Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.7


1 kwietnia 2015 - środa
Nowi pracownicy – to nie prima aprilis
Wolne od czwartku – to też nie był żart
Psie odchody na mojej wycieraczce – nie wierzę, że to sprawka sąsiada z góry

Co za dzień, nawet nie wiem od której sensacji zacząć.
Kiedy rano wyszłam z mieszkania od razu poczułam, że w coś weszłam. Spojrzałam na dół i mój lewy trampek był cały w kupie. Prawdopodobnie psiej.
Zastanawiałam się, którzy sąsiedzi zrobili mi ten „cha cha”, prześmieszny prezent na prima aprilis.
Wróciłam do mieszkania i szybko zmieniłam obuwie. Brudny i śmierdzący trampek od razu powędrował do pralki. Na razie z wycieraczką nic nie mogłam zrobić, bo się spieszyłam. Ale solennie obiecałam sobie, że po powrocie podrzucę resztki tym, którzy mnie tak urządzili.
Skąd wiedziałam komu? Jeszcze nie wiedziałam, ale wierzyłam w głupotę tych ludzi i w to, że nie wytrzymają i sami się wydadzą.
Przypomniałam sobie, że obiecałam posterunkowemu, że przestanę zwracać uwagę na tych ludzi, ale w obliczu takiego śmierdzącego świństwa nie mogłam przejść obojętnie. Siedząc w autobusie, doszłam do wniosku, że zadzwonię do Marka Jagody i poinformuje go o zmianie postawy. Niech się nastawi na wezwania.
Nie miałam do niego bezpośredniego telefonu, więc wykręciłam numer na komendę, której podlegał mój blok.
- Dzień dobry, poproszę z posterunkowym Markiem Jagodą – powiedziałam oficjalnie.
- Dzień dobry pani Magdo – odpowiedział policjant.
- Skąd pan wiedział, że to ja? – zdziwiłam się.
- Szósty zmysł – powiedział wesoło – co się stało?
- Sąsiedzi zostawili mi odchody psa na wycieraczce.
- Chyba nie żąda pani z tego powodu interwencji? Obiecała pani.
- Na razie nie, ale informuję, że dzisiaj dokonam zemsty i że interwencja będzie, ale nie ja ją wezwę.
- Pani Magdo.
- Psia kupa. Weszłam w nią – powiedziałam twardo – nie był to zbyt miły poranek.
- Rozumiem, ale proszę się zastanowić, może to nie oni. Przecież ani Opolscy ani emerytka nie mają psa.
- Ja już swoje wiem – powiedziałam z przekonaniem – do widzenia.
Dzisiaj w pracy był iście sielankowy dzień ponieważ cudowny Dariusz oznajmił, że od jutra mamy wolne i że możemy wrócić do pracy dopiero we wtorek. Na moje pytanie, czemu jest taki dobry, powiedział:
- Po świętach czeka nas pięć dodatkowych zleceń. Musicie być wypoczęci.
Lubiłam szefa za takie niespodzianki, a robił je tak mniej więcej dwa razy w roku.
Nowe zlecenia natomiast lekko mnie przeraziły, ponieważ i tak mieliśmy ich bardzo dużo. Dodatkowo Beata naprawdę dostała zwolnienie na czas ciąży, więc nie wiem, kto się tego podejmie. Chyba, że będziemy nagminnie zostawać po godzinach. 
- Poza tym – kontynuował – wysłuchałem waszych propozycji zatrudnienia dodatkowej osoby i mam zamiar poszerzyć nasz skład. Ale będą to trzy osoby, bo jedna za Beatę, a dwie mam nadzieję, że na dłużej, bo rzeczywiście mamy co robić. Stałych klientów nie należy zaniedbywać, a nowi powinni zostać z nami dłużej. Przyjęte osoby przejmą jednorazówki.
Zrobiłam smutną minę.
- Wiem pani Magdo, że pani bardzo je lubi, ale potrzebuje fachowców, do dużych projektów.
Zgodziłam się aczkolwiek niechętnie.
Cudowny Dariusz zwrócił się do mnie, Anki i Norberta.
- Państwa będę prosił o pomoc w rekrutacji. Pani Ala prześle wam wybrane przeze mnie CV, bardzo proszę, żebyście je przejrzeli i wybrali  10 kandydatów na rozmowę kwalifikacyjną. A ją zrobimy we wtorek po świętach o godzinie 16 00. Państwo będą w niej uczestniczyć.
Poczułam, że zaszczyt mnie kopnął. Wybieranie nowych współpracowników było zajęciem odpowiedzialnym, chociażby dlatego, że potem będzie trzeba się jeszcze z nimi zakolegować i wytrzymać.


06 kwietnia 2015 - poniedziałek
Święta, Święta i po świętach.

