Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.3
Rozpoznawalność – zerowa
Zdziwienie rodziny – olbrzymie
Moja satysfakcja – ogromna
Moja własna rodzina nie poznała mnie na ulicy. Z jednej strony
było to przykre, ale z drugiej, widząc ich miny, kiedy uwierzyli, że ja, to ja,
rekompensowało to w stu procentach.
Na mamę z siostrą i ciocią Hanią natknęłam w hipermarkecie. Szłam
sobie spokojnie między półkami i wybierałam produkty, kiedy obok mnie przeszła
trójka znanych mi i kochanych przeze mnie kobiet. Spojrzałam za nimi
zaskoczona. Jak to? Nie zauważyły mnie? Przecież to niemożliwe, szłam naprzeciw
nich i nie było możliwości żeby mnie nie spostrzegły.
Potem stwierdziłam, że może były tak zagadane, że nie rozglądały
się na boki. U kobiet wszystko jest możliwe. Zawróciłam wózek i poszłam za
nimi.
Dogoniłam je przy stoisku ze słodyczami, kiedy wykłócały się z
Martą, jakie ciasto powinno być zrobione na niedzielę.
Podeszłam do nich i powiedziałam:
- Cześć. Ja chcę murzynka – wtrąciłam od razu swoje trzy grosze.
W uszy uderzyła mnie cisza. Trzy kobiety wpatrywały się we mnie,
jak sroka w gnat.
- No co? – nie wiedziałam o co im chodzi – przecież wszyscy lubimy
murzynka. Marta zrobi zebrę i zostanie, bo niesłodka.
Moja rodzina wpatrywała się we mnie nadal. Martę odetkało jako
pierwszą.
- Skąd pani wie jak się nazywam? – wycedziła zimno.
- Wygłupiasz się? Co wy? Obraziłyście się na mnie? Czy jak?
- Kim pani jest? – odezwała się ciotka Hania zimnym głosem.
- Ciociu – wybuchłam i urwałam, bo przypomniałam sobie, co mam na
głowie.
Roześmiałam się.
- Ale ubaw. Własna rodzina
mnie nie poznała. To ja Magda, tylko zmieniłam fryzurę i kolor.
One nadal gapiły się na mnie niedowierzając.
- Przestańcie się tak gapić. To naprawdę ja!
Moją matkę odetkało na końcu i od razu wpadła w szloch. To mnie w
ogóle wyprowadziło z równowagi.
- Mamo nie mów, że płaczesz, bo mam krótkie włosy.
Matka potrząsnęła głową i wydukała.
- Nie poznałam własnego dziecka. Co za wyrodna matka jestem.
Zaśmiałam się i chciałam coś powiedzieć, ale wtrąciła się ciocia
Hania.
- Kochanie, wyglądasz piorunująco – i obeszła mnie dokoła.
Marta potakiwała i macała mnie po głowie.
- Nie wiem kto ci podsunął ten pomysł – kontynuowała ciotka – ale
był genialny. Jesteś sto razy ładniejsza, niż byłaś.
- Co?! – oburzyłam się – a moje włosy, piękne, długie i falujące?
- Relikt przeszłości – mruknęła Marta – nigdy więcej ich nie
zapuszczaj.
Sama nie wierzyłam własnym uszom. Trzy długowłose kobiety z mojej
rodziny, które tak, jak ja miały fisia na punkcie ich długości, pielęgnacji i
poglądu, że długie włosy zawsze są ozdobą, mówiły takie herezje.
- Oszalałyście. To jest okropne – wskazałam na swoją głowę.
- Nie, to jest piękne i ten oryginalny kolor, te refleksy –
zachwycała się ciotka.
Moja mama przytakiwała przez łzy.
W końcu uwierzyłam w to, co mi mówili w biurze. Skoro moje kochane
kobiety to potwierdzały, znaczyło to, że prawdą jest, że jestem ładniejsza w
krótkich włosach.
- Jesteś nie do poznania – powiedziała mama z uśmiechem i nagle
ujrzałam błysk w jej oku – chodź z nami do domu, pokażesz się ojcu i bratu.
Zobaczymy co powiedzą.
Piotrek na mój widok stanął jak wryty i szturchnął siostrę
pytając, skąd ma taką szałową koleżankę. Podziw w oczach brata jest…., dziwny.
Jak dowiedział się prawdy, był lekko zawiedzony. Widząc to
wszystkie cztery się roześmiałyśmy.
Tata spojrzał na mnie tylko raz i powiedział.
- Witaj córeczko, co się stało z twoją głową?
Zamarłyśmy.
- Jak to? – spytała matka – skąd wiedziałeś, że to ona? My jej nie
poznałyśmy.
- Zawsze i wszędzie poznam własne dzieci, jak nie po urodzie, to
po głosie – tata puścił mi oko.
Mama zasmuciła się ponownie.
- A ja ją sama rodziłam i ja jej nie poznałam.
Tata objął mamę ramieniem i pocałował w czubek głowy.
- Bo ja patrzyłem z drugiej strony, ty jej nie widziałaś jako
pierwsza.
Wspomnienie taty, że był przy moim porodzie było cokolwiek dziwne,
ale z drugiej strony takie wzruszające, że aż uroniłam łzę.
- No nie – huknął Piotrek – nie będziecie nam się tutaj chyba
rozklejać.
Okazało się, że każda z nas miała łzy w oczach.
- Nie wybaczę sobie tego – mruczała mama, a tata się z niej śmiał.
- Mamo, daj spokój, to było w sklepie. Tata miał warunki domowe –
próbowałam ją pocieszyć.
Tymczasem Marta z Piotrkiem szykowali kolacje, na której
oczywiście zostałam. Została też ciocia Hania, która nie omieszkała powiedzieć.
- No, nareszcie jakiś się za ciebie weźmie i pójdziesz do ołtarza.
Wzniosłam oczy do nieba.
Kiedy leżałam już w łóżku, pomyślałam sobie, że może rzeczywiście
mógłby się znaleźć jakiś facet. Fajnie było mi być samej, ale z drugiej
strony…, może czas się rozejrzeć? Może rany po tamtym draniu już się
zabliźniały?
Nowe mieszkanie, nowa fryzura, podwyżka…, nowe życie.
Ale czy można mieć wszystko, co się chce?
20 lutego 2015 -
piątek
Sąsiedzi – nadal są
Posterunkowy – nadal jest
Moja cierpliwość – ulotniła się
Przed wejściem do klatki natknęłam się na grubego sąsiada z
dziećmi. Spojrzał na mnie bystro i zdałam sobie sprawę, że mu się podobam.
Niemalże ślinił się na mój widok. Na samą myśl o tym, że moja metamorfoza
przyczyni się do powodzenia u takich kretynów, aż mnie wzdrygnęło.
- Widzę, że sąsiadeczka zmieniła fryzurę – zagaił jowialnie.
Czyżby bez nadzoru żony mógł cokolwiek powiedzieć? – pomyślałam.
- Nie jestem pana sąsiadeczką, niech pan spada – odrzekłam
wściekle i znikłam w drzwiach. Prawdopodobnie zaklął za mną, ale już tego nie
słyszałam.
Stałam pod drzwiami i warczałam do torebki. Za nic w świecie nie
mogłam znaleźć kluczy. Po kiego grzyba, kupuje sobie takie przepastne wory. To
spowodowało, że dzieci sąsiada i on we własnej osobie ponownie pojawił mi się
na widoku.
- Po co te złości? – spytał – prawda, źle zaczęliśmy, ale przecież
można wszystko naprawić.
- Idź pan słodzić żonie, a ode mnie się odczep – w końcu znalazłam
klucze i otworzyłam drzwi.
- Durne babsko, snobka kretynka – usłyszałam.
Zanim zamknęłam drzwi odwróciłam się i powiedziałam
- Niechluj impotent, gruby wieloryb – i zamknęłam drzwi.
A już przez kilka dni miałam spokój.
Godzinę później, kiedy relaksowałam się przy oglądaniu filmu
zadzwonił dzwonek do drzwi. Posterunkowy we własnej osobie.
Otworzyłam drzwi i warknęłam.
- Jestem niewinna i nic nie zrobiłam.
- Tak wiem – zająknął się Marek Jagoda i zamilkł.
Po przedłużającej się chwili ciszy burknęłam nieprzyjemnie.
- Mogę znać przyczynę pańskiej wizyty? Tym razem oddycham za
głośno, czy smarkam w chusteczkę.
Marek Jagoda wpatrywał się we mnie, jak zaczarowany.
- Chodzi o to, chodzi o to – w końcu się zreflektował i wziął w
garść – byłem w pobliżu i pomyślałem sobie, że sprawdzę czy u pani wszystko w
porządku. W sobotę była pani, lekko mówiąc trochę niepoczytalna.
Uspokoiłam się i nawet uśmiechnęłam do niego.
- Wszystko jest w porządku,
nie piję, nie rozjaśniam włosów i nie rozpaczam z samotności, może pan spać
spokojnie.
- To dobrze, dobrze – zawahał się i dodał – pięknie pani w tej
fryzurze.
- Dziękuję – i wbrew sobie lekko się zarumieniłam – czy to
wszystko?
- Tak, do widzenia –
zamknęłam drzwi.
Dwadzieścia kilka lat mieszkałam kilka przecznic dalej i w życiu
nie widziałam żadnego posterunkowego. Nigdy żaden się nie objawił, ani niczego
nie chciał.
A tutaj, nie mam tygodnia żebym się nie spotkała z Markiem Jagodą.
Był uprzejmy i nawet miły dla oka, ale nadal pozostawał
policjantem i przychodził służbowo, więc mnie irytował.
Wróciłam do filmu, ale minęło jeszcze kilka minut zanim się
zupełnie uspokoiłam.
21 lutego 2015 –
sobota
Humor – dopisuje
Piwo – w ciele buzuje
Towarzystwo – najlepsze
Anka umówiła się ze mną na pogaduchy. Tym razem zgodziłam się
opuścić moje gniazdko i wybrać się do niej na noc.
Usiadłyśmy w jej miniaturowej kuchni, jedząc sałatkę i popijając
ją piwem obgadywałyśmy ostatnie wydarzenia.
- Cudowny Dariusz umówił się ze mną na jutro – pisnęła Anka.
Wiedziałam, że zamierza to zrobić, ale udałam niewiedzę i
piszczałam z radości razem z nią.
- Jak to było? – dopytywałam – bo z biura wyszłyśmy razem i nie
przejawiałaś żadnych symptomów euforii?
- Zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem – zaczęła opowiadać –
przeprosił, że to robi, a potem spytał się mnie, czy lubię kręgle. A przecież
wiesz, że je uwielbiam. Nie wiem skąd on to wziął, ale wstrzelił się idealnie.
Powiedział, że w sobotę nie może, ale jutro, jak najbardziej.
- To nie będziesz pić piwa – powiedziałam chłodno i zabrałam jej
butelkę.
- Ej, no coś ty. Oddawaj!
- Musisz być piękna i wypoczęta, a nie wymięta i skacowana.
- Umówiliśmy się na wieczór, zdążę dojść do siebie. Poza tym nie
mam zamiaru wypić więcej niż trzy, łaskawie zostawiam ci resztę.
- A dziękuję – roześmiałam się i oddałam jej butelkę.
Anka pociągnęła łyk i kontynuowała opowieść.
- Potem rozmawialiśmy przez jakieś pół godziny, ale nie pytaj mnie
o czym, bo nie wiem. Wiem tylko, że nie mogliśmy skończyć.
- A kto skończył?
- Ja, bo do drzwi zaczęli się dobijać moi bracia. Przyszli w
najmniej potrzebnym momencie.
- Szkoda.
- Pewnie, że szkoda. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, jak
mawiała moja babcia.
- Dziwię się, że jesteś taka spokojna, ja bym nie mogła usiedzieć
w miejscu.
- Ja też nie mogę, dlatego zaprosiłam ciebie, żeby chociaż pogadać
i wyrzucić z siebie trochę emocji. Jak myślisz, wypali nam?
- A co ma nie wypalić? Tylko bądź porządna.
- Myślisz, że on chce mnie wykorzystać?
- Nie wiem, ale to facet. A wszystkie mądre gazety mówią, że oni
tylko czyhają na nasze ciała i o niczym więcej nie myślą.
- Kretynka – parsknęła Anka, a ja zaczęłam się śmiać.
- No co? Raz prawie uległaś.
- Za dużo wypiłam.
- To jutro nie pij.
- Chyba tak zrobię – zgodziła się.
Potem ja opowiedziałam jej o moich perypetiach z sąsiadem i z
Markiem Jagodą. Anka grubego sąsiada zignorowała, za to przyczepiła się do
posterunkowego.
- A może on tak cię nachodzi, bo mu się podobasz?
- Oszalałaś? – oburzyłam się.
- No co? Policjant też człowiek, chyba jakieś instynkty ma.
- On jest ode mnie z 10 lat starszy i pewnie ma żonę i dzieci…
- I dwie kochanki, kota, rybki oraz psa – tym razem Anka śmiała
się ze mnie.
Chciałam jej coś już odpowiedzieć, ale zamyśliłam się.
- Nie ma żony – powiedziałam – nie ma obrączki.
- Może żyć konkubinacie, to teraz modne.
- Może żyć, a może nie. Z resztą, to mnie nie interesuje. Mam
dosyć jego wizyt.
- A fajny chociaż jest? Tak z wyglądu?
- W mundurze mu do twarzy – parsknęłam - niebrzydki, ale i nie Adonis.
- Może zakręć się koło niego.
- Sama się zakręć, ja mam dosyć tych wizyt. Poza tym on mnie
widział w stanie agonalnym, z utleniaczem na łbie.
- A potem powiedział, że jesteś piękna.
- Oj, daj spokój. Większość facetów w tym tygodniu mi to
powiedziało. Nawet twój cudowny Dariusz, to nic nie znaczy.
- Norbert nadal nie może od ciebie wzroku oderwać. Może z nim się
umów.
Zirytowałam się.
- Co ty mnie tak swatasz?
Anka uśmiechnęła się lekko i powiedziała.
- Bo chciałabym żebyś była tak szczęśliwa, jak ja. Żebyśmy obie
miały chłopaków.
- Zapewniam cię, że jestem szczęśliwa i bez nich – ale czy na
pewno? Dokończyłam w myślach.
22 lutego 2015 -
niedziela
Amnezja – 100%
Urodziny u cioci Hani – 100%
Swatanie – 100%
Nie rozumiem, co się tak wszyscy wokół na mnie uwzięli. Odkąd
zmieniłam fryzurę, non stop ktoś mnie swata albo sugeruje, że powinnam sobie
kogoś znaleźć. Nie mogli sobie wybrać gorszego momentu. Wyprowadziłam się z
domu, cieszyłam się całkowitą wolnością i brakiem obowiązków, a oni mnie już
chcieli wsadzić w kierat randek, narzeczeństwa, ślubu, dzieci i szkoda, że
jeszcze nie kazali mi pójść i kupić sobie kwatery na cmentarzu.
Obudził mnie u Anki telefon. Otworzyłam zaropiałe oczy i najpierw
spojrzałam na godzinę – 11 00. Kto dzwoni do mnie w niedzielę o tej porze?
Wyszło, że mama.
- O której mamy po ciebie podjechać? – spytała.
- Podjechać? Gdzie i po co? – pytałam półprzytomna.
- Urodziny cioci Hani. Jedziemy na kolacje.
- Co?! – usiadłam tak gwałtownie, że aż leżąca obok mnie
przyjaciółka się obudziła.
- Urodziny – literowała mama – czemu ty jeszcze śpisz?
- Jest niedziela, więc śpię dokąd chcę – powiedziałam – ale
przyznam się, że zupełnie zapomniałam.
- Będziemy o 17 00, bądź gotowa.
Zerwałam się z łóżka.
- Co się dzieje? – spytała Anka.
- Lecę do domu, muszę się wyszykować do cioci.
- Tej co to, ciągle ci daje rady?
- Dokładnie – byłam już ubrana i gotowa do wyjścia – lecę. A ty
też się zbieraj, randka tuż tuż. Baw się dobrze, jutro mi opowiesz – cmoknęłam ją
w policzek i popędziłam do domu. Na przystanku okazało się, że właśnie uciekł
mi autobus, a następny będzie za 20 minut. Pieszo byłam w domu po piętnastu.
Urodziny cioci wymagały ode mnie szczególnego ubrania się. Na
pewno nie mogłam przyjść w spodniach, ani w butach na płaskim obcasie, ani bez
makijażu. Kiedyś spróbowałam, zepsułam jej przyjęcie, bo aż się popłakała, że
ja taka wyrodna jestem, że nawet się nie chcę ładnie ubrać na jej święto.
Dlatego żeby już więcej nie sprawiać jej przykrości robiłam co mogłam, żeby
wyglądać idealnie. Założyłam czerwoną sukienkę, buty na gigantycznych
szpilkach, włosy potraktowałam woskiem do włosów, tapetę zrobiłam sobie taką,
że nie jeden makijażysta mógłby mi jej pozazdrościć i razem z rodzicami
pojechałam świętować. Ciocia Hania na szczęście mieszkała na Mokotowie w willi,
którą odziedziczył jej mąż o po rodzicach. Była ogrodzona wysokim płotem, a
wjazd zdobiła stara żeliwna brama. Willa była piętrowa i porośnięta pnączami
winogron. Zimą wyglądało to trochę upiornie, ale w lato były przepiękną ozdobą.
Mieli spory ogród, w którym rosły wiekowe drzewa. Dbanie o niego było domeną
wujka Artura, który gdyby mógł, nigdy by z niego nie wychodził.
Wewnątrz było trochę, jak w muzeum. Stare meble pamiętające
secesję, a nawet te nowsze były robione na zamówienie, żeby nie psuć harmonii
sprzętów. Na ścianach mnóstwo obrazów. Jeden pokój był przeznaczony na
biblioteczkę. Co prawda nigdy nie widziałam cioci zaczytanej, ale chwaliła się
wszystkim, że ma najwięcej książek z całej rodziny. Kiedy tylko złożyliśmy
życzenia i przeszliśmy przez test akceptacji wyglądu, zostaliśmy zaproszeni do
jadalni. I tam stanęłam, jak wryta. Siedzieli tam jacyś obcy ludzie. Mój brat pchnął
mnie:
- No idź, czego sterczysz .
Raczej wpadłam niż weszłam do środka, więc wzrok wszystkich
spoczął na mnie. Oprócz nas i rodzeństwa wujka z dziećmi, było jeszcze czworo
ludzi. Zazwyczaj tylko o nich słyszeliśmy, ale w tym roku ciocia zdecydowała się
ich zaprosić. Jedni byli parą małżeńską, starszą od moich rodziców, ponoć
bliscy współpracownicy wujostwa. Dwie kolejne osoby byli mężczyznami. Jeden
około pięćdziesięcioletni dosyć przystojny i widać, że w dobrej kondycji. Ponoć
kolega jeszcze ze studiów. Drugim był jego syn mniej więcej w moim wieku.
