Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.5


06 marca 2015 - piątek
Szok – milion procent
Niezręczna sytuacja – jedna, ale duża
Dyplomacja – nie wiem czy udana

Dzisiaj w pracy nasi mężczyźni w ramach zbliżającego się Dnia Kobiet wręczali nam cukierki. Było to miłe, a że pozwalali nam brać po dwa, to cieszyłyśmy się podwójnie. Cudowny Dariusz pozwolił nam nawet dzisiaj być odprężonymi i nie ganiał nas zbytnio do roboty, za to kazał dwa razy bardziej się starać chłopakom. Ale wiedziałyśmy, że w ich święto, to my będziemy tyrać.
Pierwsze zdziwienie, chociaż można powiedzieć że spodziewane, zaliczyłam
Zaraz z samego rana, kiedy odkryłam na moim biurku zaproszenie na koncert. Był to długi na 15 i szeroki na 5 centymetrów pasek szarej tektury z miejscem koncertu, godziną i nazwą grupy. Jakieś szarpidruty, nawet ich nie kojarzyłam z nazwy.
- Norbert – podpowiedziała Anka – kiedy weszłam do pokoju umykał chyłkiem.
Uśmiechnęłam się kwaśno.
- I co ja mam zrobić?
- A kiedy koncert?
- W poniedziałek.
- Idź, co cię w domu trzyma.
- No dobra, ale z kim? Sama? Z nim? Nie wiesz czasem, czy się przyzna?
- Zadajesz za dużo pytań. Na wszystkie odpowiadam jednak - nie wiem.
- No i co ja mam z nim zrobić?
- Zawsze możesz wyrzucić zaproszenie i nie pójść. Przecież oficjalnie nie wiesz od kogo je dostałaś.
- Końskie zaloty.
- Jakie końskie, ja bym powiedziała, przemyślane.
- Ale on nie ma szans?
- A kto ma, ten wirtualny?
- Ten owszem, bo jest idealny – odcięłam się.
- Poczekaj na rozwój dnia, może sam ci się przyzna i będziesz mogła mu wspaniałomyślnie odmówić.
- Jesteś wredna małpa, wiesz?
- Wiem – Anka szczerzyła do mnie zęby.
Postanowiłam nie myśleć o koledze i skupić się na pracy, ale dzisiejszego dnia, nic mi nie wychodziło. Bo zaraz zaczęło się rozdawanie cukierków, a potem klienci przynosili kwiaty, no i ten dzień był lekko rozbity.
Około 15 00 przeżyłam prawdziwy szok. Zadzwonił służbowy telefon. Odebrałam.
- Słucham Magdalena Gosiewska.
- Dzień dobry pani Magdo, Paszkowski z tej strony.
Zmroziło mnie.
- Coś nie tak z projektami? Mam coś poprawić? – spytałam spokojnie i oddychałam głęboko.
- Projekty są wspaniałe, dziękuję. Ja w innej sprawie.
- Tak?
- Czy już pani rzuciła tego chłopaka? Bo chętnie bym panią gdzieś zabrał w niedzielę.
Gdyby nie biurko, szczęka opadłaby mi na podłogę. I co ja miałam mu odpowiedzieć?
- Nie, nie rzuciłam chłopaka. Mam go nadal. I bardzo proszę żeby pan dał sobie spokój. To nie jest przelotna miłostka, to coś poważnego.
- Rozumiem – zmieszał się tamten lekko – na początku myślałem, że pani żartuje z tym chłopakiem, ale widzę, że nie. No nic, przepraszam i nie będę już się więcej narzucał.
- Nic nie szkodzi. Życzę miłego dnia.
Odłożyłam słuchawkę spojrzałam na Ankę, która robiła do mnie dziwne miny.
Ktoś stał z tyłu, odwróciłam się i zobaczyłam zmieszanego Norberta.
- Ja… tego… - jąkał się – zostawiłem ci zaproszenie. Ale tylko dla jednej osoby. Gdybym wiedział, to bym dał dwa.
- Dziękuję, jedno wystarczy – odparłam nie mniej zmieszana od niego.
- Ale czy ten twój chłopak…
Machnęłam ręką.
- Daj spokój.
- Ona nie ma chłopaka – ratowała mnie Anka – klienta od siebie odstrasza.
Widziałam, że Norbert oddycha z ulgą. Korzystając z okazji, postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Nie mam nikogo. I na razie nie mam zamiaru z nikim się wiązać. A na koncert przyjdę. Dziękuję za zaproszenie.
Chłopak uśmiechnął się blado i odszedł.
- No co? – spytałam świdrujący wzrok Anki – to był szczyt mojej dyplomacji. Nie odrzuciłam go, ale też dałam do zrozumienia, że nie będzie ze mną łatwo. Dzięki temu zrezygnuje, bo nie będzie miał tyle uporu żeby mnie złamać.
- Skąd ty to wiesz?
- Bo wiem. Faceci dzisiaj nie walczą, chcą mieć wszystko podane na tacy. Gazet nie czytasz?
- Na pewno nie tak durne, jak twoje.
- Nienawidzę cię, ty sumienie moje – powiedziałam do niej z uśmiechem.
- Polecam się na przyszłość.
- Lepiej powiedz, co cudowny Dariusz przygotował dla ciebie.
- Nie wiem, to ma być niespodzianka.

