Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.1


03 stycznia 2015 roku - sobota

Magda lat 28
Zawód – grafik komputerowy w firmie reklamowej
Mieszkanie – na kredyt, prawie się wprowadziłam
Stan cywilny – singiel

Przecież nie napiszę panna, bo to przestarzałe. Panna Magda trąci dwudziestoleciem międzywojennym. Mogłabym napisać stara panna, ale w dzisiejszych czasach wiek ten przesunął się chyba na 50-tkę albo w ogóle tego znaczenia nie ma w użyciu. Dlatego singiel pasuje do mnie najlepiej.
Zadowolenie – znakomite.
Problemy – zero
Poziom alkoholu we krwi – zadowalający
Papierosy – nie palę
Waga – nie ważę się
Po co ten wypis?
Ano wpadła mi w ręce stara książka, napisana w 1996r. przez Helen Fielding pod tytułem „Dziennik Bridges Jones.”
Książkę tę dała mi ciotka, która powiedziała, że czytała ją kiedy była w moim wieku. Nie dostałam jej bezinteresownie, cioci Hani bardzo leżała na sercu moja przyszłość. Kiedy wręczała mi ją pod choinkę powiedziała:
- Jak dalej będziesz sama, to skończysz tak, jak ta bohaterka. Ja w twoim wieku miałam już Maćka – czyli mojego ciotecznego brata, który miał dzisiaj 30 lat i też miał Maćka, ale z przodu – piwny Maciek. Natomiast żadnej żony, ani żadnych Maciątek. No tak, ale on był mężczyzną, on nie musiał się jeszcze żenić, nie jemu tykał zegar biologiczny i tak dalej.
Natomiast mnie podobno tak. Ciocia Hania nie mogła zrozumieć, że rok 1996 był 19 lat temu i znaczenie słowa – SAMA  nie musi oznaczać – SAMOTNEJ.
I że świetnie sobie radzę i w ogóle nie myślę o żadnym facecie.
Ale wracając do książki, bohaterka ma ewidentne problemy ze sobą. Na początku każdego wpisu do pamiętnika daje właśnie taką litanię, jak ja dałam. Tylko brzmi ona:
59 kilo (przerażające staczanie się w otyłość),
jednostek alkoholu 6 (doskonale),
papierosów 23 (bdb),
kalorii 2472.
Ja taka nie jestem. Nie skupiam się na wadze i kaloriach. Mam to szczęście, że mam to w nosie. Ważę średnio, mieszczę się we wszystko, co chcę. Wzrost mam uniwersalny, ponieważ w sklepach ubrania są szyte jakbym osobiście robiła za manekin. Mój tyłek jakiś chyba jest, nie wiem, nie oglądam go. Co do przodów, nie mam do nich pretensji. Tak, jak Bridges Jones jestem blondynką, ale nie mam jasnej, mlecznej cery. Za to mam ciemnoniebieskie oczy, które ponoć działają na mężczyzn piorunująco. Piszę ponoć, bo nie wiem, czy to prawda, nie zwracam na to uwagi.
Ciocia Hania nie ma racji, nie będę jak bohaterka powieść, przede wszystkim ona pragnęła być z kimś, ja nawet o tym nie myślę.
Ale książka śmieszna, nawet mi się podobała, pożyczę ją Ance mojej przyjaciółce. Pewnie tak, jak i ja uśmieje się po pachy.

05 stycznia 2015 roku – poniedziałek

Zadowolenie – średnio na jeża, w końcu dzień pracy
Wyspanie – żadne, oglądałam filmy do 2 w nocy
Alkohol – 2 piwa
Jedzenie – popcorn

Pierwszy dzień pracy, a zaraz znowu dzień wolnego. Dlatego dzisiaj w biurze panowała atmosfera odpoczynku i rozprężenia, zwłaszcza, że szef miał wrócić dopiero 7. W zasadzie każdy z 12 osobowej ekipy głównie zajmował się porządkowaniem dokumentów, czyszczeniem komputerów ze zbędnych plików, no i głupimi rozmowami przez fb.
- Eee, Magda – krzyknął Jacek na całe biuro. Siedział pod przeciwną ścianą. Miał około czterdziestki, zakola i manię pociągania nosem. Z tego co wiedziałam, miał żonę i dwoje dzieci, ale rzadko o nich mówił. Nie lubię go, bo ma irytujący zwyczaj dopytywania się o wszystko, a zwłaszcza o sprawy, które nie powinny go interesować.
- Po co się drzesz! – odkrzyknęłam – trzeba było użyć komunikatora.
- Eche che – wzdrygnęło mnie – aleś dowcipna.
- Co chcesz?
- Kiedy robisz parapetówę?
- Jaką parapetówę? – odpowiedziałam pytaniem, bo nie miałam zamiaru go na nią zapraszać.
- No przecież niedługo odbierasz mieszkanie, nie? To trzeba je oblać, nie?
- Nic nie robię, nie mam na to czasu – odparłam zimno – daj mi pracować.
Ucięłam dyskusję. Moja przyjaciółka Ania, która siedziała naprzeciw mnie cicho zarechotała. Była ładną czarnulą, niewysoką i filigranową. Tak, jak i ja była singielką i za żadne skarby świata nie chciała tego zmieniać. Kiedy już się wyśmiała spytała cicho.
- To kiedy impreza?
- 17 stycznia, ale z biura zapraszam tylko Beatkę i Norberta. A wprowadzam się w ten piątek, mam nadzieję, że nadal jesteś chętna do pomocy.
- Oczywiście i ściągnę jeszcze moich dwóch ukochanych braci.
- O nie – jęknęłam – tylko nie ci podrywacze.
- Przestań, przecież wiem, że ich lubisz – śmiała się Anka.
Taaaak, moje nowe mieszkanie. Koniec pasożytowania u rodziców, koniec szarpania się o łazienkę  z rana, koniec kłótni z bratem o dostęp do telewizora i koniec wspólnego spania z młodszą o 10 lat siostrą. Wolność! Tego mi było trzeba. Odliczałam dni z niecierpliwością. Rodzina też. Jedna osoba w domu mniej i wszystkim zrobi się luźniej. Słyszałam, jak w święta ojciec mówił do mojego młodszego brata.
- Piotrek a ty kiedy wybywasz z domu? Może Magda pomoże ci znaleźć coś koło siebie?
Mojemu wygodnickiemu bratu na pewno się to nie spodobało, bo póki co dopiero skończył studia i jeszcze nie znalazł pracy.
A ja? Ja byłam szczęśliwa.
Mój nowy dom znalazłam na Tarchominie, w jednym z czteropiętrowych bloków. Kupiłam dwupokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze. Przez całe życie mieszkałam na 8, co doprowadzało mój lęk wysokości do szału, więc teraz postanowiłam żyć trochę bliżej ziemi. Nie wyprowadzałam się daleko, zaledwie dwa przystanki od nich, ale to wystarczyło by poczuć swobodę i radość wolności. Taaaaak, moje nowe mieszkanie…