Ciocia Hania z racji tego, że miała duży dom, w którym mieściła się cała nasza rodzina. co roku organizowała Święta Wielkanocne.
Oprócz mnie i moich najbliższych, przyjeżdżali dziadkowie od strony mamy i babcia Maćka od strony taty. Bardzo lubiłam te spotkania, do momentu, aż ciocia Hania przypominała sobie, że jeszcze się do nikogo nie przyczepiła.
W tym roku przeszła samą siebie z dwóch powodów. Pierwszy, jedzenie było obłędne i żałowałam, że nie mam gdzie go mieścić. A drugi był bardziej skomplikowany i dotyczył mnie, Maćka i Marty.
Piotrkowi się upiekło, bo nie był taki głupi żeby się przyznawać przed wszystkimi, że spotyka się od pół roku z dziewczyną z roku.
A zaczęło się od tego, jak babcia Mania powiedziała do mojej mamy.
- Te dzieci tak porosły, nawet Marta. Niedawno był z niej taki szkrab, a teraz to pannica.
- Masz rację mamo – wtrąciła się ciocia Hania – dzieciaki już dorosłe, a człowiek by chciał tak mieć wokół siebie, jakieś mniejsze. Nacieszyć się nimi, pobawić, póki są siły – i nagle krzyknęła – ale oczywiście, ani mój Maciuś, ani Magda się nie śpieszą. A lata lecą – i zaczęła przedrzeźniać syna - Maciek ma dziewczynę, ale przecież się z nią nie ożeni, bo może to nie ta. Po co ma ryzykować, może zastanowi się bliżej czterdziestki. A Madzia – w moją stronę wystrzelił oskarżycielski palec – ma dwóch adoratorów, ale przecież mentalnie ma jeszcze 18 lat i nie wie, którego wybrać. W końcu zostanie z niczym i będzie za stara na dzieci.
- Masz adoratorów? – ucieszył się ojciec – kim są?
- Nikim – odparłam dzielnie – ciocia dorabia sobie historię. Nic się nie dzieje.
- Jak to – oburzyła się ciocia – przecież cię widziałam z tym policjantem i mówiłaś jeszcze o jakimś koledze z pracy.
Odetchnęłam kilka razy.
- Policjant, to posterunkowy, a kolega z pracy, to kolega. Koniec. Kropka. Dajcie mi spokój.
- Nie unoś się dziecko – wtrąciła się babcia Mania – po prostu ciocia się martwi.
- To niech przestanie, bo nic mi się nie dzieje. Umiem o siebie zadbać i mam w nosie stereotypy, że każda panna powinna znaleźć męża. W Polsce  jest więcej kobiet niż mężczyzn, więc nawet demografia wskazuje na to, że nie każda wyjdzie za mąż. A ja oddaje swoje miejsce z chęcią.
- Większość, to wdowy – wtrącił Piotrek, a ja myślałam, że go strzelę w ten blond łeb.
- Widzisz? – ucieszyła się ciocia Hania – czyli, że w twoim wieku, jest mniej więcej po równo. A ty masz dwóch…
- Nie mam – wkurzyłam się – nie możecie zająć się Martą? Ona jest młodsza, może z nią wam się uda. Ja już jestem stara i skostniała.
Marta popatrzyła na mnie wściekle. Najwidoczniej, był to dzień podpadania u rodzeństwa.
- Marta, ma jakiegoś chłopca – wtrąciła w końcu mama – ale wolałabym żeby najpierw skończyła szkołę, a potem rodziła mi wnuki.
Marta była czerwona, jak burak. Nie ma nic gorszego, jak być nastolatkiem, którego życie uczuciowe jest obgadywane przy świątecznym kotlecie i młodej kapuście.
- Ale ma, a Magda- nie dawała za wygraną ciocia Hania.
- Daj spokój córuś – powiedziała do niej babcia Mania – nie chcą, to trudno. Teraz lepsze czasy, mnóstwo możliwości, kariera, więc nie ma czasu na dzieci.
My nie mieliśmy tylu atrakcji, więc sami musieliśmy je sobie zapewnić. No i dlatego jesteście na świecie.
Na chwilę wszyscy starsi zamilkli wspominając, stare i dobre czasy. Kiedy nie było komórek, Internetów i lodówek. I w tę ciszę wpasował się Maciek.
- No właśnie chciałem wam powiedzieć, że mam zamiar w maju się zaręczyć!
Tsunami nie wywołałoby takiego chaosu, jak to wyznanie. Ciocia Hania przodowała na zmianę, a to się ciesząc, a to łapiąc się za serce i płacząc, że jeszcze tej wybranki nie zna.
- A kim ona jest? Kiedy mnie poznasz?
- Na ślubie – mruknął do mnie cicho Piotrek, ale mama to usłyszała i dźgnęła go palcem w ramię.
- Przestań – syknęła – nie psuj ciotce radości.
Brat potulnie pokiwał głową.
- Kiedy ją poznam?! Ale się cieszę, synku! Ale czy ona na pewno porządna. Kim jest? Co robi?
- Mamo! – próbował  ją uspokoić.
- Ciociu – powiedziałam – poznałam ją, bardzo fajna dziewczyna i rodzinna.
Ciocia Hania złapała się za serce i wykrzyknęła,
- Dlaczego ty ją poznałaś, a ja nie?!
Moja mama pokręciła głową i dyskretnie pokazała tacie, że ciotka ma fisia. Nie w jej stylu były takie histerie i nawet nie miała zamiaru się w to wtrącać. Babcia Mania też nie. Obie  doszły do wniosku, że chyba kiedyś jej przejdzie.
Przeszło dopiero drugiego dnia u nas na obiedzie, kiedy siedząc przy stole Piotrek nieopatrznie odebrał telefon od dziewczyny .
Stał się królem lanego poniedziałku, a ja mogłam odetchnąć.


