Dwa rody - odc.20
Kiedy zapadł zmrok, na płycie prywatnego lądowiska zaczęły
parkować odrzutowce i helikoptery. W
sumie było ich piętnaście. Bogaci zwyrodnialcy wraz z obstawą zaraz po wyjściu
z pojazdów od razu byli zapraszani do hangaru. Tam Mohar zorganizował bufet, z
którego niektórzy od razu skorzystali. Pośrodku pomieszczenia umieszczono
platformę, podobna do wybiegu dla modelek, z tą jednak różnicą, że cała była
okratowana. Dziewczyny miały być wprowadzone przez jedyne drzwi zamykane
automatycznie.
Wszystko było dobrze oświetlone. Wokół klatki ustawiono wygodne
krzesła i małe stoliki, żeby biorący udział w aukcji nie musieli trzymać
napojów czy jedzenia w ręku. Przy platformie umieszczono zdjęcia dziewczyn i
elektroniczny licznik. Na razie wyświetlano ceny i nazwiska osób, które dały za
nie, jak na razie najwięcej. Przy Justynie rzeczywiście widniało nazwisko
generała Jacobsa, który dawał za nią 1200 euro.
Na miejsce jako ostatni przybył ojciec Mohara, Kabos Hunady.
Mężczyzna tak, jak i syn nie był wysoki, ale za to miał imponujący brzuch i sumiaste wąsy. Na świat patrzył małymi i
okrutnymi oczkami. Ale kiedy zobaczył tylu zgromadzonych gości, uśmiechnął się szeroko i zaczął się
wylewnie witać.
Potem przemówił.
- Panowie, udało nam się coś niemożliwego. Otóż córki wielkich
bossów z Europy Północnej, są w moich rękach. Każda wyszła z domu dobrowolnie,
co tylko dowodzi, że Węgrzy są najlepszymi uwodzicielami świata – rozległ się
gromki śmiech – ale nie ma na co czekać, to ostatnie minuty licytacji.
Przypominam panom, że płacicie od razu gotówką. Tylko wtedy daje wam
dziewczynę. A potem możecie robić z nią co chcecie – tym razem rozległ się
nieprzyjemny rechot.
Zebranych mężczyzn było więcej niż dziewczyn, więc nie wszyscy
dzisiaj wyjadą usatysfakcjonowani. Ale takie były reguły i wszyscy się na nie
godzili.
Prezentowali różne światy i poglądy, ale łączyły ich dwie rzeczy,
ogromne pieniądze i brak jakichkolwiek uczuć wyższych.
- Panowie, proszę zająć miejsca – powiedział Kabos głosem
wytrawnego konferansjera.
Kiedy zainteresowani usiedli wygodnie, do klatki wprowadzono
pierwszą opierającą się dziewczynę. Była niewysoka, z czarnymi długimi włosami
opadającymi jej na plecy. Skuliła się w kącie i nawet poszturchiwana przez
„żołnierzy” nie chciała pokazać twarzy. Potem wsadzono kolejną…
Robert Kryński stał w pewnym oddaleniu od lotniska i przyglądał
się wszystkiemu przez lornetkę.
- Dużo ludzi – powiedział do Dominika i Krystiana.
- Na razie naliczyłem 62 osoby – odezwał się starszy syn, który
również przyglądał się miejscu.
- Krystian - polecił ojciec
– policz nasze siły.
Po chwili mężczyzna podał liczbę.
- Jest nas około 60 osób, ale zaraz jeszcze dojadą nasi z granicy.
- Zatem będzie po równo – orzekł Robert.
- Nie brałem jeszcze udziału w tak wielkiej walce – oznajmił
Krystian.
- Ja też synu, ale tam jest Justyna i inne dziewczyny.
- Robimy jatkę? – zapytał jeden z ojców.
- Myślę, że nie – odparł mu Robert – duża liczba trupów ściągnie
na nasze głowy policję. Unikajmy tego, jak się da. Ale dla Hunadych nie będzie
taryfy ulgowej.
- Wchodzimy? – zapytał zniecierpliwiony Krystian i włożył na ręce
kastety.
- A gdzie Ewa?
Ewa była jedyną dziewczyną biorącą udział w akcji i wcale nie była
z tego zadowolona. Lubiła czasami uczestniczyć w pościgach lub łapaniu wrogów
ojca, ale nie czuła się na siłach zabijać ludzi. I na szczęście nie dostała
takiego zadania. Robert podszedł do niej i oznajmił.