10 stycznia 2015 - sobota

Zmęczenie – 100%
Mordercze instynkty do braci Anki – 100%
Umeblowanie nowego mieszkania – 100%
Alkohol we krwi – 100%

Nareszcie na swoim. Powinnam patrzeć na moje nowe mieszkanie z zachwytem, ale nie za bardzo mogę ruszać głową. A to wszystko przez Ankę i jej braci.
Przystojniaki Paweł i Rafał lat 23 i 25, którzy myślą, że tak stare baby jak ja, mają siłę i pracować i pić. No dobra, są w porządku i nie dość, że w przerwie świątecznej wszystko mi ładnie pomalowali, to jeszcze wczoraj pownosili wszystkie meble i poskręcali je jak trzeba. A że robotnikom pić się chce, no cóż. Anka przyniosła kilka piw, oni kilka, ja kilka, a o północy i tak trzeba było skoczyć po następne. Na szczęście najważniejsze prace skończyliśmy około 19 00 i już potem tylko napawaliśmy się ulgą, że to już koniec.
Potem okazało się, że nie zrobiłam żadnych zakupów żywieniowych, więc trzeba było zamówić pizzę. A dla takich dryblasów,  jak bracia Anki, jedna duża to było za mało. Niemalże mnie zrujnowali.
Ale dobre chłopaki, zasłużyli. Nie wiem do której siedzieliśmy, bo zasnęłam jak siedziałam i tak też się obudziłam.
Co za upodlenie. Studenckie czasy mi się przypomniały. Człowiek tylko balował i spał byle gdzie.
A tak chciałam pierwszą noc przespać w nowym łóżku i to całkiem sama.
To znaczy, w fotelu też byłam sama, ale obok na małej kanapie chrapała Anka, a Paweł i Rafał – O ZGROZO! Spali na moim nowiuteńkim łóżku.
Sprofanowali je. A przecież powiedziałam sobie, nigdy więcej żadnego chłopa w moim łóżku i co? Miałam dwóch.
Jednak nie byłam w stanie na nich na krzyczeć, bo głowa mi odpadała i miałam tak sucho w gardle, że nie byłam w stanie przez dłuższy czas wydać żadnego dźwięku.
W końcu około 14 00 pozbyłam się ich wszystkich z domu i nawet nie zaglądając pod prysznic, ponownie poszłam spać. I to na sprofanowanym łóżku!
Wstałam około 22 00 jako tako przytomna i nadrobiłam wszelkie czynności higieniczne. Teraz kończę już to pisać, bo idę dalej spać.

13 stycznia 2015 – wtorek
Zdziwienie  - ogromne
Irytacja – ponad normę
Rozanielenie – 100%
Co to ma wszystko znaczyć?