07 kwietnia 2015 -wtorek
Rekrutacja  - udana
Moje zadowolenie – spore

Rekrutowanie nowych pracowników okazało się wcale nie łatwe, zważywszy, że musieliśmy dogadać się ze sobą i jeszcze zadowolić cudownego Dariusza.
Wybraliśmy 10 osób i właśnie one od godziny 16 00 do 19 00 zajęły nam spory kawałek życia. Norbert typował kobiety, co mnie było na rękę, może w końcu się ode mnie odczepi. Anka wolała facetów mówiąc, że babami nie umie się dogadać, a cudowny Dariusz jako jedyny przede wszystkim patrzył na umiejętności i doświadczenie. Żeby ci kandydacie wiedzieli jakie sceny rozgrywają się między nami za drzwiami, to nie wiem, czy by nie uciekli.
Kłóciliśmy się niemal o wszystko, a szef zamiast zabierać ostatniego głosu uparł się na demokratyczne głosowanie.  Najpierw przez dwie i pół godziny maglowaliśmy wszystkich, a potem kazaliśmy czekać na wyniki naszej rekrutacji. O dziwo spotkało się to z pozytywnym odbiorem, bo w większości firm mówią, że zadzwonią i często nie dzwonią. A tak każda z osób już dzisiaj będzie wiedziała na czym stoi.
- Pani Magdo. Nie możemy sobie na razie pozwolić na całkowitego świeżaka i to jeszcze na studiach. Musimy mieć profesjonalny skład – przekonywał mnie szef, żebym zrezygnowała z młodego chłopaka, który kończył 3 rok studiów i szykował się do obrony licencjata.
- A gdzie ma zdobywać doświadczenie, jak nie w pracy? – broniłam go.
- Ja też się nie zgadzam na młodego – powiedział Norbert, jakby był dużo od niego starszy – lepiej zatrudnijmy tę trzydziestkę. Ma walory.
- Chyba duże cycki – zdemaskowała go bezdusznie Anka.
- Tak? Nie zauważyłem? – Norbert udał, że uważnie przygląda się zdjęciu.
- Czy możemy choć raz być poważni? – poprosiłam.
- Nie w tej firmie – powiedział Dariusz – ale ma pani rację, powinniśmy szanować osoby ubiegające się o pracę. Zwłaszcza, że przejdą tylko trzy osoby. My mamy co robić, oni szukają, więc proszę tak, jak pani Magda, o trochę więcej powagi.
- Czwórka jest niezła – powiedziała Anka. Dla wygody ponumerowaliśmy osoby, żeby nam się imiona i nazwiska nie plątały.
- Nie zna angielskiego – przypomniał Norbert.
- Przy jednorazówkach nie ma się kontaktu z klientem, tylko się wykonuje zlecenie – przypomniała Anka – język nie jest tu potrzebny, a babka pracowała w zawodzie 5 lat i właśnie za brak języka ją wyrzucili.
Cudowny Dariusz spojrzał na jej CV i powiedział.
- Jeżeli rzeczywiście umie to, co napisała, to ja jestem za. A jak się sprawdzi, to wyśle się ją na kurs językowy. Nie szalejmy, mieszkamy w Polsce i ¾ naszych klientów to Polacy.
- To jak? Czwórka przechodzi? – dopytywała Anka.
Zgodziliśmy się jednomyślnie.
Zostały jeszcze dwie osoby do wybrania.
Ostatecznie przyjęliśmy czworo ludzi. Babkę bez języka, dziewczynę i chłopaka w moim wieku, oraz ten mój bez doświadczenia dostał się do nas na staż i Dariusz obiecał mu, że jak się sprawdzi, to go zatrudni na stałe. Czyli przewidział nadprogramowego człowieka. Dariusz rzeczywiście był cudowny.
Ja byłam bardzo zadowolona, bo zauważyłam, że Norbertowi spodobała się moja rówieśnica. A że przyszła na miejsce Beaty, więc będzie w naszym pokoju i jest szansa, że Norbert zmieni obiekt westchnień.
- Ja bym na to nie liczyła – powiedziała Anka w odpowiedzi na moje przemyślenia.
- A właśnie, że będę sobie na to liczyć – powiedziałam i wypięłam jej język.

08 kwietnia 2015 - środa
Sąsiad z góry – sprawcy psiej kupy na wycieraczce znalezieni.
Posterunkowy Jagoda – postawiony na baczność

Okazało się, że moi sąsiedzi nie ograniczyli się do obdarowywania mnie prezentami w postaci psich odchodów tylko do prima aprilis, ale również dzisiaj znalazłam je na swojej wycieraczce. No cóż, pewnie stwierdzili, że w Święta nie wypada. Cóż za wrażliwość.
Wzięłam całą wycieraczkę z zawartością i wyszłam na dwór w poszukiwaniu kosza na takie „prezenty.” W drodze do jednego z nich spotkałam sąsiada z góry, który właśnie wyszedł na spacer ze swoim psem.
- Witam panią – powiedział wesoło – sprawiła sobie pani pieska?
Spytał. Zdziwiłam się, ale potem poparzyłam co robię.
- Nie, nie sprawiłam sobie – rzekłam cierpko – ale chyba, tak zrobię. Kupię sobie takiego z rasy groźnych, jakiegoś dobermana albo pitbulla i uwiąże przy wejściu.
- Skąd te mroczne plany? Nie szkoda zwierzaka?
- Szkoda, szkoda – gderałam – ale mam dosyć niespodzianek na wycieraczce. Widzi pan? – pokazałam co mam na wycieraczce – to nie moje. Jakiś dowcipniś mi to kładzie.
Pan Aleksander podrapał się w głowę i powiedział.
- Ja wiem kim on jest, a raczej oni – uśmiechnął się szeroko – dzieciaki Opolskich.
- Tak myślałam – zgrzytnęłam zębami.
- Ja tam się nie wtrącam, do czyjegoś wychowania, ale bawienie się psimi odchodami, chyba nie jest najbardziej rozwojową rozrywką.
- Zapewniam pana, że to dla nich zabawa z najwyższej półki. Czy oni wcześniejszemu lokatorowi też tak uprzykrzali życie?
- Wcześniej mieszkało młode małżeństwo bez dzieci, ale nie powiem pani, czy mieli jakiś zatarg z Opolskimi. Mieszkali jakieś dwa lata, a potem właściciel wystawił je na sprzedaż. A pani ma z nimi kłopoty?
- Ja? To oni zaraz będą mieć kłopoty. Przepraszam pana, ale muszę zadzwonić.
Po chwili usłyszałam miły głos posterunkowego.
- Witam pani Magdo, już nie mogę się doczekać, co tym razem się stało.
- Psie kupy podrzucają mi dzieci Opolskich. Proszę coś z tym zrobić, bo jak nie…?
- Pani Magdo, wszystkie rozmowy są nagrywane, więc radzę uważać na słowa – przytomnie przerwał mi Marek Jagoda.
- To proszę do mnie przyjechać, to osobiście panu powiem, że wysmaruję im tym gównem drzwi.
- Pani Magdo – śmiał się posterunkowy – będę miał dowód przeciw pani. Proszę się uspokoić.
- Jestem uosobieniem spokoju. A pana proszę o interwencję.
- Nie złapaliśmy nikogo na gorącym uczynku.
- Odmawia pan pomocy? – zdenerwowałam się.
- Nie odmawiam. Postaram się to jakoś załatwić.
- Daje panu 24 godziny – ostrzegłam.
- Tak? A co będzie potem?
- Nie powiem, bo się nagrywa – rozłączyłam się.

