Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.7
Nowi pracownicy – to nie prima aprilis
Wolne od czwartku – to też nie był żart
Psie odchody na mojej wycieraczce – nie wierzę, że to sprawka
sąsiada z góry
Co za dzień, nawet nie wiem od której sensacji zacząć.
Kiedy rano wyszłam z mieszkania od razu poczułam, że w coś weszłam.
Spojrzałam na dół i mój lewy trampek był cały w kupie. Prawdopodobnie psiej.
Zastanawiałam się, którzy sąsiedzi zrobili mi ten „cha cha”,
prześmieszny prezent na prima aprilis.
Wróciłam do mieszkania i szybko zmieniłam obuwie. Brudny i
śmierdzący trampek od razu powędrował do pralki. Na razie z wycieraczką nic nie
mogłam zrobić, bo się spieszyłam. Ale solennie obiecałam sobie, że po powrocie
podrzucę resztki tym, którzy mnie tak urządzili.
Skąd wiedziałam komu? Jeszcze nie wiedziałam, ale wierzyłam w
głupotę tych ludzi i w to, że nie wytrzymają i sami się wydadzą.
Przypomniałam sobie, że obiecałam posterunkowemu, że przestanę
zwracać uwagę na tych ludzi, ale w obliczu takiego śmierdzącego świństwa nie
mogłam przejść obojętnie. Siedząc w autobusie, doszłam do wniosku, że zadzwonię
do Marka Jagody i poinformuje go o zmianie postawy. Niech się nastawi na
wezwania.
Nie miałam do niego bezpośredniego telefonu, więc wykręciłam numer
na komendę, której podlegał mój blok.
- Dzień dobry, poproszę z posterunkowym Markiem Jagodą –
powiedziałam oficjalnie.
- Dzień dobry pani Magdo – odpowiedział policjant.
- Skąd pan wiedział, że to ja? – zdziwiłam się.
- Szósty zmysł – powiedział wesoło – co się stało?
- Sąsiedzi zostawili mi odchody psa na wycieraczce.
- Chyba nie żąda pani z tego powodu interwencji? Obiecała pani.
- Na razie nie, ale informuję, że dzisiaj dokonam zemsty i że
interwencja będzie, ale nie ja ją wezwę.
- Pani Magdo.
- Psia kupa. Weszłam w nią – powiedziałam twardo – nie był to zbyt
miły poranek.
- Rozumiem, ale proszę się zastanowić, może to nie oni. Przecież
ani Opolscy ani emerytka nie mają psa.
- Ja już swoje wiem – powiedziałam z przekonaniem – do widzenia.
Dzisiaj w pracy był iście sielankowy dzień ponieważ cudowny
Dariusz oznajmił, że od jutra mamy wolne i że możemy wrócić do pracy dopiero we
wtorek. Na moje pytanie, czemu jest taki dobry, powiedział:
- Po świętach czeka nas pięć dodatkowych zleceń. Musicie być
wypoczęci.
Lubiłam szefa za takie niespodzianki, a robił je tak mniej więcej
dwa razy w roku.
Nowe zlecenia natomiast lekko mnie przeraziły, ponieważ i tak
mieliśmy ich bardzo dużo. Dodatkowo Beata naprawdę dostała zwolnienie na czas
ciąży, więc nie wiem, kto się tego podejmie. Chyba, że będziemy nagminnie zostawać
po godzinach.
- Poza tym – kontynuował – wysłuchałem waszych propozycji
zatrudnienia dodatkowej osoby i mam zamiar poszerzyć nasz skład. Ale będą to
trzy osoby, bo jedna za Beatę, a dwie mam nadzieję, że na dłużej, bo
rzeczywiście mamy co robić. Stałych klientów nie należy zaniedbywać, a nowi
powinni zostać z nami dłużej. Przyjęte osoby przejmą jednorazówki.
Zrobiłam smutną minę.
- Wiem pani Magdo, że pani bardzo je lubi, ale potrzebuje
fachowców, do dużych projektów.
Zgodziłam się aczkolwiek niechętnie.
Cudowny Dariusz zwrócił się do mnie, Anki i Norberta.
- Państwa będę prosił o pomoc w rekrutacji. Pani Ala prześle wam
wybrane przeze mnie CV, bardzo proszę, żebyście je przejrzeli i wybrali 10 kandydatów na rozmowę kwalifikacyjną. A ją
zrobimy we wtorek po świętach o godzinie 16 00. Państwo będą w niej
uczestniczyć.
Poczułam, że zaszczyt mnie kopnął. Wybieranie nowych
współpracowników było zajęciem odpowiedzialnym, chociażby dlatego, że potem
będzie trzeba się jeszcze z nimi zakolegować i wytrzymać.
06 kwietnia 2015 -
poniedziałek
Święta, Święta i po świętach.
Ciocia Hania z racji tego, że miała duży dom, w którym mieściła
się cała nasza rodzina. co roku organizowała Święta Wielkanocne.
Oprócz mnie i moich najbliższych, przyjeżdżali dziadkowie od
strony mamy i babcia Maćka od strony taty. Bardzo lubiłam te spotkania, do
momentu, aż ciocia Hania przypominała sobie, że jeszcze się do nikogo nie
przyczepiła.
W tym roku przeszła samą siebie z dwóch powodów. Pierwszy,
jedzenie było obłędne i żałowałam, że nie mam gdzie go mieścić. A drugi był
bardziej skomplikowany i dotyczył mnie, Maćka i Marty.
Piotrkowi się upiekło, bo nie był taki głupi żeby się przyznawać
przed wszystkimi, że spotyka się od pół roku z dziewczyną z roku.
A zaczęło się od tego, jak babcia Mania powiedziała do mojej mamy.
- Te dzieci tak porosły, nawet Marta. Niedawno był z niej taki
szkrab, a teraz to pannica.