Ten głupi Jacek rozpowiedział chyba wszystkim, że urządzam parapetówę. Doszło to nawet do szefa. Naszego przystojnego Dariusza, w którym kochałam się z Anką na zmianę.
Nasz szef był wzorem wszelkich cnót. Zawsze nienagannie ubrany, codziennie jakby od fryzjera, z uśmiechem gwiazdy filmowej, po prostu zwalał z nóg. Ale to nie wszystko. Był przy tym surowym, ale sprawiedliwym szefem. Dużo wymagał, ale też dobrze płacił. No i nie miał żadnej żony i dzieci. Czyż nie był idealny?  Przy nim zawsze zapominałam, że postanowiłam zostać po wsze czasy sama.
I on dowiedział się od Jacka o parapetówie.
Przyszedł do pracy i od razu mnie zagadnął.
- Magdo, słyszałem, że masz nowe mieszkanie i jakaś impreza się kroi – uśmiechnął się do mnie zniewalająco, więc co miałam powiedzieć?
- Oczywiście, nie dostał pan zaproszenia? – udałam wielkie zdziwienie.
- Jakoś do mnie nie dotarło – znowu uśmiechnął się jak milion dolarów.
- Zaraz to naprawię – ostentacyjnie wystukałam na klawiaturze zaproszenie, wydrukowałam je na kolorowym papierze i wręczyłam szefowi.
Przyjął je z uśmiechem i odszedł do swojego gabinetu.
Osunęłam się na krzesło i spojrzałam w oczy mojej przyjaciółki, która powiedziała cierpko.
- Świnia.
- Jaki on jest piękny.
- Świnia.
Spojrzałam na nią bystro.
- No co, przecież ci go nie zabiorę.
- Ale w naszym rankingu uwodzenia go, masz dwa punkty do przodu, dlatego jesteś świnia, bo powinnaś dać mi ten wynik wyrównać.
- Będziesz miała okazję to zrobić u mnie na imprezie.
- Obiecujesz? – uśmiechnęła się do mnie, a potem spoważniała – czy ty na głowę upadłaś, zaprosiłaś szefa na parapetówkę, a co z resztą biura? Wyjdziesz na lizusa włazidupę.
Przestraszyłam się.
- Masz rację, coś muszę z tym zrobić? – potem jęknęłam – zaprosić 12 osób z firmy, plus około 10 znajomych i plus rodzina, to będzie dziki tłok. Gdzie ja ich w tym małym mieszkanku pomieszczę.
- Jakoś upchniesz, ale musisz zaprosić wszystkich, nawet Jacka.
- O nie! – naburmuszyłam się – jego nigdy w życiu.
- Cześć dziewczyny – Jacek zjawił się, jak na zawołanie i pociągnął nosem. Poczułam, że jest mi niedobrze.

17 stycznia 2015 - sobota
Zdenerwowanie – ogromne
Przygotowania - żadne
O której impreza – o 19 00
A która jest? – 10 00 rano
Czy ja zdążę? - ?????

Nie będę pisać wiele, tylko tyle, że ostatecznie nie zaprosiłam wszystkich, tylko pięć osób plus szefa. Reszta może się na mnie obrazić, ale nie należę do osób, które zapraszają ludzi, za którymi nie przepadam. Szefa też bym nie zaprosiła, gdybym go nie lubiła. No cóż, czas brać się do roboty.


18 stycznia 2015 – niedziela
Zadowolenie – 100%
Goście – 100%
Interwencja sąsiadów – 100%
Policja – i po imprezie

Gdybym wiedziała, że przenoszę się do tak skostniałego bloku, nigdy w życiu bym się tam nie przeprowadziła. A przecież grzecznie poinformowałam sąsiadów, że odbędzie się parapetówka. Mało tego, zaprosiłam ich na kielicha.
Okazało się, że mieszkają tutaj albo emeryci, którym się już nic nie chce albo młode małżeństwa z przewrażliwieniem rodzicielskim na hałasy.
Ale do 2 00 w nocy było wspaniale. Przyszli wszyscy zaproszeni, dostałam mnóstwo niepotrzebnych gratów typu, gliniany kufel, fajansowe naczynka do soli i pieprzu oraz trzy wyciskarki do soku.
Największym dla mnie zaskoczeniem było przybycie szefa. Nie spodziewałam się, że weźmie to zaproszenie na serio. A jednak przyszedł i to sam. Szturchnęłam Ankę, żeby się koło niego zakręciła, bo przecież obiecałam jej, że dzisiaj jej go oddaję.
Tak naprawdę, to żadna z nas nie robiła tego na serio, to był taki zgryw. Cudowny Dariusz chyba też to wiedział, bo jak nie, to któraś z nas będzie miała kłopoty. Ale póki co, trwała zabawa i było bardzo wesoło. Moi rodzice w końcu mieli okazję poznać większość z moich znajomych i widać było, że przypadli im do gustu. Zwłaszcza nieznośni Paweł i Rafał. Jak oni to robili, że wszyscy ich lubili. Oczywiście byli czarujący i przystojni, ale gdzie im do Dariusza.
Zauważyłam, że Anka nie próżnuje i z całych sił kokietuje naszego szefa, on chyba też się dobrze bawił.
O 23 00 zapukali sąsiedzi z piętra i poprosili o ciszę. Zdziwiło mnie to, bo jak ich informowałam o imprezie, nie zgłaszali żadnych sprzeciwów. Czy oni myśleli, że taka zabawa kończy się o 22 00?
0 24 00 zgłosili pretensję mieszkańcy parteru, a o 2 00 w nocy do moich drzwi zapukała policja.
Otworzyłam im i byłam naprawdę zaskoczona. Było ich dwóch. Obaj w podobnym wieku około czterdziestki.
- Czy pani Magdalena Gosiewska? – odezwał się jeden. Dosyć przystojny o miłych brązowych oczach.
- Tak.
- Dzielnicowy Marek Jagoda. Mamy skargi, że nie szanuje pani ciszy nocnej.
- Wszystkich poinformowałam o imprezie i nikt nie zgłaszał pretensji.
- Nie ma znaczenia, proszę być ciszej lub zakończyć imprezę. Na razie skończy się na upomnieniu, ale jeżeli zostaniemy jeszcze raz wezwani, to wystawimy pani mandat.
Niezły sposób na poznanie dzielnicowego, ale on chyba nie podzielał mojej radości, bo minę miał poważną.
- Oczywiście, zrozumiałam. Za 10 minut imprezy już nie będzie.
I niestety musiałam wszystkich wygonić.
Kładąc się do łóżka pomyślałam sobie, że chyba nie będę dobrze żyła z sąsiadami. I pomyśleć, że mam tutaj spędzić resztę życia. No może nie resztę, tylko 30 lat, tyle będę spłacać kredyt. Ale jak tak się zaczęło, to co będzie dalej?


