Dwa rody - odc.35


Zocha
Siedziała w swojej galerii i zastanawiała się nad zmianą wystroju wnętrza, kiedy do środka wszedł Igor.
- Witaj – uśmiechnęła się do niego – jeszcze nie wyjechałeś?
- Jednak poszedłem do lekarza i przez dwa dni trzymali mnie na badaniach.
- I jaki wynik?
- Jestem zdrowy – miał chmurny ton i zrezygnował ze zwyczajowego rozkapryszenia.
- A co cię do mnie sprowadza?
- Chciałem się pożegnać. Raczej się już nie spotkamy.
- O, jaka szkoda – skłamała Zocha.
- Nie ogarniam tego, co mnie spotkało i nie rozumiem, jak ty możesz tak lekko do tego podchodzić. Przecież to było straszne – zaczął się nakręcać.
- Uspokój się – pogłaskała go po ramieniu – nic się nie stało.
- Ci ludzie u ciebie i to o czym mówiliście? Zabijacie ludzi, jak kaczki i nic was to nie obchodzi.
- Po pierwsze, ja nikogo nie zabiłam, po drugie, takie coś zdarzyło się nam pierwszy raz od wielu lat.
- To nie zmienia faktu, że ci faceci, twój mąż, traktujecie to jako normę.
Zocha popatrzyła na niego z powagą.
- Taki jest świat, w którym żyje. Nieustanna walka o wpływy, potyczki między gangami. Napięcie, które może trwać latami, a potem przez miesiąc na ulicach dochodzi do wymiany ognia. Wiem, to nie jest normalne, ale kocham Waldka, nawet jeżeli nie podoba mi się to, co robi.
- Jak możesz z tym żyć?
- Jakoś daję radę – uśmiechnęła się.
- Zatem żegnaj – powiedział i wyciągnął rękę.
- Żegnaj i nie oglądaj się już za siebie – podała mu swoją – tam są tylko wspomnienia.
Wyszedł. Przez chwilę było jej nawet smutno, ale szybko otrząsnęła się z tych sentymentów i wzięła się do pracy. Nowe wyzwania, to było to, czego potrzebowała.

Ewa i Dominik
Przyjechał po nią na uczelnię i po chwili jechali już do jakiegoś lokalu na obiad.
- Rozmawiałeś z nimi? – spytała.
- Oczywiście. I wiesz co?
- Nie?
- Powiedzieli, że to nasz prezent ślubny, fajnie, co?
- A dlaczego? – nie rozumiała.
- Bo wchodzimy między nich niezależni.
- Nie będziesz pracował dla ojca?
- Oczywiście, że będę, ale mając magazyny i czynszówki, nawet jak się z nim pokłócę, nie będę musiał się o nic prosić, teraz rozumiesz?
- Fajnie.
- Tylko powiedz mi, kiedy chcemy wziąć ślub?
Ewa zaśmiała się.
- Zróbmy im na złość i przetrzymajmy ich trochę.
Dominik raptownie zahamował.
- To chyba bardziej chcesz mnie ukarać?
- A dlaczego?
- Już ty wiesz dlaczego. Te twoje zasady, co do dziewictwa.
Ewa śmiała się w głos, a on kontynuował, ale mniej rozbawiony niż ona.
- Bo chcesz inaczej niż w tych romantycznych bzdurach. Bo nie oddasz przed ślubem swojego cennego, jak go nazwałaś?
- Kwiatu – parskała śmiechem.
- W jakim ty świecie żyjesz? Mamy XXI wiek, czy wiesz, że wszyscy to robią przed ślubem?
- Nie wszyscy.
- Na przykład kto?
- My.
Dominik pokręcił głową i z powrotem wyjechał na drogę.
- Zwariuję. Już wariuję – mówił pod nosem – ale będzie jak chcesz, tylko potem nie narzekaj, że w noc poślubną rzucił się na ciebie dziki zwierz.
- Dasz radę.
- A ty? Jak to robisz? Jak dajesz radę?
- Po prostu cieszę się twoją obecnością.
- Baby. Kto je zrozumie.
- Możemy się pobrać w maju, zaraz po Danielu i Ance.
- Byłbym ci dozgonnie wdzięczny.
- Jakbyś non stop nie myślał o seksie, było by ci łatwiej.
- Musiałbym cię nie widywać.
- Dasz radę dociągnąć do maja?
- Nie wiem.
- Podobno lubisz wyzwania.
- Ale wykonalne.
- To będzie raptem dwa, trzy tygodnie.
- Ale potem nie licz na jakiekolwiek fory.
- Zgoda.