Wysoki, szczupły z bardzo miłym uśmiechem. Ciemne włosy miał ścięte na krótko,
twarz gładką no i pociągające niebieskie oczy. Głos niski i melodyjny, tak, że
aż ciarki przechodzą, no i uroczy w konwersacji, grzeczny, uczynny i cud –
miód. To nie jest mój opis, a cioci Hani, która jakimś cudem znalazła się tuż
za mną i w niecałą minutę mi go opisała. Na koniec powiedział konspiracyjnie.
- Wolny, samodzielny, dobrze zarabia. Posadziłam go koło ciebie.
Przewróciłam oczami, ale tego już nie widziała. Spojrzałam na
chłopaka. Rzeczywiście był całkiem przystojny, ale żeby zaraz padać plackiem?
Nic z tych rzeczy.
Złapałam Piotrka za rękaw i syknęłam.
- Usiądź koło tego młodych faceta, ciotka mnie swata, a ja nie mam
na to ochoty.
Mój braciszek może i był złośliwą bestią, ale kiedy trzeba było mi
pomóc, to nigdy nie odmawiał. Poza tym chyba nawet mu ta zamiana miejsc
odpowiadała, bo inaczej wylądowałby między mną a Martą i nie mógłby rozmawiać z
Maćkiem, który został ulokowany naprzeciw tego reklamowanego przez ciocię
młodzieńca. Ciocia Hania, która wróciła z kuchni dzierżąc przed sobą wielką
wazę, od razu zauważyła moje nieposłuszeństwo i aż zmrużyła oczy z
niezadowolenia. Udawałam, że tego nie widzę.
Nie byłam jednak
niewychowana żeby się z nim nie zapoznać.
- Magda.
- Grzegorz.
No i cała ciekawość mi przeszła, jeżeli tak miał na imię, to
odpadał. Tak nazywał się mój były
chłopak, który mnie zdradził i porzucił tuż przed zaplanowanym ślubem.
Ciocia Hania, która wróciła z kuchni dzierżąc przed sobą wielką
wazę, od razu zauważyła moje nieposłuszeństwo i aż zmrużyła oczy z
niezadowolenia. Udawałam, że tego nie widzę.
Nie mogła mi jednak nic powiedzieć, bo musiała zabawiać gości i
uśmiechać się promiennie przyjmując komplementy.
Przyjęcie było bardzo udane, towarzystwo od razu się rozruszało i
nawet Grzegorz okazał się całkiem sympatyczny. Znalazł wspólny temat z
Piotrkiem i świat przestał dla nich istnieć. Skorzystałam z okazji i zagadnęłam
Maćka.
- Jak tam projekty? – brat cioteczny był architektem – masz
wzięcie.
- Mam – powiedział – ale jeszcze nie samodzielne. Bardzo trudno
jest się wybić. Cała góra jest ustawiona i potrafi rozbić świństwa. Gdyby miał
jeszcze raz wybierać kierunek, to chyba bym zrobił projektanta wnętrz.
Parsknęłam śmiechem. Maciek i projektant wnętrz. Wyglądał, jak
informatyk. Grubawy z bujną brodą i przydługimi włosami. Na nosie miał duże
niemodne okulary. Ciekawiło mnie, jak to wszystko znosi prefekcyjna ciocia
Hania. Ale to był jej ukochany synuś, więc pewnie uważała go za
najpiękniejszego. Mnie tam jego wygląd w ogóle nie ruszał, lubiliśmy się i
przyjaźniliśmy od dziecka, chociaż był dwa lata starszy.
- Żartujesz – śmiałam się – to nie dla ciebie.
- Wiem, ale zrobiłem sobie dodatkową specjalizacje.
- Jaką?
- Projektuje ogrody. Na razie nie mam firmy, ale działam na
zlecenie. Na razie sporadycznie, ale jak do jesieni ilość się zwiększy, to
tworzę własną firmę.
- Fajnie.
- Ty też mogłabyś tak zrobić. Jesteś bardzo dobra, szef cię
docenia…
- Dobrze marzycielu – pohamowałam go – jak założysz własną
działalność i znajdziesz mi zlecenia i one będą napływać, to pójdę w twoje
ślady.
- Dobrze – zgodził się Maciek – umowa stoi.
- Stoi!
- Zobaczysz, będziemy niezależni.
- Ożeń się – wyrwał nas z rozmowy głos cioci Hani, która najpierw
spojrzała na syna a potem na mnie – a ty wyjdź za mąż. Co wy z tą
niezależnością. Co za czasy. Ja w waszym wieku…
- Mamo, my mówimy o zakładaniu firmy. Poza tym mam dziewczynę.
- Dziewczyna! – jęknęła ciocia Hania – chciałabym ją zobaczyć na
oczy.
- Jak się będę żenił, to ci ją pokażę, na razie nie mam zamiaru.
- A co? Zjem ją? – zaperzyła się ciocia.
- Nie, ale po co masz się denerwować, jak z nią zerwę.
- To po co się z nią spotykasz? Żeby zerwać?
- Mamo, znam ją od miesiąca, to jeszcze nie miłość.
- Co za czasy – po czym zwróciła się do Grzegorza – a ty co, o tym
myślisz?
- Ja mam narzeczoną i w lipcu biorę ślub.
Ciotkę zatkało, a ja wewnętrznie cieszyłam się jak dziecko. Cały
plan swatania mnie dał w łeb. Nawet nie będzie mogła mnie obsztorcować, że nie
usiadłam koło niego.
- Naprawdę? – zwróciła się do przyjaciela. Ojciec chłopaka
przytaknął – A. To gratuluję.
Maciek mrugnął do mnie. Wiedział w czym rzecz. Oboje byliśmy
narażeni na jej ataki.
- A ty się nie ciesz – fuknęła do mnie. Najwidoczniej miałam coś
takiego w oczach – zostaniesz starą panną i zgorzkniejesz.
- Ciociu obiecuję, że od jutra zacznę się rozglądać. Specjalnie
dla ciebie – powiedziałam słodkim głosem.
- Nie cukruj mi tu. Nie nabierzesz mnie. Nie uwierzę póki nie
zobaczę.
- Amen – rzekł wujek Artur, co wywołało ogólny śmiech i
rozładowanie atmosfery.
24 lutego 2015 –
wtorek
Brak kontaktu z przyjaciółką – 100%
Norbert flirtuje – chyba
Na horyzoncie Adonis – ale mnie zignorował
W poniedziałek przyszłam do pracy i z niecierpliwością czekałam na
relację Anki po randce z cudownym Dariuszem. Przyszła nawet punktualnie, ale
jak usiadła za biurkiem, tak zastygła z rozanielonym wyrazem twarzy. Machnęłam
jej nawet dłonią przed oczami. Jedyna jej reakcja, to głębokie westchnienie.
- Anka?
- Tak? – szepnęła.
- Możesz na mnie spojrzeć?
- Tak – ale nawet nie podniosła głowy.
Na razie zostawiłam ją z własnymi myślami, najwidoczniej, dzisiaj
do niej nie dotrę. To było w poniedziałek, a dzisiaj?
Przyszła, owszem punktualnie, ale znowu zaległa na fotelu i co
chwila wzdychała. Ponownie próbowałam nawiązać z nią kontakt, ale była poza
zasięgiem. Dałam jej spokój, zakochana po uszy, jak się w końcu ocknie, to mi
opowie. Pracując, obserwowałam ją ukradkiem. Co jakiś czas jej maślane oczy
ożywały i zaczynała coś szybko wystukiwać na klawiaturze. Jak nic rozmawiali ze
sobą przez komunikator.
Podszedł do mnie Norbert i zakręcił kilka kółek na czole patrząc
znacząco na Ankę. Potem przysunął sobie
do mnie krzesło i powiedział do mnie cicho.
- Szefa też wciągnęło. Zauważyłaś, dzisiaj ani razu jeszcze nie
wyszedł z gabinetu.