09 kwietnia 2015 - czwartek
Prośba Marka Jagody – nieprzyjęta
Plan zemsty – opracowany

O 6 30 rano usłyszałam dzwonek do drzwi. Mając jeszcze na sobie piżamę otworzyłam posterunkowemu Jagodzie. Mężczyzna spojrzał na mnie z wyraźnym zainteresowaniem. Uświadomiłam sobie, że moja piżama pamiętała chyba jeszcze studia i teraz była rozciągnięta w każdą stronę i miała gdzie niegdzie przetarcia, a na głowie miałam kołtun.
- Aaaa! – krzyknęłam i uciekłam do łazienki.
W tym czasie posterunkowy wszedł do mojego mieszkania i rozgościł się na kanapie w salonie. Postarałam się pobyt w łazience ograniczyć do minimum i po 10 minutach wyszłam z niej całkowicie ubrana i jako tako uczesana. Makijaż zostawiłam sobie na później.
- Niepotrzebnie pani uciekła – powiedział – przecież widziałem panią w o wiele bardziej oryginalnej odsłonie.
- Kawy? – zapytałam nie komentując wypowiedzi. Skinął głową na tak.
Podałam mu kubek i usiadłam w fotelu naprzeciw niego z własnym.
- Rozumiem, że przyszedł pan zrobić porządek z moimi sąsiadami?
- Nie. Przyszedłem prosić panią o zachowanie rozwagi.
- Dlaczego ja mam się zachowywać, a oni nie muszą?
- Pani Magdo, znudzą się.
- Nie proszę pana, nie znudzą się. Mieszkam tu już prawie trzy miesiące  i się nie znudzili.
- Ale pani też przez jakiś czas dała im się we znaki?
- Panie posterunkowy, czasami na chamstwo trzeba odpowiadać chamstwem.
- Proszę być rozsądną. Przecież zamierza pani tutaj mieszkać przez całe życie.
- To nie jest takie pewne. Jeszcze kilka takich kawałów od Opolskich i się wyniosę, ale najpierw…
- Proszę się uspokoić – przerwał mi. Najwidoczniej widział mordercze iskry w moich oczach.
- Nie – odparłam – nie mam zamiaru w tej rozgrywce przegrać.
- Kim jest pani z zawodu? – zapytał nagle.
- Jestem grafikiem komputerowym, a co to ma do rzeczy?
- To całe szczęście. Bo już myślałem, że pracuje pani w banku lub ubezpieczeniach.
- Skąd ten pomysł?
- Jest pani niezwykle waleczna, czy w pani zawodzie jest to potrzebne?
Wzruszyłam ramionami.
- Raczej nie. Ale co to ma za znaczenie? Ciekawe czym oni się zajmują? Czy to też ma wpływ na to, że są burakami?
- Z tego co wiem, pani Opolska na razie siedzi w domu z dziećmi, a pan Opolski jeździ autobusami miejskimi.
- O matko! A jakim numerem? Żebym tylko nigdy na niego nie trafiła! Znając moje szczęście nie będę miała wtedy biletu albo nie zatrzyma mi się na przystanku.
- Proszę nie panikować – śmiał się Marek Jagoda.
Uspokoiłam się trochę i spojrzałam na niego.
- Panie posterunkowy. Oświadczam, że jeszcze jedna taka niespodzianka na mojej wycieraczce, a się nie pozbierają. Rozumie pan?
- Nie rozumiem, ale słyszę, co pani mówi. Proszę nic nie robić.
- A co pan zrobi w mojej sprawie?
- Zaraz do nich pójdę i pouczę.
- Też mi wielkie coś – prychnęłam.
- Nie złapała ich pani za rękę, nie mogę zrobić niczego więcej.
Posterunkowy wstał i się pożegnał.
Przez wizjer patrzyłam, jak udziela pouczenia pani Opolskiej. Zaspanej, złej i rozchełstanej. Wolałam przygotować awaryjny plan zemsty. Nie wierzyłam, że oni przestaną. Ktoś z nas na pewno zapłaci mandat, ale byłam gotowa na takie poświęcenie.

12 kwietnia 2015 - niedziela
Nocne życie – to jest to
Powodzenie u płci przeciwnej - ogromne
Norbert na bani – okropność