- Masz rację mamo – wtrąciła się ciocia Hania – dzieciaki już
dorosłe, a człowiek by chciał tak mieć wokół siebie, jakieś mniejsze. Nacieszyć
się nimi, pobawić, póki są siły – i nagle krzyknęła – ale oczywiście, ani mój
Maciuś, ani Magda się nie śpieszą. A lata lecą – i zaczęła przedrzeźniać syna -
Maciek ma dziewczynę, ale przecież się z nią nie ożeni, bo może to nie ta. Po co
ma ryzykować, może zastanowi się bliżej czterdziestki. A Madzia – w moją stronę
wystrzelił oskarżycielski palec – ma dwóch adoratorów, ale przecież mentalnie
ma jeszcze 18 lat i nie wie, którego wybrać. W końcu zostanie z niczym i będzie
za stara na dzieci.
- Masz adoratorów? – ucieszył się ojciec – kim są?
- Nikim – odparłam dzielnie – ciocia dorabia sobie historię. Nic
się nie dzieje.
- Jak to – oburzyła się ciocia – przecież cię widziałam z tym
policjantem i mówiłaś jeszcze o jakimś koledze z pracy.
Odetchnęłam kilka razy.
- Policjant, to posterunkowy, a kolega z pracy, to kolega. Koniec.
Kropka. Dajcie mi spokój.
- Nie unoś się dziecko – wtrąciła się babcia Mania – po prostu
ciocia się martwi.
- To niech przestanie, bo nic mi się nie dzieje. Umiem o siebie
zadbać i mam w nosie stereotypy, że każda panna powinna znaleźć męża. W
Polsce jest więcej kobiet niż mężczyzn,
więc nawet demografia wskazuje na to, że nie każda wyjdzie za mąż. A ja oddaje
swoje miejsce z chęcią.
- Większość, to wdowy – wtrącił Piotrek, a ja myślałam, że go
strzelę w ten blond łeb.
- Widzisz? – ucieszyła się ciocia Hania – czyli, że w twoim wieku,
jest mniej więcej po równo. A ty masz dwóch…
- Nie mam – wkurzyłam się – nie możecie zająć się Martą? Ona jest
młodsza, może z nią wam się uda. Ja już jestem stara i skostniała.
Marta popatrzyła na mnie wściekle. Najwidoczniej, był to dzień
podpadania u rodzeństwa.
- Marta, ma jakiegoś chłopca – wtrąciła w końcu mama – ale
wolałabym żeby najpierw skończyła szkołę, a potem rodziła mi wnuki.
Marta była czerwona, jak burak. Nie ma nic gorszego, jak być
nastolatkiem, którego życie uczuciowe jest obgadywane przy świątecznym kotlecie
i młodej kapuście.
- Ale ma, a Magda- nie dawała za wygraną ciocia Hania.
- Daj spokój córuś – powiedziała do niej babcia Mania – nie chcą,
to trudno. Teraz lepsze czasy, mnóstwo możliwości, kariera, więc nie ma czasu
na dzieci.
My nie mieliśmy tylu atrakcji, więc sami musieliśmy je sobie
zapewnić. No i dlatego jesteście na świecie.
Na chwilę wszyscy starsi zamilkli wspominając, stare i dobre
czasy. Kiedy nie było komórek, Internetów i lodówek. I w tę ciszę wpasował się
Maciek.
- No właśnie chciałem wam powiedzieć, że mam zamiar w maju się
zaręczyć!
Tsunami nie wywołałoby takiego chaosu, jak to wyznanie. Ciocia
Hania przodowała na zmianę, a to się ciesząc, a to łapiąc się za serce i
płacząc, że jeszcze tej wybranki nie zna.
- A kim ona jest? Kiedy mnie poznasz?
- Na ślubie – mruknął do mnie cicho Piotrek, ale mama to usłyszała
i dźgnęła go palcem w ramię.
- Przestań – syknęła – nie psuj ciotce radości.
Brat potulnie pokiwał głową.
- Kiedy ją poznam?! Ale się cieszę, synku! Ale czy ona na pewno
porządna. Kim jest? Co robi?
- Mamo! – próbował ją
uspokoić.
- Ciociu – powiedziałam – poznałam ją, bardzo fajna dziewczyna i
rodzinna.
Ciocia Hania złapała się za serce i wykrzyknęła,
- Dlaczego ty ją poznałaś, a ja nie?!
Moja mama pokręciła głową i dyskretnie pokazała tacie, że ciotka
ma fisia. Nie w jej stylu były takie histerie i nawet nie miała zamiaru się w
to wtrącać. Babcia Mania też nie. Obie
doszły do wniosku, że chyba kiedyś jej przejdzie.
Przeszło dopiero drugiego dnia u nas na obiedzie, kiedy siedząc
przy stole Piotrek nieopatrznie odebrał telefon od dziewczyny .
Stał się królem lanego poniedziałku, a ja mogłam odetchnąć.
07 kwietnia 2015
-wtorek
Rekrutacja - udana
Moje zadowolenie – spore
Rekrutowanie nowych pracowników okazało się wcale nie łatwe,
zważywszy, że musieliśmy dogadać się ze sobą i jeszcze zadowolić cudownego
Dariusza.
Wybraliśmy 10 osób i właśnie one od godziny 16 00 do 19 00 zajęły
nam spory kawałek życia. Norbert typował kobiety, co mnie było na rękę, może w
końcu się ode mnie odczepi. Anka wolała facetów mówiąc, że babami nie umie się
dogadać, a cudowny Dariusz jako jedyny przede wszystkim patrzył na umiejętności
i doświadczenie. Żeby ci kandydacie wiedzieli jakie sceny rozgrywają się między
nami za drzwiami, to nie wiem, czy by nie uciekli.
Kłóciliśmy się niemal o wszystko, a szef zamiast zabierać
ostatniego głosu uparł się na demokratyczne głosowanie. Najpierw przez dwie i pół godziny
maglowaliśmy wszystkich, a potem kazaliśmy czekać na wyniki naszej rekrutacji.
O dziwo spotkało się to z pozytywnym odbiorem, bo w większości firm mówią, że
zadzwonią i często nie dzwonią. A tak każda z osób już dzisiaj będzie wiedziała
na czym stoi.
