Dwa rody - odc.30
Na bankiecie u Małgorzaty
siedziały obok siebie. Dominik zajął się rozmową z jakimś facetem, dzięki czemu
przyjaciółki mogły przez chwilę porozmawiać.
- Widzę, że jesteś smutna – powiedziała Ewa – co się stało?
- Nie jestem – odparła Justyna i westchnęła.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku, nie masz o co się
martwić, goście jak na razie zadowoleni. Zaraz wstaniemy od stołu i zaczną się
rozmowy.
- To nie o bankiet chodzi.
- A o co?
- Bo – i Justyna jej o tym, jak zaprosiła Klamę, a ten odmówił –
no i miałam nadzieję, że jednak przyjdzie.
Ewa pogłaskała przyjaciółkę pocieszająco po plecach.
- Nie gniewaj się na niego, on na pewno wie, że miałaś szczere
intencje, ale zna swoje miejsce.
- Mówisz tak jak on. Ale przecież to bez znaczenia.
- Wszystko w naszych rodzinach ma znaczenie.
Justyna zacisnęła piąstki.
- To niesprawiedliwe.
Ewa zaśmiała się.
- Mówisz tak, jakbyś już go miała więcej nie widzieć.
- No właśnie – powiedziała kwaśno Justyna – Dominik powiedział, że
Klama będzie mnie woził tylko do końca tego tygodnia czyli jeszcze ten weekend,
a potem wraca do normalnej pracy.
- Ale przecież będziesz go widywać.
- Niby tak, ale rzadziej.
- Czyli jednak ci się podoba – ucieszyła się Ewa.
- Chyba tak – odparła niepewnie Justyna.
- To rób tak żeby go częściej widywać.
- Jak? Przecież nie powiem, że znowu się źle czuję.
- Oczywiście, że nie, ale możesz wpadać do Dominika do biura albo
widząc, że przyjechał do was do domu, wychodzić na dwór i z nim rozmawiać.
- Przecież od razu pozna, że na niego lecę.
- Przecież o to chodzi, czy nie? – śmiała się przyjaciółka.
Justyna nie odpowiedziała, była lekko zawstydzona.
- Będzie dobrze – Ewa ją uściskała – a kto wie. Może będzie
romantycznie i przyjdzie?
Nie przyszedł.
Kaśka i Zocha
Zocha wpadła do córki w odwiedziny.
- Mam dość tematu ciąży i porodu – powiedziała Kaśka na wstępie.
- Niemożliwe – zaśmiała się matka – a ja myślałam, że będziesz
mnie tym zamęczać.
- Nic z tych rzeczy. Będę tylko słuchać, co u ciebie słychać.
- Od wczoraj niewiele jeżeli chodzi o mnie, ale za to Daniel
oświadczył się Ance.
Kaśka aż klasnęła w dłonie.
- To cudownie. Kiedy?
- Przedwczoraj. Ale opowiedział o tym dopiero dzisiaj rano. I
wiesz co jeszcze?
- Co?
- Wesele pod koniec kwietnia, więc
będziesz mogła już tańczyć.
- Kochany braciszek, pomyślał o mnie.
- Musimy Ankę przyjąć jak najlepiej. Dziewczyna nie może czuć się
obco.
- Mamo, przecież zna nas od lat.
- Niby tak, ale bycie żoną Daniela nie będzie dla niej łatwe,
będzie musiała mieć w nas oparcie.
- Nie możemy jej zagarnąć tylko dla siebie, przecież ma jakąś
rodzinę.
- Oczywiście, że ma, ale ja mówię o życiu wśród nas. A swojej
rodzinie, jak wiesz nie będzie mogła nic powiedzieć. Tylko nam będzie mogła się
poskarżyć.
- Skąd u ciebie takie czarnowidztwo? – zaśmiała się Kaśka.
- Wiem, co mówię. Mnie też nie było łatwo – Zocha na chwilę się
zasmuciła, ale zaraz odzyskała humor- ale masz rację, po co martwić się na
zapas. Na razie czeka nas wesele.
Oskar i Andrzej
Panowie, jak za dawnych czasów
umówili się na piwo. Poszli do zwykłego baru znajdującego się niedaleko od biura Andrzeja. Był to normalny pub, żadna
melina. W kamienicy, z dużymi oknami, żeby móc obserwować ludzi na chodnikach.