Krystian, Małgorzata i Justyna
Szalał, bo Karina zapadła się, jak kamień w wodę. Wysłał ludzi żeby ją znaleźli, ale nikt jej nie widział. Telefonów też nie odbierała.
Nie wierzył, że mogła tak po prostu zniknąć, była na to za głupia. Ktoś jej pomógł, ale kto?
I kiedy miał już zamiar coś zdemolować, matka zaprosiła go na obiad.
Jakby nie miał co robić, tylko spędzać czas z rodziną. Był tak zły, że był pewien, że nie będzie się zachowywał jak przystało na dobrze wychowanego syna. Na pewno coś palnie i ojciec się wkurzy i znowu go gdzieś wyśle i wtedy znalezienie Kariny będzie niemożliwe.
Ale posłusznie przyjechał na niedzielny obiad. Jedyne, co sobie obiecał, to że nie zabawi tam długo.
W salonie przywitała go matka z Justyną. Siostra widać było, że kwitła, ale i mama była wyjątkowo rozluźniona i wesoła. Czyżby miały jakieś dobre nowiny?
- Witaj synu – powiedziała Małgorzata – wyobraź sobie, że dzisiaj będzie z nami na obiedzie wyjątkowy gość.
- U nas w domu? – zastanowił się – ciotka z Japonii?
- Nie. Zaraz ci ją przyprowadzimy, myślę, że ci się spodoba.
- Mamo? Czy ty mnie swatasz, nie uważasz, że jestem na to za stary?
- Nie kochanie, ty tę dziewczynę dobrze znasz – ton matki zrobił się twardy, jak stal – wstyd mi za ciebie. Jak mogłeś tak zastraszyć tę biedną dziewczynę.
- Karina?
- Tak, Karina.
- Gdzie ona jest? – od razu ruszył na poszukiwania, ale drogę zastąpiła mu Justyna.
- Podobało ci się, jak mnie potraktował Mohar? – spytała zimno. Nie odpowiedział.
- Wiedziałam, że nie kochasz tej dziewczyny, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ją dręczysz. Spędziłam z nią weekend, a ona jedyne co robiła, to kuliła się w fotelu i pytała, co z nią teraz będzie. Tak mogło być i ze mną? Bo mogłam się dostać w ręce jakiegoś zwyrodnialca. Podobało by ci się to? – milczał - powiedz mi braciszku, kim jesteś? Normalnym człowiekiem, czy zwyrodnialcem?
Złość kipiała w nim na całego, bo słyszał od siostry to, czego nie chciał słyszeć.
- Nie jestem potworem, przepuść mnie. Gdzie ona jest?
- Zaraz przyjdzie, ale nie dotkniesz jej nawet palcem– powiedziała matka – chyba, że ci sama na to pozwoli.
- Gdzie ona jest? – wycedził przez zęby.
- Zobacz jak się zachowujesz – ciągnęła smutno Justyna – w takim stanie  rozniesiesz  ją w drobny mak. A to my ją ukryłyśmy przed tobą i nadal tak będzie, jeśli się nie uspokoisz.
Krystian zrozumiał, że krzykami nic nie wskóra  i spróbował się opanować.
- Tak, jestem potworem, tak zastraszałem ją, tak powiedziałem, że jej odbiorę dziecko, ale to przez to, że wciąż płacze i się trzęsie, a to mnie doprowadza do tego, że mówię, to co mówię. Ale to nie znaczy, że się o nią i o dziecko nie martwię.
- Szczęśliwe kobiety nie płaczą – powiedziała Justyna – wiem coś o tym.
Zawiodłeś mnie bracie.
- Nie mów tak – wrzasnął.
- Mnie też – odezwała się matka – ale damy ci jeszcze jedną szansę na zrehabilitowanie się w naszych oczach, a przede wszystkim w oczach tej dziewczyny.
- Co mam zrobić?
- Karina zostanie u nas w domu, będziesz mógł ją widywać, ale zawsze przy świadkach i nawet jej nie dotkniesz, chyba, że ona się na to zgodzi.
- Nie ożenię się z nią – zastrzegł.
- Nawet bym tego nie chciała – syknęła Małgorzata – żadna matka nie chciałaby takiego zięcia, jak ty. Na razie masz dać jej spokój, rozumiesz?
- Tak.
Kiedy Justyna to usłyszała poszła po Karinę. Ta weszła do salonu i spojrzała niepewnie na Krystiana. On odetchnął i powiedział spokojnym tonem.
- Dobrze zrobiłaś, że do nich poszłaś. One ci pomogą, a ja obiecałem się do ciebie nie zbliżać. I tak będzie.
Po czym wyszedł z salonu.
Małgorzata klasnęła w dłonie.
- A nie mówiłam?  - uścisnęła oszołomioną dziewczynę – wszystko się jakoś ułoży. A teraz chodź na obiad. Mój mąż już wie kim jesteś i że nosisz naszego wnuka pod sercem. Już się nie może doczekać, żeby cię poznać.