- Pani Magdo. Nie możemy sobie na razie pozwolić na całkowitego
świeżaka i to jeszcze na studiach. Musimy mieć profesjonalny skład –
przekonywał mnie szef, żebym zrezygnowała z młodego chłopaka, który kończył 3
rok studiów i szykował się do obrony licencjata.
- A gdzie ma zdobywać doświadczenie, jak nie w pracy? – broniłam
go.
- Ja też się nie zgadzam na młodego – powiedział Norbert, jakby
był dużo od niego starszy – lepiej zatrudnijmy tę trzydziestkę. Ma walory.
- Chyba duże cycki – zdemaskowała go bezdusznie Anka.
- Tak? Nie zauważyłem? – Norbert udał, że uważnie przygląda się
zdjęciu.
- Czy możemy choć raz być poważni? – poprosiłam.
- Nie w tej firmie – powiedział Dariusz – ale ma pani rację,
powinniśmy szanować osoby ubiegające się o pracę. Zwłaszcza, że przejdą tylko
trzy osoby. My mamy co robić, oni szukają, więc proszę tak, jak pani Magda, o
trochę więcej powagi.
- Czwórka jest niezła – powiedziała Anka. Dla wygody
ponumerowaliśmy osoby, żeby nam się imiona i nazwiska nie plątały.
- Nie zna angielskiego – przypomniał Norbert.
- Przy jednorazówkach nie ma się kontaktu z klientem, tylko się
wykonuje zlecenie – przypomniała Anka – język nie jest tu potrzebny, a babka
pracowała w zawodzie 5 lat i właśnie za brak języka ją wyrzucili.
Cudowny Dariusz spojrzał na jej CV i powiedział.
- Jeżeli rzeczywiście umie to, co napisała, to ja jestem za. A jak
się sprawdzi, to wyśle się ją na kurs językowy. Nie szalejmy, mieszkamy w
Polsce i ¾ naszych klientów to Polacy.
- To jak? Czwórka przechodzi? – dopytywała Anka.
Zgodziliśmy się jednomyślnie.
Zostały jeszcze dwie osoby do wybrania.
Ostatecznie przyjęliśmy czworo ludzi. Babkę bez języka, dziewczynę
i chłopaka w moim wieku, oraz ten mój bez doświadczenia dostał się do nas na
staż i Dariusz obiecał mu, że jak się sprawdzi, to go zatrudni na stałe. Czyli
przewidział nadprogramowego człowieka. Dariusz rzeczywiście był cudowny.
Ja byłam bardzo zadowolona, bo zauważyłam, że Norbertowi spodobała
się moja rówieśnica. A że przyszła na miejsce Beaty, więc będzie w naszym
pokoju i jest szansa, że Norbert zmieni obiekt westchnień.
- Ja bym na to nie liczyła – powiedziała Anka w odpowiedzi na moje
przemyślenia.
- A właśnie, że będę sobie na to liczyć – powiedziałam i wypięłam
jej język.
08 kwietnia 2015 -
środa
Sąsiad z góry – sprawcy psiej kupy na wycieraczce znalezieni.
Posterunkowy Jagoda – postawiony na baczność
Okazało się, że moi sąsiedzi nie ograniczyli się do obdarowywania
mnie prezentami w postaci psich odchodów tylko do prima aprilis, ale również
dzisiaj znalazłam je na swojej wycieraczce. No cóż, pewnie stwierdzili, że w
Święta nie wypada. Cóż za wrażliwość.
Wzięłam całą wycieraczkę z zawartością i wyszłam na dwór w
poszukiwaniu kosza na takie „prezenty.” W drodze do jednego z nich spotkałam
sąsiada z góry, który właśnie wyszedł na spacer ze swoim psem.
- Witam panią – powiedział wesoło – sprawiła sobie pani pieska?
Spytał. Zdziwiłam się, ale potem poparzyłam co robię.
- Nie, nie sprawiłam sobie – rzekłam cierpko – ale chyba, tak
zrobię. Kupię sobie takiego z rasy groźnych, jakiegoś dobermana albo pitbulla i
uwiąże przy wejściu.
- Skąd te mroczne plany? Nie szkoda zwierzaka?
- Szkoda, szkoda – gderałam – ale mam dosyć niespodzianek na
wycieraczce. Widzi pan? – pokazałam co mam na wycieraczce – to nie moje. Jakiś
dowcipniś mi to kładzie.
Pan Aleksander podrapał się w głowę i powiedział.
- Ja wiem kim on jest, a raczej oni – uśmiechnął się szeroko –
dzieciaki Opolskich.
- Tak myślałam – zgrzytnęłam zębami.
- Ja tam się nie wtrącam, do czyjegoś wychowania, ale bawienie się
psimi odchodami, chyba nie jest najbardziej rozwojową rozrywką.
- Zapewniam pana, że to dla nich zabawa z najwyższej półki. Czy
oni wcześniejszemu lokatorowi też tak uprzykrzali życie?
- Wcześniej mieszkało młode małżeństwo bez dzieci, ale nie powiem
pani, czy mieli jakiś zatarg z Opolskimi. Mieszkali jakieś dwa lata, a potem
właściciel wystawił je na sprzedaż. A pani ma z nimi kłopoty?
- Ja? To oni zaraz będą mieć kłopoty. Przepraszam pana, ale muszę
zadzwonić.
Po chwili usłyszałam miły głos posterunkowego.
- Witam pani Magdo, już nie mogę się doczekać, co tym razem się
stało.
- Psie kupy podrzucają mi dzieci Opolskich. Proszę coś z tym
zrobić, bo jak nie…?
- Pani Magdo, wszystkie rozmowy są nagrywane, więc radzę uważać na
słowa – przytomnie przerwał mi Marek Jagoda.
- To proszę do mnie przyjechać, to osobiście panu powiem, że
wysmaruję im tym gównem drzwi.
- Pani Magdo – śmiał się posterunkowy – będę miał dowód przeciw
pani. Proszę się uspokoić.
- Jestem uosobieniem spokoju. A pana proszę o interwencję.
- Nie złapaliśmy nikogo na gorącym uczynku.
- Odmawia pan pomocy? – zdenerwowałam się.
- Nie odmawiam. Postaram się to jakoś załatwić.
