Nulla- odc.6
W kuchni
Musiałam
wstać o świcie, ponieważ przygotowanie wyżerki dla około 100 osób było nie lada
wyzwaniem. I to było tylko śniadanie. Weszłam do kuchni i rozejrzałam się po
pomieszczeniu. Na krótszej ścianie stały trzy dwudrzwiowe, potężne lodówki,
obok było wejście do chłodni. Na jednej ze ścian stały same kuchnie do
gotowania, po drugiej stronie zlew i zmywarki. Na środku stał długaśny stół do
szykowania jedzenia, a nad nim szafki z naczyniami, pod nim ze sztućcami i
innymi duperelami kuchennymi. Garnki i patelnie były poustawiane równo w
szafkach wiszącymi nad kuchniami. W śród tego wszystkiego zastałam trzy
naburmuszone postaci.
-
Widzę, że humor dopisuje – zaśmiałam się.
-
Spadaj – burknęła Hate – jest 5 rano, myślisz, że chce mi się tutaj być?
-
To co robimy? – zignorowałam jej zaczepkę.
Cala
trójka stała i udawała, że jej tam nie ma.
-
No co jest? Kto tu dowodzi?
-
Ty – powiedział Ourson tubalnym basem. Facet miał siłę niedźwiedzia i wygląd
też zbliżony do tego zwierza. Czyli był wielki, brodaty i rubaszny, ale nie w
kuchni. Wolał jeść niż szykować i gotować.
-
Dlaczego ja? – zdziwiłam się – wy pracujecie tutaj dłużej ode mnie.
-
Bo Hate powiedziała, że ty się na tym znasz – poparł resztę Elastiq.
-
Bardzo śmieszne – burknęłam, ale zaraz się rozchmurzyłam – dobrze, ale potem
nie narzekajcie na mnie, że jestem tyranem. Hate do krajalnicy, raz! Kroisz najpierw chleb, potem wędliny, potem
ser. Ourson do szatkowania warzyw. Elastiq szykujesz wszelakie zbożowe płatki,
ale najpierw skocz po mleko. Bo nie widzę go w lodówce. Ładnie nas zostawiła
poprzednia zmiana – zakończyłam cierpko.
-
A ty? – spytali zdumieni.
-
Ja idę przygotować stołówkę. A jak wrócę to razem z Hate będziemy układać
jedzenie na półmiskach, a wy wtedy będziecie zanosić wszystko na szwedzki stół
i dodatkowo przygotujecie herbatę i kawę.
I
jakoś poszło. Grunt to praca zespołowa.
Zaraz
po śniadaniu trzeba było szykować obiad.
-
Co chcemy? – spytałam.
-
A co jest?
Hate
zajrzała do spiżarni.
-
Mnóstwo koncentratu pomidorowego i warzyw.
-
Nie, nie – krzyczał Elastiq – trzecia pomidorówka w tym tygodniu, to za dużo.
Nie zgadzam się.
-
Dobra – zastanowiłam się – a jarzynówka?
-
Może być – Ourson poklepał się po brzuchu.
-
Ale drugie danie musi być zróżnicowane – przypomniała Hate. Zajrzałam do
spiżarni, przechadzałam się po dosyć sporej chłodni i przeglądałam produkty -
ryby są – mówiłam do siebie - wołowina, nie może nie dzisiaj, wieprzowina –
bitki, ziemniaki są, o i kapusta kiszona, beznadzieja – dodałam na koniec.
-
Co jest? – spytał Elastiq widząc moją minę po wyjściu ze środka.
-
Albo poprzednia zmiana nas olała i zostawiła pustki albo Instytut jest w
kryzysie i oszczędza na jedzeniu.
Zaczęli
się śmiać. Ourson podszedł do elektronicznej tablicy powieszonej w centralnym
punkcie kuchni i powiedział.
-
Szmal jest – przeczytał, przeleciał po nazwiskach pracowników firmy – wszyscy w
tym miesiącu zapłacili, więc nie powinno być problemu.
Zgodnie
z niepisaną umową, każdy pracownik co miesiąc wpłacał stałą kwotę do wspólnej
puli, dzięki temu mogliśmy nie gotować i stołować się wraz z innymi w jadalni.
Wpłaty były dobrowolne, ale nie zdarzyło się żeby ktoś ominął jakiś miesiąc,
chyba, że był na misji.
-
Dobra – powiedziałam – dzisiaj będzie byle co, ale po obiedzie trzeba jechać po
zakupy i do tego muszę jeszcze kogoś zwerbować. Szykujcie mięso i ryby,
obierzcie ziemniaki. Ja wstawię wodę pod wywar i idę szukać kozłów ofiarnych.
Ledwie
wyszłam z kuchni i od razu włosy zjeżyły mi się na karku, a lewa ręka pulsowała
pojedynczymi dreszczami.
-
O nie – jęknęłam – jeszcze on jest mi tutaj potrzebny.
Szedł
w moją stronę.
-
Witaj – powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha.
-
Nie mam czasu – powiedziałam i przeszłam obok niego udając, że wcale żaden strach
mnie nie dusi.
-
Poczekaj – złapał mnie za ramię.
-
Nie mam czasu – powiedziałam poważnie – mam dyżur w kuchni.
Staliśmy
na przeciw siebie i patrzyliśmy sobie w oczy.
-
Widzę, że jak masz jakąś „misję” – zaśmiał się – to potrafisz oprzeć się mojemu
urokowi.
Przyciągnął
mnie do siebie, tak że nie było między nami nawet milimetra przerwy. Zatkało
mnie zupełnie. Dobrze, że mnie trzymał, bo na bank nogi odmówiłyby mi
posłuszeństwa.
-
Czy ty – dukałam nie mogąc oderwać się od jego oczu – czy ty musisz…
-
Co muszę – wetknął nos w moje włosy i wdychał ich zapach. Na pewno po tylu
godzinach spędzonych w kuchni był cudowny.
-
Czy ty musisz mnie prześladować?