Anka w piątkowe popołudnie nieopatrznie powiedziała głośno, że dawno nie tańczyłyśmy. Oświadczyła, że ma ogromną potrzebę pójścia do klubu  i że musimy to zrobić w sobotę. Zgodziłam się z nią w stu procentach i również wyraziłam chęć do sobotnich szaleństw. Pech chciał, że słyszał to Norbert i od razu zgłosił swoją wolę udziału w imprezie.
- Dobrze – powiedziałam kwaśno – ale masz mnie nie podrywać i trzymać ręce z daleka.
- Dobra, dobra – zgodził się potulnie – będę grzeczny.
Na czas naszych ustaleń przez pokój przewinęło się kilkoro ludzi, którym również ten pomysł przypadł do gustu. Także w sobotę szliśmy na balety dosyć dużą bo siedmioosobową paczką. Cudowny Dariusz niestety z nami nie poszedł, bo wyjechał z kolegami na ryby, ale Ance to nie przeszkadzało.
Powiedziała mi nawet, że tylko by jej przeszkadzał się bawić.
Ustaliliśmy, że interesuje nas różnorodność i na żadne tematyczne imprezy nie idziemy. Żadne lata siedemdziesiąte, ani same klubowe bity nas nie kręciły.
Chcieliśmy wszystkiego po trochu. I znaleźliśmy właśnie taki w centrum Warszawy. Już wcześniej Anka zarezerwowała nam stolik, więc nie musieliśmy martwić się o miejsce do siedzenia. Kiedyś nawet bym o tym nie pomyślała, ale teraz, przed trzydziestką wręcz czułam, że muszę mieć kąt do odsapnięcia.
Przyzwyczajona, że w takich miejscach bawią się zazwyczaj ludzie do trzydziestki, z zaskoczeniem zauważyłam bardzo dużą rozpiętość wieku bawiących się. To było miłe i dawało nadzieję, że jak będę już starą babą po czterdziestce, to będę miała gdzie pójść i poszaleć. Z drugiej strony zauważyłam też, że nie ma małolatów. Przyjaciółka na moje spostrzeżenia odparła, że szukała miejsc odpowiednich dla nas i że tutaj wpuszczali tylko od 24 roku życia.
Bawiłam się świetnie. Muzyka nie pozwalała mi zejść z parkietu, także po jakimś czasie czułam, że mogę wyżymać bluzkę. Gorące rytmy Latino przeplatane z czarną muzyką i popem dla odpoczynku były tak połączone, że nie dało się ich opuścić i pójść chociaż na chwilę odpocząć. W trakcie moich wygibasów na parkiecie, przyplątało się do mnie dwóch adoratorów, którzy świetnie tańczyli i bardzo mi się spodobali. Norbert co prawda usiłował wbić się między mnie a nich, ale robiłam wszystko, żeby mu się nie udało.
Oczywiście nie podobali mi się tak, żeby iść z nimi na randkę, ale na zabawę do białego rana mogłam się zgodzić. Byłam w swoim żywiole i dawałam z siebie wszystko. Anka miała rację, tego nam było trzeba. Cały post siedziałyśmy na tyłkach, czas było rozprostować gnaty i bawić się póki jeszcze miałyśmy siłę i chęć. W końcu DJ przeszedł na bardziej rockowe kawałki, więc doszło do małej zmiany na parkiecie. Do boju ruszyli długowłosi i brodaci kolesie z panienkami w czarnych strojach i ostrych makijażach. Ja skorzystałam z chwili spokoju i poszłam sobie po piwo. Jeden z chłopaków poszedł ze mną i zaprosił do rozmowy w bardziej spokojne miejsce. Zgodziłam się.
Rozmowa jednak po pierwszej wymianie komplementów dotyczących tańca przestała się kleić i głównie milczeliśmy patrząc na tłum na parkiecie. Facet ewidentnie chciał mnie poderwać i to na szybko, ale ja nie traktowałam tańca jako występu godowego samca i samicy. Po prostu się bawiłam.
- To do zobaczenia na parkiecie – powiedziałam kończąc niezręczną sytuację.
- Na razie – burknął i wtopił się w tłum.
Pewnie w myślach dostało mi się od niezdecydowanych panienek, ale w mocniejszych słowach.
Wróciłam do stolika, gdzie Norbert pastwił się nad wódką. Zauważyłam, że jest nieźle wstawiony. Wkurzyło mnie to. Była dopiero 24 00, a on już wykazywał symptomy gotowego do wpadnięcia pod stół i przez to wyrzucenia go z imprezy przez ochroniarzy. A przez to my będziemy musieli też wyjść. „O nie!” – pomyślałam i pociągnęłam go za rękę. Spojrzał na mnie błędnym wzrokiem i anielski uśmiech wypłynął mu na twarz.
- Na parkiet, ale już – warknęłam mu w ucho.
Poszedł posłusznie, chociaż lekko się zataczał. Miałam nadzieję, że jak trochę potańczy  i poskacze, to będzie trzeźwiejszy. Na początku, musiałam go co chwile łapać za rękę, bo nie wiedzieć czemu zataczał się do tyłu. Potem udało mu się w paść w jako taki rytm. No i wszystko było by dobrze, gdyby nie przypałętał się do mnie kolejny koleś. Wyglądał, jak zdjęty z harleya. Miał ze czterdzieści lat, równo przystrzyżoną brodę, na głowie bandankę z czaszkami. Przedramiona miał całe wytatuowane. Był wysoki i potężnie zbudowany. Wyrwał mnie z rąk Norberta i zaczął ze mną tańczyć. UWAGA! W parze! Jak można przy Metallice tańczyć w parze! Kręcił mną, jakbyśmy na weselu tańczyli oberka. Przez to wszystko Norbert znikł mi w tłumie. Chciałam się uwolnić, ale chwyt miał niezły i do końca utworu nawet na sekundę nie puścił mojej ręki. Po skończonym utworze, wystawiłam mu kciuk do góry i uciekłam. Na szczęście mnie nie gonił. Przez to całe zamieszanie Norbert popadł w jeszcze bardziej wisielczy humor i wiedziałam, że już jest nie do uratowania. Powiedziałam do Anki ze złością.
- Jak ten kretyn zaleje się w trupa i wyleci, to ja za nim nie idę. Nie po to tu przeszłam, żeby się jeszcze z nim chandryczyć.
- Nie bój żaby – powiedziała Anka – niech się martwią ci, co z nim piją. Chodź na parkiet, zmieniła się muzyka.
- O nie. Wypiłam dopiero jedno piwko i czuję, że mam duże pragnienie na drugie. Później dołączę.
Kiedy wróciłam do stolika, zastałam tam tylko ledwo patrzącego na oczy Norberta i Jacka, znienawidzonego przeze mnie i przez Ankę plotkarza biurowego. Z dwojga złego wolałam bełkoczącego Norberta. Przysiadłam się obok niego, a on od razu mnie objął ramieniem.
- Magda – wyseplenił – Magda, dlaszego ty mnie nie chcesz?
- Daj spokój – powiedziałam i uwolniłam się od jego ramienia.
- Przesiesz, ty jesteś taaak piękna i ja teszzz jestem piękny. Pasujemy do siebie.
Znowu spróbował mnie objąć. Koniec końców wypiłam duszkiem piwo i udałam się na parkiet, gdzie o dziwo ponownie pojawiło się koło mnie dwóch tych samych adoratorów, nawet ten z którym gadka się nie układała.
Norbert o dziwo dotrwał do 2 00 w nocy i wyszedł, a raczej wypełzł podtrzymywany przez Jacka i Radka, razem z nami. Chłopaki obiecali, że dostarczą go do domu całego i zdrowego. Ja z Anką i z nową z pokoju, czyli Moniką, postanowiłyśmy znaleźć jakąś nocną knajpę i wypić piwo, zwłaszcza, że ja czułam niedosyt. Norbert bardzo chciał nam towarzyszyć, ale szybko uciekłyśmy. W tym stanie nie mógł nas dogonić. Za to jak z pod ziemi wyrośli przed nami dwaj moi tancerze i spytali się, czy mogą nam towarzyszyć. Zgodziłyśmy się. Może w grupie i ja będę bardziej rozmowna.
Kiedy wróciłam do domu o 6 00 rano byłam bardzo zadowolona. Ten, z którym rozmowa się nie kleiła przerzucił się na Monikę, a drugi przyznał się, że jest żonaty, więc na żaden podryw nie miał szans.