Przyznałam mu rację, bo sama nie zwróciłam na to do tej pory
uwagi.
- Piszą do siebie – odszepnęłam.
- To dobrze, mamy spokój – po czym uśmiechnął się do mnie
szelmowsko – może skorzystamy i urwiemy się gdzieś razem?
Nie powiem, lekko osłupiałam. Czy on mi coś proponował, czy chciał
iść na wagary.
- A gdzie? – spytałam z lekkim wahaniem.
- Na łono natury.
- W lutym? – uniosłam brew.
- Na łono natury mieszczucha czyli do kina lub pubu.
Przypatrzyłam mu się z bliska. Był całkiem do rzeczy, chociaż te
ciuchy licealisty mogły trochę zrażać. Ja co prawda też nie w garsonce, ale
jednak bardziej wyjściowo. Miał ładne oczy i zęby. Tak to był plus, ale za małe
dłonie.
„Co ja robię?! Oceniam go jak zwierze wystawowe.” – pomyślałam
szybko.
Miałam nadzieję, że nie widział chwilowej paniki w moim wyrazie
twarzy.
- Na godzinkę – zgodziłam się.
- Za godzinkę – uściślił i wrócił na swoje stanowisko pracy.
Anka nie zwróciła na nas żadnej uwagi.
Wyszliśmy z biura w godzinach obiadowych, więc nawet jakby cudowny
Dariusz się o nas pytał, to zawsze mieliśmy jako takie wytłumaczenie naszej
nieobecności.
Nie zgodziłam się na piwo, ale kawa z szarlotką, całkowicie
odpowiadała moim gustom. Norbert zaryzykował i wziął małe piwo. Pub był
umiejscowiony naprzeciw naszego biura i w każdej chwili mógł tutaj ktoś wpaść.
Na przykład kabel Jacek.
- Będziesz śmierdział – uprzedziłam.
- Mam miętówki.
- Często tak się zrywasz na kufelek? – chciałam żeby pytanie
zabrzmiało, jak żart.
- Czasami, jak jest mnie roboty.
- I szef nigdy cię nie przyłapał?
Wzruszył ramionami.
- A co mi zrobi? Wyrzuci mnie?
- Na przykład.
- Dobra, trochę żartowałem. Pierwszy raz piję piwo w godzinach
pracy, nie licząc spotkań służbowych, ale wtedy zazwyczaj wino.
- Nie musisz się tłumaczyć – uspokoiłam go.
I zamilkłam. Do środka wszedł najprzystojniejszy mężczyzna jakiego
w życiu widziałam. Normalnie wyjęty, jak z żurnala, jak to się kiedyś mówiło.
Wysoki, przystojny, z idealną fryzurą, męskim podbródkiem. Ubrany w doskonale
skrojony garnitur. Mój ideał. Norbert zauważył, że się zagapiłam i też
popatrzył.
- Zapomnij, nie jesteś w jego typie – ocenił, a ja się oburzyłam.
- Czemu tak sądzisz?
- Bo widuje go czasami w okolicy. Musi być szefem albo wysoko
postawionym pracownikiem. Ma taką furę, że mózg staje. No i czasami kręcą się
koło niego panienki. Same napompowane, silikonowe lale.
- A kiedy, ty go tak zauważyłeś?
- Siedzę przy oknie – przypomniał.
No tak, mógł sobie czasami poobserwować okolice i ludzi.
- Zobaczymy – wstałam zanim pomyślałam, co robię i przedefilowałam
przed nosem przystojnego Adonisa. A potem wróciłam całkiem oklapnięta do Norberta.
- A nie mówiłem?
- Miałeś rację. Czyli moja fryzura nie działa na wszystkich –
westchnęłam sobie od serca.
- Spoko, na mnie działa – powiedział Norbert ze śmiechem.
Nie wiedziałam, jak mam to rozumieć? Żartował, czy mnie pocieszał?
Komentarze
Prześlij komentarz