Ciemne wieki - odc.1
Rozdział I - Mutanty
Rok
2680, trzysta lat od końca wieków ciemnych.
W
auli Uniwersytetu Polskiego zebrało się 20 wybitnych historyków i archeologów z
tytułami naukowymi. I około 30 studentów piątego roku, wybranych jako
najlepszych w Polsce. Zostali zaproszeni przez dziekana wydziału historii i
archeologii oraz przez profesorów specjalizujących się w wiekach ciemnych,
które umownie trwały od 2050 roku do 2380.
Na
sali panowało ogromne poruszenie, ponieważ do tej pory praca nad tymi latami
przypominała walkę z wiatrakami. Po tych czasach pozostały jedynie nieliczne
ślady archeologiczne. Ludzie z ciemnych wieków nie pozostawili po sobie żadnych
wybitnych dzieł, ani sztuki. Nie pozostawili po sobie zapisów komputerowych,
głosowych ani holograficznych. Jakby z dużego rozwoju cywilizacyjnego świat
wpadł do studni i się utopił.
Nawet
po wyjściu z tego niebytu wiele czasu musiało upłynąć zanim ktoś się tym
zainteresował. Także uczeni zajmujący się ciemnymi wiekami mieli za sobą
dopiero kilkanaście lat pracy. I to żmudnej i często bez efektów.
Wiadomo
było, że przed 2050 rokiem głowy państw doszły do wniosku, że żeby zachować
pokój między narodami należy powsadzać ich w sztywne granice etniczne. I tak
zrobiono. Dodatkowo postawiono wysokie mury ciągnące się wzdłuż granic, tak że
nie było mowy o nielegalnym przejściu do sąsiada. Jedynie w wybranych punktach
znajdowały się przejścia naziemne i lotnicze.
Bardzo
szybko okazało się, że tym sposobem naruszono naturalny cykl migracji,
konfliktów i sojuszów między narodami, co w 2057 roku doprowadziło do wybuchu
wojny. Niezadowolenie zwykłych ludzi sięgnęło zenitu i podnieśli ręce na
władzę, a potem na siebie nawzajem. Świat pogrążył się w chaosie, który
doprowadził do śmierci kilku setek milionów ludzi, głównie w Europie i na
Bliskim Wschodzie. Ale to nie był koniec. Jakaś grupa szaleńców uruchomiła
bomby atomowe, które spadły na Azję i Amerykę Północną. Ofiary poszły w
miliardy. Ostatnie zapisy rejestrujące wydarzenia tamtych lat urwały się w 2058
roku, nie znaleziono późniejszych źródeł pisanych czy wizualno – głosowych.
Według historyków z roku 2450 liczba ludzkości spadla z 7 miliardów do dwóch. A
w 2589 stwierdzono, że do jednego. Były to liczby nie do oszacowania. Wiadomo
jednak było, że w Europie na dzień dzisiejszy mieszkało około 150 milionów
ludzi. W wiekach ciemnych było ich o wiele, wiele mniej. Uważano, że na terenie
ziem polskich pozostało możę 500 tysięcy mieszkańców, rozproszonych i odciętych
od siebie lasami, bagnami, kraterami po wielkich bombach i plamami radioaktywnymi.
Według
wykopalisk i znalezisk z przeszłości, ludzie w wiekach ciemnych mieszkali w
małych skupiskach, wśród ruin miast lub na zupełnych pustkowiach. Ustał większy
handel, znikły wielkie firmy i zakłady przemysłowe. Zapomniano o technice i lotach
w kosmos, za to doskonale znano się na broni i walce. Z pewnością nie były to
spokojne i bezpieczne czasy. Ale co dokładnie się tam działo? Nie wiedziano.
Aż
do dzisiaj.
Przy
długim stole usiedli organizatorzy spotkania, rektor uczelni i dziekani poszczególnych
działów. Oznaczało to naprawdę poważną sprawę. Na sali zaległa cisza.
Do
mównicy podszedł profesor Adam Reka. Mężczyzna pięćdziesięcioletni, o postawnej
figurze i nienagannym ubiorze. Włosy miał krótkie i szpakowate. Twarz jak
wyrzeźbioną. Kształtną z regularnymi rysami. Mimo wieku miał niewiele
zmarszczek.
-
Witam szanownych państwa na tym przełomowym, a wręcz epokowym spotkaniu.
Zapewnie wielu z was dziwi się, czemu koło tak marnej dziedziny, jaką jest
studiowanie ciemnych wieków, robi się tyle szumu.
