Ciemne wieki - odc.3

Krystynie śmiech kobiety wydawał się okrutny. Wzdrygnęła się, mimo, że nie wiedziała, czy to, co ona mówi jest prawdą.
Pierwszy raz widziała ją w całości. Zazwyczaj Dorota pokazywała jedynie twarz i kawałek torsu. Dzisiaj ustawiła kamerę tak, żeby było ją widać całą, a potem rozebrała się do bielizny. Krystyna zatrzymała projekcję i zawołała Adama.
Profesor był lekko zirytowany, bo oderwała go od książek mówiących o wydarzeniach sprzed 2050 rokiem.
- Nie denerwuj się – i wskazała ekran – pokazuje swój wygląd i objaśnia znaki na ciele. Pomyślałam, że chciałbyś to zobaczyć.
- A co ja gołej baby nie widziałem? – parsknął, ale spojrzał na nagranie.
Krystyna wznowiła projekcję.
- Ma dobrą bieliznę – stwierdził po chwili.
- Widzę, że jesteś znawcą – wytknęła mu z nutą złośliwości w głosie.
- Byłem, teraz jestem poza obiegiem – machnął ręką.
Dorota stanęła przed obiektywem i prezentowała swoje wdzięki. Była dosyć wysoka, musiała mieć przynajmniej 170 centymetrów wzrostu. Kształtna, zgrabna i dobrze umięśniona, ale nie jak kulturysta. Miała spore piersi i dosyć szerokie biodra, a całe jej ciało przypominało klepsydrę.
Fryzury, jak zauważył nie zmieniła, czarny pióropusz sterczał i jakimś cudem się nie rozpadał.
- Widzisz? – wskazała palcem Krystyna, a jemu nagle zrobiło się wstyd, bo zainteresowały go bardziej pośladki niż tatuaże.
- Błyskawice oznaczają łowcę nagród lub jak ktoś woli łowcę przygód – mówiła do kamery Dorota - Wszyscy robimy je w ten sam sposób. Błyskiem do przodu. Ilość błyskawic oznacza doświadczenie, a w zasadzie ilość przeżytych w zawodzie lat. Co roku dodaje się jedną, ja mam cztery, czyli cztery lata w zawodzie. Ale największą ilość jaką u kogoś widziałam, to dziesięć. Nie jest łatwo tutaj przeżyć. Wy, moi potomni pewnie żyjecie, jak pączki w maśle. Dobrze wam.
- Ma rację, dobrze nam – stwierdził Adam.
- Błyskawice robi się zawsze w tym samym zakładzie, gdzie facet ma zapisane kto i ile powinien mieć.
- Przecież można zrobić takie obrazki u kogoś innego – powiedziała Krystyna.
- Ty pewnie byś tak zrobiła – mruknął z przekąsem.
- Oczywiście – fuknęła – jestem kobietą.
Dorota od razu wyjaśniła, że wcale to nie było takie łatwe.
- To jest specjalny barwnik, dobierany do osoby. Nikt nie umie zrobić takiego samego. Tylko ten co zaczął ma zapas. Oczywiście można wykraść, ale po co?
Profesorowie odruchowo przytaknęli. A Dorota się ubrała i zakończyła zapis.
- Ma sporo blizn – powiedziała Krystyna.
- Ale jej nie szpecą.
- To kobieta, myślisz, że nosi je jak trofea?
- Myślę, że ona ma to w nosie – powiedział Adam – nie zapominaj, że spalili ją, a ona się tylko otrząsnęła z pyłu i poszła dalej.
- Masz rację- Krystyna chciała coś dodać, ale zawahała się.
- No? – popędził ją Adam.
- Ona mnie zadziwia.
- Tak? Czemu?
- Wokół ma brutalny świat, a sama zaczęła jako wyrzutek. A jednak jest wesoła i pełna życia. Nie uważasz, że to dziwne?
- Nie. Uważam, że to jej czas i jest do niego przyzwyczajona. To tylko nam się wydaje, że w ciemnych wiekach wszyscy chodzili smutni. Tak jak młodym ludziom, że miłość wymyślono tylko w ich czasach.
- Czemu akurat podałeś jako przykład miłość?
- Bo jest tak niewiarygodna, ale ciągle się zdarza i jestem pewien, że w świecie taj młodej dziewczyny również.

Rozdział V - Zguba
Budzik zadzwonił dokładnie na 20 minut przed zdjęciem blokady. Skorzystałam z tego czasu i porządnie przeprałam ubranie. Mieszkanie w Łaziku miało kilka mankamentów, na przykład brak pralki. W karczmie oprócz szefa, nie było nikogo. Zamówiłam jajecznicę na boczku i herbatę.
- Co za szczęcie, że i pani się wczoraj nie dostało.
- A co się działo? – zapytałam z grzeczności.
- Na dworze grasował jakiś wariat i ucinał ludziom palce.
Przełknęłam powoli jajecznicę i uśmiechnęłam się wewnętrznie. Czyli mnie nie wydali.
- Pewnie byłam już w pokoju – odparłam.
