Dwa rody - odc.27
Mężczyźni spotkali się w biurze Andrzeja. Zięć zadzwonił do
Waldka, że ma dla niego kilka ważnych informacji.
Teść pojawił się dość szybko i od samego wejścia spytał.
- Coś nowego o naszym tajemniczym wrogu? Nowe zdjęcia, plany?
- Nie tym razem bardziej przyziemne sprawy, a wroga nie widać.
- Jakie sprawy?
- Sądowe. Musimy się przygotować na rozprawy.
Waldek usiadł w fotelu naprzeciw biurka Andrzeja.
- O, jak miło. Dawno nie odwiedzałem sądów. Co tym razem?
- Dwa pozwy o pobicie i groźbę śmierci i jeden dotyczący
zniszczenia mienia.
- Kto?
- Nikt ważny. Ten facet z nielegalnego kasyna. Chyba niepotrzebnie
darowałeś mu życie. I osoby prywatne, które tam były. Z tego co znalazłem,
biznesmeni i bankierzy.
- Osoby cywilne – mruknął Waldek – niedobrze.
- Niedobrze, ale damy radę.
- I mówisz, że wszyscy z tego kasyna?
- Tak. Wydaje mi się, że ktoś niemądry im to doradził.
- Kto?
- Mam trzy typy. Kamiński z Białołęki, Wietnamczyk z Marywilskiej
lub Turczyn z Wileniaka.
- Wietnamczyka i Turczyna bym zrozumiał, długo walczyłem żeby mnie
uznali, ale Kamiński?
- Dobrze, wyślę do nich Majstra, Żniwiarza i Daniela, ty lepiej
zajmij się pozwami. Najbardziej bym chciał nie iść na rozprawę. Z cywilami po
dobroci, a z właścicielem kasyna… - Waldek machnął ręką – zabezpieczył się tym
sądem, spróbuj polubownie, ale jak się nie da, chcę wygrać.
- Nie martw się tato, będzie dobrze – zapewnił Andrzej.
Ewa i Kaśka
Kaśka ucieszyła się na widok siostry, nawet jeśli ta udawała
zbolałą minę.
- Coś mnie w tym tygodniu rodzeństwo licznie odwiedza, miło, miło
– powitała ją w drzwiach.
- A kto jeszcze u ciebie był? – zapytała Ewa znękanym głosem.
- Oskar.
Młodsza siostra od razu zmieniła ton.
- On? – zdziwiła się – a po co?
- Ma jakieś rozterki, poza tym pomógł mi w zakupach.
- Świat zwariował – zawyrokowała Ewa i weszła do domu siostry.
Ulokowały się salonie na kanapie. Dzieciaki bawiły się w swoich
pokojach i tylko co i raz przybiegały po
ciastka.
- Co znowu zrobił Dominik? – zgadywała Kaśka.
- Nic – Ewa wzruszyła ramionami – tylko wydaje mi się, że to nie
wypali.
- Nie udawaj, widzę, że promieniejesz?
- Strasznie promienieje – parsknęła Ewa – podniecam się ochłapami.
- Co za gorycz. Co zrobił?
- No właśnie nic. Z jednej strony mnie adoruje, a potem porzuca na
pastwę losu.
- A może opowiedz wszystko w całości? – zaproponowała Kaśka.
Ewa opisała siostrze ostatnie dni spędzone z Dominikiem i
skończyła na tańcu podczas balu.
- Moim zdaniem wszystko jest w porządku – zawyrokowała starsza
siostra – a co byś chciała, żeby się na ciebie rzucił i zaciągnął do łóżka?
- Taaaaak i nieeeee – powiedziała Ewa – jestem rozbita.
- Myślę, że on cię szanuje i dlatego nie przekracza pewnych
granic.
- Nie mam szesnastu lat – oburzyła się Ewa – nie musi mnie aż tak
szanować.
Kaśka popatrzyła na siostrę z czułością.
- Masz rację, nie jesteś dzieckiem, ale znam cię i wiem, że gdyby
postąpił jak nieokrzesany prostak, to byś uciekła. Myślę, że on też o tym wie.
