Dwa rody - odc.19

Kaśka i Andrzej
Ucieszona wyszła od lekarza, gdyż ten pozwolił jej chodzić, ale tylko po domu i zakazał dźwigać. To mogła spełnić bez żadnego szemrania, byle tylko już nie leżeć. W końcu będzie mogła pójść do mamy na kawę, czy też posiedzieć w kuchni z mężem przy obiedzie. Andrzej cieszył się razem z nią, bo miał już lekko dosyć jej dąsów i huśtawek nastroju.
Pogoda była tego dnia paskudna, było zimno, wiało i padało, ale im to zupełnie nie przeszkadzało. Wyjechali na ulicę Kondratowicza i udali się w stronę Zacisza. Andrzej zauważył, że są śledzeni dopiero, jak wjechali w wąskie uliczki ich dzielnicy. Do domu mieli jeszcze ze dwa kilometry, ale i tak zawiadomił ludzi, że mają ogon. Nie kazał im jechać za nimi do szpitala, gdyż uznał, że odległość była zbyt mała, żeby napastnikom chciało się fatygować. A jednak. Nagle poczuli uderzenie w tył wozu. To oni najechali im na zderzak. Kaśka zbladła.
- Trzymaj się i nic nie mów – powiedział Andrzej i przyspieszył, a tamci za nimi. Znowu ich uderzyli. Samochód zatańczył na śliskiej powierzchni, ale udało mu się utrzymać na drodze. Kaśka nie pisnęła ani słówkiem. Widziała, że mąż stara się uciec napastnikom, jeżdżąc po szosie slalomem.
- Gdzie ci przeklęci ludzie – warknął i skręcił w kolejną uliczkę. Zarzuciło mu tył, ale dobry samochód i opony pozwoliły mu wyrównać jazdę. Jeep też bez żadnych przeszkód podążył za nim. Z naprzeciwka zauważył dwa samochody. Miał nadzieję, że to ludzie Waldka. Tymczasem znowu oberwali w tył, aż się obrócili o 360°. Dwa Hammery wcisnęły się między nich a jeepa i uderzyły jednocześnie w przód i bok napastnika. Andrzej zatrzymał wóz na poboczu.
- Na podłogę – rozkazał Kaśce, a ta wykonała polecenie.
Mężczyzna wyskoczył z wozu i od razu wycelował broń w stronę napastników. Ludzie Waldka wywlekli z samochodu trzech ludzi. Dwóch było rannych, gdyż akurat siedzieli z tego boku, w który uderzył jeden z samochodów Lipskich. Trzeci był lekko oszołomiony.
Andrzej podszedł do niego i strzelił go z pięści w nos. Ten wrzasnął i zalał się krwią.
- Zabrać ich i nie zostawić nawet śladu po tym, co tu zaszło – powiedział do ludzi i wrócił do żony. Kaśka rzuciła mu się na szyję i mocno uścisnęła.
- Nic ci nie jest – całowała go po twarzy.
- Przestań – warknął, co bardzo ją zdziwiło. Dlaczego był taki niemiły?
Dojechali do domu w milczeniu. Kaśce łzy leciały po twarzy, a on szedł za nią wściekły.
- Połóż się i nie wstawaj – powiedział.
- Czemu jesteś taki niemiły?
- Powiedziałem kładź się i się nie ruszaj!
Zdjęła płaszcz i poszła do salonu. Położyła się posłusznie i nakryła kocem.
On się nie rozebrał, tylko stanął w drzwiach.
- Lekarz powiedział, że mogę chodzić – chlipnęła.
- Lekarz nie wiedział, co się za chwilę wydarzy. Masz leżeć i nawet nie drgnij!
- Ale czemu na mnie krzyczysz?!
- Bo jestem zdenerwowany!
- Ja też – bąknęła i odwróciła się do niego plecami.
Policzył do dziesięciu i zdjął kurtkę. Usiadł koło niej i pogłaskał po plecach. Słyszał jej szloch.
- Idź sobie brutalu – usłyszał. 
- Kasia… Po prostu nigdy się tak nie bałem, jak dzisiaj.
Strząsnęła jego rękę.
- Idź sobie. Będę leżeć i nigdzie się nie ruszę.
Wstał i znowu ubrał kurtkę.