Wystrój stylizowany na dwudziestolecie międzywojenne, ale bez nadmiaru bibelotów.
Nie było zbyt dużego tłoku, więc bez problemu
znaleźli miejsce w kącie.
- Mam wrażenie, że byłem tu wczoraj
– powiedział Oskar.
- Mnie też się tak wydaje, chociaż
odkąd wyjechałeś do USA tutaj nie zaglądałem.
- No to zdrowie – stuknęli się
kuflami i zamilkli.
Siedzieli tak dosyć długo, ale wcale
im to nie przeszkadzało. Nie musieli nic mówić, po prostu sączyli piwo i
obserwowali co się dzieje w pubie i na ekranie telewizora zawieszonego wysoko
pod sufitem.
- Dina była u nas pod domem –
odezwał się w końcu Oskar.
- Tak? I co?
- I nic – wzruszył ramionami Oskar-
olałem ją.
- Skoro mi o tym mówisz, to raczej
temat nie jest ci obojętny.
- Nie jest, ale to nie zmienia
faktu, że nie mam zamiaru z nią rozmawiać.
- Może już odpuściła.
- Może.
- A może właśnie tutaj przyszła –
Andrzej ruchem kufla wskazał drzwi.
Rzeczywiście stała w nich Dina. W zimowej kurtce, ale bez czapki. Blond loki okalały jej lekko zarumienioną
twarz – chcesz moje rady?
Oskar oderwał wzrok od dziewczyny i
spojrzał pytająco na szwagra.
- Ja bym jej dał drugą szansę.
Oskar zgrzytnął zębami i wstał.
Szybko do niej podszedł, złapał za łokieć i wyprowadził na zewnątrz.
- Nie pchaj się z buciorami w moje
życie – warknął.
- Chciałam tylko porozmawiać –
tłumaczyła się.
- Myślę, że nie mamy już o czym.
Wracaj do Miami, tutaj nie masz czego szukać.
Chciał z powrotem wejść do pubu.
- Każdy zasługuje na drugą szansę –
powiedziała cicho.
On zaśmiał się z goryczą.
- Chyba w Ameryce – i wszedł do
środka.
Usiadł tyłem do wejścia.
Andrzej poczekał chwilę i
powiedział.
- Ona nadal tam stoi. Chyba nie
pozwolisz, żeby piękna kobieta marzła.
- Jak dla mnie może nawet sobie
tyłek odmrozić.
Ale wstał i ponownie do niej
wyszedł.
- Jutro o 12 00 w kawiarni w CH Wileńska, jak mnie
znajdziesz, to pogadamy, jak nie, to możesz wracać do domu. Czekam na ciebie
najpóźniej do 12 10. A
teraz idź i nie psuj mi wieczoru.
Pokiwała głową i odeszła.
Oskar wrócił do szwagra.
- Czyli jednak dajesz jej szansę? –
spytał Andrzej.
- Nie. Powiedziałem, że może mnie
jutro spotkać w CH Wileńska, ale nie mam nawet zamiaru tam iść.
- Albo ci na niej nie zależy, albo
jesteś głupkiem – skwitował Andrzej.
- Zmień płytę – odparł Oskar.
W ciemności
Tym razem nie było spotkania. Główny łącznik odebrał telefon i
usłyszał.
- Za da tygodnie macie być gotowi.
- Tak jest, szefie.
- I bez żadnych wpadek.
- Oczywiście szefie tylko…
- Jakiś problem? – głos tajemniczego wroga był bardzo
nieprzyjemny.
- Jedna z nich jest w ciąży i nie wychodzi z domu.
- To ja mam wam mówić, jak ją z niego wywabić?
- Nie, oczywiście, że nie – pośpiesznie odparł łącznik – tylko
informuję, że nie będzie łatwo.
- Macie być gotowi – tajemniczy wróg rozłączył się.
Robert i Dominik
Kiedy już omówili wszystkie bieżące sprawy usiedli wygodnie w
fotelach i sączyli whiskey. Byli w domu i nigdzie już im się nie spieszyło.
Małgorzata z Justyną pojechały na zakupy, więc mogli po prostu posiedzieć w
ciszy.