Otóż,
jak państwo wiecie, o tym czasie niewiele wiemy. To co znajdujemy na
wykopaliskach najczęściej dotyczy czasów wcześniejszych niż tych, o których
chcemy się czegoś dowiedzieć. Ale dzisiaj wszystko się zmieniło. Ja i moi
pracownicy natknęliśmy się na niebanalne znalezisko. I to czystym przypadkiem. W
miejscu tym zgromadzona jest tak wielka ilość źródeł i dokumentów, że miną lata
zanim wszystko dokładnie obejrzymy, przestudiujemy i opiszemy.
Ze
wstępnych analiz wynika, że część rzeczy, jak zwykle dotyczy czasów
wcześniejszych. Są to stare książki, komputery, niedziałające telefony, zepsuta
broń. Ale wśród tych szpargałów znaleźliśmy to – na ekranie za mównicą pokazało
się obraz z prymitywną kamerą i trzema dawnymi smartfonami.
-
No i co to ma niby być? – zapytał ktoś z sali – znajdujemy taki sprzęt na kopy
i wiemy, że te rzeczy były w powszechnym użyciu. Wydaje się nam nawet, że
przeciętny człowiek XXI wieku nie umiał się bez nich obejść. To żadna nowość.
-
Niby tak – uśmiechnął się profesor Adam Reka – ale czy wasze przedmioty
działają?
Cała
aula wybuchła wrzawą. To było niepojęte. Jak po tylu setkach lat można było znaleźć
działającą elektronikę – krzyczano.
Rektor
uciszył wszystkich stukając młotkiem w stół, profesor mógł kontynuować.
-
Można – powiedział spokojnie profesor Adam Reka – znaleźliśmy na to sposób.
-
To jakieś oszustwo Reka – krzyknął ktoś z głębi sali.
-
A! Pani profesor Krystyna Łęka, moja odwieczna oponentka – ucieszył się nie
wiedzieć czemu naukowiec. Kobieta wstała z miejsca i zamaszystym krokiem szła
do mównicy. Mimo pięćdziesięciu lat, nadal była ładną kobietą, o krótkich i
nastroszonych włosach. Miała na sobie długą dopasowaną sukienkę, która
podkreślała, poprawioną skalpelem figurę. Na twarzy oczywiście nie miała ani
jednej zmarszczki, a żywe oczy świdrowały grono przy stole.
-
Profesor Reka chce ponownie wyłudzić fundusze na nic nieznaczącą ekspedycję. A
to ja siedzę w ziemi i ryję niczym kret i to ja znajduję więcej artefaktów niż
on. Nie rozumiem, czemu ponownie panowie go posłuchali. Nie pamiętają panowie,
co było pięć lat temu?
-
Pani profesor – powiedział dziekan Marek Meka – dzięki tym „bezsensownie”,
według pani, wydawanych pieniądzach, będziemy mogli podziwiać otwarcie nowego
rozdziału historii.
Kobieta
chciała jeszcze coś powiedzieć, ale dziekan powstrzymał ją gestem i słowem.
-
Proszę panią o cierpliwość.
Nie
wróciła na miejsce, założyła tylko ręce na piersi i powiedziała.
-
Czekam.
Profesor
Adam Reka podjął.
-
Te kamery i smartfony działają, ponieważ przechowały się w dogodnych po temu
warunkach. Do tego znaleźliśmy do nich ładowarki, które zadziałały.
-
Ciekawe jak je uruchomiliście? Na czary mary? – zaśmiał się ktoś.
-
Ludzie, którzy tam mieszkali sami wytwarzali prąd. Nam też się udało.
-
Łżesz – krzyknęła następna osoba- niby jak?
-
Właśnie – kolejna osoba wyrwała się z tłumu i podbiegła do mównicy – znajdujemy
mnóstwo tego sprzętu, ale jakoś nigdy nie trafiliśmy nawet na coś, co mogłoby
uchodzić za urządzenie do tworzenia prądu.
-
Zgadzam się z panem – powiedział spokojnie profesor do pieniacza – ale nasze
znalezisko było niedostępne i odkryliśmy go przypadkiem. Może takich miejsc
jest więcej. Może uda nam się znaleźć kolejne. Bo co my wiemy o ciemnych
wiekach? Zachowało się niewiele szczątków, za to ogromna ilość wypalonych
miejsc, gdzie tylko popiół świadczy o tym, że byli tam ludzie. Większość, co na
wierzchu lub płytko w ziemi, zniszczało. Nieliczne dobrze zachowane rzeczy
znajdowane są przez przypadek lub na śmietniskach.
-
Może zamiast dyskutować pokaże nam pan w końcu, co odkryliście – powiedział
dziekan.
Dyskusja
została ucięta, a profesor Reka włączył nagranie z kamery.
Po
chwili obecni w auli ludzie zamarli, jedni z zachwytu inni oniemiali wagą tego
odkrycia. Jeżeli to, co widzieli było prawdą, będzie oznaczało, że w historii
szykuje się rewolucja.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Byłam
zmęczona i zniechęcona. Od kilku dni tropili mnie półgłówki od Ryszarda Krwawe
Oko. Ale co miałam zrobić? Miałam jakieś inne wyjście? Najpierw dostałam
zlecenie i obietnicę godziwej zapłaty, a kiedy je wykonałam, ten kaprawy dziad
powiedział, żebym się cieszyła, że w ogóle daje mi żyć. No to wypaliłam mu w
twarz i uciekłam. Niestety, nie zabiłam go, byłam zbyt wściekła żeby trafić. Ale
o tym, że go nie zlikwidowałam dowiedziałam się dopiero po kilku dniach, jak
zauważyłam ogon w postaci tych osiłków.
Jak
ja tego nie lubiłam.
Moja
praca była ciekawa, pełna przygód i nie zawsze niebezpieczna. Ale czasami
trafiało się na nieuczciwych drani, a potem jeszcze ci nieuczciwi dranie
chcieli mnie zabić. Ten był chyba szósty na liście, który coś do mnie miał. Nie
dziwne – He He He. Ale wkurzające.
Nie
czułam się winna. Nie zapłacił mi, więc dostał nauczkę. Ze mną się nie zadziera.
Oczywiście zanim wyszłam z jego domu, wzięłam sobie co do mnie należało. Pewnie
tym go jeszcze bardziej rozjuszyłam. Skąpiec jeden.
Ale
po co ja o tym teraz myślę, przecież tamci są coraz bliżej, nie miałam czasu na
głupoty. Musiałam znaleźć kryjówkę i odpocząć. Spojrzałam na czerwony kryształ,
który trzymałam w ręku i zastanowiłam się czy go użyć i odpocząć byle gdzie. Ostatecznie
z powrotem schowałam go do kieszeni. Oprócz tego, że bym się wyspała, niczego
by to nie zmieniło. Moi prześladowcy też by wypoczęli, a potem mnie dorwali. A
ja teraz potrzebowałam miejsca ustronnego…, ale gdzie ja wśród tych cholernych
ruin Warszawy znajdę dobre miejsce na nocleg. Same kikuty starych biurowców, a
bloki były w takim stanie, że nawet nie chciałam do nich wchodzić.
Nie
miałam sił, ale musiałam iść naprzód. Mijałam nielicznych ludzi sprzedających
smażone szczury na patyku, jakieś szmaty do ubrania i lewe części do
samochodów. Zaburczało mi w brzuchu. Od kilku dni nic nie jadłam. Ale czy byłam
aż tak głodna żeby chcieć zjeść szczura? Wolałabym świnię, ale ostatecznie i to
mięso i to mięso.
Ze
szczurzym szaszłykiem w ręku minęłam jedyny w mieście budynek, który stał nienaruszony przez zawieruchę wojenną ani
przez czas. Był strzeżony przez wojsko burmistrza, a sam burmistrz i jego świta
mieszkali w środku.
Przeczytałam
ślad po literach – Pałac Kultury i Nauki.
I
poszłam dalej do podziemi. Na starej stacji metra i w tunelach tętniło życie.
Młodzi ludzie upatrzyli sobie to miejsce na schadzki, picie zakazanych napojów
i odurzanie się byle gównem. Im dalej od stacji tym było spokojniej, więc
mogłam pobiec bez wzbudzania zbędnej sensacji. Wyszłam na powierzchnię przy
Placu Konstytucji. Tutejsze budynki też wydawały się nienaruszone. Ten, kto je
budował musiał być chyba twórcą bunkrów przeciwatomowych. Co prawda na Polskę
nie spadła ani jedna bomba, ale promieniotwórcze deszcze robiły swoje. Mimo to,
bloki te wciąż opierały się ich działaniu.
Weszłam
do byłej Biblioteki Publicznej przy ulicy Koszykowej i postanowiłam tutaj
znaleźć chwilowy azyl. Już nie pierwszy raz chroniłam się w takich przybytkach.
Było tutaj pod dostatkiem zakamarków i schowków, a poza tym prześladowcom
rzadko chciało się je przeszukiwać. Były za duże. Uważali wręcz, że ofiara
(czyli ja) też tak sądzi.
Znalazłam
piwnicę z wąskim wejściem. To było miejsce w sam raz do odpoczynku, ale i dobre
do obrony. Dwaj tropiciele nie mogli wejść w nie jednocześnie. Usiadłam
naprzeciw drzwi i obserwowałam je przez chwilę. Nikt się nie skradał. Trwałam w
tym bezruchu jakieś pół godziny i po tym czasie uznałam, że zgubili ślad.
Musiałam się przespać. Ponownie wzięłam do ręki czerwony kryształ. Był
ustawiony na pięć godzin. Mało, ale zawsze to coś.
Już
miałam go użyć, gdy oparłam rękę na podłodze, a ta się zapadła. Tłumiąc krzyk
wpadłam w dziurę. Odbiłam się od stopni schodów i koziołkując zleciałam na sam
dół i znalazłam się chyba w kolejnej piwnicy. Jęknęłam sobie i sprawdziłam, czy
wszystkie kości mam całe. Wydawało się, że tak. Nad głową usłyszałam cichy
szum. To płyta, na którą nacisnęłam i która teraz wracała na miejsce. Znalazłam
się w kompletnych ciemnościach. Odczekałam kilka chwil, aż ból w obtłuczonym
ciele trochę minął i usiadłam. Wyjęłam z plecaka latarkę i włączyłam ją.
Wylądowałam
w małym przedsionku, które kończyły się otworem bez drzwi. Podniosłam się
stękając i pokuśtykałam w tamtą stronę. Było to wejście do sporego
pomieszczenia zawalonego gratami. Światło latarki padło na… Ucieszyłam się.
Agregat prądu. Dzisiaj tylko najbogatsi mieli dostęp do elektryki, my szaraki
musieliśmy zadowolić się świecami, lampami oliwnymi, a jeżeli ktoś miał
szczęście i trochę więcej pieniędzy to gazowymi.
Ktoś,
kto tutaj to zostawił musiał być bogaty albo być dobrym złodziejem.
Z
resztą, nieważne. Weszłam do pomieszczenia i poczułam lekki smrodek, przez
który się wzdrygnęłam. Ale po chwili powietrze znowu było czyste. Stwierdziłam,
że pewnie nadepnęłam na coś starego. Podeszłam do maszyny i ją włączyłam. Pod
sufitem zaświeciły się słabo dwie żarówki. Wystarczyło jednak żeby oświetlić
pomieszczenie. Zawalone było rupieciami i aż nie dowierzałam, książkami. I to
mnóstwem. A przecież wiadome było, że dwadzieścia lat temu na całym świecie
spalono większość z nich, głosząc hasła odnowy kultury i tego typu bzdury.
Uznano ponad to, że przez to, że ludzie naczytali się głupot wybuchają wojny i
konflikty. Przechowywane w historycznych dziełach urazy i dawne zatargi nie
pozwalają na pogodzenie się i zaczęcie od nowa. No więc wszystko spalono.
Wiedziałam to, tak jak i o tym, że na górze, na półkach nie została ani jedna
książka. To cud, że ebecy zachowali budynek.
A
niszczyli wszystko, co mogło w jakiś sposób zapisać wydarzenia. Internet,
kiedyś kopalnia wiedzy i głupoty, nie istniał. Powieści przechowywane w
komputerach i na innych nośnikach również. Telefony, telewizory. Niszczyli
wszystko. Mój trener mawiał, że cofnęliśmy się do średniowiecza. Nie wiedziałam
o co mu chodzi, ale on był całkiem młody kiedy wybuchły wojny, uczył się
jeszcze ze starych podręczników. Ja w szkole miałam nowe książki i zapisy
elektroniczne. Nowe i cenzurowane przez inkwizycje. Ale było ich mało. Uważano,
że mądrzy ludzie powodują konflikty. A proste społeczeństwo potrafi żyć w
zgodzie. Była to utopia i głupota. Taki prosty człowiek, jak Ryszard Krwawe Oko
właśnie usiłował mnie zabić. Nie umiał czytać ani pisać, ale znał się na broni,
brudnym handlu i interesach.
Z
resztą, co mnie to wszystko interesowało. Najważniejsze, że żyłam, nikt mnie za
bardzo nie znał, miałam trochę pieniędzy i więcej mi do szczęścia nie było
trzeba.
Przeszłam
przez pokój i otworzyłam drzwi do kolejnego pomieszczenia. Było tam łóżko i
szafa. Pociągnęłam nosem. Kilka dni tutaj nikt nie zaglądał.
Wróciłam
do graciarni i przypadkowo sięgałam po rzeczy, po czym odkładałam je na
miejsce. Człowiek, który to wszystko zebrał, nie działał przypadkowo i
ewidentnie był przeciwny naukom inkwizycji. Jak nic, były bibliotekarz
desperat. Oni życie by oddali za książki.
Wzięłam
do ręki kamerę. Wiedziałam, co to jest, mieliśmy kilka podobnych w szkole, ale
ta była prostsza i miała klapkę. Otworzyłam ją i na małym ekranie zaświeciło
niebieskie światło. Zaczęłam wciskać przypadkowe guziki i nagle spojrzała na
mnie moja własna twarz.
-
O, ale fajne – zaśmiałam się – jak lustro,
Zrobiłam
kilka głupich min, które według mnie oznaczały gniew, rozczarowanie i radość.
Na końcu westchnęłam, bo przede wszystkim wyzierało ze mnie zmęczenie. Cienie
pod oczami, wymięta skóra i usta opadające w podkowę.
-
Musisz poczekać na ładniejszego użytkownika – powiedziałam do kamery i ją
wyłączyłam.
Usłyszałam
ostrożne stąpanie człowieka po schodkach prowadzących do przedsionku. Ukryłam
się pod ścianą i czekałam.
------------------------------------------------------------------------------------------------
-
Musisz poczekać na ładniejszego użytkownika – projekcja została zakończona.
W
auli zaległa cisza. Goście byli wstrząśnięci wyglądem kobiety, która ukazała
się w filmie. W ich czasach młode kobiety wyglądały idealnie, wygładzone i jak
spod igły. Wszystkie piękne i z możliwością korekty wszystkiego, co im się nie
podobało. Dziewczyna spoglądająca w kamerę była naturalna i przerażająca.
Miała
napiętą twarz, a w oczach zamiast figlarnych błysków, zmęczenie. Nie była
brzydka, jedynie zaniedbana. Za mało snu, brak relaksu i wakacji. Tak brzmiały
pierwsze myśli widzów. Nie wiedzieli, że w tamtych czasach wszystkie trzy
rzeczy były dostępne jedynie niewielkiej liczbie osób. Większość codziennie
stawała w szranki jeżeli nawet nie ze śmiercią, to z wielkimi trudami
przetrwania.
Młoda
kobieta miała też dziwnie ułożone włosy, wygolone z boku, a pośrodku spory
pióropusz, czarny jak węgiel. W miejscu wygolenia włosów miała tatuaże
przedstawiające błyskawice. I w zasadzie tyle zobaczyli. Więcej nie pokazała.
-
To tyle? – wykrztusił jeden z gości.
-
Nie, to jedynie przedsmak tego, czym będziemy
się zajmować w następnych latach. Na tej kamerze zarejestrowano zapisy z
czterech lat. A na telefonach zdjęcia i filmy z podróży, w które wybierała się
samodzielnie lub z towarzystwem.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Człowiek,
który się skradał, stanął w progu i rozejrzał się nerwowo. Był to młody
mężczyzna, niewiele starszy ode mnie. Był szczupły i o głowę wyższy. Twarz miał
pociągłą z kilkudniowym zarostem. Na głowie miał szopę kasztanowych włosów. Jak
na bibliotekarza, a uważałam, że to bibliotekarz, ubrany był porządnie i widać
było, że często wychodzi na powierzchnię. Miał na sobie mundur moro, a przy
boku przytroczony nóż oraz pistolet w kaburze.
„Co
za głupek” – pomyślałam widząc, że nawet nie wyjął broni.
Wyskoczyłam
z kąta i stanęłam naprzeciw niego z wyciągniętą bronią. Ale nie zdążyłam nic
więcej zrobić, gdyż szybkim ruchem wykopał mi ją z ręki i skoczył na mnie
zwinny, jak pantera. Szamotaliśmy się przez chwilę po podłodze. On widząc, że
ma do czynienia z kobietą próbował mnie nie uderzyć, za to ja waliłam pięściami
gdzie popadnie. Okazał się silniejszy i w końcu przyszpilił mnie do ziemi.
-
Kim jesteś? – pytał zasapany.
-
Lepiej sam powiedz, kim ty jesteś?
-
To ty jesteś rozbrojona – powiedział. Ale nie słyszałam w jego głosie złości.
-
Nie jestem nikim ważnym, ani szpiegiem, ani z inkwizycji. Schroniłam się tutaj
przed zbirami.
-
Takimi dwoma karczychami, mniej więcej dwa metry, tępy wyraz twarzy z
bejsbolami w rękach?
-
Dokładnie.
-
Poszli w stronę Wisły – wstał i pomógł mi się podnieść. Wyciągnął rękę i się
przedstawił.
-
Marek jestem.
-
Dorota.
-
Jak tu trafiłaś?
-
Przez przypadek. Usiadłam pod ścianą, a potem tu wpadłam.
Stał
i patrzył na mnie. Czułam się dziwnie dobrze i spokojnie w jego towarzystwie. A
przecież był obcym człowiekiem. W końcu domyśliłam się.
-
Jesteś mutantem.
Uśmiechnął
się.
-
Tak, jak i ty.
-
Skąd wiesz?
-
Bo przeżyłaś upadek do piwnicy bez jednego siniaka i trucizna paraliżująca w
przejściu, chociaż się aktywowała, nic ci nie zrobiła.
Zmarszczyłam
brwi.
-
Jaka trucizna? – zdziwiłam się, a potem naszło mnie olśnienie – rzeczywiście
poczułam dziwny zapach i tak jakby ciarki przeszły mi po plecach, ale rzeczywiście
nic mi się nie stało.
Marek
podszedł do płyty grzewczej i postawił na niej czajnik.
-
Chętnie napiję się herbaty, a ty?
-
Będę ci wdzięczna, a jeszcze bardziej, jak masz coś normalnego do jedzenia.
Rzucił
w moją stronę banana. Złapałam go szybko i spałaszowałam nawet nie czując
smaku.
Usiadłam
w jednym z foteli i umościłam się wygodnie.
-
Uspokajasz ludzi.
-
Raczej usypiam, ale widzę, że ciebie jedynie wprawiam w dobry nastrój.
-
Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – zaśmiałam się – nie pamiętam kiedy
miałam dobry humor. Ale proszę cię przestań. Nie jestem złoczyńcą, nie musisz
się mnie obawiać.
-
Dobrze – poczułam, że euforia mnie opuszcza, a na jej miejsce wraca zwykłe
zmęczenie.
Marek
nalał do kubków wody po czym podał mi jeden z nich. Usiadł naprzeciwko mnie,
ale nie patrzył w moją stronę. Odprężał się gapiąc się w sufit.
-
To twoja jedyna cecha? – zapytałam.
-
Nie – odparł cicho – mogę w razie potrzeb zwiększyć masę mięśniową. Ale rzadko
z tego korzystam.
-
Opowiesz mi o sobie?
Zaśmiał
się.
-
Raczej ty powinnaś mi o sobie opowiedzieć.
-
Jeszcze zdążę cię przestraszyć – uśmiechnęłam się ponuro.
-
Razem z rodzicami mieszkałem niedaleko biblioteki, oni tutaj pracowali. Byli
cisi i spokojni i nie byli zmutowani. Ja się taki urodziłem, bo pewnie byli
napromieniowani – machnął ręką – z resztą nieważne, sama wiesz, jak jest.
-
Wiem – mruknęłam cicho.
-
Znałem bibliotekę, jak własną kieszeń, dużo czytałem. Lubię wiedzę. A potem
przyszła bezpieka i zaczęła wszystko palić. Rodzice zginęli broniąc budynku.
Mnie ukryli tutaj i mieszkam tu od dziesięciu lat.
-
A ile miałeś, jak rodzice zginęli.
-
15.
-
W takim razie jesteś ode mnie starszy o dwa lata.
-
Zapytałaś się mnie o to, żeby poznać mój wiek?
-
Tak jakby – zaczerwieniłam się lekko.
-
A te wszystkie książki i szpargały – omiotłam ręką pokój – skąd je masz?
-
Jak mówiłem lubię czytać i się uczyć, dlatego składuję tu wszystko, co znajduję
podczas moich wycieczek po mieście.
-
A po co ci kamery?
-
Zawsze można nagrać coś nowego, dla potomnych – powiedział poważnie.
- O
ile będą jacyś potomni – parsknęłam – przecież świat się wali. Mało kto czyta,
za to każdy potrafi walić drugiego w mordę.
-
Umiesz czytać? – zdziwił się.
-
Oczywiście – powiedziałam oburzona. A potem mnie olśniło – no tak. Jestem
kobietą nowego pokolenia. Powinnam siedzieć w domu pod strażą mężczyzn, nie
wiedzieć nic o świecie i czekać na męża.