- Idę załatwić kilka spraw – powiedział.
- Też się bałam – usłyszał jej cichy głos dobiegający, gdzieś z granicy koca i poduszek, które położyła sobie na głowę – ale, jak zobaczyłam cię żywego, to chciałam cię tylko ściskać i całować. A ty wolałeś na mnie krzyczeć.
Co za kobieta? Podszedł do niej ponownie i zdjął z jej głowy dwie małe poduszki i kawałek koca. Nachylił się nad nią i pocałował w czoło, potem w policzek, a potem w usta.
Była nabzdyczona, ale chyba tego jej było trzeba, bo nic nie powiedziała, tylko nakryła sobie znowu głowę kocem.
Kiedy wyszedł z domu pozwolił, żeby nogi i ręce zaczęły mu się trząść z nerwów. Ledwie mógł ustać, ale jakoś udało mu się wsiąść do samochodu. Trzęsącymi się rękoma napisał.
- Kocham cię. Moja mama odbierze dzieci i trochę z tobą posiedzi. Leż i odpoczywaj.
W połowie drogi do magazynów otrzymał odpowiedź.
- Zanim napisałeś, trzeba było wiedzieć, że telefon mam w torbie w przedpokoju. Uważaj na siebie. Buziaki.
Nie umiała się długo gniewać.

Justyna
Nie wiedziała ile jechali, w zamkniętym pomieszczeniu zupełnie traciło się orientację. Ale z drugiej strony było jej wszystko jedno. Mohar okazał się kłamcą, miała złamane serce i duszę, więc uważała, że nic gorszego już nie mogło jej spotkać.
Podczas podróży słychać było tylko cichą rozmowę strażników i czasami chlipnięcie, którejś z dziewczyn. Ona nie płakała. Była tym bardzo zdziwiona, bo powinna wyć, jak pies. Popadła w rodzaj pewnego odrętwienia i zobojętniała na otoczenie. Do momentu aż samochód się zatrzymał.
Drzwi otworzyły się, ale zamiast promieni słońca do środka wpadł półmrok. Byli w jakimś hangarze. Uzbrojeni strażnicy kazali im wysiadać. Żadna nawet nie śmiała się sprzeciwić. Poprowadzili ich do jakiś drzwi, za którymi pojawił się jasno oświetlony korytarz, po którego obu stronach znajdowały się opancerzone drzwi. Okazało się, że za nimi znajdują się małe cele bez okien, ale z łóżkiem, prysznicem i ubikacją w jednym. Umieszczono każdą osobno. Jedna z nich nagle zaczęła uciekać. Justyna widziała, jak dostała w tył głowy kolbą karabinu. Ona nawet nie miała zamiaru próbować. Z resztą, przecież nie było sensu. Nic nie miało sensu. Strażnik zamknął za nią drzwi. Stała tak przez minutę i rozglądała się po małym pomieszczeniu. Nagle usłyszała trzask zasuwy. W drzwiach otworzyło się małe okienko, przez które podano jej kanapki i wodę. Wzięła je i natychmiast okno się zamknęło.
Położyła jedzenie na łóżku i usiadła obok.
- Płacz! Rusz się, zrób coś! – nakazała sobie, ale pozostała w miejscu. Usłyszała kolejny trzask. Tym razem dobiegał z głośnika zawieszonego pod sufitem.
- Macie czas na wyspanie się – słyszała po angielsku, jakiś damski głos – umyjcie się, wyśpijcie. Za 8 godzin dostaniecie ubrania odpowiednie na prezentacje.
Koniec wiadomości.
Rada była całkiem rozsądna i Justyna zaczęła się rozbierać. I kiedy zdejmowała spodnie, na podłogę upadła jej komórka. Była  bardzo cienka i mieściła się w tylnej kieszeni. A że miała na sobie długi sweter Mohar jej nie zauważył. Szybko kopnęła ją pod łóżko. Nie wiedziała, czy nie jest czasem filmowana, a istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że tak.
Poczuła, że ocknęła się z letargu i odkryła, że jednak chce się stąd wydostać.
