Dwa rody - odc.16
„Kto by pomyślał, że miłość sama przyjdzie do mnie do domu” –
myślała Justyna przytulona do boku Mohara. Węgier dzisiaj był w bardzo czułym
nastroju i wciąż ją całował i przytulał, ale był milczący. To było do niego
bardzo niepodobne.
- Co ci jest? – szepnęła.
- Nic – odparł i mocniej ją przycisnął do siebie.
- Widzę, że coś się dzieje? I masz siniaka na policzku. Co się
stało?
- Nic wielkiego. Czasami trzeba użyć silniejszych argumentów niż
słowa.
- Ale to ty masz siniaka, a co ma twój przeciwnik?
Węgier skrzywił się nieładnie i powiedział.
- Ma ich więcej. Nie jestem bezbronny.
- Ale żyje? – zaniepokoiła się Justyna i odsunęła od niego.
Mohar parsknął rozbawiony i znowu ją do siebie przyciągnął.
- Żyje, żyje – zapewnił – ale nie chcę o nim gadać. Wolę cię
całować.
Ale Justyna nie dała się zwieść. Dzisiaj jej własny Węgier
zachowywał się dziwnie. Był nieswój i cały napięty, jakby oczekiwał ataku.
Złapała go na tym, że nerwowo zerka na drzwi. Co było bez sensu, bo od lat nikt
do niej nie wchodził bez pukania.
- Powiedz mi, co się dzieje? – poprosiła.
Mohar odsunął się od niej i położył na plecach, skorzystała z
okazji i położyła mu głowę na klatce piersiowej. On lekko głaskał ją po
włosach.
- Za kilka dni wyjeżdżam – oznajmił.
- Jak to? Przecież miało to być za miesiąc – uniosła się na łokciu
i spojrzała mu w oczy.
- Niestety ojciec każe mi wrócić wcześniej – złapał ją palcami za
brodę i powiedział ciepło – ale nie martw się, wrócę.
- To niesprawiedliwe – jęknęła, a w oczach pojawiły się łzy –
pierwszy raz się zakochałam, a ty już jedziesz.
- Zakochałaś się we mnie? – wyraźnie się ucieszył.
- Tak – lekko się zawstydziła tym wyznaniem.
- To cudownie – szepnął i przyciągnął ją do siebie.
Leżeli długo przytuleni, aż w końcu Mohar zaproponował.
- A może pojedziesz ze mną?
- Chciałabym, ale….
- Co ale? Przecież jesteś dorosła. Możesz robić co chcesz.
Wahała się tylko chwilę, jej stare „ja”, krzyczało, że to głupota,
ale nowa „ja”, chciała tego całym sercem.
- Myślę, że to się da zrobić.
Węgier bardzo się ucieszył, a ona widząc to, czuła się
najszczęśliwszą osobą pod słońcem.
- Jutro powiem rodzicom – mówiła podekscytowana.
Mężczyzna wiedział, że to nie był dobry pomysł. Nie puszczą jej.
- Poczekaj, nic na razie nie mów. Oni jeszcze nie wiedzą, że ja
wyjeżdżam, pozwól, że wszystko załatwię. Zdaj się na mnie, dobrze?
Energicznie potaknęła głową.
- Jesteś wspaniały – rzuciła mu się na szyję i niemal zadusiła z
radości.
Mohar też się cieszył z takiego obrotu sprawy, wszystko zaczynało
układać się po jego myśli.
Krystian
Spoglądał na Karinę spod przymkniętych powiek. Siedziała odwrócona
do niego plecami i ubierała się do pracy. Zastanawiał się czemu jej jeszcze nie
zostawił. Przecież wokół miał tyle pięknych kobiet, a ona była po prostu
przeciętna, nie za mądra i wciąż się przed nim trzęsła. I po co? Bo jeżeli się
go słuchała bez żadnego ale, to był dla niej dobry. A od ostatniego sprzeciwu
minęło już ponad dwa tygodnie, więc nie wiedział czemu wciąż się go bała.
Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Podskoczyła, jak oparzona i spojrzała na
niego zastanawiając się, czego będzie tym razem chciał.
- Pomyślałem sobie – zaczął – że mam cię dosyć. Dopóki nie
trzęsłaś się przede mną ze strachu tylko walczyłaś, nawet mnie to kręciło. Ale
teraz mi się znudziło wciąż patrzeć w twoje załzawione oczy. Myślałem sobie, że
może ci minie, ale widzę, że jest coraz gorzej, dlatego możesz się cieszyć,
odchodzę.
Wstał i bez słowa się ubrał i wyszedł z jej mieszkania.
Karina siedziała zdumiona i nie wierzyła, że to powiedział. To na
pewno był jakiś jego okrutny żart, pewnie zaraz wróci i powie, że żartował.
Ale nic takiego się nie stało, ani tego dnia, ani przez następne.
Odetchnęła z ulgą, była wolna.
W ciemności
„Czy ci bossowie myśleli, że ja jestem lekkomyślny? – myślał
mężczyzna siedzący w hotelowym pokoju, sącząc drinka i napawając się nowymi
planami – znaleźli sobie donosicieli. Jakież to było przewidujące. Ale moja
siatka szpiegowska jest lepiej zorganizowana, wywęszyła kapusiów.
Niech im ziemia lekką będzie. Chociaż w tym przypadku, raczej
będzie to bagno.” Teraz kiedy już był pewny swoich ludzi mógł działać.
Sięgnął po telefon i połączył się ze swoim łącznikiem.
- Jutro zaczynacie jazdę za naszymi ofiarami, ale bez szaleństw,
mają się tylko zacząć bać.
Robert i Waldek
Tym razem spotkali się na Placu Piłsudskiego i jak wcześniej, ich
ludzie patrolowali otoczenie.
- Sprawdziłem posesję w Pruszkowie – oznajmił Waldek – moim
zdaniem, to nie byli oni.
- Nie?
- Facet ma warsztat i specjalizuje się w samochodach terenowych,
być może dlatego tyle ich było na podwórku. Moi ludzie kręcili się tam przez
kilka dni, samochody i ludzie zmieniali się i żaden się nie powtórzył. Myślę,
że Ewa spanikowała. Niepotrzebnie, ale ją rozumiem. W końcu to ona uległa
wypadkowi, nie my.
- Czyli ślepy trop. Szkoda – westchnął Robert – bo nasze „wtyczki”
zapadły się pod ziemię. Dwóch facetów miało się meldować Dominikowi, znikli.
Wysłałem za nimi Krystiana, obiecał ich nie zabić i dostarczyć bezpośrednio do
pana.
- To ci co ścigali Ewę?
- Tak. Myślę, że nasz wróg lepiej im płaci albo ma lepszego
straszaka, dlatego ich nie ma.
- Zostało trzech ode mnie, ale oni mają dać znać, jak sami ruszą
za nami. Także czekam – powiedział Waldek.
- A co do Ewy? Proszę się nie martwić, Dominik się nią zajmie,
więc na pewno będzie w dobrych rękach.
- Dziękuję – powiedział Waldek z wdzięcznością – na razie i tak
jesteśmy w zawieszeniu, póki wróg się nie ruszy, to nie mamy żadnego punktu
zaczepienia. Nienawidzę tego!
- Prawda. Znajdujemy się w
mało komfortowej sytuacji. Ale skoro nasze „wtyczki” przestały się
pojawiać, pewnie zaraz zacznie się coś dziać.
- Ustalmy kilka rzeczy – powiedział Waldek – na razie unikajmy strzelaniny, niech
trochę za nami pobłądzą.
- Dobrze. Za każdym samochodem waszej rodziny, jeden mój. Nawet
jeżeli Ewa będzie z Dominikiem musi mieć obstawę. Nasi ludzie dzieleni pół na
pół.
- Pasuje mi. Poza tym nie jest wykluczone, że w was też uderzą.
Proponowałbym jeszcze obstawę dla was.