13 kwietnia 2015 - poniedziałek
Opolska w akcji – oklaski
Marek Jagoda reaguje – mój bohater

I niech mi ktoś powie, co ci ludzie mają takiego w sobie, że nie potrafią dać sobie pokoju. Ja chyba naprawdę będę musiała poszukać nowego mieszkania, bo to otoczenie było ewidentnie dla mnie szkodliwe. Marek Jagoda może i miał rację, żeby dać sobie spokój, ale co zrobić, jeżeli druga strona nie ma zamiaru odpuścić. Do tego, nawet nie zdążyłam wprowadzić w życie mojego planu uprzykrzania im życia.
A wszystko wydarzyło się w pobliskim hipermarkecie. Poszłam, jak w każdy poniedziałek zrobić zakupy żywieniowe na cały tydzień. Łaziłam między półkami wpatrzona w kartkę i nagle ktoś uderzył mnie czymś miękkim w tył głowy. Podskoczyłam zaskoczona i odwróciłam się do napastniczki. Pośrodku alejki stała Opolska z paczką pampersów w ręku, którymi ponownie się na mnie zamachnęła. Odruchowo odskoczyłam.
- Pogięło panią?! – krzyknęłam.
- Ty sprzedajna ladacznico! – usłyszałam jej charczenie.
W zasadzie, gdyby rzecz nie dotyczyła mnie osobiście, to całe zdarzenie wyglądało by komicznie. Zwłaszcza, że czerwona twarz sąsiadki cudownie zlewała się z jej lekko wypłowiałym czerwonawym dresem.
Nauczona doświadczeniem, że na złość nie odpowiada się złością, bo to jest mało skuteczne, powiedziałam najspokojniej jak umiałam.
- Upuściła pani pieluszki? Nic nie szkodzi, że spadły na mnie, są miękkie.
Baba stanęła, jak wryta, nie spodziewała się czegoś takiego. Ale wahała się tylko przez chwilę i znowu się na mnie zamachnęła.
- Spokojnie pani Opolska, spokojnie – powiedziałam, cofając się poza zasięg pieluch – jeszcze się pani zmęczy.
- Myślisz sprzedajna cichodajko, że ja jestem ślepa?! Myślisz, że jak se sypiasz z posterunkowym, to jesteś wszechwładna. A gówno!
No tym tekstem, to mnie zdziwiła i przez to straciłam czujność i oberwałam workiem po głowie.
- Proszę natychmiast przestać – powiedziałam tracąc cierpliwość.
- Łajdaczka, policję na porządnych ludzi nasyła. Ja ci pokażę, co to znaczy ze mną zadzierać. Kupy cię nie odstraszyły, to teraz czas na ostrą amunicję. 
I rzuciła się do mnie z rękoma. Odskoczyłam, a ona poleciała jak długa na podłogę. Szybko się jednak zerwała i wrzasnęła rozdzierająco.
- Specjalnie to zrobiłaś?!
- A co? Miałam pozwolić sobie wydrapać oczy? – mój głos znowu był spokojny. Baba zaczęła mnie bardziej śmieszyć, niż denerwować.
Wokół nas zebrał się już spory tłumek gapiów. Przyszli nawet ochroniarze, ale zamiast interweniować, przyglądali się ciekawie rozwojowi sytuacji.
Profesjonaliście w mordę jeża.
- Ty chamico! – rzuciła we mnie paczką pampersów. Uchyliłam się i produkt poleciał w tłum. Potem baba zaczęła wyjmować ze swojego wózka kolejne rzeczy i ciskać nimi we mnie.
Tego było już za wiele, a ci skretyniali ochroniarze tylko się zaśmiewali.
Już miałam jej przyłożyć, ale w tłum wdarła się policja.
- Pani Magdo, prosiłem panią o rozsądek – usłyszałam głos pełen wyrzutu.
Odwróciłam się do posterunkowego i warknęłam.
- No tak, to na pewno ja. Dziękuje za opinię, może pan dołączy do pani Opolskiej?
Baba została wyprowadzona przez dwóch policjantów, jeden nie dał by rady, bo wierzgała nogami na wszystkie strony.
- Pani też pójdzie z nami – Marek Jagoda wskazał wyjście.
Naburmuszyłam się, ale poszłam przed nim.
Na szczęście zostałam umieszczona w osobnym radiowozie.
To się rodzina ucieszy, córka zamiast szukać męża, ląduje w kryminale.
Chlipnęłam sobie, bo nagle wszystko stało się dla mnie nie do zniesienia.
- Ja nie chcę się stąd wyprowadzać? – bąknęłam nieszczęśliwa – podoba mi się to miejsce.
- Pani Magdo, nikt się pani nie każe wyprowadzać – powiedział spokojnie Marek Jagoda.
- Tak? A widział pan co się tam działo? Przecież ludzie będą mnie wytykać palcami.
- Nie będą.
- Tak jak pan zapewniał, że ta kretynka się znudzi. Ładne znudzenie dzisiaj zaprezentowała – burknęłam.
Na komendzie złożyłam zeznania i zostałam wypuszczona do domu.
Kiedy weszłam do mieszkania, rozpłakałam się na całego. Jak bardzo można być zazdrosnym i podłym. Otworzyłam lodówkę, stała tam butelka wina. Pomyślałam sobie, że najwyżej będę miała jutro kaca.
Niestety nie zdążyłam się upić, bo usłyszałam dzwonek do drzwi. Przybył Marek Jagoda w cywilu.
- Przyszedł pan mnie aresztować? – spytałam łzawo.
- Ależ nie – uśmiechnął się do mnie szeroko i wszedł bez zaproszenia do środka.
Zaproponowałam mu kieliszek wina, nie odmówił.
- Miała pani rację, ci Opolscy są niereformowalni.
- Mówiłam, ale pan mnie nie słuchał – powiedziałam oskarżycielsko.
- Przyznaję się bez bicia. Ale proszę posłuchać, co się okazało. Bo dzięki pani wyszły na jaw inne sprawy. Otóż wcześniejszy właściciel mieszkania wystawił je na sprzedaż właśnie z powodu Opolskich. Przeganiali każdego lokatora. Czy to było małżeństwo, czy to pani z pieskiem. Tylko nikt wcześniej tego nie zgłaszał. Dopiero pani pierwsza.
- I co? To oni będą się musieli wyprowadzić? – spytałam z nadzieją.
- Niestety, nie – powiedział, ale zaraz się uśmiechnął. Musiałam przyznać, że uśmiech miał uroczy, w ogóle cały był uroczy.
- Zapłacą karę za zakłócanie spokoju, a pani może im wytoczyć proces.
Machnęłam ręką.
- Nic z nich nie wycisnę, nie opłaca się.
- Ależ jest pani wyrachowana – żartował sobie ze mnie.
- Nie jestem. Tylko biorę pod uwagę, że mają dzieci.
- Ale to nie koniec.
- Nie?
- Jeżeli jeszcze raz zakłócą spokój komukolwiek w bloku, to policja się nimi zajmie dużo bardziej szczegółowo niż dzisiaj i bez procesu się nie obejdzie.
- Jest pan moim bohaterem – rzuciłam mu się bez ostrzeżenia na szyję. Co było bardzo nierozsądne, ponieważ on siedział, a przeze mnie leżał, z rozlanym winem na koszuli i ze mną na sobie.
- Tak? Dziękuję – stęknął, bo chyba go uderzyłam w żebra.
- O przepraszam – zaczęłam się z niego gramolić, przez co oblałam mu twarz moim winem – przepraszam.
- Nic się nie stało – śmiał się Marek Jagoda siadając i wycierając się chusteczką higieniczną – jest pani bardzo żywiołowa. Cieszę się, że użyła tego pani na mnie, a nie na Opolskiej. Bo by chyba z niej nic nie zostało.
- Przepraszam – bąkałam w kółko zawstydzona i dziwnie poruszona swoim czynem.