Ewa zamachała w odpowiedzi rękoma, ale nic nie powiedziała.
Dlatego Kaśka kontynuowała.
- Zdajesz sobie sprawę, że mężczyźni z takich rodzin, jak nasza,
nie są święci i często zdarza się im być brutalnymi. Dominik też taki jest. Nie
mówię, że jest damskim bokserem, bo pewnie nie jest, ale jest pewien pozycji jaką ma i wie, że może sobie na dużo
pozwolić. Z tego co o nim opowiadasz, to silny facet, którego niby nie można
wyprowadzić z równowagi, ale jakoś wszyscy wokół boją się go bardziej niż
Krystiana.
- Coś w tym jest – zgodziła się Ewa.
- Odczułaś na własnej skórze, że to niebezpieczny facet, ale z
drugiej strony widziałaś też, że potrafi się opanować. On to robi dla ciebie.
Gdyby nad sobą nie panował, miałby gdzieś twoje zdanie.
Po czym Kaśka spojrzała na siostrę poważnie.
- Nie zrań go.
- O czym ty do cholery mówisz?! To ja jestem znękana… - wybuchła
Ewa.
- Jesteś mądra, czy ślepa i głupia? – odparowała Kaśka.
- O co ci chodzi?
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi? Wiesz, co by się stało gdybyś go
teraz odrzuciła?
Ewa popatrzyła na nią zdziwiona.
- Ale ja go nie odrzucam – zapewniła – tylko chciałabym, żeby był
bardziej…, czuły?
Siostra zaczęła się śmiać.
- Co cię tak bawi?
- Ty. Ty naiwniaczko. To nie ten typ. To nie nasz Danielek.
Dominik, jeżeli z nim zostaniesz, będzie cię kochał nad życie, ale nie licz na
wybuchy uczuć. Wyrzuć w końcu romantyczne książki do kosza. Tam tacy twardziele
otwierają się przed wybrankami serca i namiętnie szepczą im czułe słówka. Tutaj
za-po-mnij! Z Dominikiem ci się nie uda. A jeżeli myślisz, że go zmienisz, to…
- A Twój Andrzej? On też był sztywniakiem, a teraz?
- Masz rację, jest mniej sztywny, ale uczucia okazuje mi tylko
wtedy, gdy jesteśmy sami lub wśród rodziny. Ale Andrzej może sobie na to
pozwolić, Dominik, jako prawa ręka swojego ojca, już nie za bardzo. Zobacz na
naszego Daniela, on też taki się stanie. Anka nie będzie miała z nim lekko. A
ty nie będziesz miała lekko z Dominikiem. I sama wiesz, że nie możesz się już
wycofać. Za późno. Możesz go tylko zaakceptować takim, jaki jest!
Ewa miała łzy w oczach.
- Pomyśleć, że przyszłam tu tylko sobie ponarzekać i usłyszeć
jakieś słowa otuchy. Tymczasem roztoczyłaś przede mną wizję okropnego życia z
tyranem, gdzie ja się w ogóle nie będę liczyć. Bo najważniejszy będzie on i
jego zdanie.
Wstała z kanapy i ubrała się w kurtkę.
- Nie powiedziałam, że będzie ci źle. Powiedziałam… - ale Ewa już
wyszła.
- Może i ma po dwudziestce, ale jest jeszcze strasznie dziecinna –
zawyrokowała Kaśka – mam nadzieję, że Dominik naprawdę to widzi i że nie zrobi
nic, co mogłoby zniszczyć jej świat uczuć.
U Lipskich
Był niedzielny ranek, więc cała rodzina usiadła do śniadania. Było
głośno i wesoło. W połowie posiłku dołączyła do nich Kaśka z Andrzejem i
dzieciakami, więc zapowiadało się dłuższe biesiadowanie.
- Taką niedzielę lubię – mówił Waldek z zadowoleniem.
- Ja też – wtórowała mu Zocha – wszyscy razem.
- Trąci patosem – mruknęła Ewa do Oskara. Ten potwierdził
skinieniem głowy.
- Słyszałam – powiedziała Zocha.