Robert, Krystian i Małgorzata
Po obiedzie Robert poprosił syna na rozmowę w cztery oczy.
- Co zrobiłeś tej dziewczynie? – zapytał bez wstępów.
- Właściwie, to nic.
- To czemu się ciebie boi?
- Bo nie byłem dla niej zbyt dobry, zadowolony? – spojrzał na ojca wyzywająco.
- Nie, zawiedziony.
- Trudno, zawiodłem wszystkich. Wydało się, nie jestem święty. Jestem okrutny, bije ludzi, nie znoszę słabości i tak, wkurzam się na nią, bo płacze.
- Przynajmniej jesteś szczery – ojciec był wzburzony.
- A ty zawsze byłeś taki porządny?
- Jeżeli chodzi o kobiety, to nie miałem w zwyczaju ich zastraszać.
- Nie? – zdziwił się Krystian – bo ja pamiętam z dzieciństwa, jak matka chowała się przed tobą do szafy, a ty krzyczałeś na cały dom i jej szukałeś. Albo pakowała nas do samochodu i wyjeżdżaliśmy na pół dnia w miasto, żeby przeczekać, aż tatuś się uspokoi.
Robert patrzył na syna i powiedział.
- Nie wiedziałem, że chowała się do szafy? Myślałem, że po prostu wychodzi z domu, bo nie ma zamiaru słuchać moich wrzasków. Jak się uspokajałem, to  przychodziła i się przytulała. Niepotrzebnie się chowała, bo nic bym jej nie zrobił. Nigdy nic jej nie zrobiłem i nie zagroziłem nawet słowem – spojrzał na syna – za to ty zrobiłeś coś tej dziewczynie. Widać to, jak na dłoni i nawet nie próbujesz jej uspokoić. Mało tego, patrzysz na nią, jak na karalucha.
- Nieprawda. Po prostu jestem na nią wkurzony.
- To nie ma znaczenia. Masz o nią zadbać, rozumiesz?
- Matka już mi to powiedziała.
- Acha! Czyli dobrze zaważyłem – złapał syna za kołnierz – jak zobaczę, że przez ciebie ta dziewczyna płacze, to ci wleję, jak smarkowi. Rozumiesz? Nie tak cię wychowałem. Mam w nosie twoje inne wybryki, ale ta dziewczyna jest już częścią rodziny, masz ją szanować.
- Tak, tato – powiedział Krystian.
Ojciec puścił go i wyszedł z gabinetu.
- Co za dzień – mruknął Krystian – muszę gdzieś odreagować.
Kiedy wychodził, zobaczył Karinę, jak sprząta razem z Justyną ze stołu.
Siostra wyszła, a dziewczyna została w jadalni sama i jak go zauważyła, to aż się wbiła w ścianę.
- Dobranoc – powiedział do niej i wyszedł.
Tymczasem Robert poszedł do Małgorzaty. Siedziała w bibliotece i czytała gazetę.
- Czy to prawda, że chowałaś się przede mną w szafie? – zaczął bez wstępów.
- Tak – zdziwiła się, że wspomina tak odległe czasy - A kto ci to powiedział?
- Krystian.
- Tak? A on to pamięta?
- Najwyraźniej tak – stwierdził kwaśno Robert.
- I czemu akurat dzisiaj sobie to przypomniał?
- Bo zarzucił mi, że nie jestem lepszy od niego i że cię zastraszałem tak, że aż siedziałaś w szafie.
Małgorzata zaśmiała się.
- I widzisz? Wyszło na moje? Tyle razy ci mówiłam, że nie powinieneś tak się drzeć przy dzieciach, bo je wystraszysz.
- A ciebie?
- Mnie? Nie. Szafa była wygodna, a poza tym, nie zawsze chciało mi się z tobą kłócić.
Robert odetchnął, ale zaraz dodał.
- Myślisz, że on jest taki, bo wykrzywił sobie obraz tego, co widział w dzieciństwie?
- Nie kochanie – Małgorzata wstała i objęła męża – jest taki, bo za szybko pozwoliliśmy mu na samodzielność. Ile miał lat jak się wyprowadził?
- 18.
- Powinien z nami zostać jeszcze kilka lat.
- Tłumaczysz go – wyrzucił jej.
- Nie. Jestem na niego tak samo zła, jak ty. Ale może jeszcze uda się coś z tego uratować.
Robert nagle się uśmiechnął.
- Będziesz miała swoją upragnioną wnuczkę.
- A ty nie?
- Ja też. Najwyższy czas. Tylko w życiu bym nie pomyślał, że to Krystian coś zmajstruje.

