Nulla- odc.7


Do motelu dostaliśmy się helikopterem gubernatora. Hate bardzo się cieszyła, że nie musimy wracać tą samą drogą, zwłaszcza, że miała zwichnięte ramie i niezłe obtarcia na ciele. Roche był pocięty nożem, ale sam powiedział, że to draśnięcia i niemal na naszych oczach wszystko mu się goiło. Pewnie normalnemu człowiekowi zajęłoby to miesiąc, a może by się wykrwawił. Kameleon był cały i zdrowy, za to przydał się dzieciom. Zanim przyleciał ich ojciec i policja, zajął się nimi jak trzeba.
Ja nie ucierpiałam prawie wcale, ale spałam ponad 18 godzin. Najwidoczniej w silnym stresie potrafiłam się skupić, ale potem musiałam odespać.
Nawet nie pamiętałam lotu helikopterem, bo podobno, jak tylko zobaczyłam głowę Roche na horyzoncie, padłam plackiem i zachrapałam. Gdy wstałam Hate uraczyła mnie opowieściami z bijatyki i nie wiem, czy powinnam się martwić tym, że cieszyła się przy tym, jak dziecko. A może to była jej reakcja na odreagowanie stresu?
- A gdzie Warg? – spytałam się jej przy śniadaniu w małej motelowej stołówce.
- A co? Tęsknisz za nim? – szturchnęła mnie w bok.
- Nie – zaprzeczyłam szybko – tylko pytam.
- Był i się zmył. Był lekko poturbowany, podobno gonił ciężarówki. Wiesz jak to z psami bywa.
- On nie jest psem – powiedziałam i włosy stanęły mi dęba.
- Kto nie jest psem? – usiadł przy nas i posmarował sobie chleb masłem.
Spojrzałam w stronę Hate, ale jej już nie było. Zostawiła mnie na pastwę tego…, spojrzałam na niego. Jadł zwykłą kanapkę i uśmiechał się do mnie.
- Kto nie jest psem? – ponowił pytanie.
- Ty – bąknęłam i poczułam, że niczego więcej nie przełknę. On się roześmiał.
- No raczej – powiedział – ale widzę, że ty też jesteś cała i zdrowa.
- Tak jakby – bąknęłam – czy możesz sobie iść?
- Nie mam zamiaru, bardzo lubię twoje towarzystwo.
Do stolika podszedł Roche.
- Ale się nim nie nacieszysz, bo my już wracamy, a ty musisz jeszcze zostać i doprowadzić tutejsze władze do drugiej bazy.
Poderwałam się szczęśliwa, ale wilkołak złapał mnie za bluzkę i po chwili siedziałam mu na kolanach.
- Minuta Roche – powiedział i spojrzał mi głęboko w oczy. Znowu czułam się jak na uwięzi. On przejechał mi dłonią po twarzy, obrysował palcem usta. Po czym mnie w nie pocałował. A potem się na nie rzucił.
- Warg! – Roche przywrócił nas do rzeczywistości – my się śpieszymy, puść ją.
Wilkołak był niezadowolony, ale uwolnił mnie ze swoich ramion, a ja szybko skryłam się za Roche. Jeszcze długo trwało nim odzyskałam oddech.
- Ugryzł mnie – poskarżyłam się Hate.
- Gdzie? – śmiała się koleżanka.
- O tu – wskazałam środek dolnej wargi.
- Taka, tam pieszczota. Nie mów, że nigdy nikt cię nie całował.
- Nie aż tak – przyznałam. Po czym spojrzałam w lusterko, przyglądając się lekko spuchniętej wardze.
- Myślisz, że zmienię się przez to w wilkołaka?
Hate śmiała się do łez.
- Przestań bo cię palnę – powiedziałam w końcu poirytowana.
Samolot kołował do startu.

Sprawozdanie z akcji
Zaraz po powrocie zostaliśmy wezwani do Szefa. Cała nasza czwórka rozsiadła się w fotelach i jedno przez drugie opowiadaliśmy, co się wydarzyło.
- To jest list od gubernatora – Roche wręczył Szefowi kopertę.
- Czytałeś?
- Jest do ciebie – powiedział Roche – nie czytuję cudzej korespondencji.
Szef przeleciał wzrokiem kartkę i odłożył ją na biurko.