- Mamo, ale to prawda – powiedział Oskar.
- Jak będziecie w naszym
wieku, to docenicie takie spotkania. Bo kiedy tak ostatnio się widzieliśmy? –
mówił Waldek.
- W zeszłą niedzielę tatku – powiedziała Kaśka.
- A ja bym chciał codziennie – bronił swojego zdania ojciec.
- Niestety tak się nie da – to był Daniel.
Przez chwilę była cisza, którą przerwał Oskar.
- Korzystając z tego, że zebraliśmy się tutaj wszyscy, chciałem
coś ogłosić.
Rodzina spojrzała na niego z wyczekiwaniem.
- Tato, wracam do ciebie jako ekonom. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Że twoi ludzie będą okazywać mi szacunek. Dla was jestem miły i
do rany przyłóż, ale nie znoszę, kiedy podwładni chcą się ze mną spoufalać.
- Dobrze – zgodził się ojciec – ale nie licz na szacunek moich
zaufanych. U nich musisz sobie na niego zapracować.
- Żniwiarz i Majster? No cóż, ich dwóch zniosę ze względu na ciebie
– zgodził się Oskar.
- Cóż za radosna nowina – wtrąciła Zocha widząc, że napięcie
wzrasta – cieszmy się zatem, że znowu wszystko jest w normie.
- Ciekawe na jak długo? – mruknęła Ewa, tym razem do Kaśki.
- O, już się na mnie nie gniewasz? – zdziwiła się siostra.
- Ja się w ogóle nie gniewałam, tylko mnie zasmuciłaś – przyznała
Ewa – ale nie będziemy chyba teraz o tym rozmawiać?
- O czym? – zainteresowała się Zocha.
- O niczym – powiedziała Ewa.
- O Dominiku – wydała ją siostra.
- A co tu gadać – wtrącił Daniel – facet na nią leci, ona na
niego, będzie ślub.
- Najpierw twój – fuknęła Ewa.
- A żebyś wiedziała, jak tylko skończy się ta sprawa z tajemniczym
wrogiem…
- A czemu dopiero wtedy? – zdziwiła się Zocha – przecież nie wiemy
ile czasu potrwa znalezienie go? Także, ja nie widzę przeszkód dla których nie
mógłbyś wprowadzić Anki do rodziny.
- Nie chcę jej narażać.
Waldek spojrzał poważnie na syna.
- Zawsze będziesz ją narażać, nie myśl sobie, że to się skończy.
Ty możesz tylko robić wszystko, żeby fala wrogów do niej nie dotarła.
- Nie zawsze to wychodzi – przyznała Zocha – a nawet ciebie i
Oskara raz porwano.
Daniel dziwił się temu, co powiedzieli rodzice.
- Ale, ale…
- Tak to wygląda synu – powiedział ojciec – jeżeli chcesz się
utrzymać na szczycie musisz liczyć się z tym, że nie będzie łatwo. Nie uda ci
się uchronić Anki przed wszystkimi.
- To może nie powinienem się z nią żenić – zadumał się Daniel.
- No coś ty, żeń się – powiedziała Kaśka – tylko dopiero jak
urodzę, dobra? Bo chciałabym potańczyć.
- Dobra, dobra – odpowiedział jej brat.
- Tylko kup jej ładny pierścionek – pouczyła syna Zocha.
- Dam jej nakrętkę od śrubki – zażartował Daniel.
- Cokolwiek, byle ładny – zgodziła się Zocha.
- A może wrócimy do tematu Ewy i Dominika? – zaproponował Daniel.
- O nie, nie będę o nim
rozmawiać – zbuntowała się Ewa – lepiej zróbmy coś?
- Co? – spytała rodzina.
- Nie wiem, pojedźmy gdzieś albo wbijmy się na obiad do kogoś z
rodziny.
Dzięki pomysłowi Ewy poważne tematy zeszły na dalszy plan i
rodzina powróciła do niezobowiązujących żartów i pomysłów na spędzenie
popołudnia.