- Trzymaj się Dominikowi za plecami. Kiedy będzie spokojniej
wyślemy cię na poszukiwanie Justyny.
Skinęła niepewnie wzrokiem i posłusznie zajęła miejsce.
Ludzie porwanych dziewczyn rozstawili się tak, żeby zaatakować
miejsce licytacji z jak największej ilości miejsc.
Na dany sygnał ruszyli wszyscy jednocześnie. Ewa czuła, że serce
wali jej, jak oszalałe, a szerokie plecy młodego Kryńskiego wcale nie dawały
jej poczucia bezpieczeństwa. Ale nie mogła się wycofać. Doszli do płyty
lotniska. Samolotów i helikopterów pilnowało kilkoro ludzi z karabinami.
- Jak powiem padnij, to na ziemię – syknął cicho Dominik.
- Dobrze – odszepnęła.
Krystian podszedł do jednego cicho i szybko pozbawił przytomności.
Mężczyzna nawet nie jęknął. Dominik zaszedł kolejnego od tyłu i uderzył kolbą w
głowę. Strażnik z cichym jękiem osunął się na ziemię. W Ewy rękach pojawiły się
kajdanki. Posłusznie ukucnęła i skuła leżącego. Poszli dalej.
Dziewczyna miała wrażenie, że wszyscy słyszą uderzenia jej serca.
Oddychała płytko i urywanie, ale nie panikowała. Doszli do drzwi hangaru i
przez mały prześwit mogła zobaczyć, co się dzieje w środku. Jak na razie nikt
nie podnosił alarmu, a oni byli u celu.
W środku panowała gorąca atmosfera. Na podeście znajdowała się już
piąta dziewczyna, ale wśród nich nie było Justyny. Mężczyźni rzucali ceny na
głos, a Mohar prowadził licytację. Ochroniarze zamiast rozglądać się za
niebezpieczeństwem obserwowali poczynania swoich szefów, także pierwszych
trzech zostało znokautowanych w idealnej ciszy.
Ale w końcu szczęście nie mogło trwać wiecznie. Jeden z
„żołnierzy” zauważył ich kątem oka. Najpierw prześlizgnął się po nich wzrokiem,
jakby ich nie zauważył, ale po chwili był już pewny, że zostali nakryci i
zaatakowani.
- Alarm! – krzyknął, ale zaraz padł bez przytomności na ziemię.
Mężczyźni przy platformie na razie nie zareagowali zbyt zajęci
trwonieniem pieniędzy na znamienite dziewice. Także Mohar, stojący przodem do
wejścia nie zwracał na nich uwagi.
Dominik wycelował.
- Za Brunetkę w czerwonym 1500euro, za blondynkę w zielonym 1100
euro, kto da więcej, kto da więcej. Panowie, taka okazja się nie zdarza –
mówił, jak zakręcony i nagle zamarł, jakby zatrzymany w kadrze. Zezem popatrzył
w górę i poruszył kilkakrotnie ustami nie wydając dźwięku. Na środku czoła
pojawiła się czerwona kropka, która zaczęła się powiększać w krwawą plamę.
Mohar osunął się na ziemię. Dopiero wtedy wszyscy zastygli w zgodnym milczeniu.
Za to dziewczyny w klatce zaczęły piszczeć z radości, co nie było
na rękę wybawicielom.
Kabos spojrzał na ciało syna, a potem odwrócił się szybko w stronę
wejścia do hangaru.
Stał tam Robert i reszta ojców. Wszyscy wycelowali w Węgra, ale
zanim go zastrzelili, Kryński spytał się go.
- Dlaczego?
- Biznes, jest biznes – odparł ten z krzywym uśmieszkiem i ruszył
do ucieczki.
Szybko jednak dosięgły go strzały. Padł przedziurawiony 9 kulami.
I rozpętał się chaos. Klienci spanikowali i wykrzykiwali rozkazy albo oskarżenia do
najbliżej stojących osób. Ochroniarze nie wiedzieli do kogo i po co mają
strzelać. Kilku wycelowało w ludzi z odsieczy, ale szybko stracili broń i kilka
palców. Wszędzie było słychać krzyki. Ewa widziała Krystiana w swoim żywiole,
kiedy powalał ludzi ciosami wschodnich sztuk walki. Dominik szedł na przód z
wyciągniętym pistoletem, posłusznie stąpała za nim.
W końcu przybyli na licytację zwyrodnialcy zostali otoczeni, a ich
ludzie spacyfikowani.