- Podziękowania i takie tam – machnął ręką Szef – najważniejsze, że wy jesteście cali i zdrowi. Jakieś nowe spostrzeżenia? Nulla?
- Mogę się koncentrować z towarzystwem dłużej niż kilka minut, ale potem odpadam na kilkanaście godzin.
- Ale nie ujawniasz się w trakcie?
- Nie, jakoś mi się udało.
- A ty Hate?
- Muszę poprawić kondycję, wyprułam płuca.
- Nic nie mówiłaś? – zdziwił się Roche.
- Żebyście się ze mnie śmiali? – żachnęła się oburzona.
- No tak, ćwiczyć to ty nie lubisz – mruknął Kameleon.
- Właśnie Hate – pogroził jej Szef palcem – stanęłaś w miejscu, nie chcesz się rozwijać.
Dziewczyna zrobiła zbolałą minę.
- No dobrze – jęknęła – wrócę na treningi wytrzymałościowe.
- Coś jeszcze?
Roche spojrzał na mnie i w końcu odezwał się do Szefa.
- Warg kiedy Nulla jest blisko ledwo nad sobą panuje. Za to ona wtedy w ogóle nie ma nad sobą kontroli  i daje mu się omamić. Nie mogą ze sobą pracować. Za dużo komplikacji, a ja balansowałem na włosku. Mógł mnie nie posłuchać i doskonale o tym wiedział.
- A co ty na to Nulla? – Szef zwrócił się do mnie.
- Najchętniej bym go już nigdy nie zobaczyła, ale wiem, że się nie da. Dlatego przyznaję rację Roche. Nie możemy brać razem udziału w akcji, bo ja staję się bezużyteczna, a on traci czujność.
- Ale nic ci nie zrobił?
- Nic – powiedziałam szczerze.
- To dobrze – odetchnął Szef – przychylę się do waszego spostrzeżenia i na razie nie będę was łączył, chyba, że się nie da inaczej. Napiszcie sprawozdania i wyślijcie gdzie trzeba, a potem macie tydzień wolnego. Wyjedźcie gdzieś i  nie kręćcie mi się pod nosem.

Wakacje nad morzem
- Zwariowałaś – mówiła Hate pakując walizki – w październiku nad morze?
- Teraz jest najlepiej. Nie ma ludzi, nie ma zgiełku.
- Nie ma imprez – dodała niezadowolona.
- Nie musisz ze mną jechać – powiedziałam.
- Ale chcę. Tylko kogo my tam poderwiemy?
- Nie wiem – uśmiechnęłam się – ale może wśród miejscowych znajdziesz jakiś ciekawy okaz.
- Trzymam cię za słowo.
- Hate, przecież sama ostatnio mówiłaś, że masz dosyć ludzi i chcesz ciszy - Przypomniałam jej.
- Ale nie aż takiej dużej.
- Nie marudź i w końcu się stąd zmywajmy.
Wsiadłyśmy do jeepa i pojechałyśmy do Jastrzębiej Góry. Wydawać by się mogło, że w Polsce na jesieni nad morzem, to się nic nie dzieje. Nic bardziej mylnego. W mieście było otwartych 9 knajp, kilka hoteli i pensjonatów. Deptakiem przy głównej drodze i w lesie spacerowało sporo ludzi. Hate powinna być zadowolona, bo według niej miałyśmy trafić do miasta duchów. Nasz ośrodek „Jastrzębia”, leżał na uboczu, daleko za centrum, u stóp góry prowadzącej szosą do Karwi. Budynek w porównaniu z tym co widziałyśmy przy wjeździe do Jastrzębiej Góry wydawał się malutki, ale gdy tylko weszłam do holu, od razu wiedziałam, że mi się tu spodoba. Było bardzo przytulnie, a w powietrzu czuć było przyjazną, niemal rodzinną atmosferę. Jak się dowiedziałyśmy od pani z recepcji, było pełne obłożenie. To nas zaskoczyło, ale podobno tutaj to była norma. Nasz pokój był bardzo ładny.  Pastelowe narzuty i zasłony, tapety zielonego koloru dawały poczucie ciepła i komfortu.
Szybko się rozpakowałyśmy i ruszyłyśmy nad morze. Powietrze było rześkie, słońce lekko prażyło, a na plaży kręciło się kilka grup wczasowiczów. Zastanawiało mnie milczenie koleżanki.
