ją to pytanie.
- Bo ty mnie nigdy nie słuchasz – odparła zgodnie z prawdą.
Nie to, że jej nie słuchał. Słuchał jej z uwagą o ile w ogóle
dopuścił ją do głosu, a zazwyczaj chciał żeby milczała.
Wzruszył ramionami i zapatrzył się w widok za oknem. Ewa
potrząsnęła głową i wzniosła ręce do góry.
- Widzę to – mruknął. Westchnęła.
Krystian i Robert
Jechali w milczeniu na tylnym siedzeniu samochodu. Robert cały
czas dzwonił i z kimś rozmawiał, Krystian nie robił nic tylko wpatrywał się w
okno. Czasami ojciec spytał się go o coś, ale nie było między nimi żadnej
rozmowy.
W czasie podróży Krystian przypomniał sobie o smsie od Kariny.
Wyjął telefon i odczytał go jeszcze raz: „Nie chcę cię znać, ani widzieć, ale
muszę ci powiedzieć, że jestem z tobą w ciąży. Nie musisz się poczuwać, chcę
tylko żebyś wiedział.”
Czy chciał się poczuwać do bycia ojcem? Nie chciał? Czy chciałby
być z Kariną i dzieckiem? W życiu. Po co w ogóle mu to pisała? Myślała, że
wzbudzi w nim jakiekolwiek wyrzuty sumienia? Nie, to nie tak. Sam musiał
przyznać, że najbardziej na świecie chciała o nim zapomnieć, a on jej zostawił
niespodziankę. Po prostu uczciwie go poinformowała.
- Znaleźli ślady samochodów i stóp na jakiejś polanie – powiedział
Robert i wybił Krystiana z zamyślenia – i niestety tam się wszystko urwało.
Popatrzył na ojca, jak pochylił się i złapał rękoma za głowę.
Lepiej było go teraz nie dotykać. Zaufani popatrzyli na Krystiana
- Jedziemy dalej – powiedział – na granicy mamy się spotkać z
ojcami pozostałych dziewczyn. Może oni mają jakieś lepsze wiadomości.
Małgorzata i Zocha
Zocha zadzwoniła do Igora i poinformowała go, że nie może się z
nim spotkać. Był bardzo niezadowolony i zaczął robić jej wyrzuty. Ucięła je już
na samym początku.
- Igor, mam problemy rodzinne i nie mogę się z tobą spotkać.
- Waldek ci zabronił? Powiedział, że nie możesz się ze mną
spotykać? A ty się na to tak godzisz? – szydził nieprzyjemnym głosem.
- Jesteś baranem i egoistą. Nie jesteś pępkiem mojego świata –
syknęła przez zęby – mam ważniejsze sprawy niż ty. Kiedy mówię, że rodzina jest
ważniejsza, to jest. I nikt ani nic nie jest dla mnie ważniejsze. Zapamiętaj to
sobie – rozłączyła się wściekła na niego.
Co on sobie wyobrażał, że rzuci wszystko i poleci do niego, jak na
skrzydłach. O mały włos a wygadałaby się, o co chodzi. Ale na szczęście w porę
się rozłączyła.
Telefon zadzwonił jeszcze raz.
- Mówiłam, że nie mam czasu – warknęła do Igora.
- To jeszcze nie powód żeby być dla mnie niemiłą – usłyszał
urywany sygnał. Zocha nie miała czasu na kłótnie, a Igor postanowił zadzwonić
później, może będzie w bardziej przychylnym nastroju. Co też mogła mieć na
głowie żona bossa?
Tymczasem Zocha z obowiązkową obstawą w postaci dwóch goryli
Waldka pojechała do rezydencji Kryńskich.
Małgorzata była zaskoczona widząc ją wchodzącą do salonu i
anonsowaną przez służbę.
- Co pani tu robi? – spytała zdziwiona.
Zocha widziała, że kobieta jest na skraju załamania nerwowego i że
musi z nią postępować delikatnie.
- Pani córka jest w niebezpieczeństwie, a moja pojechała ją
ratować. Pomyślałam sobie, że może przydałoby się pani wsparcie.
- Nie potrzebuję – warknęła Małgorzata.
- Oczywiście – powiedziała Zocha i rozsiadła się na kanapie.
- Przecież powiedziałam, że nie potrzebuję wsparcia!
- Ja nic nie mówię, tylko siedzę – powiedziała Zocha.