W ciemności
Mężczyzna spotkał się z najemnikami w wynajętym magazynie na
obrzeżach Warszawy i poprosił o raporty. Jeden z mężczyzn przeczytał, co udało
im się ustalić i zaobserwować. Wróg Lipskich zdziwił się słysząc.
- Przestali się nami przejmować. Powrócili do starych zajęć i
przestali być czujni.
Tajemniczy gość miał nadzieję, że usłyszy o ogólnym zdenerwowaniu
Lipskich i wzmożonej czujności, tymczasem działo się coś odwrotnego. Sielanka.
To mu się nie spodobało.
- Czy jesteście gotowi do ataku? – wycedził przez zęby.
- Oczywiście. Wiemy gdzie, kto chodzi…
- To dobrze, opracuję plan, a potem się z wami nim podzielę. Wtedy
zaatakujecie i będziecie bez litości.
- Tak jest.
- Możecie iść.
Magazyn opustoszał. Tajemniczy mężczyzna wysunął się z cienia i
przez chwilę krążył po opustoszałym wnętrzu.
- Tak, to będzie dobre – zamruczał sam do siebie i wyszedł na
zewnątrz.
U Kryńskich
Małżeństwo Kryńskich powróciło z zimowego wyjazdu wypoczęte i zadowolone.
A kiedy zobaczyli uśmiechniętą Justynę poczuli się szczęśliwi.
- Kto ją tak odmienił? – spytała Małgorzata Dominika.
- A ja wiem? Może po prostu odpuściła.
- Słyszałem, że twój zaufany z nią jeździ? – zapytał Robert.
- Tak. Jest z nim bezpieczna.
- Trochę to dziwne, że twój siepacz się na to zgodził.
Dominik wzruszył ramionami.
- Czemu miałby się nie zgodzić? Przecież mu płacę.
Małgorzata wyjrzała przez okno i zobaczyła córkę rozmawiającą z
Klamą i szybciej niż mężczyźni zrozumiała, o co chodzi. Ale nie miała zamiaru
się z nimi tym dzielić. Przyjdzie czas, a prawda i tak wyjdzie na jaw.
Rozmowę przerwało wejście Krystiana. Ojciec gdy go zobaczył, od
razu poprosił na rozmowę w cztery oczy. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi,
Małgorzata rzekła do Dominika.
- A u ciebie wszystko w porządku?
- Tak – odparł jak zwykle mało wylewny syn.
Tymczasem Robert rozmawiał z Krystianem.
- Załatwiłeś moje sprawy?
- Tak. Facet nie zdołał uciec, ale miałeś rację, próbował.
- Gdzie jest?
- W domku, pilnowany przez dwóch ludzi.
- Pojedziemy tam po niedzieli. Myślisz, że będzie mówił?
Krystian uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Nie wiem, czy już będzie w stanie.
- Miałeś go lekko poturbować – głos ojca był pełen wyrzutu.
- W moim mniemaniu, to było lekko – odparł beztrosko syn.
Dołączył do nich Dominik.
- A jak tam sprawy biznesowe? – spytał Robert starszego syna.
- Daj Ewie podwyżkę – powiedział poważnie Dominik.
- Jest aż tak dobra?
- Najlepsza.
- Co to za kwaśny ton?
- Bo… - urwał, przecież nie wyda się przed nimi, że był zazdrosny
– była świetna. To tyle.
Robert nie drążył, chociaż domyślał się o co mu chodzi.
Justyna i Krystian
Krystian zanim wyszedł z rodzinnego domu zajrzał do Justyny.
Siostra leżała na łóżku i czytała. Kiedy zobaczyła brata w drzwiach zdziwiła
się.
- Co cię sprowadza?
- Chcesz coś zobaczyć? – pytał nerwowo.
- Ale to nie będzie żaden głupi dowcip?
- Nie – wyjął portfel i wyciągnął jakąś oberwaną kartkę –
obejrzyj.
Justyna wzięła zdjęcie USG i przyjrzała się uważnie.
- Jak dla mnie, to jakieś chmury – oznajmiła.
- Ja ci dam chmury. Popatrz – wskazał palcem – tutaj są nogi, a tu
serce, to głowa…
- No może – zgodziła się, a potem dodała – kiedy powiesz rodzicom?