- Pomyślałem sobie – rzekł Robert – że w najbliższym czasie
przejmiesz wszystkie moje firmy i działania. Oraz staniesz na czele naszej
rodziny.
Dominik spojrzał na ojca zdziwiony.
- Dlaczego?
- Niedługo ożenisz się z Ewą, to podniesie twój prestiż, a poza
tym już mi się nie chce pracować.
Syn pomyślał o najgorszym.
- Jesteś chory?
- Nie – zaśmiał się Robert – po prostu zmęczony. A wiem, że ty
sobie doskonale ze wszystkim poradzisz. Nie mówię, że przejęcie odbędzie się z
dnia na dzień, ale szykuj się.
- A Krystian? Co on dostanie?
- On? Nie wiem, może przejmie twoje teraźniejsze obowiązki? Sam
wiesz, że on nie pokieruje interesem. To chodząca destrukcja. Poza tym jest
indywidualistą – samotnikiem, takie osoby nie dogadają się z nikim. Ale jak
chcesz, to możemy z nim porozmawiać, zobaczymy, co powie.
- Myślę, że to dobry pomysł – zgodził się Dominik – nie chciałbym,
żeby poczuł się skrzywdzony.
- A kiedy ożenisz się z Ewą?
- Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym.
- Im szybciej, tym lepiej. Sam wiesz, że za kilkanaście dni kończy
się umowa, jaką miałem z jej ojcem.
Dominik uśmiechnął się.
- Ale przecież nadal będziemy parą, nie wiem o co ci chodzi?
- Zależy mi, żeby została.
- Dobrze, porozmawiam z nią – zgodził się Dominik – chociaż ona
nic nie wspomina o odejściu. Chyba się przyzwyczaiła.
Ewa
Już nie mogła się doczekać, aż skończy jej się umowa z Kryńskimi i
kiedy będzie mogła wrócić na studia. Nie ukrywała również, że mimo, że z
Dominikiem ostatnio jej się dobrze układało, to chciała trochę od niego
odpocząć. Czuła, że jest osaczona, że od rana do wieczora spędza czas tylko z
nim, nawet w weekendy. Wciąż żądał jej towarzystwa, a ona chciała choć trochę
pobyć samą, mieć od niego wolne.
Chciała też uporządkować czucia, a będąc non stop z nim, nie mogła
stwierdzić, czy go kocha, czy nie. A teraz jeszcze zaczął ją irytować. Chciał
brać udział we wszystkim, co jej dotyczy. Nie śmiała powiedzieć mu żeby
odpuścił, bo wiedziała, że jego reakcja będzie gwałtowna.
Ale pozostało niewiele ponad dwa tygodnie, wtedy nie będzie mógł
jej zatrzymać w biurze. Wróci do swojego trybu życia, a z nim będzie się
widywać tak jak na parę przystało, na randkach. Może nawet trochę za nim
zatęskni.
Tymczasem już stał pod jej domem i czekał aż wyjdzie i razem
pojadą do pracy.
Krystian
Wieczorem siedział u Kariny i wyciągał z niej informacje na temat
jej stanu zdrowia, stanu konta i ogólnego samopoczucia. Siedzieli naprzeciw
siebie, on na kanapie ona w fotelu. Patrzył jej w oczy i pytał. Nie było w nim
agresji, po prostu był ciekawy. Dziewczyna słysząc jego pogodny ton
zaryzykowała i powiedziała.
- Chciałam pojechać na weekend do rodziny.
Kiedy nic nie odpowiedział kontynuowała.
- Dawno u nich nie byłam. Mama dzwoniła i chciała…
- Wiedzą o ciąży? – przerwał jej.
- Tak i właśnie tym bardziej chcieli się ze mną zobaczyć.
- Podaj mi ich adres i telefon.
Zawahała się.
- Już – rozkazał.
Napisała wszystko na kartce i podała mu. Wziął ją, złożył na pół i
schował do kieszeni.
- Zawiozę cię, a w niedzielę po ciebie przyjadę.
- Nie musisz, pojadę PKS-em – broniła się. Nie chciała żeby
rodzina go poznała, ani nie chciała żeby wiedział gdzie jest jej rodzinny dom.
Wystarczy, że ona miała kłopoty, nie chciała ściągać ich na rodziców. To byli
prości i uczciwi ludzie.