20 stycznia 2015 - wtorek
Jestem zaniepokojona, więc nie będę pisać głupich wstępów. Anki nie ma drugi dzień w pracy. Wczoraj co prawda odebrała telefon, ale powiedziała, że źle się czuje i że nie będzie gadać.
Ale co ją dopadło? Nawet jak miała grypę żołądkową, to nigdy nie omieszkała opisać mi jej i to w dosyć barwnych kolorach.
Co mogło jej się stać?
Przystojny Dariusz też był jakiś nieswój. Pytał dzisiaj, czy wiem kiedy Anka wróci. Zaczęło mi coś świtać w głowie.

Wtorek tego samego dnia, wieczór.
Odetchnęłam. Na szczęście nie spełniły się moje przewidywania i nic wielkiego się nie stało.
Od razu po pracy pojechałam do przyjaciółki, która z resztą mieszkała niedaleko mnie i zaczęłam się dobijać do jej drzwi.
Po moich groźbach, że je wywarze, otworzyła i zobaczyłam za nimi obraz nędzy i rozpaczy. Anka była zapuchnięta od płaczu, a w wymiętej piżamie i szlafroku wyglądała, jak bida z nędzą.
- Przespałaś się z nim – powiedziałam kiedy tylko zamknęła za mną drzwi.
- No właśnie nie!!! – wyjęczała rozdzierająco – ale on mnie wywali z pracy.
Zaskoczyła mnie tak, że aż usiadłam.
- A dlaczego? Pytał o ciebie?
- Bo ja mu odmówiłam – jęczała stojąc nade mną.
- A proponował ci? – zainteresowałam się nagle.
- No taaaak. Mówił, że jestem piękna i że go tak ładnie kokietuję, że chyba się nie powstrzyma i chętnie da się do mnie zaprosić.
- No tak, wyszliście razem – przypomniałam sobie – no i co?
- No i nic. Powiedziałam, że może kiedyś, ale dzisiaj to jestem zmęczona.
- A on?
- A on, że rozumie i przeprasza i że nie miał niczego złego na myśli i jeżeli czuję się urażona, to nie chciał.
- Zachował się jak prawdziwy facet, a ty rozpaczasz?
- No taaaak – jęczała rozdzierająco, co zaczynało mnie pomału irytować – bo to szef, kokietowałam go i co on sobie teraz pomyśli? Zwolni mnie.
- Wyglądał raczej na zatroskanego niż na wkurzonego – powiedziałam do niej.
- Tak myślisz? – chlipnęła jeszcze raz.
- Anka, przestań się mazać, ja ciebie nie poznaję. Co to za jakieś jęki i stęki i żałosne wycie. Przystojny Dariusz to facet, jak każdy, czego więc wyjesz?
Anka przez chwilę się wahała, ale w końcu wyrzuciła z siebie, to co jej leżało na wątrobie.
- Bo on mi się naprawdę podoba.
Byłam kompletnie zszokowana, a potem się wkurzyłam.
- Kretynka! – krzyknęłam – czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?
- Bo miałyśmy być singielkami, nie pamiętasz?
- Ale nie na mur beton. Singielki póki nie trafi się ktoś wartościowy.
- Ale ty jesteś taka uparta w tej swojej samotności, że myślałam…
- Anka, nie mamy 16 lat żeby przysięgać sobie, że będziemy zawsze identyczne. Najwidoczniej jesteś bardziej stadna niż ja – uśmiechnęłam się do niej i dodałam – wracaj do pracy, bo siedzeniem w domu nic nie załatwisz. I zobaczysz, że Dariusz cię nie zwolni.
Przed wyjściem od Anki jeszcze sobie o czymś przypomniałam.
- Nie będę go kokietować, to by było z mojej strony nieludzkie. Zostawiam ci go w całości. A kto wie, może coś z tego wyjdzie?
- Eeee tam, nic nie wyjdzie – Anka machnęła ręką – ale pomarzyć zawsze można.
Wróciłam do domu ze spuchniętą głową. Kto by pomyślał, Anka która zarzekała się, że nie będzie się oglądać za bogaczami, bo ma swój honor zadurzyła się w cudownym Dariuszu.