- Pomyślałem już o tym. Moi zaufani spotkają się z pana i omówią
podział.
- To jesteśmy w kontakcie – mężczyźni skinęli głową i rozeszli się
każdy w swoją stronę.
Ewa i Dominik
Nie byli zadowoleni, że będą ze sobą spędzać więcej czasu.
Oczywiście, każde z innego powodu. Ewa uważała Dominika za gbura i tyrana, a on
uważał ją za głupią smarkulę z sianem w głowie. A najgorsze było to, że ona nie
miała za bardzo co u niego robić, a on nie za bardzo wiedział, czym ją zająć.
Czas spędzony na siłowni, też miał swoje limity.
Będzie musiał znaleźć im jakiś zajęcie na zewnątrz. Może był to
dobry czas na kontrolę pracowników i firm będących pod „ochroną” ojca. I nagle
go olśniło.
- Ewa – ta rozłożyła się na dwóch krzesłach i czytała gazetę. Na
dźwięk jego głosu lekko podskoczyła – zrobisz mi listę miejsc i osób które
odwiedzimy w ramach kontroli. Ma to być przejrzyste i schematyczne, żebyśmy się
nie kręcili w kółko po mieście.
- Tak mi ufasz? – zdziwiła się kiedy wręczył jej laptopa i
pendriva. Wiedziała, że dla Roberta Kryńskiego segregowała rzeczy legalne, ale
jego syn załatwiał te drugie – przecież to jest wasz teren, a ja jestem obca.
Pracuję chwilowo.
Na początku zdziwił się jej pytaniem.
- Co za…. - ale potem uświadomił sobie, że ona ma rację. I znowu
się zdziwił. Jak ona to robiła, że bez problemu aklimatyzowała się wszędzie?
Może i go drażniła, ale poza tym miał wrażenie, że pracuje dla nich od bardzo
dawna, a nie od kilku tygodni. I przy okazji odkrył kolejną rzecz. Była
niebezpieczna, mogła robić za agenta, wtyczkę, nikt by się nie połapał.
- Ufam ci – powiedział wreszcie – a jak przestanę, to na pewno
odczujesz to na własnej skórze.
- Naślesz na mnie Krystiana?
- Nie, sam się tobą zajmę – obiecał.
Nie odpowiedziała, tylko zagłębiła się w tajne pliki i całkowicie
pochłonęła ją praca.
Dominik po jakimś czasie odkrył, że już się nie irytuje i że mała
pracuje pełną parą i to bez żadnego ale. Uśmiechnął się do siebie i wrócił do
swojego zajęcia.
Małgorzata i Zocha
Zocha umówiła się z Małgorzatą w galerii. Obraz według wskazówek
Kryńskiej był już ukończony. Artystka miała nadzieję, że się jej spodoba.
Małgorzata była zachwycona i zapłaciła żądaną cenę bez kręcenia
nosem. Kiedy już formalności stała się zadość, Zocha zaprosiła ją na kawę i
ciastko do kącika kawiarnianego galerii.
Rozmawiały o wszystkim i o niczym, aż Małgorzata powiedziała.
- Muszę pani coś powiedzieć.
- Tak?- zainteresowała się grzecznie Zocha.
- Skądś znam pani twarz. Zastanawiałam się nad tym od samego
początku i jestem pewna, że nigdy pani nie widziałam, ale kogoś mi pani
przypomina.
Zocha uśmiechnęła się i powiedziała.
- Zna pani moją córkę, Ewę Lipską – Małgorzatę zatkało – co prawda
ona jest bardziej podobna do mojego męża, ale najwidoczniej coś ze mnie też ma.
Rzeczywiście coś tam miała i to właśnie nie dawało Kryńskiej
spokoju.
- Pani jest matką Ewy?
- Oczywiście.
- Trudno mi w to uwierzyć. Ona jest taka, taka – szukała słowa żeby
nie obrazić matki.
- Nietaktowna i szczera do bólu? – zgadła Zocha.