-
Oczywiście – pocałował mnie w szyję, a ja cała się spięłam. A jak się w nią
wgryzie?! Co robić, co robić?
-
Zostaw ją w spokoju! – usłyszałam rozzłoszczoną Hate – nie widzisz, że nie mamy
czasu na pierdoły – w duchu dziękowałam jej za interwencję. Za wcześnie, bo
dodała.
-
Przyjdź po kolacji, wtedy będziemy przez chwilę wolni.
Złapała
mnie za rękę wyszarpując z jego objęć i wciągnęła z powrotem do kuchni.
Zamarłyśmy
w oczekiwaniu na jego wielkie wejście. Nie nastąpiło.
-
Po kolacji?! – krzyknęłam – odbiło ci?
-
Paplałam co mi ślina przyniosła na język – Hate wzruszyła ramionami.
-
A moim zdaniem jego to bawi – to był Elastiq
-
Co go bawi? – spytałyśmy równocześnie.
-
To polowanie na ciebie.
-
To mnie pocieszyłeś – parsknęłam.
-
W końcu któregoś dnia nikt ci nie przyjdzie na ratunek i wtedy...
-
I co wtedy – zadrżałam.
-
A ja wiem – Elastiq wzruszył ramionami – to on jest wilkołakiem.
-
Nie ruszę się stąd przez tydzień – powiedziałam.
-
Daj spokój, przecież cię nie zje – powiedziała Hate – chyba.
Stałam
jeszcze przez chwilę roztrzęsiona, aż w końcu odzyskałam spokój. Wilkołak
musiał odejść od drzwi. Ale ile słyszał?
-
Trzeba znaleźć kogoś do pomocy przy zakupach – powiedziałam rzeczowo.
-
Ja pójdę – Hate zgłosiła się na ochotnika.
-
Idź, ja w tym czasie przygotuję listę zakupów.
I
już bez większych przygód dzień ten dobiegł końca. Udało nam się wszystkich wykarmić.
Tuż po kolacji, kiedy kłóciłam się z Hate o to, że nie wyjdę za drzwi, w kuchni
zjawił się Roche.
-
Przyszedłem ci powiedzieć, że Warg wyjechał, mówił coś o waszej randce
wieczorem, ale Szef był nieubłagany. Dlatego przysłał mnie żebym cię poinformował,
że co się odwlecze, to nie uciecze.
-
I całe szczęście – spojrzałam kwaśno na Hate – a ciebie tylko ten cud uratował.
-
No co? – śmiała się Hate.
-
Sama mnie z nim umówiłaś.
-
Ale go nie ma, więc się nie czepiaj – i uciekła z kuchni zanim oberwała ode
mnie ścierką.
Misja – odnaleźć dzieci
Akurat
kiedy robiłam razem z Hate zakupy życia, Szef nas wezwał do Instytutu. Byłam
zła, ponieważ pierwszy raz mogłam sobie pozwolić na to, co chciałam bez
oglądania się na cenę, a tu nagle wezwanie.
-
Nie wkurzaj się, jedziemy na tym samym wózku – powiedziała Hate.
Zrezygnowane
oddałyśmy rzeczy i popędziłyśmy do samochodu. U Szefa znalazłyśmy się 15 minut
później.
-
Następnym razem ja prowadzę – krzyczałam na Hate – chciałaś nas zabić?
-
Gdyby nie ja, jeszcze byśmy były w drodze.
Do
gabinetu wszedł jeszcze Roche i Kamelon.
-
Jesteśmy w komplecie – orzekł Szef i nie zwracając uwagi na naszą wymianę zdań
rozpoczął spotkanie.
-
Dostaliśmy zlecenie z USA. Jeden z gubernatorów odmówił współpracy ze światem
przestępczym i porwano mu nastoletnie dzieci. Córkę i syna.
Warg
już jest na tropie.
-
Nie jadę tam – powiedziałam szybko.
-
Nulla, on jest w pracy i nie będzie się wygłupiał – powiedział Roche.
-
Dla mnie to nie wygłupy, ja się go boję.
-
Twoje zmysły wariują, ale chyba wiesz, że nie jest dla ciebie groźny –
uspokajał mnie Szef.
-
Nie jadę, trudno niech mnie Szef wyrzuci.
-
Daj spokój, możesz nawet go nie spotkać. Jak wskaże miejsce pobytu porwanych,
wycofa się. Roche nie pozwoli mu z tobą pracować, bo wtedy twoje zdolności będą
ukierunkowane tylko na niego.
-
Czyli, że mogę się z nim nawet nie zetknąć? – spytałam nieufnie.
-
Tego nie mogę ci obiecać, ale Roche będzie go pilnował.
Przemyślałam
sprawę i burknęłam.
- No dobra.
-
Polecicie we czwórkę. Na razie trop prowadzi do stanu Montana, tam macie się
rozejrzeć. I przygotujcie się na walkę, to nie będą grzeczni chłopcy.
Następnego
dnia rano wylecieliśmy do Stanów Zjednoczonych. Instytut miał swoje samoloty,
więc podróżowaliśmy, jak goście pierwszej klasy. Z tym, że trzeba było się
samemu obsłużyć. Ale wygodne fotele, dużo miejsca na nogi i tylko cztery osoby
na pokładzie, w zupełności rekompensowały tę małą niewygodę.
Moje
szczęście nie trwało długo, tyle co lot. Bo na płycie małego lotniska od razu
spotkaliśmy się z Wargiem. Chciałam się wycofać do środka, ale Hate kopnęła
mnie w tyłek i powiedziała.
-
Nie wygłupiaj się! On nie chce cię zjeść tylko przelecieć. Więc nie rozumiem
czego się boisz?
-
Co?! – wydawało mi się, że się przesłyszałam.
-
Jesteś albo ślepa albo głupia skoro jeszcze tego nie zauważyłaś. Wilkołak na
ciebie leci i dlatego tak się zachowuje. Przecież nawet Szef mówił ci o
końskich zalotach.
Patrzyłam
na nią osłupiała.
-
On chce mnie…? – dukałam.
