Z pamiętnika singielki - opowiadanie - odc.4
Anka – przemówiła
I tyle, bo tylko to dzisiejszego dnia było ważne. Po południu,
kiedy pomału szykowałam się do wyjścia z pracy Anka nagle się ocknęła.
- Musimy porozmawiać. Błagam, powiedz, że nie masz nic do roboty.
- No nie mam – śmiałam się.
- To wyjdź ze mną gdzieś. Darek dzisiaj musi jechać do Krakowa, a
ja nie chcę być sama, kiedy emocje mi opadną.
- Oczywiście, będę przy tobie, żeby cię podtrzymać w bólu.
- Kretynka – burknęła Anka – to nie ból, to…
- Dobra, tylko bez poezji, bo zmienię zdanie – spojrzałam na nią
groźnie.
- Już dobrze, już nic nie mówię.
- To gdzie idziemy?
- Do ciebie – powiedziała szybko.
- A co u ciebie bałagan? – uniosłam brew.
- Nie taki, o jakim myślisz. Ale ciuchy wyszły mi z szafy i
ręczniki i biżuteria. Wszystko mi wyszło.
- To nie zaprosiłaś go?
- Nie. Opowiem ci, jak będziemy już u ciebie.
- Jesteś okrutna. Trzy dni na to czekałam, a ty jeszcze masz
zamiar trzymać mnie przez pół godziny w niepewności.
- Nie tragizuj – parsknęła – idziemy.
W autobusie nawet nie usiłowałyśmy rozmawiać, bo i tak wszystko
schodziłoby na Dariusza. Jechałyśmy więc w milczeniu, jak nie my i każdą
ściskało z emocji.
Kiedy już się rozsiadłyśmy u mnie w salonie z Anki zaczął się
wylewać potok słów.
- Jestem zakochana - piała w niebogłosy - ale nie zaprosiłam go do
siebie, nie chodzi mi tylko o seks. Seks na wstępie nie jest dobry, zwłaszcza,
że jest moim szefem. Gdybym mu wskoczyła do łóżka, sama rozumiesz, on mógłby
mnie rzucić, a ja musiałabym się zwolnić z pracy, a ja lubię naszą pracę. No i
on jest cudowny. Nie umie co prawda grać w kręgle, ale robi postępy. Czy ty
wiesz, że codziennie ze mną na nie chodzi. Co prawda gracza z niego nie będzie,
woli patrzeć na mnie, niż na tor. Czyż to nie cudowne! A jak całuuuuje! Magda,
jak on całuje. Oszalałabyś, ale ci go nie oddam. Za późno, zaklepany. I cały
czas rozmawiamy i ani razu o pracy. Czy to nie cudowne?! On jest taki piękny. I
kupił mi kwiaty, nie jedną smętną różę, codziennie bukiet z innych. W niedziele
róże, w poniedziałek gerbery, we wtorek margeritki. ON JEST CUDOWNY!!! –
piszczała. A ja miałam nadzieję, że nie ściągnie mi na głowę posterunkowego.
Niby nie było ciszy nocnej, ale z moimi sąsiadami nigdy nie wiadomo.
- Nie słuchasz mnie – powiedziała zirytowana.
- Słucham – zapewniłam.
- Tak? A co powiedziałam?
- ON JEST CUDOWNYYYYYY! – zawtórowałam jej.
- Nie, nie, to było minutę temu. Skup się – nabrała powietrza i
- a jaki dżentelmen. Przepuszcza mnie w
drzwiach, zdejmuje mi płaszcz, podsuwa krzesło w restauracji. No i jest hojny.
Nie wydałam ani złotówki. Dasz wiarę? Ani złotówki. Nie to, co ten mój
ostatnimi. „Płacimy po połowie. Ok.?” – przedrzeźniała – a Dariusz jest cudowny
w każdym calu.
- A wady?
- Na razie nie ma. Cudowny.
Widok rozanielonej przyjaciółki trochę mnie śmieszył. Nie miałyśmy 16 lat, a Anka właśnie
tak się zachowywała. I to było piękne. Trajkotała o nim jeszcze ze trzy
kwadranse, po czy wstała i oznajmiła, że idzie do domu.
Przejście od zachwytów do pożegnania zaskoczył mnie.
- Tak szybko? Może zanocuj, pogadasz jeszcze? – proponowałam.
- Nie. Muszę posprzątać i przygotować piknik.
- Słucham? – myślałam, że się przesłyszałam.
- Chcę mu się zrewanżować, więc wymyśliłam piknik.
- U ciebie w domu?
- Nieeeee – popukała się w czoło – to nie byłby piknik, tylko
kolacja. A już ci mówiłam, chyba ze sto razy dzisiaj, że na razie nie będę go
zapraszać?
- To po co sprzątasz?
- A myślisz, że ten kosz, to ja dźwigać będę?
Coś mi umknęło. Wróć.
- A gdzie masz zamiar go rozpakować? Jest luty.
- Jak to gdzie? – dziwiła się – przecież nie w supermarkecie.
- No właśnie to miejsce obstawiałam.
- W naszym pustym biurze.
- Noc w biurze? – nie powiem, zaskoczyła mnie.
- Nie noc, a wieczór.
Zmarszczyłam brwi i powiedziałam poważnie
- Macie nic nie robić przy moim biurku, bo potem nie będę mogła
przy nim nic zrobić nie mając skojarzeń.
- Nie ma w tobie za grosz romantyzmu – prychnęła Anka, cmoknęła
mnie w policzek i wyszła.
27 lutego 2015 -
piątek
Zemsta jest słodka -
Humor – 100%
Nienawiść sąsiadów – poza skalą
Małżeństwo z naprzeciwka zrobiło imprezę dla dzieci, ale przy
udziale dorosłych. Zdziwiłam się, bo myślałam, że skoro tak alergicznie reagowali
na hałasy, to uważałam, że po prostu nie lubią spotkań towarzyskich. Ale na
taką chwilę właśnie czekałam. Skąd wiem, że było to przyjęcie dla dzieci? Bo
widziałam ich matkę w sklepie i podejrzałam, co kupuje, czapeczki, baloniki i
bezalkoholowego szampana. Uśmiechnęłam się w duchu, nadszedł czas zemsty.
Miałam tylko nadzieję, że będą głośno i przynajmniej do 22 01.
Najpierw obleciałam wszystkie piętra w poszukiwaniu kartki
informującej, że danego dnia będzie głośno. Nie było, a osobiście nikt mi nic
nie mówił.
Postanowiłam nigdzie tego wieczoru nie wychodzić, żeby czasami nie
ominęły mnie jakieś głośne rozmowy albo śpiewy.
Do 21 00 było w miarę cicho. Tylko czasami coś stuknęło mi w
ścianę, albo usłyszałam pojedynczy wyraz wypowiadany głośniej.
Nie, nie siedziałam ze szklanką przy ścianie, z przytkniętym do
niego uchem. Oglądałam film i chrupałam popcorn i co i raz patrzyłam na
zegarek.
Na mój gust było za cicho.
Ale alkohol jednak działa cuda i około 21 30 poziom głośności
rozmów przybrał na sile. Z tego, co się orientowałam, krzyczał głównie sąsiad.
Potem włączono muzykę z dziecięcymi piosenkami. Po odgłosach doszłam do
wniosku, że dorośli bawili się lepiej. Dzieci pewnie przysypiały już po kątach.
Spojrzałam na zegarek 22 01. TAK! Wykręciłam numer policji.
- Komisariat, słucham.
- Czy można rozmawiać z panem posterunkowym Markiem Jagodą.
- Przy telefonie. Kto mówi.
- Magdalena Gosiewska. Chciałam się tylko upewnić? Czy cisza nocna
zaczyna się od 22 00?
- Tak – odparł.
- To właśnie sąsiedzi mi ją zakłócają i proszę o interwencję.
- W jaki sposób.
- Zrobili imprezę, o której nic nie wiedziałam. Walą mi ściany i
śpiewają. Tam są dzieci, a dorośli piją alkohol.
- Pani Magdo. Czy pani nie przesadza? Jest 22 05.
- Tak samo przesadzam, jak oni. Żądam uciszenia, bo ja chcę spać.
Marek Jagoda nieoczekiwanie zaśmiał się do słuchawki, co trochę
mnie zdziwiło. Przecież to policjant.
- Dobrze, już jadę.
Odłożyłam słuchawkę i czekałam, co będzie dalej. Jak stara baba
patrzyłam chciwie przez wizjer. Ani przez chwilę nie było mi głupio.
Po kilku chwilach pojawiła się policja. Posterunkowy zadzwonił do
sąsiadów. Otworzyła sąsiadka. Wyfryzowana, z makijażem rodem ze sklepu PRL i
przyciasnej sukience podkreślającej jej spory brzuch.
Nie słyszałam co mówili, ale oczy kobiety rosły jak spodki i nagle
się wydarła.
- Bez przesady, nawet nie ma jedenastej.
- Ale cisza nocna obowiązuje od 22 00.
- To tak snobka was nasłała, tak?! – warknęła i wskazała palcem
moje drzwi. Zamarłam.
- Proszę jak najszybciej zakończyć zabawę i nie zmuszać nas, czy
przy takiej ilości dzieci, ktoś jest z państwa trzeźwy.
- Pocałuj mnie pan w… - małżonek wciągnął swą żonę do środka i
lekko się kłaniając powiedział do policjantów.
- Już kończymy panie władzo.
Posterunkowy zanim odszedł postał chwilę i popatrzył na moje
drzwi. Potem znikł na schodach.
Wykonałam cichy, ale dziki taniec, szepcząc.
- Tak, tak, tak, tak. BUM! Remis – zamilkłam i parsknęłam
śmiechem.
Zadzwonił mój telefon.
- Widzę Panią, jak tańczy w oknie – powiedział ze śmiechem Marek
Jagoda - Przypominam, że jest cisza nocna – i
się rozłączył.
- Skąd miał mój numer? – zastanowiłam się, ale potem przypomniałam
sobie, że na policji mają wszystko.
Szybko opuściłam rolety. Musiał stać po drugiej stroni ulicy i się
gapić. Podglądacz jeden.
Ale na razie nie miałam możliwości się nad tym zastanowić, bo
rozwścieczeni sąsiedzi zaczęli uderzać w ścianę i coś krzyczeć. Muzyka została
podkręcona do ostateczności.
Postanowiłam to przeczekać i zobaczyć, czy sąsiadka z dołu będzie
tak samo gorliwa, jak i w moim
przypadku. Nic z tego, zabawa trwała w najlepsze, bo doszły śpiewy o brawa.
- Posterunkowy Marek Jagoda, komisariat.
- Tu znowu Magdalena Gosiewska. Panie władzo, oni balują jeszcze
głośniej.
- Nie może pani odpuścić.
- Oni mi nie odpuszczają do dziś. Da mi pan tę satysfakcję.
- Już jedziemy.
Tym razem głośni sąsiedzi dostali mandat, bo nie zastosowali się
do poleceń policji. Dodatkowo mandat otrzymała kobieta, bo wydzierała się na
całą klatę, co to ona mi nie zrobi i jaka, ja jestem taką owaką. Drugi druczek
zamknął ją na dłużej.
Położyłam się spać.
Może byłam świnią, ale oni sobie na to zasłużyli.
Zanim zasnęłam zadzwonił telefon.
- Dobranoc Pani Magdo, proszę już przestać nasłuchiwać i iść spać
– posterunkowy pożegnał się i odłożył słuchawkę.
I jak ja miałam to rozumieć????
28 lutego 2015 -
sobota
Niewyspanie – 100%
Sąsiadka – żądna krwi
Sąsiad – nie lepszy
O 8 00 rano w sobotę obudziło mnie walenie do drzwi. Moją pierwszą
myślą było:
- Co za głupi człowiek, przecież mam dzwonek – jak na zawołanie,
odezwał się i ten. Powoli zwlokłam się z łóżka i poczłapałam do wizjera. I aż
mną wstrząsnęło. Spojrzałam prosto w różową i spoconą twarz wściekłej sąsiadki.
Musiała być nieźle nakręcona, bo nawet nie zwróciła uwagi na to, że ma na twarzy
rozmazany wczorajszy makijaż.
Chciałam udać, że mnie nie ma. Ale ona uparcie się do mnie
dobijała. Stwierdziłam, że nie wytrzymam długo w tym hałasie i odezwałam się.
- Czego pani chce?
- Otwieraj łajzo.
- Nie mam zamiaru.
- Otwieraj!
- Bo co?
- Bo jajco! – wrzasnęła tamta rozdzierająco – zapłacisz mi za ten
mandat, za tę policję też! Co ty sobie myślisz, przybłędo. Jak ja wypadłam w
oczach rodziny…
- Mało mnie to interesuje, do widzenia – zakończyłam i odeszłam od
drzwi. Słyszałam, że jeszcze coś wrzeszczy, ale nie zawróciłam. Po chwili
usłyszałam proszący głos jej męża. Nie mogąc wyżyć się na mnie, wściekła baba
skupiła się na nim. Po chwili wszystko ucichło.
Do godzin popołudniowych snułam się po domu i odrabiałam prace
porządkowe, a potem przypomniałam sobie, że nie mam w lodówce nic na niedzielę.
Tak, wiem w niedziele też są czynne sklepy, ale ja staram się ich nie
odwiedzać. Ubrałam się i wyszłam z mieszkania. Po drodze do sklepu natknęłam
się na sąsiada. Szedł w moją stronę i widziałam, że ma zamiar mnie zaczepić.
Wbiłam ręce w kieszenie kurtki, nałożyłam kaptur i ze wzrokiem wbitym w ziemię
postanowiłam go wyminąć.
- Pani poczeka – usłyszałam jego protekcjonalny ton.
Nie odezwałam się, tylko maszerowałam dalej.
- Najpierw pani nasyła policję, a potem się chowa? Tchórz! Nie,
tchórzyca!
Co za cudowna nowomowa – pomyślałam.
- Niech pani nie udaje, że nie słyszy – facet uparł się i szedł za
mną. Nie doczekawszy się reakcji z mojej strony, zaklął pod nosem i nazwał mnie
mianem najstarszego zawodu świata. Odwróciłam się i z szerokim uśmiechem
oznajmiłam.
- Nagrałam to. Jeszcze kilka takich wystąpień i będą mieli państwo
sprawę w sądzie. Radzę więc uważać na język – i odeszłam pośpiesznie,
zostawiając go z rozdziawioną buzią. Oczywiście, że nic nie nagrałam, nie
miałam czasu na takie głupoty. Ale ci ludzie ubzdurali sobie, że jestem jakąś
bardzo bogatą osobą z kontaktami, więc niech sobie myślą, że wśród prawników
również mam znajomości. A co! Należy mi się coś od życia!
02 marca 2015 -
poniedziałek
Szaleństwo zakupowe – 100%
Inne zajęcia prócz pracy – brak
Kiedy spojrzałam na wyciąg z konta uśmiechnęłam się szeroko. Taką
podwyżkę, to ja rozumiem. Czułam, że pierwszy raz odkąd podjęłam pracę bez
problemów dotrwam do pierwszego. Mało tego. W końcu będę mogła sobie pozwolić,
na kilka nadprogramowych zakupów. Nie zarabiałam wcześniej mało, ale raty za
mieszkanie, pralkę, lodówkę i telewizor czyściły mi praktycznie całą wypłatę z
konta. A gdzie prąd, a gdzie jeszcze woda?
Teraz te dodatkowe 700 złotych brutto pozwoliło mi choć trochę
odetchnąć. A za pięć miesięcy kończyły mi się raty za sprzęt AGD i wtedy, to
już będzie szaleństwo. Normalnie, nie będę wiedziała na co wydawać pieniądze.
Zastanowiłam się nad tym wpisem. Hołd dla mamony. Ale cóż zrobić,
bez niej nie da się żyć.
Postanowiłam, że tę pierwszą wyższą wypłatę przepuszczę na zakupy
ubraniowe, bo już od jakiegoś czasu czułam, że moje stare ubrania, tak jakby
przestały mi się podobać. Miałam ich po prostu za mało.
Serio! Moje szafy raczej ziały pustkami niż pękały w szwach.
Najwyższy czas było to zmienić. Zwłaszcza, że Anka ostatnio zwróciła mi uwagę,
że po moim ubiorze zgaduje dzień tygodnia. Jeden zestaw na jeden dzień. I to
wciąż w tej samej kolejności. Najpierw się na nią oburzyłam, ale potem przyznałam
jej rację. Nawet układałam je na półkach odpowiednich kompletach. Na dodatek nie wszystko pasowało do nowej
fryzury. Moje wysokie poczucie estetyki aż krzyczało o zmianę.
Kiedy powiedziałam Ance, że po pracy idę na zakupy ucieszyła się,
bo też miała taki pomysł.
Punktualnie o 16 00 wyszłyśmy z pracy i pieszo udałyśmy się do
najbliższego centrum handlowego. Nasz biurowiec był położony w samym sercu
stolicy, więc miałyśmy blisko.
Odwiedziłyśmy chyba każdy babski sklep, a to dlatego, że miałyśmy
odmienne gusta, wygląd i poglądy. Jednak nie przeszkadzało mi to, zakupy z
przyjaciółką były czystą przyjemnością.
- Wiesz, że nie pamiętam kiedy ostatnio zrobiłyśmy sobie taki
wypad – zagadnęła Anka, kiedy wyszłyśmy z obuwniczego z nowymi parami pantofli
przewidzianymi na sezon wiosenny.
- Ja też nie. Mam wrażenie, że to było kilka lat temu, zaraz na
początku naszej pracy u cudownego Dariusza.
- Tak – potwierdziła Anka – pierwsza wypłata i szaleństwo
zakupowe.
- Ile dostałyśmy na wstępie? – spytałam się jej. Ona miała lepszą
pamięć, ja byłam zainteresowana głównie teraźniejszością.
- 1500.
- O kurcze – zdziwiłam się – i wystarczało nam?
- Tak, bo mieszkałyśmy z rodzicami – przypomniała mi.
Machnęłyśmy ręką na wspomnienia, bo kolejny sklep zachęcał nas
wystawą.
- Nie mamy spódnic – powiedziała Anka – wchodzimy.
- Wolę sukienki – protestowałam.
- Są też sukienki – Anka już była w środku.
To była jej ulubiona marka ciuchów. Ja się w niej nie
odnajdywałam.
Niby nie ubierałam się bardzo elegancko, ale Anka nawet nie stała
koło tego słowa. Hołdowała stylowi sportowemu, chociaż w dresach do pracy nie
przychodziła. Miałam wrażenie, że tylko dlatego, że chciała się podobać
Dariuszowi. Kiecki, owszem nosiła, ale zawsze o krojach prostych i kojarzących
się z kortem tenisowym. Oczywiście dużo dłuższe niż te noszone przez
sportsmenki. Wiedziałam, jak to się skończy. Kupiła sobie dresy zamiast
spódnicy.
- Który to? – zapytałam niewinnie.
- Odczep się. Ja przynajmniej mam w czym w mojej szafie wybierać.
A nie jak ty. Poniedziałek – granatowa sukienka, z kołnierzykiem i wysoko
wiązanymi butami, wtorek – materiałowe spodnie, koszula i marynarka, środa –
czerwona spódnica….
- Dobra, skończ. Widzisz, że nadrabiam.
Wydałyśmy więcej niż zakładałyśmy, ale nie żałuje. Na koniec
usiadłyśmy w kawiarni i wypiłyśmy kawę, przegryzając ją słodkim deserem.
Do swoich domów dotarłyśmy niemal o 22 00. Do mieszkania wniosłam
chyba z 10 toreb ciuchów. Z radością rozłożyłam jej w salonie na meblach i z
upodobaniem zaczęłam przymierzać. Podobały mi się jeszcze bardziej.
03 marca 2015 -
wtorek
Dzikie szaleństwo wokół mej osoby – akt 2
Mężczyźni zwracający na mnie uwagę – mnóstwo
Niewidzialny chłopak – sztuk 1
Randki – 0!!!!
Życie na serio dziwnie się układa. Jeszcze kilka tygodni temu
byłam pogodzona z losem singla. Nie miałam w planach żadnych facetów, randek i
rozczarowań. W zasadzie, tę sferę życia ograniczyłam do niewinnych flirtów ze
znanymi mi osobnikami płci przeciwnej, które do niczego nie prowadziły. No
chyba tylko do poprawy humoru.
Mój były narzeczony, który porzucił mnie na trzy miesiące przed
ślubem dla dziewczyny z gór, skutecznie wyleczył mnie z romantyzmu, marzeń
i zaufania do całej męskiej braci. Przez
pierwszy rok snułam się jak cień tęskniąc i obwiniając się za jego odejście. W
drugim roku byłam wściekła, a w trzecim postanowiłam zostać zagorzałą
feministką. Na szczęście teraz w czwartym przeszło mi zupełnie, a mężczyźni
byli mi zupełnie obojętni.
Tak przynajmniej myślałam, bo nie widziałam, żeby się ktoś mną
interesował, a ja tym bardziej nie wysyłałam żadnych sygnałów.
Ale od momentu zmiany fryzury wokół mnie zaroiło się od panów. Nie
żeby w ilościach hurtowych, ale Norbert, który ewidentnie smolił do mnie
cholewki, Być może Marek Jagoda, który niby służbowo mnie pożegnał, a nie musiał.
No i dzisiaj doszedł jeszcze nasz stały klient, któremu od lat podobały się
moje grafiki i dla którego osobiście je robiłam. Facet miał ponad czterdzieści
lat, ale zadbany, zero piwnego brzucha i podbródków. Nie był wysoki, ale wyższy
ode mnie. Ja miałam 165 cm ,
ale w mojej rodzinie byłam najniższa. Nawet moja młodsza siostra dobiła do 175 cm . Ale to nie jest
najważniejsze.
Facet nie chodził w garniturach, ale i tak był elegancki i ładnie
pachniał. Był właścicielem firmy metalurgicznej i co i raz prosił nas o jakieś
nowe logo, film reklamowy czy rysunki do katalogów.
Pojawiał się u nas raz na pół roku, ale stale. I dzisiaj właśnie
był ten dzień. Wiedziałam już miesiąc temu, że będzie, więc przygotowałam
projekty, które mogły by mu się spodobać. Rozłożyłam się z laptopem, ale i
wydrukami w sali konferencyjnej i czekałam na przyjście klienta.
Facet stanął w drzwiach i zbaraniał.
- Dzień dobry – powitałam go z uśmiechem – będzie pan tak stał,
czy wejdzie?
- Dzień dobry – odparł dziwnie niskim głosem – już, już.
Usiadł we wskazanym przeze mnie miejscu i gapił się na mnie z
zainteresowaniem.
- Czy coś jest nie tak z moją twarzą? – spytałam czując się
dziwnie pod obstrzałem jego oczu.
- Czy to naprawdę pani? – pytał tym razem słabym głosem.
- Ja.
- Jest pani taka piękną, że nie mogę się skupić – przyznał się.
Zdziwiona uniosłam brew.
- Dopiero teraz pan to zauważył?
- Nie, nie – zaczął się tłumaczyć – wcześniej też była pani
piękna, ale teraz jeszcze bardziej. I zachwycająca. Umówi się pani ze mną na
kawę?
Tym razem, to ja zbaraniałam. Mężczyzna był ode mnie przynajmniej
15 lat starszy, może i dobrze się trzymał, ale dla mnie był za stary. A poza
tym:
- Ma pan żonę?
Zdziwił się moim rzeczowym tonem.
- Miałem – przyznał – ale rozwiodłem się z nią. Także jestem
wolny. Mam jeszcze dwoje dzieci, ale dorosłe. Czy jeszcze chce pani coś
wiedzieć?
W ogóle nic nie chciałam wiedzieć. W myślach waliłam się pięścią w
głowę. Powinnam od razu odmówić, a nie zadawać głupie pytania. Nie wiedziałam,
jak z tego wybrnąć żeby: a) nie obrazić go, b) nie stracić klienta.
-Przepraszam za wścibstwo – powiedziałam ze skruchą – nie miałam
niczego złego na myśli. Tylko rozumie pan, jeżeli miałby pan żonę…
- Rozumiem – odparł z uśmiechem, pokazując ładne i białe zęby – to
jak, umówi się pani ze mną?
No i jak, ja mam z tego wybrnąć? Postawiłam na pierwsze lepsze
kłamstwo.
- Przykro mi bardzo, ale mam chłopaka. Te zmiany, to dla niego.
Facet przez chwilę się zasmucił, ale w końcu odzyskał humor.
- Nie było pytania. Poza tym, pani taka młoda, a ja stary. Przejdźmy do spraw zawodowych.
Czułam się głupio kłamiąc, ale co ja miałam odpowiedzieć. Nie, bo
nie? Nie bo co? Nie podobał mi się, ale był miły. Poza tym zaskoczył mnie tą
propozycją.
Spotkanie potoczyło się znanym torem, ale męczyłam się strasznie.
Bo on cały czas się na mnie gapił, a ja nie mogłam się skupić na temacie. Kiedy
wychodził powiedział na pożegnanie:
- Chłopak nie mąż, jakby go pani rzuciła, to proszę mnie o tym
poinformować.
No i mam za swoje. Teraz będę musiała posiadać niewidzialnego
przyjaciela. Jeszcze dojdzie do tego, że sama będę sobie od niego kupować
prezenty i umawiać się na randki.
Zmęczona opadłam na krzesło przy moim biurku. Norbert pojawił się
nie wiadomo skąd i przyniósł herbatę. Anka patrzyła na mnie pytająco.
Zajęłam się najpierw Norbertem.
- Skąd wiedziałeś, że chcę herbaty.
- Zawsze po rozmowach z klientem pijesz gorącą herbatę. Nawet jak
jest środek lata.
Popatrzyłam zdziwiona na Ankę, ta w odpowiedzi zachichotała.
- Dziękuje – wydukałam.
Norbert odszedł do swojego stanowiska pracy.
- Co się im wszystkim stało?
- A co?
- Paszkowski chciał się ze mną umówić. Wiesz ile on ma lat?
- I co mu powiedziałaś?
- Że mam chłopaka.
Anka rozbawiła się na całego.
- Brawo, kiedy ślub?
- Przestań! Sama już siebie udręczyłam, ty nie musisz, dziękuję.
- A czemu mu odmówiłaś? Jest niebrzydki.
- Stary rozwodnik z dziećmi.
- Aaaa, o to chodzi.
- Tak.
- Słuchaj, nie mamy 20 lat, wolnych…
- Nie gadaj jak moja ciocia Hania. Nie jestem jeszcze w podeszłym
wieku 40 lat żeby łapać pierwszego lepszego z brzegu. A poza tym żadnego nie
chcę łapać.
- Co ty się tak irytujesz?
- Nie wiem – burknęłam i założyłam wojowniczo ręce na piersiach.
Po chwili ciszy rozluźniłam się trochę i powiedziałam szczerze.
- To nagłe zainteresowania mną trochę mnie przytłacza. Czuję się
osaczona.
- Norbert, posterunkowy, Paszkowski – wyliczała Anka – to jeszcze
nie tłok.
- Ale do momentu mojego wypadku z utleniaczem było ich zero. A
teraz mam nawet wymyślonego chłopaka.
- A ja myślę, że to nie tylko o fryzurę chodzi.
- Tak?
- Tak. Zobacz. Wyprowadziłaś się z domu, wygrywałaś batalię z
sąsiadami, zmieniłaś fryzurę i rodzaj ciuchów, do tego dostałaś podwyżkę. To
działa tak, że stałaś się pewniejsza siebie, częściej się uśmiechasz. A poza
tym, nawet jeżeli tego nie czujesz świadomie, to podświadomie twoje ciało
reaguje na zainteresowanie płci przeciwnej. A oni to wyczuwają. No i dzisiaj ta
czerwona sukienka. Wiesz, bomba!
- Nie chcę – burknęłam – żadnego. Całkiem mi dobrze samej.
- Daj im szansę i się zabaw.
- Nie będę się bawić czyimiś uczuciami.
- Kto tu mówi o uczuciach. Korzystaj z powodzenia.
- Daj mi spokój. Chcę być sama, rozumiesz? SAMA!
- Rozumiem i nie jestem głucha. Wpadnij do mnie po dresy, nie myj
włosów i wyhoduj pryszcze i puszczaj publicznie bąki. Tylko tak zostaniesz sama
i to całkowicie.
Skrzywiłam się z obrzydzeniem.
- Nie chcesz? No to cierp na powodzenie, ja tam bym się cieszyła.
- Ty nigdy nie zostałaś porzucona.
- Podryw, to jeszcze nie ślubny kobierzec.
- Ale od tego się zaczyna.
- Przestań żyć przeszłością.
- Przestałam i jest mi dobrze.
- To korzystaj z życia.
- Korzystam.
- Ciesz się z powodzenia.
Zamilkłam i ona również. Zaczęłyśmy się śmiać.
- Jesteśmy stuknięte -
orzekła Anka. Przytaknęłam.
Po tej ożywionej wymianie zdań wróciłyśmy do pracy.
Ostatecznie stwierdziłam, że miło jest mieć adoratorów, ale
zupełnie niepotrzebne mi jest zapraszanie na randki. Nie chcę się z nikim
wiązać.
- Boisz się – powiedziała Anka, kiedy jej to dużo później
powiedziałam.
- Owszem boję się ponownie zaufać.
- Nie wszyscy są tacy, jak tamten.
- Wiem. Ale to i tak bez znaczenia. Samej jest łatwiej. Koniec.
Kropka.
04 marca 2015 -
środa
Sąsiadka widzi wszystko – 10000000000000%
W zasadzie nie mam dużo do napisania. W pracy bez żadnych rewolucji.
Wszyscy się już do mnie przyzwyczaili, tylko Norbert robi maślane oczy. Jest to
miłe, ale próżne jego starania. Muszę dać mu jakoś do zrozumienia, żeby sobie
odpuścił. Może wykorzystam mojego niewidzialnego chłopaka?
Nie, to by było głupie. Bo przecież jako kolegę bardzo go lubię i
nie chcę tracić tej znajomości.
I kiedy tak wracałam z pracy rozmyślając na ten temat z daleka
zobaczyłam wredną emerytkę z parteru. Trochę mi się ciśnienie podniosło, bo nie
wiedziałam, czy mnie zaczepi, czy nie. Ja miałam zamiar przejść obok nawet nie
zaszczycając jej wzrokiem. I to był mój błąd.
- Patrzcie jaka wyniosła? – usłyszałam zaraz, jak ją wyminęłam.
Nie wiedziałam do kogo mówi, bo że nie do mnie,
to na pewno – nakupiła sobie kiecek, szasta forsą i myśli, że wszystko
może.
Nie miałam zamiaru dać się sprowokować. Ale ta nie dawała za
wygraną i podreptała za mną.
- Ciekawe ile trzeba mieć tej kasy żeby ją tak beztrosko wydawać?
Włączyłam dyktafon, ale nie odwróciłam się żeby rzucić okiem.
- I kole w oczy biednego człowieka tym swoim bogactwem, Tfu! Na
psa urok!
Miałam tylko nadzieję, że mnie naprawdę nie opluła.
- I idzie taka pokraka i myśli, że śliczna. Ooo i jak biodrami
rusza, jak krowa.
Baba ewidentnie mnie prowokowała. Czułam, że zaraz para mi pójdzie
z uszu, ale postanowiłam nie dać się do końca.
- Byle gówno może dzisiaj zarobić, co za czasy. Kiedyś tylko
porządni ludzie mieli pieniądze, a teraz taka przybłęda…
Zanim weszłam do klatki odwróciłam się do niej gwałtownie, tak że
aż się cofnęła. Uśmiechnęłam się promiennie.
- Ma pani jeszcze coś do powiedzenia? Bo bateria mi prawie pada i
nie wiem, czy jeszcze warto nagrywać. A może chce pani żebym puściła całe
przemówienie?
Baba dostała wielkich oczu. Zapomniała, jak ją ostrzegłam w sklepie
przed niewyparzonym językiem.
- To jest karalne – stęknęła.
- Co jest karalne? – dopytałam – ubliżanie ludziom? Owszem.
Weszłam do klatki i zatrzasnęłam jej przed nosem drzwi.
Po schodach wbiegałam po dwa stopnie, byle szybciej być w domu,
byle dalej od tej baby.
Komentarze
Prześlij komentarz