23 stycznia 2015 - piątek
Sensacje – zero
Życie – nuda
Humor – był, ale się zmył.
Anka wróciła do pracy i nie wydarzyło się nic spektakularnego. Cudowny Dariusz wyraził troskę o jej zdrowie i nic poza tym. To spowodowało, że zwiesiła nos na kwintę i oddała się szaleńczej pracy.
Ja byłam zadowolona, ponieważ nadal mogłam z nią pracować, a co do Dariusza? Kto wie, może coś mu się zmieni?
Do końca tygodnia dobrnęłam z ulgą i już się cieszyłam na nadchodzący weekend, który spędzę SAMA w moim nowym mieszkaniu. Myślałam, że nikt mi nie popsuje humoru, ale nie…
Zaczęło się już w wejściu do klatki.
- Mam nadzieję, że nie robisz dzisiaj żadnej hulanki? – zaczepiła mnie i zgryźliwie zapytała emerytka z parteru.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy były na ty – burknęłam, na co starsza kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i wysyczała.
- Gówniara.
- Gówniary powinny się uczyć dobrego wychowania od starszych, prawda? – wyćwierkałam słodko i uciekłam babie z przed oczu.
To jeszcze bym, jakoś przełknęła. Starsza kobieta, zapomniała, jak to dawniej bywało i tak dalej, ale na moim piętrze też się spotkałam z wielkim niezadowoleniem. Z mieszkania naprzeciwko mnie wyszedł młody mężczyzna. Miał około trzydziestki, ale brzuch czterdziestolatka, rzadki zarost i zakola. Cały czas nerwowo poprawiał okulary, które spadały mu z nosa.
- Nie życzymy sobie więcej takiego burdelu – chyba na mnie czatował, bo to było niemożliwe, żeby od razu zaczął aż tak nabuzowany.
- My, to znaczy kto? – spytałam rozsądnie.
Mężczyzna aż się zapowietrzył. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Nagle zza drzwi wyskoczyła jego żona. Równie grubawa, jak on, w podobnym wieku. Wymalowana, jak na karnawał w Rio i sukience w kwiatki. W styczniu sukienka w kwiatki? – pomyślałam, to trochę dziwne. Miała krótkie włosy, terczące na wszystkie strony. Może spała?
- My, to znaczy my – warknęła – co to miało być?! Mamy dwoje małych dzieci! Pani jest niepoważna!
Zaczęła na mnie krzyczeć. Swoją drogą, byłam godna podziwu dla nich, że przez cały tydzień pielęgnowali w sobie złość, że wystarczyło im jeszcze na piątek.
- Czy mogłaby pani na mnie nie krzyczeć? – spytałam spokojnie.
- Co ty sobie myślisz?! Że jak masz kasę i jacyś bogacze podjeżdżają pod blok, to wszystko ci wolno?! Won do centrum, tam jest miejsce dla snobów!
Sama się sobie dziwiłam, że jeszcze nie wyszłam z siebie i nie stanęłam obok, ale chyba wzmianka o moim niebotycznym bogactwie sprawiła, że mnie na dłuższą chwilę zamurowało.
- Rozumiem, że było głośno i przykro mi jest, że się nie zrozumieliśmy, kiedy mówiłam, że będzie parapetówka. Ale nie wiem, co ma z tym wspólnego moje bogactwo – powiedziałam grzecznie.
- Patrz Zbyszek, jaka chamica. Jeszcze nam wypomina, że jesteśmy mniej zamożni.
Zirytowałam się i powiedziałam kończąc tę bezsensowną dyskusję.
- Nie mam czasu z państwem stać i rozmawiać, ale zapewniam państwa, że więcej się taka impreza nie powtórzy, mało tego, jeżeli ktokolwiek inny z bloku będzie hałasował, przyłączę się do państwa świętego oburzenia. Do widzenia.
I weszłam do mieszkania. Zanim zamknęłam drzwi usłyszałam.
- No! Takiej trzeba było powiedzieć do słuchu, nauczyła się kultury.
Pokręciłam głową, nic nie zrozumieli.
Ale humor poszedł sobie precz i za nic w świecie nie chciał wrócić.


24 stycznia 2015 - sobota
Cisza – nieskalana
Łazienka – tylko dla mnie
Obowiązki domowe – jakie obowiązki?