-
No pewnie, po co by za tobą latał. Jakby chciał coś zeżreć poleciałby do lasu
na polowanie. A teraz rusz się, bo tarasujesz wyjście.
Zeszłam
po schodkach, ale to co mi powiedziała Hate wcale mnie nie uspokoiło. On miałby
mnie? Taki nieokrzesany? Niewychowany i bez pytania mnie o zgodę? Wzdrygnęłam się, nigdy!
-
Przecież ja go prawie nie znam – powiedziałam do Hate.
-
A co za różnica – przyjaciółka wzruszyła ramionami – żeby to robić, wcale nie
trzeba najpierw chodzić przez pół roku za rączkę.
-
Ale ja bym tak wolała – wlokłam się za nią.
-
Bo jesteś głupia dziewica.
-
Sama jesteś dziewica – burknęłam.
-
Pudło.
-
U mnie też pudło, tylko że ja jestem porządniejsza od ciebie – i wypięłam jej
język.
W
odpowiedzi zaczęła się śmiać.
Moje
radary nadawały na pełnych obrotach, więc nie podeszłam zbyt blisko, tylko
przyglądałam się powitaniu znajomych z Wargiem. On spojrzał na mnie, uśmiechnął
się i krzyknął.
-
Witaj Nulla, widzę, że spotykamy się wcześniej niż zamierzałem.
Nie
odpowiedziałam tylko ostentacyjnie patrzyłam gdzie indziej.
-
Już idę się z tobą przywitać.
-
Nie! – podskoczyłam i schowałam się za bagażami.
Wszyscy
się roześmiali. Czy mi się zdawało? Czy oni mu kibicowali?
-
Nie drażnij jej Warg – powiedział Roche – jesteśmy tutaj w pracy, a ona jest
nietykalna. Masz się trzymać z daleka, nie może się pomylić co do
niebezpieczeństwa.
-
Ale przecież zanim pojedziemy w góry… - Warg miał bardzo zadowoloną minę.
-
Daj spokój – powiedział Roche.
-
Dobra – Warg z niechęcią wrócił do rozmowy na tematy zawodowe. Nic nie
słyszałam, bo wciąż stałam za stertą walizek. Korzystając z chwili spokoju
rozejrzałam się ciekawie. Kiedy myślałam o stanie Montana zawsze przed oczami
miałam blade góry, niedźwiedzie i drwali. Dlatego zaskoczył mnie bezkresny
płaski teren prerii. Dopiero gdy spojrzałam na północ zobaczyłam masywne szczyty.
I wcale okolica nie była blada. Ja na pełnie lata przystało, wszystko wokół
tryskało życiem i kolorem.
W
końcu władowaliśmy wszystko do jednego jeepa i już miałam do niego wsiąść, gdy
ten cholerny wilkołak złapał mnie w pół i zaniósł do swojego motoru.
-
Postaw mnie na ziemi – piszczałam – mnie to nie śmieszy.
-
Nie gorączkuj się tak, pojedziemy razem. Im będzie luźniej, a nam przyjemniej.
-
Nie będzie – burknęłam. Postawił mnie na ziemi i dał kurtkę, potem kask. Nie
chciałam przyjąć. Założyłam ręce na piersiach i patrzyłam na niego zadziornie.
-
Walcz dalej – mruknął – bardzo to lubię, ale co zrobisz, jak przestanie mnie to
bawić?
-
Daj mi spokój.
Wskazał
ręką pusty parking.
-
Oni już odjechali, więc przestań się droczyć i ubieraj się.
Za
gardło chwyciła mnie panika, do tej pory Roche był tak jakby jedynym bastionem
oddzielającym mnie od Warga.
Stałam
jak zamurowana. On włożył mi kask na głowę, pomógł ubrać kurtkę i kazał usiąść
za sobą.
Wykonałam
jego polecenia bez udziału woli.
-
Obejmij mnie w pasie – posłuchałam go.
Podróż
byłaby z pewnością przyjemna, gdyby nie dławiąca mnie w gardle panika. Widoki z
pewnością były przecudowne, ale ich nie widziałam, bo cały czas zaciskałam
powieki i piszczałam od dzikiego pędu. Do rzeczy, których nie lubiłam, dodałam
jazdę na motorze z wilkołakiem łamiącym wszelkie przepisy ruchu drogowego.
Zatrzymaliśmy
się przy motelu, który był taki, jakim go sobie wyobrażałam. Zaraz za
parkingiem znajdowały się dwa jednopiętrowe pawilony, nad którymi wznosił się
niebiesko – różowy neon. Góry, które wcześniej były daleko, teraz wydawały się
na wyciągnięcie ręki. Warg zsiadł z motoru, zdjął kask i pogrzebał palcem w
uchu.
-
Gdybym wiedział, że przez całą drogę będziesz tak wrzeszczeć, to bym pozwolił
ci jechać z nimi i wziąłbym Kameleona – ale nie był zły, śmiał się.
-
A gdzie reszta? – spytałam zachrypnięta i zeszłam z motoru.
-
Będą za jakieś trzy minuty – powiedział i objął mnie od tyłu ramionami –
wyprzedziłem ich.
Serce
waliło mi jak szalone.
-
Warg – wyjąkałam – ty mnie zabijesz.
Zaczął
się śmiać. Oparł brodę na mojej głowie i zamarł w bezruchu.
Ale
nawet to nie pozwoliło mi się uspokoić. Na szczęście, na parking wjechał jeep z
resztą. Warg ugryzł mnie lekko w ucho i szepnął.
-
Lubię twój strach – i podszedł do wysiadających z samochodu.
Dopiero
gdy znalazłam się z Hate w pokoju, odetchnęłam.
-
I co? Zjadł cię? – spytała.
-
Nie – powiedziałam – ale ja nie panuję nad sobą. Chciałabym się go nie bać.
-
I pomyśleć, że jeszcze ani razu nie widziałaś go w tym drugim wcieleniu.
-
A ty widziałaś? – spytałam zaciekawiona.
-
Owszem, wtedy to pewnie posrasz się w gacie.