- Daje panu 24 godziny – ostrzegłam.
- Tak? A co będzie potem?
- Nie powiem, bo się nagrywa – rozłączyłam się.
09 kwietnia 2015 -
czwartek
Prośba Marka Jagody – nieprzyjęta
Plan zemsty – opracowany
O 6 30 rano usłyszałam dzwonek do drzwi. Mając jeszcze na sobie
piżamę otworzyłam posterunkowemu Jagodzie. Mężczyzna spojrzał na mnie z wyraźnym
zainteresowaniem. Uświadomiłam sobie, że moja piżama pamiętała chyba jeszcze
studia i teraz była rozciągnięta w każdą stronę i miała gdzie niegdzie
przetarcia, a na głowie miałam kołtun.
- Aaaa! – krzyknęłam i uciekłam do łazienki.
W tym czasie posterunkowy wszedł do mojego mieszkania i rozgościł
się na kanapie w salonie. Postarałam się pobyt w łazience ograniczyć do minimum
i po 10 minutach wyszłam z niej całkowicie ubrana i jako tako uczesana. Makijaż
zostawiłam sobie na później.
- Niepotrzebnie pani uciekła – powiedział – przecież widziałem
panią w o wiele bardziej oryginalnej odsłonie.
- Kawy? – zapytałam nie komentując wypowiedzi. Skinął głową na
tak.
Podałam mu kubek i usiadłam w fotelu naprzeciw niego z własnym.
- Rozumiem, że przyszedł pan zrobić porządek z moimi sąsiadami?
- Nie. Przyszedłem prosić panią o zachowanie rozwagi.
- Dlaczego ja mam się zachowywać, a oni nie muszą?
- Pani Magdo, znudzą się.
- Nie proszę pana, nie znudzą się. Mieszkam tu już prawie trzy
miesiące i się nie znudzili.
- Ale pani też przez jakiś czas dała im się we znaki?
- Panie posterunkowy, czasami na chamstwo trzeba odpowiadać
chamstwem.
- Proszę być rozsądną. Przecież zamierza pani tutaj mieszkać przez
całe życie.
- To nie jest takie pewne. Jeszcze kilka takich kawałów od
Opolskich i się wyniosę, ale najpierw…
- Proszę się uspokoić – przerwał mi. Najwidoczniej widział
mordercze iskry w moich oczach.
- Nie – odparłam – nie mam zamiaru w tej rozgrywce przegrać.
- Kim jest pani z zawodu? – zapytał nagle.
- Jestem grafikiem komputerowym, a co to ma do rzeczy?
- To całe szczęście. Bo już myślałem, że pracuje pani w banku lub
ubezpieczeniach.
- Skąd ten pomysł?
- Jest pani niezwykle waleczna, czy w pani zawodzie jest to
potrzebne?
Wzruszyłam ramionami.
- Raczej nie. Ale co to ma za znaczenie? Ciekawe czym oni się
zajmują? Czy to też ma wpływ na to, że są burakami?
- Z tego co wiem, pani Opolska na razie siedzi w domu z dziećmi, a
pan Opolski jeździ autobusami miejskimi.
- O matko! A jakim numerem? Żebym tylko nigdy na niego nie
trafiła! Znając moje szczęście nie będę miała wtedy biletu albo nie zatrzyma mi
się na przystanku.
- Proszę nie panikować – śmiał się Marek Jagoda.
Uspokoiłam się trochę i spojrzałam na niego.
- Panie posterunkowy. Oświadczam, że jeszcze jedna taka
niespodzianka na mojej wycieraczce, a się nie pozbierają. Rozumie pan?
- Nie rozumiem, ale słyszę, co pani mówi. Proszę nic nie robić.
- A co pan zrobi w mojej sprawie?
- Zaraz do nich pójdę i pouczę.
- Też mi wielkie coś – prychnęłam.
- Nie złapała ich pani za rękę, nie mogę zrobić niczego więcej.
Posterunkowy wstał i się pożegnał.
Przez wizjer patrzyłam, jak udziela pouczenia pani Opolskiej.
Zaspanej, złej i rozchełstanej. Wolałam przygotować awaryjny plan zemsty. Nie
wierzyłam, że oni przestaną. Ktoś z nas na pewno zapłaci mandat, ale byłam
gotowa na takie poświęcenie.
12 kwietnia 2015 -
niedziela
Nocne życie – to jest to
Powodzenie u płci przeciwnej - ogromne
Norbert na bani – okropność
Anka w piątkowe popołudnie nieopatrznie powiedziała głośno, że
dawno nie tańczyłyśmy. Oświadczyła, że ma ogromną potrzebę pójścia do
klubu i że musimy to zrobić w sobotę.
Zgodziłam się z nią w stu procentach i również wyraziłam chęć do sobotnich
szaleństw. Pech chciał, że słyszał to Norbert i od razu zgłosił swoją wolę
udziału w imprezie.
- Dobrze – powiedziałam kwaśno – ale masz mnie nie podrywać i
trzymać ręce z daleka.
- Dobra, dobra – zgodził się potulnie – będę grzeczny.
Na czas naszych ustaleń przez pokój przewinęło się kilkoro ludzi,
którym również ten pomysł przypadł do gustu. Także w sobotę szliśmy na balety
dosyć dużą bo siedmioosobową paczką. Cudowny Dariusz niestety z nami nie
poszedł, bo wyjechał z kolegami na ryby, ale Ance to nie przeszkadzało.
Powiedziała mi nawet, że tylko by jej przeszkadzał się bawić.
Ustaliliśmy, że interesuje nas różnorodność i na żadne tematyczne
imprezy nie idziemy. Żadne lata siedemdziesiąte, ani same klubowe bity nas nie
kręciły.
Chcieliśmy wszystkiego po trochu. I znaleźliśmy właśnie taki w
centrum Warszawy. Już wcześniej Anka zarezerwowała nam stolik, więc nie
musieliśmy martwić się o miejsce do siedzenia. Kiedyś nawet bym o tym nie
pomyślała, ale teraz, przed trzydziestką wręcz czułam, że muszę mieć kąt do
odsapnięcia.
Przyzwyczajona, że w takich miejscach bawią się zazwyczaj ludzie
do trzydziestki, z zaskoczeniem zauważyłam bardzo dużą rozpiętość wieku
bawiących się. To było miłe i dawało nadzieję, że jak będę już starą babą po
czterdziestce, to będę miała gdzie pójść i poszaleć. Z drugiej strony
zauważyłam też, że nie ma małolatów. Przyjaciółka na moje spostrzeżenia
odparła, że szukała miejsc odpowiednich dla nas i że tutaj wpuszczali tylko od
24 roku życia.
Bawiłam się świetnie. Muzyka nie pozwalała mi zejść z parkietu,
także po jakimś czasie czułam, że mogę wyżymać bluzkę. Gorące rytmy Latino
przeplatane z czarną muzyką i popem dla odpoczynku były tak połączone, że nie
dało się ich opuścić i pójść chociaż na chwilę odpocząć. W trakcie moich
wygibasów na parkiecie, przyplątało się do mnie dwóch adoratorów, którzy
świetnie tańczyli i bardzo mi się spodobali. Norbert co prawda usiłował wbić
się między mnie a nich, ale robiłam wszystko, żeby mu się nie udało.
Oczywiście nie podobali mi się tak, żeby iść z nimi na randkę, ale
na zabawę do białego rana mogłam się zgodzić. Byłam w swoim żywiole i dawałam z
siebie wszystko. Anka miała rację, tego nam było trzeba. Cały post siedziałyśmy
na tyłkach, czas było rozprostować gnaty i bawić się póki jeszcze miałyśmy siłę
i chęć. W końcu DJ przeszedł na bardziej rockowe kawałki, więc doszło do małej
zmiany na parkiecie. Do boju ruszyli długowłosi i brodaci kolesie z panienkami
w czarnych strojach i ostrych makijażach. Ja skorzystałam z chwili spokoju i
poszłam sobie po piwo. Jeden z chłopaków poszedł ze mną i zaprosił do rozmowy w
bardziej spokojne miejsce. Zgodziłam się.
Rozmowa jednak po pierwszej wymianie komplementów dotyczących
tańca przestała się kleić i głównie milczeliśmy patrząc na tłum na parkiecie.
Facet ewidentnie chciał mnie poderwać i to na szybko, ale ja nie traktowałam
tańca jako występu godowego samca i samicy. Po prostu się bawiłam.
- To do zobaczenia na parkiecie – powiedziałam kończąc niezręczną
sytuację.
- Na razie – burknął i wtopił się w tłum.
Pewnie w myślach dostało mi się od niezdecydowanych panienek, ale
w mocniejszych słowach.
Wróciłam do stolika, gdzie Norbert pastwił się nad wódką.
Zauważyłam, że jest nieźle wstawiony. Wkurzyło mnie to. Była dopiero 24 00, a on już wykazywał
symptomy gotowego do wpadnięcia pod stół i przez to wyrzucenia go z imprezy
przez ochroniarzy. A przez to my będziemy musieli też wyjść. „O nie!” –
pomyślałam i pociągnęłam go za rękę. Spojrzał na mnie błędnym wzrokiem i
anielski uśmiech wypłynął mu na twarz.
- Na parkiet, ale już – warknęłam mu w ucho.
Poszedł posłusznie, chociaż lekko się zataczał. Miałam nadzieję,
że jak trochę potańczy i poskacze, to
będzie trzeźwiejszy. Na początku, musiałam go co chwile łapać za rękę, bo nie
wiedzieć czemu zataczał się do tyłu. Potem udało mu się w paść w jako taki
rytm. No i wszystko było by dobrze, gdyby nie przypałętał się do mnie kolejny
koleś. Wyglądał, jak zdjęty z harleya. Miał ze czterdzieści lat, równo
przystrzyżoną brodę, na głowie bandankę z czaszkami. Przedramiona miał całe
wytatuowane. Był wysoki i potężnie zbudowany. Wyrwał mnie z rąk Norberta i
zaczął ze mną tańczyć. UWAGA! W parze! Jak można przy Metallice tańczyć w
parze! Kręcił mną, jakbyśmy na weselu tańczyli oberka. Przez to wszystko
Norbert znikł mi w tłumie. Chciałam się uwolnić, ale chwyt miał niezły i do
końca utworu nawet na sekundę nie puścił mojej ręki. Po skończonym utworze,
wystawiłam mu kciuk do góry i uciekłam. Na szczęście mnie nie gonił. Przez to
całe zamieszanie Norbert popadł w jeszcze bardziej wisielczy humor i
wiedziałam, że już jest nie do uratowania. Powiedziałam do Anki ze złością.
- Jak ten kretyn zaleje się w trupa i wyleci, to ja za nim nie
idę. Nie po to tu przeszłam, żeby się jeszcze z nim chandryczyć.
- Nie bój żaby – powiedziała Anka – niech się martwią ci, co z nim
piją. Chodź na parkiet, zmieniła się muzyka.
- O nie. Wypiłam dopiero jedno piwko i czuję, że mam duże
pragnienie na drugie. Później dołączę.
Kiedy wróciłam do stolika, zastałam tam tylko ledwo patrzącego na
oczy Norberta i Jacka, znienawidzonego przeze mnie i przez Ankę plotkarza
biurowego. Z dwojga złego wolałam bełkoczącego Norberta. Przysiadłam się obok
niego, a on od razu mnie objął ramieniem.
- Magda – wyseplenił – Magda, dlaszego ty mnie nie chcesz?
- Daj spokój – powiedziałam i uwolniłam się od jego ramienia.
- Przesiesz, ty jesteś taaak piękna i ja teszzz jestem piękny.
Pasujemy do siebie.
Znowu spróbował mnie objąć. Koniec końców wypiłam duszkiem piwo i
udałam się na parkiet, gdzie o dziwo ponownie pojawiło się koło mnie dwóch tych
samych adoratorów, nawet ten z którym gadka się nie układała.