Ktoś uwolnił dziewczyny z klatki, te wpadały w ramiona ojców i
narzeczonych.
- Gdzie reszta? – pytał Krystian.
Jedna z uratowanych powiedziała nerwowo.
- Wyprowadzali nas stamtąd – wskazała ręką przeciwległą ścianę – a
tamten, co leży skuty ma klucze.
Ewa podeszła do niego i przeszukała go.
- Pójdę po resztę – oznajmiła i zanim ktokolwiek zaprotestował,
pobiegła we wskazanym kierunku.
Justyna siedziała na pryczy ubrana w skąpą różową sukienkę. Na
nogach miała wysokie szpilki. Na nadgarstku
i szyi brzęczały metalowe, świecące ozdoby. Na każdy szmer dochodzący z
korytarza podskakiwała nerwowo i wpatrywała się w drzwi. Na razie pozostały
zamknięte, ale wiedziała, że to tylko kwestia czasu. Słyszała krzyki i
szamotanie się wyprowadzanych dziewczyn, a ona mogła być następna.
Nagle wstała i zaczęła nasłuchiwać. Coś się stało. Miała wrażenie,
że słyszy strzały i krzyki. Zadrżała jej dolna warga, była pewna, że mężczyźni
pokłócili się i zaczęli do siebie strzelać. Słyszała krzyki i jęki. Cofnęła się
aż pod ścianę. Zastanawiała się, czy wyprowadzone dziewczyny czasem nie zginęły
od jakiejś zabłąkanej kuli. A co jeżeli postanowiono zabić je wszystkie? Włoski
stanęły jej dęba na karku, a o mało nie wdrapała się na ścianę kiedy usłyszała
zgrzyt zamka. Oczy urosły jej ze zdziwienia. Do środka weszła Ewa i z ulgą
pokiwała głową. Dziewczyny wpadły sobie w ramiona i zaczęły płakać.
- Jesteś cała? – pytała Ewa.
- Tak – chlipała Justyna – co tu robisz?
- Przyjechaliśmy po ciebie – śmiała się przyjaciółka –nie ma czasu do stracenia, wychodź i idź
korytarzem w prawo, ja muszę wypuścić jeszcze dwie dziewczyny.
- Chce zostać z tobą – oznajmiła Justyna.
- Nie ma potrzeby, ojciec i twoi bracia czekają.
- Naprawdę? – Justyna była bardzo zdziwiona – a ja myślałam, że to
ty zorganizowałaś akcję ratunkową.
Ewa popatrzyła na nią zdziwiona.
- Oszalałaś? Twój ojciec wszystko zorganizował.
- Mój ojciec? – Justyna niedowierzała – nie sądziłam…, nie
sądziłam…, nie…
- Idź szybko - poleciła Ewa
i wyszła z celi w poszukiwaniu kolejnych dziewczyn.
Tymczasem Justyna pojawiła się w głównej hali. Wokół grupy
trzymanych na muszce mężczyzn kręcił się jej ojciec i bracia.
Stanęła niepewnie. Nie wiedziała co ma zrobić, w końcu ich
oszukała, opuściła bez żadnego pożegnania. A oni przyjechali…, mimo wszystko.
- Justyna – Robert zauważył córkę i szybko do niej podszedł i
przytulił mocno – Justyna.
Ona nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa, wzruszenie, strach,
ulga i poczucie winy dławiło ją w gardło. Dołączył do nich Krystian i Dominik,
którzy również uściskali siostrę. To było tak niecodzienne i niespotykane u
Kryńskich, że Justyna wybuchła głośnym płaczem.
Przez drzwi do tylnych pomieszczeń wyszła kolejna dziewczyna i
kolejny rodzic wydał okrzyk ulgi.
Dominik rozejrzał się i spytał na głos.
- Gdzie Ewa?
- Uwalnia dziewczyny – powiedziała Justyna nadal tuląc się do
ojca.
Poszedł tam, a w drzwiach minął kolejną dziewczynę. Wyszedł na
korytarz i zobaczył, jak Ewa starannie sprawdza wszystkie cele, czy na pewno
nikt w nich nie został. Szła w jego stronę. Kiedy go zauważyła uśmiechnęła się
i przyspieszyła kroku.
- Czysto – oznajmiła.
Dominik bez ostrzeżenia wyciągnął broń i rzucił się w jej
kierunku. Nie zdążyła nawet zareagować. Wrzasnęła przerażona, a mężczyzna
zwalił się na nią całym ciałem i oddał kilka strzałów. Przygniótł ją swoim
ciężarem i znieruchomiał.