- Nie wiem. Może nigdy.
- Ale przecież widać, że cieszysz się z tego dziecka.
- Ja się cieszę? Ja nie mogę na razie przyjąć tego do wiadomości.
Justyna swoje wiedziała. Gdyby był obojętny, nie nosiłby zdjęcia w
portfelu, ale nie drążyła tematu, brat sam musiał dojrzeć. Trochę mu nawet
zazdrościła. Sama chciałaby mieć już dzieci. Tymczasem najbardziej zatwardziały
kawaler w rodzinie już niedługo będzie je mieć.
- A co zrobisz z Kariną? – zapytała.
- Jak to co zrobię? – nie wiedział o co jej chodzi.
- No, jak urodzi? Zabierzesz jej dziecko? Będziecie razem?
- Nie pytaj mnie o takie rzeczy. Na razie daje jej forsę, potem
będę myślał co dalej.
Dominik
Ewa przyszła do pracy markotna i nie za bardzo chciała rozmawiać.
Martwił się, że to przez niego. W jej oczach, rzeczywiście jego zachowanie na
balu mogło wyglądać fatalnie, ale on sam wiedział, że gdyby nie odszedł, mógłby
nie zapanować nad sobą. A mógł nie zapanować nad sobą, bo odkąd postanowił Ewę
zdobyć tylko dla siebie, ani razu nie poszedł z kobietą do łóżka. Trwanie w
wierności zaczynało być trudne, zwłaszcza, że spędzał z nią codziennie wiele
godzin. Musiał coś z tym zrobić. Dziewczyna ewidentnie czekała na jego ruch.
Normalnie by się na to wkurzał, nie lubił takich panienek, które zostawiają
całkowitą inicjatywę facetowi. Nie to, żeby miała być nachalna i ładować mu się
na kolana, taka skrajność też go nie kręciła. Ale ona praktycznie nie robiła
nic. Działał w ciemno. Niby nie była mu niechętna, ale jakąkolwiek próbę
zbliżenia się do niej, traktowała jako coś dziwnego. Oj, nie zdziwiłby się
gdyby była kompletną dziewicą. A myśląc kompletną, miał na myśli, że dziewczyna
niewiele miała do czynienia z facetami.
Powinien być wściekły, ale… On miał po trzydziestce, ale ona też
już nie była dzieckiem, tylko że jednocześnie była. W świecie damsko – męskim
była.
Zupełnie nie wiedział, jak z nią postępować.
A teraz była markotna i niechętna do jakiejkolwiek współpracy. Po
kilku próbach wyciągnięcia z niej, co się stało, spasował. Najwidoczniej miała
swoje dni i tak je przeżywała.
Tylko, że przez nią nie mógł się skupić na robieniu raportów dla
ojca.
Daniel
Kiedy wszedł razem z Majstrem na posesję Kamińskiego, najpierw
zaatakował ich strażnik, z którym stary zaufany dał sobie radę, waląc faceta
prosto w nos.
Potem musieli uciekać, za jakąś barykadę, bo z domu poleciał na
nich grad pocisków. Schowali się za betonowym murkiem oddzielającym ogród o
domu.
- Pomyśleć, że przyjechaliśmy tylko zadać kilka pytań – powiedział
Majster.
- Facetowi puściły nerwy, co nam zaoszczędziło czasu na żmudne
poszukiwania winnego naszych kłopotów.
- Jednak miałem go za twardszego typa. Z resztą zobaczysz. Facet
jak dąb, w stylu amerykańskiego żołnierza.
- Jak na razie, to nic nie zobaczę. Strzelają i strzelają.
- Kiedyś amunicja im się skończy.
Ostrzał ustał. Daniel ostrożnie się wychylił i ledwo zdążył się
schować, bo kanonada rozbrzmiała na nowo.
- Chce zwołać psiarnię – powiedział Majster.
- No i co mu po nich? Przecież nawet nie mamy przy sobie broni.
- Kto nie ma, ten nie ma – zaufany splunął na ziemię – ale to nie
problem. Chodzi o to, że jak psiarnia przyjedzie, to on będzie miał czas żeby
prysnąć.