- Zawsze możesz zostać w Warszawie – powiedział.
- Dobrze – zgodziła się natychmiast – chcę pojechać w piątek.
- Będę po ciebie o 17 00.
- Dobrze, dziękuję.
Waldek
Pojechał do magazynu, w którym obywały się walki i od razu
poprosił na rozmowę trenera.
- Tak szefie? – zapytał niski i niepozorny mężczyzna.
- Na sobotę macie mi skołować super walki. Przyjeżdża Jurgen z
Serbii ze swoimi ludźmi. Ma też przywieźć swojego najlepszego zawodnika, więc
nie możemy być gorsi.
- Mamy przegrać?
- Nie. Na ring ma wyjść najlepszy i przeżyć. Bo słyszałem, że z tym pięściarzem różnie bywa i nie zawsze
słucha sędziego.
- Dobrze, zaraz zacznę eliminacje.
- To chciałem usłyszeć.
Daniel
Przez jakiś czas zastanawiał się nad tym, jak znaleźć swoich
własnych zaufanych, ale nic nie wymyślił. Ojciec nie dał mu żadnych wskazówek,
oprócz tego, że ma sobie kogoś wybrać i że nie może to być przyjaciel. Dlatego
poszedł i zapytał ekspertów, czyli Żniwiarza i Majstra. Czuł respekt dla tych
dwóch starych wyjadaczy, a pracę z nimi uważał za zaszczyt.
Kiedy ci usłyszeli z czym do nich przychodzi wcale nie wybuchli
śmiechem ani go nie odesłali. Podeszli do tematu całkiem poważnie.
- Pytasz ilu powinieneś mieć zaufanych – zaczął Żniwiarz –
odpowiedź jest taka, że ilu chcesz, ale nie znam żadnego bossa, który by miał
więcej niż trzech.
- Jesteśmy najbliżej szefa i często wiemy więcej niż rodzina –
dodał Majster – dlatego nie może to być byle kto.
- To rozumiem, ale jak ich znaleźć, czy jak ich wybrać? –
dopytywał Daniel.
Panowie popatrzyli na siebie.
- Jesteśmy ludźmi, którzy wiele twojemu ojcu zawdzięczamy - powiedział Żniwiarz – mnie wyciągnął z
bagna. Miałem na sobie wyrok śmierci. On mnie od tego uchronił. Jestem mu za to
wdzięczny i będę wierny waszej rodzinie do końca.
- Ja tam go okradłem i sprał mnie po pysku – przyznał się Majster
– ale potem przyjął w swoje szeregi. A mógł mnie zabić.
- Czyli zaufani, to nie ci którzy po prostu dobrze pracują, ale ci
którzy są wdzięczni? – dziwił się Daniel.
- Zazwyczaj tak jest – przyznał Żniwiarz – ale to nie jest reguła.
Tylko, że tacy jak my jesteśmy pewniejsi.
- Bo się boicie? Bo jakbyście odeszli, to by ojciec się zemścił.
- Eeee, nie – mruknął Majster – nie boimy się. Po prostu tutaj
jest nasze miejsce. Nie chcemy innego.
- To jak ja mam znaleźć swoich?
- Przyjedzie na to czas – powiedział Majster – na razie twój
ojciec się z tobą nami dzieli, więc nie jesteś znowu taki sam. A pewnego dnia
spotkasz jakiegoś faceta.
- Albo babę, którzy będą ci bardzo wdzięczni, tak bardzo, że
zostaną zaufanymi.
- Ale nie ze strachu, tylko z szacunku. Będziesz wiedział kiedy.
- Ale na to trzeba czasu i doświadczenia. Na razie chłopie ledwo
raczkujesz, ale już my cię postawimy na nogi.
- Pocieszające – mruknął kwaśno Daniel, który nadal się niczego
konkretnego nie dowiedział.
Justyna
Postanowiła skorzystać z rady Ewy i starać się widywać z Klamą
mimo, że już nie robił za jest stróża. Oczywiście chciała, żeby to było
naturalne i żeby nikt się nie domyślił, że jej się podoba. Nie śmiała pojechać
do biura Dominika, bo to byłoby zbyt podejrzane. Może była tam ze dwa razy w życiu, więc gdyby teraz
zaczęła, to raz dwa wszyscy by wiedzieli o co chodzi.