Ewa zdała sobie sprawę, że jest nadal żywa, a zwłaszcza w
okolicach pośladków i lewego barku. Tępy ból zaczął narastać. Dominik oparł się
na łokciach i spojrzał na nią z uwagą.
- Jesteś cała? – wychrypiał.
- Prawie – oznajmiła.
- Jak to prawie – krzyknął.
- Boli mnie w kilku miejscach.
Uklęknął i wskazał ręką na coś z tyłu.
- Wyszedł zza zakrętu i celował w ciebie. Gdybym nie poszedł
ciebie szukać…. – odetchnął – nie wiem, jak ojciec by się wytłumaczył twojemu.
Usiadła i rozmasowała bark, zerknęła za siebie. Jakiś dwa metry od
niej leżał człowiek. Kiedy doszło do niej co się stało, zbladła.
- Nie mdlej, bo nie będę cię cucić – ostrzegł ją.
Położyła się na ziemi i mruknęła pod nosem.
- Muszę chwilę odsapnąć.
- Bzdury – poderwał ją na nogi. Chwiała się ze zdenerwowania, więc
ją podtrzymał. Z ulgą przylgnęła do jego ramienia.
Kiedy wyszli do reszty, tam panowała już sama radość. Nigdzie nie
było klientów, ale Ewy to nie interesowało, bo w ogóle niewiele do niej w tej
chwili docierało. Czuła się rozbita na milion atomów. Nie wiedziała, któremu
uczuciu dać pierwszeństwo. Dlatego bez oporu dała się prowadzić do reszty
rodziny Kryńskich. Jeden rzut oka Roberta na nich i wszystko zrozumiał.
- Zbieramy się, nie ma na co czekać. Trupy zabrali ze sobą, więc
nie musimy sprzątać. Wszystko lśni.
- Jeszcze jeden trup jest w magazynach. Mogą się tam jeszcze
ukrywać ludzie Hunadyego – powiedział Dominik.
- Masz rację – syknął Robert – Krystian wyślij ludzi.
Popatrzył na Justynę i Ewę i zadecydował.
- Idę z dziewczynami do samochodu.
Justyna potaknęła i nie puszczając ręki ojca poszła za nim, ale
Ewa nie była w stanie zrobić kroku.
- Ewa, muszę pomóc Krystianowi – powiedział Dominik i posadził ją
na najbliższym krześle. Kiwnęła głową.
- Idź z moim ojcem.
Znowu kiwnęła głową, ale nie ruszyła się.
Mężczyzna machnął ręką i pobiegł za bratem. W hangarze było
wystarczająco dużo ludzi żeby nic jej się nie stało.
Rzeczywiście kilkoro ludzi Węgrów w tym Dabas ukrywali się w
schowku na szczotki. Kryńscy i ich ludzie wyprowadzili ich na zewnątrz. Nie
mieli litości.
Justyna i Robert
Justyna siedziała z ojcem na tylnim siedzeniu i przytulała się do
niego. On głaskał ją po głowie i mruczał jakieś słowa pocieszenia.
- Przepraszam tato – powiedziała cichutko.
- To ja cię przepraszam – powiedział zdławionym głosem –
nawaliłem.
- Nieprawda, to ja nawaliłam. Jak mogłam… - załkała.
- Uspokój się córeczko, już jest dobrze, jesteś bezpieczna.
- Ale jak ja mogłam tak zgłupieć? Jak?! I jeszcze nic wam nie
powiedziałam. Nie wybaczycie mi tego.
- Nie mamy czego ci wybaczać. Wszystko w porządku.
- Mama mi nie wybaczy – ciągnęła Justyna – ona jest taka
perfekcyjna. Nie wybaczy mi błędu.
Zaniosła się płaczem. Robert mocniej objął ją ramieniem.
- Nic podobnego – zapewnił – cieszymy się, że jesteś cała i
zdrowa. Wracamy do domu i o nic się już nie martw.
- Jak mogłam być tak głupia – wyrzucała sobie.
- Każdy popełnia błędy – zapewnił ją.
- Ty nie.
- Nie – zaśmiał się bez radości w głosie – a zaproszenie Mohara do
naszego domu?
Krzyknęła i zatkała uszy.
- Nie chcę o nim słyszeć. Nie przypominaj mi.
- Już go nie ma i nikt już nie będzie go wspominał. Obiecuję ci
to.
