Lata 80, 90 – imprezy, muzyka i taniec

Połączyłam te dwie dekady, chociaż jeżeli miałabym być skrupulatna, to biorę pod uwagę lata 1983 – 1993, czyli całą podstawówkę. Bo średnia szkoła, to już były zupełnie inne czasy.
Zacznijmy od tak zwanych „choinek”, czyli bali karnawałowych dla dzieci. Były organizowane przez szkołę i przez różnego rodzaju domy kultury.
Pamiętam swój pierwszy bal, niestety nie z powodu świetnej zabawy, ale dlatego, że narobiłam w majtki. A to wszystko przez kostium, jaki uszyła dla mnie krawcowa. Z resztą przez ten strój na kilka lat przylgnęło do mnie przezwisko „niewolnica Isaura” i bynajmniej nie byłam przebrana za latynoską bidulkę, którą napastował Leoncjo.
Byłam ubrana w orientalny strój, szarawary, bufiaste rękawy i uwaga, oczywiście, że miałam woalkę na twarzy. Strój był czarno – różowy. Czarne body rozpinane na plecach i przyczepione do niego różowe tiule.
No i tak szalałam, tak szalałam, że jak mi się zachciało, to nauczycielka nie zdążyła mi rozpiąć stroju i było już za późno, musiałam wrócić do domu.:(
Inne tak zwane „choinki” poszły już lepiej. Ciekawą przerwą w tych zabawach było przybycie Mikołaja, który wręczał nam paczki, w których było to, czego na co dzień nie mieliśmy. Z tym, że najpierw musieliśmy dać mu do ręki talon na odebranie paczki i dopiero wtedy mogliśmy cieszyć się z prezentu.
A co w niej było? Pomarańcze, czekolada, cukierki, delicje, no i jak dla mnie najważniejsze, gumy „Donald,” całe 10 sztuk z historyjkami.
A potem ponownie wracaliśmy do zabawy.
Jaka wtedy była muzyka? Przy czym się bawiliśmy? W sumie niewiele pamiętam, pewnie, jak byłam w zerówce czy pierwszej klasie, to były Fasolki i Pan Kleks, ale pierwszym utworem dla dorosłych, no może trochę starszych ode mnie, który zrobił na mnie największe wrażenie i do którego tańczyłam z najlepszymi tancerzami w szkole, to była LAMBAAAADA! Kaomy.
Lambada wywróciła moje życie do góry nogami. Musiałam mieć spódnicę lambadówkę, która oczywiście nie odkrywała mi tyłka, miałam 12-13 lat!, ale można było się w niej kręcić i powiewała wokół hmmmm….. tyłka.
Zakochałam się w tym tańcu i na szczęście zawsze kiedy na dyskotekach ją puszczano miałam partnera do pary. Wszyscy wyginaliśmy śmiało ciało.:)
Drugim szalonym tańcem, który nami zawładnął i to nie tylko Jabłonną, ale myślę, że większością Polski było mambo, które rozsławił film „Dirty dancing”. Do dzisiaj nie pojmuję, dlaczego przetłumaczono ten film, jako „Wirujący seks.” Ale nie ważne, mambo też tańczę. Nawet chodziłam na lekcje tańca. Tak, wiem, dzisiaj to nie nowina, salsa, zumba, taniec brzucha, do wyboru do koloru. Ale wtedy wcale tak kolorowo nie było, więc skoro przyjechał jakiś facet do domu kultury i powiedział, że będzie dzieci uczyć mambo, to ja, moi bracia, koleżanki i koledzy z klasy, po prostu tam się znaleźliśmy.
Drugą dobrą rzeczą, którą ten pan dla nas zrobił, to dyskoteki. Ach, czułam się taaaaka dorosła. Nie wiem ile trwały, pewnie ze trzy godziny, ale wystarczyło żeby poszaleć na parkiecie. Czego wtedy słuchaliśmy? To był czas przełomowy, więc „Scorpions” Wind of change, było najbardziej charakterystyczną balladą tamtych czasów. Jeżeli chodzi o polską, to najbardziej utkwiła mi w pamięci Nie płacz Ewka „Perfektu.” Ale, że ja miałam zawsze ciągoty do czarnej muzyki, to nie mogło zabraknąć MC Hammera, Dr. Albana i Marky Marka.
MC Hammer - U Can't Touch This, czyli „pięć ciastek”, jak śpiewaliśmy, było przeze mnie tańczone do tego stopnia, że robiłam to nawet przed publiką. Jak mnie poprosicie, to nawet teraz Wam mogę zatańczyć. Tylko już się tak nie wygnę, jak te tancerki, bo to nie te lata są i odległość do ziemi jakby większa.:)