- Może pani sobie siedzieć w domu.
- Ja proszę pani, jak porwali mi Oskara pojechałam z Waldkiem
osobiście go odbijać. Wolałam to, niż siedzenie i czekanie w domu.
- Mówi to pani żebym miała wyrzuty sumienia?
- Tak trochę – uśmiechnęła się Małgorzata.
- Uważa pani, że powinnam z nimi pojechać?
- Nie wiem.
- Robert kazał mi siedzieć w domu. Nie mogę łamać jego zakazu.
Zocha uniosła brew ze zdziwienia.
- A jak pani to zrobi, to co?
Małgorzata wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, nigdy nie łamałam jego nakazów.
- A wiele ich jest?
- A co pani taka ciekawa? – nastroszyła się.
- Mój mąż też mi różnych rzeczy zakazuje, trzymam się ich, bo go
kocham i szanuję, a nie dlatego, że się boję, że mi coś zrobi – jednak musiała
dodać ze skruchą - Chociaż nie zawsze udaje mi się spełniać jego zalecenia.
- I co?
- I nic. Pokrzyczy, potupie i tyle.
- Ja nie wiem, co by Robert zrobił. On potrafi być bardzo
porywczy. Wolę nie ryzykować.
- Dlatego też tu jestem, żeby panią wesprzeć w czekaniu. Zaraz
zadzwonię do Ewy i dowiem się, na czym stoimy.
- Robert zabronił mi dzwonić. Powiedział, że jak będzie coś
wiedział, to sam się odezwie.
Zocha parsknęła.
- Do córki dzwonię, a co nie wolno mi?
Małgorzata gryzła się w sobie. Z jednej strony chciała żeby ta
okropna baba sobie poszła, a z drugiej robiła to, co chciała sama zrobić, a nie
mogła. Bo nie powinna denerwować Roberta bardziej niż to było potrzebne.
Zocha przez krótką chwilę rozmawiała z córką, a potem powiedziała.
- Ruszyli z granicy do Wittenbergu. Nie wiedzą, czy tam ma być
aukcja, ale jest tam spora gromada podejrzanych typów.
- Aukcja? Jaka aukcja?
- Ups. Chyba się wygadałam – powiedziała Zocha bez odrobiny
skruchy – Justyna i inne porwane dziewczyny mają byś wycenione jako dziewice, a
smaku dodaje to, że są córkami ważnych osób.
Małgorzata zbladła i osunęła się z kanapy na podłogę.
Zocha rzuciła się jej na pomoc. Mruczała przy tym.
- Robert wiedział co robi, ty byś tego tam nie przetrzymała.
Kiedy Małgorzata odzyskała przytomność, pierwsze co zobaczyła, to
zatroskaną twarz Zochy.
- I co się z nimi stanie? – wydukała słabym głosem.
- Seks z jakimś świntuchem – powiedziała bez ogródek Zocha.
Małgorzata popłakała się.
- To moja wina. To moja wina. Powinnam z nią częściej rozmawiać,
powinnam ją przestrzec przed niebezpieczeństwami. Ale uważałam, że zasady
wystarczą.
- Proszę nie rozpaczać, jeszcze nic się nie stało. A serce nie
sługa, nie podlega żadnym regułom.
Poszukała jakiegoś alkoholu i nalała kobiecie setkę wódki.
Małgorzata chlapnęła sobie, a i Zocha też nie pogardziła.
- A pani nie przejmuje się, że Ewie może się coś stać?
- Nie, ona umie spadać na cztery łapy. Poza tym jest w rękach pani
syna, Dominika, więc on z samej przekory ją uratuje.
- Dlaczego z przekory? – nie rozumiała Małgorzata.
- Żeby potem móc wymuszać na niej podziękowania i dozgonną
wdzięczność.
- Mój syn by się tak nie poniżył – oburzyła się.
„Jak ty mało wiesz, o swoich dzieciach?” – pomyślała Zocha.
- A ja myślę, że już się poniżył. Dręczenie Ewy, to jego hobby.
- Dręczy ją?
- Spokojnie, moja córka doskonale sobie z nim radzi. Myślę, że
oboje lubią sobie grać na nerwach.
- Jak ja mało wiem o swoich dzieciach – powiedziała Małgorzata na
głos wcześniejszą myśl Zochy.