W końcu mogłam się w 100% nacieszyć nowym mieszkaniem. Mojej głowy nie zaprzątali ani sąsiedzi, ani perypetie Anki, ani moja rodzina, która w tygodniu codziennie u mnie była. A to tata przyszedł coś dokręcić, a to brat przyniósł moje książki. Siostra też przybiegła, ale na krótko, bo szła akurat niedaleko mojego bloku na randkę. No i mama, która dopiero wczoraj odpuściła i w końcu dała się przekonać, że nie umrę z głodu jeżeli ona nie będzie mi gotować.
Także w końcu miałam mieszkanie tylko dla siebie.
No i w tym błogim lenistwie przekartkowałam ostanie wpisy do pamiętnika. Jak na mnie są strasznie ubogie, tak jakbym pisała notatkę, a nie rzetelne sprawozdanie ze swojego życia. Postanowiłam to zmienić, a raczej wrócić do starej praktyki i opisywać moje życie obszerniej niż przez ostatnie tygodnie.
No i może zacznę od opisu MOJEGO mieszkania. J
Dwa pokoje z kuchnią, łazienką i małym przedpokojem, to było to czego potrzebowałam. Jeden pokój, mniejszy przeznaczyłam na sypialnię. A raczej sypialenkę, bo nie był zbyt duży. Mieściła się tam wersalka i dwie komody. Ściany pomalowałam sobie na pastelową pomarańczę z białymi paskami, między którymi powiesiłam obrazki, które towarzyszyły mi od dzieciństwa. Anioła Stróża, moją karykaturę z nad morza i pejzaż zachodzącego słońca, kupiony na jakimś jarmarku dawno temu.
Na komodach nie miałam wielu bibelotów, tylko puzderka z biżuterią, szczerze mówiąc, nie było tam nic zbyt wartościowego. Na podłodze położyłam mały dywanik w  białym kolorze. Pani w sklepie powiedziała, że spokojnie można go będzie wyprać w pralce.
 Garderobę umieściłam w przedpokoju. Pierwotnie był spory, ale zastawiłam go trzyskrzydłową szafą i wieszakiem i szafką na buty. Także zrobiła się mała klitka, gdzie swobodnie mieściła się tylko jedna osoba. Nad drzwiami wejściowymi tak, jak w domu rodzinnym zawiesiłam krzyż.
Drugi pokój czyli salon, choć to zbyt dumna nazwa, starałam się jak najmniej zagracić, a do tego udało mi się połączyć go z otwartą kuchnią, co powodowało, że optycznie wydawał się większy. Ściany pomalowałam na biało uznając, że to neutralny kolor i tylko gdzie niegdzie dodatkowo umieściłam pionowe zielone pasy, tak żeby pasowały do narożnika i dwóch małych foteli. Przed nimi postawiłam mały stolik ze szklanym blatem. W kuchni oddzielonej tzw. barkiem stał stół i cztery krzesła. Bo przecież może mnie ktoś odwiedzić i zażądać obiadu. Kuchnia, jak kuchnia, zlew, szafki, cztery palniki. Z łazienką miałam problem, bo zastanawiałam się, czy zrobić sobie wannę czy prysznic, ostatecznie zadecydowała za mnie pralka. Żeby się tam zmieściła, musiałam zrobić prysznic. No i tak mniej więcej wyglądało moje lokum. MOJE własne na kredyt.
I co najważniejsze, mogłam się bezkarnie byczyć i nikt mi nie zawracał głowy zakupami, sprzątaniem, gotowaniem i dotrzymywaniem mu towarzystwa, bo tak. Jak być singlem, to pełną gębą.
A dlaczego byłam singlem?
Chyba za dużo wymagałam i byłam staroświecka. Chciałam żeby mężczyźni się starali, żeby adorowali, chodzili na randki i patrzyli mi w oczy, a nie w cycki.
Moje koleżanki pukały się znacząco w czoło i mówiły:
- Gdzie ty znajdziesz takie cudo. Bierz co dają i nie wybrzydzaj.
No, ale jak ja mogłam wybrać cokolwiek, jak oni byli albo zniewieściali albo głupi albo chcieli tylko seksu. Nie spotkałam jeszcze takiego, który by chciał być ze mną, dla mnie samej i w każdym aspekcie.
Właśnie przeczytałam, te kilka ostatnich zdań i stwierdziłam, że jestem zdewociałą starą panną. Po prostu chciałabym spotkać porządnego faceta. FACETA, nie mamisynka, nie egocentryka, nie nieodpowiedzialnego dziada. FACETA, takiego, jakim powinien być.
A skoro na razie żadnego nie ma na horyzoncie, to wolę być singielką niż rzucać się na ochłapy.
Ledwie kilka godzin ciszy, a mnie się na filozofię zebrało.