- Tak, to znaczy, no niestety, tak. Proszę się nie gniewać. Ale
pani jest taka stonowana i ładnie się wysławia. A Ewa…
- Ma 23 lata i jest młoda. Wyrobi się, ja nie byłam lepsza. Proszę
dać jej jeszcze szansę. Poza tym to wpływ mojego męża. Córeczka tatusia, wciąż
z nim wszędzie jeździła, a chłopaki z Pragi nie zawsze są, no… kulturalni.
- To jest łagodnie powiedziane – przyznała Małgorzata i nagle
spytała zdziwiona – jak to pani mąż brał ją do swojej pracy?
- Od dziecka – potwierdziła Zocha.
- Ja mojej Justyny nie dałam zdeprawować – zreflektowała się – o
przepraszam. Ewa nie jest zdeprawowana, ale wie pani, nasi mężowie…, ich
praca…, to nie jest odpowiednie miejsce dla dziewczynek.
- Z tego co wiem, moja córka pracuje z pańskimi synami – głos
Zochy nagle zrobił się zimny, jak lód – uważa pani, że ją deprawują? Może
powinnam ją stamtąd zabrać. Bo wie pani, nie chcę pani obrażać, ale pani
synowie…. i ta praca, to nie miejsce dla dziewczynek.
Małgorzata zrozumiała, że posunęła się za daleko. A Zocha
zrozumiała, co miała na myśli Ewa mówiąc, że matka Justyny daje sobie prawo na
wyłączność do oceniania tego co wypada, a czego nie, nie zważając na to, że
może kogoś ranić.
- Przepraszam – bąknęła Małgorzata – zagalopowałam się.
- Też tak sądzę – Zocha nie miała zamiaru się nad nią litować –
proszę na przyszłość nie oceniać ludzi, jeżeli pani sama nie umie panować nad
własnymi słowami.
- Przemyślę to – powiedziała Kryńska, zabrała obraz i wyszła, a
raczej uciekła z galerii.
Zocha powiedziała na koniec do siebie.
- Głupia baba.
Oskar
Z Diną wyszukali najlepszy i najbardziej oblegany klub w Miami i
postanowili zaszaleć. Kiedy zobaczył w co się ubrała, przez chwilę nie mógł
wydusić słowa.
I jak on miał trzymać ręce przy sobie? Kusa różowa mini, szpilki
na bardzo wysokich obcasach i wyzywający makijaż całkowicie zmieniło wygląd
tej, wydawałoby się skromnej dziewczyny.
- O rany – wydukał.
- Podobam ci się? – okręciła się tak, żeby sobie ją dokładnie
obejrzał.
- Szałowo. Tylko… tylko, ja nie spodziewałem się, że tak się
możesz odstawić.
Zaśmiała się perlistym śmiechem.
- Skoro mam iść do najlepszej imprezowni w mieście, to nie mogę
wyglądać, jak dziewica z prowincji. Ty też wyglądasz świetnie.
Kiedy weszli do środka w uszy uderzyła ich głośna muzyka. Klub był
ogromny. W jednym, pomieszczeniu
znajdowały się cztery parkiety, podwieszane jeden nad drugim, do każdego można
było się dostać szerokimi szklanymi schodami. Od nich odbijały obszerne przejścia
i można było się nimi dostać do barów i stolików. Panował okropny ścisk i
hałas.
Nie dało się długo stać, muzyka porywała i po chwili tańczyli z
tłumem w jednym rytmie. Oskar nie był mistrzem parkietu, ale tutaj wszyscy
wydawali się tańczyć niczym John Travolta.
W pewnym momencie ktoś klepnął go w ramię. Zerknął za siebie, a
tam stało dwóch napakowanych facetów, zapewne żołnierzy miejscowego mafiozo.
Było tak głośno, że nie dało się rozmawiać. Ale jeden z dryblasów
wskazał ręką kierunek, w którym miał się razem z Diną udać.
Mężczyzna spojrzał na towarzyszkę i wzruszył ramionami nie za
bardzo wiedząc, co mam jej powiedzieć.