Zocha i Waldek
- Cieszę się, że ciebie mam – powiedziała do Waldka żona.
- A ja się cieszę, że mam ciebie?
- Ja bardziej.
- Nie, bo ja?
- Czy my mamy nadal 20 lat, że się tak przekomarzamy?
- Ja się tak czuję.
Przytulili się pod kołdrą.
- Mam nadzieję, że to były ostatnie sensacje w naszym życiu – odezwała się Zocha.
- Ja też to ciężko zniosłem. Co innego, jak byliśmy młodzi, dzieci można było szybko zapakować u uciekać gdzie pieprz rośnie. A teraz, jak sobie pomyślę, że mogliśmy wszyscy zginąć. Słabo mi się robi.
- Może już o tym nie myślmy?
- Masz rację. W życiu trzeba iść do przodu.
- Z tyłu pozostają tylko wspomnienia.
 
Justyna
Rodzice zgodzili się, żeby Klama poszedł z nią na ślub i wesele Daniela. Był to wyjątek od reguły, bo w końcu nawet nie byli po słowie. Ale z drugiej strony, zaufany Dominika przywrócił Justynie życie. Nie mogli mu niczego zabronić.
- Nie pójdę – powiedział od razu, jak tylko mu oznajmiła radosną wieść.
- Dlaczego?
- Znam swoje miejsce.
- Klama, rodzice się zgodzili, a Dominik, to się nawet ucieszył.
- To jeszcze nie czas.
- To nawet nie jest impreza w naszej rodzinie. Zostaliśmy zaproszeni, bo się nasze rodziny zaczęły przyjaźnić.
- Justyna. Ja jestem prostym facetem.
- No i? Lipscy też są?
- Wiesz kim jestem?
- No właśnie? Kim?
- Jestem sierotą. W domu dziecka powiedzieli mi, że znaleziono mnie na śmietniku i że to cud, że żyje? Ale nie wiem, czy to był cud, bo byłem mały i chorowity. Wszyscy mnie bili i byłem chłopcem na posyłki. Nikt mnie nie szanował, więc pewnego dnia, kiedy już miałem wszystkiego serdecznie dość, wziąłem metalową rurkę i w nocy zacząłem bić moich oprawców. I to oni wyszli na poszkodowanych, a ja na drania –  jak mówił, to zaciskał zęby – potem był poprawczak, jeden, drugi, więzienie. A to wszystko do 21 roku życia. Tam nauczyłem się bić. Może nie wyrosłem bardzo, ale jestem silny i już nie choruję. Przyjechałem z Gdańska do Warszawy, bo podobno tutaj było łatwiej. No i dostałem się do gangu samochodowego i wtedy natknąłem się na Dominika. Nie wiedziałem kim jest i nieświadomy zacząłem obrabiać mu samochód. Jak mnie złapał i huknął o ścianę myślałem, że ducha wyzionę. Ale musiałem wstać, inaczej by mnie zabił. Biłem się z nim – zaśmiał się – to było jak walka z górą. Ja mu 5 uderzeń, on mi jedno, a ja leżę. I znowu pięć uderzeń, on jedno, znowu leżę. I jak już się taplałem w kałuży swojej krwi i czekałem aż spadnie na mnie ostatni cios, ten nachylił się nade mną i powiedział.
- Umiesz się bić, więc daruję ci życie, ale tylko do rana. Masz czas żeby zniknąć z miasta albo się zastanowić i od jutra pracować dla mnie. No i jestem tutaj do dziś. Jestem mu tak wdzięczny, że nie mogę usiąść z nim przy jednym stole.
Justyna pogłaskała go po policzku i powiedziała.
- A ja myślę, że już odpracowałeś swoje i zasłużyłeś sobie na miejsce koło niego.
- Czy ty w ogóle słyszałaś co ci opowiedziałem?
- Tak.
- Ja jestem nikim.
- Nieprawda. Dla mnie jesteś kimś i to powinno ci wystarczyć – pocałowała go – skoro pozwoliłeś mi się oprzeć na tobie, to czemu ty miałbyś się nie oprzeć na mnie.
- Jestem znajdą.
- Już nie – uśmiechnęła się do niego.
- Nie umiem trzymać widelca i noża – powiedział już lekko rozbawiony.
- W to ci akurat nie uwierzę.
- Dobrze, pójdę, ale jak będę się czuł niezręcznie, będzie to tylko i wyłącznie twoja wina.
- Tak – krzyknęła uradowana Justyna i aż podskoczyła z radości. Klama roześmiał się serdecznie i wziął ją w ramiona, bo kochał ten moment, jak w nie wpadała ufna i spokojna.