Musiała tylko skontaktować się z rodziną. Nagle łzy stanęły jej w oczach. Przecież oni nic nie wiedzą. Oszukała ich i pojechała bez ich wiedzy. Na pewno nie chcą jej znać. Matka nigdy jej nie wybaczy, że pozwoliła sobie na taką samowolę. Powie jej, że skoro sobie naważyła piwa, to niech teraz sama je pije.
Została jej Ewa, ale dla niej też ostatnio była niedobra. Ale z drugiej strony, ona nie stawiała jej wysokiej poprzeczki z zakresu zachowania i obycia. Postanowiła skontaktować się właśnie z nią.

Ewa, Justyna, Dominik, Krystian i Robert
Zatrzymali się w Wittenbergu razem z innymi ekipami poszukiwawczymi.
Niestety, to był ślepy zaułek. Podejrzane osoby zbierały się w całkiem innym celu i były bardzo zdziwione wtargnięciem zamaskowanych bandytów, na ich super tajne spotkanie. Po ogromnym zamieszaniu i wyjaśnieniu, że żadna ze stron nie jest policją, wszyscy rozeszli się bez walki. A oni zostali zastanawiając się co dalej.
- A może zadzwonić do ojca Mohara? – zaproponował po raz piąty Krystian.
- Nie ma mowy – odparł Robert – jak dla mnie, maczał w tym palce.
Dominik wykonywał telefony, ale żadne nie przynosiły rezultatów. Tkwili w martwym punkcie. Okazało się, że są miejsca, gdzie nie są wstanie dotrzeć ojcowie porwanych córek.
Ewa odeszła całkiem na bok i bezmyślnie kopała kamienie. Próbowała wczuć się w rolę porywaczy i zastanawiała się, gdzie by urządziła taką aukcję.
- Typuję jakieś lotnisko – mówiła do siebie – na bank, to będzie lotnisko. Jeżeli chcą je szybko sprzedać i się rozejść, to będzie właśnie takie miejsce. Przylecą prywatnymi samolotami, ubiją interes i odlecą z dziewczynami w jakieś milsze miejsce.
- Co ty gadasz? – usłyszała za sobą głos Dominika. Czy on nie mógł jej dać spokoju? Gdzie nie poszła, to zaraz się znajdował koło niej.
- Głośno myślę – odparła.
- Wiem, ale co?
Wyłożyła mu jeszcze raz swoje przypuszczenia.
- Możesz mieć rację, chodź do ojca. Powiesz mu to.
Kiedy szli do grupy stojącej przy samochodach, Ewie zabrzęczał telefon. Spojrzała na wyświetlacz i wrzasnęła.
- To Justyna! – Robert od razu do niej podbiegł.
- Łącz się – rozkazał – spytaj się najpierw gdzie jest, niech opisze miejsce.
- Justyna!
- Ewa! – płakała przyjaciółka – jak dobrze…
- Cicho bądź i mów, gdzie jesteś.
- Nie wiem.
- Cokolwiek. Szybko.
- Wysadzili nas w hangarze. Było ciemno. Poprowadzili do jakiś cel. To mogą być tyły tego hangaru.
- Samoloty?
- Tak, chyba tak. Dwa, jakieś stare i ciężarówki. Dużo. Ludzi niewielu, ale w wojskowych strojach.
- Żołnierze?
- Nie, ale w takich strojach jak komandosi.
- Niech włączy GPS, namierzymy ją - podpowiedział Krystian.
Ewa powtórzyła.
- Jak?
- Krystian ci powie – oddała słuchawkę mężczyźnie.
Ten poinstruował ją szybko. Ale ta płakała i nic nie była w stanie zrobić.
- Nie płacz głupia. Tylko wysyłaj sygnał. My jesteśmy w Wittenbergu.
Nagle usłyszał rumor i wrzask Justyny. I połączenie urwało się.
Robert widział, że Krystian zbladł.
- Znaleźli u niej telefon.
- Damy radę ją namierzyć?
- Tak – uśmiechnął się Krystian – zdążyliśmy. Do samochodów, jedziemy do Drezna.
Kiedy wsiadła z Dominikiem do samochodu, ten powiedział.
- Miałaś rację z tym lotniskiem.

Daniel
Zaczaili się pół piętra wyżej oraz przy wejściu do bloku i czekali, aż skończy się spotkanie. Daniel jako szef miał czekać w samochodzie, ale coś czuł, że Majster zaproponował to specjalnie, żeby czasem czegoś nie zepsuł.