- Nie możemy na to pozwolić.
Daniel przyjrzał się murkowi.
- O ile się nie mylę, to ogrodzenie jest połączone z domem.
Zanim Majster zdążył coś powiedzieć Daniel był już na górze.
Wychylił się i spytał.
- Wchodzi pan?
- Oczywiście, ale podaj mnie rękę – chłopak pomógł mu się wspiąć,
po czym obaj idąc na czworaka dotarli do okna na piętrze domu. Nikt do nich nie
strzelał, najwidoczniej byli poza zasięgiem wzroku. Okno było zamknięte, więc
przez chwilę zastanawiali się co zrobić. Daniel wpadł na pomysł, którym zaraz
podzielił się z zaufanym. Na powrót zeskoczył na ziemię i lekko się wychylił,
po czym usłyszał kanonadę strzałów. W tym czasie Majster wybił szybę. W tym
hałasie raczej nikt na to nie zwrócił uwagi. Chłopak szybko do niego dołączył.
Weszli do środka. Znaleźli się w zwykłej sypialni małżeńskiej. Ładne i stylowe
meble, duże łoże, a wszystko zachowane w idealnym porządku. Pokój miał również
drugie okno, przez które wyjrzał Majster.
- Żniwiarz podchodzi od drugiej strony. Dajmy mu znać żeby do nas
dołączył.
Drugi zaufany do tej pory czekał na nich w samochodzie, ale
słysząc strzały, najpierw wezwał posiłki, a potem postanowił dołączyć do
reszty.
Ludzie Lipskich byli bardzo szybcy, bo Żniwiarz nie zdążył nawet
przeskoczyć przez płot, a oni już byli przy nim. Na razie przyjechało dwóch
„żołnierzy.”
Drugi zaufany zauważył ruch za firanką, po czym wskazał reszcie,
gdzie mają iść. Po chwili cała trójka stała obok Daniela i Majstra.
- Wiecie ilu ich jest? – zapytał.
- Nie. Ale raczej nie więcej niż czterech.
- No to na co czekamy? – Żniwiarz otworzył drzwi i z wycelowanym
pistoletem wyszedł na korytarz. Czysto. Cała grupa doszła do schodów i zaczęła
nasłuchiwać. Nie dochodził do nich żaden szmer. Najciszej, jak się dało zeszli
po schodach do małego korytarzyka, który kończył się drzwiami. Majster
przytknął do nich ucho.
- Coś gadają, ale nie wiem co – szepnął samymi ustami.
- Myślicie, że od razu wejdziemy do salonu? – szepnął Daniel.
Majster uśmiechnął się szeroko.
- Przekonajmy się i pierwszy wyskoczył zza drzwi. Znaleźli się w
holu, po bokach którego było troje drzwi i widoczna na końcu wnęka. Stamtąd
dochodziły głosy. Pomału, z odbezpieczoną bronią skradali się pod ścianami i
mieli nadzieję, że nikt się w tym korytarzu nie pojawi.
- Widzicie ich? – pytał zdenerwowany głos.
- Nie – odparł drugi głos.
- Idźcie sprawdzić – padł rozkaz od pierwszego głosu. Zaszurały
nogi, zaskrzypiały drzwi balkonowe.
Kilka sekund później, Daniel z ekipą wpadli do salonu. Zastali tam
trzy osoby. Dwóch ochroniarzy i samego Kamińskiego. Nie bawili się w pytania,
ostrzał na powitanie był wystarczającym potwierdzeniem jego winy. Oddali trzy
strzały i było po wszystkim. Ochroniarze nie zdążyli zareagować, a kiedy emocje
opadły, okazało się, że żyją, a martwy jest tylko Kamiński.
- Przejmujemy was – powiedział Daniel – zawołajcie tamtych dwóch,
którzy kryją się za murkiem.
Pięciu ochroniarzy stanęło rzędem przed nimi i mieli niepewne
miny.
- Kamiński miał żonę, gdzie ona jest? – spytał Daniel ostrym
tonem.