Ślub Daniela i Anki
A raczej dzień wesela dla wszystkich. Bo po tylu miesiącach niepewności w końcu Lipscy oddychali pełną piersią i bawili się na całego.
Anka wyglądała olśniewająco, Daniel jak książę z bajki, ale ze zbójnickim błyskiem w oku. W kościele obyło się bez żadnych wpadek. A miejsce wesela, które wybrała Ewa z Zochą olśniło wszystkich, nawet Anię, która marzyła o lampionach i kandelabrach i orkiestrze i żeby było tak, jak w amerykańskich filmach. A kiedy śpiewacy się rozkręcili na dobre, parkiet pękał w szwach. Nikt już nie myślał o minionych przeżyciach, bo to był dzień świąteczny dla wszystkich.
- Naprawdę uważasz, że w tej rodzinie jest twoje miejsce? – pytał Daniel Ankę.
- Jak zapytasz jeszcze raz, to cię walnę w ucho – powiedziała do niego i dostał bukietem po głowie.
- Nie wiedziałam, że tak dobrze tańczysz? – naigrywała się Zocha z Waldka.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – mąż ścisnął ją tak, że aż zaczęła piszczeć, jak nastolatka.
- Ja bym jeszcze raz zatańczyła twista – mówiła Małgorzata do Roberta.
- A ja tango. Uwielbiam z tobą tańczyć tango.
- A kiedy to było?
- Będzie ze dwadzieścia lat, ale wciąż mam to w pamięci.
Oskar przyszedł z jakąś laską, tak obłędną, że niektórzy pożałowali, że mają dziewczyny i żony. Andrzej spytał się go.
- Na ile ją wziąłeś?
- Na wesele. Nie nadaje się na dziewczynę, ale świetnie tańczy.
Kaśka nie mogła za wiele potańczyć, bo co chwilę karmiła Jacusia, a poza tym, jak podskakiwała, to pokarm jej wypływał z piersi.
- Jakby nie mogli poczekać jeszcze miesiąca  - utyskiwała.
- Na moim będzie lepiej – uśmiechnęła się Ewa.
- Tak? A kiedy to będzie?
- Za dwa tygodnie,10 maja.
- Tego roku?
- Tak.
- Łaskawa jesteś, to sobie potańczę, nie ma co? Szkoda, że wasz ślub nie jest jutro – ale uściskała siostrę i powiedziała – cieszę się.
- Klama, jak ty właściwie masz na imię – spytał zaufanego Dominik.
- Marcin, szefie.
- Tak zwyczajnie? Nie żaden Robin czy George?
- Nie. Po prostu Marcin.
- Zatem, witaj w rodzinie Marcinie – uścisnęła mu rękę i poklepał po plecach.
Około godziny 2 w nocy, Ewa z Justyną wyszły na szeroki taras z widokiem na jezioro. Pod nimi był trawnik, na którym ustawiono kilka stolików i krzeseł.
- No i wszystko się dobrze skończyło – powiedziała Ewa do przyjaciółki.
- Jak to się skończyło?
- Wróg pokonany, rodziny połączone, ślub, wesele, happy end – zaśmiała się Ewa.
- A może to dopiero początek czegoś wielkiego? – powiedziała Justyna.
- Może? Ja z Dominikiem, ty z Klamą, kto by pomyślał, że z tego coś wyjdzie?
Justyna spojrzała poważnie na Ewę.
- Cieszę się, że cię poznałam. Pewnie gdyby nie ty, to bym nadal siedziała w pokoju lub spotykała się kimś z kim nie chcę.
- A ja się cieszę, że poznałam ciebie, bo gdyby nie ty, nie miałabym nikogo podczas „niewoli” u twojego ojca i Dominika.
Rozśmiały się i wzniosły kieliszki z winem.
- Twoje zdrowie – wypiły i zapatrzyły się w taflę jeziora.
Pod nimi, na trawnik wyszła Karina. Była trochę zmęczona, chciała usiąść i odpocząć. W drzwiach balkonowych pojawił się Krystian. Przez dwa tygodnie mieszkania z Kryńskimi nigdy nie był z nią sam na sam, więc jak ją tam znalazł to lekko zadrżała i była w każdej chwili gotowa do ucieczki.
Ewa i Justyna stały na górze i zaciekawione czekały co się wydarzy.
- Mam nadzieję, że zgodzisz się ze mną zatańczyć – powiedział szorstko.
- Chcesz ze mną tańczyć? – zdziwiła się Karina.
- Tak. Chcę – powiedział i wyciągnął do niej rękę – to jak będzie?
Karina wstała i podała mu swoją, po chwili znikli na we wnętrzu budynku.
Ewa spojrzała na Justynę.
- Myślisz, że im się uda?
- Zapomnij, Krystian to zatwardziały kawaler.
W drzwiach tarasu stanął Klama i Dominik. Dziewczyny patrzyły na nich oczarowane, każda uważała, że jej jest najlepszy i najpiękniejszy.
- Bawimy się z nimi? – spytała Ewa Justynę.
- Oczywiście.