A ona przede wszystkim chciała ukryć swoją sympatię przed Klamą.
Po sytuacji z Moharem zrobiła się ostrożna i nie miała zamiaru odkrywać zbyt
wcześnie swoich kart.
Dlatego łapała go na podwórku lub w domu. Ale czuła, że to za
mało.
Do tego, on bywała na ich terenie tylko z Dominikiem i zazwyczaj
nie dłużej niż kilkanaście minut.
Żeby jeszcze lepiej ukryć swoje uczucia, Justyna widząc, że stoi
na dworze, ubierała się ciepło, wychodziła na tyły posesji i wydostawała się z
niej przez drugą bramę. Obchodziła wszystko dookoła i udawała, że dopiero co
wraca ze spaceru lub sklepu. Nie domyślała się nawet, że Klama nie wierzył jej
w te bajeczki, bo po pierwsze wiedział, że dziewczyna nie znosi zimna, więc
opowieści o zażywaniu świeżego powietrza były najgorszym z kłamstw, które mogła
wymyślić. Tak samo, jak sklep. Najbliższy był kilometr od domu, a poza tym od
zakupów miała ludzi. Mężczyzna nie przyznawał się, że wie o co jej chodzi i nie
podpowiadał jej, że wystarczyło by, żeby wyszła normalnie z domu i po prostu
powiedziała.
- Cześć, widziałam cię przez okno, przyszłam pogadać.
Skoro musiała sobie wszystko komplikować, to on nie miał zamiaru jej w tym
przeszkadzać. Miał tylko nadzieję, że jak sobie porządnie odmrozi tyłek, to pójdzie
po rozum do głowy.
Na razie się na to nie zapowiadało, bo jak zwykle nadchodziła od
strony bramy.
- Oooo, jak miło cię widzieć – powiedziała niby zaskoczona –
pomożesz mi?
- A co się stało? – zdziwił się nie słysząc zwyczajowej bajeczki.
- Chyba złapałam gumę. Stoję samochodem, dwie przecznice stąd.
Podjedziesz ze mną?
- Dobrze, wsiadaj.
Kiedy podjechali na miejsce Klama zrozumiał, że tym razem Justyna
przeszła samą siebie. Odgadł, że wyprowadziła samochód drugim wyjazdem, a potem
po prostu spuściła sobie powietrze z koła. Wystarczyło, że dotknął maski i
zajrzał do środka i od razu poczuł, że samochód nie był rozgrzany na tyle, żeby
zostawić po sobie, chociaż trochę ciepła.
Kiedy pompował oponę pomyślał, że chyba powinien się nad
dziewczyną zlitować, bo jak tak dalej pójdzie, to ona gotowa jest się rozbić,
byle by tylko zwrócić na siebie jego uwagę.
Oskar i Andrzej
Oskar przyjechał do biura Andrzeja w celu przejrzenia kilku
dokumentów.
Szwagier ugościł go drinkiem i zanim usiedli do pracy, zapytał:
- Spotkałeś się z tą dziewczyną?
- Jaką dziewczyną? – zapytał Oskar z ponurą miną.
- A tą z USA.
- Nie znam takiej.
Andrzej popatrzył na niego z naganą.
- No wiesz co? Nie wybaczyć takiej lasce? Inni…
- Ja nie jestem inni.
Szwagier patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Oskar, ale ona cię ani nie zdradziła, ani nie…
- Oszukała mnie, jak mógłbym później jej w cokolwiek wierzyć. Skąd
miałbym pewność, że to co mówi i co robi jest prawdą. Poza tym, mnie się
podobała ta fałszywa Dina, prawdziwej nie znam – po czym dodał – weźmy się do
pracy, nie będę u ciebie siedzieć do wieczora.
Andrzej nie oponował, tylko razem z nim pochylił się nad
dokumentami.
Po dwóch godzinach skończyli i Oskar zaczął się szykować do
wyjścia.
- Powiedz mi, naprawdę nie poszedłeś się z nią spotkać? – Andrzej
nadal niedowierzał.
- Naprawdę. Miała mnie znaleźć, a jakby jej się nie udało, to
miała wracać do domu. Pewnie już jest w Stanach, ale to już nie moja sprawa.