- Na zakupach – powiedział ochroniarz.
- Poczekacie tu na nią i powiecie, co się stało. Waldemar Lipski
wyśle jej gratyfikacje finansową. Potem opuścicie miasto, macie czas do 24 00.
Jeżeli tego nie zrobicie, zarobicie kulkę. Gdybyście chociaż bronili szefa, to
byśmy was zwerbowali, ale takich miernot nie chcemy.
Daniel wyszedł, a za nim reszta.
Dwóch ochroniarzy Lipskich zabezpieczało tyły. Dotarli do
samochodu, kiedy kolejni ludzie Lipskiego przyjechali na miejsce.
- O, dobrze, że jesteście – powiedział Daniel – posprzątajcie tu
zanim psiarskie przyjadą.
Wsiadł do samochodu, a za nim Majster i Żniwiarz.
- Jesteś coraz lepszy, jak tak dalej pójdzie, kto wie, może
zaczniemy cię tytułować na poważnie szefem – zaśmiał się Majster i poklepał
chłopaka po plecach.
Zocha
Było tuż przed zamknięciem galerii, kiedy do środka weszła młoda
blondynka i długich kręconych włosach. Zocha przyjrzała się jej uważnie i
stwierdziła, że skądś zna tę twarz. Dziewczyna była bardzo ładna, ale na
pierwszy rzut oka było widać, że to nie jest Polka. Nie to spojrzenie, nie to
ubranie, nie te ruchy. Każdy naród miał takie, jakieś swoje cechy. Zocha
zastanawiała się przez chwilę, po czym zagadała po angielsku do przybyłej.
- Co cię sprowadza do Polski, Dino – kobieta bardzo chciała, żeby
jej głos zabrzmiał beztrosko, ale jako matka Oskara, nie potrafiła do końca
zakamuflować irytacji.
Dina spojrzała niepewnie na starszą kobietę.
- Chciałam z panią porozmawiać.
- A rozmawiałaś z Oskarem?
- Nie, najpierw chciałam z panią.
- O nie moja droga, sama naprawiaj to co schrzaniłaś.
- Wiem, że pani jest na mnie zła…
- Ja? – Zocha uśmiechnęła się szeroko – ja nie jestem zła, tylko
moje serce krwawi kiedy widzę, jak mój syn cierpi. Jak będziesz miała dzieci,
też cię to czeka. Ale nie jestem zła, bo takie jest życie, pełnie prób i
błędów.
- Ja wiem, że popełniłam błąd.
- Udając kogoś kim nie jesteś?
- Właśnie, ale nawet mi się to spodobało i myślę, że dla niego
mogłabym…, chciałabym. Po prostu mi go brakuje.
- Chcesz udawać całe życie inną osobę? – zdziwiła się Zocha.
- Nie, nie. Byłabym sobą, ale dla Oskara zmiękłabym.
Zocha zastanawiała się przez chwilę i zapytała.
- Co wiesz o mentalności Polaków?
- Niewiele.
- Co wiesz o mentalności ludzi ze światka?
- Wszystko.
- To dodaj do tego dumę Słowiańską i porywczość i zastanów się,
czy jesteś w stanie to przejść, żeby ci Oskar wybaczył. A lojalnie ostrzegam,
że on do tego wszystkiego jest humorzasty i obrażalski. Także masz mix
najgorszych naszych cech.
- Nie wiem, co pani chce mi przez to powiedzieć?
- Chcę ci powiedzieć, że mój syn nie jest amerykańskim facetem ze
światka, który tylko korzysta z życia zaliczając w te i we wte. Który ma za nic
uczucia.
Skoro się w tobie zakochał, to całym sobą i teraz bardzo cierpi,
mimo, że tego nie pokazuje.
- Czyli co? Lepiej żebym wróciła do Stanów?
- Cóż, odwaga u nas to też bardzo cenna rzecz. Próbuj, ale
pamiętaj, że ostrzegałam.
- Dziękuję. Proszę mu nie mówić, że u pani byłam. Sama się z nim
skontaktuje.
- Dobrze – zgodziła się Zocha.