08 marca 2015 – niedziela 5:00 nad ranem
Zdziwienie – duże
Koncert – bardzo dobry
Co potem – nic

Zacznę od tego nic. Bo po co się zadręczać. Nic nie będzie między mną a Norbertem. Chyba w zestawieniu ze swoimi znajomymi doskonale zauważył, że się od nich różnie. Nie to, że oni są gorsi. Po prostu ja jestem inna.
A teraz do rzeczy.
Nie za bardzo wiedziałam, jak się na taki koncert ubrać. Miał być rock, więc sukienka odpadała. Ostatecznie wciągnęłam na tyłek dżinsy, a na górę damską grantową koszulę. Przez głowę przemknęła mi myśl o kowbojkach. Ale przecież to nie miało być country, a poza tym nie miałam na składzie takich butów. Glanów też nie, więc wskoczyłam w trampki. Musiało wystarczyć.
Do knajpy o wdzięcznej nazwie „Wilczy dół” dojechałam punktualnie o 19 00, czyli w momencie gdy ekipa muzyków kończyła rozkładać sprzęt. Przed drzwiami do pubu czekał zniecierpliwiony Norbert.
- No jesteś wreszcie – uśmiechnął się na powitanie i od razu poprowadził do środka  mówiąc – mam zarezerwowany stolik.
Zostałam posadzona przy małym kwadratowym stoliczku, na którym ledwie mieściłyby się trzy szklanki piwa i popielniczka. Ale miejsce było idealne. Tuż przy scenie. W środku panował ścisk, więc tym bardziej cieszyłam się, że mam wolne miejsce i do tego siedzę. Norbert przyniósł mi kufel piwa.
- A ty? – spytałam.
- Później – i znikł.
To mnie zdziwiło. Czemu mnie zostawił? I gdzie poszedł. Może bym się ruszyła go szukać, ale obawiam się, że wtedy ktoś by mnie podsiadł. W końcu uznałam, że pewne poszedł sobie po piwo i stoi w kolejce.
Na scenie kapela kończyła stroić instrumenty. Standardowo, perkusja, gitara basowa i elektryczna. No i gdzieś powinien kręcić się wokalista.
Jakież było moje zdziwienie jak okazał się nim sam Norbert.
Oczy urosły mi jak spodki. On należał do kapeli. O kurcze! Zaprosił mnie na koncert, w dzień kobiet. O kurcze! On się stara. O kurcze! Jak się z tego wyplątać.
I popłynęła muzyka. Siedziałam oczarowana głosem Norberta. Niskim i wibrującym. Na scenie nie przypominał młodego chłopaka z pracy, który był uczynny i koleżeński i nie dało się go nie lubić. Na scenie wydawał się mężczyzną. I jak śpiewał ballady, prawie się popłakałam. A wokół panowała cisza. Do ostatnich akordów. A potem rozległ się hałas powodowany oklaskami, wrzaskami i gwizdami. Ja też klaskałam i krzyczałam. Był niesamowity.
Po dwugodzinnym koncercie miałam zdarte gardło, zużyłam na łzy wzruszenia całą paczkę chusteczek i nawet nie dopiłam tego jednego piwa.
Kiedy Norbert podszedł do mnie zmęczony, spocony, ale uśmiechnięty, byłam w stanie tylko wydukać.
- Byłeś wspaniały.
- Dziękuję – odparł – teraz idziemy na imprezę.
- Jaką imprezę?
- Trzeba uczcić sukces. Jeszcze tak dużej publiki nie mieliśmy.
- A gdzie ta impreza?
- U basisty w domu – powiedział i wyciągnął do mnie rękę – idziesz?
Wahałam się przez chwilę, ale podałam mu dłoń.
- Nie mam piwa.
- Nie martw się, już wszystko kupiliśmy. Ty masz się tylko dobrze bawić.
- Będę z pewnością – oznajmiłam – po takim koncercie mogę się tylko dobrze bawić, a nawet świetnie.
Norbert zaprowadził mnie na zaplecze, gdzie oprócz jego kolegów z zespołu stało jeszcze kilkoro ludzi.
- To jest Magda, koleżanka z pracy – przedstawił mnie, a potem zaczął wymieniać imiona swoich znajomych. Nie było szans żebym je zapamiętała.
Ale już widziałam, że odstaję od reszty. Niby ubiór miałam neutralny, ale absolutnie nie emanował ze mnie rock and roll. No i wszyscy byli młodsi ode mnie. Jak się później dowiedziałam, najmłodsza uczestniczka imprezy miała 17 lat! Nie żeby mnie to gorszyło, w jej wieku też latałam na imprezy. Tylko, że ona była ode mnie ponad 10 lat młodsza. Szok! Ale jestem stara!
Pojechaliśmy całą paczką autobusem do kolegi Norberta na Bielany. Chłopak mieszkał w bloku, ale powiedział, że sąsiedzi, to głównie studenci, więc imprezy są tu prawie co noc. Poza tym mieliśmy być cicho, bo wszyscy niby wykrzyczeli się już na koncercie. Nie bardzo w to wierzyłam, ale okazało się, że rzeczywiście do 4 00 nad ranem toczyły się same rozmowy. Bez krzyków, bez śpiewów, mimo, że alkohol lał się strumieniami. A! I była trawka. Ale ja nie skorzystałam. Nie lubię narkotyków. Norbert za to owszem. Dlatego zaliczył u mnie dużego minusa.
Bawiłam się w miarę dobrze, ale nie za bardzo odnajdywałam się w tym romantyczno – młodzieżowym klimacie, gdzie po trawie królowały głównie tematy egzystencjalne. Ja wolałabym szaleć na parkiecie w rytm gorących latynoskich rytmów. Ale nie chciałam tak po prostu wyjść i zostawić Norberta.
Ale potem zmieniłam zdanie. Zobaczyłam jak zarzuca na niego parol ładna blondynka. Życzyłam jej szczęścia, bo dzięki niej będę miała go z głowy.
Widać, że flirt z nią wciągnął go, bo ledwie zauważył, że się z nim pożegnałam.
Kiedy wyszłam na klatkę schodową zadzwoniłam po taksówkę.
Z ulgą wyszłam na powietrze. W mieszkaniu basisty panował trawkowo – alkoholowy zaduch,  na dworze w końcu miałam czym oddychać.
Do domu dojechałam o 4 30 i postanowiłam napisać Ance, że się jutro spóźnię.
Po kilku minutach odpisała –
„Spoko, my też się spóźnimy. Śpij dobrze.”
Po chwili dopisała:
„Darek mówi, że możesz przyjść na 11 00, wystarczy?”
„Wystarczy, ale będę z kacem.”
„Wszyscy będziemy, pa.”
No to teraz nie zasnę. Gdzie ona mogła z nim być? Chyba nie w łóżku, bo raczej nie zajmowałaby się odpisywaniem mi na sms-y.

09 marca 2015 - poniedziałek
Tajemnica, gdzie była Anka – rozwiązana
Norbert  - znowu się zaleca
Czy coś z tego rozumiem? – nie

Zgodnie z pozwoleniem szefa w pracy zjawiłam się o 11 00, ale Anki jeszcze nie było. Szybko usiadłam do pracy, bo musiałam nadrobić poranną stratę, jeżeli bym tego nie zrobiła, to musiałabym zostać po godzinach, a tego nie chciałam.
Zerknęłam w stronę stanowiska Norberta. Siedział smętnie patrząc w monitor. Weszłam w komunikator i napisałam do niego:
- Dziękuję za wczorajszy koncert i imprezę.
Poruszył się i spojrzał w moją stronę. Posłał mi niepewny uśmiech i odpisał:
- Przepraszam, że cię nie odwiozłem do domu.
- Nic się nie stało, wzięłam taksówkę.
Po chwili przerwy odpisał:
- Naprawdę podobał ci się koncert?
- Bardzo. Świetnie śpiewasz, nie wiem, co ty jeszcze tutaj robisz. Powinieneś robić karierę.
- Próbuję, ale na razie wszystko jest w powijakach.
- Czekam na następne zaproszenie.
Przez jakiś czas nic nie odpisywał. Zerknęłam na niego, patrzył na mnie i dziwnie się uśmiechał. Zachęciłam go kiwając głową, na tak.
- Serio? – tym razem spytał, nie pisał.
- Serio. Bardzo mi się podobało i chętnie posłucham was jeszcze raz.
Norbert rozpromienił się i zerwał z krzesła, żeby mnie uściskać.
Nie protestowałam, bo taki był ucieszony, że na pewno bym go nie powstrzymała. Kiedy tak trzymał mnie w objęciach weszła Anka i od razu uniosła ze udziwnia brwi. Norbert puścił mnie i chrząknął zmieszany.
- My tylko, tego. No…
- Cieszymy się – podpowiedziałam.
- Właśnie to.
- Żałuj, że nie byłaś na koncercie, czy ty wiesz, jak on śpiewa? Super!
Norbert poczerwieniał, ale nie uciekł.
- Taaaa, śpiewasz? – zapytała Anka.
- Tak, jakby – mruknął i teraz uciekł.
Przyjaciółka spojrzała na mnie pytająco.
- Nic się nie dzieje, uściskał mnie z radości.
- I pozwoliłaś na to? Ty panna niedotykalska?
- Spadaj. Lubię go, więc czemu miałabym nie cieszyć się razem z nim. A koncert rzeczywiście był udany, a potem zabrał mnie  na imprezę.
- I coś się między wami…
- Nie – ucięłam jej domysły – lepiej powiedz, gdzie wy byliście.
- Nie uwierzysz?
- Mów, bo nie mam siły zgadywać.
- Na maratonie filmowym. Poszliśmy do kina na 20 00, a wyszliśmy o 4 rano. Kiedy do mnie pisałaś, wracaliśmy właśnie taksówką do domu.
- A ja już myślałam…
- Jeszcze nie. Jak coś będzie, to ci powiem – Anka zaśmiała się sama do siebie – wiesz, że bym nie wytrzymała i musiała ci zdać pełną relację.
Praca mimo zmęczenie szła mi nadzwyczaj lekko i nawet nie zwracałam uwagi na upływ czasu. Dopiero jak piknęło mi okienko komunikatora zdałam sobie sprawę, że pracowałam przez trzy godziny bez minuty wytchnienia.
Norbert napisał:
- Ta blondynka, to był przypadek. Nic mnie z nią nie łączy.
I co ja miałam mu odpisać? Jesteś młody i chcesz się bawić, więc rób to i daj sobie ze mną spokój?
- Jaka blondynka? – odpisałam razem z uśmiechnięta buźką.
Odesłał uśmiech.
Zobaczyłam co zrobiłam i stwierdziłam, że przez przypadek dałam mu szansę.
I jak ja się z tego wykaraskam?


12 marca 2015 - czwartek
Sąsiad z piętra wyżej – sztuk jeden
Emerytka w akcji – sztuk jeden
Niespodziewana sojuszniczka – sztuk jeden.