I była jeszcze jedna taka piosenka, której pamiętam tylko refren – „Izrael na na na na.” I nie mam zielonego pojęcia, kto to w oryginale śpiewał, bo w wersji polskiej to jakieś smętne „coś” jest. Niestety dyskoteki i kurs tańca się skończyły, bo ponoć to zły pan był, ale nie wiem, czy to prawda czy plotki, faktem było, że wszystko się skończyło.
Nie mniej jednak zestawiając trzy tańce, rap, mambo i lambadę, to najbardziej lubiłam wtedy lambadę, rap i dopiero potem mambo.
Gdzie oprócz zorganizowanych imprez jeszcze się bawiliśmy?
W klasie. Prosiliśmy nauczycieli, czy możemy sobie zrobić dyskotekę, oni się zgadzali. Ktoś przynosił magnetofon i przez godzinę brykaliśmy po sali.
No i te miłości i tańce przytulańce. A raczej na wyciągnięcie ramion, bo pełne przytulenie było możliwe już u dobrze znającej się pary. No chyba, że włączano Lambadę, wtedy nikt nie patrzył na konwenanse, po prostu trzeba było się dobrze wyściskać.
Czy robiliśmy domówki? W Jabłonnie zaczęliśmy robić imprezy dla znajomych dopiero pod koniec podstawówki, jakiś sylwester czy urodziny. Oczywiście nasi rodzice byli bardzo odpowiedzialni, zostawiali nas samych i szli się bawić gdzie indziej. Nie do pomyślenia, prawda? A najbardziej niebezpieczną zabawą, w jaką graliśmy była butelka, gdzie największym hardcorem był buziak w usta. Albo na wakacjach graliśmy we flirt. Ja osobiście bardzo to lubiłam, bo można było sobie rzeczywiście poflirtować i nikt nie musiał o tym wiedzieć.
Ale wracając do imprez.
Chyba nie ominęłam żadnej. Nawet noga w gipsie mi nie przeszkodziła. Tam gdzie była muzyka, tam musiałam się pojawić.
A tańczyłam nawet domu. I tu wydam mojego brata. Bo razem mieliśmy układ do rock 'n' rolla. Byłam wtedy lekka, jak piórko, więc piruety, wymachy i różne inne karkołomne ewolucje taneczne były dla mnie jak bułka z masłem. Fakt, że musiałam mojemu bratu ufać, bo ja naprawdę fruwałam w powietrzu i jak by mnie puścił, to bym zbierała zęby z podłogi.
Pisałam wyżej o tym, jak to tańczyliśmy z chłopakami, ale w rzeczywistości tancerzy można było policzyć na palcach jednej ręki, większość z nich podpierała ściany i dopiero, jak zaczynały się wolne kawałki odklejali się od nich i szukali swojej „ofiary.” Piszę tak, bo czasami tańczyło się z grzeczności, marząc o tym, żeby utwór skończył się jak najszybciej.
Były też układy taneczne. Dwa na jeden, to taki szybszy w parach, plus obrót partnerki dla bardziej zaawansowanych.
Fajne były potem wspomnienia po latach.
–Żebyś wiedział, jak ja chciałam z tobą tańczyć, a jak ja chciałem z tobą, nieźle wywijałaś.
Albo ustawiał się szpaler ludzi wzdłuż sali i wszyscy tańczyli w jednym tempie ten sam układ. Jeżeli chodzi o mnie, to mnie tam nie było, bo ja jestem zbyt dużą indywidualistką to raz, a dwa, jakoś ci ludzie mnie nie zachęcali. Bo wśród nich były szkolne gwiazdy, a ja do nich nie należałam.
We wczesnej podstawówce wiadomo, że nasze mamy dbały o nasze stroje, ale już w siódmej czy ósmej klasie, same stroiłyśmy się w najlepsze ciuchy, żeby się dobrze czuć, ale i podobać chłopakom. Wspominam o tym, bo kilka lat temu kolega powiedział do mnie, że do dzisiaj pamięta, jak byłam ubrana, a ja wiedząc, który strój miał na myśli, krztuszę się ze śmiechu. Nie sukienka i bluzka nie były złe, ale getry w zebrę, skarpety i buty z odkrytą piętą i palcami, to modowa porażka na całej linii. Ale wtedy wyglądałam po prostu super, ekstra, cool! Jak to ja mówię. Z resztą sami zobaczcie.
No i na razie tyle. Jak sobie jeszcze coś przypomnę, to na pewno będę pisać.
 
choinka :)                                                              



  dyskoteka:), niezłe buciki, co???:)
lansik na całego:)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wycieczka do Berlina, Poczdamu i nie tylko cz.2

Jeśli będę sławna proszę, nie cytujcie mnie

Wypoczyn w Jastarni - lato 2024 cz.1