14 kwietnia 2015 - wtorek
Anka kibicuje posterunkowemu – 100%
Zaproszenie na koncert – sztuk 1
Rozprawa z Norbertem – 100%

Z samego rana zaciągnęłam Ankę do damskiej toalety i opowiedziałam o wydarzeniach wczorajszego dnia. Przyjaciółka słuchała z wypiekami na twarzy, a jak doszłam do Makra Jagody i niefortunnego oblania go winem, aż krzyknęła,
- Co zrobiłaś?!
- No przecież mówię, że oblałam go winem.
- Ale musiałaś przy tym na nim leżeć?
Tym razem ja się zaczerwieniłam.
- Tak wyszło – bąknęłam.
- I co dalej? Chwycił cię w ramiona i całował, jak szaleniec?
- Puknij się w głowę – powiedziałam – potem dopił wino i wyszedł.
- Od razu?
- No nie, dokończyliśmy butelkę, czyli siedział jeszcze jakąś godzinę.
- I nic?
- Nic.
Anka westchnęła.
- Ty to jednak skretyniała jesteś. Po coś z niego schodziła.
- O co ci chodzi? – nie rozumiałam jej.
- Pewnie pomyślał, że naprawdę jest ci głupio albo, że jesteś wstawiona i nie wiesz co robisz. Nie dałaś mu szans na reakcję.
- Przestań gadać bzdury. Ani on ani ja nie mamy nic do siebie. A rzuciłam się na niego, bo miałam już lekko w czubie.
- Taaa. Oczywiście – wątpiła, ale ja nie miałam zamiaru ciągnąć tego tematu.
Posterunkowy to posterunkowy, a ja to ja. Nie ma między nami niczego, chyba że telefony w sprawie interwencji.
Bardziej drażniło mnie to, że nawet po wytrzeźwieniu Marek Jagoda nadal wydawał mi się uroczy. Ale za nic w świecie nie miałam zamiaru mówić tego Ance, bo nie dałaby mi żyć i temat policjanta nie schodził by jej z ust od rana do wieczora.
Wróciłyśmy na swoje stanowiska pracy, a ja na swoim zauważyłam zaproszenie na koncert Norberta. Wkurzył mnie tym. To znaczy nie zaproszeniem, to akurat było miłe, ale czy on nie mógł po prostu do mnie podejść i mi je wręczyć, a nie zostawiać jak tajemniczy wielbiciel na biurku. Szkoda, że go jeszcze nie poperfumował. Spojrzałam na niego, ale on wsiąkł w pracę i świata poza nią dzisiaj nie widział.
Z jednej strony chciałam pójść na ten koncert, ale z drugiej strony, znowu narobi sobie nadziei, a tego nie chciałam.
- Przyjdziesz? – nawet nie zauważyłam kiedy podszedł.
- Nie wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą.
Nachmurzył się i burknął.
- No tak, przecież na pewno masz lepsze plany.
Wkurzyłam się i warknęłam.
- A żebyś wiedział! Poza tym ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że nie jestem tobą zainteresowana, nie podrywaj mnie i nie rób sobie nadziei. Kiedy to do ciebie dotrze! Chciałam grzecznie, ale najwidoczniej się nie da. Nie chcę cię. Rozumiesz?!
Nie chciałam go publicznie upokarzać, ale jego upicie się i jęczenie o miłości do mnie w klubie, wczorajsze wypadki z Opolską, do tego uroczy Marek Jagoda, wyczerpały moje pokłady cierpliwości.
Anka i Monika rozsądnie wyszły z pokoju. Wystarczy, że już ja byłam niedobra.
- Magda – jęknął – dlaczego?
- Bo nie jesteś w moim typie – powiedziałam szczerze – wystarczy? Lubię cię, ale jako kolegę. A przez twoje urojone uczucie wszystko spartoliłeś! Chciałabym chodzić na twoje koncerty, ale przez to, że mnie męczysz uczuciami, nie mogę. Mało tego! Przez to, że sobie coś do mnie ubzdurałeś ,nie będziemy już mogli się kolegować! I to mnie też wkurza, bo lubię cię jako kolegę, ale jako chłopak niestety, ale mi nie pasujesz.
- Ale dlaczego?  - pytał, jakby nie słyszał całej mojej tyrady.
- Nie wiem, po prostu, czasami ktoś ci się podoba, a czasami nie. Przecież i tobie podobają się jedne dziewczyny, a inne nie. To chyba proste.
- Ranisz mnie!
- Wiem, ale nie jestem świnią i nie wykorzystuje twojego zauroczenia, tylko mówię ci prawdę.
Był smutny i bardzo zawiedzony.
- Szkoda, bo myślałem, że się ze mną droczysz.
- Nie droczę się. Nie jestem taką kobietą. Jestem uczciwa i jak mówię nie, to znaczy nie. Nie, być może albo, jak niektórzy myślą, że nie oznacza tak. To głupota dobra dla nastolatek.
Norbert przez jakiś czas stał przy moim biurku w milczeniu, a potem wrócił na swoje miejsce. Serce mnie zabolało, ale z drugiej strony miałam udawać, że coś do niego czuje? A jakby próbował mnie objąć lub pocałować? Przecież miałabym odruch wymiotny. Tak było lepiej dla nas obojga. Tylko smutne było to, że straciłam właśnie fajnego kolegę, z fajną kapelą i fajnym głosem.
Spojrzałam na zaproszenie i z westchnieniem wyrzuciłam je do kosza.

