Ciemne wieki - odc.5
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Do pierwszych ruin Warszawy dojechałyśmy późnym popołudniem. Tak,
jak poprzednim razem ukryłam samochód w opuszczonym centrum handlowym na
Tarchominie. A potem odkryłam, że będę miała z Marią mały kłopot.
Kiedy sama przedostawałam się do Centrum, musiałam uważać na
wszelkiego rodzaju bandy i szperających żołnierzy, ale chodziło tylko o mnie, a
teraz musiałam dostarczyć ją do Marka. Gdybym nie wypaliła w twarz Krwawemu Oku,
to bym zaryzykowała i pojechała Łazikiem. Chociaż wcale nie było by to
bezpieczniejsze, bo w tym mieście każdy nowy samochód był na celowniku. Nie
wiem czemu? W końcu było to największe miasto, było tu najwięcej ludzi i
najwięcej pieniędzy. Ale i tak pojawienie się nowego samochodu wzbudzało
sensacje, bezsensowne kontrole i inne upierdliwości. W innych miejscowościach
tak nie było. Dlatego tak lubiłam przebywać Trójmieście. Może dlatego, że tam
nikt nie pozostawał długo i niemal każdy był przybyszem. Za to w Warszawie, to
rody i krew miała znaczenie. Było się swojakiem lub wrogiem.
Co dziwne, urodziłam się tutaj, przygarnęła mnie Akademia, znałam
każdy kąt, a jednak nie czułam więzi z tym miastem. Prawdopodobnie dlatego, że
tutaj co krok ktoś czyhał na moje życie.
A teraz dodatkowo miałam ze sobą Marię, która jak na miała na sobie zwiewną sukienkę. To
tak, jakbym wywiesiła transparent – na sprzedaż.
- Załóż spodnie i koszulkę. Nie możesz chodzić w kiecce –
powiedziałam do niej.
Nie oponowała i szybko się przebrała.
- Umiesz pływać?
- Tak. Mieliśmy basen, lubię wodę.
- Wisły nie da się lubić.
- Dlaczego będziemy pływać w rzecze?
- Dlatego, że muszę cię przetransportować do pewnego człowieka,
gdzie będziesz bezpieczna. Ale sama droga do niego jest trudna. Nie mogę się z
tobą przebić normalnie, bo nie utrzymasz mojego tempa, no i nie umiesz walczyć.
A tutaj o bójkę nietrudno. W porównaniu z Gdańskiem tutejsi ludzie są dwa razy
gorsi.
Maria zadrżała.
- Dlatego zejdziemy na brzeg rzeki i będziemy próbowały przejść
wzdłuż niej, kryjąc się w krzakach. Będzie to długi spacer. Trzeba wziąć
prowiant. Będę się cieszyć, jak tam dotrzemy o świcie.
Spakowałyśmy plecaki i skierowałam się w stronę Wisły. Po drodze
mijaliśmy na wpół zawalone bloki, zwłaszcza te dziesięciopiętrowe robiły
najbardziej upiorne wrażenie. Dziury po oknach, czasami wyrwane całe ściany. A
w środku, jakby czas stanął w miejscu. Meble, zabawki, kolorowe tapety, tylko
ludzi brak. Obok tych koszmarów stały zaniedbane domy, małe chatynki zbudowane
z byle czego, byle był dach nad głową.
- Ktoś tu mieszka? – zapytała Maria.
- Nikt wart zainteresowania.
- Są niebezpieczni?
- W grupie z pewnością, ale nie martw się, to biedacy, którzy
ukrywają się przed silniejszymi. Żyją jak dzikusy. Jedzą to co upolują albo
znajdą w krzakach.
Maria starała się dotrzymać mi kroku i nie oddalać się zbytnio.
Mówiła, że czuje czyjś wzrok na plecach.
- Jesteśmy obserwowane. Ale nie martw się, nie zaatakują osoby z
bronią – klepnęłam jeden z pistoletów.
Weszłam na stary wał i spojrzałam w dal. Dawno nikt się nim nie
zajmował, cały był porośnięty krzakami. Jedynie cienka dróżka świadczyła o tym,
że ktoś tutaj chodził.
- Myślę, że na razie możemy iść tędy, ale jak powiem kryć się, to
bez zadawania pytań zjeżdżasz na tyłku na sam dół wału.
- Dobrze.
- I nie rozmawiamy. Ja będę nasłuchiwać.
- Dobrze.
Nie wierzyłam, że posłucha, ale jednak dziewczyna wzięła sobie do
serca to, co mówiłam i milczała. Chociaż widziałam, że wiele pytań ciśnie się
jej na usta. Zapewne jednym z nich było – „Daleko jeszcze?” A ja bym jej
odpowiedziała – „około 20
kilometrów ”, a ona by odparła „A ile to jest 20 kilometrów ?”
Szłyśmy szybko i cicho. Ja wszystkie zmysły nastawiłam na dźwięki,
które pomogły by nas zawiadomić o niebezpieczeństwie.
Zwłaszcza takim, które mogło nadejść z tyłu.
- Idź po wydeptanej ścieżce – upomniałam ją cicho – nie zostawiaj
śladów w trawie.
Nagle stanęłam i zamarłam. Z lewej strony usłyszałam szelest.
Dochodził z dosyć zarośniętych krzaków. Ktoś szedł w naszą stronę. Nie
podejrzewałam dużej grupy ludzi, ale nawet jeden człowiek mógłby być dla nas
groźny. Na przykład mógł na nas donieść. Kazałam Marii zejść powoli na drugą
stronę wału i ukryć się w podobnych zaroślach. Sama przyczaiłam się za dużym
pniem drzewa, wyrastającego u szczytu wału. Z krzaków wydostały się dziki.
Odetchnęłam i przeczekałam, aż zwierzęta pójdą w swoją stronę. Te przeszły
nawet nie zaszczyciwszy nas spojrzeniem.
Zawołałam Marię i pokazałam oddalające się stado.
- Dziki. Bardzo wytrzymałe zwierzęta. Przetrwały wszystkie
kataklizmy. Umieją się zaadaptować do każdych warunków. Do tego mają całkiem
dobre mięso.
- Bleee – powiedziała – jak można jeść dzika.
- Uwierz mi, to jest najlepsza rzecz, którą możesz zjeść. Szczur na
patyku bardziej by ci odpowiadał?
- Nie – widziałam, jak na samą myśl o tym, robi się blada i zbiera
jej się na wymioty.
Parsknęłam krótko i ruszyłam dalej. Maria po chwili do mnie
dołączyła.
Do końca wału nie spotkaliśmy ani jednego człowieka. To mnie trochę
dziwiło, bo przecież było ciepło i powinni pojawiać się chociaż młodzi, chcący
wykąpać się i poleżeć na plaży.
- Co teraz? - Zapytała widząc, że skończyła się ścieżka.
- Idziemy przez krzaki.
Zeszłyśmy nad wodę i tutaj czekała nas droga przez bagnisty teren.
- Dobrze zawiąż buty, żebyś nie zgubiła ich po drodze. I uważaj na
pijawki i żmije i na gniazda jadowitych…
- Możesz przestać mnie straszyć?
- Ja cię nie straszę, ja cię ostrzegam.
- Będę szła za tobą.
- Dobrze – wzruszyłam ramionami.
Po dziesięciu minutach wpadła po kolana w wodę i musiałam odrywać z
niej pięć pijawek.
- Obrzydlistwo – mówiła.
- Takie, tam żyjątka. Nienajgorsze. Kiedyś były używane w medycynie.
Wysysały zakażoną krew i takie tam.
- Ohydztwo – wzdrygnęła się Maria.
- Zawsze możesz wrócić do taty – powiedziałam niewinnym i słodkim
głosem.
- Nie dam się podpuścić – uśmiechnęła się pod nosem – idziemy?
Doszłyśmy do łachy piasku, na której wylegiwało się kilkoro młodych
ludzi. Pokazałam Marii kierunek i po
cichu weszłyśmy w głębsze krzaki i ominęłyśmy plażowiczów. Nie zdążyłyśmy
odejść na pięćdziesiąt metrów, a do naszych uszu doszedł ryk silników,
szczekanie psów i krzyki ludzi.
- Biegiem – syknęłam do dziewczyny i od razu przyspieszyłam. Maria
biegła za mną, ale co chwilę potykała się o korzenie i trawę. Ze dwa razy
zaryła twarzą w błoto. Normalnie bym się z niej śmiała, ale nie było na to
czasu. Skoro tamci mieli psy, te mogły nas wytropić i ruszyć w pogoń.
Wypadłyśmy na kolejną dziką plażę. Na niej również opalali się i odpoczywali
młodzi ludzie. Było za późno na ukrycie się. Kilkanaście par oczu spojrzało na
nas, na nasze sponiewierane ubrania i ubłoconą twarz Marii.
- Uciekajcie – krzyknęłam – za nami idzie obława. Będzie łapanka.
Nie musiałyśmy im dwa razy powtarzać. Już nasz zszargany wygląd
mówił sam za siebie. Młodzież w pośpiechu zbierała rzeczy i uciekała w stronę
domów, a my dalej w krzaki. Cieszyłam się, że się na nich natknęłyśmy. Jeżeli
psy nas tropiły, to tutaj będą miały problem, będzie zbyt dużo innych zapachów.
Biegłyśmy dalej. Krzewy przerzedziły się i zamieniły w las. Z jednej strony to pozwoliło
nam przyspieszyć, ale z drugiej byłyśmy lepiej widoczne.
No cóż, ryzyko było wpisane w mój zawód. Zatrzymałam się dopiero
wtedy, jak zobaczyłam, że Maria została sporo za mną. Zanim do mnie dotarła
znalazłam wygodne schronienie w zagłębieniu terenu.
Dziewczyna upadła koło mnie i rzęziła.
- Witaj w moim świecie – powiedziałam i podałam jej butelkę z wodą –
kondycja, to podstawa.
- Nawet się nie spociłaś – wycharczała oburzona.
Co jej miałam powiedzieć, że moja kondycja przewyższa zwykłą,
ludzką?
- Trening czyni mistrza – odpowiedziałam, a potem dodałam – myślę,
że pościgu nie będzie. Na tej drugiej plaży wyłapią jeszcze kilka osób i to im
na jakiś czas wystarczy.
- A co to w ogóle było? Czym jest ta łapanka?
- Żołnierze różnych gangów szukają młodych chłopaków i szkolą ich na
kolejnych pozbawionych skrupułów żołdaków. Zajęcie mało płatne i z gwarancją
krótkiego życia. Wojna miedzy baronami i bossami mafijnymi trwa tutaj od
dziesięcioleci, więc wciąż potrzebują rekrutów. Czasami, jak któryś z chłopaków
ma szczęście i przetrwa najgorsze, ma szansę na awans i spokojniejsze życie.
Ale niewielu dożywa dwudziestego piątego roku życia.
Dlatego co i raz łapacze robią naloty na miejsca, gdzie młodzież
lubi przebywać. Jeżeli są czujni, umkną, jak będą, jak ci dzisiaj, to nie.
Powinni wystawić czujki, ale pewnie dawno nie było łapanek i przestali być
uważni.
- Ale były tam dziewczyny, co z nimi.
Spojrzałam na nią smutno.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? Przecież miałaś szansę poznać
„szarmanckość” mężczyzn w Gdańsku. Tutaj jest tak samo.