Nie wiedział, czemu akurat na niego zwrócono uwagę. Przyzwyczajony
do wielu gorszych sytuacji w Polsce, nie bał się zupełnie, ale widział, że Dina
poszczękiwała zębami. Może nigdy nie miała do czynienia z takimi ludźmi, ale
przez skórę wyczuwała, że nie są to grzeczni chłopcy.
Zaprowadzono ich do jakiegoś pokoju, który był całkowicie
wyciszony, a zamiast jednej ściany miało
lustro weneckie, gdzie można było obserwować cały klub. Pośrodku stał niski i
długi stół, a przy nich dwie kanapy. Na jednej z nich siedział wysoki i gruby
mężczyzna. Miał krótkie włosy, brodę a la fan harleya, a na sobie czarną
koszulkę i dżinsy.
- Siadajcie – huknął niskim głosem.
Dina posłusznie przycupnęła na krawędzi drugiej kanapy, Oskar
nawet nie drgnął.
- Czemu nas tu zaprosiłeś? – spytał spokojnie.
Mężczyzna przyjrzał się mu uważnie i ze zdziwieniem stwierdził.
- Nie boisz się.
Oskar wzruszył ramionami.
- Nie wiem czemu miałbym się bać. Jestem turystą, bawię się,
przyjechałem z koleżanką. Raczej jestem wkurzony, bo ona się boi, a ja nie chcę
żeby przeze mnie czuła się zagrożona.
- Czemu uważasz, że to o ciebie chodzi?
- Bo to mnie zaczepiliście.
Mężczyzna znowu się zamyślił.
- Masz rację – powiedział w końcu – a teraz usiądź proszę i
porozmawiajmy.
Oskar uznał, że skoro jeszcze nie dostał w pysk, to znak, że facet
nie ma agresywnych zamiarów. Usiadł.
- Twój akcent zdradza, że nie jesteś stąd – zgadywał mężczyzna.
- Mogę wiedzieć, z kim rozmawiam? – spytał Oskar.
Dina mimo, że drżała z niepokoju, była pełna podziwu dla
opanowania kolegi i tego, że nie dał się mężczyźnie wciągnąć w rozmowę bez
sensu. Z drugiej strony mógł faceta rozzłościć i oboje mogli oberwać.
- Ron – przedstawił się gospodarz – jestem szefem miasta – zaśmiał
się – oczywiście nieformalnym, a ty?
- Oskar Lipski, z Polski, legalny turysta.
- Miło mi. A teraz powiem ci, dlaczego cię tu zaprosiłem. Ponieważ
mimo dzikiego tłoku, dało się zauważyć, że wchodzisz w to miejsce pewnie i
jakbyś to ty był właścicielem. Masz w Polsce swoje kluby? Albo je nadzorujesz?
- Ojciec ma kluby, a ja z bratem ich doglądamy.
- Tak myślałem. Poza tym, moi ludzie przy drzwiach, mimo że przed
ich oczami przewala się mnóstwo osób, widzą kto jest pierwszy raz. Twoja
koleżanka przejawiała to na pewno, ty też, ale z drugiej strony nie. Trochę to
dziwne, ale prawdziwe. No i ostatnia rzecz. Masz przy sobie broń.
Oskar zdziwił się.
- Jak? Przecież przeszedłem przez bramkę. Skąd pan wie?
- Umiesz ja ukrywać, co? Niewykrywalna kabura za paskiem. Mały,
ledwie w ręku by się mieścił. Pewnie robiłeś go na zamówienie?
Oskar przytaknął.
- Ciągnie swój do swego, co? – zaśmiał się Ron i huknął chłopaka w
plecy, tak że aż mu się wszystko odbiło – witaj w domu.
Oskar miał dość. Nie po to wyjeżdżał z Polski, żeby teraz spotykać
ludzi ze światka.
- Panie Ron – powiedział wstając – miło było pana poznać, ale ja
przyjechałem z Diną zwiedzać miasto i trochę się pobawić. Czy możemy już iść?