- Pewnie tak.
- A ci bez palców, przeżyli?
- Tak, wezwaliśmy lekarza. Zaglądałem do nich dzisiaj, są słabi, ale żyją.
Stwierdziłam, że najwyższy czas się zbierać. Resztę śniadania pochłonęłam w błyskawicznym tempie i popiłam herbatą. Poprosiłam o prowiant na drogę i po chwili byłam już przy Łaziku.
Wsiadłam do środka i odpaliłam silnik. Zanim wyjechałam z parkingu przepuściłam inny pojazd. Starego, pancernego Hammera. Widać, że był tak, jak i mój podrasowany, ale z o wiele lepszych części.
Pogłaskałam czule kierownicę.
- I tak cię kocham Łaziku – a potem spojrzałam na kierowcę.
To był moment.
Mężczyzna również na mnie spojrzał i na tę mikro chwilę czas się zatrzymał.
Wyglądał, jak bandzior po przejściach. Wygolona na łyso głowa, blizna przechodząca od prawego policzka aż po ucho, wyraz pogardy dla świata na ustach i dziwny błysk w oku.
Ocknęłam się, potrząsnęłam głową i spojrzałam jeszcze raz, ale facet już mnie minął.
- Niezły – mruknęłam i ruszyłam w drogę. Myśl o tajemniczym bandycie, bo na pewno nim był, wyrzuciłam zaraz za rogiem.
Do klienta po paczkę jechałam polną drogą, pełną wertepów i kolein. Czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła, a potem usiłuje wyjść drugą stroną.  
Podjechałam do budki granicznej. Za nią zaczynało się pole ochronne z zielonego kryształu. Z budki wyszedł uzbrojony strażnik i burknął.
- Czego.
- Przyjechałam przyjąć zlecenie. Przeczytałam…
- Czeka tu – odwrócił się do mnie plecami, co było bardzo lekkomyślne, a ja walczyłam z pokusą kopnięcia go w tyłek. Strażnik wszedł do budki i przez krótkofalówkę połączył się z rezydencją, którą było widać zza krzaków.
- Idzie pieszo i zostawi broń.
Skinęłam głową, ale nie oddalam broni strażnikowi, tylko schowałam ją do Łazika, a jego zabezpieczyłam przed brudnymi łapskami tego osobnika.
W zielonej kopule zrobił się otwór na tyle duży żebym przeszła, ale nikt więcej.
Poszłam żwirowaną alejką dalej i kiedy minęłam pierwsze drzewa ukazała się moim oczom okazała rezydencja. Piętrowa, pomalowana, na biało, z tarasami i dużymi oknami. Jednak nie doszłam do samego domu. Pośrodku trasy czekał na mnie mężczyzna około pięćdziesiątki i dwóch uzbrojonych strażników.
- Kobieta? – zdziwił się starszy facet.
- Mam licencję, pokazać – sięgnęłam do kieszeni, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili, gdyż usłyszałam trzask odbezpieczanej broni.
- Nie trzeba, widzę znaki firmowe na twojej głowie – ton mężczyzny wyrażał pogardę do mojej profesji, co było dziwne, bo jakby nie było szukał łowcy nagród.
- Proszę dać mi tę rzecz i adres, a jeszcze dzisiaj dostarczę to na miejsce.
- Szybka jesteś.
- Czas to pieniądz – uśmiechnęłam się do niego słodko.
O mały włos a by splunął – pomyślałam.
Wręczył mi paczkę wielkości pudelka od butów i powiedział.
- Nikt nie może tego znaleźć. Adres masz zapamiętać – powtórzył go dwa razy, a ja powiedziałam, że zapamiętałam. Mężczyzna dodał – teraz dostajesz 250 złotych, a resztę da ci osoba, której wręczysz paczkę. Jeżeli wyrobisz się do
15 00, dostaniesz drugie pięć stów.
- Zatem nie tracę czasu – skinęłam mu głową i wróciłam do Łazika.
Odjechałam i dopiero, gdy byłam pewna, że nikt mnie nie obserwuję, schowałam paczkę do jednego ze schowków i zakodowałam go.
Potem ponownie przeżywałam katusze na wertepach i z ulgą przywitałam połatany asfalt. Spojrzałam na zegarek, była 11 00, miałam mnóstwo czasu.
Włączyłam kamerkę w telefonie, muzykę w odtwarzaczu mp3 i podśpiewując poprułam prosto do Trójmiasta.
Mniej więcej w połowie drogi zamajaczyła mi w oddali jakaś ludzka sylwetka. Zwolniłam i przyjrzałam się samotnemu wędrowcy.
Uśmiech wypłynął mi na usta. Domyślałam się, kto to jest. Mogłabym się założyć o milion złotych i bym wygrała. To była „porwana” córka bogacza, o której czytałam wczoraj w ogłoszeniu. Z tym, że pewność pewnością, ostrożność ostrożnością.