Małgorzata i Justyna
Jak zwykle rano jechały razem do pracy i omawiały strategie na
cały dzień. Ale obie czuły, że jest inaczej. Kilka miesięcy temu Justyna
mówiłaby monosylabami, Małgorzata by się denerwowała, co doprowadzało by do
sprzeczki. Ale w ostatnim czasie matka i córka bardzo się ze sobą zbliżyły. A
Małgorzata z zadowoleniem patrzyła, jak jej dziecko w końcu otwiera się na
świat. I to dzięki rodzinie. W życiu by się nie spodziewała, że danie jej
odrobiny ciepła spowoduje takie zmiany.
- Pojedziemy na zakupy? – spytała Justyna.
- Możemy, ale czy na pewno chcesz jechać ze mną? – dziwiła się
Małgorzata.
- Tak, bo jednak są takie sklepy, gdzie nie chcę żeby Klama za mną
chodził. A jak pojadę z tobą, to on zostanie w domu.
Małgorzata uśmiechnęła się.
- Rozumiem, że jestem ci potrzebna jako ochrona przed zaufanym
Dominika.
- Coś w tym guście – zgodziła się Justyna, po czym dodała –
przecież nie wejdę z nim do sklepu z bielizną. A znając życie, na pewno by
wtrącił swoje trzy grosze. W każdym innym butiku tak jest.
- Widząc twoje kolorowe stroje uważam, że całkiem nieźle ci
doradza.
- Mamo…
- No dobrze, dobrze. Masz rację, nie powinien z tobą kupować
bielizny – zawahała się, po czym dodała – chyba, że stanie się twoim
chłopakiem.
Na twarzy Justyny pojawiła się zgroza.
- Nawet tak nie mów, to barbarzyńca, do tego groźny.
Małgorzata parsknęła śmiechem.
- Spokojnie, przecież nie każę ci się z nim spotykać, tak tylko
powiedziałam.
Z resztą Klama jest niebrzydki. Może trochę niski, ale za to
zwinny i zaradny.
- Czemu mi go reklamujesz? – wycedziła Justyna przez zaciśnięte
szczęki.
- Jesteś przewrażliwiona. Przecież znamy go od lat, możemy sobie
chyba o nim poplotkować – beztroski ton matki uspokoił dziewczynę.
- W sumie masz rację mamo, on wcale nie jest taki brzydki, gdyby
tylko częściej się uśmiechał. A w ogóle, to wiesz jak on ma na imię?
- Nie mam pojęcia.
- Ja też nie. Ciekawe.
Andrzej, Waldek i Oskar
Trzej panowie spotkali się u Andrzeja w biurze. Rozsiedli się na
kanapach w sali dla gości i podjęli rozmowy dotyczące powrotu Oskara do firmy.
- Uważam, że Oskar nie powinien mieć biura u ciebie tato – zaczął
rozmowę Andrzej.
- A to dlaczego?
- Nie kumulujmy wszystkiego w jednym miejscu. Wiesz, że lepiej
żeby w biurze znajdowały się tylko legalne papiery i druki.
- Niby masz rację, ale gdzieś musimy go umieścić.
- Może wynajmę biuro obok ciebie – odezwał się Oskar do szwagra.
- Nie, to też nie jest dobry pomysł. Proponowałbym biuro w połowie
drogi między nami.
- To jest jakiś pomysł – zgodził się Waldek – ale ja bym go
umieścił w magazynach. Łatwiej stamtąd nawiać to raz, a dwa, szybciej można
spalić papiery.
- Nie zgadzam się – powiedział Oskar – musiałbym obcować z ludźmi
niższej rangi. Nie i jeszcze raz nie.
- Synu, wkurzasz mnie tą swoją manią wyższości.
- Przykro mi tato, ale nie jestem tobą. Nie po to kończyłem studia
ekonomiczne, żeby zniżać się do poziomu prostaków.
- Zarobisz ty kiedyś od nich w pysk, zarobisz – śmiał się Andrzej
– zostańmy więc przy lokalu w połowie drogi między nami.
- Zgoda – potwierdzili obaj panowie.
Komentarze
Prześlij komentarz