- Dziewczyna może, ale ty jeszcze zostaniesz – zwrócił się do
dziewczyny – nie martw się kotku, oddam go w całości. Tymczasem idź z Tomem,
zamówi ci drinki.
Dziewczyna spojrzała niepewnie na Oskara, ale ten skinął
twierdząco głową. Cokolwiek miało się wydarzyć, nie chciał jej w to mieszać.
Kiedy zamknęły się za nią drzwi, facet od razu przybrał inny ton.
- Po co tu przyjechałeś? – spytał ostro.
- Po nic, jestem turystą.
„No i zaczęło się”-
pomyślał. Cokolwiek teraz powie i tak mu nie uwierzą i wywiozą gdzieś i dobrze
będzie, jak przeżyje.
- Nie przysłał cię ojciec?
- Mnie? Nigdy w życiu, urwałem się z jego łańcucha.
- Nie wyglądasz na turystę.
- Tak? A jak według pana wygląda turysta? – było obojętne, co
odpowie i tak gorzej już z nim nie będzie.
- Pyskaty jesteś.
- Właśnie dlatego ojciec mnie zdegradował. Powiedział, że nie
umiem trzymać gęby na kłódkę, nie jestem dyplomatyczny i zachowuję się jak
pieprzony arystokrata. No to mu powiedziałem, żegnaj.
- I przyleciałeś do USA?
- Co pana tak dziwi, miałem marzenie, więc je spełniam. A potem
może wrócę, a może nie. Nie wiem.
- Obrażalski gnojek z ciebie – parsknął Ron.
- Nie będzie mi plebs rozkazywał, rozumie pan? Ojciec stoi wysoko,
ja tym bardziej się nie poniżę.
Mężczyzna wpatrzył się w chłopaka i przez chwilę nad czymś dumał.
- Gnojek z ciebie, ale szczery – orzekł – dlatego puszczę cię
wolno, ale do jutra do zachodu słońca ma cię w tym mieście już nie być. Jasne?
Jak cię złapię, to już nie będę rozmawiał, tylko wezmę cię za szpiega.
- Jasne – powiedział zdziwiony Oskar. Upiekło mu się, naprawdę mu
się upiekło.
Robert, Dominik i Krystian
Mohar zaprosił wszystkich trzech na rozmowę. Spotkali się poza
domem, w kawiarni na Nowym Świecie. Kryńscy zdziwili się, że ten notoryczny
ćpun i pijak zaprosił ich w tak niewinne miejsce.
Był całkowicie trzeźwy i poważny.
- Zaprosiłem was i ja za wszystko płacę. Bierzcie co chcecie,
nawet wszystko – powiedział wesoło.
- Co cię skłoniło do takiej rozrzutności? – spytał Dominik.
- Ponieważ chciałem wam za wszystko podziękować. Za gościnę, za
pokazanie mi kilku rzeczy, no i za znoszenie mnie przez ponad miesiąc.
- Rozumiem, że nas opuszczasz – odezwał się Robert- czy możemy
wiedzieć, co powiesz ojcu?
- Powiem, że wchodzimy z wami w układy. Potraficie się bawić, ale
i wiecie kiedy skończyć. Właśnie to miałem zobaczyć.
Trzech mężczyzn podniosło ze zdziwienia brwi. Mohar roześmiał się
serdecznie.
- Myślicie, że ja tylko pije i ćpam? – uśmiechnął się zawadiacko –
no może przez pierwsze dwa tygodnie balowałem dla własnej przyjemności, ale
potem to was sprawdzałem. I powiem szczerze, że dotrzymać kroku Krystianowi, to
ciężka rzecz.
- Co? – oburzył się Krystian – to raczej ja myślałem, że mnie
wykończysz.
- Ale przynajmniej dobrze się bawiliśmy, prawda? – szturchnął go.
- Pewnie, ale moja wątroba mnie nienawidzi.
- Moharze, czy możesz przejść do sedna sprawy? – pośpieszył go
Robert.