Zrównałam się z nią i zatrzymałam. Ubrała się, jak chłopak, ale i tak było widać, że to dziewczyna. Nawet krzywo ścięte, popielate włosy niewiele pomogły w maskowaniu płci. Już sam jej wystający tyłek krzyczał, że jest rodzaju żeńskiego.
Dziewczynę mogłabym uznać za przeciętną, gdyby nie wielkie i niebieskie oczy patrzące na mnie z przestrachem.
- Ładnie to uciekać z domu? – zapytałam.
- Nic ci do tego – pisnęła przestraszona.
- Jak to nic? Twój ojciec wyznaczył nagrodę i to nie małą. Pięć tysięcy złotych.
- Nie wrócę do domu, mam dość życia w zamknięciu.
- I dlatego bezmyślnie spakowałaś manatki i ruszyłaś w wielki świat.
- Tak.
- A poczytałaś chociaż o tym świecie?
- Nie.
- To gratuluję. Bo świat poza murami zielonego kryształu jest bezlitosny i zginiesz. Jak nie dzisiaj, to jutro.
- Nie boję się.
- Tak? – w dwóch krokach byłam przy niej i przystawiałam jej nóż do gardła. Dziewczyna wspięła się aż na palce i bała się głębiej odetchnąć.
- Powiedz mi, co mnie powstrzymuje od zarżnięcia cię? Bo na pewno nie dobre serce.
- Pięć tysięcy mojego ojca – wydukała i zaczęła spazmatycznie oddychać.
 Puściłam ją, a ona upadła na pupę.
- Dobra odpowiedź, ale uwierz mi, jest wielu, którzy o tym nie wie i nawet by się nie zawahali. Ale masz szczęście, jesteś dziewczyną, nie zabiliby cię od razu. Jest mało kobiet, więc najpierw by cię zgwałcili.
- Nieprawda. Widziałam ludzi i  świat przez okna samochodu.
- Pewnie, byli na pilnie strzeżonej przez ludzi twojego ojca drodze. Ale uwierz mi, to nie miejsce dla grzecznych panienek.
- Nie wrócę do ojca. Nie zmusisz mnie.
- Zmuszę i wrócisz. I jak przykładna córka zostaniesz w domu aż do ślubu.
- Nie chcę. To wiezienie.
- To wiezienie ratuje ci życie i cnotę kretynko – wykrzyknęłam.
To ją na chwilę zastopowało, widziałam, że jakieś trybiki załączają się w tym małym mózgu. Niestety.
- Zaryzykuję.
Już chciałam coś jej zrobić, ale nagle z krzaków wyskoczyło trzech drabów i roześmiało się obleśnie na przywitanie.
- No no, co za szczęście dwie dziewuszki – powiedział jeden.
Młoda dziewczyna wrosła w ziemię i tylko bezgłośnie poruszała wargami. I ona chciała zmierzyć się ze światem. Co za naiwniaczka.
Za to ja sięgnęłam do Łazika i wyjęłam z niego dwa zakrzywione miecze.
- Panowie? – uśmiechnęłam się szeroko – zapraszam, będę tego, który mnie pokona.
Ale póki co żaden się nie ruszył. Tylko wyjęli pistolety. Jeden z nich powiedział.
- Myślisz, że szablami zatrzymasz pocisk?
- Tak, tak właśnie myślę. Poza tym to są katany a nie szable – powiedziałam.
Zawahali się, ale potem jeden wystrzelił, a ja posłałam pocisk prosto w jego kompana. To wystarczyło, żeby pozostali przy życiu panowie szybko wycofali się z pola bitwy.
Spojrzałam na dziewczynę, nadal stała jak skamieniała. Podeszłam do niej i uderzyłam z otwartej dłoni w twarz. Ocknęła się i wydukała.
- Jak to zrobiłaś?
- Lata praktyki – powiedziałam i pchnęłam ją w stronę drzwi.
- Nigdzie nie jadę.
- Nie marudź – wepchnęłam ją do wozu – na razie pojedziesz ze mną do Trójmiasta, mam tam kilka spraw. A potem się zobaczy.
- A jak, ja nie chcę? – upierała się, jak głupia.
- To proszę bardzo – zrobiłam szeroki gest – wysiadaj i żegnaj. Ale ostrzegam, że tamci zaraz tu wrócą i to z posiłkami.
Dziewczyna posłusznie usadowiła się na fotelu pasażera.
Wsiadłam za kierownicę i ruszyłam.
- Jak masz na imię? – zapytałam.
- Maria.
- A ja Dorota. Ile masz lat?
- 17.
- Mogłam się domyślić, tylko w tym wieku jest się kretynką.
- Możesz przestać mnie obrażać?
- Ja cię nie obrażam, ja stwierdzam fakt – powiedziałam.
Wyciągnęłam kamerkę z uchwytu i pokazałam potomnym dziewczynę. Po czym oświadczyłam.
- Tak wygląda idiotka początku XXII wieku. Ma 17 lat i nie chce pławić się luksusie i bezpieczeństwie. Nie chce wyjść za mąż za normalnego faceta. Wybrała za to pewną śmierć.
- Ej! Przestań – wykrzyknęła i chciała mi wyrwać telefon z ręki.
Odepchnęłam ją i ponownie włożyłam kamerkę do uchwytu.
- Czemu tak się na mnie wyżywasz?
- Bo ci zazdroszczę – przyznałam.
Maria przez chwilę milczała, a potem wydukała.
- Ale czego?
- Spokoju i pewności jutra.
- To czemu tego nie masz? Przecież każdy ma jakiś dom…
- Nie każdy – powiedziałam – jestem znajdą, która cudem przeżyła i którą wyszkolono na maszynę do zabijania.
Zobaczyłam jej przerażoną minę i powiedziałam.
- Nie jestem maszyną do zabijania i nie pracuję dla żadnej organizacji militarnej. Jestem łowcą nagród, chociaż sama wolę nazywać się łowcą przygód.
- Skoro tak, to przecież możesz wyjść za mąż i…
- Mario zamilcz, bo nic nie wiesz o świecie na zewnątrz. A ja dopilnuję żebyś poznała go jak najmniej.
- A jeżeli ja chcę go poznać?
- Możesz sobie chcieć, ale ja wiem, że gdybyś wiedziała w co się pakujesz, to by ci przeszło. Jest mało kobiet, a pozostawiona bez wsparcia rodziny staniesz się łatwym łupem dla najgorszych z najgorszych elementów.
- Ale ty…
- Masz mózg?! – wkurzyłam się.
- Mam – bąknęła urażona.
- To, go zacznij używać. Bo ja nie będę się powtarzać.
Zamilkłyśmy. Przez kilkanaście minut każda z nas pogrążyła się w swoich myślach. W końcu powiedziałam spokojnie.
- Mario, uwierz mi na słowo. Ja nie chcę dla ciebie źle.
- No pewnie, chcesz zarobić 5 tysięcy.
- No właśnie, wcale nie chciałam. Twój ojciec mnie nie wysłał.
- Nie?
- Nie. Przeczytałam ogłoszenie, nawet go ze sobą wzięłam, ale ostatecznie nie pojechałam pod wskazany na nim adres.
- Jak nie dla pieniędzy, to dlaczego?
- Bo jesteś dziewczyną, a dziewczyny…
- Tak. Wiem, mówiłaś. Tylko czemu powtarzasz, że jest nas mało? Ja mam cztery siostry i mnóstwo kuzynek.
- Zgadza się. Ale poza murami zielonych i platynowych kryształów jest nas mało. Więcej jest mężczyzn, złych, zdemoralizowanych, połączonych w bandy i nie mających szans na posiadanie żony, bo żaden zdrowy na umyśle ojciec nie chciałby takiego męża dla swojej córki.
Maria w końcu zrozumiała i lekko zbladła.
- Właśnie. Ale na razie i tak pojedziesz ze mną, popatrzysz na tę stronę świata. Zobaczymy, czy ci się spodoba.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Adam, Krystyna i ludzie z zespołu długo milczeli, bo nie znajdowali słów na to, co zobaczyli w nagraniu. Kamerka w komórce cały czas działała, więc dokładnie sobie obejrzeli kłótnię Doroty z Marią, a także śmierć jednego z napastników. Czym innym były rekonstrukcje historyczne, a czym innym zobaczenie na żywo zabijanie ludzi. Do tego, Dorota według nich, nic sobie z tego nie robiła. Nawet nie pomyślała o pochówku ciała. Zapakowała  dziewczynę do samochodu i odjechała. Przy czym dość długo ją obrażała. Dzisiaj byłoby to nie do pomyślenia.
- Straszne czasy – powiedziała jedna ze studentek – straszna kobieta.
- Nie jest straszna – odezwała się cicho Krystyna – jest dzielna. Przesłuchaj jeszcze raz jej wrzaski na tę młodą Marysię, jest tam mnóstwo rozpaczy. I wiem, że dziwnie to zabrzmi, ale dla mnie Dorota jest dobra.
- Co? – Adam nawet nie starał się ukrywać zirytowania w głosie – zabiła człowieka z zimną krwią i to pewnie nie jednego. Ona jest zimna jak lód.
- Jesteś ślepy i głuchy profesorze Reka – powiedziała Krystyna.
- Widzę, że szybko się uczysz od swojej sympatii.
- Zawsze uczę się od najlepszych – profesorowie zmierzyli się wzrokiem, a studenci i reszta ekipy poczuła nagle potrzebę opuszczenia baraku.
- Nie wiem czemu się zgodziłem – odezwał się Adam.
- Bo jestem najlepsza, tak samo jak i ty.
 Po czym podeszła do kamerki i przyjrzała się twarzy Doroty.
- Nie jest zła. Tylko żyje w okrutnych czasach. Lubię ją – spojrzała na Adama – rozumiesz? Lubię.
- Ale dlaczego? Jest prostacka, wciąż krzyczy albo rechocze jak chłop na gazie.
- Taki jej urok, ale ja spędzam z nią całe dnie i wiem jedno, ona stara się za wszelką cenę stworzyć trochę radości wokół siebie. Cieszy się z małych rzeczy, lubi naturę, lubi śpiewać, ma ładny głos. Zawsze stara się zobaczyć jaśniejszą stronę życia. No i pomaga słabszym.