25 stycznia 2015 - niedziela
Rozpacz – 100%
Ciocia Hania – 200%
No i po radości. Z samego rana do mych drzwi zapukała ciocia Hania, starsza siostra mojej mamy, która uważała, że musi brać udział w moim życiu, bo byłam jej jedyną chrzestną córką. Nie powiem, do końca studiów bardzo mi ten układ odpowiadał. Ciotka miała pieniądze i tylko jednego syna Maćka, więc nie widziała przeszkód, żeby i mnie trochę dofinansować. Dzięki niej jeździłam na obozy, zabierała mnie na wakacje za granicę, dzięki czemu z Maćkiem dogadywaliśmy się niemal, jak rodzeństwo. Na osiemnastkę ciotka dała mi 2000 złotych, co było dla mnie szokiem i nie wiedziałam na co je wydać. Ciocia Hania przestała mnie finansować, jak skończyłam studia i zaczęłam pracę w firmie graficznej. Ponoć przerzuciła się na moją najmłodszą siostrę Martę, którą ostrzegłam przed konsekwencjami. Bo mimo, że byłam już od dawna niezależna finansowo nawet od rodziców, ciotka uparła się nadal interesować się moim życiem i ingerować w nie bez pytania o zgodę. Całe szczęście, że wybiłam jej z głowy częściowego dopłacenia mi do mieszkania, wtedy w ogóle musiałabym bić przed nią pokłony wdzięczności. A tak to byłam tylko narażona na takie niezapowiedziane wizyty, jak dzisiaj.
- Kochanie już 10 00, a ty jeszcze w piżamie? – przywitała mnie i władowała mi się do domu.
- Jest niedziela – mruknęłam i poczłapałam za nią.
- Właśnie dlatego, że niedziela powinnaś być już ubrana.
Nie odpowiedziałam, bo wiedziałam, że to może rozwinąć niepotrzebną dyskusję, a ja nie byłam jeszcze na tyle rozbudzona, żeby mieć siłę ją prowadzić.
- Pomyślałam sobie – powiedziała ciocia  - że podczas parapetówki nie zdążyłam sobie dokładnie obejrzeć wszystkiego, więc teraz to nadrobię.
- Ciocia ogląda – machnęłam ręką i zniknęłam w łazience.
Kiedy stamtąd wyszłam już kompletnie ubrana, ona zaglądała mi do komód w sypialni. Ktoś inny pewnie by się wściekł, ale ja nie miałam tam nic do ukrycia. Stingów nie nosiłam bo mnie uwierały, więc raczej gacie, które tam zobaczy jej nie zszokują. 
Ciotka nie była stara, miała pięćdziesiąt trzy lata, ciało o idealnych proporcjach, świetnie się ubierała i doskonale zarządzała firmą, którą dzieliła z mężem, czyli wujkiem Arturem. Była bardzo ładna, z  resztą, tak jak i moja mama. Obie dosyć wysokie, blondynki i długich kręconych włosach. Tylko cerę miały jaśniejszą ode mnie. No i ja byłam niższa, to po tatusiu.
No, ale wracając do ciotki. Nie była stara i żyła w Warszawie, jednak jej umysł utknął w jakimś małym miasteczku i nie udawało się go stamtąd wydobyć.
Staroświecka do urzygu. Ale oprócz wścibstwa, upierdliwości i przekonania, że zawsze ma rację była kochana i nigdy nikogo z rodziny nie zostawiła na pastwę losu.
- Ciocia chce herbaty czy kawy?
- Kawy, przywiozłam ciastka.
- Wspaniale – mruknęłam i pstryknęłam czajnik.
Wróciła z oględzin sypialni i zajęła się salonem, w końcu wydała werdykt.
- Ładnie, ale ja bym kupiła większy stolik do salonu, nawet nie ma gdzie się rozłożyć z jedzeniem i w ogóle.
- Może w przyszłości kupię drugi, na razie nie mam na to kasy.
- Mówiłam, że ci dam, to się uparłaś.
- Ciocia już i tak mi tyle dała, że życia by mi nie starczyło żeby spłacić.
- Nawet tak nie mów – uśmiechnęła się do mnie – wiesz, że dałam ci z własnej woli, nic mi nie jesteś winna.
- Wiem i jak zawsze bardzo cioci za to dziękuję.
Wiedziałam, że ona to uwielbia, więc przez kolejne kilka minut włączyłam wazeliniarstwo na maksa. W końcu sama mi przerwała.
- Mogłabyś sobie kogoś znaleźć do tego mieszkania.
Przewróciłam oczami.
- Nie rób min – upomniała mnie – mąż to podstawa. Rozejrzyj się, bo inaczej zostaniesz z niczym.
- Ciociu, dopiero tydzień mieszkam sama, daj mi się nacieszyć.
- Ani się obejrzysz, a stuknie ci trzydziestka.
- Za dwa lata.
- To już niedługo.
- Dobrze, rozejrzę się – powiedziałam polubownie chcąc zakończyć ten temat.
- Zawsze tak mówisz – nie dała się podejść – i nic z tego nie wynika.
- Może na wiosnę się rozejrzę, może być.
Ciotka zrobiła cierpką minę.
- Jak zawsze sobie żartujesz, a to wcale nie jest śmieszne.
No i wałkowała ze mną ten temat jeszcze przez godzinę, po czym poderwała się jak oparzona, bo przypomniała sobie, że umówiła się z moją matką do kościoła.
Na wyjściu dała mi jeszcze Jezusa w ramce, bo zapomniała mi go dać na parapetówce. Powiedziała, że obrazek poświęcony w Częstochowie i że mam go nie chować do szafki i wyszła.
Spojrzałam na ikonę. Niby ciocia nie zdążyła obejrzeć w sobotę mieszkania, ale kolorystykę wybrała idealną do sypialni. Tam też postawiłam ją na komodzie.
Miałam nadzieję, że resztę dnia będę miała dla siebie. Niestety około 14 00 wróciła razem z mamą. No cóż, rodziny się nie wybiera.