- Co cię gryzie?
- Nulla? – zapytała.
- Tak?
- Czy nie zauważyłaś w tym pensjonacie czegoś dziwnego?
- Nie?
- Tam wszędzie chodzą grubasy i wciąż pytają o dietę.
- Wiem – powiedziałam.
- Gdzie mnie zabrałaś?
- Na wczasy odchudzające – śmiałam się.
- Po co? – Hate zaprezentowała mi swoją bajeczną figurę.
- Bo potrzeba ci ruchu. A tutaj oprócz odchudzania, jest dużo sportu.
- Ty to jednak jesteś małpa – nachmurzyła się.
- Przestań – śmiałam się – wybrałam ten pensjonat, bo jest całoroczny i jak zapewniała właścicielka, będzie trochę ludzi. Widzisz, pomyślałam o tobie.
- Ludzie – popatrzyła na mnie jak na wariatkę – i może jeszcze facet z moich snów?
- A kim on jest? Bo jak na razie, to co drugie bycze karczycho tak nazywasz.
Hate zaczęła się śmiać.
- Nie wiedziałam, że masz aż tak duże poczucie humoru, żeby zabrać nas na takie wczasy. Miejmy nadzieję, że będzie fajnie.
- Będzie, zobaczysz – zapewniłam ją.
Dziwnie było znaleźć się znowu wśród normalnych ludzi, którzy mogli nam zagrozić tylko tym, że podkradną nam ziemniaka z talerza. Jako jedyne nie byłyśmy na diecie i w końcu zrobiło nam się głupio, że nie dość, że jadłyśmy, jak stare chłopy, to jeszcze chodziłyśmy się dopchać, do restauracji. Po dwóch dniach podjęłyśmy męską decyzje i przeszłyśmy na dietę w ośrodku, za to podwoiłyśmy posiłki wieczorami w restauracji.
- Tutaj się bunkrujecie – usłyszałyśmy głos jednej z wczasowiczek. Spojrzałyśmy za siebie i zobaczyłyśmy, że przyszły we dwie. Były mniej więcej w naszym wieku i od samego początku bardzo je polubiłyśmy.
- Tak jakby – spojrzałyśmy ze skruchą na pizzę, spaghetti i lody.
Przysiadły się i zamówiły drinki.
- Ale wam zazdroszczę – powiedziała jedna z nich. Chyba Monika.
- Czego?
- Że możecie się tak opychać i nic – popatrzyła smutno na swoje fałdy.
- Mamy intensywne życie – powiedziała Hate.
- A co robicie? – spytała druga, o imieniu Kasia.
Spojrzałyśmy na siebie i wzruszyłyśmy ramionami.
- Praca tu i tam. Jeździmy i załatwiamy różne rzeczy. Mało snu, dużo jazdy samochodem – mówiłam jak nakręcona.
- Ale tutaj odpoczywamy – dodała Hate – i jest fajnie.
- Tak, tylko inne kuracjuszki was nienawidzą – powiedziała Monika.
- Za co? – zdziwiłyśmy się.
- Bo wyglądacie jak marzenie. Myślicie, że łatwo jest przy was ćwiczyć?
Popatrzyłyśmy na siebie.
- Nie wiedziałyśmy, że tak nas odbieracie – powiedziałam.
- Tak jakby – dodała Kasia.
- Mówiłam ci, że to głupi pomysł z przyjazdem tutaj – syknęła Hate.
- Wzięłam cię tutaj, bo nie masz kondycji, ile razy mam ci powtarzać.
- Może i nie mam takiej jak ty, ale spójrz na dziewczyny, odbiegamy od nich.
Tamte chyba poczuły się urażone.
- Przepraszamy – powiedziała Hate – nie miałyśmy na myśli nic złego.
- Ani was nie oceniamy – dodałam – ale w folderze było napisane, że to wczasy sportowe…
- Wiemy – mruknęła Kasia.
- I nie zrozumcie nas źle – dodała Monika – jesteście bardzo fajne. Te wieczorki z wygłupami i żartami są świetne, tylko podczas ćwiczeń, zrozumcie, różnicie się od nas. Widać to zwłaszcza na marszach, jak wy biegniecie przodem.
- Będziemy chodzić oddzielnie – obiecałam.
Zmieniłyśmy temat na bardziej neutralny i lekki. Po kilku minutach, bawiłyśmy się we cztery na całego. Dopóki nie dopadły nas turnusowe harpie udające świetną zabawę, a psujące wszystkim krew w żyłach.
Nie pozostało nam nic innego, jak robienie dobrej miny do złej gry.
Kiedy wracałyśmy rozbawione z knajpy, poczułam, że włoski na karku stają mi dęba, ale to nie był wilkołak.
- Coś jest nie tak – szepnęłam do Hate, ale ta miała już nieźle w czubie i nie zwracała uwagi na to co mówię.
Rozejrzałam się. Nie widziałam niczego podejrzanego, ulica była pusta, w pensjonatach wszystkie światła były pogaszone, a w domowych oknach świeciły telewizory.
Poszłam dalej, chociaż złe przeczucia nie mijały. Przy wejściu do naszego budynku powiedziałam do dziewczyn.
- Ja jeszcze się z Hate ochłodzę i zaraz do was dołączymy.
Po czym potrząsnęłam koleżanką.
- Wytrzeźwiej – prosiłam – tam się coś dzieje.
- Gdzie? – spytała niewyraźnie.
- W połowie góry – nie wiem skąd, bo miałam za mało czasu na skupienie. Idziesz sprawdzić ze mną, czy zostajesz?
- Idę – bąknęła – tylko mnie trzymaj.
Zawróciłyśmy i zatrzymałyśmy się tam, gdzie złapały mnie przeczucia.
- To z tego hotelu – powiedziałam – tam ktoś robi coś złego.
- Nie powinnyśmy się wtrącać bez rozkazu – upomniała mnie Hate – jesteśmy na wakacjach.
- Naszym zadaniem jest pomaganie innym.
- Za pieniądze – przypomniała Hate.
- I w ogóle.
- Tak? – zdziwiła się – pierwsze słyszę.
Popatrzyłam na nią.
- Czyli co? Wracamy i się bawimy, tak?
Zrobiła zbolałą minę.
- Nie znoszę twojego talentu – spojrzała na mnie z wyrzutem - będziesz teraz wszędzie węszyć i lecieć na ratunek nie wiadomo komu.
- A ty, gdybyś widziała, że ktoś potrzebuje szybko uciec, nie pomogłabyś?
- Pomogłabym, ale pamiętaj, że jestem zawiana.
Spojrzałyśmy w stronę budynku. Stał na skarpie, a dostępu do niego bronił dodatkowo płot.
- Przeskoczymy? – spytałam się jej.
- Chyba śnisz, nie w tym stanie. Znajdźmy wejście, jakąś bramę, czy coś.
Obeszłyśmy teren i znalazłyśmy wjazd. Brama nie była trudna do sforsowania, chociaż Hate miała przez chwilę małe trudności. Zaczepiła kurtką o wystający pręt. W końcu obie byłyśmy na ziemi. Zaczęłyśmy się cicho skradać. Wydawało się, że ośrodek jest zamknięty i nikogo tam nie ma, ale gdy podeszłyśmy bliżej, okazało się, że na parterze świeci się światło, tylko okno było zakryte szczelnie ciemną zasłoną. Słychać było przytłumione głosy i szczęk szklanek.
- Tam ktoś jest – szepnęłam samymi ustami.
- Może wejdziemy do środka, skoro oni tam są, to musi być otwarte.
Zakradłyśmy się do głównego wejścia i omal nie wpadłyśmy na strażnika. Szybko się wycofałyśmy.
- A gdzie ta twoja osławiona intuicja – syknęła Hate.
- Cały czas w pogotowiu – zapewniłam ją.
- I jak wejdziemy?
- Trzeba go odciągnąć od drzwi. Idź za winkiel i narób hałasu.
Hate przyspieszyła i spełniła moje polecenie, a co do robienia szumu, nie musiała się za bardzo starać,  bo jako ta zawiana nie wyhamowała i wpadła w kosze na śmieci. Strażnik poderwał się na równe nogi i pobiegł w tamtym kierunku. Złapałam Hate w locie i wpadłyśmy do budynku.
Na korytarzu było cicho i spokojnie, ale im byłyśmy bliżej oświetlonego pokoju, tym więcej zaczęłyśmy słyszeć.
- Znam ten głos – powiedziała Hate.
- Skąd?
Wzruszyła ramionami.
- Musimy tam zajrzeć.
Drzwi od pokoju były otwarte. Złapałyśmy się za ręce i stanęłyśmy w progu i aż ze zdziwienia westchnęłyśmy.
Trzy głowy zwróciły się w naszą stronę.
- Słyszałeś coś? – spytał znany nam czeski staruszek.
Drugi równie leciwy prześlizgnął się po nas wzrokiem i wykrzywił się.
- To pewnie coś z zewnątrz.
Cofnęłyśmy się na korytarz i aż pod ścianę. Potem wykonałyśmy wiele nic nieznaczących gestów, min, aż w końcu o mało się nie pokłóciłyśmy co dalej. W końcu wzajemnie się uciszyłyśmy.
- Następni załatwieni – śmiał się czeski staruszek.
- Ci młodzi nie mają głowy do interesów – dodał drugi.
- Dlatego je stracili – trzeci głos należał do dużo młodszego mężczyzny – a ja chcę moją działkę.
- Dostaniesz ją – obiecywał jeden ze staruszków.
- Słuchaj grzybie – parsknął młodszy – nie dam się wam wrobić, rozumiecie. Wynajęliście mnie, robota skończona, chcę swoją część i spadam.
- Nagrywaj – syknęła Hate.
- Niby na co? – poruszałam tylko ustami. Hate pokręciła głową i wyjęła telefon. Włączyła dyktafon.
- Słyszeliście? Ktoś jest na korytarzu.
Zamarłyśmy, a w drzwiach pojawił się ten najmłodszy. Rozejrzał się, wzruszył ramionami i wrócił na miejsce.
- Macie starcze omamy, nikogo tam nie ma.
- Wracając do interesów, kasę dostaniesz, jak zobaczymy nekrologi – powiedział czeski dziadek.
- To po co mnie tu ściągnęliście? – niepokoił się płatny zabójca.
- Nie wiesz? – zdziwił się drugi ze staruszków.
Nagle usłyszałyśmy dziwne charczenie. Ktoś ciężko zwalił się na podłogę i rytmicznie uderzał butami o podłogę.
Nie miałyśmy wątpliwości o kogo chodziło. Po chwili ponownie zaległa cisza. Oderwałyśmy się od ściany i ponownie stanęłyśmy w drzwiach. Młody, płatny zabójca leżał na podłodze z nienaturalnie wykrzywioną twarzą, trzymał się obiema rękoma za szyję.
A starsi panowie, jakby nic się nie stało, zapalili papierosy i stuknęli się szklaneczkami.
- Ci młodzi są tacy głupi – mruknął Czech.
- Co zrobić, z kimś musimy pracować.
- To jak? Dzielimy się po połowie?
- Jak zwykle Miroslav.
- Zadzwonię po Lutka, niech tu zrobi porządek i do zobaczenia w Warszawie.
- Jak zwykle w czwartek w klubie?
- Tak i pamiętaj żeby cię na tym deptaku w Sopocie nie przewiało – skończył rozmowę Czech i wstał.
Lekko zszokowane udałyśmy się do wyjścia. Stamtąd już nadciągał Lutek.
Zdążyłyśmy wyjść na dwór i przeskoczyć z rozpędu przez płot, gdy pod bramę podjechała nic nie znacząca stara zdezelowana skoda.
Ukryłyśmy się w pobliskich krzakach. Do samochodu wsiadł kolega Czecha. A nasz staruszek wraz z Lutkiem znikli w jakimś czarnym wozie i odjechali w stronę Karwi. Po chwili na parterze pensjonatu wybuchł pożar.
Nie pozostało nic innego jak wezwać straż pożarną i zbiec z miejsca zdarzenia.
Do naszego pokoju wpadłyśmy jak burza i zaczęłyśmy skakać ze zdenerwowania.
- Mówiłam, że coś jest nie tak – pisnęłam.
- Mów ciszej – syknęła Hate, która nadal wyczyniała dzikie ewolucje po pokoju.
Ja zagryzłam palce i usiłowałam nie krzyczeć od nagromadzonych emocji.
- Kolejny trup w moim życiu – mamrotałam.
- I niestety nie ostatni – westchnęła Hate.
- Dzwonię do Szefa – rzuciłam się do służbowego telefonu.
- Po co? – Hate wyrwała mi komórkę z ręki.
- Może po to żeby wiedział?
- Jesteśmy na wakacjach, a  ta sprawa nas nie dotyczy.
- Ale może kogoś to interesuje i nam zapłaci, nie pomyślałaś o tym materialistko?
Hate posłusznie oddała mi telefon.
Szef odebrał po pierwszym sygnale.
- Z czego mam was wyciągnąć? – zaczął bez wstępów, a ja od razu zaczęłam opowiadać.
Gdy skończyłam Szef długo milczał.
- Szefie, zemdlał pan? – spytałam.
- Zastanawiam się nad tym co dalej, a bardziej nad tym, jak was powstrzymać od dalszego węszenia.
- Ja czuję się po dzisiejszym wyleczona – powiedziałam poważnie – a Hate od samego początku nie chciała nigdzie iść.
- Dobrze dziewczyny, bawcie się dalej, a my będziemy tropić, tylko prześlijcie nam nagranie z rozmowy, a potem wykasujcie ją.
- Tak jest – powiedziałam i rozłączyłam się.
- I co? – spytała Hate.
- Idziemy na dół się napić, nie wszyscy jeszcze śpią.
- Ok. – zgodziła się Hate.
Szybko zrobiłyśmy co nam Szef polecił i dołączyłyśmy do reszty towarzystwa, bawiącego się w najlepsze w ośrodkowym barze.

Następnego dnia jak zwykle biegałyśmy daleko od grupy, żeby ich nie dołować naszą dobrą kondycją.
- Nie mam siły – stękała Hate – odsadziłyśmy resztę tak daleko, że na bank nas nie dogonią.
- I co chcesz robić?
- Nie wiem, może wyjdźmy na plażę?
Wspięłyśmy się na wydmę i rozejrzałyśmy po okolicy. W zasięgu wzroku, nie było ani jednego człowieka.
- Popływałabym – powiedziałam.
- Droga wolna – wzdrygnęła się Hate – przecież mamy tylko środek jesieni.
- Woda nie może być aż tak zimna – powiedziałam i podeszłam do brzegu. Ukucnęłam i zamoczyłam dłonie. Za ciepła też nie była.
Tymczasem Hate rozłożyła się na piasku i wystawiła twarz do słońca.
- A piasek ciepły? – spytałam.
- Gorący – śmiała się Hate.
Położyłam się obok.
Zasłuchałyśmy się w szum fal i koron drzew z niedalekiego lasku. Co jakiś czas skrzeknęła mewa.
- Nulla?
- Mhmm.
- Śpisz?
- Prawie, a co?
- Dziwnie tu i cicho – szepnęła Hate.
- Bo jesteś nieprzyzwyczajona – uspokoiłam ją.
- Twoje zmysły niczego nie wyczuwają?
- Niczego – zapewniłam.
Ponownie pogrążyłam się w ciszy i było mi tak dobrze, że ponownie zaczęłam odpływać w sen.
- Nulla?
- Mhmmm.
- A jak zostałyśmy same na świecie?
- Głupia jesteś – powiedziałam i podniosłam się z piasku.
Wskazałam ręką w stronę naszego ośrodka.
- Tam są ludzie, nie wierzysz to wstań i spójrz sobie.
- A jak to są potwory.
- Chyba nie jesteś do końca normalna – powiedziałam ze śmiechem – wstawaj, wracamy.
Pobiegłyśmy z powrotem, akurat na czas żeby spotkać się z resztą pod pensjonatem.
Wieczorem zadzwonił do nas Szef i oznajmił.
- Możecie spokojnie siedzieć tam do soboty, ale potem wracać, bo robota czeka.
- Złapaliście trop? – spytałam.
- Tak jakby, ale nie ma pośpiechu, panowie nigdzie się nie wybierają. Wypoczywajcie.
Odłożyłam telefon.
- Możemy się bawić – powiedziałam do Hate.
- Zatem chodźmy do knajpy, mam ochotę na dużo drinków.
- Może zapukajmy do Moniki i Kaśki?
- Dobra – zgodziła się.

W Instytucie
Po powrocie Szef oznajmił, że siedzą na ogonie Miroslavowi z Czech i okazało się, że starszy pan obraca się w nieciekawych kręgach, przestępczej śmietanki Warszawy. Problemem pozostał kumpel Czecha, w tym celu, jako ta cierpliwsza, zostałam oddelegowana do buszowania w bibliotece.
A było to nie byle jakie miejsce. Prócz standardowych książek, można było tutaj znaleźć komputery o tak zaawansowanej generacji, że zanim pojawią się w powszechnym użytku minie kilka, jak nie kilkanaście lat. Jeżeli się chciało, można było podłączyć się bez pozostawiania śladu do sieci największych instytucji świata. Tylko trzeba było się na tym znać. Ja orientowałam się w tym średnio, ale poszukiwanie danych nie wykraczało poza moje zdolności. Dlatego zaległam tam na długie godziny i szukałam niczym pies tropiciel.
I a propos psów:
Nagle poczułam mrowienie na karku i w lewej ręce. Pomyślałam sobie – no nie, znowu się zaczyna.
Poderwałam się i rozejrzałam po pomieszczeniu. Nie było go w zasięgu wzroku, ale mógł się przyczaić za jakimś regałem.
Usłyszałam za sobą szelest. Odskoczyłam i znikłam. Na moim miejscu stał uśmiechnięty Warg.
- Masz refleks – pochwalił. Ja przemykałam cicho pod ścianami.
- Znikłaś? – uśmiechał się – to ci nie pomoże, ponieważ ja nie patrzę tylko oczami, ale i węchem.
Zamarłam i pomyślałam – „Może blefuje?”
Ale on skoczył centralnie na mnie. Złapał mnie w pasie i przewrócił na ziemię.
Pojawiłam się z powrotem i zaczęłam się wyrywać.
- Puszczaj mnie ty brutalu – krzyknęłam.
- Ani myślę – zapewnił i cały się na mnie władował.
- Narobisz mi siniaków – piszczałam. Ale on już obejmował mnie tak, że nie mogłam się ruszyć. Zamknęłam oczy, nie chciałam się dać zauroczyć.
- I co teraz? – spytałam.
- Otwórz oczy – powiedział.
- Ani mi się śni.
- Ależ ty jesteś uparta – utyskiwał i ugryzł lekko w wargę.
- Nie gryź mnie – syknęłam.
- To otwórz oczy.
- Nie mam zamiaru.
- Nulla – zszedł ustami do ucha i je też lekko ugryzł – przecież nie ma znaczenia, czy cię zniewolę wzrokiem, czy nie, bo nie wiem czy zauważyłaś, ale cała jesteś w moich rękach.
- Przestań mnie gryźć – powiedziałam zadziornie, ale w rzeczywistości, wcale nie byłam taka pewna siebie. Nie znałam zwyczajów wilkołaków, a w bibliotece było napisane, że oni raczej nie mają napadów czułości, a raczej agresji. Więc jeżeli upatrzyli sobie jakieś kobiety, to wcale nie miało być im miło, o nie. Wyżywali na nich swoje dzikie rządze i zostawiali je w opłakanym stanie, pobite i…
- O czym myślisz? – spytał się Warg – bo zaczęłaś się trząść, jak galareta.
- Czy możesz mnie puścić? – spytałam słabym głosem.
Być może nasza dyskusja trwała by dalej, ale do biblioteki wszedł Szef z Roche. Oni chyba mieli jakiś szósty zmysł ratownika.
Roche spojrzał na nas i powiedział.
- Moglibyście sobie pójść w bardziej odludne miejsce.
- Ja nigdzie nie chcę z nim iść – zapewniłam – zdejmijcie go ze mnie.
Warg usiadł, a ja odzyskałam swobodny oddech.
- Nawet nie dacie się człowiekowi pobawić – mruknął niezadowolony wilkołak i wstał.
Podał mi rękę i ja także się podniosłam.
Warg zaśmiał się i poprawił mi włosy.
- Nie wiem czemu jesteś cała potargana – przyciągnął mnie do siebie i mocno pocałował.
- Warg! – syknął Szef.
- Dobra, wiem, wiem, praca ważniejsza – podskoczyłam, bo mnie klepnął w tyłek i wyszedł.
Mężczyźni bez żadnych komentarzy przeszli do omawiania wyników mojej pracy. Dopiero po kilku minutach Roche spytał się.
- Już się uspokoiłaś?
- Tak – zapewniłam.