Chłopak nie upierał się przy osobistym udziale w akcji, rola szefa odpowiadała mu w zupełności.
Na szczęście dla nich, pierwszy człowiek, który miał się spotkać z łącznikiem, był ten bez postrzelonej ręki, więc istniała szansa, że wszystko pójdzie gładko. Oczywiście o ile ich nie wsypie. Miał sporą motywację żeby tego nie robić. W jego mieszkaniu zostali ludzie Waldka pilnujący konkubiny i dzieciaka. Gdyby tamten nawalił, miał ich więcej nie zobaczyć.
Spotkanie trwało krótko, skończyło się po niecałych 10 minutach. Mężczyzna wyszedł i udał się do domu. Reszta czekała, aż z mieszkania wyjdzie tajemniczy łącznik.
Jak na złość opuściło go dwóch osobników, których trzeba będzie śledzić. Majster skontaktował się z Danielem.
- Jest ich dwóch. Jeden o rumuńskiej urodzie, ubrany w ciemnozielony sweter i brązową marynarkę. Ma materiałowe spodnie. Jest bardzo chudy i porusza się jak strach na wróble.
- Ciekawe porównanie – zaśmiał się Daniel, ale Majster zignorował zaczepkę.
- Drugi wysoki i przypakowany. Ma krótkie włosy czarne, zaczesane na prawy bok, jakby mu krowa je przylizała. Przy ustach i nosie ma sporą bliznę. Młody, nigdzie beze mnie nie jedź, tylko patrz co robią. Zaraz będę w samochodzie.
- Ok.
Rzeczywiście opisani przez Majstra mężczyźni pojawili się w drzwiach wyjściowych. Dwóch ludzi Daniela stało o 20 kroków od nich i rozmawiało udając, że nic ich nie obchodzą postaci wychodzące z bloku.
Mężczyźni popatrzyli na nich obojętnie i obaj wsiedli do starej Škody Felicji i odjechali w stronę Mostu Północnego. Chwilę po nich z parkingu wyjechał Fiat Panda i pojechał w ślad za tajemniczymi łącznikami.
W tym samym czasie Majster i kierowca wrócili do Daniela.
- Most Północny – oznajmił Daniel – jedziemy.
Majster dał znać pozostałym dwóm samochodom. Ruszyli równocześnie. Majster połączył się ze swoimi ludźmi.
- Pełna synchronizacja. Na razie jadą razem,  ale jak się rozdzielą, Patryk ty pojedziesz za Rumunem, Mariusz, ty za tym drugim.
- Ok. – odparli.
- No i co dalej Młody? – zapytał Daniela.
- Ja bym jeszcze ściągnął ze dwa auta. Żeby się wymieniać.
- Dużo…
- Ale trudniej jest wtedy się zorientować, że ma się ogon. Po dwie osoby w środku.
- Dobrze, może być. A co z facetem, który nam tak „uprzejmie” pomógł.
- Zamkniemy go na razie. A konkubina z dzieciakiem pójdą razem z nim.
- Rozkaz – Majster wydał przez telefon odpowiednie rozkazy.

Małgorzata i Zocha
- Jadą do Drezna – zakomunikowała Zocha Małgorzacie.
Ta skinęła lekko głową, ale nic nie odpowiedziała. Wolała wpatrywać się w ścianę i czekać. Zocha nie rozumiała tego kompletnie i uważała, że lepiej jest gadać nawet o pierdołach niż milczeć. Wtedy czas zwalniał i w ogóle wszystko się dłużyło. Pomyślała, że brakuje tu jeszcze dużego zegara z wahadłem, które by odmierzało czas, dobijając tykaniem czekających. Dostosowała się jednak do nastroju i odzywała się tylko wtedy, gdy miała do powiedzenia jakieś konkrety przekazywane jej przez Ewę.
Nie rozumiała tej kobiety. Jak mogła tak siedzieć i nic. Ona gdyby nie mogła pojechać, to by robiła cokolwiek. Najprawdopodobniej wyszorowała by dom na błysk.
Małgorzata popadła w jakiś rodzaj letargu. Miała pustkę w głowie i jedyne czego chciała, to żeby wszystko się już skończyło. Na Zochę w ogóle nie zwracała uwagi, ale też przestała się irytować jej obecnością.