I wyszedł.
Zocha, Ewa, Kaśka i Daniel
Daniel poprosił matkę i siostry rozmowę. Spotkali się u Kaśki w
domu, gdyż ta wieczorami już nie miała siły się ruszać.
- Chciałem was prosić o pomoc – powiedział bez wstępów.
- Chodzi o Ankę – zgadła Ewa.
- Tak, a bardziej o ślub i wesele.
- Co mamy zrobić? Obraz, przystroić salę, zaprojektować
zaproszenia – Zocha zapaliła się do pracy.
- Wszystko – powiedział Daniel.
- Mów po kolei – odezwała się Kaśka – a ty Ewa notuj.
- A dlaczego ja? – oburzyła się z przyzwyczajenie siostra.
- Bo jesteś najmłodsza – odparła Zocha.
Daniel zrobił cierpką minę.
- Mogę coś powiedzieć.
Zgodnie pokiwały głowami.
- Po pierwsze, rodzice Anki zaprosili nas wszystkich na obiad
zaręczynowy. Po drugie my musimy ich odprosić. Tata na razie nie ma czasu, ale
myślę mamo, że go przekonasz.
- Oczywiście- powiedziała z przekonaniem Zocha.
- Ale to nie wszystko. Ja nie mam czasu, bo tata mnie gania, a
trzeba załatwić ślub, salę i tak dalej.
- Na mnie nie licz, ja rodzę – powiedziała Kaśka.
- Już? – parsknął Daniel – chyba możesz poszukać w Internecie kapel?
- Mogę.
- Mamo, musisz z moją przyszłą teściową dogadać się w kwestii
sali.
- Danielu – Zocha poklepała go po ręku – uspokój się, wracaj do
pracy, a daj mnie i dziewczynom działać. Jedyne co masz zrobić, to przyjść na
ślub.
Daniel odetchnął.
- To dobrze, bo widzicie, kiedyś to nie byłby dla mnie problem,
ale teraz… No cóż…, Majster powiedziałby, że to dla ciot.
- I ma rację. My wszystko załatwimy. Nawet suknię ślubną.
- No właśnie – przypomniał sobie Daniel – Anka wkurzyła się na
mnie kiedy powiedziałem jej, że za nic nie płaci. Po długich negocjacjach
wywalczyła tylko tyle, że sama sobie kupi suknię. Także to zostawcie.
- O nic się nie martw braciszku, wszystko załatwimy – Ewa cmoknęła
go w policzek.
- A ty się nie mądrz tylko się ucz, bo i ty niedługo staniesz na
ślubnym kobiercu – powiedział Daniel.
- Na razie Dominik mi się nie oświadczył.
Krystian
Karina siedziała obok niego w samochodzie, jak na szpilkach. Nie
wiedziała, czy on ma zamiar tylko ją zawieźć, czy też wejdzie do nich do domu.
Nie wiedziała, jak on się zachowa jeżeli postanowi poznać jej rodziców. Nic nie
wiedziała.
Tymczasem Krystian zastanawiał się czemu właściwie postanowił ją
zawieźć do domu. Przecież ciąża to nie choroba i spokojnie mogła pojechać
PKS-em. A może po prostu jej nie ufał. Bo co on o niej wiedział. Nic. Bo się
tym nie interesował. Najpierw była mu potrzebna tylko i wyłącznie w celach
rozrywkowych, a potem też nie wgłębiał się w jej życiorys.
Gdyby tylko nie trzymał jej krótko, to mogłaby dać nogę i w życiu
by jej nie znalazł. Bo co to oznaczało, że jest spod Ostrołęki. Równie dobrze
mogło to być 3, jak i 40
kilometrów . Przecież nie latałby po każdej wiosce i jej
nie szukał.
Uznał, że właśnie dlatego ją podwozi, żeby do głowy jej nie
przyszła jakaś ucieczka.
- Jak już mnie zawieziesz – usłyszał jej niepewny głos – to
wejdziesz się przywitać z moimi rodzicami?
Spojrzał na nią szybko i jak zwykle się zirytował. Gdyby chociaż
wciąż nie miała tej miny zbitego psa. Przecież od dawna nawet jej mocniej nie
ścisnął.