Norbert o dziwo dotrwał do 2 00 w nocy i wyszedł, a raczej wypełzł
podtrzymywany przez Jacka i Radka, razem z nami. Chłopaki obiecali, że
dostarczą go do domu całego i zdrowego. Ja z Anką i z nową z pokoju, czyli Moniką,
postanowiłyśmy znaleźć jakąś nocną knajpę i wypić piwo, zwłaszcza, że ja czułam
niedosyt. Norbert bardzo chciał nam towarzyszyć, ale szybko uciekłyśmy. W tym
stanie nie mógł nas dogonić. Za to jak z pod ziemi wyrośli przed nami dwaj moi
tancerze i spytali się, czy mogą nam towarzyszyć. Zgodziłyśmy się. Może w
grupie i ja będę bardziej rozmowna.
Kiedy wróciłam do domu o 6 00 rano byłam bardzo zadowolona. Ten, z
którym rozmowa się nie kleiła przerzucił się na Monikę, a drugi przyznał się,
że jest żonaty, więc na żaden podryw nie miał szans.
13 kwietnia 2015 -
poniedziałek
Opolska w akcji – oklaski
Marek Jagoda reaguje – mój bohater
I niech mi ktoś powie, co ci ludzie mają takiego w sobie, że nie
potrafią dać sobie pokoju. Ja chyba naprawdę będę musiała poszukać nowego
mieszkania, bo to otoczenie było ewidentnie dla mnie szkodliwe. Marek Jagoda
może i miał rację, żeby dać sobie spokój, ale co zrobić, jeżeli druga strona
nie ma zamiaru odpuścić. Do tego, nawet nie zdążyłam wprowadzić w życie mojego
planu uprzykrzania im życia.
A wszystko wydarzyło się w pobliskim hipermarkecie. Poszłam, jak w
każdy poniedziałek zrobić zakupy żywieniowe na cały tydzień. Łaziłam między
półkami wpatrzona w kartkę i nagle ktoś uderzył mnie czymś miękkim w tył głowy.
Podskoczyłam zaskoczona i odwróciłam się do napastniczki. Pośrodku alejki stała
Opolska z paczką pampersów w ręku, którymi ponownie się na mnie zamachnęła.
Odruchowo odskoczyłam.
- Pogięło panią?! – krzyknęłam.
- Ty sprzedajna ladacznico! – usłyszałam jej charczenie.
W zasadzie, gdyby rzecz nie dotyczyła mnie osobiście, to całe
zdarzenie wyglądało by komicznie. Zwłaszcza, że czerwona twarz sąsiadki
cudownie zlewała się z jej lekko wypłowiałym czerwonawym dresem.
Nauczona doświadczeniem, że na złość nie odpowiada się złością, bo
to jest mało skuteczne, powiedziałam najspokojniej jak umiałam.
- Upuściła pani pieluszki? Nic nie szkodzi, że spadły na mnie, są
miękkie.
Baba stanęła, jak wryta, nie spodziewała się czegoś takiego. Ale
wahała się tylko przez chwilę i znowu się na mnie zamachnęła.
- Spokojnie pani Opolska, spokojnie – powiedziałam, cofając się
poza zasięg pieluch – jeszcze się pani zmęczy.
- Myślisz sprzedajna cichodajko, że ja jestem ślepa?! Myślisz, że
jak se sypiasz z posterunkowym, to jesteś wszechwładna. A gówno!
No tym tekstem, to mnie zdziwiła i przez to straciłam czujność i
oberwałam workiem po głowie.
- Proszę natychmiast przestać – powiedziałam tracąc cierpliwość.
- Łajdaczka, policję na porządnych ludzi nasyła. Ja ci pokażę, co
to znaczy ze mną zadzierać. Kupy cię nie odstraszyły, to teraz czas na ostrą
amunicję.
I rzuciła się do mnie z rękoma. Odskoczyłam, a ona poleciała jak
długa na podłogę. Szybko się jednak zerwała i wrzasnęła rozdzierająco.
- Specjalnie to zrobiłaś?!
- A co? Miałam pozwolić sobie wydrapać oczy? – mój głos znowu był
spokojny. Baba zaczęła mnie bardziej śmieszyć, niż denerwować.
Wokół nas zebrał się już spory tłumek gapiów. Przyszli nawet
ochroniarze, ale zamiast interweniować, przyglądali się ciekawie rozwojowi
sytuacji.
Profesjonaliście w mordę jeża.
- Ty chamico! – rzuciła we mnie paczką pampersów. Uchyliłam się i
produkt poleciał w tłum. Potem baba zaczęła wyjmować ze swojego wózka kolejne
rzeczy i ciskać nimi we mnie.
Tego było już za wiele, a ci skretyniali ochroniarze tylko się
zaśmiewali.
Już miałam jej przyłożyć, ale w tłum wdarła się policja.
- Pani Magdo, prosiłem panią o rozsądek – usłyszałam głos pełen
wyrzutu.
Odwróciłam się do posterunkowego i warknęłam.
- No tak, to na pewno ja. Dziękuje za opinię, może pan dołączy do
pani Opolskiej?
Baba została wyprowadzona przez dwóch policjantów, jeden nie dał
by rady, bo wierzgała nogami na wszystkie strony.
- Pani też pójdzie z nami – Marek Jagoda wskazał wyjście.
Naburmuszyłam się, ale poszłam przed nim.
Na szczęście zostałam umieszczona w osobnym radiowozie.
To się rodzina ucieszy, córka zamiast szukać męża, ląduje w
kryminale.
Chlipnęłam sobie, bo nagle wszystko stało się dla mnie nie do
zniesienia.
- Ja nie chcę się stąd wyprowadzać? – bąknęłam nieszczęśliwa –
podoba mi się to miejsce.
- Pani Magdo, nikt się pani nie każe wyprowadzać – powiedział
spokojnie Marek Jagoda.
- Tak? A widział pan co się tam działo? Przecież ludzie będą mnie
wytykać palcami.
- Nie będą.
- Tak jak pan zapewniał, że ta kretynka się znudzi. Ładne
znudzenie dzisiaj zaprezentowała – burknęłam.
Na komendzie złożyłam zeznania i zostałam wypuszczona do domu.