Oskar i Waldek
Kiedy Oskar zobaczył na wyświetlaczu telefonu, kto do niego
dzwoni, zrobiło mu się głupio. Od rozmowy z Andrzejem z przed kilku tygodni, w
ogóle nie odezwał się do rodziny. Ba, nawet o nich nie pomyślał. Odebrał.
- Tak, tato? – starał się, żeby jego głos był, jak najbardziej
spokojny.
- I gdzie już dojechałeś? – spytał Waldek pogodnym tonem.
- Do Nowego Orleanu tato.
- A gdzie już byłeś?
- W Miami, Nowym Jorku, w Atlancie i innych miejscach.
- Mógłbyś czasami coś wrzucić na FB, żebyśmy z mamą mogli
pochwalić się rodzinie gdzie bywasz.
Ta rozmowa była dla Oskara dziwna. Spodziewał się raczej pretensji
albo nakazu powrotu. Tymczasem, ojciec rozmawiał tak, jakby sam go do tych
Stanów wysłał.
- Tato?
- Tak, Oskarze?
- Dlaczego na mnie nie krzyczysz?
- Jesteś dorosły, byłoby to bez sensu.
- Ale ja nie dzwoniłem, ani się nie chciałem kontaktować?
- Byłeś zły i rozgoryczony. Daliśmy ci czas na ochłoniecie. I
chyba już jest dobrze, skoro odebrałeś telefon.
- Tato – głos się Oskarowi załamał – nie jesteś na mnie wściekły?
- Nie. Przecież nie mogę ci kazać robić tego czego nie chcesz.
Podjąłeś swoją decyzję, a że inną niż moja, no cóż, muszę się chyba z tym
pogodzić.
- Ale przecież zostawiłem was w nienajlepszych czasach, nie
myślicie, że jestem wyrodny?
- Ależ skąd. Poza tym nic się nie dzieje. Dzień, jak co dzień.
Małe wybuchy i tyle, radzimy sobie.
Na chwilę zapadło milczenie, Oskar słyszał, że ojciec zbiera się
do jakiejś dłuższej wypowiedzi.
- A może to moja wina? – powiedział do syna – może niepotrzebnie
cię pchałem na czoło, wymagałem rzeczy, których nie powinienem. Może to ja
wbiłem cię w przekonanie, że bycie synem bossa do czegoś zobowiązuje. Może twój
wyjazd wszystkim nam dobrze zrobi. Bo jak tak sobie dzisiaj siedziałem i
myślałem i doszedłem do wniosku, że nie dałem ci nawet szansy żebyś sprawdził
czego chcesz. Kaśka wiadomo, że dziewczyna i zajęła się czymś innym, Daniel
mógł robić co chciał i próbować czego chciał, Ewa najmłodsza maskotka chodzi
własnymi drogami. A ty zawsze byłeś przy mnie, to musiało kiedyś pęknąć. Ale
chcę żebyś wiedział, że nigdy już nie popełnię takiego błędu, wybaczysz mi?
Oskarowi łzy poleciały po policzkach.
- Tato, ale to ja powinienem cię prosić o wybaczenie. To ja
uciekłem.
- Ale przez moje decyzje synu.
Oskar nie wiedział co powiedzieć. Czuł się jak glizda, jak
rozpuszczony bachor, który obraził się, bo nie dostał zabawki.
- Przepraszam tato – wydukał – przepraszam. Czy mi wybaczysz?
Waldek roześmiał się przez łzy.
- Zawsze dziecko, zawsze ci wybaczę. Ale czy ty mi wybaczysz?
- Tak – wyszeptał Oskar, bo wzruszenie ścisnęło mu krtań.
- No to dobrze – ucieszył się Waldek – zatem odpoczywaj, zwiedzaj
i odzywaj się czasami, bo trochę tęsknimy. Nie zapominaj, że po to mamy
Internet, żeby nawet na końcu świata móc się ze sobą kontaktować.
- Tato…
- Tak?
- Kocham was.
- No już się tak nie rozczulaj, weź się w garść chłopie. My też
cię kochamy. Trzymaj się.
Ojciec się rozłączył, a Oskar czuł się paskudnie i wspaniale
zarazem. Paskudnie, bo sam powinien się odezwać, a wspaniale, bo miał taką
rodzinę, a nie inną.
Teraz mógł ze spokojnym sercem podróżować dalej.
Komentarze
Prześlij komentarz