- Pewnie – odparł Węgier – jesteście w porządku, niczego nie
ukrywaliście, nawet problemów i współpracy z Lipskimi. To dobrze. Nie będzie
między nami tajemnic. A więc panowie! Ojciec odezwie się do was pewnie w
listopadzie i umówi na spotkanie i finalizacje umowy. Tymczasem, skoro
zakończyliśmy posiedzenie przy kawie zapraszam na coś mocniejszego – wstał.
Robert gdyby mógł udusił by go za ten brak wychowania. Mają być
równorzędnymi partnerami, a nie jakimiś sługusami.
- Usiądź – powiedział cicho, a on odruchowo posłuchał.
- Czy coś nie tak? – spytał.
- Nie, wszystko w porządku – odparł Robert – tylko ja mam jeszcze
kilka pytań.
- Proszę, niech pan pyta.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- W piątek wcześnie rano.
- Na które lotnisko mamy cię zawieźć?
- Na żadne, kumpel będzie mnie wiózł, przy okazji wpadniemy do
Czech i Słowacji na małe co nieco – zarechotał.
- Kumpel? – zdziwili się.
- Tak. Krystian, pamiętasz tego typa z klubu?
- No, coś było.
- No to właśnie on. Okazało się, że jedzie samochodem do domu.
Powiedziałem, że dołożę mu kasy, jak zwiedzimy kilka miejsc po drodze.
- Czyli przyjedzie po ciebie? – spytał Dominik.
- Tak. Proszę, się nie fatygować. Pożegnam się wieczorem, a wyjadę
około 3-4 rano.
- Widzę, że masz już plan.
- Oczywiście, nie jestem taki lekkomyślny jakiego udaję – zaśmiał
się i znowu wstał – to co? Idziemy?
- Ja z Dominikiem mamy spotkanie na 20 00 – powiedział Robert, ale
Krystian jest wolny. Jego pytaj.
- Ostatnia impreza w twoim towarzystwie? – Krystian zerwał się na
równe nogi – nie mógłbym odmówić.
Pożegnali się i wyszli.
- Nie uregulował rachunku – stwierdził kwaśno Dominik.
Ojciec zaśmiał się krótko.
- Niczego innego się nie spodziewałem.
- Nie mamy spotkania – powiedział Dominik.
- Chciałem cię zatrzymać i porozmawiać – wstał – ale na zewnątrz.
Pójdziemy do samochodu okrężną drogą.
Kiedy wolnym krokiem szli przez Chmielną Robert powiedział.
- On coś knuje. Ma zbyt dokładny plan wyjazdu. To nie w jego
imprezowym stylu.
- Masz rację, też wydawało mi się to zbyt naciągane, poza tym nic
mu nie pokazaliśmy.
- Właśnie – zgodził się Robert – to miało być w następnym
tygodniu.
- Czemu się śpieszy?
- I gdzie naprawdę jedzie?
- I z kim?
- Trzeba wysłać gdzieś Ewę z Justyną – powiedział nagle – i to
zaraz. Na kilka dni.
- Nie rozumiem? – zdziwił się Dominik – co ma Ewa i Justyna do
Mohara?
- Ewa nic, ale Justyna zakochała się w tym idiocie. A ty
pojedziesz z nimi. Nie wiem gdzie, ani po co, ale najpóźniej za dwie godziny
macie być w drodze.
Dominik popatrzył na ojca dziwnie i powiedział.
- Tato, po pierwsze, nie panikuj, a po drugie, jak Justyna będzie
się chciała z nim skontaktować, to i tak to zrobi. A poza tym może się nie
zgodzić na wyjazd.
- Masz rację – żachnął się – daj mi Klamę, niech jej pilnuje.
- Dobrze, to będzie rozsądniejsze.
- A jak Krystian wytrzeźwieje, to ma pilnować Mohara. Nie wiem
czemu, ale coś jest nie tak z tymi naszymi bratankami z Węgier.
Daniel
Do niego i Majstra dołączył człowiek Kryńskich, niejaki Królik.