Maria wzdrygnęła się na złe wspomnienia, ale potem uśmiechnęła się
do mnie i powiedziała.
- Cieszę się, że jestem z tobą.
- Nie ciesz się, bo wcale ci to niczego nie gwarantuje – po czym też
się uśmiechnęłam i dodałam – jesteśmy w dobrym miejscu na przeprawę, ale musimy
poczekać do zmroku. Także zjedz coś i się prześpij. Ja będę cię pilnować.
Kiedy Maria ułożyła się na niewygodnej, ale ciepłej ziemi, ja
poszłam rozejrzeć się po brzegu. Byłyśmy na wysokości Starego Miasta czyli
najbardziej zaludnionego miejsca w Warszawie. Rozważałam wmieszanie się w tłum
i podjechanie tramwajem. Ale Maria nie miała żadnych dokumentów, a zanim jej
jakieś skombinuję, lepiej było nie ryzykować.
Także nadal czekała nas droga wodna i to pod prąd. Zagłębiłam się w
jakieś krzaki w poszukiwaniu łódek wędkarzy, ale znalazłam coś lepszego.
Kajaki. Ułożone jeden na drugim na stelażach i ukryte w gęstych krzewach.
Ucieszyłam się, bo to rzeczywiście było wyjątkowe szczęście. Podejrzewałam, że
należały do kolejnej grupy młodych ludzi, którzy nocami pływali po Wiśle i
cieszyli się wolnością w ciemnościach.
Wróciłam do Marii i szturchnęłam ją. Obudziła się i spytała.
- Już idziemy dalej?
- Jeszcze nie, ale musisz mi pomóc.
Podniosła się i skrzywiła. Pierwsze zakwasy w życiu pojawiają się
bardzo szybko. Ale nie miałam zamiaru się nad nią litować i zagoniłam do pracy.
„Pożyczyłam” sobie jeden kajak i dwie pary wioseł. Wiedziałam, że
nie oddam im tej łódki, może będą mieli szczęście i ją znajdą w innych
krzakach. Ale żeby nie być taką ostatnią złodziejką, położyłam na kolejnym
pieniądze, które według mnie pozwolą im kupić nowy sprzęt albo rzecz ważniejszą, jedzenie.
- Jak się tym pływa? – zapytała, a ja tylko pokręciłam z
niedowierzaniem głową.
- Jak ty chcesz przeżyć, jak ty nic nie wiesz! Normalnie się pływa.
Siada się i macha się wiosłami – pokazałam jej jak i kazałam ćwiczyć na sucho.
Po pięciu minutach odpadły jej ręce.
- Nie ma z ciebie żadnego pożytku – mruknęłam, świadoma tego, że
większość pracy będę musiała wykonać sama.
- Demotywujesz mnie – powiedziała z wyrzutem.
- O, poznałaś długie słowo.
- Możesz się ze mnie nie nabijać? Staram się jak mogę, czy ty tego
nie widzisz?
Miała rację, ale ja byłam zmęczona nie tyle fizycznie, co
psychicznie. Wciąż byłam w napięciu i zdawałam sobie sprawę z tego, że tylko ja
będę walczyć.
- Idź jeszcze odpocznij. Za godzinę ściemni się i wyruszamy.
W końcu za trzecim razem, całkiem przemoczona Maria usadowiła się w
kajaku. Ja nic nie mówiłam. Potem utopiła wiosło. Nadal nic nie mówiłam, żeby
nie marnować sił potrzebnych mi do wiosłowania. A płynęłyśmy pod prąd i nawet
dla mnie to był ogromny wysiłek. Potem okazało się, że kajak jest dziurawy i
Maria wylewała wodę, biorąc ją w złożone dłonie. Co jakiś czas chlustała mi ją
na głowę, milczałam. Ale kiedy dopłynęłyśmy do upragnionego brzegu i ona
ponownie wpadła do wody. Złapałam ją i długo potrząsałam za ramiona. Aż się
popłakała.
- Nie marz się – warknęłam tylko
- idziemy!
Posłusznie poszła za mną, ale chlipała pod nosem, co denerwowało
mnie najbardziej ze wszystkiego. Ja nie umiałam pracować z osobami, które nie
umiały zadbać o siebie.
Przecięłyśmy pustą drogę i weszłyśmy miedzy ciemne budynki.
Zatrzymałam się i poczekałam, aż mnie dogoni.
- Posłuchaj – powiedziałam spokojnie – byłaś dzisiaj bardzo dzielna
i posłuszna, za co cię chwalę, ale w najtrudniejszej części nawaliłaś, więc nie
dziw się, że się wściekam. I jestem zmęczona – dodałam, żeby nie myślała sobie,
że mam niespożyte siły.
- Rozumiem – wymamrotała.
- Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów i będziemy na miejscu –
powiedziałam pocieszająco i wzięłam ją pod rękę. Co było głupie, bo gdyby nas
ktoś teraz zaatakował, to sama siebie spowolniłam.
Ale nikogo nie było. Weszłam do pustego gmachu biblioteki i włączyłam małą latarkę. Maria szła za mną i
ocierała oczy z łez.
Dotarłam na miejsce i wcisnęłam co trzeba, Właz otworzył się, a ja
weszłam pierwsza.
- Poczekaj tutaj. Jeżeli Marka nie ma w domu, to zostawił pułapki.
Muszę je unieszkodliwić.
Ale kiedy zeszłam na sam dół zobaczyłam światło sączące się z
głównego pomieszczenia. Weszłam tam i stanęłam, jak wryta. Oprócz Marka, w
pokoju siedział jeszcze bandzior, mój przyszły szef wyprawy.
- Eeee, cześć – powiedziałam i wycofałam się do drabiny – możesz
zejść, wszystko jest w porządku.
I nie czekając na Marię wróciłam do mężczyzn.
- A co ty tu robisz? – zapytałam bandziora.
- Kobiety. Ledwo weszła, a już ma pretensje i się kłóci – burknął
mężczyzna.
- Nie kłócę się – powiedziałam zdziwiona – pytam z zainteresowaniem.
- Wybacz Dorota – odezwał się Marek – ale brzmisz jakbyś się
kłóciła.
- Jestem zmęczona, to pewnie dlatego – uśmiechnęłam się blado.
Za moimi plecami pojawiła się Maria.
- A to kto? – zapytał nagle ożywiony Marek – kim jest ta piękna
dziewczyna?
Spojrzałam na Marię, której nie można było nazwać piękną, ponieważ
wyglądała żałośnie, była ubłocona, zasmarkana, brudna i sponiewierana przez
krzaki i wodę. Ale Marek był dżentelmenem, więc mógł tak powiedzieć.
- Marysia. Pragnie zostać łowcą przygód, ale na razie jest łowcą
wpadek – powiedziałam.
- A ja jestem Marek – podał dziewczynie rękę, a potem wskazał na
siedzącego w fotelu mężczyznę – a to jest Tymon, łowca nagród, tak jak Dorota.
- Miło mi – dziewczyna dygnęła. Naprawdę dygnęła.
- Pewnie jesteś zmęczona – mówił dalej Marek do dziewczyny. Usiądź
sobie, zaraz coś zrobię do picia i jedzenia. Tymon poderwał się z fotela i
powiedział głosem słodkim, jak miód.
- Proszę, tutaj będzie ci wygodniej. Pewnie nie jesteś
przyzwyczajona do takich wypadów, jakie zapewniła ci Dorota.
- Ej. A co to ma znaczyć? Co to ma do rzeczy? – wykrzyknęłam – chce
się uczyć do zawodu, to niech ponosi wszystkie tego konsekwencje!
- Nie widzisz jaka jest zmęczona? – powiedział z wyrzutem Marek.
- Masz jakiś koc, cała się trzęsie – dopytywał Tymon.
A mnie para ze złości chyba poszła uszami.
- No tak, nie krępujcie się. Zaopiekujcie się nią. Bo przecież to
jedyna zmęczona kobieta w tym gronie.
- Przestań się naigrywać – powiedział Tymon – ty masz doświadczenie
i powinnaś wiedzieć, że…
- Nie kończ, proszę cię nie kończ – powiedziałam cicho i zwróciłam
się do Marka – idę się umyć, potem położę się spać. I nie, nie bijcie się o to,
kto mi pościeli łóżko. Sama to zrobię.
Wyszłam z piwnicy i kopiąc powietrze udałam się do łazienki. Byłam
zła. Zła, zła, zła. I zazdrosna. Tak, zazdrosna o to, że Maria była tak
kobieca, że roztopiła nawet serce takiego bandziora, jak Tymon. Nie znałam
faceta, ale byłam pewna, że był raczej szorstki w obejściu. Nie powinien tej
dziewczynie tak nadskakiwać. Chyba, że…, chyba, że Marek go wyciszył. W sumie
mógł. Facet pewnie nie czuł się najlepiej w małych i ciasnych pomieszczeniach.
Nie żeby był jakoś wyjątkowo wielki, ale dużo większy od Marka. To było jedyne
wytłumaczenie. Co nie zmieniało faktu, że byłam wściekła, bo mną się nikt nie
zajął. Nigdy się mną nikt nie zajmował. To czemu byłam zła? Przecież powinnam
być przyzwyczajona?
Ale prawda była prostsza i całkiem banalna. Tymon bardzo mi się
podobał. Pierwszy facet w życiu i co? Padł
do stóp jakiejś nieopierzonej dziewczyny.
Uderzyłam pięścią w ścianę, później w drugą. A potem weszłam pod
zimny prysznic.
Kiedy wróciłam Marii nie było w pokoju, pewnie spała w łóżku Marka.
Znowu się zezłościłam. Ja pewnie dostanę materac i jeszcze będę musiała go
sobie nadmuchać.
- Dorota idź spać, bo nawet ja nie potrafię cię wyciszyć. Jesteś tak
wewnętrznie rozdygotana, że nie daje rady się przez to przebić.
- Jestem zmęczona – powiedziałam i usiadłam ciężko w wolnym fotelu
obok Tymona. Zamknęłam oczy i momentalnie zasnęłam.
Obudziłam się w łóżku, przykryta grubym kocem. Nie wnikałam, który
mnie tam przeniósł, byłam wdzięczna za choć taki mały okruch troskliwości.
Westchnęłam. Trochę wczoraj przesadziłam z tymi krzykami. Ale co ja
poradzę na to, że jestem impulsywna i zawsze mówię, to co myślę.
Przeciągnęłam się i uderzyłam osobę obok. To była Maria. Spała
zwinięta w kulkę, z lekko rozchylonymi wargami. Chrapała cicho.
Wstałam, znowu się przeciągnęłam i wyszłam do głównego
pomieszczenia, gdzie zastałam Marka z Tymonem.
- Która godzina? – ziewnęłam.
- Około 9 00 rano – odparł Marek – już ochłonęłaś?
- Taaa – mruknęłam – przepraszam za wczoraj, ale nie było mi z nią
łatwo.
- Jak na łowcę przygód to jesteś w gorącej wodzie kąpana. Tracisz
zimną krew… - przerwałam Tymonowi.
- O nie, nie tracę zimnej krwi. Miałam ją cały czas pod kontrolą, aż
do wejścia tutaj. W bezpiecznym miejscu nie musiałam się już trzymać.
„I jestem zazdrosna” – ale to już zachowałam dla siebie.
Usiadłam na pierwszym wolnym krześle, a Marek podsunął mi kanapki.
Zwróciłam się do Tymona.
- Chcesz zabrać Marka ze sobą?
- Tak – odparł mężczyzna – przyda się do wyciszania, co po
niektórych osób.
- Jeżeli jest to wycieczka osobista, to daruj sobie. Wiem, jak mam
się zachowywać i umiem słuchać rozkazów.
- Tak? A gdzie się tego nauczyłaś?
- Nie twoja sprawa – odparłam zimniejszym tonem niż zamierzałam.
- Tylko tego mi brakowało, dwa wybuchowe charaktery pod jednym
dachem – powiedział Marek. Tymon zgromił go wzrokiem, ale ten nic sobie z tego
nie robił – taka prawda, nie tylko ty, Doroto jesteś beką prochu. Znam Tymona
od trzech lat i niejedno widziałem.
- Daj spokój – upomniał go Tymon – każdy z nas ma swoje tajemnice i
im mniej o sobie wiemy tym lepiej. Jedziemy na zlecenie, odwalamy robotę,
inkasujemy gotówkę i rozchodzimy się każde w swoją stronę.
- Jestem za – powiedziałam – ale jest jeden problem. Ma na imię
Maria.
- A co z nią? - zapytał
Marek.
Opowiedziałam im całą historię i zakończyłam.
- Zupełnie nie wiem co z nią począć. Dlatego chciałam ją przywieźć
do ciebie i poprosić o opiekę nad nią. Oczywiście bym ci zapłaciła, ale w
takich okolicznościach nie wiem, co robić
- Oddaj ją ojcu – powiedział Tymon – to najlepsze wyjście.
- Nie wracam do ojca! – usłyszeliśmy za plecami jej podniesiony głos
– i zabraniam wam o mnie mówić podczas mojej nieobecności.
We trójkę wybuchliśmy gromkim śmiechem.
- Z czego się śmiejecie? – dziewczyna nadąsała się.
- Nie możesz nam niczego zabronić – powiedział Tymon – zwłaszcza, że
przeszkadzasz nam w zarobieniu bajońskiej sumy. Ja bym był gotów cię porzucić.
- Albo sprzedać – dodałam – byłby jakiś zysk. A że pewnie jesteś dziewicą,
to dostalibyśmy za ciebie ładną sumkę.
Maria zbladła, dolna warga zaczęła jej lekko drżeć.
- Przestańcie się wygłupiać – huknął Marek.
- Ja się nie wygłupiam – powiedział Tymon – kiedy widzę 100 tysięcy
i naiwną dziewczynę, to wybieram sto tysięcy.
- Kto by pomyślał – parsknęłam złośliwie – a wczoraj tak jej
nadskakiwałeś?
- Wczoraj nie wiedziałem, że nie ma dla nas wartości bojowej.
Maria zalała się łzami, aż Marek musiał ją wyciszać.
- Jesteście bez serca – powiedział do nas z wyrzutem.
- To co mam z nią zrobić? – zapytałam – przecież ty jedziesz z nami.
Gdzie ją zostawię. Zamknę ją na miesiąc w pensjonacie? Bez sensu.
- Trzeba będzie ją wziąć ze sobą – powiedział Marek.
- Nie! – wykrzyknęłam jednocześnie z Tymonem.
- Dlaczego? – zapytał.
- Nie nadaje się – znowu odparliśmy równocześnie.
Marek zwrócił się do dziewczyny.
- Wracasz do ojca. Nie ma innego wyjścia. Dorota pozwoliła ci na
trochę przygody, ale ma racje, nie możesz nas hamować, nie możemy się o ciebie
martwić.
- A o siebie nawzajem nie będziecie się martwić? – zapytała z
wyrzutem Maria.
- Nie – odparł Tymon – każdy z nas zna zasady, umie walczyć i od lat
siedzi w interesie.
„I jest mutantem” – dodała w myślach Dorota, bo że Tymon był
mutantem, to nie ulegało żadnej wątpliwości. Była tylko ciekawa, jakie ma
umiejętności.
- Nauczcie mnie – poprosiła.
- Nie ma na to czasu, chyba że… – powiedziałam, a potem zamilkłam i
uniosłam palec. Reszta spojrzała na mnie wyczekująco – chyba, że powiemy, że
dostaliśmy na nią dodatkowe zlecenie dla jakiegoś kolesia na Bornholmie, że
jest warta kupę kasy i nietykalna. Wsadzimy ją do jakiejś przestronnej klatki…
- Nie! – wykrzyknęła Maria – nie zgadzam się na to.
- To jest jakaś myśl – powiedział Tymon – ale nadal jestem na nie.
Mała wróci do tatusia.
- Nie! – znowu wykrzyknęła Maria.
- Ryzykowne, ale możliwe – dodał Marek – mamy kilka dni, możemy to
dopracować.
- Nie!
- Albo to albo powrót o ojca – powiedziałam do niej – wybieraj.
Maria już otworzyła usta żeby ponownie krzyknąć, nie, ale ją
powstrzymałam.
- Zastanów się dobrze. Bo jeżeli znowu odstawię cię do domu, to już
mnie nie znajdziesz. Jeśli uciekniesz, będziesz radzić sobie sama. Jeżeli
pojedziesz z nami, będziesz miała przygodę i będziesz w miarę bezpieczna.
Dziewczyna zamilkła i
wycofała się do swojego pokoju.
- Nie chcę jej – powiedział Tymon – sprowadzi na nas kłopoty.
- Mamy kilka dni, coś się wymyśli – powiedział Marek.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział IX – Wielkie
rozczarowanie
Krystyna i Dagmara siedziały w magazynie i spisywały spostrzeżenia.
Wokół kręcili się studenci i doktoranci, ale było cicho i spokojnie. Do środka
wszedł profesor Reka, który trzymał w rękach małe pudełko. Położył je przed
kobietami na stole.
- Zajrzyjcie do środka – zachęcił.
Kobiety otworzyły pokrywę i popatrzyły ciekawie. W pudełku leżały
dwa telefony i aparat fotograficzny.
- Działa? – zapytała Krystyna.
- Działa – powiedział Adam – ale nie ma na nich przygód Doroty, są
zdjęcia i jakieś nagrania z ulic, budynków, czy miast. Oraz trochę ludzi, w tym
Doroty. Chyba warto by się tym zainteresować.
- Oczywiście – Krystyna szybko sięgnęła do środka i włączyła aparat
fotograficzny. Były na nim zdjęcia, coś około tysiąca. Kiedy zaczęła je
przeglądać, wypieki wystąpiły jej na twarz.
- To epokowe odkrycie. W końcu wiemy, jak to wszystko wokół
wyglądało. Ale na pierwszy rzut oka nie wydaje mi się, żeby te zdjęcia robiła
Dorota. Na dodatek jest tutaj starsza niż na filmach
- Naprawdę? – zdziwił się Adam i nachylił ciekawie nad zdjęciem – po
czym poznajesz? Bo, jak dla mnie wygląda jednakowo.
- Twarz tak, ale zobacz ile ma na przedramionach błyskawic.
Dziesięć. Czyli dwa lata później po nagraniach.
- Zostawimy to na później? – zapytała Dagmara.
- Tak i nie. Zajmiemy się zdjęciami przedstawiającymi widoki, nawet
jeśli nie są zbyt piękne, a dopiero potem wrócimy do dziewczyny.
- Przynajmniej mamy kolejny dowód, że przeżyła więcej niż te
nagrania.
- Mamy jeszcze dwa telefony – przypomniała Dagmara.
- Mają jakieś nagrania? – zapytała Krystyna.
Okazało się, że było ich zaledwie kilka i to nie najlepszej jakości,
ale z tego samego czasu, co aparat.
- Na razie zostaw – zadecydowała Krystyna, lekko zawiedzona tym, że
było tak mało informacji. Zwróciła się do Adama.
- Kop, kop, może jeszcze coś wyciągniesz.
- Nie rozkazuj mi. W końcu, to ja jestem szefem tego bałaganu –
wyszedł.
- Dlaczego on ciebie nie lubi? – zapytała Dagmara.
- Bo jest we mnie zakochany – powiedziała Krystyna, ale widząc
zaskoczoną minę Dagmary parsknęła śmiechem – żartowałam. Tak naprawdę, to
czasami dwoje ludzi staje naprzeciw siebie i od razu czuje do siebie niechęć.
Tak jest z nami.
- Ale, że jesteście specami w swojej dziedzinie musicie współpracować?
- Dokładnie. I dopóki on jest tam, a ja tutaj nie dojdzie między
nami do większej awantury. Boję się dnia, kiedy będziemy dzielić się odkryciami
i targować o każdy procent sławy.
- Oboje jesteście uparci, więc to może być ciekawe.
Krystyna nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się tajemniczo.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Stanęło na tym, że Maria jedzie z nami. O dziwo, to nie ja się na to
uparłam tylko Marek. Jeżeli chodzi o moje zdanie, to marzyłam żeby dziewczyna
przestała być centrum naszej uwagi. I nie chodziło już o moją irracjonalną
zazdrość, a o to, że miałam jej po prostu dosyć. Wciąż o niej gadaliśmy,
kłóciliśmy się, a kiedy kończyliśmy, ona pojawiała się i jak księżniczka
negowała nasze decyzje. No i stało się, powiedziałam jej, że mam w nosie, to co
ona sądzi i że skoro Marek tak zabiega o jej względy, to niech sobie z nią
radzi.
I wyszłam z podziemia na powietrze, bo musiałam ochłonąć.
Wdrapałam się na sam czubek biblioteki i położyłam się na
dachu.
Włączyłam kamerę w telefonie i powiedziałam
- Jest 18 czerwca 2108, wieczór w Warszawie. Oznajmiam wszem i
wobec, że ostatni raz biorę się za grupowe zadanie, ponieważ nie nadaję się do
współpracy. Wszyscy mnie denerwują, przygotowania są powolne, dyskusje
niepotrzebne, no i Maria, która komplikuje mi życie.
- Zwierzasz się najlepszemu przyjacielowi? – usłyszałam szorstki
głos Tymona.
Wyłączyłam nagrywanie i zerwałam się na równe nogi.
- Po co tu przyszedłeś? – zapytałam niemiłym tonem.
Wzruszył ramionami.
- Musiałem się przewietrzyć.
- Nie mogłeś sobie znaleźć innego dachu?
- Nie nakręcaj się, bo na mnie to nie działa. Nie wciągniesz mnie w
kłótnię.
Nie odpowiedziałam tylko usiadłam plecami do niego i podciągnęłam
kolana pod brodę.
- Dlaczego jej nie zostawiłaś na drodze? Dlaczego nie oddałaś
tamtym facetom?
Teraz ja wzruszyłam ramionami.
- Nie wiesz?
- Wiem – burknęłam – bo mam miękkie serce.
- Tak, oczywiście.
- Możesz sobie nie wierzyć, ja mówię jak jest. Dwadzieścia razy
powinnam ją zostawić, ale nie umiem.
- A może ciągnie cię do niej, bo w głębi duszy chciałabyś być taka
jak ona?
- Nie – odparłam i nie miałam zamiaru się z niczego tłumaczyć.
Tymon nie ciągnął mnie za język, odszedł tak samo cicho, jak się pojawił.
Włączyłam ponownie kamerę.
- Czy ja chciałabym być, jak Maria? – zadałam sama sobie pytanie –
nie, lubię siebie i moje życie, nie znam innego. A sukienkę też mogę założyć,
tylko po co? A raczej dla kogo?
Wcisnęłam guzik i położyłam się na wznak. Zza chmur wyszły gwiazdy,
piękny widok.
------------------------------------------------------------------------------------------------
- Chciałabym zobaczyć tego Tymona – powiedziała Dagmara do Krystyny.
- Ja też – nie ukrywała swojej ciekawości kobieta – a ona, jak na
złość pokazuje wszystkich wokół, tylko nie jego.
- Głos ma facet raczej nieprzyjemny, taki zimny i rozkazujący –
wzdrygnęła się Dagmara.
- Szkoda, że nie nagrała ich rozmowy. Ciekawe co omawiali?
- Pewnie coś planowali.
- Pewnie tak – Krystyna była niezadowolona – szkoda, że Dorota tak
mało czasu poświęca na mówienie o innych ludziach. Na razie jest tylko o niej i
o technicznych sprawach tamtych czasów.
- Poczekaj – zaśmiała się Dagmara – może dalej się rozkręci. No bo
ile obejrzałaś? Dwa tygodnie? Trzy? To dopiero początek. I pamiętaj, że ona
robi to z ukrycia.
- Masz rację, po prostu chciałabym wiedzieć więcej, więcej, więcej!
– kobiety się roześmiały.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
No i ruszyliśmy w drogę powrotną na Wybrzeże Gdańskie. Tymon i Marek
w jednym samochodzie, ja i Maria w drugim.
Dziewczyna była nadąsana, co było mi na rękę. Nie chciało mi się z
nią gadać.
Zwłaszcza, że w drodze do Łazika o mały włos, a byśmy przez nią
wpadły w ręce jakiś drabów. Nie posłuchała mojego polecenia i nie ubrała się w
spodnie tylko w białą sukienkę w kwiatki, a kiedy powiedziałam jej, że ma się
schować, zignorowała moje polecenie. Wtedy po prostu wrzuciłam ją w błoto przy
Wiśle. Wysmarowałam od stóp do głów burą breją i kazałam siedzieć cicho.
Dobrze, że posłuchała, bo zaledwie metr od nas przeszła zgraja uzbrojonych
żołnierzy.
Od tamtej pory dziewczyna nie wymówiła ani słowa.
Włączyłam muzykę i nuciłam wesoło pod nosem.
- Przepraszam – usłyszałam jej cichy głos – zachowuję się jak
dziecko.
- To prawda – odparłam.
- Wybaczysz mi?
- Zobaczę – nie dawałam się podejść, bo wiedziałam, że za jakiś czas
znowu wszystko się powtórzy.
- Ale wybaczysz? – domagała się potwierdzenia.
- Jak uznam, że zachowujesz się, jak dorosła. Dopiero wtedy. A na
razie nie licz na miłe traktowanie.
Zamilkła a ja powróciłam do nucenia pod nosem.
Dojechałyśmy do Malborka i tam spotkałyśmy się z chłopakami na
parkingu. Marek widząc brudną dziewczynę zapytał.
- Co się stało? Miałyście jakąś przygodę?
- Taa – powiedziałam i wyminęłam go – jest twoja, możesz ją
pocieszyć.
Weszłam za Tymonem do głównej sali i od razu zauważyłam Szczotę,
sztywniaka, który miał z nami brać udział w robocie. Obok niego siedział inny
łowca przygód, równie wysoki i sztywny jak on.
- Jesteście braćmi? – zapytałam bez złośliwości w głosie.
- Nie – burknął Szczota – to mój człowiek, Sebastian. Jedzie z nami.
- Wyruszamy za dwie godziny – powiedział Tymon i usiadł naprzeciw
Szczoty.
- A nie jutro? – zdziwiłam się.
- Nie zapominaj, że ja tu rządzę – burknął Tymon, a ja zrozumiałam,
że po sielankowych dniach u Marka czas było uznać jego władzę zwierzchnią.
- Ok. już nic nie mówię – usiadłam obok niego.
Do środka wszedł Marek z Marią. Szczota i Sebastian od razu ją
zauważyli.
Jak ona to robiła? – zastanawiałam się. Była brudna, rozczochrana i
zasmarkana, a im i tak wzrok się iskrzył. Szkoda, że na mnie nikt tak nie
patrzył.
- A oni? – zapytał Sebastian.
- Marek to mój człowiek – odparł Tymon – a dziewczyna jedzie z nami.
To towar. Nie do ruszenia.
- Szkoda – Szczota bezwiednie oblizał usta. Co za świntuch.
- Chyba chciała wam uciec – mówił dalej Sebastian – wygląda na
poturbowaną.
- A tam, takie troszkę – mruknęłam, ale oni mnie nie słuchali.
Maria znowu była w centrum uwagi, a w moim centrum była moja
zazdrość.
Co się ze mną działo?
Mężczyźni poderwali się z miejsca i jeden przez drugiego zaczęli
prawić komplementy i sadzać koło siebie. Ten cyrk bardzo mnie zirytował, ale
starałam się nie dać po sobie niczego znać. W końcu Tymon huknął.
- Panowie, proszę o uwagę, nie jesteśmy na wakacjach.
Wszyscy spojrzeli na niego, a on zaczął omawiać szczegóły wyprawy i
rozdawać role. Myślałam, że mnie przydzieli do pilnowania Marii, ale na
szczęście miałam być zwiadowcą. To mi pasowało. Humor mi się od razu polepszył
i pozwoliłam sobie na dwa kieliszki wódki.
Pojechaliśmy dalej.
W Gdańsku ulokowaliśmy się w moim ulubionym pensjonacie. Ja razem z
Marią, a chłopaki wzięli osobne pokoje. Zostały dwa dni do spotkania.
Postanowiłam pokręcić się po mieście i poszukać czegoś ciekawego dla siebie,
ale i dla mojego znajomego od Łazika. I kiedy tak sobie wędrowałam ludniejszymi
ulicami, nagle usłyszałam głośny huk i jednocześnie zatrzęsła się ziemia.
Ludzie wokół padali plackiem na ulicę i krzyczeli coś o końcu świata. Ja
utrzymałam się na nogach i wypatrywałam ognia i dymu. Nie myliłam się, to był
wybuch bomby i to jednej z tych porządniejszych. Wiedziona ciekawością poszłam
w tamtym kierunku i wcale się nie zdziwiłam widząc tam Tymona.
Stanęłam koło niego i zapytałam.
- I co teraz robimy?
- Czekamy do rana, a potem się okaże.
Kamienica, która została wysadzona w powietrze należała do naszego
zleceniodawcy. Obawiałam się, że 100 tysięcy właśnie uciekało mi sprzed nosa.
Nie myliłam się. Nasz zleceniodawca i cała jego rodzina zginęła w
tej kamienicy. Był to zamach jednej z konkurencyjnych rodzin w mieście. Swoją
drogą, nasz były „szef” musiał komuś nieźle zajść za skórę, skoro potraktowali
w ten sam sposób całą rodzinę.
Wszyscy zainteresowani, oprócz Marii, spotkaliśmy się w jednej z
portowych tawern. Tymon przekazał Szczocie i Sebastianowi wiadomość o odwołaniu
akcji i już mieliśmy się pożegnać, gdy Szczota zapytał.
- A co z dziewczyną? Jest bezpańska, może byśmy ją opchnęli? Zawsze
to byłby jakiś zysk.
Chciałam mu nagadać, ale Tymon był szybszy.
- Dziewczyna, to nie wasza sprawa. To nasze zlecenie i to co z nią
zrobimy nie powinno was obchodzić.
Szczota chciał jeszcze coś dodać, ale Sebastian pociągnął go za
rękaw.
- Daj spokój. Z nim nie wygrasz.
Odeszli.
My, zamiast zabrać się za nimi, zamówiliśmy sobie po kuflu piwa i
jakieś mięso w sosie.
- No to sobie popracowaliśmy – mruknęłam i zanurzyłam usta w piwnej
pianie.
- Mam inne zlecenie – odezwał się Tymon – nie tak dobrze płatne, ale
pięćdziesiąt tysięcy piechotą nie chodzi.
- Zabezpieczyłeś się? – zapytałam.
- Tak – odparł – coś mi tutaj od samego początku nie pasowało. Za
bardzo to było rozwleczone w czasie, za dużo osób miało wziąć w tym udział.
Wcale mnie ten wybuch nie zdziwił.
Nie odpowiedziałam.
- Ja posiedzę tu kilka dni i wracam do Warszawy – odezwał się Marek.
- A ja biorę Marię i nie wiem, co zrobię, na razie będę ją niańczyć.
- Ja bym ją zostawił – wyraził po raz kolejny swoje zdanie Tymon.
- Ja też, ale jakoś nie mogę – odparłam.
- Szkoda – spojrzał na mnie z uwagą – bo potrzebuję do tej roboty
drugiej osoby, a dokładniej mówiąc kierowcy.
Zakrztusiłam się piwem.
- Proponujesz mi robotę? Podzielisz się pięćdziesięcioma patykami? –
dziwiłam się.
- Nie. Każdy z nas dostanie tyle samo. Powiedziałem im, że mam
drugiego kierowcę. Z tym, że nie ma mowy o zabraniu tej dziewczyny. Raz, działa
mi na nerwy, a dwa nie będę jej niańczył.
W mojej głowie wróble zaczęły ćwierkać z radości. Powiedział, że
działa mu na nerwy, jakże cudowne było to zdanie. Już nie musiałam być
zazdrosna.
- Ej. Mówię do ciebie – moje wewnętrzne przeżycia zostały przerwane
przez Marka.
- Tak? A co mówisz?
- Ja mogę się zająć Marią.
- A dlaczego tak chcesz się nią zajmować? – zapytałam, jak głupia.
Kiedy obaj mężczyźni spojrzeli na mnie, jak na istotę mało rozumną,
załapałam.
Ale nic głośno nie powiedziałam, w tych czasach o uczuciach się nie
gadało.
- Po prostu – odparł dając mi do zrozumienia, że jestem wścibska.
Zastanowiłam się, po czym powiedziałam.
- To, że ty się przedostaniesz do Warszawy jest jakby pewne, ale
razem z nią nie dasz rady. Ona jest bardzo niesforna.
- Nie zapominaj o moich zdolnościach – powiedział mężczyzna.
- Skoro uważasz, ze przy niej to wystarczy, to nie mam więcej pytań.
Mało tego, cieszę się, że od niej odpocznę – po czym zwróciłam się do Tymona -
Opowiedz mi o tej robocie?
- Wszystko ci powiem, jak będziemy w drodze – odparł Tymon i tak
zakończył temat.
Pożegnanie z Marią było szybkie. Powiedziałam jej, że jadę z Tymonem
i zostawiam ją z Markiem. I wyszłam z pokoju.
Nie dałam jej czasu na zastanowienie, ani sposobności na dyskusje.
Tak. Porzuciłam ją i absolutnie tego nie żałowałam.
Myślę, że ona też nie powinna żałować, w końcu Marek to całkiem
przystojny gość.
Komentarze
Prześlij komentarz