-
Bez przesady – powiedział – moja matka też umiała czytać. Wiem, że część z was
to potrafi. Nie mniej jednak, raczej nie pchacie się do nauki.
-
Zależy która. Ja nie miałam wyjścia – powiedziałam nadal wojowniczym tonem.
-
Opowiesz mi o tym? – zapytał.
Przeciągnęłam
się i ziewnęłam.
-
Może później – ułożyłam głowę na oparciu fotela.
-
Możesz spać spokojnie – powiedział cicho Marek, a ja zapadłam w niebyt.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
-
Panie profesorze, prosimy o jeszcze – mówili studenci z pierwszych ławek.
Profesor
Adam Reka pokiwał głową i rzekł.
-
Puszczę jeszcze jeden fragment. Ale zanim to zrobię, muszę państwa ostrzec, że
to, co ta młoda kobieta i jej towarzysz powiedzą może wstrząsnąć nie tylko
światem nauki, ale i społeczeństwem. Ponieważ powiedzą coś, o czym do dzisiaj
myśleliśmy jako o legendach lub o głupim ludzkim bajaniu. A sygnały od
niektórych żyjących przez nami profesorów wsadziliśmy między mity. A oni mieli
rację.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Obudziłam
się wypoczęta i zadowolona. I to bez używania niebieskiego kryształu. Marek
szykował śniadanie. Nadal miał na sobie mundur, ale już bez broni.
-
Zjesz ze mną? – zapytał.
Potaknęłam
głową i stwierdziłam, że najpierw przydałaby mi się łazienka.
-
A gdzie mogę się umyć i no wiesz?
-
Niestety na górze. Pierwsze piętro i piąte drzwi na lewo. Ale nie martw się,
pójdę z tobą.
Nie
martwiłam się, potrafiłam walczyć i o siebie zadbać, ale jakoś nie chciałam go
urazić. Poszliśmy. Jedyne czym dysponowała łazienka to sedes i duża umywalka z
zimną wodą w kranie. Ale, że byłam przyzwyczajona do spartańskich warunków, to
nie grymasiłam.
Potem
wróciliśmy na dół i zjedliśmy śniadanie.
-
Czemu mnie nie wyrzuciłeś? – zapytałam.
-
Lubię cię – to stwierdzenie mnie zdziwiło. Jak można lubić obcą osobę. Ja nawet
sobie jeszcze nie wyrobiłam o nim zdania. Byłam jedynie ciekawa jego życia i
tego co zawierają książki i inne nośniki wiedzy. Widząc moją zdziwioną minę
dodał – taki dar. Nie czuję zagrożenia i wiem, że podoba ci się u mnie. A że
wyglądasz mi na wędrowniczkę, to pewnie za kilka dni znikniesz.
-
Pewnie tak – zaśmiałam się.
-
Kamerę możesz ze sobą wziąć.
-
Ale ja nic nie powiedziałam...
-
Widzę, jak na nią zerkasz.
-
Ale to jeszcze nic nie znaczy.
-
To może inaczej. Weź ją i nagrywaj dla mnie różne informacje. Raz na jakiś czas
wrócisz i mi je pokażesz.
-
Jest za duża i nieporęczna. A ja nie mogę sobie pozwolić na zajęcie rąk czymś
innym niż broń.
Marek
wstał i podszedł do dużego pudła. Wyjął z niego smartfon i małe kamerki.
-
A to jest lepsze? Możesz przyczepić do ubrania.
-
O wiele lepsze - wyciągnęła dłoń -
Dziękuję.
-
Ale kamerę też weź. Będziesz mogła nagrywać informacje dla potomnych.
Zaśmiałam
się z tego pomysłu, bo po co nagrywać cokolwiek dla innych, skoro bezpieka i
tak to wcześniej czy później spali.
Po
śniadaniu Marek zajął się czytaniem, a ja włączyłam kamerę. Dzisiaj wyglądałam
o niebo lepiej.
-
Dla potomnych – mruknęłam i uśmiechnęłam się do swojego odbicia.
Odchrząknęłam,
a potem roześmiałam się z lekka zakłopotana. Jak niby mam mówić, do kogoś, kto jeszcze
nie istnieje?
-
Witajcie kimkolwiek jesteście – zaczęłam.
-
Dobrze ci idzie – kpił sobie ze mnie Marek.
-
Jak jesteś taki mądry, to zrób to sam.
-
Nie, dziękuję – powiedział i zabrał się za wertowanie jakiejś książki.
Odwróciłam
się do kamery, nabrałam powietrza i zaczęłam mówić.