-
To mnie pocieszyłaś – usiadłam na łóżku i jęknęłam – żeby ta misja skończyła
się jak najszybciej.
Na
drugi dzień Warga nigdzie nie było. Roche powiedział nam, że ruszył w góry
szykować nam bazę wypadową.
-
A my pójdziemy jego śladami – dokończył Roche – ubierzcie się odpowiednio i
weźcie potrzebny sprzęt. Z jego obserwacji wynika, że dzieciaki przetrzymywane
są w jednej z grot, wysoko w górach.
Wyprawa
nie była łatwa. Nigdy nie lubiłam się wspinać, a teraz miało mi to zająć kilka
dni i to z wyposażeniem na plecach. Na szczęście widoki rekompensowały w
znacznej mierze trudy wędrówki. Piękne zielone zbocza, drapieżne ptaki w
przestworzach, umykające zające, wszystko to mnie zachwycało, zwłaszcza, że w
przeszłości, jako mieszczuch rzadko udawałam się na łono natury. Za mną sapała
Hate.
-
Nienawidzę łazić po górach – mówiła – ani się wspinać, ani patrzeć na spadające
kamienie, ani ślizgać się, przekraczać strumieni i…
-
Nie narzekaj – powiedział do niej Roche i podał jej rękę przy wyjątkowo
wysokiej półce – masz najlżejszy bagaż. Wszyscy wiemy, że omijasz szerokim
łukiem salę gimnastyczną.
-
A nie mogłabym skorzystać z moich umiejętności i się przyspieszyć? –
dopytywała.
-
Mogłabyś, ale sama wiesz, że potem padłabyś ze zmęczenia. Nie jesteśmy X-men,
mamy swoje fizyczne ograniczenia.
-
Tak zwłaszcza ty – burknęła Hate.
-
Też się męczę – powiedział spokojnie – tylko nie marnuję oddechu na narzekania.
Wszyscy
łącznie z Hate roześmialiśmy się. Pierwsza noc pod namiotem, na skalnej półce
była dla mnie nowością. Dlatego zamiast siedzieć w środku, usiadłam z dala od
ogniska i zapatrzyłam się w niebo. W mieście nie widać gwiazd. I nie ma tak
rześkiego powietrza. Położyłam się na ziemi i zapatrzyłam w księżyc. Poczułam,
że włoski na karku stają mi dęba, ale tylko tyle. Warg, kręcił się gdzieś w
pobliżu. Może patrolował, a może sprawdzał czy dotarliśmy cali i zdrowi do
pierwszego obozu. Uczucie lęku zniknęło.
-
Chcesz być sama, czy pogadasz? – obok mnie usiadł Roche.
-
Możemy pogadać – podniosłam się do siadu – Warg kręcił się w pobliżu.
-
Skąd wiesz, że to on? – spytał zaskoczony.
-
Bo wiem, jak na niego reaguję.
-
Czyli jesteś stanie rozróżnić obce niebezpieczeństwo?
-
Nie – powiedziałam szczerze – to znaczy, nie jak on byłby blisko. Ale w pewnej
odległości, to tak. Po prostu czuję jego obecność i wiem kiedy odchodzi. Poza
tym, ma szybkie ruchy, nie porusza się schematycznie.
-
Mogłabyś go namierzyć?
-
Jakbym chciała – uśmiechnęłam się – a ty o czym chcesz pogadać?
-
O naszym zadaniu.
-
Tak?
-
Hate i Kameleon mają już takie sprawy za sobą. Ale ty… - przerwał na chwilę –
czy jesteś gotowa zabić człowieka?
Nie
odpowiedziałam od razu, musiałam się zastanowić.
-
Nie – powiedziałam ze 100% pewnością.
-
Ale w końcu, kiedyś nadejdzie ten dzień. Nie mówię, że podczas tej misji, może
obejdzie się bez strzelaniny. Ale może się zdarzyć też, że wszystko będzie
trwać bardzo szybko, adrenalina będzie ci buzować w żyłach i staniesz przed
decyzją albo oni albo ja. A człowiek, to człowiek. Zły, dobry, nie ma
znaczenia. Trup jest trup.
-
Do czego dążysz? – spytałam zdrętwiałymi wargami.
-
Rób wszystko żeby nie musieć zabijać, ale jak staniesz przed wyborem, nie wahaj
się, pociągnij za spust. Bo tam gdzie idziemy, nie będzie grzecznych panów, z
którymi da się dogadać. Oni się nie zawahają.
-
A co potem? Jak zabiję?
Roche
uśmiechnął się do mnie.
-
Przeżywasz, tego waszego Kluska? Że go ktoś zabił, że widziałaś trupa?
-
Nie – powiedziałam całkiem szczerze.
-
I tak właśnie masz zrobić, nie myśleć. Nie roztrząsać, nie liczyć zabitych i
wyładować się jakoś na treningach.
-
A ty dużo ludzi uśmierciłeś?
Długo
się na mnie patrzył, w końcu powiedział.
-
Za dużo. Chociaż zawsze, ale to zawsze staram się, żebym nie musiał tego robić.
Wstał
i odszedł, chciał mi dać czas na poukładanie sobie wszystkiego.
-
No i po pięknym wieczorze – mruknęłam i z powrotem położyłam się na ziemi
podziwiając widoki na niebie.
Nieprzyjemne myśli zepchnęłam na boczny tor.
Podczas
kolejnego dnia marszu napotkaliśmy na swojej drodze niewielką przepaść. Jej
szerokość nie była imponująca, za to nie widać było dna. Po drugiej stronie
machał do nas Warg. Roche wystrzelił harpun,
który on złapał i zabezpieczył na wielkim głazie stojącym nieopodal.
Roche napiął się, miał zamiar utrzymać nasz ciężar.
-
Która z pań pierwsza? – zachęcił nas Kameleon.
-
Ja ostatnia – powiedziałam.
-
A ja wcale – dodała Hate.
-
Baby – parsknął kolega i na lince zawiesił metalowe uchwyty – patrzcie i uczcie
się i pomknął na drugą stronę.