Kiedy weszłam do mieszkania, rozpłakałam się na całego. Jak bardzo
można być zazdrosnym i podłym. Otworzyłam lodówkę, stała tam butelka wina.
Pomyślałam sobie, że najwyżej będę miała jutro kaca.
Niestety nie zdążyłam się upić, bo usłyszałam dzwonek do drzwi.
Przybył Marek Jagoda w cywilu.
- Przyszedł pan mnie aresztować? – spytałam łzawo.
- Ależ nie – uśmiechnął się do mnie szeroko i wszedł bez
zaproszenia do środka.
Zaproponowałam mu kieliszek wina, nie odmówił.
- Miała pani rację, ci Opolscy są niereformowalni.
- Mówiłam, ale pan mnie nie słuchał – powiedziałam oskarżycielsko.
- Przyznaję się bez bicia. Ale proszę posłuchać, co się okazało.
Bo dzięki pani wyszły na jaw inne sprawy. Otóż wcześniejszy właściciel
mieszkania wystawił je na sprzedaż właśnie z powodu Opolskich. Przeganiali
każdego lokatora. Czy to było małżeństwo, czy to pani z pieskiem. Tylko nikt
wcześniej tego nie zgłaszał. Dopiero pani pierwsza.
- I co? To oni będą się musieli wyprowadzić? – spytałam z
nadzieją.
- Niestety, nie – powiedział, ale zaraz się uśmiechnął. Musiałam
przyznać, że uśmiech miał uroczy, w ogóle cały był uroczy.
- Zapłacą karę za zakłócanie spokoju, a pani może im wytoczyć
proces.
Machnęłam ręką.
- Nic z nich nie wycisnę, nie opłaca się.
- Ależ jest pani wyrachowana – żartował sobie ze mnie.
- Nie jestem. Tylko biorę pod uwagę, że mają dzieci.
- Ale to nie koniec.
- Nie?
- Jeżeli jeszcze raz zakłócą spokój komukolwiek w bloku, to
policja się nimi zajmie dużo bardziej szczegółowo niż dzisiaj i bez procesu się
nie obejdzie.
- Jest pan moim bohaterem – rzuciłam mu się bez ostrzeżenia na
szyję. Co było bardzo nierozsądne, ponieważ on siedział, a przeze mnie leżał, z
rozlanym winem na koszuli i ze mną na sobie.
- Tak? Dziękuję – stęknął, bo chyba go uderzyłam w żebra.
- O przepraszam – zaczęłam się z niego gramolić, przez co oblałam
mu twarz moim winem – przepraszam.
- Nic się nie stało – śmiał się Marek Jagoda siadając i wycierając
się chusteczką higieniczną – jest pani bardzo żywiołowa. Cieszę się, że użyła
tego pani na mnie, a nie na Opolskiej. Bo by chyba z niej nic nie zostało.
- Przepraszam – bąkałam w kółko zawstydzona i dziwnie poruszona
swoim czynem.
14 kwietnia 2015 -
wtorek
Anka kibicuje posterunkowemu – 100%
Zaproszenie na koncert – sztuk 1
Rozprawa z Norbertem – 100%
Z samego rana zaciągnęłam Ankę do damskiej toalety i opowiedziałam
o wydarzeniach wczorajszego dnia. Przyjaciółka słuchała z wypiekami na twarzy,
a jak doszłam do Makra Jagody i niefortunnego oblania go winem, aż krzyknęła,
- Co zrobiłaś?!
- No przecież mówię, że oblałam go winem.
- Ale musiałaś przy tym na nim leżeć?
Tym razem ja się zaczerwieniłam.
- Tak wyszło – bąknęłam.
- I co dalej? Chwycił cię w ramiona i całował, jak szaleniec?
- Puknij się w głowę – powiedziałam – potem dopił wino i wyszedł.
- Od razu?
- No nie, dokończyliśmy butelkę, czyli siedział jeszcze jakąś
godzinę.
- I nic?
- Nic.
Anka westchnęła.
- Ty to jednak skretyniała jesteś. Po coś z niego schodziła.
- O co ci chodzi? – nie rozumiałam jej.
- Pewnie pomyślał, że naprawdę jest ci głupio albo, że jesteś
wstawiona i nie wiesz co robisz. Nie dałaś mu szans na reakcję.
- Przestań gadać bzdury. Ani on ani ja nie mamy nic do siebie. A
rzuciłam się na niego, bo miałam już lekko w czubie.
- Taaa. Oczywiście – wątpiła, ale ja nie miałam zamiaru ciągnąć
tego tematu.
Posterunkowy to posterunkowy, a ja to ja. Nie ma między nami
niczego, chyba że telefony w sprawie interwencji.
Bardziej drażniło mnie to, że nawet po wytrzeźwieniu Marek Jagoda
nadal wydawał mi się uroczy. Ale za nic w świecie nie miałam zamiaru mówić tego
Ance, bo nie dałaby mi żyć i temat policjanta nie schodził by jej z ust od rana
do wieczora.
Wróciłyśmy na swoje stanowiska pracy, a ja na swoim zauważyłam
zaproszenie na koncert Norberta. Wkurzył mnie tym. To znaczy nie zaproszeniem,
to akurat było miłe, ale czy on nie mógł po prostu do mnie podejść i mi je
wręczyć, a nie zostawiać jak tajemniczy wielbiciel na biurku. Szkoda, że go
jeszcze nie poperfumował. Spojrzałam na niego, ale on wsiąkł w pracę i świata
poza nią dzisiaj nie widział.
Z jednej strony chciałam pójść na ten koncert, ale z drugiej
strony, znowu narobi sobie nadziei, a tego nie chciałam.
- Przyjdziesz? – nawet nie zauważyłam kiedy podszedł.
- Nie wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą.
Nachmurzył się i burknął.
- No tak, przecież na pewno masz lepsze plany.
Wkurzyłam się i warknęłam.
- A żebyś wiedział! Poza tym ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że
nie jestem tobą zainteresowana, nie podrywaj mnie i nie rób sobie nadziei.