Chciała tylko, żeby wszyscy wrócili cali i zdrowi.


Justyna
Siedziała skulona w roku pryczy i płakała. Strażnicy, którzy przyszli zabrać jej telefon nie byli mili. Jeden wykręcił jej boleśnie rękę na plecach, a drugi uderzył z otwartej dłoni w twarz. Krzyczeli coś do niej po niemiecku, ale nie wiedziała co. Jej telefon rzucili o ziemię i podeptali. Nadzieja, która się w niej obudziła, kiedy usłyszała głos Ewy i Krystiana, sklęsła. Uważała, że nie znajdą jej, bo nie zdążyli jej namierzyć, gdyż połączenie trwało za krótko.
Jak mogła być tak głupia, żeby dać się oczarować temu Węgrowi.
Łzy ponownie popłynęły jej potokiem po twarzy. Jak mogła być tak głupia.
Ewa ją ostrzegała i Krystian, nawet matka dała jej dobrą radę mimo, że nie wiedziała o kogo chodzi. Naiwna dziewica. Zachowała się jak nastolatka.
Gdzie nagle podziało się jej opanowanie, chłodna analiza, dystans i ostrożność?
Po prostu uważała, że skoro jest to gość ojca, to nie zrobi jej krzywdy.
Usłyszała kroki na korytarzu, które zatrzymały się pod jej drzwiami. Zamarła w oczekiwaniu. Zgrzytnął klucz i do środka wszedł Mohar.
Był ubrany w garnitur, włosy miał porządnie przyczesane i wyglądał całkiem przystojnie. Ale nie dla niej. Widziała w nim tylko potwora, który złamał jej serce i zdradził.
- Doprowadź się do porządku, bo za dwie godziny aukcja. Nie możesz wyglądać jak siedem nieszczęść, bo cena mi spadnie, a ja nie po to marnowałem na ciebie czas, żeby mi się nie zwróciło.
„Po co on przyszedł?” – myślała, przecież to co mówił było potworne. Nie wystarczyło mu, że ją upokorzył? Mało mu było? Musiał jeszcze się pastwić?
- I mam nadzieję, że już niczego nie ukrywasz, bo każę moim ludziom zrobić ci dogłębną rewizję osobistą.
Postanowiła zachować resztkę godności i się nie odzywać.
Nie spodobało mu się to. Myślał, że dziewczyna rzuci się na niego z pięściami, wtedy by mógł ją chociaż wytarmosić za włosy. Ale ona odwróciła od niego głowę i nic nie mówiła.
Usiadł na brzegu łóżka, a ona podciągnęła kolana pod samą brodę.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że nigdy bym nie chciał z tobą być, ani się z tobą przespać. Jesteś najbardziej beznadziejną dziewczyną, jaką poznałem. Może  nie jesteś brzydka, ale sztywna jak kij i mało interesująca. I taaaaka romantyczna – zakończył z sarkazmem.
Nic. Z jej strony nie doczekał się żadnej reakcji. Gdyby miał jeszcze kilka dni do aukcji, to inaczej by z nią porozmawiał, ale teraz mógł ją ranić tylko słowami. Szkoda, bo lubił przemoc fizyczną.
Ale towaru na zamówienie się nie niszczy, więc musiał się powstrzymać.
Zły, że nie uzyskał od niej  żadnej reakcji wstał i na odchodnym powiedział jeszcze.
- Mam nadzieję, że kupi cię generał Jacobs, on już wie, jak rozwiązywać kobiece języki za pomocą rzemienia lub szpicruty. Oj będziesz mówić, będziesz.
I wyszedł.
Justyna zerwała się z łóżka i zwymiotowała do toalety.
„Proszę, niech mnie ktoś uratuje.” – błagała w myślach.

Andrzej i Waldek
Waldek patrzył na Andrzeja i oczom nie wierzył. Jego ułożony i do tej pory zimnokrwisty zięć wpadł do magazynów i lał jednego ze złapanych ludzi, dopóki ten nie stracił przytomności. Potem chciał kontynuować na kolejnym więźniu, ale ludzie Waldka powstrzymali go.