Stwierdziłam,
że na filmach wygląda to bardziej spektakularnie, zwłaszcza lądowanie po
drugiej stronie. Tymczasem Kameleon rozpłaszczył się u stóp wilkołaka.
-
Dobra, bez żartów – mruknął Roche – która teraz?
Popatrzyłyśmy
na siebie.
-
Niech będę ja – odparłam i zawiesiłam na lince podobne ustrojstwo co Kameleon.
Na
treningach ćwiczyłam takie przemieszczanie się, ale nigdy nie było pode mną
przepastnej dziury. Skoczyłam i piszcząc ile sił w płucach leciałam na spotkanie
drugiego brzegu. Podkuliłam nogi i tyłkiem wylądowałam na ziemi. Aż mi się w
ustach zrobiło słodko.
-
Brawo – klaskali mi mężczyźni. Warg pomógł mi wstać, ale szybko odskoczyłam od
niego i oddaliłam na dobrze 10 kroków. Nie gonił mnie, może nie chciał, a może
uważał, że teraz są poważniejsze sprawy niż ganianie ze spanikowaną panienką.
Za chwilę dołączyła do nas Hate.
-
A Roche? – spytałam.
-
Patrzcie i podziwiajcie – mruknął Warg.
Kolos
rozpędził się i skoczył w przepaść. Nie mogłyśmy się powstrzymać i podbiegłyśmy
do dziury. A tam leciał Roche, najpierw w dół,
ale potem do góry. Jedno ramie miał wyciągnięte niczym Superman. Wzbił
się ponad przepaść i po chwili stał obok nas.
-
Jak to zrobiłeś? – pytałyśmy jedna przez drugą.
-
Lata praktyki i wytrzymała linka – powiedział i zajął się harpunem.
Warg
zniknął, a my ruszyliśmy dalej.
-
Ostatecznie stwierdzam – gadała nieprzerwanie Hate – że ta podróż nad
przepaścią nie była taka zła.
-
Będziemy jeszcze wracać – śmiał się Kameleon.
-
O nie – jęknęła.
Ale
nie było czasu na dalsze sprzeczki. Góra czekała, a my mieliśmy tego dnia
przejść na jej drugą stronę.
Wieczorem
w obozowisku odkryłam, że boli mnie kostka. Musiałam sobie ją urazić na jakimś
kamieniu. Kameleon kazał mi zdjąć but i zaczął ją oglądać. Nagle usłyszeliśmy
niski warkot. Oczy urosły mi jak spodki, a pośrodku obozowiska wylądował…
-
To Warg? – spytałam samymi ustami.
-
Tak – szepnął Kameleon i odezwał się do wilkołaka – uspokój się, tylko jej
oglądam kostkę.
Ale
on ryknął jeszcze bardziej. Hate miała rację, o mało nie popuściłam. Był
ogromny, stał na dwóch nogach, a łapy miał zakończone ostrymi pazurami. Paszcza
jego miała chyba nadprogramowy zestaw zębów i te ślepia, były czarno - złote i
wściekłe. Był cały owłosiony, a jego potężna klatka piersiowa unosiła się i
opadała nerwowo. Kameleon nie bał się kolegi, ale odsunął się ode mnie z wysoko
uniesionymi rękoma.
-
Stary, opanuj się, bo przez takie zachowanie raczej nie urośniesz w jej oczach.
Roche
stanął między mną, a wilkołakiem.
-
Miało cię tu nie być, miałeś być już pod grotą – powiedział spokojnie.
Warg
postąpił krok naprzód.
-
Nic się nie dzieje. Nie zapominaj, że jesteśmy w pracy. A Kameleon nie miał
złych zamiarów, nikt ci jej nie zabierze.
Chciałam
coś powiedzieć, ale Hate pokazała mi, że mam milczeć.
Wilkołak
potrząsnął głową i zmienił się na naszych oczach w ludzkiego Warga.
-
Nie dotykaj jej – warknął do Kameleona.
-
Weź, idź się lecz – powiedział zimno kolega – nic do niej nie mam. Uraziła
sobie kostkę, miałem ją z tym zostawić? Przecież wiesz, że jestem tutaj
dyżurnym lekarzem.
Czy
tylko mi się zdawało, czy tylko ja na serio się bałam, bo reszta traktowała
zajście, jak zwykłą kłótnię, jakich wiele między facetami.
-
Dobra, przesadziłem – przyznał Warg – oglądaj.
I
jakby nic się nie zdarzyło usiadł z nami przy ognisku. Kameleon wrócił do mojej
nogi, ale ja już wtedy nic nie czułam, bo byłam tak sparaliżowana, że żadne
zewnętrzne bodźce do mnie nie dochodziły.
-
Warg – syknął Roche – puść ją.
-
Dobra – mruknął niezadowolony i spojrzał w inną stronę. Odblokowało mnie i nie
wiem co we mnie walczyło o pierwszeństwo, nachodzący szloch z powodu widoku
potwora, czy gniew. Wygrało to drugie, wypłakać się jeszcze zdążę.
-
Przestaniesz mnie w końcu czarować!? – krzyknęłam – co ty sobie myślisz, że
możesz na mnie rzucać urok ot, tak?!
Wybuch
złości, to była ostatnia rzecz, jakiej się po mnie spodziewano. Warg nie
przejął się moim przemówieniem, tylko odsłonił w uśmiechu krótkie kły.
-
Podejdź tu do mnie blisko i jeszcze raz to powtórz, dasz radę?
Wiedziałam,
że nie dam. Teraz dzieliło mnie od niego ognisko, ale gdyby stanął nade mną,
nic bym nie powiedziała. Dlatego w końcu wybuchłam płaczem.
-
Widzisz co robisz? – Roche uderzył Warga w ucho – leć już do swoich obowiązków,
my musimy mieć ją czujną. Od jutra nie pojawiasz się, chyba, że z czymś ważnym.
Rozumiesz?
Wilkołak
chciał coś powiedzieć, ale nic nie dodał. Tym razem zmienił się na naszych
oczach w wielkiego wilka i pobiegł w ciemność.