15 kwietnia 2015 - środa
Wyrzuty sumienia – 100%
Wielkie wyrzuty sumienia – 100%
Wzrok pełen wyrzutu u przyjaciółki – 100%

Tak, zjadają mnie wyrzuty sumienia.
Leżę sobie na kanapie i wzdycham i nie mogę sobie znaleźć miejsca.
Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że uczucia w pracy są bez sensu.
No może nie do końca, Anka z cudownym Dariuszem całkiem nieźle sobie radzą.
Inaczej.
Uczucia w pracy są bez sensu jeżeli są jednostronne.
Mam wyrzut sumienia, że potraktowałam Norberta w taki sposób. Dzisiaj wyglądał, jak zbity pies i ani razu na mnie nie spojrzał.
Za to Anka gromiła mnie wzrokiem w nadmiarze.
Ale co ja miałam zrobić? Przeprosić go? Porozmawiać?
Nie widziałam w tym sensu, to by tylko pogorszyło sprawę.
Dlaczego sprawy uczuciowe są aż tak skomplikowane?
Nienawidzę siebie za to, że byłam potworem.
Ale może z czasem Norbert zrozumie, że to uczucie do mnie było bez przyszłości.
Ach! Jak ja nie lubię ranić ludzi.
Jak jest mężczyzną, to weźmie się w garść – stwierdziłam i wstałam z kanapy.

17 kwietnia 2015 - piątek
Anka ma wypieki – 100%
Anka lewituje nad ziemią – 100m
Mam dosyć Anki – 99%,

Jednym procentem ją kocham, bo jest moją przyjaciółką. Ale co za dużo to nie zdrowo. Dzisiaj temat Dariusza i poznania jego rodziców nie schodził z informacji dnia ani na minutę.
Wczoraj zakomunikował jej, że bardzo by chciał ją zaprosić na rodzinny obiad.
Dzisiaj Anka na przemian panikowała i była wniebowzięta.
- Skoro mnie zaprasza do rodziców, to znaczy, że myśli o mnie poważnie.
- Nie, po prostu do twojej torby zmieści się więcej wałówki na drogę – powiedziałam z poważną miną.
- Kretynka – parsknęła Anka.
- Oj, wiesz, że nie mówię poważnie. Cieszę się, o tak – uśmiechnęłam się jak najszerzej i podskoczyłam na krześle – właśnie tak.
- To dlaczego mam wrażenie, że się ze mnie nabijasz?
- Bo o tym obiedzie słyszę od rana, a jest 14 00, skończyły mi się opcje zachwytów.
- Więc przechodzisz na zgryźliwość?
- Nie, chcę cię rozerwać. Jesteś spięta jak gumka w nowych majtkach.
Anka roześmiała się serdecznie.
- Masz rację. Strasznie się denerwuję.  A co, jak oni wszyscy są tacy cudowni jak Dariusz? Będę jedynym odmieńcem w tym szacownym gronie.
Popukałam się w czoło.
- Jesteś piękna i unikatowa. Powalisz ich na kolana.
- Dzięki.
Nie minęło pięć minut, a j znowu usłyszałam przeciągłe wzdychanie.
- Co tym razem? – spytałam nawet nie odrywając się od pracy.
- Nie mam co na siebie włożyć.
- Przecież wczoraj kupiłaś sobie sukienkę i buty.
- Ale dzisiaj mi się już nie podobają.
- Mogę po pracy z tobą iść na zakupy – powiedziałam łaskawie.
- To super – ucieszyła się – jesteś kochana.
A do 16 00 było jeszcze tyle czasu, a potem zakupy. Czy ja to przeżyję?


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1