- Dosyć Andrzeju – powiedział teść, gdy mężczyzna chciał się trzymającym go ludziom – nieprzytomni do niczego nam się nie przydadzą.
- Walnęli nas w tył, a Kaśka jest w ciąży. To zwyrodnialcy!
Waldek lekko zbladł.
- Coś jej się stało?
- Nie, nie wiem, chyba nie – odparł Andrzej.
- Uspokój się, bo to są tylko płotki, nie oni są naszym ostatecznym celem.
- Co nie zmienia faktu, że to oni nas zaatakowali!
- Masz rację. Ale oni nic nie wiedzą, są tylko wykonawcami rozkazów.
- Zatłukę – znowu się rzucił w stronę więźniów i znowu go powstrzymali.
- Lepiej zrobisz, jak wrócisz do Kasi – poradził Waldek, ale zięć wiedział, że to jest rozkaz.
Odetchnął kilka razy głośno i pokiwał głową na znak zgody, a potem wyszedł.
- Zajmijcie się nieprzytomnym – polecił Waldek – a resztę zamknijcie z innymi.

Oskar
Następnego dnia Oskar, Dina i małżeństwo autostopowiczów wyruszyli do Nowego Orleanu. Początkowo rozmowa nie kleiła się, ale wraz z upływającymi kilometrami, towarzystwo poznawało się co raz lepiej i buzie im się nie zamykały. W południe postanowiono zrobić postój na zupełnym odludziu.
Na dosyć bagnistym terenie udało im się znaleźć małą łąkę i Dina razem z Edną rozłożyły koc, na którym położyły plastikowe talerze i wałówkę. Panowie w tym czasie sprawdzali, czy z samochodem jest wszystko w porządku.
Podczas jedzenia Oskarowi coś zaczęło się nie podobać, czuł że rośnie jakieś dziwne napięcie. Spojrzał na Dinę, ale ta najedzona położyła się na kocu i przymknęła oczy.
Małżeństwo rozmawiało niby na luzie, ale co i raz zerkali na siebie.
- Czy coś się stało? – zapytał w końcu zniecierpliwiony Oskar.
- Słuchaj chłopcze – powiedział George i wstał – nie mniej nam tego za złe. To nic osobistego.
Oskar poczuł, że serce ściska mu żelazna obręcz.
- Wiesz, pracujemy na zlecenie, więc sam rozumiesz – Edna również się podniosła.
Oskar zerknął na Dinę, ale ta chyba wpadła w poobiednią drzemkę.
- Chcę tylko wiedzieć, kto was najął – powiedział Oskar spokojnie – Ron?
- Nie – starszy mężczyzna uśmiechnął się – zlecenie przyszło z Polski.
Oskar był zaskoczony. Jak to możliwe, że ktoś go znalazł. Przecież nikomu nie przedstawiał planu podróży.
- Kto?
- Nie znamy nazwiska, dostaliśmy pieniądze i  to wszystko.
- Kłamiecie?
- Po co mielibyśmy to robić? – zdziwiła się Edna – przecież zaraz cię nie będzie. Nie mamy potrzeby ukrywać prawdy.
Mieli rację.
- A Dina? – spytał cicho.
- Przykro mi – zrobiła smutną minę Edna – żadnych świadków.
I wyjęła pistolet, który wycelowała w głowę dziewczyny.
Oskar nie wahał się ani chwili. Szybko wyjął swój pistolet i strzelił do kobiety.
Starszy mężczyzna zdrętwiał zaskoczony, nie wiedział, że Oskar ma broń. Ta chwila wystarczyła, żeby młodszy mężczyzna strzelił i do niego.
Starsza para leżała u ich stóp martwa, a ich krew wpłynęła na koc i resztkę jedzenia. Oskar dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę z tego, że Dina stoi za nim i krzyczy. Odwrócił się do niej i zobaczył, że zatykała sobie uszy i zacisnęła powieki. Szybko do niej podszedł i objął.
- Nie dotykaj mnie – krzyczała – nie dotykaj mnie.
- Spokojnie – nie puszczał jej mimo, że się wyrywała – nie żałuj ich, bo chcieli nas zabić i gdyby nie ja, tak właśnie by się stało.
Teraz dla odmiany przycisnęła się do niego z całych sił i wybuchła płaczem.