Głaskał ją po głowie i mówił.
- Nie płacz już, wszystko
już będzie dobrze.
Nikt z ludzi Kryńskiego ani Krystian, który z nimi jechał, nie
widział ojca tak wzburzonego i jednocześnie tak czułego. Nikt nie podejrzewał,
że tak mocno kocha Justynę. Zawsze był rzeczowy, bezdotykowy i wymagający. A
tymczasem przemawiał do niej, jak do małej dziewczynki. Krystian zauważył
jeszcze, że zdradziecka łza spłynęła Robertowi po policzku. Szybko ją wytarł i
spojrzał w oczy syna i jego też uścisnął pokrzepiająco za ramię.
Dominik i Ewa
Samochód Dominika prowadził Klama, on sam usiadł koło Ewy na
tylnym siedzeniu. Dziewczyna skuliła się w swoim kącie, podciągając nogi pod
brodę. Nic nie mówiła, tylko kilka łez popłynęło jej po twarzy.
Mężczyzna nie zakłócał jej spokoju. Wpatrywał się w budzący się
dzień i nagle doszło do niego, że gdyby się spóźnił, Ewy nie było by teraz przy
nim. Poczuł mocne ukłucie w sercu. Czyżby ją lubił? Oczywiście, nie życzył jej
śmierci ani żadnego wypadku, ale przecież ona go wciąż wkurzała.
To czemu teraz się o nią martwił, a na myśl, że zostałaby zabita,
mroziło go?
Wkurzył się. Nigdy więcej nie weźmie jej na żadną niebezpieczną
akcję. To nie było miejsce dla panienek. Czemu w ogóle ojciec ją wziął?!
- Czemu się wściekasz? – usłyszał jej cichy głos.
- Nie wściekam się – warknął.
- Jesteś cały napięty i zaciskasz szczęki.
- Odreagowuje – warknął – wystarczy?!
Kiwnęła głową i oparła ją o szybę.
Oczywiście, nie umiał się normalnie odezwać. Ewie zrobiło się
przykro. Rozumiała, że trzymał nerwy na wodzy i że teraz mu puściły, ale czy
musiał od razu na nią krzyczeć? Skoro tak miał jej dosyć, to po co po nią
poszedł? Miałby ją z głowy i cześć!
- Czemu płaczesz? – ten ton nadal nie był miły.
- Odreagowuję – powiedziała.
Dominik wyciągnął do niej rękę.
- Co jest? – spojrzała nieufnie.
Bez słowa złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. Opierała się
lekko, ale kiedy powiedział spokojnej - Myślę, że oboje tego potrzebujemy - pozwoliła się objąć i położyła mu głowę na
ramieniu.
- Dziękuję – wyszeptała.
- Nie ma za co.
- Uratowałeś mi życie.
- Nie podniecaj się aż tak bardzo. Było minęło…
„Co za typ” – pomyślała w duchu i wygodniej się umościła.
Nawet nie wiedziała kiedy zasnęła. Dominik zauważył to i położył
sobie jej głowę na kolanach. Zdjął bluzę i przykrył ją szczelnie, tak żeby nie
zmarzła. Zauważył, że Klama uważnie mu się przygląda.
- No co? Mam chwilę słabości – burknął do niego.
Oskar
Zaniechał prób dostania się do Diny i wrócił do swojego pokoju.
Nie patrząc na porę zadzwonił do Waldka. W Polsce na szczęście była już 7 00
rano i zastał ojca przy śniadaniu.
- Jestem zdziwiony – powiedział wesoło Waldek, ale Oskar od razu
mu przerwał.
- Ktoś wynajął płatnych morderców i próbował mnie zabić – w głosie
syna nie było histerii, po prostu stwierdzał fakt. To spodobało się ojcu, bo
jak był jeszcze w Polsce często robił z igły widły. No, ale nigdy nie chodziło
o zamach na jego życie.
- Rozumiem, że sobie poradziłeś – powiedział Waldek.
- Tak, ale nie ukrywam wyprowadziło mnie to z równowagi.
- Komuś się naraziłeś w tych Stanach?
- Nie, to było zlecenie z Polski. Czy to czasem nie Kryński? On
raczej za mną nie przepada.
- Nie, na pewno nie Kryński – zapewnił go ojciec.
- To kto?
- Typuję naszego tajemniczego wroga. I bardzo mnie to niepokoi, bo
znaczy to, że on wie o nas więcej, niż przypuszczamy.
- Znowu ktoś zdradził?