Kiedy to do ciebie dotrze! Chciałam grzecznie, ale najwidoczniej się nie da.
Nie chcę cię. Rozumiesz?!
Nie chciałam go publicznie upokarzać, ale jego upicie się i
jęczenie o miłości do mnie w klubie, wczorajsze wypadki z Opolską, do tego
uroczy Marek Jagoda, wyczerpały moje pokłady cierpliwości.
Anka i Monika rozsądnie wyszły z pokoju. Wystarczy, że już ja
byłam niedobra.
- Magda – jęknął – dlaczego?
- Bo nie jesteś w moim typie – powiedziałam szczerze – wystarczy?
Lubię cię, ale jako kolegę. A przez twoje urojone uczucie wszystko spartoliłeś!
Chciałabym chodzić na twoje koncerty, ale przez to, że mnie męczysz uczuciami,
nie mogę. Mało tego! Przez to, że sobie coś do mnie ubzdurałeś ,nie będziemy
już mogli się kolegować! I to mnie też wkurza, bo lubię cię jako kolegę, ale
jako chłopak niestety, ale mi nie pasujesz.
- Ale dlaczego? - pytał,
jakby nie słyszał całej mojej tyrady.
- Nie wiem, po prostu, czasami ktoś ci się podoba, a czasami nie.
Przecież i tobie podobają się jedne dziewczyny, a inne nie. To chyba proste.
- Ranisz mnie!
- Wiem, ale nie jestem świnią i nie wykorzystuje twojego
zauroczenia, tylko mówię ci prawdę.
Był smutny i bardzo zawiedzony.
- Szkoda, bo myślałem, że się ze mną droczysz.
- Nie droczę się. Nie jestem taką kobietą. Jestem uczciwa i jak
mówię nie, to znaczy nie. Nie, być może albo, jak niektórzy myślą, że nie
oznacza tak. To głupota dobra dla nastolatek.
Norbert przez jakiś czas stał przy moim biurku w milczeniu, a
potem wrócił na swoje miejsce. Serce mnie zabolało, ale z drugiej strony miałam
udawać, że coś do niego czuje? A jakby próbował mnie objąć lub pocałować?
Przecież miałabym odruch wymiotny. Tak było lepiej dla nas obojga. Tylko smutne
było to, że straciłam właśnie fajnego kolegę, z fajną kapelą i fajnym głosem.
Spojrzałam na zaproszenie i z westchnieniem wyrzuciłam je do
kosza.
15 kwietnia 2015 -
środa
Wyrzuty sumienia – 100%
Wielkie wyrzuty sumienia – 100%
Wzrok pełen wyrzutu u przyjaciółki – 100%
Tak, zjadają mnie wyrzuty sumienia.
Leżę sobie na kanapie i wzdycham i nie mogę sobie znaleźć miejsca.
Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że uczucia w pracy są bez
sensu.
No może nie do końca, Anka z cudownym Dariuszem całkiem nieźle
sobie radzą.
Inaczej.
Uczucia w pracy są bez sensu jeżeli są jednostronne.
Mam wyrzut sumienia, że potraktowałam Norberta w taki sposób.
Dzisiaj wyglądał, jak zbity pies i ani razu na mnie nie spojrzał.
Za to Anka gromiła mnie wzrokiem w nadmiarze.
Ale co ja miałam zrobić? Przeprosić go? Porozmawiać?
Nie widziałam w tym sensu, to by tylko pogorszyło sprawę.
Dlaczego sprawy uczuciowe są aż tak skomplikowane?
Nienawidzę siebie za to, że byłam potworem.
Ale może z czasem Norbert zrozumie, że to uczucie do mnie było bez
przyszłości.
Ach! Jak ja nie lubię ranić ludzi.
Jak jest mężczyzną, to weźmie się w garść – stwierdziłam i wstałam
z kanapy.
17 kwietnia 2015 -
piątek
Anka ma wypieki – 100%
Anka lewituje nad ziemią – 100m
Mam dosyć Anki – 99%,
Jednym procentem ją kocham, bo jest moją przyjaciółką. Ale co za
dużo to nie zdrowo. Dzisiaj temat Dariusza i poznania jego rodziców nie
schodził z informacji dnia ani na minutę.
Wczoraj zakomunikował jej, że bardzo by chciał ją zaprosić na
rodzinny obiad.
Dzisiaj Anka na przemian panikowała i była wniebowzięta.
- Skoro mnie zaprasza do rodziców, to znaczy, że myśli o mnie
poważnie.
- Nie, po prostu do twojej torby zmieści się więcej wałówki na
drogę – powiedziałam z poważną miną.
- Kretynka – parsknęła Anka.
- Oj, wiesz, że nie mówię poważnie. Cieszę się, o tak –
uśmiechnęłam się jak najszerzej i podskoczyłam na krześle – właśnie tak.
- To dlaczego mam wrażenie, że się ze mnie nabijasz?
- Bo o tym obiedzie słyszę od rana, a jest 14 00, skończyły mi się
opcje zachwytów.
- Więc przechodzisz na zgryźliwość?
- Nie, chcę cię rozerwać. Jesteś spięta jak gumka w nowych
majtkach.
Anka roześmiała się serdecznie.
- Masz rację. Strasznie się denerwuję. A co, jak oni wszyscy są tacy cudowni jak
Dariusz? Będę jedynym odmieńcem w tym szacownym gronie.
Popukałam się w czoło.
- Jesteś piękna i unikatowa. Powalisz ich na kolana.
- Dzięki.
Nie minęło pięć minut, a j znowu usłyszałam przeciągłe wzdychanie.
- Co tym razem? – spytałam nawet nie odrywając się od pracy.
- Nie mam co na siebie włożyć.
- Przecież wczoraj kupiłaś sobie sukienkę i buty.
- Ale dzisiaj mi się już nie podobają.
- Mogę po pracy z tobą iść na zakupy – powiedziałam łaskawie.
- To super – ucieszyła się – jesteś kochana.
A do 16 00 było jeszcze tyle czasu, a potem zakupy. Czy ja to
przeżyję?
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, polecam też inne opowiadania:)
OdpowiedzUsuń