-
Trzeba powiedzieć Szefowi żeby nigdy was nie łączył – Roche próbował przywrócić
normalność i jak gdyby nigdy nic zaczął jeść kanapkę. Po chwili dodał – przynajmniej dopóki Warg nie przekona cię
do siebie na tyle, żebyś się go nie bała.
-
On za nią szaleje! – krzyknęła radośnie Hate – ale masz adoratora, a niech cię!
Tylko pozazdrościć!
-
To sobie go weź – buczałam wyładowując strach.
W
odpowiedzi zaczęła się znowu śmiać i przytuliła mnie do siebie. W tym czasie
Kameleon zmroził mi nogę i owinął elastycznym bandażem.
-
Jutro będzie jak nowa – orzekł i poszedł szykować się do snu. Nikt nie
roztrząsał zdarzenia, a mnie aż dusiło żeby się z kimś podzielić swoimi
przemyśleniami na ten temat.
Dla
nich, takie wybuchy złości, niecodzienne zmiany kształtu i sytuacje mocno
odbiegające od normalności, były być może codziennością, ale nie dla mnie. Do
tego nikt nie spieszył się mnie pocieszać ani uspokajać. Oni na serio uważali,
że nic się nie stało, a to co zrobił ten szalony wilkołak, to był podryw
pomieszany z zazdrością. Oni byli nienormalni. Tuż przed snem Hate przytuliła
się do mnie i pogłaskała mnie po głowie.
-
Już nie płacz – cmoknęła mnie w policzek – nic ci nie grozi.
-
Tak, a widziałaś jak wyglądał?
-
Widziałam – uśmiechnęła się - ale jedyne co by zrobił, to by cię przerzucił
przez ramię i gdzieś wyniósł. Rano by nam cię zwrócił, pewnie lekko
oszołomioną, ale całą. Z tym, że Roche do tego nie dopuścił wiedząc, że nie
możesz się teraz rozpraszać.
-
Czy ty mówisz mi o tym, o czym ja myślę? – byłam oburzona.
-
Oczywiście, że tak. Tylko po takim seksie, to byś raczej się na niczym nie
skupiła i mogłabyś dać plamę.
-
Wszyscy jesteście szurnięci, co do jednego – burknęłam i odwróciłam się do niej
plecami.
Zanim
zasnęłam, usłyszałam jak Hate mówi.
-
Nie obawiaj się go, bo podczas różnych misji spotkasz większe potwory niż
wilkołak. To będą ludzie, niestety tylko z wyglądu. Ich należy się bać, a nie
faceta, który może niekonwencjonalnie, ale cię podrywa.
Po
czym nachyliła się nade mną.
-
A tak w ogóle, to całkiem nieźle zniosłaś jego widok, czyli nie jest tak z tobą
źle – znowu pocałowała mnie w policzek, odwróciła się plecami i po chwili już
spała.
Następnego
dnia dotarliśmy na szczyt jednej z gór i rozejrzeliśmy się po bezkresnym
krajobrazie.
-
Jesteśmy prawie na miejscu – powiedział Roche i wyciągnął rękę – po drugiej
stronie kanionu widać grotę.
Ja
tam prócz skał, krzaków i nielicznych drzew nic nie widziałam, ale skoro on
widział, wierzyłam mu bez zastrzeżeń.
-
Stoimy na otwartym terenie, musimy zejść niżej i zorganizować sobie kryjówkę i
punkt obserwacyjny w jednym – powiedział Kameleon.
Zeszliśmy
do połowy wysokości góry i za niewielkim odłamkiem skalnym i kilkoma sosnami
zorganizowaliśmy obóz. Roche i Kameleon od razu rozpoczęli obserwacje okolic
wejścia do jaskini. Poinformowali nas, że
Warg biegał gdzieś tam w dole i szukał jak najlepszego dojścia na teren
wroga.
-
Mają czujki – oznajmił w pewnym momencie Kameleon – tuż przy grocie i na
skałach. Trzech na każdym stanowisku.
-
Nulla i Hate – Kameleon spojrzał na nas.
-
Tak?
-
Musicie wejść do środka. My narobimy hałasu na zewnątrz, a wy szukajcie.
-
To ci plan – prychnęła Hate – beznadzieja.
-
Wszyscy nie wejdziemy.
-
Ale Nulla nie skoncentruje się ze mną na tyle długo żeby wszystko obejść.
Pierwszy raz musi wejść sama.
-Co?!
– byłam całkowicie przeciwna.
-
Przestań panikować – fuknęła Hate – przecież umiesz się skoncentrować,
wejdziesz do środka i poszukasz dzieciaków. Zobaczysz w jakim są stanie i jak
możemy je wyciągnąć. Licz czas, to potem zobaczymy jak tam wejść razem.
-
Nie podoba mi się to – powiedziałam.
-
Ale Hate ma rację – dodał Roche – najpierw musisz zbadać teren od środka, a
potem obmyślimy plan, jak wyciągnąć te dzieciaki.
-
A jak tam będą psy? – chciałam wiedzieć, przecież zwierzęta nie dają się nabrać
na niewidoczność. Tak to Hate zawsze może przyspieszyć i…
-
Dasz radę – powiedział Roche – zbierz jak najwięcej danych, a potem wracaj do
nas. I pamiętaj, w razie czego nie wahaj się użyć broni.
-
Warg do nas macha – oznajmił Kameleon, który cały czas obserwował otoczenie –
chyba znalazł martwy punkt, tam będzie nasze miejsce wypadowe. Zbieramy się.
-
Nulla – powiedział do mnie Roche – będziesz musiała nas przeprowadzić w
otwartym terenie. Wilkołak to wilkołak, ale nas mogą zobaczyć. Dlatego wiesz co
masz robić?
-
Tylko mi nie nabijcie siniaków – mruknęłam – i ma to być szybko. Bo dłużej niż
kilkanaście minut was wszystkich nie utrzymam. Nie jestem aż tak dobra.