Zaraz za wejściem do mojej klatki schodowej po prawej stronie znajdowały się skrzynki na listy, na wprost były schody, a po lewej zejście do piwnic. Jeżeli się tam stanęło, to tarasowało się drogę. 
I właśnie w tym miejscu zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu kluczyka do skrytki. 
- Przepraszam, mogę przejść? – usłyszałam miły męski głos.
Podniosłam głowę i spojrzałam na mężczyznę. Miał około czterdziestki, miał krótkie szpakowate włosy, kurze łapki w kącikach oczu i uśmiechał się grzecznie. Oceniłam go jako bardzo przystojnego i miłego dla oka człowieka.
- Oczywiście – odrzekłam szybko, mając nadzieję, że nie wpatrywałam się w niego za długo.
- Pani nowa?
- Tak, mieszkam na pierwszym piętrze – powiedziałam.
- Ja na drugim, mam nadzieję, że nie słychać mojego psa?
- Ma pan psa?
- Tak, sznaucera, ale dużego. Czasami szczeka i niektórym sąsiadom to przeszkadza.
- Mnie nie, bo jeszcze ani razu go nie słyszałam.
- Co za niedopatrzenie – zreflektował się – Aleksander Litwin.
- Magda Gosiewska.
Podaliśmy sobie ręce.
- To do zobaczenia – powiedział.
- Do widzenia – odparłam.
Przeglądając rachunki zaczęłam wchodzić po schodach. Nagle drzwi z mieszkania na parterze uchyliły się i wyskoczyła wredna emerytka.
- No tak, mało ci chłopów, co? Na biednego wdowca się rzucać.
Patrzyłam na nią w oszołomieniu, więc kontynuowała.
- Wstydu nie masz. Szlajasz się po nocach, wracasz pijana i jeszcze podrywasz niewinnego człowieka. Łajza!
Już chciałam się odezwać, kiedy uchyliły się drzwi od drugiego mieszkania i na klatkę wyszła kolejna kobieta. Pomyślałam sobie, że już po mnie. Babka na oko miała 50 lat, krótkie rude włosy ufryzowane a la hełm, mocy makijaż i wyjściowy kostium. Wyglądała jak typowa urzędniczka z urzędu miasta, która dopiero co wróciła do domu.
Uniosła brew i warknęła do emerytki.
- Nudzi się pani? To se pani niech hobby znajdzie, a nie nagabuje tę młodą dziewczynę.
Znowu mnie zamurowało.
- A ty krowo czego się wtrącasz?
- Jeśli ja jestem krową, to pani postaje tylko słonica.
Emerytkę zatkało, więc ta druga mówiła dalej.
- Młodość zleciała, nic żeś pani się nie zabawiła, a teraz zazdrościsz i żałujesz ładnej dziewczynie. Ilu jeszcze lokatorów przegonisz stara prukwo? Ja mam dosyć, tych zmian. A ta dziewczyna od samego początku mi się podoba. Zachowuje się normalnie, ale takiej jak pani, to nic nie pasuje.
Po czym zwróciła się do mnie.
- Katarzyna Małecka, mieszkam tu od lat i z tą tu umiem sobie radzić. Najlepiej ją ignorować. Pogada, pogada i się znudzi.
- Magda Gosiewska – powiedziałam, ale emerytka mi przerwała.
A dokładniej mówiąc wyzwała nas obie niewyszukanym słownictwem i trzasnęła drzwiami.
- Pani Magdo, proszę się nie przejmować. Ona tak zawsze na nowych. A pan Aleksander to porządny chłop. Owdowiał rok temu i na pewno nie podrywy mu w głowie, ale uczynny. Ma dwóch chłopaków, 12 i 14 lat. No i psa. Ładny, ale czasami hałasuje. Ja tam nie jestem wrażliwa, ale mój stary trochę narzeka.
No, ale zagadałam panią, a pewnie chce pani już wrócić do mieszkania i odpocząć. Proszę się nie martwić tamtą babą, ona nieszczęśliwa. To do zobaczenia.
I zostałam sama, z rachunkami w ręku i z wielkim zdziwieniem malującym mi się na twarzy.
13 marca  2015 - piątek
Zaskoczenie – było
Policjant też człowiek – chyba

W piątek postanowiłam załatwić wszystkie zakupy, żeby w sobotę i niedzielę móc się byczyć i nigdzie nie wychodzić, zwłaszcza, że lało i nie zamierzało przestać. Przygotowałam się na czytanie książek i wieczorne oglądanie filmów.
Brakowało mi tylko picia i popcornu.
Stanęłam w supermarkecie przed półką z napojami i mój ulubiony był oczywiście na najwyższej półce. Rozejrzałam się za kimś z obsługi i niestety nikogo nie zauważyłam. Postanowiłam sobie jakoś z tym poradzić. Podskakiwałam  końcówkami palców pomału przesuwałam butelkę w moją stronę. I oczywiście zaczepiłam torbą o produkty niżej. Cztery kartony soku upadły mi pod nogi. Szybko ukucnęłam i pozbierałam je. Kiedy się wyprostowałam i ustawiłam je z powrotem na półce stanął koło mnie mężczyzna i bez trudu sięgnął po mój napój.
- Heeeeej – krzyknęłam, myśląc sobie, że nie po to tyle się męczyłam, żeby ktoś mi go sprzątnął sprzed nosa. Spojrzałam na niego z mordem w oczach i od razu zastanowiłam się, skąd go znam.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i podał mi butelkę.
- Widziałem, jak się pani męczy. Proszę.
- Dziękuję – odparłam nadal nie za bardzo wiedząc, kogo mi on przypomina.
Miał na sobie spodnie od dresu i bluzę na suwak z kapturem. Nie znałam żadnych dresiarzy.
- Posterunkowy Marek Jagoda – podpowiedział z uśmiechem – w cywilu.
- No tak – wyrwało mi się na głos – to rzeczywiście pan.
- Czasami odwieszam mundur i mam wolne – oznajmił.
- A ja myślałam, że policjanci nigdy nie wychodzą z pracy.
- Naprawdę? – zdziwił się.
- Tak jak i lekarze. Widział pan takiego w cywilu.
- No nie – przyznał.
- No właśnie, policjanta też się nie widuje.
- Rozumiem, że jest pani w lekkim szoku.
- Tak jakby – potrząsnęłam głową i powiedziałam – przepraszam, plotę trzy po trzy.
- Nie szkodzi. Wiele osób tak reaguje.
- Mieszka pan w pobliżu?
- Mieszkam na Bródnie, ale chciałem zrobić zakupy zanim wrócę. Bo u mnie to trudno zaparkować, a supermarkety na Głębockiej są zbyt zatłoczone.
- Też pan się szykuje do weekendowego leniuchowania?
- O nie – zaśmiał się – jadę na dwa dni na kajaki. Otwieramy z kolegami sezon.
- W taką pogodę? – zdziwiłam się.
Marek Jagoda wzruszył ramionami.
- Każda dobra.
- Życzę zatem udanego wypadu.
- A ja pani miłego leniuchowania.
Kto by pomyślał? Policjant też człowiek i jakieś zainteresowania ma.
Że też opieramy się na stereotypach. Policjant, nauczyciel, lekarz i pielęgniarka nie robią nic innego tylko pracują lub myślą o pracy.

15 marca 2015 - sobota
Sąsiedzi imprezują – 100%
Zemsta – akt 2

I bez policji można sobie poradzić. Sąsiedzi z naprzeciwka nie wzięli sobie do serca mojej interwencji i w piątek zorganizowali imprezę. Oczywiście nie zostałam o niej poinformowana, ani nigdzie nie wisiały żadne kartki z taką wiadomością. Tym razem przybyli sami dorośli i od samego początku zachowywali się głośno. Wiedziałam, że posterunkowego nie ma, więc dałam sobie spokój z dzwonieniem na policję. Obawiałam się, że nie wezmą mnie na poważnie. 22:01,  komu by się chciało aż tak pilnować godziny.
Tak naprawdę, wcale nie było aż tak głośno. Mogłam spokojnie oglądać film i nie zwracać uwagi na to, co się działo za ścianą. Kiedy kładłam się o 1 00 spać, oni jeszcze urzędowali. Ale to, że w trakcie nie zareagowałam nie oznaczało, że zrezygnowałam z zemsty.
Wstałam o 6 10 rano i włączyłam radio, które pogłośniłam o kilka punków. Potem zaczęłam razem z tym radiem śpiewać. Potem głośno zamykałam drzwi od szafy, która przylegała do ściany łączącej mnie z sąsiadami. Trzasnęłam sobie porządnie klika razy, a potem dałam spokój na dwie minuty i ponownie zaczęłam je otwierać i zamykać. Usłyszałam głuche walenie w ścianę.
Zadowolona z efektu i doszłam do wniosku, że skoro sąsiedzi już nie śpią przyszedł czas na odkurzanie. I tutaj mogłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pode mieszkała złośliwa emerytka, jej też nie zaszkodziło pohałasować.
Wytrwali do miksowania owoców w strasznie głośnym mikserze. Ustawionym celowo na stoliku w salonie. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Za nimi stał wymęczony i sapiący sąsiad. Otworzyłam lekko drzwi i pokazałam się w nich dzierżąc szklankę soku w ręku.
- Może pani przestać, jest 7 rano.
- Tak, wiem i co w związku z tym?
- Hałasuje pani, a my nie możemy spać.
- Ja nie mogłam do 1 w nocy, państwo nie mogą od 6 rano i co?
- Jak to co?
- Ja się pytam, co?
Nie pociągnął dyskusji.
- Może pani przestać? Jest sobota, ludzie chcą się wyspać.
- Nie mogę, cisza nocna się skończyła, a ja wyjątkowo mam energię do pracy właśnie o tej porze. Do widzenia – zamknęłam mu drzwi przed nosem i dla potwierdzenia swoich słów jeszcze raz odkurzyłam salon. Na kolejny dzwonek do drzwi nie zareagowałam.
Po skończonej nadprogramowej aktywności z powrotem położyłam się do łóżka i spałam jak zabita do 12 00 w południe.

17 marca 2015 – wtorek
Norbert w działaniu – ojoj
Spotkanie z posterunkowym na służbie - owszem
Ciocia Hania widzi wszystko – na pewno

„Sama tego chciałam oooo, sama tego chciałam, oooo” – zaśpiewałam sobie w myślach w rytm disco z lat 90 ҆. Po co udawałam, że nie widziałam żadnej blondynki, po co? Norbert chyba  zrozumiał to tak, że ma u mnie jakieś szanse. A ja w ogóle nic od niego nie chciałam. Romans w pracy? O nie, to nie dla mnie. Ance się udało, ale przecież nie od dziś wiadomo, że to najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić, zwłaszcza, że większość kończy się z hukiem.
Chyba z powrotem zapuszczę włosy i powrócę do swojego koloru i dawnego stylu ubierania się. Może dzięki temu będę miała spokój od wszystkich facetów. Przecież ja nie chcę z nikim się wiązać, czy to takie trudne do zrozumienia?! Dobrze mi samej, czemu otoczenie sądzi inaczej!?
- Wcześniej też miałaś powodzenie – odpowiedziała Anka na moje przemyślenia – tylko może nie aż tak ogniste. Wtedy wydawałaś się mniej przystępna, tak twierdzi Darek.
- Obgadujesz mnie z nim?
- Oczywiście – odparła bez żadnego poczucia zażenowania.
- No wiesz co? – oburzyłam się.
Ta wzruszyła ramionami. Chciałam jeszcze coś dodać, ale przy moim biurku po raz trzeci tego dnia pojawił się Norbert. Przyniósł mi wodę mineralną i sałatkę.
Chciałam na niego nakrzyczeć, żeby spadał i przestał mi nadskakiwać, ale w ostatnim momencie przypomniałam sobie, że wychodził do sklepu i pytał się, czy coś komuś kupić. Sama złożyłam zamówienie, więc powinnam zachowywać się przyzwoicie.
- Dzięki – powiedziałam uśmiechnięta.
- Nie ma za co, smacznego – i odszedł.
Rozpakowałam tackę z sałatką i po środku niej zobaczyłam…, potrząsnęłam głową i pokazałam Ance. Ta uśmiechnęła się promiennie i odparła.
- No co? Powinnaś się cieszyć.
Pośrodku warzyw leżało małe czekoladowe serduszko w czerwonym złotku.
Jęknęłam cicho. Co ja mam z nim zrobić?
Popatrzyłam w jego stronę i spojrzałam mu prosto w oczy. Podniosłam do góry czekoladkę i popukałam się w czoło. Miałam nadzieję, że może to da mu coś do myślenia, ale on ukłonił się na krześle i uśmiechnął pełną gębą.
Nie podobał mi się. Był za niski, za chudy, za młody, za, za, za…
Dopóki nie zaczął się do mnie przystawiać, wcale tak nie myślałam. Obie z Anką uważałyśmy, że jest nawet całkiem atrakcyjny. Ale wtedy nie próbował mnie podrywać. Chyba celowo sobie go obrzydzałam.
Ale on mi się nie podobał, nawet jeżeli czekoladowe serce było miłym gestem, a jego głos przyjemny, a poczucie humoru podobne do mojego.
Facetom mówię  - NIE!
- Powinnam mu powiedzieć – odezwałam się do Anki.
- Droga wolna, siedzi tam, daleko nie masz.
- Jesteś bezlitosna.
- A ty tchórzliwa. Pewnie masz zamiar czekać, aż sam zrezygnuje. Tymczasem nie odrzucając go, dajesz mu nadzieję.
- Mogłam wykorzystać mojego niewidzialnego chłopaka.
- Mogłaś, ale nie wyszło.
Nagle doznałam olśnienia.
- Wiem. Jak będę z nim gdzieś. Nie wiem, na koncercie, na piwie czy w sklepie będę mu zachwalać inne dziewczyny.
Przyjaciółka zaklaskała w ręce.
- Brawo, brawo, co za dojrzała decyzja. 
 Nie uzyskawszy od niej żadnej pomocy, wzruszyłam ramionami i zagłębiłam się w pracę.
Po południu wysiadłam na przystanku i od razu usłyszałam.
- Pani Magdo, proszę poczekać.
Z radiowozu stojącego nieopodal wysiadł posterunkowy w pełnym umundurowaniu.
- Chce mnie pan aresztować? – spytałam.
Mężczyzna uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Nie, ale chciałem z panią chwilę porozmawiać, można?
Łaskawie skinęłam głową. Marek Jagoda krzyknął do kolegi żeby jechał na posterunek, i że on dojdzie na niego pieszo.
Podeszliśmy do ławki stojącej przy chodniku niedaleko od mojego bloku. Usiedliśmy.
- Pani Magdo, swoim zachowaniem nie zyskuje pani przyjaciół.
- Ależ zyskuję – zaoponowałam – lubi mnie już pani Kasia Małecka i pan z pierwszego piętra.
- Proszę…
- Niech mnie pan nie prosi.
- Ale ja mam na panią skargi. Pani Jadzia mówi, że ją pani wyzywa, a małżeństwo Opolskich ma pani serdecznie dosyć.