- Nie, ale skądś musiał się dowiedzieć o twoim wyjeździe i skądś
musiał się dowiedzieć, gdzie mniej więcej jesteś. W tej chwili nie mam
zielonego pojęcia, jakim cudem cię wytropili – Waldek szybko pomyślał, że może
Ron go zdradził, ale zbyt długo byli partnerami w interesach, żeby dla jakiegoś
przybłędy ryzykował zdradę.
- A najgorsze jest to – usłyszał w słuchawce głos syna - że świadkiem tego wszystkiego była niewinna
dziewczyna, z którą podróżuję i która jest moim przewodnikiem. Nie wiem, co mam
teraz z nią zrobić. Zamknęła się w pokoju i nie chce ze mną rozmawiać. No i
zawsze istnieje możliwość, że pójdzie na policję.
- Musisz to jakoś załatwić, nie możemy sobie ściągać na głowę
uwagi służb mundurowych.
- Wiem, ale nie wiem jak.
- Spróbuj z nią porozmawiać i wsadź w samolot do domu? A sam
wracaj natychmiast do Polski?
- To byłoby chyba najrozsądniejsze – przyznał.
- Pamiętaj, że nie możesz wrócić zanim nie będziesz pewny, że ta
dziewczyna cię nie wyda w ręce władz.
- Rozumiem. Muszę kończyć, bo ktoś puka do drzwi.
Pożegnali się i Oskar poszedł otworzyć. To była Dina, strasznie
zapłakana i roztrzęsiona. Wpadła mu w ramiona i przytuliła się mocno.
Daniel
Majster zdał mu relację ze śledzenia i okazało się, że na razie
nie zanosiło się na szybkie rozwiązanie sprawy.
- Ten paker wrócił po prostu do domu i dzieci. Drugi, ten Rumun,
cały czas szwenda się po mieście i nie może sobie miejsca znaleźć.
- Może wie, że ma ogon?
- Nie. Raczej zbiera raporty i coś mu nie pasuje. Jest
zdenerwowany.
- Może tym, że kilkoro ludzi zostało przechwyconych przez mojego
ojca?
- I to jest git – powiedział Majster i spojrzał bystro na chłopaka
– a dlaczego jest git, Młody?
- Bo przez to zamieszanie będzie się musiał spotkać z szefem i być
może nas do niego doprowadzi.
W ciemności
Mężczyzna w hotelu rzucił ze złością szklanką o ścianę.
- Co tu się dzieje? Czemu jest taki bajzel? – krzyczał sam do
siebie.
Kilku ludzi nie wróciło z „patrolu”, jeden z łączników od dwóch
dni nie zostawił nic w skrzynce, kilku ludzi nie stawiło się na wezwanie
łączników, a na dodatek nie miał żadnych wieści z USA.
Wściekł się jeszcze bardziej. Kasę wzięli i wsiąkli. Musiał
koniecznie nająć nowych. Ale tym razem zapłaci im po wykonaniu zlecenia.
Usiadł w fotelu i zamyślił się. W końcu wpadł na pomysł.
- Muszę wymienić ludzi. To najlepsze rozwiązanie. Muszę zacząć od
nowa i inaczej. Już wiem co robić dalej. Lipscy się nie pozbierają.
Uśmiechnął się zimno.
U Kryńskich
Podjechali pod główne wejście do rezydencji. Robert z Justyną
wciąż przyczepioną do jego rękawa weszli na schody prowadzące na duży taras.
Nie zdążyli wejść na sam szczyt, a pojawiła się Małgorzata.
Blada, zmęczona i z sińcami pod oczami.
- Dziecko najdroższe – powiedziała
- żyjesz.
Uścisnęła córkę mocno, a potem poprawiła jej włosy, dotykała jej
rąk, twarzy, jakby nie wierząc, że już jest po wszystkim.
Potem Małgorzata spojrzała na synów i męża.
- Dobrze, że już jesteście – powiedziała zmęczonym głosem –
dobrze, że cali.
Wzięła córkę za rękę i zaprowadziła do domu. Za nimi poszła reszta
rodziny.
Ewa została z Klamą na podjeździe.
- No to koniec imprezy – powiedziała do niego.
- Na to wygląda – odparł Klama – podwieźć cię do domu?
- Jesteś zmęczony, odpocznij. Wezwę taksówkę.
- To do zobaczenia – Klama poszedł za swoimi pracodawcami.
Ewa postała jeszcze przez chwilę, tak jakby niepewna co ma ze sobą
począć.