-
Jesteś bardzo dobra – powiedział Kameleon – a ty Hate nas przyspieszysz.
-
Rozkaz – powiedziała Hate i zasalutowała jak zawodowy żołnierz.
Zeszliśmy
z gór w dolinę i ruszyliśmy wąską ścieżką w stronę ostatniego punktu podróży.
Przez całą drogę musiałam się koncentrować, więc co chwilę traciłam kontakt z
rzeczywistością. Co jakiś czas wybudzano mnie z transu. Chowaliśmy się wtedy za
jakąś skałą i odpoczywaliśmy. Z wielkim oburzeniem stwierdziłam, że mam
obtarcia na nogach. Na co Hate miała do powiedzenia tylko tyle co.
-
Ups. Wiesz gdy przyspieszam, nie patrzę na innych. Chłopaki też są poobijani.
I
tym sposobem, ostatni odcinek zamiast przed dzień przebyliśmy przez trzy
godziny. Gdy tylko Roche oznajmił, że możemy trochę odpocząć, ja od razu
opatuliłam się kocem i zasnęłam
Kiedy
się obudziłam było ciemno. Przeciągnęłam się i usiadłam. Rozejrzałam się i
zdziwiona spytałam.
-
Gdzie Warg?
-
Siedzi z drugiej strony i obserwuje – uspokoił mnie Roche – wie, że teraz żarty
się skończyły.
-
Nie wiem, czy dam radę tam wejść – podzieliłam się z nim wątpliwościami.
-
Dasz radę, jesteś w tym coraz lepsza.
-
Ale co innego iść z Hate, gdzie zawsze mam ją jako wsparcie, a co innego iść
samej. A jak mnie zje strach, a jak się przez to ujawnię?
-
Rozumiem cię Nulla – powiedział Roche – ale pamiętaj, że każdy się boi, my też.
A w razie czego pamiętaj, że jesteśmy w pobliżu, narób hałasu, a przybiegniemy
ci na pomoc.
-
Dzięki – powiedziałam i wstałam – to idę.
-
Gotowa? – spytał Roche.
-
Nie, ale idę.
-
No to znikaj, ale nie siedź tam zbyt długo. Znajdź dzieciaki i wracaj.
-
Dobra.
Byłam
ubrana na czarno, miałam zasłoniętą twarz, przy boku pistolet i granat! Ciekawe
do czego miałabym go użyć.
Odetchnęłam
głęboko i poszłam.
Im
byłam bliżej wejścia do groty, tym wyczuwałam większe niebezpieczeństwo. Moja
lewa ręka zdrętwiała i była jak bez życia, ale starałam się to ignorować.
Ważne, że nogi były posłuszne. Wszędzie było ciemno i obawiałam się, że mogę na
kogoś wpaść. Mogłam przemycić latarkę, ale nie potrafiłam okiełznać światła,
więc musiałam iść po omacku.
-
Nuda – usłyszałam męski głos.
-
Masz fajka? – dołączył do niego drugi.
Na chwilę rozbłysło światło zapałki i to wystarczyło, żebym wiedziała, gdzie
mam iść.
-
Po co on trzyma te dzieciaki. Doskonale wie, że gubernator nie zapłaci.
-
Powinien rozpierdolić im te główki i po sprawie – zarechotał ten od papierosów.
-
Może nie tej małej – odezwał się pierwszy – jak na małolatę jest całkiem,
całkiem.
Zrobiło
mi się niedobrze. Ale minęłam ich spokojnie i weszłam do groty. W wejściu było
ciemno, więc dalej szłam zupełnie jak ślepa, na szczęście droga skręcała w lewo
i zobaczyłam słabe światła jarzeniówek. Znalazłam się w jakimś łączniku. Pod
ścianami stały skrzynie i beczki. Nic więcej tam nie było Postanowiłam przestać
spacerować, a ruszyć rześkim krokiem, inaczej czas mi minie i padnę jak długa
pod stopami jakiegoś draba. A tego bym nie chciała. Wbiegłam do sporego pomieszczenia,
które było zupełnie puste, ale na końcu miało dwa wyjścia. Wybrałam pierwsze
lepsze i ruszyłam przed siebie długim, słabo oświetlonym korytarzem.
Rozejrzałam się po ścianach i suficie w poszukiwaniu kamer. Żadnej nie
zauważyłam, dlatego też pozwoliłam sobie na ujawnienie. To mnie trochę
spowolniło, ponieważ musiałam być ostrożna, żeby się na nikogo nie natknąć.
Dodawałam sobie otuchy tym, że mój organizm w razie czego mnie zaalarmuje. Co
prawda cały czas włosy stały mi dęba na karku, ale lewa ręka nie był drętwa.
Usłyszałam
głosy. Skoncentrowałam się i poszłam w ich stronę. Korytarz nagle się skończył
i weszłam do naturalnej jaskini. Ta stały cztery ogromne ciężarówki, a wszędzie
walały się mniejsze lub większe pudła. Wokół tego krzątało się kilkunastu
ludzi, którymi zarządzał duży, rudy i wąsaty oprych. Podeszłam bliżej żeby
usłyszeć o czym mówi.
-
Ładować, ładować. O północy ma nas tu nie być! Przenosimy się gdzie indziej.
Szybko
wycofałam się z powrotem do korytarza, teraz to już biegłam. Do północy zostało
niewiele ponad godzinę. Musiała znaleźć dzieci.
Wpadłam
w drugie wejście i od razu poczułam pulsowanie w lewym ramieniu, zaczęłam iść
ostrożnie i po chwili natknęłam się na straż. Stało tam dwóch ochroniarzy
przypominających King Konga, stykali się niemal brzuchami. Jak ja miałam między
nimi przejść. Opadłam na kolana i przemknęłam między nimi na czworaka. Potem
poderwałam się i pobiegłam dalej.
Gorzej
być nie mogło. Drzwi i to zamknięte. Przeklęłam w duchu. Nie byłam w stanie
otworzyć ich, tak żeby nikt nie widział.
Przytknęłam
ucho do drewna, słyszałam głosy, ale nie umiałam rozpoznać, o czym była mowa.