- Za kasę.
- Oj wieź, przestań. Powiedziała jej przecież, że nie dla kasy chce ją odwieźć do domu.
- Pooglądamy i zobaczymy. Tymczasem wracam do swojej działki – i wyszedł.
- Jesteś ślepym durniem – powiedziała cicho Krystyna.

Rozdział VI – Docieranie
Dojechałyśmy do Trójmiasta w milczeniu. Maria pewnie przetrawiała moje rewelacje, a ja skupiałam się na drodze i na jak najszybszym dotarciu do celu.
Specjalnie zwolniłam, żeby dziewczyna mogła się dokładnie przyjrzeć ludziom. Trójmiasto nie ucierpiało podczas walk tak bardzo, jak Warszawa, ale i tutaj były zniszczone domy, popalone dachy czy też dziury w ścianach od pocisków i nabojów z karabinów maszynowych. Wiele budynków stało niezagospodarowanych, więc niszczało podkreślając i tak ponury nastrój moich czasów. Łazik był jednym z nielicznych pojazdów, więc przyciągał uwagę. Maria mogła do woli patrzeć w oczy zazdrosnych i zagniewanych ludzi. Pojazd mechaniczny kojarzył im się z bogactwem i wyzyskiem słabszych.
Stali w grupach, handlowali szmatami i rzeczami z przemytu. Przemykali pod ścianami unikając spotkań z silniejszymi od siebie. Uciekali przed żołnierzami bossów lub po prostu chcieli przetrwać. Ale przede wszystkim byli biedni i zmęczeni. Maria nie komentowała, jedynie bardziej skuliła się na siedzeniu.
Miałam nadzieję, że ta wycieczka powie jej więcej niż moje krzyki.
Podjechałam pod wskazany przez zleceniodawcę adres i zatrzymałam się na zaniedbanym parkingu.
- Siedź tu i nigdzie nie wychodź.
- Dobrze – pisnęła dziewczyna.
- Poważnie mówię. Jak odejdę od auta, to włączę pole siłowe. Jak z niego wyjdziesz, to już nie wrócisz.
Skinęła głową i przeszła na tył Łazika. Żeby nikt jej nie widział, położyła się na podłodze. Uznałam to, za rozsądne rozwiązanie, jednak głośno jej nie pochwaliłam.
Wzięłam paczkę i poszłam ją oddać.
Zadanie nie było skomplikowane. Weszłam na pierwsze piętro, w sekretariacie młoda dziewczyna od razu wpuściła mnie do szefa. Ten odebrał paczkę i wręczył 250 złotych wraz z bonusem, za przybycie przed czasem.
Wróciłam do Marii i powiedziałam.
- Teraz pojedziemy do tawerny i coś zjemy. Zobaczymy, czy ci się tam spodoba.
Zawróciłam do Gdańska i pojechałam do znanej mi tawerny portowej na rybę. Nie była to speluna, ale i tak towarzystwo nie było miłe.
Tawerna znajdowała się na terenie byłej stoczni, między magazynami a halami montażowymi, w całkiem nowym i niewielkim budynku. Wystrój oczywiście był aranżacji nadmorskiej, czyli sieci, wysuszona skóra ryb i gdzie niegdzie muszle. Stolików było niewiele, ale znalazłam jeden pusty pod oknem. Lubiłam takie miejsce, gdyż miałam widok na to, co się dzieje na zewnątrz.
Zamówiłam dziewczynie obiad, sama wzięłam piwo. Ostatnio dużo zjadłam, a mój organizm nie potrzebował aż tyle. Sprawiło ono, że mój brzuch zrobił się, jak piłka i spodnie wpijały mi się w pas. Za to piwo mogłam pić zawsze i wszędzie.
Maria rzuciła się na jedzenie i w krótkim czasie spałaszowała wszystko, co do okruszka.
- Kiedy ostatnio jadłaś? – zapytałam.
- Wczoraj po południu skończył mi się prowiant – przyznała lekko się czerwieniąc.
Ja wybuchłam cichym śmiechem.
- I ty się chciałaś brać z życiem za rogi?
- Nie śmiej się ze mnie. Nie jedna tak zaczynała?
- I bardzo szybko źle kończyła. Gdzieś ty się takich bzdur naczytała.
- Nie czytałam, tylko słyszałam, jak moja siostra rozmawiała z przyjaciółką, która była…
- Daruj sobie, bajki to można dzieciom opowiadać. A do przetrwania w tym miejscu trzeba się dobrze przygotować. Sama widzisz, że mam ze sobą wiele rzeczy.
- Miecze – bąknęła.
- Właśnie.
- Jak to jest zabijać ludzi? – zapytała i nagle zmalała pod moim gniewnym wzrokiem.
- Nie zadawaj więcej takiego pytania – wycedziłam – nikomu!
- Przepraszam.
Nie odpowiedziałam, ponieważ do naszego stolika podszedł brodaty facet, który nerwowo zaciskał pięści.
- Hej niunie, chceta się zabawić?
- Nie – odparłam grzecznie.
- Ty pewnie nie, a twoja lalka? – spojrzał na Marię.
- Ona nie jest moją lalką, ale sama może ci odpowiedzieć.
Dziewczyna była przestraszona, a ja o dziwo świetnie się bawiłam. Teraz mała zobaczy, co to znaczy być kobietą bez męskiej opieki. No chyba, że się było mną. Ale ja, to co innego.
- Nic nie gada – zarechotał facet – to dobrze, bo nie lubię gadatliwych dzierlatek.
Po czym chwycił młodą pod rękę. Ta nawet się nie wyrywała, ponieważ szok całkowicie pozbawił ją woli. Poszła posłusznie za mężczyzną. A ja westchnęłam.
- Jak to jest zabijać ludzi – splunęłam – właśnie tak.
Wstałam i wymierzyłam w faceta z pistoletu.
- Puść ją.
Mężczyzna odwrócił się do mnie i powiedział nadal rechocząc.
- A co chcesz się zamienić?
- Nie, dziękuję, wolę ładniejszych – wycedziłam i wystrzeliłam do niego. Nie chciałam go zabijać, wiec celowałam w kolano. Facet wrzasnął i puścił Marię. Ta zamiast uciekać stała sztywna, jak słup soli i nie pomagała mi tym zupełnie.
Szybko do niej podbiegłam i popchnęłam do wyjścia. Ale wtedy poczułam szarpnięcie za bluzkę. Odwróciłam się, ale tylko po to, żeby zarobić cios w twarz. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, ale oddałam na ślepo. Trafiłam gościa w bok głowy. Puścił mnie, ale następne ręce chwyciły mnie za ramię. Wolną ręką wyrwałam nóż zza paska i zatoczyłam łuk. Krew kolejnego osobnika ochlapała moją twarz i ubranie. Usłyszałam krzyk Marii. Kolejny drab trzymał ją w uścisku i usiłował wyciągnąć na zewnątrz.
Pobiegłam za nią. O dziwo nikt mnie nie gonił. No prawie nikt. Oberwałam kilkoma kulkami z pistoletu w plecy. Zabolało, ale się nie zatrzymałam.
Wypadłam z tawerny i dopadłam napastnika, któremu wskoczyłam na barana i jednocześnie uderzyłam drzewcem noża w czubek głowy. Facet osunął się na ziemię, wypuszczając dziewczynę z rąk. Wszystko trwało kilka sekund, nawet nikt nie zdążył za nami wyjść.
- Do Łazika, szybko – krzyknęłam.
Tym razem dziewczyna posłuchała. Odjechałam, jak najszybciej się da, ścigana kolejnymi pociskami z pistoletów. Nie miały szans z moim Łazikiem, który był kuloodporny.
- Krwawisz – wyszczekała przez zęby.
- Nie szkodzi – odparłam.
- Całe plecy masz we krwi – drżała jak liść.
- Wiem. Postrzelili mnie.
Czym prędzej dojechałam do mojego ulubionego pensjonatu, gdzie często się zatrzymywałam i gdzie właściciel był bardzo dyskretny i nigdy nie zadawał pytań. Wzięłam dwupokojowy apartament na drugim piętrze. Z Marii nadmiar emocji ponownie zrobił bezwładną kukłę, więc musiałam ją niemal nieść do pokoju. Tam opadła na łóżko i znieruchomiała.
Ja poszłam do łazienki zająć się sobą.
Normalnie bym się tak nie narażała, ale chciałam żeby dziewczyna zobaczyła, że nawet siedząc i nic nie robiąc można sprowadzić na siebie kłopoty. Chciałam żeby jeszcze raz przemyślała powrót do domu. Byłam pewna, że tym razem postanowi wrócić do tatusia.
- Nie – była blada i jeszcze lekko szczękała zębami, ale upierała się przy pozostaniu w mieście.
- Jutro cię zostawię samą, nie będę cię niańczyć – powiedziałam twardo, żeby nie miała złudzeń.
W odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami i odwróciła się do mnie plecami. Co za uparta smarkula.
- Prawdziwie dorosła decyzja. Gratuluję – burknęłam – w sytuacjach stresowych tracisz nerwy, ale i tak tutaj zostaniesz. Prawie mdlejesz na widok krwi, ale i tak nie wrócisz do ojca. Dajesz się porwać? Mówi się trudno, tak? – byłam zła.
- Tak.
- W takim razie żałuję, że cię ratowałam. Straciłaś przez to bardzo cenne doświadczenie życiowe. Ale nie martw się. Jutro rano będziesz miała kolejną szansę.
Leżąc wzruszyła ramionami.
- Rano opuścisz apartament i pójdziesz w swoją stronę – wyszłam. Utrata krwi, siniaki i gojące się dziury w plecach trochę mnie osłabiły, dlatego zabezpieczyłam całość na 10 godzin i poszłam spać.
Kiedy się obudziłam Marii już nie było.
Odetchnęłam, ale jakoś nie czułam się lepiej. Puściłam całkiem zieloną osobę w świat. Z drugiej strony, gdyby nie była taka głupia i uparta nie wygoniłabym jej.
Machnęłam ręką z myślą, że to już nie moja sprawa.
Zajęłam się swoimi. A najpilniej potrzebowałam fryzjera i zmian. Czub zrobił się już za duży, a poza tym znudził mi się. Od lat chodziłam do tego samego faceta, wcale nie zniewieściałego, wysokiego jak brzoza i chudego jak to drzewo. Machał rękoma nad moją głową, jakby pokazywał jakąś sztuczkę czarodziejską w cyrku, a potem człowiek wychodził zadowolony. Do tego był gadatliwy, wesoły i uprzejmy, więc czas spędzony w jego salonie był dobrym sposobem na odpoczynek. Boki zostawiłam wygolone, gdyż tam miałam błyskawice, mój atrybut. Ale zamiast czuba miałam gruby warkocz idący od czubka głowy aż po pas. Oczywiście nie miałam aż tak długich włosów, przedłużył mi je i przytrzymał rzemieniami. Osobiście byłam bardzo zadowolona. Lubiłam tego fryzjera również dlatego, że pokazywał mi jednocześnie, jak mam co rano robić sobie taką samą fryzurę i dawał specjalne szczotki, kremy czy zestaw rzemieni do splatanie niesfornych włosów.
Po zadbaniu o siebie pojechałam na pchli targ i kupiłam kilka niezbędnych rzeczy do Łazika, zamówione rzeczy dla twórcy mojego samochodu i dwie książki spod lady dla Marka.
To mi zajęło czas do południa i ani razu nie usłyszałam o żadnej aferze związanej z samotną dziewczyną błąkającą się po mieście. Albo już nie żyje albo ma szczęście – pomyślałam sobie i pojechałam na rynek, który o dziwo był w doskonałym stanie. Może dlatego, że mieszkali tutaj najbogatsi przedstawiciele miasta, więc i zlecenia, które pojawiały się na tablicy ogłoszeń były z rodzaju tych lepiej opłacanych, chociaż wcale nie znaczyło, że trudniejszych.
W Gdańsku były trzy miejsca z ogłoszeniami. Właśnie rynek, na którym stałam przed tablicą, port z którego wczoraj uciekałam z Marią i dzielnica slumsów, ale tam raczej już nie zaglądałam. Płacili grosze, a można było umrzeć na każdym rogu od ciosu pałką w głowę lub od noża. Może nie można mnie było łatwo zabić, ale nie oznaczało to, że mnie nic nie boli. Dlatego od czasu powierzania mi lepszych zadań, przestałam tam jeździć. Po czterech latach w zawodzie mogłam zacząć się już cenić.
Ale czy aż tak bardzo?
Spojrzałam na jedno z ogłoszeń. „Przewóz towarów przez Bałtyk na Bornholm 100 tysięcy za miesiąc pracy. Szczegóły - „Kupiecka Liga Handlowa”, ul. Mariacka, Pan Szymon Podolański. Spotkanie dnia  8 czerwca godzina 17 00.”
Miałam dwa dni na zastanowienie. 100 tysięcy to kwota jakiej bardzo pragnęłam, ale jeszcze nigdy mi nikt tyle nie zapłacił. Najwięcej ile dostałam do 30 tysięcy. Miałam dopiero cztery błyskawice, pracodawca może uznać mnie za mało doświadczoną i odmówić współpracy. No chyba, że nikt więcej nie przyjdzie. Skąd wiedziałam, że ktoś jeszcze może być? Bo ogłoszenie znajdowało się po prawej stronie tablicy i było samotne, reszta kuliła się w  tłoku po drugiej stronie. Bo zainteresowani nie zrywali ogłoszenia tylko zaznaczali rysunkiem błyskawicy, że są zainteresowani. Wielkość znaku oznaczała również doświadczenie. Słyszałam również, że tak duże przedsięwzięcia jak przewóz towarów nigdy nie były prowadzone przez jedną osobę. Dla mnie to była nowość, ale nie chciałam rezygnować. Najwyżej pracodawca mi odmówi. Dodałam moją skromną błyskawicę do dwóch większych i przeszłam do innych ofert. Zerwałam dwie, których czas realizacji nie przekraczał tych dwóch dni, a mogłam zarobić w sumie trzy tysiące.
Kiedy dogadałam się ze zleceniodawcami pojechałam do pensjonatu żeby się przebrać i zabrać potrzebny sprzęt do realizacji pierwszego zlecenia.
Widok skulonej Marii przy moich drzwiach, w ogóle mnie nie zdziwił.
Nie pytałam jej, jak poszło. Poszarpane włosy, siniak pod okiem i rozdarta bluzka mówiła wszystko.
- Wejdź – otworzyłam drzwi.
Usiadła na swoim łóżku i tępo wpatrywała się w ścianę.
Nie współczułam jej i nie miałam zamiaru się nad nią litować. To był jej wybór, teraz więc niech go sama przetrawia.