- Nie chciałem żebyś to widziała – zapewniał – chodź do samochodu, ja wszystkim się zajmę.
Dała się poprowadzić i po chwili siedziała na przednim siedzeniu odwrócona tyłem do pobojowiska.
Oskar stwierdził, że miejsce wybrali idealne. Bagna, gęste drzewa. Wystarczyło wrzucić trupy do wody i nikt nigdy ich nie znajdzie.
Tak też zrobił. Trochę się namęczył wlokąc ciała spory kawałek przez łąkę. Potem w ślad za nimi do bagna poszedł cały ich piknik. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, czy nie zostawił zbyt wielu śladów, a kiedy stwierdził, że było ich mnóstwo zaczął je zacierać. Kiedy po pół godzinie męczącej pracy skończył, zaczął zastanawiać się, co zrobić z Diną.
Widział, że siedzi sztywno, jak kołek i nawet nie śmie spojrzeć w jego stronę.
„To nie jest jej świat – westchnął – nie powinna tego widzieć.”
Zanim wsiadł do samochodu, przebrał się w czyste ubrania i umył polewając się wodą mineralną. Dopiero wtedy do niej dołączył.
Kiedy wyjechał na drogę powiedział cicho.
- Nie wiem kim byli, ani kto ich wynajął. Nawet nie wiedziałem, że ktoś wyznaczył za mnie cenę.
Nie odpowiedziała.
- Dina – zaczął, ale urwał, po czym po chwili podjął – nie jestem dobrym człowiekiem, ale nie zabijam dla zabawy. Chcę żebyś to wiedziała. A w tej sytuacji, chodziło mi tylko o ciebie. Jak zobaczyłem broń wycelowaną w twoją głowę, to po prostu musiałem działać.
Dziewczyna tylko w milczeniu kręciła głową. Łzy kapały jej na dłonie.
- Chyba będzie lepiej, jak wsadzę cię w Nowym Orleanie w samolot do domu – mówił – najwidoczniej ktoś na mnie poluje, nie powinnaś brać w tym udziału.
Ale nie doczekał się odpowiedzi. Był rozbity. Chciał ją mieć przy sobie, ale z drugiej strony nie powinien jej narażać. Do tego nie wiedział, co ona o tym wszystkim myślała. Okazało się, że pozbycie się płatnych morderców było tego dnia najłatwiejszą sprawą. Przekonanie Diny, że nic złego z jego strony jej nie grozi, wydawało się nierealne. Kiedy dojeżdżali do kolejnego motelu ona nadal milczała. A kiedy wynajął pokoje, szybko zniknęła w swoim i nie chciała go widzieć. Zmęczony przeżyciami chciał jak najszybciej zasnąć, ale sen nie przychodził.

Daniel
Dziwnie się czuł w roli szefa. Zawsze był Danielem bawidamkiem i nikt nigdy nie brał go na poważnie, ale teraz to się zmieniło. Nawet Majster szanował jego decyzje, mimo, że nie zawsze mu pasowały i nadal mówił do niego per „Młody.” Wiedział, że na „szefie”, musi sobie zasłużyć. Ale Daniel słuchał jego rad i widział w mimice jego twarzy,  czy akceptuje jego posunięcia, czy nie.
Chłopak się uczył i dobrze mu szło. Oczywiście nikt go nie chwalił, ani o tym nie mówił, ale jakoś to wyczuwał.
Siedział w biurze u ojca i czekał na raport ze śledzenia dwóch łączników. Majster wygonił go mówiąc, że nie powinien się w to mieszać.
Ale chłopak się nudził i żałował, że dał się na to namówić.  Zaufany ojca powiedział mu jednak, że szef, to przyjeżdża na gotowe, a nie krąży godzinami po mieście. Zabrali nawet ze sobą Królika. Wszyscy się bawili, tylko nie on.
- Danielu – usłyszał głos pani Krysi z  sekretariatu – wychodzę po coś do picia. Kupić ci twoją ulubioną oranżadę?
- Tak, dwie – powiedział kwaśno. „Najpoważniejsza decyzja tego dnia” – pomyślał ponuro. „A może by tak pojechać do ojca, do magazynów.”
Zrezygnował jednak, każdy miał swoją robotę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka