Ciemne wieki - odc.1

Rozdział I - Mutanty

Rok 2680, trzysta lat od końca wieków ciemnych.

W auli Uniwersytetu Polskiego zebrało się 20 wybitnych historyków i archeologów z tytułami naukowymi. I około 30 studentów piątego roku, wybranych jako najlepszych w Polsce. Zostali zaproszeni przez dziekana wydziału historii i archeologii oraz przez profesorów specjalizujących się w wiekach ciemnych, które umownie trwały od 2050 roku do 2380.
Na sali panowało ogromne poruszenie, ponieważ do tej pory praca nad tymi latami przypominała walkę z wiatrakami. Po tych czasach pozostały jedynie nieliczne ślady archeologiczne. Ludzie z ciemnych wieków nie pozostawili po sobie żadnych wybitnych dzieł, ani sztuki. Nie pozostawili po sobie zapisów komputerowych, głosowych ani holograficznych. Jakby z dużego rozwoju cywilizacyjnego świat wpadł do studni i się utopił.
Nawet po wyjściu z tego niebytu wiele czasu musiało upłynąć zanim ktoś się tym zainteresował. Także uczeni zajmujący się ciemnymi wiekami mieli za sobą dopiero kilkanaście lat pracy. I to żmudnej i często bez efektów.
Wiadomo było, że przed 2050 rokiem głowy państw doszły do wniosku, że żeby zachować pokój między narodami należy powsadzać ich w sztywne granice etniczne. I tak zrobiono. Dodatkowo postawiono wysokie mury ciągnące się wzdłuż granic, tak że nie było mowy o nielegalnym przejściu do sąsiada. Jedynie w wybranych punktach znajdowały się przejścia naziemne i lotnicze.
Bardzo szybko okazało się, że tym sposobem naruszono naturalny cykl migracji, konfliktów i sojuszów między narodami, co w 2057 roku doprowadziło do wybuchu wojny. Niezadowolenie zwykłych ludzi sięgnęło zenitu i podnieśli ręce na władzę, a potem na siebie nawzajem. Świat pogrążył się w chaosie, który doprowadził do śmierci kilku setek milionów ludzi, głównie w Europie i na Bliskim Wschodzie. Ale to nie był koniec. Jakaś grupa szaleńców uruchomiła bomby atomowe, które spadły na Azję i Amerykę Północną. Ofiary poszły w miliardy. Ostatnie zapisy rejestrujące wydarzenia tamtych lat urwały się w 2058 roku, nie znaleziono późniejszych źródeł pisanych czy wizualno – głosowych. Według historyków z roku 2450 liczba ludzkości spadla z 7 miliardów do dwóch. A w 2589 stwierdzono, że do jednego. Były to liczby nie do oszacowania. Wiadomo jednak było, że w Europie na dzień dzisiejszy mieszkało około 150 milionów ludzi. W wiekach ciemnych było ich o wiele, wiele mniej. Uważano, że na terenie ziem polskich pozostało możę 500 tysięcy mieszkańców, rozproszonych i odciętych od siebie lasami, bagnami, kraterami po wielkich bombach i plamami radioaktywnymi.
Według wykopalisk i znalezisk z przeszłości, ludzie w wiekach ciemnych mieszkali w małych skupiskach, wśród ruin miast lub na zupełnych pustkowiach. Ustał większy handel, znikły wielkie firmy i zakłady przemysłowe. Zapomniano o technice i lotach w kosmos, za to doskonale znano się na broni i walce. Z pewnością nie były to spokojne i bezpieczne czasy. Ale co dokładnie się tam działo? Nie wiedziano.
Aż do dzisiaj.
Przy długim stole usiedli organizatorzy spotkania, rektor uczelni i dziekani poszczególnych działów. Oznaczało to naprawdę poważną sprawę. Na sali zaległa cisza.
Do mównicy podszedł profesor Adam Reka. Mężczyzna pięćdziesięcioletni, o postawnej figurze i nienagannym ubiorze. Włosy miał krótkie i szpakowate. Twarz jak wyrzeźbioną. Kształtną z regularnymi rysami. Mimo wieku miał niewiele zmarszczek.
- Witam szanownych państwa na tym przełomowym, a wręcz epokowym spotkaniu. Zapewnie wielu z was dziwi się, czemu koło tak marnej dziedziny, jaką jest studiowanie ciemnych wieków, robi się tyle szumu.
Otóż, jak państwo wiecie, o tym czasie niewiele wiemy. To co znajdujemy na wykopaliskach najczęściej dotyczy czasów wcześniejszych niż tych, o których chcemy się czegoś dowiedzieć. Ale dzisiaj wszystko się zmieniło. Ja i moi pracownicy natknęliśmy się na niebanalne znalezisko. I to czystym przypadkiem. W miejscu tym zgromadzona jest tak wielka ilość źródeł i dokumentów, że miną lata zanim wszystko dokładnie obejrzymy, przestudiujemy i opiszemy.
Ze wstępnych analiz wynika, że część rzeczy, jak zwykle dotyczy czasów wcześniejszych. Są to stare książki, komputery, niedziałające telefony, zepsuta broń. Ale wśród tych szpargałów znaleźliśmy to – na ekranie za mównicą pokazało się obraz z prymitywną kamerą i trzema dawnymi smartfonami.
- No i co to ma niby być? – zapytał ktoś z sali – znajdujemy taki sprzęt na kopy i wiemy, że te rzeczy były w powszechnym użyciu. Wydaje się nam nawet, że przeciętny człowiek XXI wieku nie umiał się bez nich obejść. To żadna nowość.
- Niby tak – uśmiechnął się profesor Adam Reka – ale czy wasze przedmioty działają?
Cała aula wybuchła wrzawą. To było niepojęte. Jak po tylu setkach lat można było znaleźć działającą elektronikę – krzyczano.
Rektor uciszył wszystkich stukając młotkiem w stół, profesor mógł kontynuować.
- Można – powiedział spokojnie profesor Adam Reka – znaleźliśmy na to sposób.
- To jakieś oszustwo Reka – krzyknął ktoś z głębi sali.
- A! Pani profesor Krystyna Łęka, moja odwieczna oponentka – ucieszył się nie wiedzieć czemu naukowiec. Kobieta wstała z miejsca i zamaszystym krokiem szła do mównicy. Mimo pięćdziesięciu lat, nadal była ładną kobietą, o krótkich i nastroszonych włosach. Miała na sobie długą dopasowaną sukienkę, która podkreślała, poprawioną skalpelem figurę. Na twarzy oczywiście nie miała ani jednej zmarszczki, a żywe oczy świdrowały grono przy stole.
- Profesor Reka chce ponownie wyłudzić fundusze na nic nieznaczącą ekspedycję. A to ja siedzę w ziemi i ryję niczym kret i to ja znajduję więcej artefaktów niż on. Nie rozumiem, czemu ponownie panowie go posłuchali. Nie pamiętają panowie, co było pięć lat temu?
- Pani profesor – powiedział dziekan Marek Meka – dzięki tym „bezsensownie”, według pani, wydawanych pieniądzach, będziemy mogli podziwiać otwarcie nowego rozdziału historii.
Kobieta chciała jeszcze coś powiedzieć, ale dziekan powstrzymał ją gestem i słowem.
- Proszę panią o cierpliwość.
Nie wróciła na miejsce, założyła tylko ręce na piersi i powiedziała.
- Czekam.
Profesor Adam Reka podjął.
- Te kamery i smartfony działają, ponieważ przechowały się w dogodnych po temu warunkach. Do tego znaleźliśmy do nich ładowarki, które zadziałały.
- Ciekawe jak je uruchomiliście? Na czary mary? – zaśmiał się ktoś.
- Ludzie, którzy tam mieszkali sami wytwarzali prąd. Nam też się udało.
- Łżesz – krzyknęła następna osoba- niby jak?
- Właśnie – kolejna osoba wyrwała się z tłumu i podbiegła do mównicy – znajdujemy mnóstwo tego sprzętu, ale jakoś nigdy nie trafiliśmy nawet na coś, co mogłoby uchodzić za urządzenie do tworzenia prądu.
- Zgadzam się z panem – powiedział spokojnie profesor do pieniacza – ale nasze znalezisko było niedostępne i odkryliśmy go przypadkiem. Może takich miejsc jest więcej. Może uda nam się znaleźć kolejne. Bo co my wiemy o ciemnych wiekach? Zachowało się niewiele szczątków, za to ogromna ilość wypalonych miejsc, gdzie tylko popiół świadczy o tym, że byli tam ludzie. Większość, co na wierzchu lub płytko w ziemi, zniszczało. Nieliczne dobrze zachowane rzeczy znajdowane są przez przypadek lub na śmietniskach.
- Może zamiast dyskutować pokaże nam pan w końcu, co odkryliście – powiedział dziekan.
Dyskusja została ucięta, a profesor Reka włączył nagranie z kamery.
Po chwili obecni w auli ludzie zamarli, jedni z zachwytu inni oniemiali wagą tego odkrycia. Jeżeli to, co widzieli było prawdą, będzie oznaczało, że w historii szykuje się rewolucja.

------------------------------------------------------------------------------------------------

Byłam zmęczona i zniechęcona. Od kilku dni tropili mnie półgłówki od Ryszarda Krwawe Oko. Ale co miałam zrobić? Miałam jakieś inne wyjście? Najpierw dostałam zlecenie i obietnicę godziwej zapłaty, a kiedy je wykonałam, ten kaprawy dziad powiedział, żebym się cieszyła, że w ogóle daje mi żyć. No to wypaliłam mu w twarz i uciekłam. Niestety, nie zabiłam go, byłam zbyt wściekła żeby trafić. Ale o tym, że go nie zlikwidowałam dowiedziałam się dopiero po kilku dniach, jak zauważyłam ogon w postaci tych osiłków.
Jak ja tego nie lubiłam.
Moja praca była ciekawa, pełna przygód i nie zawsze niebezpieczna. Ale czasami trafiało się na nieuczciwych drani, a potem jeszcze ci nieuczciwi dranie chcieli mnie zabić. Ten był chyba szósty na liście, który coś do mnie miał. Nie dziwne – He He He.  Ale wkurzające.
Nie czułam się winna. Nie zapłacił mi, więc dostał nauczkę. Ze mną się nie zadziera. Oczywiście zanim wyszłam z jego domu, wzięłam sobie co do mnie należało. Pewnie tym go jeszcze bardziej rozjuszyłam. Skąpiec jeden.
Ale po co ja o tym teraz myślę, przecież tamci są coraz bliżej, nie miałam czasu na głupoty. Musiałam znaleźć kryjówkę i odpocząć. Spojrzałam na czerwony kryształ, który trzymałam w ręku i zastanowiłam się czy go użyć i odpocząć byle gdzie. Ostatecznie z powrotem schowałam go do kieszeni. Oprócz tego, że bym się wyspała, niczego by to nie zmieniło. Moi prześladowcy też by wypoczęli, a potem mnie dorwali. A ja teraz potrzebowałam miejsca ustronnego…, ale gdzie ja wśród tych cholernych ruin Warszawy znajdę dobre miejsce na nocleg. Same kikuty starych biurowców, a bloki były w takim stanie, że nawet nie chciałam do nich wchodzić.
Nie miałam sił, ale musiałam iść naprzód. Mijałam nielicznych ludzi sprzedających smażone szczury na patyku, jakieś szmaty do ubrania i lewe części do samochodów. Zaburczało mi w brzuchu. Od kilku dni nic nie jadłam. Ale czy byłam aż tak głodna żeby chcieć zjeść szczura? Wolałabym świnię, ale ostatecznie i to mięso i to mięso.
Ze szczurzym szaszłykiem w ręku minęłam jedyny w mieście budynek, który  stał nienaruszony przez zawieruchę wojenną ani przez czas. Był strzeżony przez wojsko burmistrza, a sam burmistrz i jego świta mieszkali w środku.
Przeczytałam ślad po literach – Pałac Kultury i Nauki.
I poszłam dalej do podziemi. Na starej stacji metra i w tunelach tętniło życie. Młodzi ludzie upatrzyli sobie to miejsce na schadzki, picie zakazanych napojów i odurzanie się byle gównem. Im dalej od stacji tym było spokojniej, więc mogłam pobiec bez wzbudzania zbędnej sensacji. Wyszłam na powierzchnię przy Placu Konstytucji. Tutejsze budynki też wydawały się nienaruszone. Ten, kto je budował musiał być chyba twórcą bunkrów przeciwatomowych. Co prawda na Polskę nie spadła ani jedna bomba, ale promieniotwórcze deszcze robiły swoje. Mimo to, bloki te wciąż opierały się ich działaniu.
Weszłam do byłej Biblioteki Publicznej przy ulicy Koszykowej i postanowiłam tutaj znaleźć chwilowy azyl. Już nie pierwszy raz chroniłam się w takich przybytkach. Było tutaj pod dostatkiem zakamarków i schowków, a poza tym prześladowcom rzadko chciało się je przeszukiwać. Były za duże. Uważali wręcz, że ofiara (czyli ja) też tak sądzi.
Znalazłam piwnicę z wąskim wejściem. To było miejsce w sam raz do odpoczynku, ale i dobre do obrony. Dwaj tropiciele nie mogli wejść w nie jednocześnie. Usiadłam naprzeciw drzwi i obserwowałam je przez chwilę. Nikt się nie skradał. Trwałam w tym bezruchu jakieś pół godziny i po tym czasie uznałam, że zgubili ślad. Musiałam się przespać. Ponownie wzięłam do ręki czerwony kryształ. Był ustawiony na pięć godzin. Mało, ale zawsze to coś.
Już miałam go użyć, gdy oparłam rękę na podłodze, a ta się zapadła. Tłumiąc krzyk wpadłam w dziurę. Odbiłam się od stopni schodów i koziołkując zleciałam na sam dół i znalazłam się chyba w kolejnej piwnicy. Jęknęłam sobie i sprawdziłam, czy wszystkie kości mam całe. Wydawało się, że tak. Nad głową usłyszałam cichy szum. To płyta, na którą nacisnęłam i która teraz wracała na miejsce. Znalazłam się w kompletnych ciemnościach. Odczekałam kilka chwil, aż ból w obtłuczonym ciele trochę minął i usiadłam. Wyjęłam z plecaka latarkę i włączyłam ją.
Wylądowałam w małym przedsionku, które kończyły się otworem bez drzwi. Podniosłam się stękając i pokuśtykałam w tamtą stronę. Było to wejście do sporego pomieszczenia zawalonego gratami. Światło latarki padło na… Ucieszyłam się. Agregat prądu. Dzisiaj tylko najbogatsi mieli dostęp do elektryki, my szaraki musieliśmy zadowolić się świecami, lampami oliwnymi, a jeżeli ktoś miał szczęście i trochę więcej pieniędzy to gazowymi.
Ktoś, kto tutaj to zostawił musiał być bogaty albo być dobrym złodziejem.
Z resztą, nieważne. Weszłam do pomieszczenia i poczułam lekki smrodek, przez który się wzdrygnęłam. Ale po chwili powietrze znowu było czyste. Stwierdziłam, że pewnie nadepnęłam na coś starego. Podeszłam do maszyny i ją włączyłam. Pod sufitem zaświeciły się słabo dwie żarówki. Wystarczyło jednak żeby oświetlić pomieszczenie. Zawalone było rupieciami i aż nie dowierzałam, książkami. I to mnóstwem. A przecież wiadome było, że dwadzieścia lat temu na całym świecie spalono większość z nich, głosząc hasła odnowy kultury i tego typu bzdury. Uznano ponad to, że przez to, że ludzie naczytali się głupot wybuchają wojny i konflikty. Przechowywane w historycznych dziełach urazy i dawne zatargi nie pozwalają na pogodzenie się i zaczęcie od nowa. No więc wszystko spalono. Wiedziałam to, tak jak i o tym, że na górze, na półkach nie została ani jedna książka. To cud, że ebecy zachowali budynek.
A niszczyli wszystko, co mogło w jakiś sposób zapisać wydarzenia. Internet, kiedyś kopalnia wiedzy i głupoty, nie istniał. Powieści przechowywane w komputerach i na innych nośnikach również. Telefony, telewizory. Niszczyli wszystko. Mój trener mawiał, że cofnęliśmy się do średniowiecza. Nie wiedziałam o co mu chodzi, ale on był całkiem młody kiedy wybuchły wojny, uczył się jeszcze ze starych podręczników. Ja w szkole miałam nowe książki i zapisy elektroniczne. Nowe i cenzurowane przez inkwizycje. Ale było ich mało. Uważano, że mądrzy ludzie powodują konflikty. A proste społeczeństwo potrafi żyć w zgodzie. Była to utopia i głupota. Taki prosty człowiek, jak Ryszard Krwawe Oko właśnie usiłował mnie zabić. Nie umiał czytać ani pisać, ale znał się na broni, brudnym handlu i interesach.
Z resztą, co mnie to wszystko interesowało. Najważniejsze, że żyłam, nikt mnie za bardzo nie znał, miałam trochę pieniędzy i więcej mi do szczęścia nie było trzeba.
Przeszłam przez pokój i otworzyłam drzwi do kolejnego pomieszczenia. Było tam łóżko i szafa. Pociągnęłam nosem. Kilka dni tutaj nikt nie zaglądał.
Wróciłam do graciarni i przypadkowo sięgałam po rzeczy, po czym odkładałam je na miejsce. Człowiek, który to wszystko zebrał, nie działał przypadkowo i ewidentnie był przeciwny naukom inkwizycji. Jak nic, były bibliotekarz desperat. Oni życie by oddali za książki.
Wzięłam do ręki kamerę. Wiedziałam, co to jest, mieliśmy kilka podobnych w szkole, ale ta była prostsza i miała klapkę. Otworzyłam ją i na małym ekranie zaświeciło niebieskie światło. Zaczęłam wciskać przypadkowe guziki i nagle spojrzała na mnie moja własna twarz.
- O, ale fajne – zaśmiałam się – jak lustro,
Zrobiłam kilka głupich min, które według mnie oznaczały gniew, rozczarowanie i radość. Na końcu westchnęłam, bo przede wszystkim wyzierało ze mnie zmęczenie. Cienie pod oczami, wymięta skóra i usta opadające w podkowę.
- Musisz poczekać na ładniejszego użytkownika – powiedziałam do kamery i ją wyłączyłam.
Usłyszałam ostrożne stąpanie człowieka po schodkach prowadzących do przedsionku. Ukryłam się pod ścianą i czekałam.  

------------------------------------------------------------------------------------------------

- Musisz poczekać na ładniejszego użytkownika – projekcja została zakończona.
W auli zaległa cisza. Goście byli wstrząśnięci wyglądem kobiety, która ukazała się w filmie. W ich czasach młode kobiety wyglądały idealnie, wygładzone i jak spod igły. Wszystkie piękne i z możliwością korekty wszystkiego, co im się nie podobało. Dziewczyna spoglądająca w kamerę była naturalna i przerażająca.
Miała napiętą twarz, a w oczach zamiast figlarnych błysków, zmęczenie. Nie była brzydka, jedynie zaniedbana. Za mało snu, brak relaksu i wakacji. Tak brzmiały pierwsze myśli widzów. Nie wiedzieli, że w tamtych czasach wszystkie trzy rzeczy były dostępne jedynie niewielkiej liczbie osób. Większość codziennie stawała w szranki jeżeli nawet nie ze śmiercią, to z wielkimi trudami przetrwania.
Młoda kobieta miała też dziwnie ułożone włosy, wygolone z boku, a pośrodku spory pióropusz, czarny jak węgiel. W miejscu wygolenia włosów miała tatuaże przedstawiające błyskawice. I w zasadzie tyle zobaczyli. Więcej nie pokazała.
- To tyle? – wykrztusił jeden z gości.
- Nie, to jedynie przedsmak tego,  czym będziemy się zajmować w następnych latach. Na tej kamerze zarejestrowano zapisy z czterech lat. A na telefonach zdjęcia i filmy z podróży, w które wybierała się samodzielnie lub z towarzystwem.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Człowiek, który się skradał, stanął w progu i rozejrzał się nerwowo. Był to młody mężczyzna, niewiele starszy ode mnie. Był szczupły i o głowę wyższy. Twarz miał pociągłą z kilkudniowym zarostem. Na głowie miał szopę kasztanowych włosów. Jak na bibliotekarza, a uważałam, że to bibliotekarz, ubrany był porządnie i widać było, że często wychodzi na powierzchnię. Miał na sobie mundur moro, a przy boku przytroczony nóż oraz pistolet w kaburze.
„Co za głupek” – pomyślałam widząc, że nawet nie wyjął broni.
Wyskoczyłam z kąta i stanęłam naprzeciw niego z wyciągniętą bronią. Ale nie zdążyłam nic więcej zrobić, gdyż szybkim ruchem wykopał mi ją z ręki i skoczył na mnie zwinny, jak pantera. Szamotaliśmy się przez chwilę po podłodze. On widząc, że ma do czynienia z kobietą próbował mnie nie uderzyć, za to ja waliłam pięściami gdzie popadnie. Okazał się silniejszy i w końcu przyszpilił mnie do ziemi.
- Kim jesteś? – pytał zasapany.
- Lepiej sam powiedz, kim ty jesteś?
- To ty jesteś rozbrojona – powiedział. Ale nie słyszałam w jego głosie złości.
- Nie jestem nikim ważnym, ani szpiegiem, ani z inkwizycji. Schroniłam się tutaj przed zbirami.
- Takimi dwoma karczychami, mniej więcej dwa metry, tępy wyraz twarzy z bejsbolami w rękach?
- Dokładnie.
- Poszli w stronę Wisły – wstał i pomógł mi się podnieść. Wyciągnął rękę i się przedstawił.
- Marek jestem.
- Dorota.
- Jak tu trafiłaś?
- Przez przypadek. Usiadłam pod ścianą, a potem tu wpadłam.
Stał i patrzył na mnie. Czułam się dziwnie dobrze i spokojnie w jego towarzystwie. A przecież był obcym człowiekiem. W końcu domyśliłam się.
- Jesteś mutantem.
Uśmiechnął się.
- Tak, jak i ty.
- Skąd wiesz?
- Bo przeżyłaś upadek do piwnicy bez jednego siniaka i trucizna paraliżująca w przejściu, chociaż się aktywowała, nic ci nie zrobiła.
Zmarszczyłam brwi.
- Jaka trucizna? – zdziwiłam się, a potem naszło mnie olśnienie – rzeczywiście poczułam dziwny zapach i tak jakby ciarki przeszły mi po plecach, ale rzeczywiście nic mi się nie stało.
Marek podszedł do płyty grzewczej i postawił na niej czajnik.
- Chętnie napiję się herbaty, a ty?
- Będę ci wdzięczna, a jeszcze bardziej, jak masz coś normalnego do jedzenia.
Rzucił w moją stronę banana. Złapałam go szybko i spałaszowałam nawet nie czując smaku.
Usiadłam w jednym z foteli i umościłam się wygodnie.
- Uspokajasz ludzi.
- Raczej usypiam, ale widzę, że ciebie jedynie wprawiam w dobry nastrój.
- Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – zaśmiałam się – nie pamiętam kiedy miałam dobry humor. Ale proszę cię przestań. Nie jestem złoczyńcą, nie musisz się mnie obawiać.
- Dobrze – poczułam, że euforia mnie opuszcza, a na jej miejsce wraca zwykłe zmęczenie.
Marek nalał do kubków wody po czym podał mi jeden z nich. Usiadł naprzeciwko mnie, ale nie patrzył w moją stronę. Odprężał się gapiąc się w sufit.
- To twoja jedyna cecha? – zapytałam.
- Nie – odparł cicho – mogę w razie potrzeb zwiększyć masę mięśniową. Ale rzadko z tego korzystam.
- Opowiesz mi o sobie?
Zaśmiał się.
- Raczej ty powinnaś mi o sobie opowiedzieć.
- Jeszcze zdążę cię przestraszyć – uśmiechnęłam się ponuro.
- Razem z rodzicami mieszkałem niedaleko biblioteki, oni tutaj pracowali. Byli cisi i spokojni i nie byli zmutowani. Ja się taki urodziłem, bo pewnie byli napromieniowani – machnął ręką – z resztą nieważne, sama wiesz, jak jest.
- Wiem – mruknęłam cicho.
- Znałem bibliotekę, jak własną kieszeń, dużo czytałem. Lubię wiedzę. A potem przyszła bezpieka i zaczęła wszystko palić. Rodzice zginęli broniąc budynku. Mnie ukryli tutaj i mieszkam tu od dziesięciu lat.
- A ile miałeś, jak rodzice zginęli.
- 15.
- W takim razie jesteś ode mnie starszy o dwa lata.
- Zapytałaś się mnie o to, żeby poznać mój wiek?
- Tak jakby – zaczerwieniłam się lekko.
- A te wszystkie książki i szpargały – omiotłam ręką pokój – skąd je masz?
- Jak mówiłem lubię czytać i się uczyć, dlatego składuję tu wszystko, co znajduję podczas moich wycieczek po mieście.
- A po co ci kamery?
- Zawsze można nagrać coś nowego, dla potomnych – powiedział poważnie.
- O ile będą jacyś potomni – parsknęłam – przecież świat się wali. Mało kto czyta, za to każdy potrafi walić drugiego w mordę.
- Umiesz czytać? – zdziwił się.
- Oczywiście – powiedziałam oburzona. A potem mnie olśniło – no tak. Jestem kobietą nowego pokolenia. Powinnam siedzieć w domu pod strażą mężczyzn, nie wiedzieć nic o świecie i czekać na męża.
- Bez przesady – powiedział – moja matka też umiała czytać. Wiem, że część z was to potrafi. Nie mniej jednak, raczej nie pchacie się do nauki.
- Zależy która. Ja nie miałam wyjścia – powiedziałam nadal wojowniczym tonem.
- Opowiesz mi o tym? – zapytał.
Przeciągnęłam się i ziewnęłam.
- Może później – ułożyłam głowę na oparciu fotela.
- Możesz spać spokojnie – powiedział cicho Marek, a ja zapadłam w niebyt.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

- Panie profesorze, prosimy o jeszcze – mówili studenci z pierwszych ławek.
Profesor Adam Reka pokiwał głową i rzekł.
- Puszczę jeszcze jeden fragment. Ale zanim to zrobię, muszę państwa ostrzec, że to, co ta młoda kobieta i jej towarzysz powiedzą może wstrząsnąć nie tylko światem nauki, ale i społeczeństwem. Ponieważ powiedzą coś, o czym do dzisiaj myśleliśmy jako o legendach lub o głupim ludzkim bajaniu. A sygnały od niektórych żyjących przez nami profesorów wsadziliśmy między mity. A oni mieli rację.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Obudziłam się wypoczęta i zadowolona. I to bez używania niebieskiego kryształu. Marek szykował śniadanie. Nadal miał na sobie mundur, ale już bez broni.
- Zjesz ze mną? – zapytał.
Potaknęłam głową i stwierdziłam, że najpierw przydałaby mi się łazienka.
- A gdzie mogę się umyć i no wiesz?
- Niestety na górze. Pierwsze piętro i piąte drzwi na lewo. Ale nie martw się, pójdę z tobą.
Nie martwiłam się, potrafiłam walczyć i o siebie zadbać, ale jakoś nie chciałam go urazić. Poszliśmy. Jedyne czym dysponowała łazienka to sedes i duża umywalka z zimną wodą w kranie. Ale, że byłam przyzwyczajona do spartańskich warunków, to nie grymasiłam.
Potem wróciliśmy na dół i zjedliśmy śniadanie.
- Czemu mnie nie wyrzuciłeś? – zapytałam.
- Lubię cię – to stwierdzenie mnie zdziwiło. Jak można lubić obcą osobę. Ja nawet sobie jeszcze nie wyrobiłam o nim zdania. Byłam jedynie ciekawa jego życia i tego co zawierają książki i inne nośniki wiedzy. Widząc moją zdziwioną minę dodał – taki dar. Nie czuję zagrożenia i wiem, że podoba ci się u mnie. A że wyglądasz mi na wędrowniczkę, to pewnie za kilka dni znikniesz.
- Pewnie tak – zaśmiałam się.
- Kamerę możesz ze sobą wziąć.
- Ale ja nic nie powiedziałam...
- Widzę, jak na nią zerkasz.
- Ale to jeszcze nic nie znaczy.
- To może inaczej. Weź ją i nagrywaj dla mnie różne informacje. Raz na jakiś czas wrócisz i mi je pokażesz.
- Jest za duża i nieporęczna. A ja nie mogę sobie pozwolić na zajęcie rąk czymś innym niż broń.
Marek wstał i podszedł do dużego pudła. Wyjął z niego smartfon i małe kamerki.
- A to jest lepsze? Możesz przyczepić do ubrania.
- O wiele lepsze  - wyciągnęła dłoń - Dziękuję.
- Ale kamerę też weź. Będziesz mogła nagrywać informacje dla potomnych.
Zaśmiałam się z tego pomysłu, bo po co nagrywać cokolwiek dla innych, skoro bezpieka i tak to wcześniej czy później spali.
Po śniadaniu Marek zajął się czytaniem, a ja włączyłam kamerę. Dzisiaj wyglądałam o niebo lepiej.
- Dla potomnych – mruknęłam i uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
Odchrząknęłam, a potem roześmiałam się z lekka zakłopotana. Jak niby mam mówić, do kogoś, kto jeszcze nie istnieje?
- Witajcie kimkolwiek jesteście – zaczęłam.
- Dobrze ci idzie – kpił sobie ze mnie Marek.
- Jak jesteś taki mądry, to zrób to sam.
- Nie, dziękuję – powiedział i zabrał się za wertowanie jakiejś książki.
Odwróciłam się do kamery, nabrałam powietrza i zaczęłam mówić.
- Ten świat jest zupełnie powalony i pewnie niebawem się skończy. Wokół kręcą się same męty i brakuje miłych i sympatycznych ludzi.
- Nie przesadzaj – dopowiadał Marek.
- No dobrze, ja jestem miła i ten o to osobnik – skierowałam na niego oko urządzenia, mężczyzna pomachał przyjaźnie.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i już na poważnie zaczęłam opowiadać.
- Mamy wtorek 29 maja 2108 roku. Nazywam się Dorota i jestem mutantem.
Z resztą Marek też. Marek, pokaż co potrafisz.
Skierowałam na niego kamerę i zamarłam. Mężczyzna, mimo, że miał tę samą twarz, wyglądał inaczej. Miał gęstą brodę i krótkie włosy, przed chwilą jeszcze luźna koszulka, teraz opinała mu się na potężnych mięśniach.
- Dziękuję – powiedziałam i odwróciłam się do niego tyłem. Powachlowałam się ręką i szepnęłam do kamery – robie wrażenie, co? I to nie jedyne jego właściwości, ale o reszcie może kiedyś sam wam opowie.
Jeżeli chodzi o mnie, to chłonę wiedzę, jak gąbka, mam idealną pamięć. Do tego szybko się regeneruję i mam ogromną wytrzymałość. Mogę, niczym drapieżnik, obejść się nawet tydzień bez jedzenia i picia. Zostałam znaleziona na wysypisku śmieci, rzecz wcale nierzadka w naszych czasach, przez szperaczy Akademii Przysposobienia Obronnego. Z takich znajd jak ja, robili maszyny do zabijania, posłuszne i lojalne tym, którzy za nas zapłacili. Z naszych szeregów pochodzą żołnierze i ochroniarze najbogatszych i najbardziej wpływowych baronów, takich jak burmistrz Warszawy siedzący w Pałacu Kultury i Nauki.
Nie wiedzieli, że jestem mutantem, nawet kiedy wydało się, że mam dobrą pamięć i sama nauczyłam się czytać i pisać. Uznali, że po prostu ktoś mi pomógł. W wieku dwudziestu lat stwierdzili, że za dużo wiem i poddali mnie torturom, na których chcieli uzyskać nazwiska osób, które mnie wspierały. Nie udało im się, ponieważ nikt mnie nie wspierał. W końcu postanowili mnie zabić, w perfidny i nieprzyjemny sposób. A może mieli nadzieję, że konając wykrzyczę jakieś informacje?
Wywieźli mnie do lasu, gdzie czekał już wykopany grób. Wrzucili mnie do niego, nalali na głowę benzynę i podpalili. Zacisnęłam powieki i wrzeszczałam na całe gardło. Usmażyli mnie na skwarkę. Kiedy przestałam się ruszać, wrzucili na mnie kilka łopat ziemi. A potem coś ich spłoszyło, bo nie dokończyli roboty. Być może niedźwiedź, a może wataha wilków. Nie wiem, bo leżałam nieprzytomna. Głupcy, powinni mi odciąć głowę i wbić kołek w serce, wtedy mieliby pewność, że nie żyję.
- Jak bardzo bolało? – przerwał mi Marek. Odwróciłam się do niego.
- Cholernie bolało, ale nie uśmiercało.
Znowu powróciłam do relacji.
- Leżałam tak przez całą noc, a moje ciało stygło. W końcu nad ranem wstałam i zrzuciłam z siebie resztki popiołu. A moje ciało było różowiutkie i gładkie, jak pupcia niemowlęcia. Wyszłam z grobu i stwierdziłam, że jestem wolna i że mogę robić co chcę i być kim chcę. Naprawdę wolna, bo oni myślą, że nie żyję i wiedziałam, że nikt mnie nie będzie szukał. Zaczęłam nowe życie. Niebezpieczne i pełne przygód, ale bez żadnych zwierzchników. Jestem łowcą przygód.
- A nie nagród – usłyszałam za plecami.
- To też – poprawiłam się. Marek nachylił się do kamerki i uśmiechnął.
- A ja jestem bibliotekarzem i zdobywcą zakazanych artefaktów.
- To zabrzmiało groźnie – śmiałam się.
- Tak miało być.
- Na dzisiaj wystarczy – powiedziałam i wyłączyłam urządzenie.


-------------------------------------------------------------------------------------------------

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1