Wzruszyła ramionami i otarła łzę. Było jej przykro, że o niej
zapomnieli. Nie żeby chciała być ważniejsza od Justyny, o nie, ale mogli się
chociaż pożegnać.
Smętnie odwróciła się w stronę bramy i ruszyła wolnym krokiem.
Właśnie wyjmowała telefon z kieszeni, kiedy usłyszała głos pani Małgorzaty.
- Ewa – odwróciła się do kobiety i czekała co ta dalej powie.
Pani Małgorzata pospiesznie zeszła ze chodów i podeszła do niej.
Złapała ją za dłonie, co już samo w sobie było dla Ewy nie lada zaskoczeniem.
- Ewo – zaczęła jeszcze raz kobieta – bardzo, ale to bardzo cię
przepraszam za to, co o tobie mówiłam i sądziłam. I bardzo, ale to bardzo
dziękuję ci, że mimo groźby narażenia życia wzięłaś udział w ratowaniu mojego
dziecka.
Pani Małgorzata miała łzy w oczach. Ewa uśmiechnęła się do niej.
- Nie ma za co. Od tego są przyjaciele. Proszę wracać do Justyny.
- Ty też musisz ze mną pójść.
Ewa znowu się uśmiechnęła.
- Nie proszę pani, na mnie w domu też czeka rodzina. Mama
wydzwania do mnie co pięć minut.
I jak na zwołanie, zabrzęczała jej komórka.
- O! Widzi pani? Martwią się. Ale dziękuję za te miłe słowa i do zobaczenia
wkrótce.
Kilka minut później czekała przed bramą posesji Kryńskich na
taksówkę, gdy podszedł do niej Dominik.
- Jutro jesteś normalnie w pracy – oznajmił sucho.
- Zastanowię się, czy w ogóle będę chciała wyjść z domu.
- Masz być najpóźniej o 10 00 – nie słuchał jej.
- Raczej sobie odpuszczę – powiedziała do niego z powagą, ale i z
lękiem w oczach.
- Powiedziałem. Do zobaczenia – odwrócił się i odszedł.
- Zapomnij – mruknęła do siebie i wsiadła do taksówki.
Andrzej i Kaśka
- Nic się nie dzieje – powiedziała Kaśka kiedy upuściła z głośnym
brzękiem szklankę do zlewu, a Andrzej wbiegł spanikowany do kuchni.
- Tak? – udawał, że wcale się nie zdenerwował – to dobrze.
- Panikujesz – wytknęła mu.
- Nieprawda – zaprzeczył.
- Kochanie – podeszła do niego i pogłaskała po policzku –
zawiozłeś mnie dwa razy do lekarza i on dwa razy powiedział żebyś się nie
martwił.
- Jednak w obliczu ostatnich wydarzeń twój organizm może
zareagować kilka dni po fakcie.
- Lekarz powiedział, że nie ma takiej opcji. Wszystko jest w
porządku.
- Wolałbym żebyś leżała.
- Wystarczy, że obiecałam ci, że najdalej gdzie pójdę to dom
rodziców.
- Boję się, że twoja matka gdzieś cię wyciągnie.
Parsknęła.
- Nie rób z niej potwora. Ona też się denerwuje i też każe mi
leżeć.
- Po prostu się martwię – mruknął i pocałował ją w czubek głowy.
- Będzie dobrze – odparła i powiedziała zmieniając temat – robię
kotlety, ile zjesz?
W domu Lipskich
Kiedy Ewa pojawiła się w drzwiach powitał ją głośny krzyk rodziny.
- Ewa! Nasza bohaterka! Hura! – krzyczała matka z Danielem.
Ojciec podszedł do niej i pieszczotliwie uszczypnął w policzek.
- Moja mała odważna dziewczynka – powiedział.
- Przestańcie – powiedziała zmęczonym głosem, kiedy zaczęli
śpiewać sto lat.
Usiadła w fotelu i przymknęła oczy.
Wszyscy umilkli i wpatrzyli się w nią wyczekująco.
- Nie mówcie, że jest tort – zgadywała.
- No jest – przyznała Zocha – ale ty chyba się nie cieszysz.
- Przede wszystkim cieszę się, że wróciłam i oświadczam, że od
jutra zaczynam szukać spokojnego chłopaka, który mieszka w leśniczówce.
Waldek zaśmiał się i usiadł na oparciu obok córki. Pogłaskał ją po
włosach.
- Jakoś ci nie wierzę.