Epilog

Jakiś czas później…
Małgorzata przyniosła Krystianowi do salonu małe zawiniątko i podała mu je.
- Majka jest nakarmiona i teraz śpi, ale nie wiem ile to potrwa.
Mężczyzna wziął od niej córkę i spytał.
- Czemu mi to mówisz, gdzie Karina?
- Nie ma – odparła pogodnie Małgorzata.
- Jak to nie ma?
- Właśnie z nią, Ewą i Justyną jedziemy na zakupy.
- A ja? Co ja mam robić?
- Jak to co? Zająć się dzieckiem – i uradowana matka wyszła z salonu.
Krystian wzruszył ramionami i położył dziecko obok siebie na kanapie. Skoro śpi, niech śpi.
Dziesięć minut później Majka dała głos.
15 minut później Krystian myślał, że oszaleje.
Jak się uspokaja takiego berbecia?
20 minut późnej Majka narobiła w pieluchę.
Kiedy szukał nowej, znalazł w pokoju dziecinnym dużą kartkę, na której było napisane:
INSTUKCJA OBSŁUGI CZTEROMIESIĘCZNEJ MAJKI
A pod tym punkt po punkcie, co ma robić.
Ale teoria okazała się prostsza od praktyki.
- KARINAAAAAAAAA – krzyknął  w powietrze Krystian – WRACAAAJJJJ.

- Miałyście rację, wypad na miasto dobrze mi zrobił – powiedziała Karina do Małgorzaty, Justyny i Ewy i weszła do kolejnego butiku.


KONIEC




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka