Szukając połówki pomarańczy - opowiadanie 2013 rok odc.1


Dzisiejsze czasy są idealne dla kobiet. Możemy zdobywać wykształcenie, pracować i zarabiać mniejsze lub większe pieniądze.
Ale ta wolność ma jeden mankament, faceci boją się nas, jak ognia i w pewnym momencie trudno nam się sparować.
Mężczyźni obawiają się mądrych i wykształconych kobiet.
Myślą sobie – Czym ja mogę jej zaimponować? Przecież po pięciu minutach zgniecie mnie, jak robaka.
I zamiast próbować, wolą szukać mniej ambitnych i wymagających.
Za to uległych, bezradnych i potrzebujących męskiego wsparcia.
A ja taka nie jestem, raczej zaradna, niezależna i twarda. I sama.
Faceci uciekają ode mnie czując, że mi nie dorównują.
Tylko czy ja z kimkolwiek konkuruję?
Ja nie chcę z nimi walczyć, ja chcę z nimi być!
Z tymi ponurymi myślami wracałam z kolejnej nieudanej randki, na której usłyszałam.
- Wiesz co? Ładna jesteś, ale strasznie się mądrzysz.
A ja po prostu byłam sobą.
Wiem, że dużo wiem, jestem ciekawa świata, dużo czytam i oglądam, więc chyba mogę mieć coś do powiedzenia?! Mogę?
No dobra, jestem świetna w tym co robię, nawet doskonała, ale to jeszcze nie powód, żeby się mnie bać.
Bo prawda, jest taka, że w sprawach uczuciowych jestem totalną łamagą. Dlaczego oni tego nie widzą?!
Dlaczego nie widzą, że pragnę być kochana?
No tak, najpierw musieliby się przebić przez pancerz niedostępności.
Ale oni woleli podkulić ogon i uciekać.
Owszem, miałam powodzenie, mężczyźni często proponowali mi spotkanie, ale większość z nich nie wytrzymała dłużej niż 3 randka.
Co jest ze mną nie tak?
Przecież nie jestem jeszcze taka stara, mam 28 lat, urodę i poczucie humoru, więc co ich odstrasza?
Wróciłam do domu i smętnie się po nim rozejrzałam. Było puste i ciche.
I to mnie ostatnio najbardziej drażniło.
Usiadłam na kanapie i dalej myślałam nad swoim położeniem.
Miałam wszystko i nie miałam nic.
Trzypokojowe mieszkanie bez kredytu – rodzice kupili.
Praca na kierowniczym stanowisku w dużej firmie transportowej.
Własny samochód średniej klasy, bez kredytu – rodzice dołożyli.
Konkretne zarobki, dobry szef, czas dla siebie, wakacje za granicą.
No i po co to wszystko, skoro nadal byłam sama. Żeby chociaż trafił się jakiś łowca posagów. A tu nic, guzik z pętelką.

Kilka tygodni później wybaczyłam mężczyznom, że są jacy są i byłam gotowa na kolejną próbę znalezienia swojej drugiej połowy.
Poszłam wieczorem z koleżankami do pubu i niemal natychmiast podeszło do nas trzech mężczyzn, mniej więcej w moim wieku. Po wymianie zwrotów grzecznościowych przysiedli się do nas i wieczór upłynął nam w bardzo miłej atmosferze. Dla mnie tym bardziej szczególnej, ponieważ jeden z nich poświęcał mi więcej uwagi niż dziewczynom.
Urodą nie zwalał z nóg, ale był zabawny i elokwentny.
Po wyjściu z pubu zaproponował mi odprowadzenie do domu.
Oczywiście, nie przyszło mi do głowy, że mógłby być gwałcicielem lub bandytą.
Alkohol szumiał mi w uszach, księżyc świecił nastrojowo, więc się zgodziłam. Przez całą drogę żartowaliśmy i śmialiśmy się do rozpuku.
Gdy stanęliśmy pod moją klatką, spoważniał i zaprosił mnie następnego dnia na randkę. Zgodziłam się natychmiast. Facetowi, który potrafił mnie tak rozśmieszyć, nie mogłam odmówić.
Ale zanim poszłam na spotkanie, musiałam jeszcze swoje odsiedzieć w pracy. No i chyba trzeba być mną, żeby wszystko tego dnia było nie tak, jak trzeba.
Szłam przez plac załadunkowy i oczywiście na 500m² znajdowała się jedna, jedyna wyrwa w kostce. I oczywiście, że w nią weszłam i utknęłam obcasem. Poleciałam jak długa. Jeden but został w dziurze, drugi wzbił się w powietrze i wylądował dwa metry ode mnie, a ja leżałam rozpłaszczona na ziemi. Po chwili zaczęły mnie szczypać kolana i dłonie.
- No pięknie – mruknęłam – strupy to najlepsza ozdoba na pierwszej randce.
Usłyszałam śmiech. Dwóch mężczyzn, pan Michał i pan Bronek, podbiegli do mnie i pomogli wstać. Ale za nic w świecie, nie mogli się powstrzymać od dzikiego rżenia.
Wkurzyłam się.
- Nic pani nie jest? – parskał śmiechem pan Bronek. Niby poważny pan pod pięćdziesiątce.
- Przepraszamy – dławił się młodszy, pan Michał  – przepraszamy, ale pani tak śmiesznie poleciała…
- Śmiesznie?!!! – krzyknęłam – mnie jakoś to nie śmieszy!!!
Stanęli osłupiali, nie spodziewali się po mnie takiej reakcji. Zazwyczaj nie darłam się na całe gardło. Raczej kojarzono mnie z chłodnym opanowaniem.
- Oczywiście szefowo – mruknął pan Bronek – przepraszamy szefowo.
- Nie jestem waszą szefową – krzyknęłam  i zaczęłam zakładać buty.
- Ale zła – mruknął pan Michał i zaśmiał się cicho.
Spojrzałam na niego, a z oczu chyba musiały mi iść skry, bo obaj panowie się cofnęli.
- Jednak panie z działu towarów mają co do pana rację, jest pan idiotą, prostakiem i chamem! – krzyknęłam.
On od razu spoważniał i warknął.
- To, że jestem pracownikiem fizycznym i stoję niżej w hierarchii od pani, nie daje pani prawa do obrażania mnie.
Byłam tak zła, że tylko sobie wrzasnęłam i poszłam do biura.
Oparłam głowę na dłoniach, zasyczałam. No tak, obtarcia. Poszłam szukać apteczki.
I jak w takim nastroju iść na randkę?
Kiedy już ochłonęłam odkryłam, że rzeczywiście nie powinnam się tak unosić, a przede wszystkim byłam winna przeprosiny kierownikowi magazynu.
Na dodatek zdawałam sobie sprawę z tego, że gdyby nie spotkanie z mężczyzną z pubu i chęć ubrania się w spódnicę, to też bym się śmiała z wywrotki. Obdarte kolana załatwiły cały mój humor.
Tuż przed końcem dnia pracy, poszłam do magazynów w poszukiwaniu pana Michała. Stał i coś przeliczał. Zauważył mnie, ale nie ruszył się z miejsca. A ja zastanawiałam się, co mu powiedzieć. Zwłaszcza, że znany był z tego, że potrafił być bardzo dosadny.
W końcu sama do niego podeszłam i bąknęłam.
- Przyszłam żeby pana przeprosić – bąknęłam.
- Słucham? – udał, że nie dosłyszał.
Nie było mi łatwo przyznać się do winy, słowa z trudem przechodziły mi przez gardło.
- Przepraszam, że pana obraziłam - powiedziałam głośno - to było bardzo niemiłe z mojej strony, zwłaszcza, że wcale tak o panu nie myślę. I to ja zachowałam się jak prostaczka. Przepraszam.
Ku mojemu zdziwieniu mężczyzna poklepał mnie lekko po łopatkach  i uśmiechnął się szeroko.
- Nie ma sprawy, nic się nie stało. Ale ja nie zmienię zdania o tym, że leciała pani  w bardzo teatralny sposób.
Nie oburzyłam się, tym razem zaśmiałam się razem z nim.
Ostatecznie, mimo złego początku dnia, na spotkanie szłam zrelaksowana i uśmiechnięta.
Randka była jedną z tych standardowych, czyli róża sztuk 1, buziak w policzek i kawiarnia.
Według mnie wszystko przebiegało niemalże wzorcowo. Rozmawialiśmy na neutralne tematy i uśmiechaliśmy się do siebie. Czułam się swobodnie i naturalnie.
Może nie było wczorajszych wybuchów śmiechu i flirtu, bo piliśmy tylko kawę i żadne procenty nie dodawały nam pewności siebie, ale jak na pierwszą randkę, obyło się bez żadnych nerwowych zachowań, czy tików. Chłopak nie rwał się do całowania, więc uznałam go za dobrze wychowanego, a w ogóle urósł w moich oczach, gdy bez zbędnych dyskusji zapłacił za mnie rachunek.
Nabrałam ochoty na drugie spotkanie.
- Jakby to… – wyrwał mnie z błogiego zamyślenia.
- Tak? – spytałam.
- Jakby to powiedzieć… – znowu urwał. Był wyraźnie zakłopotany. Chciałam mu dodać odwagi i z szerokim uśmiechem powiedziałam.
- Mów, nie krępuj się.
- Nie zrozum mnie źle, ale jesteś dla mnie za mądra. Wstyd przyznać, ale niektórych słów nie zrozumiałem.
- To problem? – zdziwiłam się.
- Tak, więc wybacz, ale już się nie spotkamy – po czym szybko się ulotnił.
Miałam ochotę wsadzić mu tę różę tam gdzie słońce nie dochodzi.
W domu znów zaległam na kanapie i mruknęłam do siebie.
- Standard.
Postanowiłam już nigdy się z nikim nie umówić. Ta czarna seria, która od jakiegoś czasu mnie trafiała, musiała się skończyć. Dlatego, najlepiej żebym dała sobie spokój z mężczyznami. Skoro mnie nie chcą, to trudno.
Życie potoczyło się dalej.
Kilka dni później, będąc w pracy poszłam do działu towarów i tam zastałam dwie wzburzone pracownice
- Co on sobie myśli – utyskiwała pani Bożenka.
- Jak on śmie, ten prostak jeden – wtórowała jej młodsza, pani Jola.
- Witam – przerwałam wymianę poglądów – coś się stało?
- Ten dryblas smarkaty – wybuchła pani Bożenka – znowu przyszedł do nas i oskarżył o błędy w zestawieniach produktów.
- Jaki dryblas? – spytałam.
- Smarkaty – powtórzyła.
Na pomoc przyszła mi pani Jola.
- Ten Michał, karczycho. Wie pani który, ten od magazynów. Zachowuje się tak, jakby zjadł wszystkie rozumy, a nawet studiów nie skończył. Pewnie ledwie przeszedł przez technikum.
Powstrzymałam się od komentarza, wzięłam od nich co chciałam i ulotniłam w trybie natychmiastowym.
Wiedziałam już czemu go tak nienawidzą. Czytał wszystko, co mu dawały. Wcześniejszy kierownik magazynu, nawet nie zajrzał do dokumentów. Z resztą, to była jedna z kilku przyczyn jego zwolnienia.
Za to pan Michał od pół roku terroryzował kobiety o poprawność zapisu. Sam mógł przeprawić długopisem, ale on chyba postawił sobie za punkt honoru nauczyć baby poprawnego wypełniania tabelek. Jak na razie bezskutecznie.
- Uśmiecha się pani – o wilku mowa.
- Nie jest pan zbyt popularny w dziale towarów.
Roześmiał się.
- Bo są niereformowalne, do tego uważają, że zwrócenie im uwagi przez kogoś takiego jak ja, uwłacza ich godności. Bo przecież tylko targam skrzynki – na potwierdzenie swoich słów, demonstracyjnie napiął mięśnie. Uniosłam brew. Były całkiem, całkiem, było na co popatrzeć.
Roześmiałam się, pożegnałam i ruszyłam do swojego biura.
Usłyszałam jeszcze.
- Wcale nie jest pani taką zimna heterą, jak to o pani mówią.
- Kto? – odwróciłam się zaskoczona – I jak? Zimna hetera?
- A inni – odparł – ale nie robotnicy. Do widzenia i miłego dnia.
„Z pewnością po takim komunikacie będzie bardzo miły” – pomyślałam skwaszona i w pierwszym odruchu oburzyłam na to przezwisko. Ale po chwili przyznałam mu rację. Jako przełożona wymagałam perfekcjonizmu. Spojrzałam za mężczyzną. „Tak jak on” – dodałam w myślach.
Wróciłam do pracy.
Wieczorem poszłam do pobliskiego sklepu spożywczego i wpadłam tam na starego znajomego z podstawówki.
- Dorota? – zdziwił się – co ty tu robisz?
- Zakupy?
- Mieszkasz, tu gdzieś? – dopytywał.
- Tak, na Wrzosowej.
- A ja na Leśnej, wprowadziłem się kilka tygodni temu.
No i zaczęliśmy rozmawiać.
Okazało się, że Karol rozstał się ze swoją wieloletnią dziewczyną i musiał się wyprowadzić z jej mieszkania. Na razie wynajmował kawalerkę, ale w przyszłości planował kupić własne lokum.
Ja również opowiedziałam mu to i owo ze swojego życia.
I tak odnowiliśmy znajomość z przez lat i zaczęliśmy spotykać się regularnie, wymieniając plotki i poglądy.
Cieszyłam się z tych spotkań, ponieważ zawsze go lubiłam i spędzanie z nim czasu nie uważałam za stracony. Kiedyś, jeszcze w podstawówce  był taką dobrą duszą, która zawsze miała do pożyczenia klej lub nożyczki. I nic się nie zmienił. Z tym, że zamiast pożyczenia czegokolwiek przyszedł i naprawił mi kran w kuchni, zreperował szafkę i znalazł tapicera.
No i po takich męskich wyczynach trudno żeby mi się nie spodobał.
Ale to nie było takie proste, on wciąż tęsknił za swoją dziewczyną. Nie mówił o niej często, ale widziałam że cierpi.
Trochę mnie to wkurzało, bo wreszcie trafił się mężczyzna, który się nie bał mojego mózgu, ale niestety nie był mną zainteresowany jako kobietą. Ja to zawsze mam szczęście.
Ale pewnego wieczoru byliśmy na spacerze i Karol zaczął ze mną flirtować. Ucieszyłam się bardzo i podjęłam grę, przepełniona nadzieją, że jednak nie jestem mu obojętna.
Od tej pory zaczęłam przykładać się do wyglądu gdy szłam z nim na spotkanie. I jakoś byłam całkowicie ślepa na to, że dla niego było bez różnicy, czy jestem w dresach, czy w małej czarnej. Zero błysku w oku, zero komentarza, nic. Ale ja tego nie widziałam, ponieważ co i raz ze mną flirtował, więc narobiłam sobie nadziei.
I pewnego dnia, gdy odprowadzał mnie pod blok, wzięłam go za rękę. Zatrzymał się i spojrzał na mnie, ja uśmiechnęłam się ciepło.
- Dorota, no co ty? – usłyszałam.
I już wiedziałam, że się wygłupiłam. Zaśmiałam się nerwowo i próbowałam zatuszować swoje zakłopotanie mówiąc:
- Tak mnie jakoś naszło, może przez to, że jest pełnia lata. Przepraszam, jeśli cię w ten sposób uraziłam.
Uśmiechnął się lekko.
- Nie gniewam się. Tylko chcę żeby było jasne, lubię cię, ale nic z nas nie będzie – i gdyby na tym skończył, nasze koleżaństwo by przetrwało, ale on ciągnął dalej – za bardzo się mądrzysz i zachowujesz, jakbyś zjadła wszystkie rozumy. Jesteś bardziej męska niż kobieca. Dlatego traktuję cię jak kumpla.
Stałam kompletnie zamurowana, gdy mnie odetkało, byłam w stanie tylko powiedzieć.
- Jesteś palantem – i poszłam do domu. Więcej się z nim nie widziałam.
Za to w mojej głowie, aż dudniło od czarnych myśli. Bo może rzeczywiście miał rację, że nie jestem kobieca. W pracy byłam heterą, w domu kumplem. Zaśmiałam się gorzko sama do siebie – żaden ze mnie delikatny kwiatek.

Wysiadłam pod pracą i zrezygnowana popatrzyłam na budynek. Wyjątkowo nie chciało mi się tam iść. Bo to, co tu robiłam tylko potwierdzało brak cech kobiecych.
- Skąd ten smutek? – z zamyślenia wyrwał mnie pan Michał.
Spojrzałam na niego i nie wiem czemu spytałam.
- Czy uważa pan, że jestem męska?
Zakrztusił się kanapką, która akurat jadł, a ja zawstydziłam się swojego pytania. Chciałam odejść, ale złapał mnie za rękę. Za dłoń, splótł swoje palce z moimi, a ja patrzyłam na to, jak zaczarowana.
Powiedział:
- Mógłbym powiedzieć o pani wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest pani męska. Ja bym powiedział raczej….
Przerwałam mu.
- To mi wystarczy – zabrałam rękę – bo boję się, że powie pan coś w stylu – nie jest pani męska, raczej sztywna i chłodna. I to by mnie też dobiło, więc wystarczy mi tylko to jedno zdanie.
- Ale ja…
- Nie, proszę już nic nie mówić – chyba wyczuł panikę w moim głosie, bo zaczął się śmiać.
- Dobrze, nic nie powiem – ukłonił się szarmancko – miło było pogawędzić.
Odszedł do magazynów. Patrzyłam za nim i pomyślałam – „Ma niezły tyłek”
 – (………!)  - ja to na serio pomyślałam.
Czy on mi się podoba? Oczywiście, że mi się podoba, przecież powiedział mi, że nie jestem męska. A ja byłam łasa na komplementy, tak mało ich słyszałam.
Westchnęłam. Czas do pracy, a faceci won z mojego życia.
Ale jak na złość prawie jednocześnie pojawili się następni. Sztuk dwie.
Jednego poznałam w dyskotece, przetańczyłam z nim całą noc, a on na koniec powiedział.
- Nie poderwałem cię żeby gadać, tylko żeby się z tobą pieprzyć. Ale widzę, że jesteś intelektualistką, a z takimi trzeba najpierw chodzić. Żegnaj.
Pozostawię to bez komentarza.
Drugi pojawił się w firmie jako nowy pracownik działu informatycznego.
I odkąd mnie poznał, zaczął podrywać. Z urody był całkiem przeciętny, nie wyróżniał się zbytnio ani figurą, ani ubiorem, ot taki Leszek od komputerów. Na początku nie zwracałam na to uwagi, ponieważ byłam dopiero co po dyskotekowym panu, więc przekonanie, że faceci są do bani, tkwiło we mnie mocno.
Nie byłam dla niego niemiła tylko nie podejmowałam tematów, które ewidentnie dawały mi do zrozumienia, że chętnie pozna mnie bliżej.
Ale po jakimś czasie zrozumiałam, że on nie chce odpuścić i dąży do umówienia się ze mną. Zaczęłam być nawet zainteresowana, ale czy byłam gotowa na kolejne, ewentualne odrzucenie?
I wpadłam na ścianę. Padłabym jak długa, gdyby nie pan Michał, który mnie złapał i przytrzymał.
- O, to pan – uśmiechnęłam się – wpadłam na pana.
- Albo ja na panią – odparł.
- Co pana sprowadza do naszego budynku? – spytałam.
- Rozmowa z szefem.
- Chyba nas pan nie opuszcza? – zmartwiłam się.
- A żałowałaby pani? – zaśmiał się i mrugnął okiem.
- Oczywiście, tylko pan ze mną rozmawia, jak z człowiekiem – zaczerwieniłam się – przepraszam, to było egoistyczne.
- Raczej bardzo miłe. Ale proszę się nie martwić, nie odchodzę. Idę porozmawiać o dziale towarów, ponieważ ilość błędów popełnianych przez te dwie panie jest porażająca.
Popatrzyłam na niego i powiedziałam.
- Pan też jest niezła heterą.
- Może założymy klub? – zaśmiał się.
- Pomyślę o tym – po czym dodałam bardzo poważnym tonem – ale wie pan, że przez pana skargę, one mogą stracić pracę?
- Proszę się nie denerwować, ja nie chce żeby zostały wyrzucone, tylko żeby je szef ochrzanił.
I odszedł. Pomyślałam sobie, że to bardzo konkretny, ale i dobry człowiek. Nie dziwne, że jest lubiany przez swoich podwładnych w magazynie. A pani Bożenka i Jola zasłużyły na naganę.
Na korytarzu pojawił się Leszek.
- Kto to? – spytał, wskazując oddalającego się pana Michała. Pracował od niedawna, więc nie znał jeszcze wszystkich.
- Pan Michał, kierownik magazynu.
- Czyli robol – stwierdził Leszek.
- Kto?
- Robol, fizyczny, wyrobnik.
- Zrozumiałam – powiedziałam kwaśno  - chodzi ci o robotnika.
- Tak, właśnie – potwierdził.
- Owszem, ten człowiek targa skrzynki, ale to świetny fachowiec.
- W noszeniu skrzynek? – naigrywał się Leszek, a mnie coraz mniej podobała się ta rozmowa.
- A nawet jeśli, to co? – oburzyłam się – Ty chociaż wiesz, jak podnieść ciężar żeby nie uszkodzić sobie kręgosłupa?
- No pewnie – przechwalał się – każdy głupi to potrafi.
Obudziła się we mnie złośnica.
- To chodźmy do magazynu. Pokażesz mi, jak się wyrywa skrzynki z ziemi.
- Nie będę nikomu nic udowadniał – parsknął, ale zaraz się uśmiechnął, miał całkiem miły uśmiech – ale mam lepszy pomysł.
- Tak, a jaki?
- Mogę cię wyrwać wieczorem na kawę, co ty na to?
- Nie dziękuję, mam inne plany – powiedziałam i sobie poszłam.
Czyli, że nie byłam jeszcze taką desperatką, potrafiłam powiedzieć, nie!
Po chwili jednak oklapłam, a może powinnam się z nim umówić? Może obrażając ludzi pracy, chciał w ten sposób mi zaimponować? Zrobił to trochę bezmyślnie i palnął co mu ślina na język przyniosła?
Ale przecież teraz do niego nie pójdę, nie poniżę się.
- Zastanowiłaś się? – usłyszałam za plecami. Nawet nie byłam świadoma tego, że całą tę dyskusję przeprowadziłam stojąc nadal w korytarzu.
Odwróciłam się i powiedziałam.
- Ale pod jednym warunkiem?
- Jakim?
- Nie będziesz nikogo przy mnie nazywał robolem, zgoda?
- Zgoda – uśmiechnął się szeroko – to co dzisiaj o 17 30? W kawiarni „Pod kasztanami”?
- Może być – skinęłam głową.
Poszłam z nim na tę kawę, było miło, ale bez fajerwerków z mojej strony.
Za to on rwał się do całowania. Jeżeli mam być szczera, żadna rewelacja.
Ale mimo, że nie wykazywałam zbytniej chęci do umizgów, on zaprosił mnie na kolejną, a potem kolejną randkę. Cud! Miałam trzy randki i czekałam na czwartą. Czyżbym miała w końcu przełamać fatum, które nade mną zawisło?
W piątkowe popołudnie wyszłam zadowolona z pracy i natknęłam się na pana Michała.
- A pani, jak zwykle pędzi – śmiał się z daleka – żeby znowu nie skończyło się to upadkiem.
- Raczej mnie to już nie… - i oczywiście się potknęłam. Szybko mnie złapał i nie pozwolił upaść.
- Powinna mieć pani ochroniarza – zażartował.
- Chyba by mnie  bronił przed samą sobą – śmiałam się.
- Idziesz?! – usłyszałam za sobą warknięcie.
Odwróciłam się, Leszek miał bardzo niezadowoloną minę. Widać było, jak wrogo mierzy pana Michała od stóp do głów.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się i podeszłam do niego. Ten szybko mnie objął, pokazując całemu światu, do kogo przynależę.
Ja jeszcze odkręciłam się i pomachałam  panu Michałowi na pożegnanie.

- On cię podrywa – burknął Leszek prowadząc mnie do mojego samochodu.

c.d.n.


Zdjęcie:
<a href="https://pl.freepik.com/darmowe-zdjecie/swieza-pomarancza-na-bialym-tle_21063982.htm#query=pomarancza&position=1&from_view=keyword&track=sph">Obraz autorstwa fabrikasimf</a> na Freepik


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1