- Jadę wykonać zadanie. Jak chcesz to zostań, wrócę wieczorem – dodałam jeszcze – nic ci tutaj nie grozi.
Wyszłam na korytarz i zamknęłam drzwi.
- Chyba – dodałam.

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Profesor Krystyna Łęka wraz z ekipą przeniosła się do magazynów, gdzie po pierwsze było cieplej, pod drugie ciszej, a po trzecie i najważniejsze, w baraku w miejscu wykopalisk nie było już dla nich miejsca. Wydawało by się, że odkryta piwnica jest mała, ale minął miesiąc, a oni nie wynieśli nawet połowy rzeczy nazbieranych przez tajemniczych przodków.
Krystyna obawiała się, że uczelni może nie być stać na tak wielkie przedsięwzięcie i utnie je w połowie drogi albo nakaże okrojenie ekipy. Wtedy studenci znikną, a oni będą robić za dwoje. Chyba, że stanie się cud.
Z drugiej strony odkrycie jest epokowe. Z trzeciej strony, nasza uczelnia nie wierzy, że w ciemnych wiekach rzeczywiście mogło być coś ciekawego.
- Co ja mam dzisiaj z tymi wyliczankami.
Jej ponure przemyślenia przerwał okropny krzyk profesora Reki. Wszyscy poderwali się na nogi i pobiegli zobaczyć co się dzieje.
Pośrodku swojego biura profesor miotał się i walił pięściami w co popadnie, do tego krzyczał ile sił w płucach.
- Zabiję tych pieprzonych pismaków. Jak oni śmieli pisać takie głupoty. Zaskarżę ich.
- Co się stało? – zapytała Krystyna.
- Co się stało?! Co się stało? – patrzył na nią z obłędem w oczach – to się stało.
Rzucił w nią zmiętą gazetą.
Uchyliła się i ktoś za nią oberwał w głowę.
Podniosła papier z ziemi i rozprostowała.
„Znalezisko w sektorze drugim to oszustwo – mówił profesor Darecki z Uniwersytetu Polskiego - Niby odkrycie, to w rzeczywistości spreparowane falsyfikaty. Profesorowie Reka i Łeka są znawcami tematu ciemnych wieków i wiedzą, że nic ciekawego się tam nie działo. Żeby nie stracić posady posunęli się do oszustwa. Na szczęście w szeregach jego ekipy znajdowała się osoba, która rozszyfrowała działania tych kłamców – Krystyna czuła, że gniew zalewa jej oczy. Żałowała, że nie jest Dorotą z filmu i że nie ma broni. Zabiła by tego drania na miejscu. Czytała dalej – zapytaliśmy profesora Dareckiego, czy ma dowody ich kłamstwa odpowiedział – Oczywiście, choćby książki opisujące wcześniejsze wieki. Znajdujemy je na kopy w wykopaliskach sprzed 2050 rokiem. Tak samo z kamerami i telefonami – A co z filmem? Uruchomili kamerę. Zrobili coś, co się nikomu do tej pory nie udało – To również kłamstwo.  Nie chcą nikomu jej pokazać, bo mówią, że ktoś może ukraść. Ale mój człowiek w ekipie widział ją i zapewniał, że to stary model, ale zrobiony z części z naszych czasów – Czy doniósł już pan o tym władzom uczelni? – Oczywiście. Lada dzień, Pan Reka i jego ludzie stracą pracę.”
Nie czytała dalej, nie było sensu. W pomieszczeniu zapadło grobowe milczenie. Słychać było tylko ciężkie sapanie profesora Reki. Krystyna podeszła do niego i położyła rękę na ramieniu. Strząsnął ją i warknął.
- To nie czas i miejsce na mazanie się. Musimy działać.
To było, jak policzek, ale Krystyna nic nie powiedziała. Były ważniejsze sprawy niż dąsy.
- Wiemy kto był wtyczką? – zapytał jeden z młodych doktorów.
- Tak – odparł Adamus – doktor Krynicki – od dwóch dni na zwolnieniu z powodu grypy. Ładna mi grypa – zgrzytnął zębami.
Usłyszeli szybkie kroki na korytarzu i po chwili pojawiła się młoda studentka.
- Prasa do pana.
- Powiedz im, że dopóki nie porozmawiamy z władzami uczelni na temat tego żenującego artykułu nie udzielamy żadnych wywiadów.
Skinęła głową i pobiegła z powrotem.
- Wracajmy do pracy – zadecydował profesor – co ma być to będzie.
I było.
Po południu przyjechał sam rektor i powiedział, że do czasu wyjaśnienia sprawy wykopaliska i badania zostają wstrzymane.
Ale to nie był koniec koszmarnego dnia.
Zarówno Krystyna, jak i Adam siedząc  swoich domach oglądali wieczorne wiadomości, gdzie ich sprawa była komentowana zaraz po informacjach politycznych.
Kobieta zapłakała. Nie chciała się rozstawać z Dorotą i jej kompanami.


-------------------------------------------------------------------------------------------------

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1