-
Ten świat jest zupełnie powalony i pewnie niebawem się skończy. Wokół kręcą się
same męty i brakuje miłych i sympatycznych ludzi.
-
Nie przesadzaj – dopowiadał Marek.
-
No dobrze, ja jestem miła i ten o to osobnik – skierowałam na niego oko
urządzenia, mężczyzna pomachał przyjaźnie.
Wróciłam
do poprzedniej pozycji i już na poważnie zaczęłam opowiadać.
-
Mamy wtorek 29 maja 2108 roku. Nazywam się Dorota i jestem mutantem.
Z
resztą Marek też. Marek, pokaż co potrafisz.
Skierowałam
na niego kamerę i zamarłam. Mężczyzna, mimo, że miał tę samą twarz, wyglądał
inaczej. Miał gęstą brodę i krótkie włosy, przed chwilą jeszcze luźna koszulka,
teraz opinała mu się na potężnych mięśniach.
-
Dziękuję – powiedziałam i odwróciłam się do niego tyłem. Powachlowałam się ręką
i szepnęłam do kamery – robie wrażenie, co? I to nie jedyne jego właściwości,
ale o reszcie może kiedyś sam wam opowie.
Jeżeli
chodzi o mnie, to chłonę wiedzę, jak gąbka, mam idealną pamięć. Do tego szybko
się regeneruję i mam ogromną wytrzymałość. Mogę, niczym drapieżnik, obejść się
nawet tydzień bez jedzenia i picia. Zostałam znaleziona na wysypisku śmieci,
rzecz wcale nierzadka w naszych czasach, przez szperaczy Akademii
Przysposobienia Obronnego. Z takich znajd jak ja, robili maszyny do zabijania,
posłuszne i lojalne tym, którzy za nas zapłacili. Z naszych szeregów pochodzą
żołnierze i ochroniarze najbogatszych i najbardziej wpływowych baronów, takich
jak burmistrz Warszawy siedzący w Pałacu Kultury i Nauki.
Nie
wiedzieli, że jestem mutantem, nawet kiedy wydało się, że mam dobrą pamięć i
sama nauczyłam się czytać i pisać. Uznali, że po prostu ktoś mi pomógł. W wieku
dwudziestu lat stwierdzili, że za dużo wiem i poddali mnie torturom, na których
chcieli uzyskać nazwiska osób, które mnie wspierały. Nie udało im się, ponieważ
nikt mnie nie wspierał. W końcu postanowili mnie zabić, w perfidny i
nieprzyjemny sposób. A może mieli nadzieję, że konając wykrzyczę jakieś
informacje?
Wywieźli
mnie do lasu, gdzie czekał już wykopany grób. Wrzucili mnie do niego, nalali na
głowę benzynę i podpalili. Zacisnęłam powieki i wrzeszczałam na całe gardło.
Usmażyli mnie na skwarkę. Kiedy przestałam się ruszać, wrzucili na mnie kilka
łopat ziemi. A potem coś ich spłoszyło, bo nie dokończyli roboty. Być może
niedźwiedź, a może wataha wilków. Nie wiem, bo leżałam nieprzytomna. Głupcy,
powinni mi odciąć głowę i wbić kołek w serce, wtedy mieliby pewność, że nie
żyję.
-
Jak bardzo bolało? – przerwał mi Marek. Odwróciłam się do niego.
-
Cholernie bolało, ale nie uśmiercało.
Znowu
powróciłam do relacji.
-
Leżałam tak przez całą noc, a moje ciało stygło. W końcu nad ranem wstałam i
zrzuciłam z siebie resztki popiołu. A moje ciało było różowiutkie i gładkie,
jak pupcia niemowlęcia. Wyszłam z grobu i stwierdziłam, że jestem wolna i że
mogę robić co chcę i być kim chcę. Naprawdę wolna, bo oni myślą, że nie żyję i
wiedziałam, że nikt mnie nie będzie szukał. Zaczęłam nowe życie. Niebezpieczne
i pełne przygód, ale bez żadnych zwierzchników. Jestem łowcą przygód.
-
A nie nagród – usłyszałam za plecami.
-
To też – poprawiłam się. Marek nachylił się do kamerki i uśmiechnął.
-
A ja jestem bibliotekarzem i zdobywcą zakazanych artefaktów.
-
To zabrzmiało groźnie – śmiałam się.
-
Tak miało być.
-
Na dzisiaj wystarczy – powiedziałam i wyłączyłam urządzenie.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Komentarze
Prześlij komentarz