- Co za szczeniak – warczał Szef – w ogóle nie umie się zachować. Normalni mężczyźni zapraszają na randki, wręczają kwiatki i patrzą w oczy, ale nie on. On musi cię atakować z ukrycia. Do tego widać, że sprawia mu to frajdę. Aż się boję co się stanie, jak nikt mu nie przeszkodzi.
- Czy to nie dziwne, że jak pojawiamy się na horyzoncie, on odpuszcza? – dziwił się Roche.
- Właśnie, przecież powinien przerzucić ją przez ramię i gdzieś wynieść – zastanawiał się Szef.
- Wiecie, że mówicie o mnie? – przypomniałam o swojej obecności.
- Oczywiście, że wiemy – zapewnił Roche – tylko zastanawiamy się czemu on odpuszcza.
- Bo on was szanuje – powiedziałam.
- A co my mamy do tego? – zdziwił się Szef.
- Powiedział mi, że tylko to go trzyma z dala ode mnie. Może nie chce was zawieść,  nie wiem – wzruszyłam ramionami – może wróćmy do pracy? – przypomniałam im po co przyszli. Roztrząsanie wilkołaka zostawiłam samej sobie.
- Co znalazłaś? - spytał Roche.
- Trzy w jednym – spojrzeli na mnie pytającym wzrokiem – albo facet ma dwóch braci bliźniaków albo jest to jedna i ta sama osoba. Trudno rozstrzygnąć, z wiekiem rysy twarzy się zmieniają. Podobnych do niego wyszukało mi ponad setkę.
- Pokaż – zakomenderował Szef.
Mężczyźni przyjrzeli się trzem zdjęciom, na których widniał kolega Miroslava.
- Kojarzę tę twarz – oznajmił Roche i zwrócił się do Szefa – i ty też powinieneś.
- Skąd?
- Nie wiem, myślę.
Ja nie śmiałam nawet pisnąć, żeby nie wytrącić ich z koncentracji.
- Masz rację! – krzyknął nagle Szef – pamiętam go.
- Czyli nie są to trojaczki? – spytałam.
- Oczywiście, że nie – nie wiedzieć czemu ucieszył się Szef – na pierwszym to Alwaro de Mola, na drugim Helmut Bring, a na trzecim…., kurcze, przypomnij mi…
- Shteffen Amunssen.  
- Facet ma trzy tożsamości? – dopytywałam.
- Tak, w Hiszpanii jest znany jako przedsiębiorca i opiekun uciśnionych – zaczął opowiadać Szef – tam jest czysty, jak łza. W Niemczech wpadł w nasze sidła jako szef szajki przemytników, a na końcu wypłynął jako Szwedzki potentat handlu drewnem, co oczywiście było fikcją. W rzeczywistości znowu przemycał, tym razem ludzi. I wymknął nam się dwa lata temu i tyle go widzieliśmy. Ależ on jest żywotny. Jak się teraz nazywa?
- Wołodia Tudorow, obywatelstwo Ukraina – przeczytałam.
- Ciekawe jakie interesy łączą tych dwóch starców.
- Coś mi się nie zgadza – powiedziałam.
Mężczyźni spojrzeli na mnie ciekawie.
- Wytłumacz.
- Nasz Miroslav to gangsterska arystokracja, a ten Alwaro vel Helmut Wołodia, to przemytnik. Czyli cały czas w ruchu, w plenerze, nie miał czasu awansować i spijać śmietankę z pracy cudzych rąk. I to mi się kłóci. Bo oni rozmawiali, jak starzy kumple, jak równy z równym. To mi się nie podoba.
- Myślisz, że to co robi, to przykrywka? Że stoi wyżej?
- Tak myślę, jest za stary na zabawy w plenerze. Przemytem zajmują się młodsi…
- Albo łączy ich stara znajomość – dodał Roche.
- W tej branży nie ma starych przyjaźni, rządzi ten wyżej – sprostował Szef – Nulla może mieć rację.
Zamilkliśmy na dłuższą chwilę. W końcu odezwał się Szef.
- Nie ma co gdybać, wyjdzie w praniu. Na razie będziemy ich obserwować i czekać na ofertę. Już rozesłałem wici. A ty szukaj dalej, potem to jakoś po ludzku poskładaj i daj mi na biurko.
- Tak jest – powiedziałam i zasalutowałam niczym żołnierz.
Mężczyźni roześmiali się i wyszli z biblioteki. Ja powróciłam do pracy.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Studniówka