28 stycznia 2015 – środa
Deszczu – w nadmiarze
Śniegu – brak
Ubrań na zmianę – brak
Atmosfera w pracy – gorąca
Co to za jakaś dziwna zima. Nie mówię, że ma nas zasypać, jak na Syberii, ale deszcz? Sama nie wiedziałam już, jak się tej zimy ubierać. Temperatury wahały się od -2 do +15. No i ten deszcz. Nie z nosiłam parasolek, więc założyłam pod kurtkę bluzę z kapturem. Niestety przy takiej chlupie bardzo szybko przemókł i zrobiło mi się zimno w głowę. Ale to nie był koniec moich dzisiejszych przejść z wodą. Stałam na przystanku, który umiejscowiony był tuż przy krawędzi jezdni, na której pyszniła się ogromna kałuża sięgająca drugiego skraju drogi. I oczywiście stałam tam całkiem sama i akurat na jego wysokości musiały się wymijać dwa samochody. Byłam mokra od stóp do głów. Spojrzałam na zegarek i popędziłam do domu się przebrać. Kiedy ponownie stałam na tym cholernym przystanku, znowu wymijały się dwa samochody, starałam się ukryć za wiatą, ale i tak fala wody zmoczyła mi stopy i łydki.
Postanowiłam już się nie przebierać i wysuszyć się w pracy. Miałam też nadzieję, na jakiś nowszy autobus z większym ogrzewaniem, ale chyba zabrakło takich w zajezdni, bo siadłam do jakiegoś przedpotopowego z prześwitami w drzwiach. Pomyślałam sobie, że to jeden z tych dni, w których nie należy się napinać. Do pracy dojechałam mokra i zziębnięta.
- Gil ci wisi u nosa – przywitała mnie Anka. Zdjęta zgrozą wytarłam nos rękawem – żartowałam – śmiała się moja przyjaciółka – ale  wyglądasz tak zabawnie, że nie mogłam się powstrzymać.
- Żebym się zaraz na tobie nie rozgrzała – wyszczekałam przez dzwoniące zęby.
Usiadłam przy biurku z ciepła herbatą, ale nadal się trzęsłam.
Norbert przechodził obok mnie i powiedział z troską,
- Magda, zaraz znajdę jakiś koc i zdejmij te mokre buty.
Spojrzałam na Ankę z wyrzutem.
- To on jest moim prawdziwym przyjacielem – oznajmiłam, ale ona wcale się tym nie przejęła.
- Zaraz ci przejdzie.
Ściągnęłam buty i skarpetki, a kolega rzeczywiście skądś wytrzasnął koc.
- Paskudna pogoda – odezwała się z przeciwnego końca pokoju Beata – może odkręcę kaloryfer. Taki zamróz panuje.
- Jestem za – powiedziałam opatulając się kocem, jak poczwarka motyla – dziękuję ci mój książę – powiedziałam do Norberta.
- Zawsze do usług – ukłonił się i wrócił do swojego miejsca pracy.
Lubiłam Norberta. Był trzy lata młodszy i pracował z nami dopiero od kilku miesięcy, ale był chodzącą dobrocią.
- Bierz się za niego – szepnęła konspiracyjnie Anka – zerwała z nim niedawno dziewczyna.
Popukałam się w czoło, ale kobieca ciekawość kazała mi się mu przyjrzeć.
Był wyższy ode mnie o kilkanaście centymetrów i szczupły. Nie chudy, taki w sam raz. Nosił się jak nastoletni fan rocka, ale miał włosy ścięte na jeża i żadnych brudek. Za to był wytatuowany. Na przedramionach, na szyi i pewnie w innych miejscach też, ale nie dane mi było tego widzieć, bo więcej nie pokazywał. Miał miłą twarz i ładny uśmiech, ale nie, nie podobał mi się. Poza tym był trzy lata młodszy, ja wolałabym jakiegoś ułożonego i ustawionego trzydziestolatka. Chyba. Z resztą, czy ja w ogóle wiedziałam czego chcę.
Już bardziej do niego pasowała by Beatka. Filigranowy rudzielec, też lubiła rocka i chodziła na koncerty. Ale ona była od roku mężatką i ostatnio przebąkiwała coś o dzieciach. A może już była w ciąży.
Na te moje przemyślenia wszedł cudowny Dariusz i zamarł wpatrzony we mnie.
- Dzień dobry – powiedziałam uśmiechnięta.
- Reprezentacyjny pokój, nie ma co – mruknął i uśmiechnął się szeroko – dzień dobry. Pani Magdo, czy ten kokon to jakiś nowy trend podwyższający pracę mózgu?
- Nie, panie dyrektorze – odparłam – jest mi zimno, zmokłam i jeszcze dwa razy zostałam oblana wodą z kałuży – poskarżyłam się.
Cudowny Dariusz zatroskał się na twarzy i rzekł ze współczuciem.
- Rozumiem, ale o 11 00 przychodzą zagraniczni, czy wtedy będzie już pani ciepło?
- Już jak pana zauważyłam, to zrobiło mi się cieplej – zapewniłam go.
Ponownie uśmiechnął się gwiazdorsko, zerknął na Ankę, skinął jej bez słowa głową i znikł w gabinecie.
Przyjaciółka była niepocieszona. Wyrzucała sobie lekkomyślność na mojej parapetówie, żałowała wszystkiego. A najbardziej tego, że nie mogła już tak, jak ja sobie z nim żartować i flirtować. W zasadzie w ogóle przestali rozmawiać.
To było smutne, ale ja wychodziłam z założenia, że jak ma coś z tego wyjść, to wyjdzie. A kto wie, może jemu też było głupio, że zachował się nachalnie.
Romans w pracy, to najgorsza rzecz. Nie, najgorzej to mieć romans z szefem.
Wszyscy zatopiliśmy się w pracy i zapomnieliśmy o odkręconych kaloryferach. A na dworze było mimo deszczu, dziesięć stopni na plusie.
Przyjechali zagraniczni klienci i nasza sekretarka pani Lucynka zaprowadziła ich do sali konferencyjnej, takiej bez okien.
My sami zaczęliśmy się pocić i narzekać na zmienność temperatur, ale jakoś nikomu nie przychodziło do głowy żeby sprawdzić te kaloryfery.
Cudowny Dariusz wyszedł ze spotkania bez marynarki i cały czerwony na twarzy, co niestety odejmowało mu punkty od urody.
- Nie wiem czemu, ale nie udało się ich przekonać – mruknął smutno.
- Przecież to, co chcieli, robimy tylko my i może jeszcze dwie firmy w Warszawie – dziwiłam się. I jesteśmy najtańsi.
- Też jestem zaskoczony – rozłożył ręce i pokazał plamy potu pod pachami.
Nagle pojawił się w biurze nasz informatyk na dochodne. Czyli był problem, to go wzywaliśmy. Pan Robert, młody facet, złota rączka.
- Co tu tak gorąco? Przecież jest ze 30 stopni.
- O kurka! – krzyknęła Beatka – grzejniki.
Rzuciliśmy się je zakręcać, a pan Robert z Dariuszem otworzyli okna.
- Teraz się nie dziwię, że nie wyszło. To z tego gorąca – powiedziałam cicho, ale doszło to do czułych uszu szefa.
Myślałam, że się na nas rozzłości, ale nie. Stanął pośrodku pokoju i powiedział.
- Ma pani rację, zadzwonię do ich i spróbuje umówić się z nimi jeszcze raz. Tymczasem, pani Aniu – zwrócił się bezpośrednio do zaskoczonej przyjaciółki – zobaczy pani, co im się nie podobało, może uda się to jakoś zmienić, coś dodać.
Zamknął się u siebie, a ja patrzyłam na zdziwioną Ankę, z namaszczeniem gładzącą kartki podarowane jej przez szefa.
- Odbiło ci? – spytałam.
- Wiesz jak pachną?
- Nie, daj powąchać? – poprosiłam.
- Zapomnij, ten zapach jest tylko mój – Anka schowała się za swoim komputerem.
Wypięłam jej język, ona mi też.
Najpierw zimno, potem gorąco, porem znowu zimno.

Wieczorem zaczęłam kichać, mam nadzieję, że się nie rozchoruję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1