- Mogłam stracić życie – poskarżyła się.
- Tak, jak przy dachowaniu, ale nic się nie stało – uspokajał ją
ojciec.
- No dobra, nie było tak źle – uśmiechnęła się szeroko – Dominik
obronił mnie własną piersią.
- No, no – powiedziała Zocha.
- Kiedy ślub? – spytał niewinnie Daniel.
Ewa otworzyła oczy i spiorunowała brata wzrokiem.
- Sam się z nim żeń – burknęła.
- A Justyna w jakim stanie? – spytała Zocha.
- Na razie cieszy się z uwolnienia, ale pewnie za kilka dni dotrze
do niej, co się stało i czego uniknęła.
- Mam nadzieję, że jej matka poszła po rozum do głowy i w końcu
zacznie dbać o dziewczynę, jak należy – powiedziała z pasją Zocha.
- Będzie dobrze. Wszyscy Kryńscy byli wstrząśnięci wydarzeniami,
myślę, że to trochę ich zmieni.
- A ty się zmienisz? – zapytała Kaśka, która do tej pory siedziała
cicho.
- Nie. Tylko boję się, że będę się bać własnego cienia – przyznała
się szczerze.
- Nic takiego nie będzie miało miejsca – uspokoił ją Waldek –
będziemy o ciebie dbać.
- A żebyś nam uwierzyła, to dostaniesz największy kawałek tortu –
poświęcił się łasuch Daniel.
Ewa popatrzyła ze wzruszeniem na rodzinę i przez chwilę usiłowała
nie płakać. Nie udało się, łzy same poleciały jej po policzkach.
- Kocham was – chlipała.
- Ojjjj – Kasia objęła siostrę – my ciebie też i nie pozwolimy tym
niedobrym Kryńskim więcej mieszać cię do ich spraw.
Atmosfera wyraźnie się poprawiła i Lipscy zasiedli z zapałem do
tortu. Daniel, jak obiecał ukroił Ewie największy kawałek.
Krystian
Otworzył drzwi swojego mieszkania i z wielką ulgą je zatrzasnął.
Rzucił klucze na stół w kuchni i odruchowo włączył ekspres do kawy.
Usiadł na kanapie w salonie i odetchnął.
- Nareszcie w domu – powiedział do siebie cicho.
Nareszcie nie musi pić, dupczyć i latać po klubach. Nie musi
ratować siostry i się denerwować. Zasłużył na odpoczynek i miał zamiar nic nie
robić przynajmniej przez tydzień.
- A może pojechać na wakacje? – mruknął i odpalił laptopa.
Ojciec mu nie odmówi. Nie po tak intensywnych dwóch miesiącach.
A listopad w Polsce zapowiadał się wyjątkowo paskudny.
Potem pomyślał o Justynie. „Może ją zabrać ze sobą?” – zdziwił się
tą myślą.
Przecież to siostra? Po co mu była na wakacjach? Jeszcze taka
sztywna i zasadnicza.
A potem uświadomił sobie, że
przez swoje zaniedbanie mógłby jej już nigdy nie zobaczyć. Przez to, że
dał się podejść jak dziecko temu facetowi. Wyrzuty sumienia zalały mu serce i
coś go ścisnęło w środku. Skrzywił się.
Na szczęście wróciła do domu cała i zdrowa, ale wieki miną, aż się
po tym padalcu otrząśnie.
Znowu się skrzywił, bo uświadomił sobie, że sam też jest padalcem.
Czym się różnił od Mohara w stosunku do Kariny? Jedynie tym, że nie miał
zamiaru jej porywać ani wystawiać na aukcji żywym towarem.
Wzdrygnął się i otrząsnął z tych myśli. Nie miał zamiaru mieć
wyrzutów sumienia wobec tej głupiej laski. Justyna była jego siostrą i miał
prawo się o nią martwić, a Karina niech sobie znajdzie swoich braci do opieki
nad nią.
Wyjął z kieszeni telefon i po raz kolejny przeczytał od niej
sms-a. Jak do tej pory nie odpisał na niego. A minęło prawie dwa tygodnie.
Wystukał wiadomość: „Jesteś nadal w ciąży?”
Po chwili otrzymał odpowiedź.
„Tak.”
Czuł, że zaraz głowa mu pęknie. Odetchnął kilka razy.
- Spokojnie, najpierw wakacje – nachylił się nad laptopem i zaczął
przeglądać oferty biur podróży.
Komentarze
Prześlij komentarz