Daniel nie śmiał nawet pytać skąd ta ksywa, bo facet miał ze dwa metry i
wyglądał raczej, jak niedźwiedź. Chłopak zajrzał mu nawet w zęby, żeby chociaż
tam znaleźć potwierdzenie dla dziwnego pseudonimu. Ale miał je w porządku.
Ich zadaniem było krążyć po mieście i być na widoku, więc mieli
mnóstwo czasu na rozmowy. W końcu Daniel nie wytrzymał.
- Czemu cię nazywają Królik?
Mężczyzna, który siedział na tylnym siedzeniu SUV-a, odwrócił
wzrok od okna i spojrzał na niego tak, że pożałował pytania.
Ale olbrzym rozpogodził się nagle i powiedział.
- Koledzy śmieją się ze mnie, bo mam dużo dzieci z trzema
kobietami.
Daniel i Majster spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Trójkę?
Królik parsknął.
- Gdzie tam. Dziewięcioro. Każda urodziła mi po troje.
- I wiedzą o sobie? – ciekawość zwyciężyła nad rozsądkiem.
- Dzieci, czy kobiety?
- Wszyscy.
- Wiedzą. Dziewczyny starają się nie kłócić, a dzieciaki chować
razem.
- Jesteś muzułmaninem?
Królik parsknął.
- Nigdy w życiu, tylko nie mogłem się na żadną z nich zdecydować.
A teraz żadnej nie chcę odrzucać. No i mam taki harem.
- A będzie więcej dzieci?
Królik odpowiedział pytaniem.
- A mówił ci już ktoś, że za ciekawość, to można w pysk dostać?
- Nie chcesz, to nie mów.
- Nie będę miał więcej dzieci, podczas jednej z akcji zostałem tak
skopany w jaja, że nic się już z nich nie wykluje.
- Oj – jęknęli Daniel i Majster myśląc o bólu, jaki musiał facet
przeżywać.
- Ale, nie ma tego złego – pocieszył ich drągal.
Daniel chciał się jeszcze o coś zapytać, ale Majster syknął.
- Złapał nas jeden. Co robimy? – spytał Daniela.
- Jeździmy i bez paniki. Sprawdź tylko, czy za nimi jest ktoś z
naszych. Mieliśmy jeździć dwójkami.
- Tak, jedzie za nimi Żniwiarz z ekipą.
- No to może zatrzymamy się w jakiejś knajpie na obiad?
Wybrana przez nich restauracja dysponowała dwoma podstawowymi
zaletami. Duży i pusty parking oraz miejsca przy oknie.
Kiedy trzech mężczyzn zajęło jeden ze stolików, terenowy jeep znikł
im z oczu, ale po chwili pojawił się z powrotem i tak kilka razy.
- Sprawdź Żniwiarza? Co robi? – polecił Daniel.
Majster połączył się z kolegą i przez chwile rozmawiał. Potem zdał
relacje.
- Zatrzymali się dwie przecznice dalej i ustawili się na trasie
przejazdu jeepa.
- Przez czas rozmowy przestał nam przejeżdżać przed nosem –
powiadomił Daniel.
- Żniwiarz wie, wróg zatrzymał się 50 metrów od nas, poza
zasięgiem wzroku. Mówił jeszcze, że to nie nasze wtyki, bo szef nie dzwonił i
niczego nie potwierdzał.
Chłopak myślał przez chwilę.
- Zjemy i poodwiedzamy kilka miejsc. Nam benzyny nie zabraknie,
ale oni przy takim krążeniu za nami będą się musieli w końcu zatankować. Wtedy
niech Żniwiarz wsiądzie mu na ogon.
- A pomyślałeś, że mogą nam zacząć zajeżdżać drogę albo próbować z
niej zepchnąć? – spytał Królik.
- Nie, na razie mają nas frustrować. Tak powiedział kontakt. A jak
spróbują nam zajechać drogę, to strzelisz im w opony. Niech nie myślą, że
jesteśmy bezbronni.
Komentarze
Prześlij komentarz