- I vice versa – burknęłam.
- Pani Magdo, ktoś musi być w tym towarzystwie mądrzejszy.
- Wcale się nie obrażę, jeżeli zostanę zaliczona do głupich, pamiętliwych i mściwych.
Posterunkowy westchnął.
- A miałem nadzieję, że jest pani miłą osobą, która wpadła w tarapaty.
- Oczywiście, że jestem miła i wpadłam w tarapaty. To oni zaczęli, ale ja nie mam zamiaru ulec presji i dać się zastraszyć.
- Pani Magdo, a może by tak dać sobie spokój. Myślę, że już zrozumieli swój błąd i nie będą już z panią zadzierać.
- Policjant i wierzy w cuda – popatrzyłam na niego i zobaczyłam, że trochę się zirytował – przepraszam. Ale to oni mi nie dają żyć. Pokażę panu.
Wyjęłam telefon i puściłam nagraną panią Jadzię. Marek Jagoda żeby wszystkiego wysłuchać musiał się do mnie nachylić. Poczułam jego zapach i stwierdziłam, że bardzo mi się podoba. A potem zamarłam, bo wcale nie chciałam tak pomyśleć. To był policjant na służbie, tego powinnam się trzymać.
- Muszę pani powiedzieć, że jest to mocne, ale niech pani weźmie pod uwagę jej wiek i to, że jest nieszczęśliwa.
- To jeszcze nie powód żeby innym uprzykrzać życie. A chce pan posłuchać, co do mnie mówi żona tego Opolskiego?
- Nie dziękuję – uśmiechnął się – rozumiem, że może się pani czuć atakowana, ale może jak pani nie będzie się mścić oni też się uspokoją.
- To samo im pan mówił, co  i mnie?
Tu posterunkowy się zawahał.
- Próbowałem, ale oni…., no nie da się…
- Ha!
- Dlatego wierzę w pani rozsądek.
Wiedziałam o co mu chodzi i zrezygnowana powiedziałam.
- Dobrze. Postaram się nie reagować i nie donosić o imprezach. Ale jeżeli oni się do mnie odezwą w nieodpowiedni sposób, to będę pana wzywać.
- Do usług – powiedział i wstał – miło było porozmawiać.
Podaliśmy sobie dłonie i rozeszliśmy się. Przed klatką schodową zastałam ciocię Hanię, która podrygiwała nerwowo czymś bardzo podekscytowana.
- Coś się stało? – spytałam i wpuściłam ją do środka.
- To ty mi powiedz – odparła dziwnie uradowanym głosem.
Weszłyśmy do mieszkania i od razu poszłam wstawić czajnik.
- Zjesz ciociu ze mną obiad?
- A co masz?
Zajrzałam do lodówki.
- Pomidorową i sałatkę makaronową.
- Zjem – powiedziała i szczerzyła do mnie zęby.
- O co chodzi?
- Mów, bo nie wytrzymam.
- Ale o czym?
- Spotykasz się z tamtym policjantem? Przystojny w tym mundurze, a bez pewnie jeszcze bardziej. Podoba ci się? Od kiedy się spotykacie? Dlaczego nic mi nie mówiłaś? Mama wie?
- Ciociu – zastopowałam ją – to posterunkowy, rozmawiałam z nim w sprawie sąsiadów.
- Nieprawda, ja wiem co widziałam – cieszyła się ciocia – widać, że się znacie. No i nachylał się nad tobą i tak patrzył na twoją twarz. Twojej nie widziałam, ale widać było po tobie, że ci się podoba.
- Ciocia powinna zacząć pisać harlequiny – parsknęłam.
- Podoba ci się?
- To posterunkowy, mam problem z sąsiadami, on pomaga mi to rozwiązać. Nic więcej.
- Ale jest przystojny i taki, taki męski. Ile ma lat.
Ciotka ogłuchła na moje racjonalne tłumaczenia.
- Nie wiem.
- Żonaty? Rozwiedziony? Wolny?
- Nie wiem.
- Gdzie mieszka?
- Na Bródnie.
- Ha!
- Co ha?
- Nie oszukuj mnie, ja wiem co widzę. Skąd byś wiedziała gdzie prywatnie mieszka wasz posterunkowy.
Zamachałam gorączkowo rękoma i chciałam coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowałam i postawiłam jedzenie na stół.
- Co u was? – chciałam zmienić temat.
- Nic – odparła krótko ciocia Hania – mów co z tym  posterunkowym.
No i weź tu bądź normalny.
- Kocham go, ślub w sierpniu, planujemy dwoje dzieci i domek z ogródkiem w okolicach Ciechanowa.
Ciocia zamrugała zbita z tropu. Parsknęłam śmiechem.
- Tu sobie ze mnie nie żartuj.
- Ciociu. Nic mnie z nim nie łączy. Ale pociesze cię, mam adoratora w pracy.
- Tak? Takiego przystojnego, jak ten policjant?
- Nie, jest zupełnie inny.
O Norbercie mogłam sobie z nią rozmawiać.

18 marca 2015 - środa
Rozmowy z siostrą o miłości – jednostronna
Moje przemyślenia na temat miłości – jednostronne

Zadzwoniła do mnie do pracy Marta i spytała, czy nie chcę jej zabrać na pizzę.
Moja siostra nie dzwoniła do mnie za często, jeżeli już, to pisała coś na FB albo sms-em. Także jej telefon bardzo mnie zdziwił, zwłaszcza, że chorobliwie pilnowała kasy na karcie. Rodzice jej nie rozpieszczali, jak wyczerpała wszystko przed upływem miesiąca musiała czekać do pierwszego.
- Coś się stało? – zapytałam zaniepokojona.
- Przestań gadać jak mama, zabierzesz mnie dzisiaj na pizzę, czy nie?
- No dobrze – zgodziłam się – przyjedź do mnie do biura o 17 00.
- Ok. – rozłączyła się.
Zastanawiałam się czego chciała. Kasy? Wątpię. Pożyczyć ubranie? Raczej nie byłam niższa i grubsza od niej. A może pokłóciła się z rodzicami i postanowiła przeprowadzić się do mnie? O nie! Nie ma mowy, nie po to się wyprowadzałam z domu żeby moja siostra miała gdzie przeczekiwać burzę między nią a rodzicami.
I tak nakręcona doczekałam 17 00.
Moja różowa siostra, bo chyba wszystko miała różowe… Nie, pomyłka - biało – różowe, wzbudziła sensację w całym biurze. Nie było osoby, która by na nią nie spojrzała.
- Wiek największej głupoty kończy się około szesnastego roku życia, czemu go sztucznie przedłużasz? – spytałam.
Marta od razu wiedziała o co mi chodzi i wypięła mi język.
- Nie twoja sprawa.
- Moja, bo muszę się z tobą publicznie pokazać.
- A ja z tobą, myślisz, że lepiej wyglądasz?
- Raczej.
Odkąd pamiętam dyskutowałyśmy na ten temat i raczej należał do rytuałów niż rzeczywistych dąsów. Jeszcze idąc do autobusu przekomarzałyśmy się na temat swoich gustów.
Poszłyśmy do pizzerii na Tarchominie, żeby potem nie tłuc się po nocy po Warszawie i mieć blisko do domu.
Siostra, która dwa miesiące temu skończyła osiemnaście lat zażądała piwa, a ja też z chęcią się napiłam.
- Mów, o co chodzi – powiedziałam kiedy tylko złożyłyśmy zamówienie – przecież na pewno nie chciałaś iść ze mną tylko na pizzę.
- Zakochałam się – powiedziała szybko i poczerwieniała na policzkach.
Mimo wszędobylskiej różowości moja siostra nie miała siana w głowie i nie zakochiwała się dwa razy w tygodniu, jak na nastolatkę przystało. Skoro powiedziała, że się zakochała, znaczy się, że na serio.
Zastanowiłam się, czy kiedyś się z kimś już spotykała. I odkryłam, że nie albo o tym nie wiedziałam.
- No i? – ponagliłam.
- Jest ode mnie trochę starszy.
Zbladłam.
- Ile?
- Siedem lat.
No i co ja miałam na to powiedzieć? Z jednej strony była dorosła, z drugiej 7 lat w tym wieku, to przepaść, a z trzeciej strony, nie byłam jej matką, a siostrą.
- No i? – na razie nie chciałam moralizować.
- Poznałam go jakiś miesiąc temu w klubie. Grał i śpiewał na osiemnastce mojej koleżanki z klasy. To jej kuzyn i taki dał jej prezent. Zespół, bo ma zespół, dawał czadu przez ponad dwie godziny. A potem bawili się z nami do rana. No i ten chłopak podszedł do mnie i zagadał, że niby mnie skądś zna i że jestem ładna i czy z nim porozmawiam i takie tam – czerwieniała i bladła na przemian – i ani się obejrzałam, a już było rano. Przegadaliśmy całą noc, a potem się ze mną umówił. Nie żeby na randkę, tylko powiedział, że fajnie się ze mną gada i że chce się spotkać. No to się potkaliśmy, a potem jeszcze kilka razy. No i zakochałam się, ale…
- Jak jest „ale”, to się nie zakochałaś – oświadczyłam ze stuprocentową pewnością.
- Chodzi o to, że ja myślałam, że on jest młodszy. Wygląda na młodszego, ale pewnie muzycy tak mają. Myślałam, że może mieć góra 21 lat, ale wczoraj spytałam się go o wiek i okazało się, że ma więcej.
Nagle sobie coś uświadomiłam.
- Poczekaj – przerwałam jej – on jest siedem lat starszy i nie przeszkadzają mu twoje różowości? To pedofil.
- Jesteś głupia – fuknęła Marta, a potem jeszcze bardziej się zaczerwieniła – ja na osiemnastce nie byłam ubrana na różowo, to znaczy nie całkiem. Miałam białą sukienkę z różowymi kółkami przy ramiączku i w rogu, na dole po przekątnej. Nie wyglądałam jak landryna. No a na spotkania, też ubierałam się bardziej…, no inaczej. W końcu to muzyk popowy, a nie disco polo.
- Zależy ci – ucieszyłam się.
- No właśnie – przytaknęła – ale te 7 lat.
Zastanowiłam się. W moim wieku 7 a nawet 10 lat, to już żadna różnica, ale dla niej? Ale z drugiej strony skoro czuł się wśród młodszych, jak ryba w wodzie? A jak był niedojrzały? Zastopowałam, myślałam jak przedpotopowa ciotka dewotka.
- Jeżeli dogadujecie się, to ja nie widzę przeciwwskazań. Z tym, że starsi od ciebie mężczyźni mogą chcieć od ciebie więcej o wiele szybciej, niż ci w twoim wieku.
- Nie sądzę – powiedziała Marta z przekonaniem – on na razie nic nie chce. To znaczy, nie żeby nic, ale wiesz – plątała się jej siostra.
- Rozumiem, że jest porządny i bierze pod uwagę twój wiek.
- Chyba tak – powiedziała z ulgą.
- No to dobrze.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Ale nie mów rodzicom – poprosiła.
- Sama im powiedz, ja nie mam zamiaru, chyba że okaże się gnojkiem.
- Nie jest taki. Jest poukładany, romantyczny i mądry.
- Nie chcę tego słuchać – zatkałam uszy trochę się z niej śmiejąc.
Ja w jej wieku byłam zakochana non stop, jak nie w kimś z otoczenia, to w jakimś aktorze lub muzyku. Koniecznie musiał mieć kolczyk w uchu i pociąg do motorów. No i znalazłam sobie takiego, w mordę jeża. Tylko za późno zorientowałam się, że dorobił sobie dodatek do motoru w postaci nowej dziewczyny. Westchnęłam. Co było, minęło i nie wróci.
Marta, do końca naszego spotkania trajkotała o swoim pierwszym poważnym chłopaku i co zdanie to coraz bardziej jaśniała i rozkwitała szczęściem.
Kiedy leżałam już  swoim łóżku zastanowiłam się, czy ja byłabym w stanie się jeszcze zakochać. Uznałam, że nie. Nie umiałabym się pozbyć wizji, że za moim wybrankiem stoi inna kobieta, która w pewnym momencie bezlitośnie pozbawi mnie nadziei i miłości.
Dziewczyna  mojego byłego narzeczonego powiedziała do mnie, kiedy poszłam do niej i prosiłam żeby nie niszczyła mi życia, że za kilka miesięcy bierzemy ślub i że bardzo go kocham.
- Narzeczony nie mąż, nie jest jeszcze zaklepany. Poza tym, ja też go kocham. Misiu spotyka się ze mną od roku, a od kilku tygodni męczył się, co zrobić. Powiedziałam mu- albo ja albo ty. Wybrał mnie, ktoś musiał przegrać.
Nie płakałam już, ale nie miałam zaufania ani do mężczyzn, ani do kobiet. Jeżeli ludzie robią sobie takie świństwa, to nie warto się angażować. Bycie samej było łatwiejsze. Niby wiem, że są ludzie, którym się udaje, ale sama siebie do nich nie zaliczałam. Zasnęłam

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1