Szukając połówki pomarańczy - opowiadanie 2013 rok odc.1
Dzisiejsze czasy są idealne dla kobiet. Możemy zdobywać wykształcenie, pracować i zarabiać mniejsze lub większe pieniądze.
Ale
ta wolność ma jeden mankament, faceci boją się nas, jak ognia i w pewnym
momencie trudno nam się sparować.
Mężczyźni
obawiają się mądrych i wykształconych kobiet.
Myślą
sobie – Czym ja mogę jej zaimponować? Przecież po pięciu minutach zgniecie
mnie, jak robaka.
I
zamiast próbować, wolą szukać mniej ambitnych i wymagających.
Za
to uległych, bezradnych i potrzebujących męskiego wsparcia.
A
ja taka nie jestem, raczej zaradna, niezależna i twarda. I sama.
Faceci
uciekają ode mnie czując, że mi nie dorównują.
Tylko
czy ja z kimkolwiek konkuruję?
Ja
nie chcę z nimi walczyć, ja chcę z nimi być!
Z
tymi ponurymi myślami wracałam z kolejnej nieudanej randki, na której
usłyszałam.
-
Wiesz co? Ładna jesteś, ale strasznie się mądrzysz.
A
ja po prostu byłam sobą.
Wiem,
że dużo wiem, jestem ciekawa świata, dużo czytam i oglądam, więc chyba mogę
mieć coś do powiedzenia?! Mogę?
No
dobra, jestem świetna w tym co robię, nawet doskonała, ale to jeszcze nie
powód, żeby się mnie bać.
Bo
prawda, jest taka, że w sprawach uczuciowych jestem totalną łamagą. Dlaczego
oni tego nie widzą?!
Dlaczego
nie widzą, że pragnę być kochana?
No
tak, najpierw musieliby się przebić przez pancerz niedostępności.
Ale
oni woleli podkulić ogon i uciekać.
Owszem,
miałam powodzenie, mężczyźni często proponowali mi spotkanie, ale większość z
nich nie wytrzymała dłużej niż 3 randka.
Co
jest ze mną nie tak?
Przecież
nie jestem jeszcze taka stara, mam 28 lat, urodę i poczucie humoru, więc co ich
odstrasza?
Wróciłam
do domu i smętnie się po nim rozejrzałam. Było puste i ciche.
I
to mnie ostatnio najbardziej drażniło.
Usiadłam
na kanapie i dalej myślałam nad swoim położeniem.
Miałam
wszystko i nie miałam nic.
Trzypokojowe
mieszkanie bez kredytu – rodzice kupili.
Praca
na kierowniczym stanowisku w dużej firmie transportowej.
Własny
samochód średniej klasy, bez kredytu – rodzice dołożyli.
Konkretne
zarobki, dobry szef, czas dla siebie, wakacje za granicą.
No
i po co to wszystko, skoro nadal byłam sama. Żeby chociaż trafił się jakiś
łowca posagów. A tu nic, guzik z pętelką.
Kilka
tygodni później wybaczyłam mężczyznom, że są jacy są i byłam gotowa na kolejną
próbę znalezienia swojej drugiej połowy.
Poszłam
wieczorem z koleżankami do pubu i niemal natychmiast podeszło do nas trzech
mężczyzn, mniej więcej w moim wieku. Po wymianie zwrotów grzecznościowych
przysiedli się do nas i wieczór upłynął nam w bardzo miłej atmosferze. Dla mnie
tym bardziej szczególnej, ponieważ jeden z nich poświęcał mi więcej uwagi niż
dziewczynom.
Urodą
nie zwalał z nóg, ale był zabawny i elokwentny.
Po
wyjściu z pubu zaproponował mi odprowadzenie do domu.
Oczywiście,
nie przyszło mi do głowy, że mógłby być gwałcicielem lub bandytą.
Alkohol
szumiał mi w uszach, księżyc świecił nastrojowo, więc się zgodziłam. Przez całą
drogę żartowaliśmy i śmialiśmy się do rozpuku.
Gdy
stanęliśmy pod moją klatką, spoważniał i zaprosił mnie następnego dnia na
randkę. Zgodziłam się natychmiast. Facetowi, który potrafił mnie tak
rozśmieszyć, nie mogłam odmówić.
Ale
zanim poszłam na spotkanie, musiałam jeszcze swoje odsiedzieć w pracy. No i
chyba trzeba być mną, żeby wszystko tego dnia było nie tak, jak trzeba.
Szłam
przez plac załadunkowy i oczywiście na 500m² znajdowała się jedna, jedyna wyrwa
w kostce. I oczywiście, że w nią weszłam i utknęłam obcasem. Poleciałam jak
długa. Jeden but został w dziurze, drugi wzbił się w powietrze i wylądował dwa
metry ode mnie, a ja leżałam rozpłaszczona na ziemi. Po chwili zaczęły mnie
szczypać kolana i dłonie.
-
No pięknie – mruknęłam – strupy to najlepsza ozdoba na pierwszej randce.
Usłyszałam
śmiech. Dwóch mężczyzn, pan Michał i pan Bronek, podbiegli do mnie i pomogli
wstać. Ale za nic w świecie, nie mogli się powstrzymać od dzikiego rżenia.
Wkurzyłam
się.
-
Nic pani nie jest? – parskał śmiechem pan Bronek. Niby poważny pan pod
pięćdziesiątce.
-
Przepraszamy – dławił się młodszy, pan Michał
– przepraszamy, ale pani tak śmiesznie poleciała…
-
Śmiesznie?!!! – krzyknęłam – mnie jakoś to nie śmieszy!!!
Stanęli
osłupiali, nie spodziewali się po mnie takiej reakcji. Zazwyczaj nie darłam się
na całe gardło. Raczej kojarzono mnie z chłodnym opanowaniem.
-
Oczywiście szefowo – mruknął pan Bronek – przepraszamy szefowo.
-
Nie jestem waszą szefową – krzyknęłam i
zaczęłam zakładać buty.
-
Ale zła – mruknął pan Michał i zaśmiał się cicho.
Spojrzałam
na niego, a z oczu chyba musiały mi iść skry, bo obaj panowie się cofnęli.
-
Jednak panie z działu towarów mają co do pana rację, jest pan idiotą,
prostakiem i chamem! – krzyknęłam.
On
od razu spoważniał i warknął.
-
To, że jestem pracownikiem fizycznym i stoję niżej w hierarchii od pani, nie
daje pani prawa do obrażania mnie.
Byłam
tak zła, że tylko sobie wrzasnęłam i poszłam do biura.
Oparłam
głowę na dłoniach, zasyczałam. No tak, obtarcia. Poszłam szukać apteczki.
I
jak w takim nastroju iść na randkę?
Kiedy
już ochłonęłam odkryłam, że rzeczywiście nie powinnam się tak unosić, a przede
wszystkim byłam winna przeprosiny kierownikowi magazynu.
Na
dodatek zdawałam sobie sprawę z tego, że gdyby nie spotkanie z mężczyzną z pubu
i chęć ubrania się w spódnicę, to też bym się śmiała z wywrotki. Obdarte kolana
załatwiły cały mój humor.
Tuż
przed końcem dnia pracy, poszłam do magazynów w poszukiwaniu pana Michała. Stał
i coś przeliczał. Zauważył mnie, ale nie ruszył się z miejsca. A ja
zastanawiałam się, co mu powiedzieć. Zwłaszcza, że znany był z tego, że
potrafił być bardzo dosadny.
W
końcu sama do niego podeszłam i bąknęłam.
-
Przyszłam żeby pana przeprosić – bąknęłam.
-
Słucham? – udał, że nie dosłyszał.
Nie
było mi łatwo przyznać się do winy, słowa z trudem przechodziły mi przez
gardło.
-
Przepraszam, że pana obraziłam - powiedziałam głośno - to było bardzo niemiłe z
mojej strony, zwłaszcza, że wcale tak o panu nie myślę. I to ja zachowałam się
jak prostaczka. Przepraszam.
Ku
mojemu zdziwieniu mężczyzna poklepał mnie lekko po łopatkach i uśmiechnął się szeroko.
-
Nie ma sprawy, nic się nie stało. Ale ja nie zmienię zdania o tym, że leciała
pani w bardzo teatralny sposób.
Nie
oburzyłam się, tym razem zaśmiałam się razem z nim.
Ostatecznie,
mimo złego początku dnia, na spotkanie szłam zrelaksowana i uśmiechnięta.
Randka
była jedną z tych standardowych, czyli róża sztuk 1, buziak w policzek i
kawiarnia.
Według
mnie wszystko przebiegało niemalże wzorcowo. Rozmawialiśmy na neutralne tematy
i uśmiechaliśmy się do siebie. Czułam się swobodnie i naturalnie.
Może
nie było wczorajszych wybuchów śmiechu i flirtu, bo piliśmy tylko kawę i żadne
procenty nie dodawały nam pewności siebie, ale jak na pierwszą randkę, obyło
się bez żadnych nerwowych zachowań, czy tików. Chłopak nie rwał się do
całowania, więc uznałam go za dobrze wychowanego, a w ogóle urósł w moich
oczach, gdy bez zbędnych dyskusji zapłacił za mnie rachunek.
Nabrałam
ochoty na drugie spotkanie.
-
Jakby to… – wyrwał mnie z błogiego zamyślenia.
-
Tak? – spytałam.
-
Jakby to powiedzieć… – znowu urwał. Był wyraźnie zakłopotany. Chciałam mu dodać
odwagi i z szerokim uśmiechem powiedziałam.
-
Mów, nie krępuj się.
-
Nie zrozum mnie źle, ale jesteś dla mnie za mądra. Wstyd przyznać, ale
niektórych słów nie zrozumiałem.
-
To problem? – zdziwiłam się.
-
Tak, więc wybacz, ale już się nie spotkamy – po czym szybko się ulotnił.
Miałam
ochotę wsadzić mu tę różę tam gdzie słońce nie dochodzi.
W
domu znów zaległam na kanapie i mruknęłam do siebie.
-
Standard.
Postanowiłam
już nigdy się z nikim nie umówić. Ta czarna seria, która od jakiegoś czasu mnie
trafiała, musiała się skończyć. Dlatego, najlepiej żebym dała sobie spokój z
mężczyznami. Skoro mnie nie chcą, to trudno.
Życie
potoczyło się dalej.
Kilka
dni później, będąc w pracy poszłam do działu towarów i tam zastałam dwie
wzburzone pracownice
-
Co on sobie myśli – utyskiwała pani Bożenka.
-
Jak on śmie, ten prostak jeden – wtórowała jej młodsza, pani Jola.
-
Witam – przerwałam wymianę poglądów – coś się stało?
-
Ten dryblas smarkaty – wybuchła pani Bożenka – znowu przyszedł do nas i
oskarżył o błędy w zestawieniach produktów.
-
Jaki dryblas? – spytałam.
-
Smarkaty – powtórzyła.
Na
pomoc przyszła mi pani Jola.
-
Ten Michał, karczycho. Wie pani który, ten od magazynów. Zachowuje się tak,
jakby zjadł wszystkie rozumy, a nawet studiów nie skończył. Pewnie ledwie
przeszedł przez technikum.
Powstrzymałam
się od komentarza, wzięłam od nich co chciałam i ulotniłam w trybie
natychmiastowym.
Wiedziałam
już czemu go tak nienawidzą. Czytał wszystko, co mu dawały. Wcześniejszy
kierownik magazynu, nawet nie zajrzał do dokumentów. Z resztą, to była jedna z
kilku przyczyn jego zwolnienia.
Za
to pan Michał od pół roku terroryzował kobiety o poprawność zapisu. Sam mógł
przeprawić długopisem, ale on chyba postawił sobie za punkt honoru nauczyć baby
poprawnego wypełniania tabelek. Jak na razie bezskutecznie.
-
Uśmiecha się pani – o wilku mowa.
-
Nie jest pan zbyt popularny w dziale towarów.
Roześmiał
się.
-
Bo są niereformowalne, do tego uważają, że zwrócenie im uwagi przez kogoś
takiego jak ja, uwłacza ich godności. Bo przecież tylko targam skrzynki – na
potwierdzenie swoich słów, demonstracyjnie napiął mięśnie. Uniosłam brew. Były
całkiem, całkiem, było na co popatrzeć.
Roześmiałam
się, pożegnałam i ruszyłam do swojego biura.
Usłyszałam
jeszcze.
-
Wcale nie jest pani taką zimna heterą, jak to o pani mówią.
-
Kto? – odwróciłam się zaskoczona – I jak? Zimna hetera?
-
A inni – odparł – ale nie robotnicy. Do widzenia i miłego dnia.
„Z
pewnością po takim komunikacie będzie bardzo miły” – pomyślałam skwaszona i w
pierwszym odruchu oburzyłam na to przezwisko. Ale po chwili przyznałam mu
rację. Jako przełożona wymagałam perfekcjonizmu. Spojrzałam za mężczyzną. „Tak
jak on” – dodałam w myślach.
Wróciłam
do pracy.
Wieczorem
poszłam do pobliskiego sklepu spożywczego i wpadłam tam na starego znajomego z
podstawówki.
-
Dorota? – zdziwił się – co ty tu robisz?
-
Zakupy?
-
Mieszkasz, tu gdzieś? – dopytywał.
-
Tak, na Wrzosowej.
-
A ja na Leśnej, wprowadziłem się kilka tygodni temu.
No
i zaczęliśmy rozmawiać.
Okazało
się, że Karol rozstał się ze swoją wieloletnią dziewczyną i musiał się
wyprowadzić z jej mieszkania. Na razie wynajmował kawalerkę, ale w przyszłości
planował kupić własne lokum.
Ja
również opowiedziałam mu to i owo ze swojego życia.
I
tak odnowiliśmy znajomość z przez lat i zaczęliśmy spotykać się regularnie,
wymieniając plotki i poglądy.
Cieszyłam
się z tych spotkań, ponieważ zawsze go lubiłam i spędzanie z nim czasu nie
uważałam za stracony. Kiedyś, jeszcze w podstawówce był taką dobrą duszą, która zawsze miała do
pożyczenia klej lub nożyczki. I nic się nie zmienił. Z tym, że zamiast
pożyczenia czegokolwiek przyszedł i naprawił mi kran w kuchni, zreperował
szafkę i znalazł tapicera.
No
i po takich męskich wyczynach trudno żeby mi się nie spodobał.
Ale
to nie było takie proste, on wciąż tęsknił za swoją dziewczyną. Nie mówił o
niej często, ale widziałam że cierpi.
Trochę
mnie to wkurzało, bo wreszcie trafił się mężczyzna, który się nie bał mojego
mózgu, ale niestety nie był mną zainteresowany jako kobietą. Ja to zawsze mam
szczęście.
Ale
pewnego wieczoru byliśmy na spacerze i Karol zaczął ze mną flirtować.
Ucieszyłam się bardzo i podjęłam grę, przepełniona nadzieją, że jednak nie
jestem mu obojętna.
Od
tej pory zaczęłam przykładać się do wyglądu gdy szłam z nim na spotkanie. I
jakoś byłam całkowicie ślepa na to, że dla niego było bez różnicy, czy jestem w
dresach, czy w małej czarnej. Zero błysku w oku, zero komentarza, nic. Ale ja
tego nie widziałam, ponieważ co i raz ze mną flirtował, więc narobiłam sobie
nadziei.
I
pewnego dnia, gdy odprowadzał mnie pod blok, wzięłam go za rękę. Zatrzymał się
i spojrzał na mnie, ja uśmiechnęłam się ciepło.
-
Dorota, no co ty? – usłyszałam.
I
już wiedziałam, że się wygłupiłam. Zaśmiałam się nerwowo i próbowałam
zatuszować swoje zakłopotanie mówiąc:
-
Tak mnie jakoś naszło, może przez to, że jest pełnia lata. Przepraszam, jeśli
cię w ten sposób uraziłam.
Uśmiechnął
się lekko.
-
Nie gniewam się. Tylko chcę żeby było jasne, lubię cię, ale nic z nas nie
będzie – i gdyby na tym skończył, nasze koleżaństwo by przetrwało, ale on ciągnął
dalej – za bardzo się mądrzysz i zachowujesz, jakbyś zjadła wszystkie rozumy.
Jesteś bardziej męska niż kobieca. Dlatego traktuję cię jak kumpla.
Stałam
kompletnie zamurowana, gdy mnie odetkało, byłam w stanie tylko powiedzieć.
-
Jesteś palantem – i poszłam do domu. Więcej się z nim nie widziałam.
Za
to w mojej głowie, aż dudniło od czarnych myśli. Bo może rzeczywiście miał
rację, że nie jestem kobieca. W pracy byłam heterą, w domu kumplem. Zaśmiałam
się gorzko sama do siebie – żaden ze mnie delikatny kwiatek.
Wysiadłam
pod pracą i zrezygnowana popatrzyłam na budynek. Wyjątkowo nie chciało mi się
tam iść. Bo to, co tu robiłam tylko potwierdzało brak cech kobiecych.
-
Skąd ten smutek? – z zamyślenia wyrwał mnie pan Michał.
Spojrzałam
na niego i nie wiem czemu spytałam.
-
Czy uważa pan, że jestem męska?
Zakrztusił
się kanapką, która akurat jadł, a ja zawstydziłam się swojego pytania. Chciałam
odejść, ale złapał mnie za rękę. Za dłoń, splótł swoje palce z moimi, a ja
patrzyłam na to, jak zaczarowana.
Powiedział:
-
Mógłbym powiedzieć o pani wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest pani
męska. Ja bym powiedział raczej….
Przerwałam
mu.
-
To mi wystarczy – zabrałam rękę – bo boję się, że powie pan coś w stylu – nie
jest pani męska, raczej sztywna i chłodna. I to by mnie też dobiło, więc
wystarczy mi tylko to jedno zdanie.
-
Ale ja…
-
Nie, proszę już nic nie mówić – chyba wyczuł panikę w moim głosie, bo zaczął
się śmiać.
-
Dobrze, nic nie powiem – ukłonił się szarmancko – miło było pogawędzić.
Odszedł
do magazynów. Patrzyłam za nim i pomyślałam – „Ma niezły tyłek”
– (………!)
- ja to na serio pomyślałam.
Czy
on mi się podoba? Oczywiście, że mi się podoba, przecież powiedział mi, że nie
jestem męska. A ja byłam łasa na komplementy, tak mało ich słyszałam.
Westchnęłam.
Czas do pracy, a faceci won z mojego życia.
Ale
jak na złość prawie jednocześnie pojawili się następni. Sztuk dwie.
Jednego
poznałam w dyskotece, przetańczyłam z nim całą noc, a on na koniec powiedział.
-
Nie poderwałem cię żeby gadać, tylko żeby się z tobą pieprzyć. Ale widzę, że
jesteś intelektualistką, a z takimi trzeba najpierw chodzić. Żegnaj.
Pozostawię
to bez komentarza.
Drugi
pojawił się w firmie jako nowy pracownik działu informatycznego.
I
odkąd mnie poznał, zaczął podrywać. Z urody był całkiem przeciętny, nie
wyróżniał się zbytnio ani figurą, ani ubiorem, ot taki Leszek od komputerów. Na
początku nie zwracałam na to uwagi, ponieważ byłam dopiero co po dyskotekowym
panu, więc przekonanie, że faceci są do bani, tkwiło we mnie mocno.
Nie
byłam dla niego niemiła tylko nie podejmowałam tematów, które ewidentnie dawały
mi do zrozumienia, że chętnie pozna mnie bliżej.
Ale
po jakimś czasie zrozumiałam, że on nie chce odpuścić i dąży do umówienia się
ze mną. Zaczęłam być nawet zainteresowana, ale czy byłam gotowa na kolejne,
ewentualne odrzucenie?
I
wpadłam na ścianę. Padłabym jak długa, gdyby nie pan Michał, który mnie złapał
i przytrzymał.
-
O, to pan – uśmiechnęłam się – wpadłam na pana.
-
Albo ja na panią – odparł.
-
Co pana sprowadza do naszego budynku? – spytałam.
-
Rozmowa z szefem.
-
Chyba nas pan nie opuszcza? – zmartwiłam się.
-
A żałowałaby pani? – zaśmiał się i mrugnął okiem.
-
Oczywiście, tylko pan ze mną rozmawia, jak z człowiekiem – zaczerwieniłam się –
przepraszam, to było egoistyczne.
-
Raczej bardzo miłe. Ale proszę się nie martwić, nie odchodzę. Idę porozmawiać o
dziale towarów, ponieważ ilość błędów popełnianych przez te dwie panie jest
porażająca.
Popatrzyłam
na niego i powiedziałam.
-
Pan też jest niezła heterą.
-
Może założymy klub? – zaśmiał się.
-
Pomyślę o tym – po czym dodałam bardzo poważnym tonem – ale wie pan, że przez
pana skargę, one mogą stracić pracę?
-
Proszę się nie denerwować, ja nie chce żeby zostały wyrzucone, tylko żeby je
szef ochrzanił.
I
odszedł. Pomyślałam sobie, że to bardzo konkretny, ale i dobry człowiek. Nie
dziwne, że jest lubiany przez swoich podwładnych w magazynie. A pani Bożenka i
Jola zasłużyły na naganę.
Na
korytarzu pojawił się Leszek.
-
Kto to? – spytał, wskazując oddalającego się pana Michała. Pracował od
niedawna, więc nie znał jeszcze wszystkich.
-
Pan Michał, kierownik magazynu.
-
Czyli robol – stwierdził Leszek.
-
Kto?
-
Robol, fizyczny, wyrobnik.
-
Zrozumiałam – powiedziałam kwaśno -
chodzi ci o robotnika.
-
Tak, właśnie – potwierdził.
-
Owszem, ten człowiek targa skrzynki, ale to świetny fachowiec.
-
W noszeniu skrzynek? – naigrywał się Leszek, a mnie coraz mniej podobała się ta
rozmowa.
-
A nawet jeśli, to co? – oburzyłam się – Ty chociaż wiesz, jak podnieść ciężar
żeby nie uszkodzić sobie kręgosłupa?
-
No pewnie – przechwalał się – każdy głupi to potrafi.
Obudziła
się we mnie złośnica.
-
To chodźmy do magazynu. Pokażesz mi, jak się wyrywa skrzynki z ziemi.
-
Nie będę nikomu nic udowadniał – parsknął, ale zaraz się uśmiechnął, miał
całkiem miły uśmiech – ale mam lepszy pomysł.
-
Tak, a jaki?
-
Mogę cię wyrwać wieczorem na kawę, co ty na to?
-
Nie dziękuję, mam inne plany – powiedziałam i sobie poszłam.
Czyli,
że nie byłam jeszcze taką desperatką, potrafiłam powiedzieć, nie!
Po
chwili jednak oklapłam, a może powinnam się z nim umówić? Może obrażając ludzi
pracy, chciał w ten sposób mi zaimponować? Zrobił to trochę bezmyślnie i palnął
co mu ślina na język przyniosła?
Ale
przecież teraz do niego nie pójdę, nie poniżę się.
-
Zastanowiłaś się? – usłyszałam za plecami. Nawet nie byłam świadoma tego, że
całą tę dyskusję przeprowadziłam stojąc nadal w korytarzu.
Odwróciłam
się i powiedziałam.
-
Ale pod jednym warunkiem?
-
Jakim?
-
Nie będziesz nikogo przy mnie nazywał robolem, zgoda?
-
Zgoda – uśmiechnął się szeroko – to co dzisiaj o 17 30? W kawiarni „Pod
kasztanami”?
-
Może być – skinęłam głową.
Poszłam
z nim na tę kawę, było miło, ale bez fajerwerków z mojej strony.
Za
to on rwał się do całowania. Jeżeli mam być szczera, żadna rewelacja.
Ale
mimo, że nie wykazywałam zbytniej chęci do umizgów, on zaprosił mnie na
kolejną, a potem kolejną randkę. Cud! Miałam trzy randki i czekałam na czwartą.
Czyżbym miała w końcu przełamać fatum, które nade mną zawisło?
W
piątkowe popołudnie wyszłam zadowolona z pracy i natknęłam się na pana Michała.
-
A pani, jak zwykle pędzi – śmiał się z daleka – żeby znowu nie skończyło się to
upadkiem.
-
Raczej mnie to już nie… - i oczywiście się potknęłam. Szybko mnie złapał i nie
pozwolił upaść.
-
Powinna mieć pani ochroniarza – zażartował.
-
Chyba by mnie bronił przed samą sobą –
śmiałam się.
-
Idziesz?! – usłyszałam za sobą warknięcie.
Odwróciłam
się, Leszek miał bardzo niezadowoloną minę. Widać było, jak wrogo mierzy pana
Michała od stóp do głów.
-
Oczywiście – uśmiechnęłam się i podeszłam do niego. Ten szybko mnie objął,
pokazując całemu światu, do kogo przynależę.
Ja
jeszcze odkręciłam się i pomachałam panu
Michałowi na pożegnanie.
-
On cię podrywa – burknął Leszek prowadząc mnie do mojego samochodu.
c.d.n.
Zdjęcie:
<a href="https://pl.freepik.com/darmowe-zdjecie/swieza-pomarancza-na-bialym-tle_21063982.htm#query=pomarancza&position=1&from_view=keyword&track=sph">Obraz autorstwa fabrikasimf</a> na Freepik
Komentarze
Prześlij komentarz