- Tak. Chcę poznać twoich rodziców – warknął.
Karina zachlipała.
- Nie rycz, bo cię wsadzę do bagażnika – burczał – czemu się tak
mażesz?
- A ty czemu wciąż na mnie krzyczysz – w samochodzie zaległa
grobowa cisza. Nie powinna wybuchać. Skuliła się na siedzeniu i czekała na
cios.
- Bo mnie wkurzasz –
powiedział przez zaciśnięte zęby – bo tylko jęczysz i biadolisz. Nie rób mi….,
proszę cię….. dlaczego taki jesteś…., błagam, wybacz… - przedrzeźniał ją –
nienawidzę tego.
- Skoro mnie nienawidzisz, to czemu do mnie przychodzisz?
- Głupia jesteś – burknął – ja nienawidzę twojego biadolenia, a
nie ciebie.
- Trudno w to uwierzyć – mruknęła cicho.
- Co tam mamroczesz? – kiedy nie odpowiedziała lekko pociągnął ją
za kucyk – powtórz.
- Trudno w to uwierzyć – powiedziała głośniej.
Krystian roześmiał się ponuro.
- Gdybym cię nienawidził, to byś tu nie siedziała. Wsadziłbym cię
do jakiejś komórki i tylko bym ci dawał jedzenie i picie. Poczekałbym aż
urodzisz, a potem zabrał dziecko. A ciebie bym gdzieś wywiózł, a może nie…. Bo
w sumie, przez kilka miesięcy byś to dziecko musiała karmić, ale potem tak.
Wywiózłbym cię daleko i zabronił wracać.
Karina zbladła i zaszlochała.
- Czego beczysz, przecież jesteś tutaj, a nie w jakiejś ciemnej
piwnicy. Poza tym chcesz się w tym stanie pokazać rodzicom?
Gdyby miała więcej odwagi, to by mu zrobiła awanturę, ale w tej
sytuacji po prostu usiłowała się uspokoić. Nawet jej się to udało.
Krystian wjechał do wsi i zatrzymał się pod bramą do posesji jej
rodziców. Działka była nieduża i dom też. Mały kanciasty ze spadzistym dachem.
- Ile macie pokoi? – spytał.
- Trzy.
- A ile was tam mieszkało?
- Rodzice i nas czwórka.
- Nie wiedziałem, że masz tyle rodzeństwa.
„Wielu rzeczy o mnie nie wiesz” – pomyślała.
Do bramy podbiegł spory pies, który widząc Karinę od razu zaczął
przyjaźnie machać ogonem. Krystiana ominął szerokim łukiem, wyczuwał z kim ma
do czynienia.
Rodzice Kariny ucieszyli się na jej widok, ale okrzyki radości
urwały się, jak tylko zobaczyli Krystiana. Matka szturchnęła niepewnie córkę.
- A ten, to kto?
- To Krystian, on jest…
- Jestem jej chłopakiem i ojcem dziecka – przedstawił się z
szerokim uśmiechem.
Rodzice podali mu niepewnie dłonie. Karina zobaczyła w oczach ojca
zaniepokojenie. On domyślał się kim jest Krystian, ale matka oczywiście nic nie
zauważyła.
Usiedli w pokoju gościnnym. Czyli największym pomieszczeniu, z
dużym stołem przykrytym dzierganą na szydełku serwetą. Na środku stał wazon z
kwiatami. Na ścianach, jak to w starych domach wisiały kobietce i święte
obrazki. A pod oknem na stoliku pysznił się duży, ale stary telewizor.
Widać było, że od dawna tu nikt nic nie zmieniał. Matka Kariny od
razu przyniosła kolację i na jakiś czas zajęto się jedzeniem i rozmowami o
niczym. Później ojciec dziewczyny podjął tematu przyszłości, ale Krystian tak
brylował i czarował, że gdyby ona go nie znała uwierzyłaby mu natychmiast we
wszystko co mówił. O tym, jak o nią zadba, jaką mają przed sobą świetlaną
przyszłość i w ogóle.
Kiedy w końcu późnym wieczorem za Krystianem zamknęły się drzwi
jej matka powiedziała:
- Co za uroczy człowiek, jak wspaniale, że się tobą zajmie – Karinie zachciało się płakać.
Komentarze
Prześlij komentarz