Musiałam coś zrobić żeby je otworzyli.
Ale
szczęście mi sprzyjało, jakiś facet wyszedł ze środka i zanim je zamknął
zdążyłam się wślizgnąć do środka.
Pokój
był urządzony jak jakiś salon z dawnych lat. Pośrodku leżał dywan, na którym
stał okrągły stolik zawalony papierami. Przy nim, w wyściełanych fotelach
siedziało dwóch mężczyzn. Jeden o wojskowym wyglądzie, chociaż miał na sobie
garnitur. Drugi, szczuplejszy o szczurzej twarzy i rozbieganych oczkach. Za
nimi zobaczyłam klatkę, a w niej dwoje nastolatków. W pomieszczeniu był jeszcze
jeden ochroniarz, ale siedział pod ścianą na krześle i dłubał w zębach.
Podeszłam do klatki. Na pierwszy rzut oka rodzeństwo było wystraszone, ale nie
wyglądało na to, że ktoś ich torturował.
Do
pomieszczenia wszedł mężczyzna, który w grocie dyrygował załadunkiem towaru.
-
Szefie – były wojskowy podniósł głowę.
-
I jak?
-
Jeszcze pół godziny i znikamy. Co z dzieciakami?
-
Na razie zostają. Najpierw wywieziemy towar, jak będzie czysto, to weźmiemy
dzieciaki.
Wiedziałam
co chciałam wiedzieć i wyszłam, korzystając z chwilowo otwartych drzwi. Po
kilku minutach dotarłam do swoich. Opadłam bez sił i opowiedziałam im wszystko.
Roche
skontaktował się z wilkołakiem.
-
Warg. Z drugiej strony też jest wejście, leć tam i zobacz dokąd jadą, potem
zawiadom kogo trzeba. My w tym czasie zgarniemy dzieciaki.
Roche
zastanawiał się chwilę i zadecydował.
-
Wchodzimy, wszyscy. Przy wejściu do groty załatwiamy strażników, a potem Hate
nas przyspiesza, a ty Nulla pomóż nam zniknąć na minutę.
Zanim
się zorientują będzie po wszystkim.
-
Kamizelki kuloodporne i kaski – powiedział Kameleon.
-
Szefowie mają zostać przy życiu.
-
Nulla, jak wejdziemy do środka zostaw nas i zajmij się dziećmi, wyprowadź je na
zewnątrz.
-
Postaram się – powiedziałam niepewnie.
Ciemność
była naszym sprzymierzeńcem, więc Kameleon i Roche uciszyli strażników przy
wejściu bez żadnych problemów. Potem złapaliśmy się za ręce i Roche powiedział.
-
Nulla prowadź.
Hate
się rozpędziła, a my poszliśmy gęsiego za nią. Robiła wokół siebie sporo
wiatru.
-
W prawo – powiedziałam i weszliśmy do korytarza z dwoma wielkoludami.
Roche
z Kameleonem skoczyli na nich i po mniej niż sekundzie, tamci leżeli bezwładnie
na ziemi.
-
Przez chwilę pośpią – powiedział zadowolony Kameleon.
-
Wpadamy! – zarządził Roche.
Jeszcze
raz się skoncentrowałam i razem z rozpędzoną Hate wpadliśmy do środka niczym
mała trąba powietrzna.
Puściłam
ich i staliśmy się widoczni. Ochroniarz i dwóch mężczyzn przy stole zamarli
zdumieni. Ale Roche nie dał im się długo zastanawiać, rzucił się w stronę
ochroniarza.
-
Do broni, to atak – ryknął były wojskowy.
A
ja podeszłam do klatki z dziećmi. Była zamknięta.
-
Roche – krzyknęłam – otwórz. Mężczyna podszedł i wyrwał dwa pręty. Po czym
rzucił nimi w dwóch nadbiegających żołnierzy.
-
Łapcie mnie za rękę – krzyknęłam do dzieci – wychodzimy.
One
się wahały.
-
Nie ma czasu, chodźcie za mną, gęsiego – w końcu dziewczynka powiedziała coś do
brata i podała mi dłoń. Chłopiec był od niej sporo młodszy i widać było, że
dużo płakał.
-
Oby się udało – powiedziałam do siebie i pociągnęłam ich za sobą.
Wybiegliśmy
z sali, gdzie moi wspólnicy rozprawiali się z resztą.
-
Nie puszczajcie mnie – krzyknęłam do dzieci. Biegliśmy omijając nadciągających
z naprzeciwka żołnierzy. Zatrzymałam się przy rozgałęzieniu dróg.
-
Poczekajcie – powiedziałam i puściłam ich. To spowodowało, że staliśmy się
widoczni. Przestraszone nastolatki doczołgały się do ściany i zamarły w bezruchu. Tymczasem ja wzięłam do ręki
granat. Żołnierze, którzy nadbiegali z lewego wejścia stanęli jak wryci i
patrzyli, jak nim podrzucam.
-
Jeżeli wam życie miłe, to się cofniecie – uśmiechnęłam się szeroko,
odbezpieczyłam granat i policzyłam.
-
Raz, dwa, trzy – tamci wycofali się do wnętrza, ja rzuciłam granat i
pociągnęłam dzieciaki za sobą.
Ostatnia
koncentracja – pomyślałam i skupiłam się na zniknięciu.
Eksplozja
położyła nas plackiem na ziemi.
-
Szybko – poderwałam je, na dół.
Zbiegliśmy
z nasypu poza zasięg ognia i blasku. Doprowadziłam ich do naszej bazy i
czekałam na resztę. Spojrzałam na nich, byli rozdygotani i przestraszeni.
-
Coś wam zrobili? – spytałam dziewczynkę. Ta pokręciła przecząco głową i się
rozpłakała. Przytuliłam dzieci i mówiłam uspokajająco.
-
Już po wszystkim, niedługo wrócicie do domu.
Z
oddali słychać było odgłosy walki.
kolejny odcinek 05 lipca
Komentarze
Prześlij komentarz